piątek, 7 marca 2014

Płomień świecy


Jak każdego wieczora włączyła swoją ulubioną muzykę, a na ławie ustawiła zapaloną świecę. Usiadła naprzeciwko niej, a po sekundzie jej wzrok zagłębił się w jej jasnym, magicznym, żywym świetle.

Lubiła wpatrywać się w płomień, w jego aurę, rozchodzącą się promieniście jasność. Czuła wtedy jak przenika ją ciepło, poczucie bezpieczeństwa i … zrozumienia. Tak, ogień doskonale ją rozumie, odczuwa jej nastroje, jej emocje, mało tego – uspokaja ją, rozluźnia, wycisza po hałasach i gonitwach dnia – była o tym w pełni przekonana.

Gdy siadała naprzeciwko świecy rozdygotana, przepełniona stresem, płomień też dygotał, chwiał się, zachowywał się tak jakby chciał jej powiedzieć: – Nie przejmuj się! Ja też się denerwuję, też się boję, też przeżywam troski, mi też jest niedobrze.

Z kolei, w dniach pogody jej duszy świeca mówiła równym, prostym, spokojnym jasnym światłem: – Widzisz? Jest dobrze, cieszmy się razem tą chwilą.

W takich momentach miała wrażenie, że ona i płomień świecy współodczuwają nawzajem swoje smutki, swoje radości.

Częściej były to jednak smutki. Wtedy niespokojny ogień smutno pląsał, chwiał się na boki, jakby uginał się pod ciężarem żalu, przegranych szans. Gdy jej umysł spowijała mgła, gdy ona gubiła się w tej mgle, świeca również okrywała się delikatnym dymkiem. Ona płakała – płakał i ogień, a po bokach świecy spływały woskowe łzy. Gdy wyrzucała z siebie złość – ogień wyrzucał z siebie trzaski, iskierki, stawał się miniaturowym wulkanem, a gdy świat wirował jej w głowie – kręcił się i wirował płomień. Był lustrem jej nastrojów, jej zagubienia, obrazem jej wewnętrznego płomienia, niepokojów i rozterek jej duszy.

Teraz też wpatrując się wnikliwie w palącą się jasność ujrzała w niej historię kolejnego dnia pełnego niepokojów, stresu, problemów powoli stąpających jeden za drugim – jak w żałobnym marszu.


Smutna melodia, smutne słowa piosenki przenikały do jej serca, nasyciły też smutnym, powolnym rytmem cały pokój, wszystko pląsało w smutku: tańczył w smutku płomień świecy, tańczyły książki na półkach, zasuszone kwiaty w wazonie, cienie na ścianach i suficie.


Wniknęła głęboko w podłużny ognik, a ten powoli się uspokajał. Zaczęły znikać troski, niepokoje, mgiełki, cienie ze ścian i z sufitu. Rozpływał się smutek, tylko z czasem muzyka zdawała się nie pasować do nastroju chwili.


Pomyślała: – Jest coś magicznego w płomieniu świecy. Jest siła przyciągania, jest jasność, jest ciepło, jest kształt – pnąca się w górę energia. Jest i mądrość, jest i współczucie, głębokie współczucie. Tylko, powiedz mi ogniu – zapytała – czy to ja odczuwam twoje smutki, czy ty moje? Nie odpowiesz? – gdy zbliżyła twarz, płomień odchylił się w głąb pokoju. – No tak, unikasz odpowiedzi? A może ty mi chcesz powiedzieć, że to ty odczuwasz moje? Ach tak, rozumiem, to ja jestem smutna, to ja zasmucam ciebie. – płomień jakby na potwierdzenie jej słów zakołysał się i w końcu wyprostował.

- Gdzie się tak wspinasz płomieniu? Do czego dążysz? Czyżbyś chciał mi wskazać drogę w górę? Czy chcesz mi pokazać ścieżkę, której nie znam? Pokaż mi w takim razie! Czy jest tam tajemnica, którą powinnam poznać? Prowadź mnie w takim razie, daj mi więcej światła, spraw bym zrozumiała!

Tak, wiem, uspokajasz mnie, wskazujesz mi jasną drogę do ciszy, do spokoju. Tylko powiedz, gdzie mam go szukać! Gdzie szukać radości, takiej codziennej radości? Powiesz mi? – poprosiła.

Wpatrywała się przez dłuższą chwilą w nieruchomy, skierowany w górę ogień, a ten nic, tylko piął się w górę. – Tak wiem, chcesz mi wskazać drogę do większej ilości światła, do radości … czyżbyś ostrzem swego płomienia chciał mi powiedzieć, że też mam się piąć w górę? – kolejną chwilę zastanawiała się, a jej oczy nie opuszczały ognia ani na chwilę. Oczekiwała bowiem cały czas, że w nim ukryte są wszystkie odpowiedzi …

Zapytała więc: – Mam się rozwijać? Tylko na czym ma polegać ten rozwój? Nadal nie wiem, gdzie szukać radości, jak przepędzić na stałe moje problemy, moje smutki? – patrząc w niego oczekiwała odpowiedzi. W tym momencie przez lekko niedociągniętą żaluzję dotarł promień słońca, zostawił swój jasny ślad na ławie, na świecy i na ścianie pokoju. Na chwilę spotkał się z płomieniem, a ten natychmiast lekko się zakołysał i pochylił w stronę słońca.

Kobieta zapytała: – Wskazujesz mi słońce, czyżby tam było rozwiązanie mojej tajemnicy? - Poderwała się natychmiast ze swojej kanapy, uchyliła szerzej płócienną żaluzję, a jej oczom spod chmur ukazał się rąbek zachodzącego słońca – na krótko. Zdążyła jednak spojrzeć w jego oślepiające światło. Patrzyła jeszcze kilka chwil w to miejsce – słońce zniknęło, jednak światłość w jej oczach i głowie pozostała. Przemknęło jej przez myśl to spostrzeżenie: – Światłość pozostała. Światłość pozostała …

Gdy na powrót zwróciła się w stronę pokoju, zobaczyła płomień świecy. Był spokojny – niby taki jak zawsze, a jednak inny … Znowu zatopiła się wzrokiem i myślą w świetle świecy. W ciszy – bez słów, odbywał się dialog między nią a żywym płomieniem:



- Patrzyłam w słońce, ono też patrzyło na mnie. Zaglądało mi głęboko w oczy, tak jakby chciało zajrzeć w mą duszę. Teraz rozumiem … Teraz wiem gdzie światło, gdzie radość, gdzie odpowiedzi …

Teraz rozumiem, to ja tworzę swoje smutki. Oczekuję od świata radości, od ciebie płomieniu pociechy, podczas gdy to ja powinnam światu ofiarować swoją radość, tobie winna jestem pociechę. A co robiłam? Obdarowywałam smutkiem

Obiecuję, już nie będę. Obiecuję, obiecuję. Dziękuję, wskazaliście mi drogę do prawdziwego źródła światła, do źródła radości. To ja decyduję, to ja wybieram, czy pragnę spokoju, czy niepokoju, czy wybieram radość, czy smutek … – wstała energicznie z kanapy. 

Odsunęła żaluzję, uchyliła okno, a przez nie wpadł – niewiadomo skąd, jeden, jedyny radosny świergot jakiegoś ptaszka. Czy był to naprawdę śpiew ptaka, czy tylko śpiew gdzieś głęboko w jej duszy, nieważne, bo był to śpiew pełen radości, pełen optymizmu, entuzjazmu. Była to radosna muzyka i radosne były słowa. Gdy rozejrzała się po pokoju, to wszystko tu radośnie wirowało: książki na półkach, zasuszone kwiaty, cienie na suficie i ścianach. Wyłączyła płytę ze smutną muzyką, bo w jej duszy grała teraz zupełnie inna, pełna radości, pełna tańca. Zatańczyła więc, a wraz z nią zatańczył płomień świecy, cały pokój, zatańczyły jej nogi, ręce, zatańczyły włosy, zatańczyło wszystko w niej. Stała się tańcem i radością, muzyką. Gdy znalazła to w sobie, znalazła też wszędzie wokół.

Spojrzała na płomień świecy, a ten się jej pokłonił.


Piotr Kiewra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane