poniedziałek, 10 maja 2021

O dziwnym świecie lęku i lesie pełnym kwiatów

Parę dni temu, wybrałem się na bardzo długi, pierwszomajowy spacer po Puszczy Rzepińskiej. Okrążyłem po drodze wiele jezior, aż w końcu trafiłem na fragment puszczy dosłownie obsypany kwiatami: kaczeńcami i innymi drobniejszymi żółtymi, i białymi kwiatami. Wśród nich wiły się potoczki. Obfotografowałem to zjawisko.

 W pewnym momencie, niedaleko, z boku, ujrzałem, iż ktoś robi dokładnie to samo: zachwyca się tą wewnątrz-leśną łąką i również uwiecznia tę wiosenną chwilę. Gdy zostałem zauważony, usłyszałem:

 - Dobrze, że to pan, bo już się wystraszyłam, że to jakiś obcy osobnik. No wie pan, wiele się o tym mówi. Boję się sama chodzić do lasu, bo nigdy nic nie wiadomo. A pan się nie boi?

 - Nie. Dawno wyrosłem z lęku. Czegóż miałbym się bać? – odpowiedziałem.

 - No wie pan,  … choćby wilków … - odparła zakłopotana, jakby nie mogąc znaleźć odpowiedniego dla mnie źródła strachu. I chyba zorientowała się, że odkryłem to jej zakłopotanie, bo uśmiechnęła się i dodała już rozluźniona:

 - No tak, przesadzam. Czegóż tu się bać? Mówią, że wilki nie atakują ludzi, a i tak są pewnie one pana przyjaciółmi - słyszałam od ludzi, że jest pan chyba najczęstszym gościem Puszczy, częstszym niż leśnicy. Ja też kocham las, ale jednak się boję. Chociaż teraz, przyznam, mój lęk minął, gdzieś się rozproszył. To chyba te kwiaty …

 - Tak, właśnie, gdy jest w nas lęk, to nic wokół nas nie chce zakwitnąć. By pojawiły się kwiaty, przestrzeń musi się uwolnić od strachu. Zauważyła to pani? Mówię o tej przestrzeni wewnątrz nas. – wymądrzyłem się, ot tak, z lekkim uśmieszkiem na twarzy i przymrużeniem oka.


 - Tak, to może być druga przyczyna tego, iż ta łąka pełna kaczeńców tak okazale zakwitła, że pojawił się tu ktoś wolny od lęku, może nie tylko pan, może i ja. Już najwyższy czas, bo lęk jest obecny od zawsze u mnie. Dziwne, że w obecnych czasach jakoś ten lęk się zaczął ze mnie wycofywać. Może pojawiło się go już za dużo, że wykorzystywano go już aż do przesady, i intuicyjnie poczułam, że coś tu jest nie tak. Stopniowo poczułam jak się rozluźniam, jak puszczają swój uchwyt pazury strachu, jak coraz mniej cieni mnie prześladuje, jak ziarna, które we mnie ktoś zasiewa, coraz rzadziej kiełkują. Poczułam, że moja wyobraźnia już tak się nie wysila, by z owych nasion wyrastały potężne drzewa strachu. Dziwne, wręcz absurdalne jest to, iż w czasie, gdy dla większości ludzi, dzisiaj, jest trudniej, mają więcej strachu, u mnie wiele się zmieniło, przestałam się tak bardzo lękać. Może nie wszystkie cienie jeszcze znikły, lecz jest mi wyraźnie lżej.

 Tak, doświadczyłam tego boleśnie. Doświadczałam przez całe dotychczasowe życie.  Strach, lęk sprawiają, że nic nie chce zakwitnąć, bo jak może coś kwitnąć późną jesienią? Sprawiają, iż listopad i grudzień trwają cały rok, noc trwa całą dobę. Ludzie przestają się uśmiechać, dzieci bawić, ptaki śpiewać, a motyle latać. Najsłodsze owoce stają się gorzkie. Znika miłość, piękno, ciepło, dobro.

 Otóż to, lęk, strach wyparł miłość, współczucie, radość, pokój … niebo z naszego, mojego życia, zamienił życie w piekło, nieustające cierpienie.

 W końcu zrozumiałam, całkiem niedawno, że ci wszyscy doradcy wokół sieją strach i że jest to ich metoda panowania nade mną. I stało się pewnego dnia coś niewiarygodnego. Krzyknęłam, nie tylko do świata, głośno, z całych sił, ale przede wszystkim głęboko, w samym sercu, w środku mej duszy: - Koniec! Wypchajcie się!  Zapytałam się w duchu tych doradców: „Tak mi radzicie? Skoro tak, to, dlaczego chcecie, bym była tak nieszczęśliwa jak wy? Przecież to widać, że jesteście nieszczęśliwi.  Bo, z jakiego powodu to robicie? Chcecie mieć towarzystwo w swoim własnym cierpieniu? O co każecie się modlić?  Modlitwa to dziękczynienie za wszystko, co dostajemy od życia, nawet za cierpienie, bo to nauczyciel życia.  A wy czego mnie uczycie? Bycia żebrakiem, żebraniny? Nie uczycie dziękować, lecz prosić. Te prośby, to krzyk - znak waszego nieszczęścia.” I … wyrzuciłam telewizor. To tylko przedmiot, nie za duży, ale … wiesz, ile nagle przybyło mi przestrzeni w moim życiu, w moim domu, we mnie. Teraz, gdy tak rozmawiamy, zdałam sobie sprawę, że wraz z telewizorem wyrzuciłam cały mój strach. To było okno, przez które mną zarządzano przy pomocy strachu. To nie jedyne okno, było ich więcej …

 Pewnego dnia doznałam przebłysku: tak, to głowa, to ona jest zarażona strachem. Strach to jej natura. Nasiona by nie wyrosły, nie wykiełkowałyby, gdyby nie wyjątkowo urodzajny grunt, jakim jest nasz umysł. I to właśnie zrozumiałam, to nie inni są winni, to ja produkowałam swój strach i wszystkie wynikające z niego problemy.   

 Och jak się cieszę. Zrzuciłam z siebie całe Himalaje ciężaru. Chce mi się teraz krzyczeć, wrzeszczeć w tym lesie, do tych drzew, do tych kwiatów i pewnie, gdyby nie ty, to bym to zrobiła. Och dziwny jest ten świat!

 - Nie krępuj się! – chwilę się śmialiśmy wśród kwiatów. Potwierdziłem: Tak, dziwny jest ten świat, chyba nie cały świat, lecz ten świat w naszych głowach. Zauważ, że by się strach pojawił, to musi być siewca i odpowiednia gleba, by to ziarno mogło wyrosnąć. Gdy w twojej głowie jest zrozumienie, czym strach jest, jak działa, nic z tego nie urośnie. Ta gleba niczego nie urodzi, owi doradcy, siewcy zmarnują jedynie swoją energię. A tak na marginesie, też wyrzuciłem swój telewizor i w ten sposób politycy utracili nade mną władzę, resztki władzy. Nie są mnie w stanie już niczym zarazić. Hihihi. – zaśmiałem się, zaśmialiśmy się razem. Zapytała:

 - Jestem ciekawa jak ty się pozbyłeś swego ciemiężyciela? - Opowiedziałem jej zatem swoją historię:

 - Tak jakoś powoli wyrastałem z niego. Już w dzieciństwie nauczyłem się nie za bardzo wierzyć dorosłym, nie tylko rodzicom, dziadkom, nauczycielom, kumplom z pdwórka, telewizji, bo intuicyjnie czułem, iż ich nauka, ich rady, nie są szczere, że coś chcą na mnie wymusić, że chcą strachem wymóc na mnie uległość, podporządkowanie, że chcą mną władać w pełni. Buntowałem się przeciw temu, może nie tak ostentacyjnie, lecz grzecznie, bardziej w środku niż na zewnątrz.  

  Pamiętam tamten czas, czas strachu. Straszył dziadek wspomnieniami wojny, babcia opowieściami o duchach, mama, ojciec, przed konsekwencjami bycia niegrzecznym, niepokornym, nieposłusznym. Straszono chorobami, bo: „jak nie ubierzesz czapki, nie zapniesz kurtki, nie zawiążesz szalika, to się przeziębisz, będziesz mieć grypę”, „jak nie zjesz mięsa, to będziesz słaby”, „jak nie będziesz pił mleka, to będziesz mieć osteoporozę i łamliwe kości.”

 Gdy odkryłem, jak się próbuje mną rządzić, zrozumiałem, że czynią tak nie tylko najbliżsi, ale w zasadzie wszyscy wkoło.

 Straszyły filmy w telewizji, w kinie. Straszyły książki. Nawet w bajkach straszono, to wilkiem, ciemnym lasem, złym człowiekiem. Straszyła szkoła złą oceną. Straszył ksiądz z ambony piekłem, wiecznym potępieniem. Straszyli kumple z podwórka, po nich przyszedł czas na kaprali w wojsku i ich przełożonych, na polityków, naukowców, lekarzy, rządy te oficjalne i ukryte. Dziewczyny straszą chłopaków, chłopcy dziewczęta, żony mężów, mężowie żony, że zostaną sami/same. Straszy prawo, mniejsze i większe zwierzęta, owady, bakterie i wirusy … nawet róże swoimi kolcami. Strach jest dodawany, mnożony, potęgowany przez wszystkich i wszystko, przez media, te oficjalne i internetowe. Strach jest w reklamach, oparta na nim jest propaganda, sztuka, kultura, szkolnictwo, praca, religia … wszystko.

 Strach był i jest narzędziem do panowania nad innym człowiekiem, na początku nad dzieckiem, w procesie wychowywania, później nad dorosłymi, czyli członkami społeczeństwa. Strach służy, czemuś służy. Ktoś się nim posługuje. Tego, jako dzieci i dorośli też się uczymy: wykorzystywania strachu w swoich działaniach, relacjach, realizacji różnych życiowych celów.

 Możemy z całą pewnością powiedzieć, że strach jest narzędziem władzy: nad dzieckiem, pracownikiem - członkiem społeczeństwa. Jest też narzędziem władzy nad sobą samym. Stosujemy go również sami wobec siebie, lecz nazywamy to motywacją, ale zauważmy – to dwie strony tego samego medalu.

 Strach jest narzędziem władzy nad niewolnikiem, lecz nie tylko. Siewcy strachu zasiewają go również w sobie, właściciel niewolnika też się lęka, rodzic się lęka, ksiądz się lęka – lękają się zastraszani i straszący.

 Strach jest niebezpieczny, choć nigdy z niego nic nie wyrasta, zawsze pozostaje nasieniem, tylko nasieniem. Mimo to jest niebezpieczny. Właśnie, dlatego, że jest nasieniem, małym niewidocznym, ale za to pobudzającym wyobraźnię. I to jest cała jego praca, porusza wyobraźnię, a tam wszystko wyrasta, rośnie ponad miarę, czasem do niebotycznych rozmiarów. Wyrasta z niego choroba, zło, zazdrość, cierpienie, każde nieszczęście, nawet modlitwa.

Jest dokładnie jak mówisz, to strach zamienia modlitwę w prośbę. Modlitwa przestaje być wdzięcznością staje się żądaniem. Duchowe drogi stają się poszukiwaniem, ścieżkami do realizacji pragnień, ucieczkami od strachu. To efekty pracy wyobraźni. Stąd niebo ma taki kształt, a nie inny, stąd Bóg stał się ojcem, raz nagradzającym, raz karzącym, lecz w sumie kimś, kogo się lękamy (bo jak wytłumaczyć lęk przed śmiercią, w perspektywie nieba?).

Stąd taki, a nie inny styl życia, stąd tak ważne miejsce w życiu ludzi zajmuje materia i pogoń za nią. Stąd w świecie rządy pieniądza. Można powiedzieć, że strach i pieniądz to synonimy, oba przedmioty są narzędziami.

 Strach? Możemy śmiało powiedzieć:


Dopóki się będziesz lękać, dopóty Twój lęk będzie Twoim programem.

 

Gadaliśmy jeszcze długo chodząc tam i z powrotem wzdłuż łączki pełnej kwiatów, żółtych, białych, wśród drzew, wzdłuż leniwie płynących strumyków.

Na koniec kobieta podsumowała:

- Czuję, że ozdrowiałam, nie tylko od strachu, lęków, ale uwolniłam się od moich dolegliwości, wielu, bo przez te wszystkie lata, moje ciało informowało mnie, iż strach to nie jest odpowiednie dla mnie towarzystwo, że należy mu się odpowiednio mocny kopniak. Czuję, że to dzisiaj, gdzieś tak w środku naszej rozmowy, wymierzyłam tego kopniaka wszystkim moim lękom. Na pewno mi w tym pomogłeś. Dziękuję. Dziękuję też tej łączce, kaczeńcom i w ogóle. To jest ta moja modlitwa.

 

- Podziękuj też lękom, wszystkim strachom, bo to najwięksi nauczyciele. Kto by ci to wszystko wytłumaczył, doprowadził do zrozumienia? Na pewno nie dotychczasowi doradcy. Pewnie, gdyby nie twoje doświadczenie, nie wysłuchałabyś mnie. Pewnie tak. Może byś też nie zauważyła tych kwiatów. I ja bym nie zauważył i wiosna, by już nigdy nie nadeszła. – śmialiśmy się. I z tym śmiechem poszliśmy każde w swoją stronę.

 

Tak, podziękujmy siewcom strachu. Ich nasiona trafiły do naszego życia, by trafiło do nas to, co miało trafić.

 

Piotr Kiewra


niedziela, 2 maja 2021

Żyjąc na ulicy

 


Całkiem niedawno wsiadłem do pociągu, który miał mnie zawieźc ku Tatrom, po których, co roku (z wyjątkami) wędruję. Czekała mnie przynajmniej dziesięciogodzinna, nocna podróż.

Na następnej dużej stacji do mojego przedziału weszła kobieta, a po chwili wyszła. Gdy pociąg ruszył, powróciła, ale odmieniona – przebrana.

Zażartowałem, że przed chwilą zajęła to miejsce zupełnie inna kobieta, a ona śmiejąc się od ucha do ucha:

- Tak. Taka moja natura. Jestem jak kameleon, lecz wśrodku – zaręczam – jestem ciągle taka sama..

I tak zaczęła się jedna z najbardziej inspirujących rozmów  w moim życiu, a na pewno okraszona największą ilością śmiechu, szczególnie ze strony mojej rozmówczyni.  Gdy zorientowałem się, że kobieta potrafi śmiać się ze wszystkiego, a przede wszystkim z samej siebie, zapytałem, co sprawiło, że rodzi się w niej tyle śmiechu, tyle radości i to w tematach, które u większości ludzi są przyczyną smutku, depresji?

- A … To długa historia. Taka mniej więcej jak do … Zakopanego. – odparła i śmialiśmy się oboje. - Co mnie nauczyło się śmiać? Ulica. Naprawdę.

Jako małe dziecko byłam nad wyraz poważna, grzeczna, posłuszna. Posłuszna rodzicom, nauczycielom, księdzu. Spełniałam ich oczekiwania. Czasem, gdzieś w ciszy pokoju, w łóżku, mojej lalce – najbliższej przyjaciółce i powierniczce mych tajemnic żaliłam się, wylewałam łzy na jej sukienkę, na jej gładkie lalczane lica lub włosy. Innym razem w polu skowronki lub pod nocnym niebem gwiazdy obserwowały mój smutek i słuchały dziewczęcego łkania.

Pewnego razu, a był to wigilijny wieczór, na który czekałam cały rok, tata zniknął i więcej się nie pojawił. Gdy zapytałam mamy, gdzie mój tatuś, odpowiedziała, że „odszedł w siną dal”.

To określenie, ta sina dal, stała się od tej pory czymś, czego się bałam. Bałam się jej jak przepaści, jak pustki bez dna, bez granic.

Mama ukrywała przede mną swe łzy, swoje nieszczęście i mówiła, że od tej pory musimy się trzymać razem. Ja się starałam, lecz mama znikała, coraz częściej zostawiała mnie samą, na dzień, dwa. Najgorsze były noce. Wtedy mocno trzymałam się mojej lalki, bo mamy nie było w pobliżu.

I tak powoli przyzwyczajałam się. W końcu mama, któregoś razu chwyciła mnie za rękę, zaprowadziła do babci, zatrzasnęła za sobą drzwi i zniknęła na stałe. Z domu zdążyłam zabrać jedynie swoją lalkę.

Babcia nauczyła mnie wszystkiego, co mogłoby się przydać do życia w społeczeństwie. A więc walki o swoje, tego by być twardym, nieugietym, nieustraszonym, żeby być zwycieżcą. Więc w szkole, w klasie, ja byłam zwycieżcą. Miałam najlepsze oceny w nauce i zachowaniu.

Lecz to moje szkolne wygrywanie oparte było na strachu: Muszę być grzeczna i muszę umieć, bo zostanę źle oceniona, bo będę nikim, bo mnie zostawią samej sobie. Tego się bałam najbardziej, że zostanę znowu porzucona.

I tak w parze ze strachem szły te moje szkolne i później studenckie sukcesy.

Oprócz babci wychowywała mnie telewizja, książki pozytywnego myślenia, motywujący mnie szef w pracy. Mówili o inwestowaniu w wiedzę, o ryzyku, o drodze na szczyt. Reklamy, filmy pokazywały obraz dostatniego życia. Coraz więcej wiedziałam jak to zrobić. Z rachunków jednak wynikało, że pracą i oszczędzaniem osiągnę to pod koniec życia. A wszyscy wokół mieli to już. Co zrobili? Zaryzykowali, wzięli kredyt.

Bałam się. Tak, ja bałam się ryzyka. Gdy jednak obok mnie pojawił się pewien przystojniak i zaczął mnie motywować wizją udanego, bogatego życia aż do późnej starości. Te jego wizje były silniejsze od mojego strachu, więc wzieliśmy ślub, wzieliśmy kredyt, kupiliśmy mieszkanie i zaczęliśmy żyć tak jak bohaterowie filmów, jak ludzie sukcesu.

Wkrótce przestało mnie to cieszyć. Mój przystojniak zaczął się zachowywać jak mój tata. Któregoś razu, akurat w wigilię gdzieś zniknął. Wrócił po świętach i oznajmił, że … odchodzi.

To tylko potwierdziło moje wcześniejsze lęki.

Dzisiaj mogę powiedzieć na pocieszenie innym, gdy im w życiu czegoś zabraknie, gdy są nieszczęśliwi z tego powodu:

Gdy oddali się od ciebie świat, zbliżysz się do siebie samego.

Gdy odejdzie z twego życia ktoś bardzo ci bliski, lub bardzo i bliska i cenna rzecz, gdy zabiorą ci wszystko, co masz, zyskujesz siebie.

Dzięki temu masz szansę, znacznie większą, niż gdyby to się nie wydarzyło, by poznać prawdę, by poznać siebie, by odnaleźć prawdziwe, nieuwarunkowane szczęście, prawdziwą radość życia.

Naprawdę tego doświadczyłam. Gdy straciłam wszystko, pracę, pieniądze, dom, przyjaciół, najpierw była myśl o samobójstwie, czarna rozpacz i strach, … i ulica, a później stopniowo, odkryłam, że to wszystko to były rzeczy, zupełnie nieistotne szczegóły. Ulica mnie nauczyła, że wszystko jest po coś, że nic się nie wydarza przypadkiem, że klęski służą wzrostowi. Gdy umarły najbliższe mi osoby, najpierw była zapaść, później to odkrycie.

Dzisiaj mogę powiedzieć, że gdy zniknie strach, gdy przestanie go zasilać jego źródło, nasz własny umysł, wtedy dopiero może pojawić się piękno, radość, miłość i wolność. Tak, wolność od strachu to najpiękniejsze i najcenniejsze, co może być. Ta wolność staje się wtedy źródłem wszystkiego: szczęścia, miłości, radości – prawdy.

Najpierw walczyłam, żebrałam o pomoc innych by mi oddali, co mi zabrali. Obwiniałam świat, ludzi, Boga. Później zaczęłam sobie zdawać sprawę, że to daremne. Nikt o tobie nie myśli, dla nikogo się nie liczysz. Tylko pozornie to tak wygląda. Zawsze świat od ciebie chce kompromisów, zgody na oddanie części siebie, wymaga poświęcenie swojej wolności. Tak samo jest z innymi ludźmi – prawie zawsze chcą czegoś w zamian, za przedmiot twojej żebraniny. No tak, przecież oni też o coś żebrzą: o miłość, o seks, o pieniądze, o możliwość wykorzystania kogoś, nie tylko pracę na ich rzecz.

Gdy dotarło do mnie to, iż jestem sama, stała się dziwna rzecz, odczułam ulgę. Wielką ulgę. To był przełomowy moment mego życia. Wszystkie moje drogi odwróciły się o 180 stopni. Zamiast do przodu lub do tyłu zaczęłam się wspinać, zaczęła się moja duchowa podróż, moja przemiana. Odkryłam lek na wszystko – medytację.

Ludzie jej nie znają. Ja też nie znałam, mimo, że czytałam o niej wiele, wszystko, co możliwe, przede wszystkim od mistyków, ludzi oświeconych.

Medytacja to nie wygibasy z ciałem, to nie torturowanie swojego umysłu i zmuszanie go do ciszy, to nie pragnienie oświecenia.

Medytacja to nie poświęcanie czasu na ćwiczenia z oddechem, to nie afirmacje, to nie joga, czy wizualizacje.

Ona przychodzi sama, gdy jesteś na gotowy – gdy znajdziesz się na ulicy, gdy poczujesz, gdy zrozumiesz, że jesteś sam. Jest darem.

Ten dar jest efektem zrozumienia, że wszystko, co ci się w życiu wydarza, właśnie temu służy: każde nieszczęście, każde cierpienie, każdy upadek, każda porażka.

Tak, sukcesy, drobne szczęścia, niby miłości, dobrobyt, to przyjemne uczestniczenie w życiu świata jest przyczyną twojej wewnętrznej nędzy, oddala cię od prawdy, od prawdziwego szczęścia, nieuwarunkowanego niczym. Sprawia, iż to zrozumienie stanęło gdzieś w połowie drogi i czeka. Człowiek zadowolony ze świata (szczęśliwy, w rozumieniu człowieka tłumu – społeczeństwa) nie potrafi zrozumieć – nie może. Nie może zrozumieć siebie, a więc innego człowieka, tego co się dzieje w nim. Nie może się doszukać prawdy, bo spaceruje po powierzchni, zadowala się świecidełkami, sztucznym światłem, odrobiną sztucznego śmiechu i nadzieją na jutro. O to, ta nadzieja, tak wychwalana, opisywana jest tamą, jest przeszkodą, jest tak naprawdę poświęcaniem życia na mżonki, iluzje. Jest przeczekiwaniem życia gdzieś w poczekalni, jest jak oglądanie filmów  science fiction i czekaniem aż się im to wydarzy naprawdę. To tak naprawdę walka i opór, ciągła pogoń za uciekającym horyzontem.

Ja też byłam wojownikiem. Część życia poświęciłam na atakowanie świata i próbowałam mu wydrzeć to, co mi się wg mnie należy, a gdy coś tam zdobyłam, to broniłam tego. Broniłam się też przed tym, co przynosi życie, przed cierpieniem, przed stratą – po prostu bałam się. Walka i opór z tego wynikają, ze strachu.

Dzisiaj wiem, że broniłam się przed samą sobą, przed poznaniem prawdy, stąd cierpienie. Ono zawsze temu towarzyszy – jest informacją, że uciekasz od siebie, od prawdy, od Boga, od radości. To tak trudno komukolwiek wytłumaczyć … to prawie niemożliwe.

Dzisiaj czuję, że wreszcie rozumiem, co Tolle mówił do ludzi, co mówią inni mistycy, duchowi mistrzowie: Jezus, Budda, Atisha, Lao Tzu, Osho, de Mello …

Dzisiaj rozumiem te cytaty:

To, z czym walczysz - wzmacniasz, a to, czemu stawiasz opór - trwa nadal. 

Moja ulica nauczyła mnie, że:

Życie da ci takie doświadczenia, jakie najbardziej pomogą w rozwoju twojej świadomości. Skąd wiadomo, że potrzebujesz określonego doświadczenia?
Stąd, że jest to doświadczenie, które w tej chwili przeżywasz.

Dzięki tej rozmowie podróż do Zakopanego była jak przysłowiowy strzał z bicza. I nie chodzi tu o czas, ale o drogę. Nie, nie o drogę liczoną w metrach, czy kilometrach, ale o drogę do siebie samego, o drogę do zrozumienia. Czasem prowadzi ona przez ulicę, czasami przez chorobę, czasem może poprzez śmierć kogoś bliskiego, może poprzez miłość. Ulica, choroba, śmierć, miłość, to znaki, grzechem jest ich przegapienie. Nie ma innych grzechów.

Na koniec, widząc z oddali, z okna pociągu, tatrzańskie szczyty, zapytałem o dzisiaj. Odpowiedziała:

- Nadal żyję na ulicy, precyzyjniej mówiąc: we Wszechświecie. Mój umysł, ciało bywają tu i tam, moje zrozumienie jest natomiast wszędzie, i tu w pociągu, w tych górach, w innych ludziach, w każdym żyjątku, w bezkresie Wszechświata.

Nie boję się, bo nie mam niczego. Ludzie za dom biorą ściany, stół, kanapę, żonę, męża i dzieci, dla mnie domem jest Całość, Wszechświat, Bóg, moje zrozumienie – Świadomość. Nie mam więc niczego i mam wszystko.

 Nie mam pieniędzy, a podróżuję, jem, zawsze znajdzie się jakieś łóżko. Do dzisiaj jest to dla mnie tajemnicą, jak to się dzieje. Nie próbuję jej jednak rozwikłać.

Ulica uczy paradoksów i … ciszy. - zamilkła.

Przeszliśmy jeszcze kawałek ulicami Zakopanego już w milczeniu.

W pewnym momencie nasze ścieżki się rozeszły. Ona poszła ulicą, prosto ku górom, ja skręciłem do swojej kwatery. Odwróciłem się, popatrzyłem chwilę na oddalającą się kobietę. I … dopiero teraz, w drzwiach pensjonatu, uświadomiłem sobie, to co mi przekazała.

 

Piotr Kiewra