Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Przyjaźń i miłość. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Przyjaźń i miłość. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 30 sierpnia 2020

Oczy wiedźmy

 


Pamięta jak ją, małą dziewczynkę, straszono czarownicami w lasach, upiorami, ludźmi - potworami. Mówiono też: nie chodź tam! Tam mieszka wiedźma. Rosła w strachu, chociaż nigdy nie widziała żadnej wiedźmy, żadnego upiora. Już jako dorosła, doświadczona kobieta, w desperacji, pełna cierpienia, przypomniała sobie i podążyła na spotkanie z wiedźmą.

Kilkadziesiąt lat później młoda kobieta wybiegła poza miasto. Biegła przed siebie, by zapomnieć, by uciec goniącym ją myślom.

Znalazła krętą ścieżkę w lesie. Minęła kolejny zakręt i zobaczyła zgiętą w pół starą kobietę zbierającą zioła. Przebiegła szybko obok i kilkadziesiąt kroków dalej, nie przerywając biegu, spojrzała za siebie; kobiety już tam nie było. Zanim jej wzrok wrócił w kierunku biegu, nagle wpadła na nią, w jej otwarte ramiona: - Och! Jak tu się pani znalazła? – wykrzyknęła przestraszona.

- Bo miałaś mnie spotkać. Czekałam na ciebie moja droga. Potrzebujesz mojej pomocy. – odpowiedziała staruszka.

- Nie potrzebuję. – odpaliła pewna siebie.

- Potrzebujesz, bo jesteś nad otchłanią. – na dźwięk słowa „otchłań” drgnęła. W ostatnim czasie to jej najczęściej powtarzane słowo, to jej doświadczenie.

- Skąd pani to wie? – broniła się nadal.

- Wiedźma to jest ktoś, kto wie. – odpowiedziała spokojnie staruszka.

- Jest pani wiedźmą? – zapytała bez wiary, z oczami skierowanymi w dół, pod nogi kobiety.

- Widzisz? Byłam tam, jestem tu. Nie rozumiesz jak to się mogło stać. Nigdy się  nie spotkaliśmy, a ja wszystko o tobie wiem. Chcesz wiedzieć, co się z tobą dzieje. – to ostatnie zdanie wypowiedziała powoli, dosadnie.

Dziewczyna drgnęła jak liść poruszony wiatrem. Podniosła wzrok i ich oczy się spotkały. Nogi się pod nią ugięły, ciało obiegł dreszcz. Gdzieś w środku coś się z nią działo, nie mogła tego opanować, z oczu płynęły łzy, nie mogła poruszyć ani ręką, ani nogą. W głowie powstał zamęt, tysiące myśli: wspomnień, zdarzeń z jej życia, wszystkie lęki wylazły na sekundę gdzieś z zakamarków jej pamięci, jak robactwo. Zachciała uciec, lecz żaden ruch nie był możliwy. Stała nadal przed staruszką, z nieruchomym wzrokiem, zanurzona w otchłani oczu staruszki.

Po paru chwilach poczuła, że „coś” zaczyna się w niej topić, że „robactwo”, gdzieś znikło, gdzieś się podziało. Stała się lżejsza, w głowie pojawiła się jasność. Przestała się bać. W końcu wydobyła z siebie:

- Co się ze mną dzieje?

- Coś dobrego. Nie lękaj się. Wszystko jest dobre. Życie jest dobre, śmierć jest dobra. Dobra jest śmierć wspomnień, śmierć zdarzeń, śmierć słów, śmierć myśli, śmierć przeszłości i przyszłości. Dobra jest śmierć twojego smutku, niepokoju, śmierć twojej namiętności, śmierć twojego lęku. – odpowiedziała staruszka.

- Co jest złego w namiętności?

- Aaaaa. Tak, teraz już wiem. Czułam, że zapytasz o to, co najmniej rozumiesz. Tak, opowiem ci o namiętności. To ona pastwi się nad tobą. Twoje myśli cię niszczą. Ty pastwisz się nad sobą. Popatrz na mnie, jeszcze raz zajrzyj mi w oczy. Popatrz na mój palec, nim wskażę ci kierunek, wprowadzę cię na inną drogę. Zanim się rozstaniemy postawisz na niej pierwszy krok.  

Posłuchaj moja kochana!

Marnujesz energię, dziecinko, na walkę, na ucieczkę, na grę. Zejdź ze sceny, stań się widzem.

Ot, rządzi tobą namiętność, a ty ją odpychasz, bo się boisz, że wpadniesz w jej otchłań. Faktycznie się w nią wpada. Walczysz z nią i czujesz, iż nie wygrasz, bo im usilniej ją zwalczasz, tym bardziej staje się wzmocniona. Nie możesz z nią wygrać, bo to jest ta sama energia, co energia życia. Jedyny sposób to ją przemienić. To jest możliwe. To się stanie samo, gdy uświadomisz sobie te przemiany, gdy je poobserwujesz u siebie. Gdy dogłębnie ją zbadasz, odkryjesz, iż to ta sama energia, co współczucie. Namiętność męczy, walka z nią wyczerpuje cię całkowicie, tak, iż nie chce ci żyć, masz samobójcze myśli, chodzisz chwiejnym krokiem po krawędzi. Współczucie zaś jest błogostanem, z taką obfitością, iż możesz się nim dzielić i to bez ograniczeń – przelewa się z twojego serca jak wielki wodospad.

Obserwujesz i nagle pożądanie, namiętność staje się współczuciem, ze stanu wyczerpania, stajesz się tryskającym energią słońcem, z żebraczki zamieniasz się w księżniczkę, królową.

Wtedy odkrywasz, iż jest znacznie więcej współczucia niż było wcześniej namiętności, bo nie trwonisz energii na grę, kamuflowanie swojej seksualności. Walka zamienia się w pokój, życie staje się pełne obdarowywania miłością i pełne jej obfitości na każdym kroku. Wtedy, dopiero wtedy, zaczynasz kochać siebie i innych. Ciało przestaje być narzędziem namiętności, staje się domem serca i duszy, nie jest już obiektem złej opinii o sobie samej, obiektem, który chcesz zniszczyć, bo kojarzysz je jako źródło zła, lęku. Staje się boskim darem, kwiatem egzystencji.

Nie chcesz przyznać prawdy, przede wszystkim przed sobą. Ot, uważasz, że zakochałaś się (tak ci przynajmniej wydaje, bo to tylko namiętność) w niewłaściwej osobie i rezygnujesz z tej relacji, bo nie możesz mężczyźnie dać tego, co od ciebie oczekuje. Zawsze tak się u ciebie dzieje, że oddalasz się, a chciałabyś się zbliżyć. Powodem jest lęk. Boli cię to. Wiedz jednak, że gdybyś naprawdę kochała, nie cierpiałabyś „miłość bowiem łaskawa jest” …

I to jest prawda o namiętności i miłości. Namiętność kaleczy cię, okrada ze spokoju i radości, ich namiastka jest chwilowa. Namiętność jest chwilowa, miłość wieczna. Miłość nie sprawia cierpienia. Namiętność dotyczy konkretnej, wybranej istoty, miłość jest nieukierunkowana, nie jest wyborem i działaniem, nie wiąże się z jakimkolwiek wysiłkiem. Nie możesz jej wywołać, ani zaprzestać. Namiętność wymaga działania, ucieczka przed nią też jest działaniem. Miłość nie angażuje myśli, namiętność dotyczy przede wszystkim myśli. Jest chwilowa, lecz na dłużej pozostaje jej echo, ukłute w czułe miejsce ego.  I nad tym się własnie rozczulasz.

Odkryjesz kiedyś różnicę i będziesz się śmiała. Z fanaberii głowy można się śmiać, z tego, co w sercu nie ma powodu, bo i tak wszystko, co w sercu to radość.

Namiętność jest jak wiosenna trawa – usycha, lecz kłuje, uwiera za kołnierzem, dokucza długo.

Odkryj prawdę. Nie racjonalizuj. Nie tłumacz sobie i innym, że to niewłaściwa osoba. Tu nie ma właściwej, czy niewłaściwej osoby. Twoja myśl jest niewłaściwa. To ta myśl jest chorobą.

Walczysz z namiętnością, ukrywasz ją, lecz ciało nie daje się oszukać, domaga się swoich praw, ma nadmiar energii, więc musisz ją wytańczyć, wykrzyczeć, wybiegać, masz ochotę się obnażać.

- Co mam zrobić?  

- Nic nie możesz zrobić. Gdy ulegniesz jej, niczego to nie załatwi, bo trzeba będzie wracać, trzeba będzie powtarzać. Nie nasycisz się namiętnością, nie uzbierasz jej na zapas. Jedynie możesz ją przemienić. Namiętność, bowiem to energia, możesz ją świadomie przemienić w jej przeciwieństwo – współczucie.

Obserwuj. Jest taka nauka - tantra. Jest jedyną nauką, która prowadzi do zrozumienia takich przemian, lub daje klucz – tajemny klucz do spełnienia.

Namiętność jest połączeniem ego i seksualności ciała. Namiętność nie da spełnienia, to niemożliwe, bo jest na powierzchni, dotyczy psychiki i ciała, nie ma nic wspólnego z duchową stroną człowieka – jest na powierzchni ludzkiej egzystencji. Namiętność to taki ubiór – płaszcz ukrywający głębsze warstwy.

Namiętność prowadzi do zazdrości, chęci posiadania, jest wykorzystywaniem, ogranicza albo zabiera wolność drugiemu człowiekowi, wiąże go. Nie ma więc nic wspólnego z miłością. Miłość jest jej odwrotnością.

Dlatego wielu ludzi, szczególnie kobiet widzi w tym brzydotę i mimo całej potęgi tej energii ucieka, chowa się, odpycha, marnuje życie na walkę.

Namiętność jest egoistyczna – służy zaspokojeniu przede wszystkim siebie, druga strona mimo zapewnień, niewiele się liczy. Piękna może być w jednym przypadku – gdy podąża śladem miłości. To jednak niezwykle rzadka sytuacja.

Spotkanie dwóch namiętności to wojna o dominację. Tłumione długo namiętności prowadzą do depresji, tendencji samobójczych. Tantra uczy przemiany energii namiętności – pożądania w empatię, współodczuwanie, miłość. Tantra uczy medytacji – uważności w obserwowaniu wszystkiego, a szczególnie energii namiętności. To wszystko zmienia.

Na początek zdaj sobie sprawę, że ta energia istnieje. Po drugie wiedz, że jest najpotężniejsza z ludzkich energii. To energia życia i śmierci, energia wojny lub pokoju, energia nienawiści lub miłości.  Gdy jej nie rozumiesz, żyjesz kierowana tą energią, wg jej przywództwa. Jest niezniszczalna, czyli nie możesz jej wyrzucić, o niej zapomnieć, być na nią obojętną, bo ona ci o sobie zawsze przypomni. Będzie cię dręczyć, aż cię zniszczy. Nie możesz jej ukryć, wyprzeć, z nią, walczyć, bo przegrasz. Jeszcze nikomu nie udało się z nią wygrać. Prędzej zniszczysz siebie niż ją.

Możesz natomiast ją przemienić w to, czym ona naprawdę jest. Występuje w dwóch postaciach: energii seksu, namiętności lub współczucia, empatii. W tej pierwszej, jeśli nie zostanie zrozumiana, uświadomiona sobie, nie doprowadzi cię do spełnienia

By przestać cierpieć należy dobrze rozpoznać, co jest namiętnością, a co miłością.

Pragniesz, twoja dusza pragnie opuścić pole namiętności, by wydostać się z błędnego koła powtarzania tego samego – chwilowej przyjemności acz ciągłego cierpienia. Nie chcesz dłużej oddawać swojej wolności na rzecz traktujących twoje ciało jako przedmiot, ciebie do zaspokojenia ich namiętności. Ty  rozumiesz też, iż i ty taka nie chcesz być.

Energia nie jest pozytywna ani negatywna, to nasza świadomość lub nieświadomość sprawiają, że sprawia nam radość jej przepływ, jej nadmiar, lub cierpienie.

Strach nie zawsze jest zły. Jest zły, gdy jest funkcją ego, niespełniania się, braku nadziei na spełnienie jego pragnień. Strach też może cię chronić, być informacją. W tym przypadku pokazuje ci, iż jest inna droga do spełnienia, wyzwolenia się spod cudzej dominacji lub własnej namiętności. To tylko kwestia świadomości przepływających przez ciebie energii.

Pytasz, co zrobić? Dostaniesz ode mnie dwa lekarstwa. Pierwsze nauczy cię przemiany z żebrzącej namiętności w obdarowującą miłość. Otóż „ujeżdżając oddech” na wdechu wychwytuj i gromadź wszelkie zło, cierpienia, nieszczęścia ludzi i wszelkich istot, wpuść je do swego serca, a na wdechu wypuść to, co twoje serce przetransformowało. Serce ma zdolność przemienia energii. Z niego wypływa wyłącznie radość, błogość, szczęście – miłość. Nie ma znaczenia, co do niego wpłynie. To nauka Atishy, wielkiego mistrza nauczającego o miłości. Tego samego nauczał Jezus. Mówił: „ nieważne co do ciebie wchodzi, ważne co z ciebie wychodzi”.

Drugie lekarstwo, to medytacja. Obserwuj, bądź uważna wszystkiego, swoich myśli, energii, działań. Wszystkiego. Nie walcz, nie uciekaj tylko obserwuj.

Przyjdzie taki czas, że porzucisz te lekarstwa, bo one są potrzebne chorym. Masz tu parę ziółek, które ci pomogą. Oni ci pomogą pamiętać o uważności, o ćwiczeniu serca we współczuciu, w miłości. Z czasem pamiętać o tym będziesz nawet we śnie. Wtedy wyrzuć je, wtedy nie będziesz musiała pamiętać. Stanie się to twoją naturą.

To wszystko.

   

- Skąd pani tyle wie?

- Widzisz aniołku, dawno, dawno temu, tak jak ty, w depresji uciekałam przed goniącą mnie otchłanią i wtedy pobiegłam na spotkanie z wiedźmą, którą mnie straszono. Chciałam by mnie dopadła, zabiła, zjadła – nieważne. Było mi wszystko jedno. A ona mi pomogła, wiedziała o mnie wszystko. Znalazła źródło mego lęku, źródło najpotężniejszej energii we mnie, energii, której nie rozumiałam, a przez to nie rozumiałam niczego, a przede wszystkim siebie samej.  Zajrzałam do tego źródła i zrozumiałam. Dzisiaj też wiem, jestem wiedźmą, która wie. I ty też nią będziesz, gdy zrozumiesz. Tylko tyle potrzeba – zrozumieć.

 

Piotr Kiewra

wtorek, 8 marca 2016

Kobiece serca

Gdy się obudziłem, przypomniał mi się „Mały Książę”. Czemu akurat on? No tak, bo przed snem myślałem o ogrodzie z tysiącem róż, a przecież wczoraj był 7 marca. W moim śnie opowiadał mi o docenieniu róży.

Wydawało mi się zawsze, że wiem jak je doceniać, ale teraz zrozumiałem, że jednak nie. Spotykamy je, są ważne, ale, tak czuję – niedocenianie.
Dostają kwiaty, zainteresowanie, są pożądane, podziwiane za urodę, bycie matkami, kochankami, żonami, przyjaciółkami, a jednak ...

Czują, że są niedocenione. 

Dlaczego? Bo mają bliżej do serca, są delikatniejsze, wrażliwsze. Bo patrzymy na ich powierzchnię, patrzymy na zewnętrze kwiatu, na listki, płatki, upajamy się jej aromatem i marzymy by rozchylić ich kielich. Lecz rozchylając go, nie zaglądamy głębiej. Tak, zanim zajrzymy w jej serce, zabieramy ją z ogrodu, wycinamy i wkładamy do wazonu. Od tego czasu dostrzegamy więcej kolców, ich kłucie i zadawany przez nie ból. 

Dlaczego?

Z powodu niedocenienia całości. Doceniamy to, co widzimy, a nie doceniamy tego, co ukryte. Doceniamy słowem, rzeczami, czynem, byciem blisko, pomocną dłonią i silnym ramieniem, lecz nie doceniamy uczuciem.

„By docenić, trzeba docenić serce, trzeba patrzeć sercem, trzeba czuć.” I to mi powiedział mały książę.
Kłóciłem się z nim, bo zarzucił mi – nam, że nie potrafimy patrzeć na róże sercem. Gdy rozejrzałem się wokół, gdy spojrzałem na ich smutne twarze, w ich załzawione oczy, gdy poczułem ich serca, to przyznałem mu rację – nie potrafimy.

Chcemy brać, a nie dajemy. Chcemy uczuć, a nimi nie obdarowujemy. Nie potrafimy być bezinteresowni.

Nawet, gdy się przytulamy do róży, to się nie przytulamy do jej serca, opiekujemy się nią jak ogrodnik, tylko jak marny ogrodnik. A tu potrzeba czegoś więcej. Nie tylko wody, pożywienia, ochrony, tu potrzeba serca. Róża doceniona uczuciem – sercem, nawet, jeśli nie padną żadne słowa, nie zostaną zawieszone na jej szyi i palcach srebro, złoto i brylanty, kwitnie inaczej, piękniej.

„Doceniona sercem róża, przestaje być sierotką, staje się boginią, a wtedy czujesz w niej taniec, śpiew, radość. Czujesz, że ona płynie, leci, rozsiewa miłość. I sam się czujesz inaczej. Wtedy też rozsiewasz miłość.” – pobrzmiewały jeszcze słowa małego księcia z mego snu.  

Zgodziłem się z nim w pełni.

 - Co mam zrobić by się nauczyć doceniać? – zawołałem do odlatującego z mego snu księcia. Wykrzyczał z daleka: - Nic nie rób, nie myśl o tym! Otwórz serce i doceniaj, doceniaj, doceniaj. Nic więcej. I pamietaj! Nie wycinaj jej z ogrodu, nie wkładaj jej do wazonu, bo zniszczysz jej serce!


Piotr Kiewra

niedziela, 24 stycznia 2016

Natura motyla

- Różyczko moja kochana …  cisza - ta między niebem, a miastem, łąką i ogrodem, przyniosła mi odpowiedź: Nie jestem przyziemny, jestem gdzieś nad koronami drzew, bliżej gwiazd i słońca, wśród jerzyków i jaskółek.

Chodziłem po ziemi,  pragnąłem przedmiotów, uwiązałem się do przyziemnych istnień, kochanych … lecz przyziemnych i sam stałem się przyziemny.

Różyczko kochana, nie pozwól na to, bo niebo jest moją naturą, jego bezkresna przestrzeń i głębia, nie tylko ten ogród, lecz wszystkie inne i lasy, i łąki. Nie przywiązuj mnie, nie roń sierocych łez. Nie pozwól też na rozwój mojego współczucia, bo mam dla ciebie coś, co znacznie większe i jak niebo głębokie – miłość.

Kocham cię, jestem twym przyjacielem, doceniam twoją boskość i piękno! Ciesz się tym, że jestem, lecz nie pozwól mi być uwiązanym i przyziemnym!


Piotr Kiewra 

sobota, 28 marca 2015

Ławeczka

To ona zainspirowała go tym marzeniem. Pojawił się w jej życiu przypadkiem, ale to jedno jej marzenie, z tych wielu o których mówiła, poruszyło go najgłębiej.

Inni mają marzenia dotyczące domu, może domku z ogródkiem, ona miała właśnie takie, inne, oryginalne – piękne. Wspaniałe, pełne miłości, wrażliwości, duchowej głębi, a jednocześnie niezwykle banalne, a nawet śmieszne.

Banalne i śmieszne, gdy widziało się tylko „ten” przedmiot, ale piękne gdy wiedziało się, czego jest symbolem.

Było marzeniem, które się spełniło. Nie od razu się spełniło. Oczekiwanie trwało długo. Ona nawet nie wie dlaczego ten przedmiot, taka sytuacja stała się obiektem jej marzenia, ale tak było.

Opowiadała o tym dla wielu przyjaciół, znajomych, ale zainspirowała tym marzeniem tylko jednego mężczyznę.

Marzenie dotyczyło przyszłości, bardzo dalekiej przyszłości i sytuacji w tej przyszłości, sytuacji powtarzanej często, jak najczęściej. 

Nie wie, kiedy pojawiło się po raz pierwszy, może w dzieciństwie. A może już w głowie kilkunastoletniej dziewczyny, dziewczyny nad wyraz dojrzałej, ale i nieszczęśliwej, bo oglądającej życie od podszewki, pełne bardzo gorzkich doświadczeń.

Kiedy po raz pierwszy zobaczyła w wyobraźni parę siedzących na ławeczce staruszków, parę wpatrzoną w świat, w drzewa, w niebo i chmury, przechodzących ludzi, bawiące się dzieci, chodzące po trawniku ptaki?

Tego nie wie, ale od kiedy ich zobaczyła, nie była już nieszczęśliwa. Zawsze, gdy było jej źle, gdy wzbierał w niej smutek, płacz, od razu pojawiali się ona i on, wpatrzeni w słońce, w księżyc, gwiazdy, rozmawiający językiem ciszy z wiatrem i z całością istnienia.

Takie było jej marzenie.

Powstało chyba w dzieciństwie, gdy jako mała dziewczynka tęskniła za piękną miłością zainspirowaną bajkami opowiadanymi przez babcię, filmami o miłości. Być może było jeszcze inaczej, powstało, by przeciwstawić się brzydkim obrazom z jej dzieciństwa, których postaciami byli jej rodzice: tatuś i jej mamusia. W nich była przemoc, krzyk, alkohol, był strach jej mamy, ale i jej własny lęk.

A może były to jeszcze późniejsze, jeszcze brzydsze obrazki z udziałem jej mamusi? Teraz tego nie wie i tak naprawdę nie chce wiedzieć. Zostawiła to już dawno za sobą. Wie jedno: ławka trzymała ją na duchu, bo dzięki ławce ufała – głęboko ufała.

Obraz siedzącej na niej pary był tak wyraźny i silny, tak rzeczywisty, tak wiele sprawiał jej radości, iż nie miała powodu, by nie ufać. Z ufnością więc czekała. Opowiadała o ławeczce napotkanym mężczyznom, ale obraz tak dalekiej przyszłości nie robił na nich wrażenia. Nie potrafili sobie wyobrazić siebie na ławce. Za mało było wrażliwości, może za mało wyobraźni, a może nie potrafili tak prawdziwie i głęboko kochać, by zobaczyć to głębokie i prawdziwe piękno kobiecego marzenia.

Może tego było za mało, albo logiki i kalkulacji za dużo, ale nie byli w stanie zobaczyć czegoś jeszcze bardziej istotnego – ponadczasowości i tego czegoś z ziemskiego, ale i pozaziemskiego życia, czegoś z raju.

Nie potrafili uwierzyć w prawdziwą miłość, głębokie duchowe uczucie, bo - może - nie potrafili zaglądać w swoje własne serce, może nie chcieli, a może nie wierzyli, że to jest możliwe. Może ich nikt nie nauczył kochać, nikt nie nauczył czekać, może ich nikt nie nauczył wrażliwości, by zobaczyć w tym cudzym marzeniu, swoje własne.

Może nie byli na tyle wrażliwi, może nie byli na tyle wytrwali, może nie potrafili tak prawdziwie i głęboko kochać, może … ona tego nie wie, ale przez długie lata, nikt, żaden z mężczyzn nie potrafi dostrzec w jej marzeniu czegoś co, by go poruszyło, co by sprawiło, że w oku, a przede wszystkim w sercu pojawiła się łezka, łezka tęsknoty do czegoś tak odległego i wzniosłego.

Wiedziała, że nie wszystkim powinna o tym mówić, bo wiele przyjaciółek, wielu mężczyzn z uśmiechem patrzyło na nią, mówili: - Oj kochana, zejdź na ziemię, przestań bujać w obłokach, bądź tu i teraz, bierz życie takim jakie jest!

A ona wierzyła, że życie właśnie takie jest. Ławeczka – tak naprawdę – to tylko pozornie obrazek z dalekiej przyszłości. To była rzeczywistość. Ta ławka istniała tu i teraz, miłość między tym dwojgiem staruszków istniała już teraz, choć się jeszcze nie spotkali, ale ona już była. Kobieta to czuła, więc czekała.

Widziała tę ławkę już wiele razy, to na swoich spacerach, to w czasie jakichś podróży, czy wakacji, widziała ją w filmach, widziała, gdy patrzyła na starych ludzi, a najbardziej żywe to było, gdy widziała starsze pary siedzące na ławkach, gdziekolwiek to było. Te pary podtrzymywały jej ufność.

Na razie jej ławka była pusta, ale ona nie miała się gdzie spieszyć, bo gdzieś w głębi niej, to co się miało zdarzyć, już się działo, tylko jeszcze tego nie widać.

Często swoim przyjaciółkom i przyjaciołom mężczyznom powtarzała, ten kto będzie siedział ze mną na mojej ławeczce się jeszcze nie narodził.

Ćwiczyła więc ufność …

Gdy się pojawił, jej nerwowe życie, pełne chaosu, stresów, krzyku, tysięcy niepotrzebnych słów, pełne smutku, a nawet depresji, powoli zaczęło się odmieniać. Powoli zniknął nadmiar słów, zniknęły nerwowe krzyki, gdzieś zaczęły przepadać jej nawykowe „nie”, odpuściła część stresów, bezpowrotnie odeszła depresja. Pojawiła się cisza. To on ją przyniósł. Ona mu oddała swoją spontaniczność. Przy nim rozluźniło się wszystko, i w jej ciele, i umyśle, a serce zaczęło nasłuchiwać bicia jego serca. Było ostrożne, nie od razu zniknął z jej serca lęk. Jej serce było jak listek na wietrze, raz się do niego przychylał, raz odwracał. On jej przyniósł w głębi swojego ducha, wiele odpowiedzi, pokazał jej -  jak w lustrze nią samą, jej lęki, jej tajemnice. Gdy zaczęła to odkrywać, zaczęła ufać. A gdy zaufała, powiedziała o ławeczce. Gdy to usłyszał, w ciszy i w odosobnieniu zapłakał, bo zobaczył siebie na tej ławce, zobaczył siebie obok niej.

Nic już nie było takie same jak wcześniej, nic nie było tak ważne jak ona, nic nie było tak piękne. Jego poszukiwanie zostało zakończone. Był u celu. Poddał się wyrokom losu. Poddał się jej.

Ona jeszcze poszukiwała: - To za wcześnie, to jeszcze nie teraz, ten się jeszcze nie narodził.

Poczuła się w pełni zaakceptowana i pokochana, ale broniła się, miała wątpliwości, pytania, wolała zachować dystans. Ani razu nie wychyliła się słowem, gestem, ciepłym spojrzeniem, nadal czekała, ale jej lód się jednak topił.

On wskazywał u niej na jej kolejne lęki, pomagał, dodawał odwagi, by się im przyglądać, by opanowywać drżące, zalęknione serce. W końcu, po raz pierwszy, jej gdzieś głęboko schowane w szufladach serce zobaczyło słoneczne światło.

Zaczęło ono mocniej przygrzewać i lód zaczął się topić. Topił się długo. Na początku była wielka lodowa góra i potrzeba było lat, by w końcu zaczęła rozdawać swoje własne, wewnętrzne ciepło. Marzenie o ławce było tym co ogrzewa, co rozpala płomień i podtrzymuje go. 

Któregoś majowego dnia, wraz z czerwonymi makami oraz chabrami lód całkowicie ustąpił. To był ich pierwszy dzień na ławce.

Teraz po wielu latach, gdy siedzieli – on i ona - na „swojej” ławeczce, gdy się trzymali za ręce i patrzyli przed siebie i tak patrząc w migoczące na falach jeziora ogniki słońca, widzieli przyszłość, tak piękną, tak wspaniałą i radosną, że widać to było w ich oczach, widać był w ich postaciach. Ktoś kto miał na tyle wrażliwości, by dostrzegać piękno, by dostrzegać światło, by dostrzegać miłość widział ich oboje tak jasnych, jakby rozświetlonych, płonących gdzieś od środka jakimś wielkim, ale spokojnym, jasnym płomieniem.

Nie patrzyli na siebie, patrzyli na toczące się wokół życie i to życie kochali. Byli obok siebie i razem płynęli w rzece życia, a ona ich niosła w najodleglejsze zakątki i pokazywała wszystko co warte zobaczenia, co warte uczestniczenia, co warte bycia.

Siedzieli więc wpatrzeni w dal przed siebie, gdy widzieli motyla, natychmiast ich dusze biegły za nim. Hasali więc po łące, godzinami grając z nim w berka, aż ona i on stawali się motylami. Wtedy siadali na kwiatach, upajali się ich zapachem, zaglądali do środka, przeskakiwali z jednego końca łąki na drugi, tańczyli, bawili się, cieszyli.

Latali też z ptakami w przestworzach, wśród chmur. Raz zabierali się na wycieczkę w dostojny lot z bocianem, czy parą krzykliwych żurawi, innym razem ze skowronkami by powisieć nad polem i popatrzeć na uwijających się żniwiarzy. Czasem woleli posiedzieć wśród gałęzi drzew, czy gdzieś w upojnie pachnących bzach i śpiewali całe wieczory i noce piękne słowicze melodie.

Nieraz, gdy mieli ochotę to zabierali się na dłuższe odloty to z jaskółkami, nie tylko tu nad lasami i jeziorami, ale i z mewami nad oceanami, czy z orłami nad górami i dolinami. Widzieli stamtąd z góry, nie tylko to, co widzą ptaki, ale też znacznie więcej, bo patrzyli sercem – sercem połączonym z dwóch serc, ze wszystkimi sercami, z całym stworzeniem.

Na ławeczce doświadczali życia, ono przed nimi przemaszerowywało, a oni byli tylko świadkami. Ale to obserwowanie było wszystkim, nie musieli się ruszać z ławki, dosiadać koni, by galopować po łąkach i polach, nie musieli latać samolotem by doświadczać dalekich podróży, te podróże zdarzały się tutaj i teraz przed tą ławką. A oni byli tu razem.

To już nie było marzenie, to się działo.

Widzieli ludzi, którzy przechodzą przed ławką, a ludzie …

Ten widok, ta para, to „coś” ich zastanawiało, zmieniało, sprawiało, że w tej jednej chwili troszkę tego świata przenikało do ich serc. Po chwili byli już innymi ludźmi, pojawiała się w nich nadzieja, wiara, pojawiało się „coś” w sercu, coś czego jeszcze nigdy wcześniej nie doświadczyli. Pojawiało się słońce, ciepło, lekkie drżenie, przyjemne wibracje.

Ta para to rozdawała. W tej chwili coś powstawało, coś się rodziło, jakieś ziarenko kiełkowało. Tutaj przy tej mijanej ławce to się wydarzało. Nikt tego nie potrafił nazwać, określić czym to jest, ale czuli, że coś w nich urosło, coś się zmieniło, coś pękło, coś się zbudowało, coś zniknęło i coś się pojawiło. Czuli, że coś zaczęło płynąć, że jakieś drzwi zostały otwarte.

Oni tylko patrzyli, obserwowali, ale nie była to zwykła obserwacja, to było połączenie, to była komunikacja, to był dar, jakaś niewidzialna energia pełna dobroci, optymizmu, czegoś co wznosiło do góry, pozwalało polatać, nie tylko w tej chwili, ale już zawsze. To było okno, do innego świata, to było rozchmurzone niebo, dziura w burzowych chmurach, przez które przenikało słońce i zabierało strach, oświetlało drogę w ciemności ich serc. Słońce, które dawało siebie.

I tych dwoje staruszków też dawało siebie. Nic więcej, po prostu patrzyli i dawali siebie. Nie wybierali, komu mają dać, kogo nagrodzić, po prostu rozdawali, a kto był gotów wziąć, brał i czuł tę zmianę, tę lekkość, tę możliwość latania, tę radość, samoistną, bezprzyczynową radość.

Ich młodość przebiegła bez miłości, za to miłość teraz kwitła za te wszystkie lata. Kwitła wszystkimi kwiatami naraz, mieszały się w niej zapachy bzów, konwalii, róż, mieszały się wszystkie kolory i kształty. Dzięki miłości odmłodnieli, w duszach byli dziećmi, ciała spoczywały na ławce, a dusze bawiły się, biegały, tańczyły, śpiewały, recytowały poezję, harcowały, kochały, łączyły się.

Mijając ławkę i siedzących tu staruszków wielu obserwatorów tego zjawiska młodniało na ciele i w sercu. Pojawiała się wiosna, wracała do nich w jesieni i zimie ich życia.

Gdy jedno marzenie, urosło do dwóch, gdy z marzenia – wizji, obrazka powstałego w jej głowie stało się uczuciem, uczuciem łączącym dwa serca, urosło do tak wielkich rozmiarów, że nie pomieściło się w tym dwojgu serc, w tym dwojgu staruszków, więc przelewało się na cały świat, na robaczki maszerujące wokół ławki, na kamienie pod ich stopami, na liście drzew i krzewów, które od tej pory oddychały tą wiadomością i niosły tę wiadomość innym liściom. Przylatywały tu ptaki, siadały na pobliskim drzewach, gałęziach i patrzyły, inspirowały się, a później śpiewały o tym. Przychodził tu wiatr, słuchał, patrzył, krążył, a później rozmawiał o tym ze swoimi braćmi i siostrami, kwiatami, trawami, skałami, orłami w locie, z chmurami, z falami na morzach i oceanach.

Pobliskie drzewa i krzewy były świadkami, były ich towarzyszami od wielu lat i tęskniły za tą parą, za tą krótką chwilką, gdy tu siedzą i nic nie robią, po prostu milczą, trzymają się za ręce i patrzą. Tęskniły mocno, szczególnie przez tych kilka miesięcy później jesieni i zimy, gdy ławka była pusta. Przestawała być pusta z nadejściem wiosny i ciepła. Drzewa czekały tak jak to jest w ich naturze, czekać, trwać, być … Ta para staruszków była jak drzewa.

I ta para tę właśnie wiadomość, to przesłanie niosła: trwać, być, czekać, kochać.

Niosła wielkie, największe przesłanie. Większego już nie ma i nie będzie.

To był piękny widok, tak piękny, że dla wielu, którym dane był go doświadczyć ruszał z oczu potok łez. Nawet mężczyźni, jeśli nie uronili łzy wzruszenia widocznej gdzieś w oku, bo się wstydzili, ronili je gdzieś wewnątrz siebie. Nie mogli przejść obojętnie, bo się nie dało i już!

I z tego jednego marzenia narodziło się wiele marzeń. Stały się one ziarnem, a gdy któregoś roku ta para znikła, już na zawsze i nieodwołalnie, zapełniły się ławeczki innymi parami. I od tej pory nigdy nie pozostały już puste. I to nie tylko tu, nad jeziorem, wśród łąk i pól, bo wieść o siedzącej na ławeczce parze staruszków rozeszła się po całym świecie. Poruszyła serca, stopiła wiele lodu, przyniosła wiele ciepła, połączyła wiele kropel w jeden ocean.

I tak się stało. Jedno marzenie to sprawiło, bo było tak wielkie i głębokie, by przeniknąć dusze wielu, by pokonać strach, by przetrwać, by na powrót przywrócić nadzieję i wiarę w miłość.






Piotr Kiewra     

czwartek, 5 marca 2015

Trzy miłości

Dopóki nie jesteś przebudzony, twoja miłość jest snem.

Nigdy nie wierzyła wróżbom Cyganek, innych wróżek, horoskopom. Przy okazji andrzejek, lania wosku, czy układania kart traktowała to jako zabawę. Nie wierzyła, zresztą tak samo jak w wygrane w totka, czy w otrzymanie czegoś za darmo od życia. Wg niej na wszystko trzeba było zasłużyć ciężką pracą. – Nie ma żadnej karmy! Są tylko nasze wybory! Jesteśmy kowalami swego losu! Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz! – często powtarzała.

Dzieciństwo wywarło wielki wpływ na dużą część jej życia. To co wtedy przeszła, kim była i kim chciała się stać, poparte ciężką pracą nad sobą, sprawiło, że dzisiaj była inną osobą: wolną, nie obciążoną przeszłością, cudzymi przekonaniami, pełną wiary, otwartą. Wierzyła, że taką jest: otwartą, ufną, kochającą, pełną radości, optymizmu. Jednak parę pytań zostało bez odpowiedzi, gdzieś czaił się jeszcze jakiś lęk, bo smutek powracał.

Mocno stała na swoich własnych nogach, nie poddawała się wpływom. Zawsze miała własne zdanie, nie zawierała żadnych kompromisów. Nie robiła niczego wbrew sobie, swojemu systemowi wartości. Wierzyła sobie, mimo, że słyszała od wielu osób, często zupełnie inne opinie na swój temat: o tkwiącym w niej strachu, o zamknięciu, o murach ją otaczających, egoizmie. Jednak najbardziej bolał ją zarzut, że nie potrafi kochać. Często powtarzali go mężczyźni, którzy – tak twierdzili – pokochali ją, a ona nie potrafi odwzajemnić tego, nie potrafi, albo nie chce im tego oddać, nie potrafi się zaangażować. Prawda, że było tych mężczyzn całkiem sporo. Wzbudzała w mężczyznach jakieś niezrozumiałe dla niej pożądanie i odpowiadała im: jesteście wszyscy tacy sami, myślicie tylko o jednym … i nie kończyła, chyba, że któryś z nich domagał się rozwinięcia. Wtedy szczerze wyłuszczała co ma na myśli. Z tym właśnie kojarzyła swoją otwartość: że potrafi powiedzieć co myśli, że ma odwagę to zrobić, że nie boi się niczego stracić, że przy takich okazjach sprawdzają się prawdziwi przyjaciele.

A ona wierzyła, ufała, że potrafi kochać. Nieważne co twierdzą inni, ona kocha i wie co to jest miłość. Nie tylko wie, ale rozdaje jej mnóstwo wokół. To nic, że niektórzy tego nie czują – może to oni nie wiedzą, czym jest miłość, może oczekują czegoś od niej, a ona nie rozdaje niczego tym oczekującym, ona po prostu kocha bezinteresownie, tak samo bezinteresownie jest przyjacielem i kocha swoich przyjaciół. Nie musi tego okazywać, nie musi tego mówić. Po prostu kocha i już. Jeśli ktoś tego nie czuje, to jego problem.

Zawsze dobrze czuła się wśród sporo starszych od siebie ludzi. Tłumaczyła sobie to tym, że jest dojrzała, bardziej dojrzała, ze względu na swoje życiowe doświadczenia i właśnie dlatego lepiej się czuje wśród starych, dojrzałych ludzi. Starsze kobiety, wg niej, nie były już zazdrosne o jej powodzenie wśród mężczyzn, a mężczyźni zamiast patrzeć na nią jak na obiekt seksualny widzieli w niej więcej głębi, potrafili docenić jej inne przymioty, nie tylko ciało.

Tak jak każda kobieta kochała swoje ciało, z tym, że w odróżnieniu od większości innych kobiet konsekwentnie o nie dbała. Nie tylko o dietę, ale i wszechstronny ruch: chodziła na siłownię, na której potrafiła z wielką pasją ćwiczyć przez co najmniej dwie godziny. Uwielbiała biegać, póki kolana jej na to pozwalały. Gdy odmawiały posłuszeństwa chodziła intensywnie z kijkami. Mogła chodzić godzinami, kilometrami nawet w deszczu i burzy, po śniegu i w zimnie. Kochała to.

Kochała też taniec i często rankami, gdy w domu nikogo nie było, włączała głośno muzykę i tańczyła sama ze sobą przed lustrem. Właśnie przed lustrem najbardziej dumna była ze swego ciała. Nikt więcej nie musiał doceniać jej szczupłej i zgrabnej, kobiecej sylwetki, by się dobrze czuła. Kochała swoje ciało, ale nie lubiła, a nawet ją irytowały komplementy na temat jej ciała, jej seksualności, szczególnie od mężczyzn. Od razu zapalały się w niej jakieś światełka: - Acha, oni coś ode mnie chcą. Prawią komplementy, bo czegoś oczekują. Nie kupicie mnie. Ja nie jestem na sprzedaż. – Jej ciało było dla niej, było jej świątynią i dlatego sprawiało jej przyjemność dbanie o nie. Ono odpłacało jej za to samopoczuciem, kondycją, sprawnością, zdrowiem. Było jak kwiat wiosną, jak wiecznie kwitnący, piękny kwiat. Ona jak ogrodnik, traktowała je z czułością, a ono - mimo upływu lat - było coraz piękniejsze.

Uwielbiała samotne wycieczki rowerowe, szczególnie wiosną, czy w pełni lata. Potrafiła wtedy odważnie zapuścić się w dalej oddalone od miasta tereny, poszaleć pedałując ostro, gdzieś wśród podmiejskich ogródków, albo jeszcze dalszych łąk, czy leśnych ostępów. Czuła się wtedy wolna. Pędziła na rowerze z rozwianymi włosami, oddychając wolnością i świeżym powietrzem pełną piersią.

Wiatr dyrygujący orkiestrą natury sprawiał, że do jej uszu docierała cicha muzyka i rozpływała się łagodnie gdzieś w głębi niej. Tak samo pracowały jej inne zmysły i zapewniały ucztę dla jej wrażliwej duszy: to gdy wdychała zapachy łąkowych kwiatów,  to gdy widziała mijane delikatnie poruszające się na wietrze drobne chabry  i całe pola rytmicznie tańczących, mocno czerwieniejących maków. Czerwień, błękit, zieleń, tysiące innych kolorów, słońce i jego światło, cień, ciepło, delikatny dotyk wiatru i powietrza, słodkie i intensywne zapachy, sprawiały, że chciało jej się żyć, cieszyć tym co słyszy, widzi i czuje. Cieszyła się sobą, przyrodą. Czuła wtedy chyba najbardziej wieź z tym, co ją otacza. Właśnie w takich chwilach czuła się ważna, kochająca i kochana.   

Błogość wokół niej i wewnątrz niej.

Tego uczucia starczało jej na długo. Gdy tylko zdarzyło się jej poczuć źle, gdy dopadał ją stres, od razu spontanicznie chwytała kijki, lub siadała na rower. To rytuał, który budował jej poczucie szczęścia, odmładzał, dodawał energii i sił do konfrontacji z codziennością. Pomagało zawsze.

I tak było dzisiaj. Po wyjątkowo ciężkich kilku dniach, z gdzieś nagromadzonym smutkiem, napięciami, złymi energiami wyprowadziła rower, dosiadła go i w kilka chwil znalazła się na drodze prowadzącej za miasto. Nie zastanawiała się gdzie jedzie. Nie miała żadnych postanowień, po prostu jechała gdzie oczy i nogi poniosą, aby szybciej i dalej, aby gdzieś gdzie spokój i cisza, gdzieś gdzie jej przyjaciele: kwiaty, trawy, drzewa, gdzie jej przyjaciel wiatr, gdzie jej aniołki: ptaki i motyle.


Dojechała do swojego ulubionego jeziorka połyskującego pomarszczoną wiatrem wodą, wśród pagórków obsypanych kwiatami: makami i chabrami. Położyła się na trawie, na szczycie, w słońcu, w pobliżu jej ulubionej kępy niskich sosenek. Poczuła ciepło na twarzy, nogach, brzuchu, ramionach. Lało się ono  na nią z góry, spośród płynących po błękicie, białych, lekkich, małych obłoczków ... 


Jechała, jechała wśród tych obłoków. Czuła na sobie pęd chłodzącego ją powietrza oraz delikatne, letnie, powiewy wiatru. Zapuściła się gdzieś daleko. Od dłuższych chwil jechała już nie tylko utwardzonymi drogami, ale gruntowymi, wśród zupełnie nieznanych dla niej kawałków świata. Przejechała sporo kilometrów poprzez lasy, łąki, minęła jeziora, wsie. Po pokonaniu dziesiątek zakrętów zorientowała się, że gdzieś się zagubiła. Widziała ludzi gdzieś z dala, jak i gdzieś bliżej, idących, jadących, grzebiących w ziemi na polach i w ogrodach.

Nie wpadała jednak w panikę. Nie był to jej pierwszy taki raz. Takie spontaniczne wypady zdarzały się jej już wiele razy. Nie bała się. Zawsze odnajdywała drogę i tym razem też będzie dobrze – tak się pocieszała.

W pewnej chwili zauważyła jednak, że w jednym z kół jest mało powietrza. Gdy tylko zsiadła z roweru i dotknęła opony, poczuła dreszcze: przebiła koło. To niedobrze. Jest daleko i co teraz?

Rozejrzała się dookoła. W pobliżu był tylko jeden człowiek, coś robił w polu. Podeszła do niego, lecz zanim o cokolwiek go poprosiła, on powiedział do niej:

- Tak, dziecinko naprawimy to. Nie martw się. – powiedział to tak spokojnie, tak pewnie, z tak delikatnym i przyjaznym uśmiechem, iż od razu spłynął na nią jego spokój, a ona podarowała mu swój własny uśmiech. Zastanowiło ją tylko to, skąd on wie o jej problemie. Nie zapytała jednak o to.

On pozostawił swoją pracę w ziemi, odłożył narzędzia, podszedł do leżącego w trawie roweru i wyciągnął zawiniątko, a z niego klucze i zestaw do klejenia dętek.

- Wiedziałem dziecinko, że przyjedziesz tutaj do mnie. Czekałem na ciebie. – powiedział. Ona potraktowała to jako żart, choć powiedział to jak najbardziej poważnie. Przyjrzała się przy tej okazji jemu uważniej. Był to staruszek, z długimi, siwymi włosami, sięgającymi mu do ramion. Jego głowę i część włosów zakrywał spory, słomkowy kapelusz.  Z daleka, sądząc po sylwetce, wyglądał dużo młodziej, wręcz młodzieńczo. Tylko jego twarz wskazywała, że był to mężczyzna przynajmniej siedemdziesięcio - może osiemdziesięcioletni.

On od razu przystąpił do naprawy koła. Zdziwiło ją jednak to, że posiadał specjalny klucz, przy pomocy którego można było je odkręcić. Jej rower nie był typowym, popularnym sprzętem, pamięta, że musiała odwiedzać specjalny warsztat w poprzedniej tego typu awarii. Tym bardziej dziwne było to, że ten klucz, w żadnym przypadku, nie mógł pasować do jego własnego roweru.

- Nie dziw się, naprawdę czekałem tu na ciebie. A właściwie było jeszcze inaczej, to ty szukałaś mnie. Masz do mnie sporo pytań, a ja mam dla ciebie odpowiedzi, których poszukujesz. Nie wierzysz mi? Nie szkodzi. – powiedział do niej. 

I tym razem nie uwierzyła, pomyślała sobie jednak o nim, że to wesoły staruszek, ze sporym poczuciem humoru. Całkiem sympatyczny starzec. Bił z niego spokój, jego oczy i twarz, pełne było uśmiechu, takiego mądrego prawdziwego uśmiechu pochodzącego prosto z serca, z duszy. Czuła się przy nim dobrze, bezpiecznie i wiedziała, że jej pomoże, lecz jego zapewnienia potraktowała jako żarty.

On kontynuował zagadkowo: - Zastanawiałaś się przed chwilą, ile mogę mieć lat a ja ci odpowiem, że o czterdzieści trzy więcej niż ty. Lecz to nieważne. Ty pojawiłaś się tutaj, by się dowiedzieć, czy potrafisz kochać, a ja ci powiem, że potrafisz, choć nie wiesz, jak prawdziwa, czyli trzecia miłość się objawia, jak się ją odczuwa. – tym razem, poczuła typowy dla siebie wstrząs, gdzieś wewnątrz niej, a za chwilkę to samo pojawiło się w ciele.

To ją zastanowiło, zdziwiło, zaskoczyło i poczuła, że ten człowiek nie kłamie, że …  - zapytała więc natychmiast: - Skąd pan wie, że ostatnio nurtuje mnie to pytanie? Skąd pan wie o moim istnieniu? Skąd pan wie, ile mam lat?

- To proste. To pytanie nurtuje wszystkich ludzi. Skąd o tobie wiem? Skąd cię znam? Na te pytania na razie ci nie odpowiem? Nie muszę odpowiadać, to zrozumiesz sama, gdy skończymy naszą rozmowę. – zakończył z uśmiechem, którego energia przelała się gdzieś w okolicę jej serca. Teraz już wierzyła i czuła, że ufa temu człowiekowi, że jest jej bliski, choć nie wiedziała dlaczego tak się dzieje.

- Trzecia miłość? A jakie są jeszcze inne miłości? – zapytała.

- Dobrze. Widzę - czuję, że jesteś gotowa, by usłyszeć ode mnie najważniejsze dla ciebie rzeczy.

Kochasz jak te maki, te które odwiedzałaś po drodze. One cię kochają, one kochają wszystko. Rozdają swoją miłość bezinteresownie. One po prostu kochają. Kochają i niczego nie oczekują, nawet wzajemności.

Mówię, że kochasz, choć jeszcze tak nie kochałaś, jak te maki, bo ludzie tak nie potrafią kochać. Nie potrafią, póki nie odkryją, że … potrafią. 

Ludzie nie wiedzą jak kochać, bo wydaje im się, że miłość to jakaś rzecz i że pojawia się, gdy jest jakiś obiekt tego warty. Teraz – w tej chwili – odkryłaś miłość polnych maków. W takiej miłości, kochasz tak bardzo, że obiekt lub obiekty twej miłości są tak ważne, jak ty. Ktoś kto cię tak kocha, akceptuje na wieki wszystko co w tobie, zło, dobro, strach, twoje lęki, twoją nienawiść, wszystko, co widać i czego nie widać, bo ten ktoś, kocha twą duszę, jest z nią połączony i kocha cię, bo tak naprawdę kochając ciebie kocha siebie samego, bo jesteś jego częścią. Jego duch widzi całe twoje dobro, całą twoją tajemnicę. 
Nie przeocz takiej miłości, bo to niezwykle rzadka miłość. Jeden na miliony tak kocha i to akurat ciebie i nie tylko ciebie, kocha też maki, drzewa, słońce, wiatr. Nie przeocz. Taki ktoś nie przestaje kochać, bo odkrycie takiej miłości sprawia, że staje się miłością a jej się już nie zapomina.

Pamiętaj, że tak kochający nie potrzebuje ciebie, więc jeśli kocha, a nie jesteś na miłość otwarta, to on odejdzie i będziesz musiała go odszukać, by się nauczyć tej miłości od niego. Wróci, bo to nieprzemijające połączenie, to duchowe więzy, żadne inne. To rzadka miłość. Ona nie zabiera wolności – wręcz przeciwnie, ona ją ze sobą niesie, ona uwalnia. Jedyne co powinnaś, to stać się odpowiedzialną. Tak, bo miłość to odpowiedzialność. Gdy jesteś otwarta, przyjmujesz, sprawiasz komuś radość i sama nią się wypełniasz. Nagle odkrywasz, że ją masz, że ona jest w tobie i że możesz się nią dzielić.
To jest miłość maków, słońca, wiatru, ziemi, wody. To miłość mędrców, to mistyczna miłość. Tylko mistrzowie ją odkryli i dlatego są mistrzami.

U przeciętnych ludzi w czystej formie nie występuje, jeśli się zdarzy to połączona, wymieszana z dwoma pierwszymi poziomami miłości. I dlatego by ją odkryć trzeba zapomnieć, oczyścić się z fałszywych miłości.

Jeśli się zdarzy, że pokocha cię ktoś tak, jak kochają polne maki – nie przeocz tego. Bądź otwarta, bo tylko wtedy ty staniesz się jak polne maki.
Nie przeocz, bo tylko taka miłość, tylko ktoś kto tak kocha, jest w stanie zaakceptować wszystko w tobie, wszystko. Nie spotkasz więcej kogoś, kto kocha jak polne maki. Pamiętaj. To cichy poziom miłości, miłość bez słów.

O dwóch pierwszych miłościach, nie warto specjalnie mówić, bo tak naprawdę to nie są miłości. 

Pierwsza to pożądanie, pragnienie posiadania czyjegoś ciała. Trwa to krótko i jest bardzo płytkie, ale najbardziej głośne, najmocniej wykrzykiwane i najwięcej przy tym obietnic, dużo krzywd i bólu. I dużo zastoju, dużo niewiary w miłość, nieraz trwające całe życie zagubienie, moc niezrozumienia. Trudno tu zrozumieć siebie i innego człowieka, bo zbyt nisko się jest, a trudno objąć wzrokiem świat z doliny.

Druga to zauroczenie. Kocha się kogoś, tak jak różę za jej piękno, za jej aromat, za jej niepowtarzalność. Kocha się za coś, czyli za przymioty umysłu, ciała, za wiedzę, za bogactwo, za piękne słowa, za sławę, znaczenie, styl bycia. To miłość poetów. Tacy ludzie mówią, że kochają, bo ich miłość jest w głowie, a taka jest fałszywa. Nie może być prawdziwa, bo jest wyrachowana, oparta na logice.  Kochasz kogoś za to, że jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo, standard, jakość życia, że jest intrygujący, ciekawy, inteligentny, wyjątkowy. To zauroczenie. Jeśli tak pokochasz, jeśli tak będziesz kochana, nie rozwiniesz się, nie odnajdziesz prawdy w sobie, nie dowiesz się kim jesteś, bo pokochałaś ego, bo ktoś pokochał twoje ego, a ego to fałsz, to pustka, to myśli i słowa, to rzeczy, coś co nie jest trwałe, coś co dzieli a nie łączy, coś co jest chwilowe, coś czego nie możesz ze sobą zabrać, gdy przestajesz istnieć. A miłość jest wieczna, tylko ona pozostaje, ona jest twoim światłem i cieniem, ona jest wszystkim, oceanem wszystkich dusz. Jeśli ją odkryjesz jesteś w oceanie, jeśli nie, póki jej nie odkryjesz pozostaniesz w drodze, pozostaniesz bez radości, w ciągłym niepokoju, cierpieniu, nieszczęściu, w ciągłej pogoni, pośpiechu, w ciągłym braku, w ciągłej żebraninie.

Miłość, która jest w głowie, to tylko miłość z nazwy. A w ten sposób kochają prawie wszyscy. Stąd tyle na świecie nieszczęścia, fałszu, cierpień, gorączkowości, chorób, oceniania, strachu. Stąd tyle słów. Im więcej słów tym mniej miłości, tym więcej strachu. Miłość nie idzie za słowami, ani nie idzie za czynami, ona jest.

Bezinteresowna miłość to miłość za istnienie, za bycie, to miłość maków. 

Nie jest nią pożądanie i nie jest zauroczenie. Pożądanie zdradza się zazdrością, zauroczenie słowami.

Lecz pamiętaj, jesteśmy ludźmi i póki nie wejdziemy na drogę zrozumienia, odkrycia prawdy, prawdziwej bezinteresownej miłości, to poszukujemy, błądzimy, kłamiemy, oszukujemy, krzywdzimy, obiecujemy złote góry.     

Celem życia jest rozwój, coraz większe zrozumienie, wzlatywanie na wyższe poziomy. Ktoś kto cię pożąda, lub jest tobą zauroczony nie przyczyni się do twego rozwoju. 

Tylko dzięki komuś kto pomoże ci odkryć swoje wewnętrzne światło, prawdziwą wielkość, świadomość, duszę, możesz wzrastać, rozwijać się, być szczęśliwą. I tak samo ty, jeśli nie pokochasz prawdziwie, nie pomożesz nikomu w rozwoju, skrzywdzisz, sprawisz cierpienie, coś zabierzesz, niczego nie nauczysz.

Jeśli się pokochacie oboje, to dla siebie nawzajem będziecie mistrzami, i jedno za drugim będzie podążać. Nie żyjesz po to, by się dorobić i po to by kogoś uszczęśliwiać, żyjesz po to, by się rozwijać. Możesz mieć tylko jednego mistrza, bo w innym przypadku rozproszysz swoją energię, pokłócisz się sama ze sobą.

Nie wierzysz we wróżby a ja ci dzisiaj wróżę, że pokochasz, że oddasz miłość temu który kocha cię najgłębiej, najciszej. Tylko przy kimś, kto cię tak kocha możesz się rozwijać w pełni, bo staniesz na rozdrożu, zagubisz się, zatrzymasz się, upadniesz.
99,9% kocha tak jak kochają różę, tworzą relację z powodu pożądania, albo zauroczenia. Jednak każdy musi przejść przez te fałszywe miłości, ale nie może w tym tkwić całe życie. Szkoda czasu, czas się rozwijać, czas podążyć za mistrzem i czas stać się mistrzem.
Przyjrzyj się polnym makom, to mistrzowie. Popatrz w słońce, w niebo, otwórz się na wiatr. Odkryj ich miłość do ciebie i do całości.

Weź do ręki kamień, przekaż mu swoje ciepło, naucz się miłości, obdarowywania na zimnym kamieniu. Pokochaj go z całej siły, całą mocą, całą sobą. Jeśli tak się stanie, poczujesz to, poczujesz radość z przepływającej przez ciebie energii. Poczujesz się otwarta, bo tylko otwarci potrafią przepuścić przez siebie energię miłości, bo ona płynie jak rzeka. Gdy to poczujesz, gdy tego się nauczysz na konkretnym obiekcie, prześlij ją człowiekowi, zacznij ją rozdawać wokół, bez ukierunkowania, rozdawaj bezinteresownie.
To daje wolność, uwalnia z więzów. Niczego już nie musisz, ani walczyć, ani pragnąć, ani poszukiwać. Tylko dawać, obdarowywać, być otwartym i pozwolić na przepływ. 

Po co przyszedłem? Dlaczego mnie poszukiwałaś?

Oto moja wróżba, oto moja podpowiedź: słuchaj swojego własnego głosu. Będziesz miała wiele wróżb, wiele głosów, nawet tych, którzy mienią się twoimi przyjaciółmi, lecz ty słuchaj swojej własnej mądrości. Nie słuchaj podszeptów, nie zmieniaj się, bądź taka jaka jesteś. Jeźdź rowerem, kochaj polne maki i pamiętaj: nie przegap. Twój mistrz może być bardzo zwykły, cichy, nieatrakcyjny. Ale poznasz go, bo pomoże ci w rozwoju. I w tym jego misja, ale ty pomóż jemu i w tym twoja misja.

Otworzy ci schody w górę, oświetli twoją drogę. Poznasz go po tym, że zaakceptuje cię taką jaka jesteś, w całej pełni. I będzie trwał. I przede wszystkim będzie. Będzie otwarty na ciebie, na wszystko co od ciebie. Jeśli przyjmiesz jego miłość sprawisz mu wielką radość, a ona spłynie też na ciebie, bo otwarcie się na miłość, to otwarcie się na radość.

Pomożecie sobie nawzajem wejść na wielką górę zrozumienia.

Ty potrafisz ją przyjąć. Wiem, bo przyjęłaś miłość polnych maków. Potrafisz, więc jesteś blisko. Tylko się otwórz. I nie przegap.
Ścigaj się z wiatrem, rozmawiaj ze słońcem, kochaj polne maki, lecz pamiętaj! Ty wspięłaś się już wysoko, więc nie wchodź drugi raz do tej samej rzeki. Już raz w niej byłaś. 

Oto moja wróżba, oto moja nauka, oto moja miłość …

I jeszcze najważniejsze, tylko dobrze zrozum to, co teraz powiem, dobrze się temu przyjrzyj, wpuść głęboko do siebie i zrozum to sercem! To naprawdę bardzo ważne, dlatego zrozum to. Poświęć na to więcej czasu, pomedytuj nad tym! Dobrze? A więc posłuchaj:

Nie idź za swoją matką! Nie idź przeciwko swojemu ojcu!

Przebiegł ją jakiś dziwny dreszcz, a te dwa zdania już wpadły gdzieś do jej wnętrza, jak do głębokiej studni. Coś nią wstrząsnęło i jakby znalazła się we wnętrzu tej studni, jakby w jakimś tunelu …

Poczuła na sobie lekki chłód i otworzyła oczy. Niebo było pomarańczowe, słońce właśnie zaszło. Podniosła się z ziemi, usiadła i spojrzała na jeziorko …
- Spałam … Lecz wszystko pamiętam … 

Kim był starzec? To ja - to mój wewnętrzny głos. Starzec to moja własna, ukryta we mnie mądrość. Mam 43 lata i nie wejdę już do rzeki z której wyszłam … -powoli docierały do niej kolejne słowa starca, jej własne słowa.

Wstała, podniosła rower, poprowadziła go chwilkę łączką wśród maków. Poczuła ich miłość. Poczuła, że jest otwarta, że przepływa przez nią energia miłości polnych maków, że przepływa przez nią wiatr, przepłynęło słońce. Nie zatrzymało się tylko na jej skórze, jego promienie, jego światło przeniknęło przez nią i ogrzało już na wieki.
Przyjęła te energie i poczuła w sobie radość. To takie proste: otworzyć się i przyjąć. To takie proste: obdarować.

Zatrzymała się na chwilkę, spod koła roweru podniosła mały kamień. Mały, różnokolorowy, mieścił się w zamkniętej dłoni. Ogrzała go swoim własnym ciepłem. Pomyślała o nim z wdzięcznością i wysłała mu energię miłości. Czuła, że jest nią przepełniona. Wysłała ją polnym makom.

Wsiadła na rower i skierowała się na drogę do domu.
- Tak wiem, gdzie jest mój dom, już w nim jestem, a ten dom jest otwarty, wypełniony energią, radością. Zawsze jest blisko. Nie trzeba go szukać, za nim gonić. Noszę ten dom w sobie. Jestem domem. - pootwierała wszystkie okna i drzwi i pozwoliła na przepływ.

Mknęła rowerem w ostatnich promieniach słońca jeszcze widocznych wysoko w chmurach, a we wszystkim co mijała po drodze widziała i czuła radość. Rower chyba też składał się z samej radości, bo był lekki jak nigdy dotąd.

Tylko dwa ostatnie zdania starca zakłócały jej ciszę, to były klucze do jej ciszy. Już je rozumie. Nacisnęła mocniej na pedały i pomknęła z górki jak wiatr … 


Piotr Kiewra

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Najpiękniejsza historia o miłości

Pod dużą, starą lipą z widokiem na wielką, bezkresną łąkę, siedział stary człowiek. 

Odmładzały go uśmiechnięta twarz, szeroko otwarte, ciekawe świata oczy i gdzieś wewnątrz niego młodzieńczy duch, który rwał się, by poganiać z wiatrem za motylami, by pobawić się z nimi w berka - tak jak kiedyś, gdy jako kilkuletni chłopiec, tak się właśnie bawił.
Cieszył go zapach kwitnącej lipy i pełnia życia wokół: krzątające się wśród listowia pszczoły, śpiewające ptaki, roztańczone wiatrem trawy i kwiaty. Cieszyło słońce, ścigające się po niebie obłoki, lecz cieszył najbardziej jeszcze jeden widok, a on pełen zachwytu go obserwował, aż zapomniał o całym świecie i o sobie. 

W oddali, wśród kolorowych motyli biegała, a właściwie latała, mała, kilkuletnia dziewczynka. Wiatr rozwiewał jej długie, czarne włosy, a z trzymanej za boki w rozpostartych ramionach czerwonej sukienki, uczynił skrzydła. Poruszając nimi dziewczynka frunęła niczym motyl wśród kwiatów i wysokich, nieskoszonych traw. Posłuszna wiatrowi, jak cała reszta łąki - lekka, zwiewna, radosna, bawiła się nie bacząc na zmęczenie, na palące, lipcowe słońce.

Rozczulił starca ten widok prawie do łez. Zna Adusię od urodzenia, lecz to co dzisiaj zobaczył, to wielka odmiana. Nigdy nie widział u niej zbyt wiele radości, co najwyżej rzadko uśmiechniętą buzię w czasie zabaw z innymi dziećmi, ale to rzadko, bardzo rzadko. Na jej twarzy więcej było powagi, troski właściwej dorosłym, bywało, że i strach.  

W pewnej chwili dziewczynka spostrzegła starca. Zatoczyła jeszcze kilka kółek i zostawiła motyle samym sobie. Podeszła do ławeczki i usiadła blisko starca. – Odpocznę sobie. Naganiałam się za tymi „paziami i księciami”, oj naganiałam. – powiedziała do niego.

On spojrzał na nią i odpowiedział: 
- Ach siedź, ty mały motylku, siedź, ile tylko chcesz! Chociaż, powiem ci, że kiedy przyglądałem się tobie i twoim latającym przyjaciołom, to bałem się, że gdzieś odlecisz z nimi i już cię nigdy nie zobaczę. - żartował.
- Mówisz, że to książęta? No tak, przecież ty jesteś ich królową. Te motyle to twój dwór. Powiem ci moja droga, że zazdroszczę ci tego latania. Chciałbym tak umieć latać jak ty, albo tak jak te motyle, ale chyba się już nie nauczę … - nie dokończył starzec, bo mała mu przerwała:
- Ależ ja pana nauczę. Naprawdę nauczę. – cieszyła się dziewczynka, a on uśmiechał się kiwając głową.
 – Nie wątpię, nie wątpię, chociaż, tak myślę, że prędzej nauczysz mnie chodu żółwia, niż latania. No, może jeszcze mogę pochodzić jak kruk po świeżo zaoranym polu, ale latanie, to już nie dla mnie. – przekomarzał się starzec.
- No dobrze, niech będzie kruk, nie musi być motyl, ale troszkę pana nauczę. – nie odpuszczała.
- No dobrze, zostaniesz moją nauczycielką, ale uprzedzam, mało zdolny ze mnie uczeń, a na dodatek wolę wagary i siedzenie na ławce, niż długie i trudne lekcje. – zgodził się w końcu, a ona zachwycona od razu zerwała się z ławki:
- To możemy ruszać, możemy już się uczyć! Proszę pana, niech pan wstanie! – prosiła energicznie i wdzięcznie jak mały ptaszek. 
Mężczyzna w końcu wstał z ławki, rozejrzał się dookoła, chcąc się upewnić, czy nikt ich nie obserwuje i pozwolił się prowadzić małej wdzięcznej nauczycielce w nauce trudnej sztuki latania. 
On wykonywał jej polecenia, a ona ze śmiechem go chwaliła za odwagę bycia ptakiem i ganiła, to za zbyt sztywne i powolne ruchy, to za to, że zbyt szybko się męczy, a tu jeszcze tyle nauki przed nimi. Wyglądali bardzo pociesznie i …  dziwnie. On jak kruk, albo bardziej jak stary i leniwy kaczor lub gąsior, a ona jak wróbelek, pełna życia, spontaniczności, dziecięcej chęci zabawy. 

W końcu staruszek zmęczony poprosił:
- Nie mogę już dziecinko. To już dla mnie za dużo. Może innym razem, może jutro sobie jeszcze poćwiczymy, a teraz odpoczniemy. Dobrze?

Usiedli znowu na ławce. Staruszek zdyszany, słaby, a ona zdziwiona, że ta nauka trwała tak krótko, przecież ona mogłaby latać i bawić się cały dzień, od wschodu do zachodu słońca. Staruszek zamilkł. Siedzieli dłuższy czas w ciszy, obserwowali łąkę, słuchali słowiczych śpiewów dobiegających z oddali, cieszyli się wonią lip.

- Proszę pana, chciałabym coś panu opowiedzieć. Mogę? – zapytała dziewczynka.
- Ależ tak dziecinko, opowiadaj. Lubię twoje opowieści. A co chcesz mi opowiedzieć?  – spytał zaciekawiony.
- Najpiękniejszą historię o miłości. – gdy to oznajmiła, zdziwił się, bo nie mógł się spodziewać takiego tematu, ale uśmiechnął  się ciepło i poprosił:
- Tak. Historie o miłości to jest to, czego najbardziej lubię słuchać. Opowiedz mi, proszę, lecz, na początek chciałbym byś mi powiedziała, co ci dzisiaj sprawiło tak wiele radości, że aż zaniosłaś tę radość motylkom i wiatrowi?
- Wyobraziłam sobie, że będę miała małego pieska i … to świetnie, że chce pan posłuchać mojej historii. - odpowiedziała uszczęśliwiona. 

Do tej pory jej opowieści to proza życia: o siostrach, bracie, którymi jako najstarsza z rodzeństwa musiała się opiekować, gdy mama … była … pijana. O tatusiu, który kilka lat temu zmarł, a on ją kochał jak nikogo więcej na świecie, a mimo tego, że kochał to równocześnie wzbudzał w niej strach, bo bił mamę, gdy był pijany. Słuchał tych opowiadań starzec z uwagą, a we wnętrzu gdzieś płakał, bo wiedział, ile cierpienia, ile doświadczeń, które odbiją piętno w  sercu i umyśle tej małej osóbki w kolejnych latach życia. Widział – choć tego nie mówiła, ile w niej tęsknoty za ciszą, spokojem, miłością, za tym, co mogła tylko obserwować w innych rodzinach, ale sama tego nie zaznała. 

Dlatego słuchał jej z uwagą i sam opowiadał jej historie, które miały wzbudzić w jej sercu nadzieję, wiarę, rozwiać smutki. Jednak dzisiaj było inaczej, bo w Adusi dzisiaj zauważył nie smutek, lecz radość, nie łzy, lecz uśmiech, nie strach, lecz entuzjazm i wiarę. Dlatego też z niecierpliwością chciał wysłuchać jaka tajemnica kryje się za tą przemianą, co takiego się wydarzyło, że w ustach dziewczynki miał się pojawić tak wielki, najważniejszy na świecie temat – miłość. Powiedział więc bardzo zaciekawiony:

- Adusiu, nie mogę się już doczekać, opowiadaj, opowiadaj! – ona naprawdę szczęśliwa, rozentuzjazmowana, zaczęła natychmiast.

- Kiedyś dawno, dawno temu pewien pan znalazł małego, samotnego pieska. Podniósł go na ręce, pogłaskał, a piesek spojrzał na niego ciepło swoimi małymi, słodkimi oczkami. Nie wiadomo skąd się tam znalazł i czyj to był piesek, ale był mały i bardzo, bardzo samotny i niekochany. Mężczyzna rozglądał się wkoło, ale nie znalazł właściciela, zabrał go więc do swojego domu, nakarmił, zrobił mu miejsce do spania. Piesek wdzięcznie merdał ogonem i patrzył z taką przyjaźnią i miłością w oczach na mężczyznę, że ten postanowił się nim zająć. Nadał mu imię, ale nie pamiętam jakie … zapomniałam. Ale to nic … I od tej pory bawili się razem. 
Mężczyzna uczył pieska aportowania i zachowania się w różnych sytuacjach, a ten wyrósł na dużego, mądrego psa. Stali się wielkimi przyjaciółmi. On odprowadzał swego pana na dworzec, gdy ten jechał do pracy i później ponownie przychodził, gdy jego pan wieczorem wracał. – tu Adusia na chwilkę przerwała, bo jej broda zaczęła się trząść, a z oczu popłynęły łzy. Odwróciła główkę do tyłu, dłońmi kilka razy wytarła spływające łezki i nadal płacząc, kontynuowała:

- Proszę się nie śmiać ze mnie, ale to jest bardzo smutna historia. – powiedziała.
- Adusiu, nie śmieję się. Rozumiem, ale chyba możesz mi opowiedzieć dalej. Twoje łzy mi nie przeszkadzają. Proszę opowiadaj dalej! Bardzo jestem ciekaw co się wydarzyło. – prosił starzec.
- Tak, pewnego dnia pies odprowadził swego pana na dworzec, a wieczorem wrócił, lecz pana nie było. Pociąg przyjechał, a później odjechał, a on nadal czekał. I tak samo czekał następnego dnia, i następnego, i … tak przez wiele lat. - i tu znowu Adusia zaniosła się płaczem. Szlochała, a mężczyzna patrzył się na nią z wyrozumiałością. Czekał, bo wiedział że ona musi się wypłakać. 
W końcu to on zaczął dalej mówić.

– Tak Adusiu, to naprawdę piękne opowiadanie o miłości, o przyjaźni, o wierności, o wierze, że ktoś kogo kochamy wróci, będzie przy nas, będzie na zawsze. Dziękuję ci za to opowiadanie.
- Jest mi bardzo smutno. Chciałabym mieć takiego pieska. – powiedziała z tęsknotą w głosie. I po chwili już prawie, że radosna dodała: - I będę go miała, i będę go kochała, a on będzie kochał mnie.

Starzec ledwo był w stanie powstrzymać się od łez, bo widział, jak kipiała w dziewczynie tęsknota za miłością, by istniał ktoś w jej życiu, dla kogo byłaby ważna, kto czekałby na jej powrót z niecierpliwością, kto kochałby ją za to, że jest, że istnieje. 

Gdzieś w jego wnętrzu, odezwało się kilkakrotnie takie głębokie bezdźwięczne „ACH!” i poczuł się lepiej i by również dziewczynka poczuła się lepiej zadał jej pytanie:
- Powiedz mi Adusiu, skąd znasz tę historię?
- Obejrzałam wczoraj film* o takim piesku i cały czas płakałam i pomyślałam, że bardzo chciałabym mieć psa. – odpowiedziała.

- Proszę pana, a czy pan zna jakąś najpiękniejszą historię o miłości? I czy może mi pan ją opowiedzieć? – zapytała.
- Tak znam dziecinko. I chętnie ci opowiem. Tylko poczekaj chwilkę, niech zbiorę myśli. – poprosił. Jego twarz wypogodziła się zupełnie. Popatrzył z czułością na Adusię i zaczął opowiadać.

- Tak myślę, że wszystkie najpiękniejsze historie o miłości są bardzo podobne, lecz trzeba mieć w sobie dużo zrozumienia, by zauważyć co w nich jest najbardziej istotne, czego nas uczą, kim się stajemy dzięki miłości …

Ta historia, którą chcę ci opowiedzieć dotyczy mężczyzny i kobiety. Zdarzyła się bardzo dawno, lecz to co w niej było jej treścią – miłość, przetrwała do dzisiaj. Poznali się bardzo dawno, spotykali, pokochali, każde na swój sposób, ale prawdziwie, sercem. I mimo, że nie mogli być razem, że byli daleko od siebie, to miłość trwała. I najważniejsze, że była prawdziwa, bo nie zabierała wolności, bo dawała radość. I to ci muszę powiedzieć moja droga: prawdziwa miłość przynosi radość, bo niczego nie wymaga, niczego nie oczekuje, nie stawia żadnych warunków. I nawet wtedy, gdy ukochanej osoby nie ma w pobliżu, a być może jest gdzieś daleko, to sprawia ci radość. Ta druga osoba jest ważna, bardzo ważna, ale nie musi być przy tobie codziennie, nie musi ci tego mówić, że cię kocha, ważne, że istnieje. 

Miłość to obdarowywanie. Tak, miłość to dar, który niesiesz komuś: mężczyźnie, kobiecie, dziecku, światu, zwierzęciu i samo to, że obdarowujesz, czyni cię szczęśliwym. Niczego w zamian nie oczekuje, ani obecności tej drugiej osoby, żadnej obietnicy, wzajemności, niczego. To jest trudne do zrozumienia, dlatego miłości nie można się nauczyć w jednej chwili, można ją odkryć, najczęściej odkrywamy ją przez całe życie. Gdy odkryjemy, to taka miłość nigdy nas nie zasmuca, zawsze przynosi radość. I dzisiaj, gdy widziałem ciebie na łące, zobaczyłem jak obdarowujesz miłością motyle, wiatr, kwiaty, trawę. Jak na początek, całkiem nieźle. Zauważ, ile ci to przyniosło radości, ile radości motylom i kwiatom, wiatrowi, ile radości przyniosło to mi. 

Naprawdę lubię patrzeć na tak piękne historie o miłości, które rozgrywają się przed moimi oczami i lubię słuchać o nich. Ty chyba też lubisz, nieprawdaż?

- Lubię, proszę pana. Pana opowieść jest piękna. I mi bardzo potrzebna. Czuję, że mój smutek się już skończył. Dzisiaj się dużo nauczyłam. Pewnie kiedyś będę miała pieska, pokocham go, ale wiem, że mogę też pokochać i swoją mamę, a ona mi wcale nie musi mówić, że mnie kocha. Nie muszę pragnąć, by mnie pokochała, bo dla mnie ważne, że ona jest. Pokocham tatusia, który odszedł i już nie będę mu mogła powiedzieć, że go kocham, ale go pokocham, tak jak pokochał ten człowiek w pana opowiadaniu. 

Cieszę się, że pozwolił mi pan opowiedzieć najpiękniejszą historię o miłości, dziękuję za pana historię. To jest dla mnie najważniejszy dzień w życiu.  – starzec przerwał dziewczynce, by jej powiedzieć coś ważnego.
- Od tej pory, każdy następny dzień taki będzie, bo każdy następny dzień przyniesie ci jeszcze piękniejszą historię o miłości i to będzie twoja własna historia, albo historie innych ludzi, w których ty będziesz miała swój udział. 

Człowiek, który niesie dla świata swoją najpiękniejszą historię o miłości, sam jest tą historią, niesie największy dar, jest bardzo ważny dla świata, bo zamienia smutek w radość, nieszczęście w szczęście, strach w miłość. Naprawia siebie i naprawia świat. Zrozumiałaś Adusiu, więc już się nie wykręcisz z tego, by obdarowywać, tak jak dzisiaj obdarowałaś, tu i teraz, na tej łące. Cieszę się, cieszę bardzo, że mnie to spotkało, że to widziałem, że tego doświadczyłem na własne oczy. Jestem szczęśliwy. - radował się starzec.

Bardzo go to podniosło na duchu, bo takie chwile jak ta, to rzadkość. W jego życiu pełno radości, choć nie zawsze tak bywało, natomiast ostatnio jedyne chwile ze smutkiem są związane właśnie z Adusią. Ta mała siedmiolatka, wyglądająca na jeszcze młodszą, a już tyle w niej siły, tyle mądrości, tyle rezolutności, zapobiegliwości i pracowitości, że niejednemu dorosłemu człowiekowi i połowy tego brakuje.

Tyle w niej tych dobrych rzeczy co i smutku, tęsknoty, łez. Zastanawiał się starzec nad tym, ile jeszcze tego smutku, tej pracy ponad siły jest ta mała w stanie znieść, ale po tym co tu zobaczył uwierzył, że wszystko będzie dobrze. 

Cieszył się, że jednak ona potrafi się śmiać, tak samo jak potrafi płakać. Potrafi się radować tak samo, jak się smucić. Do tej pory bał się, że to jej smutne życie, przesiąknie tym smutkiem na tyle, by zarazić nim nie tylko jej umysł, ale i serce i duszę. Teraz zobaczył, że może i na twarzy, często i w oczach jest dużo smutku, ale jej serce, jej dusza potrafią się bawić, potrafią odnaleźć radość i uśmiech. To dla niego ważne odkrycie.

I to właśnie z powodu tego smutku na jej twarzy i w jej oczach płakało i rozdzierało się serce starego człowieka. Tak było do dzisiaj. Teraz zaczął się w jej życiu czas najpiękniejszej historii o miłości.

Kilka dni temu wątpił (ba – dzisiejszego ranka jeszcze tak było), czy ta mała istotka będzie potrafiła kiedyś kochać, czy ona się dowie, czym w ogóle jest miłość, bo nikt jej do tej pory nie pokazał, czym ona jest, jak smakuje, ile szczęścia zapewnia, jak wiele zmienia w życiu człowieka, jak go wzbogaca, albo jak okalecza jej brak.
Wątpił, gdy się jej przyglądał od kilku lat, lecz jej opowiadanie i to co zobaczył teraz na łące przywróciło mu pełnię wiary.

Piotr Kiewra


*Tu jest link do filmu, który zainspirował to opowiadanie https://www.youtube.com/watch?v=KXuTNjhOFuc