środa, 23 maja 2018

Co za czasy? Dzieci na Karbie oraz stara strażniczka orlich gniazd

45. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Ta przełęcz to jedno z moich orlich gniazd. Gdy jestem leniwa, a chcę być wśród wysokich gór, idę na Karb i siadam w swoim gnieździe i … patrzę. Po prostu jestem. Widzę stąd drugie moje orle gniazdo na Granatach, a nie widzę trzeciego, w okolicy Buczynowej Strażnicy, i widzę czwarte na Kozim Wierchu, i piąte na Świnicy. Tamte zajmuję, gdy jestem na Orlej Perci. Lecz nie zawsze mi się chce tam iść, bo dalej i za dużo tam się kręci wilków, hartów, gepardów i strusi, hihi.
To na Karbie jest moje ulubione, królewskie, bo centralne, chociaż uwielbiam też to na Buczynowej Strażnicy. Siadam tam oparta plecami o ścianę i patrzę na Wysokie Tatry, na połyskujące zatopionymi tam skarbami stawy w piątce. A przed południem opalam tam twarz, dekolt, ręce i nogi. Siedzę i patrzę, to jest moje całe zajęcie.
„Lubię” przyglądać się biegającym tu za zaliczeniem „orlej”, różnej maści „zwierzakom”. Nazywam je hartami, wilkami, strusiami, bo … wiadomo, hihihi.
Jeszcze nie widziałam w ich oczach … ale, no cóż, tak ich wychowano – w duchu rywalizacji. Próbują więc wygrać w walce o pieniądze i zająć jak najlepsze miejsca w rywalizacji o materię, którą za nie można kupić. Przenoszą ten kult na góry, bo nie potrafią żyć bez wyścigów, bez bycia na szczycie, bo nie potrafią kochać – tak ich wychował system. On preferuje maszyny …
Mówię o tym, bo dzisiaj miałam przygodę z tak wychowywanymi dziećmi. Dzieci, trzech chłopców „urwało się tylko na chwilkę” matce, by zaliczyć Karb i Kościelec. Tak, a najstarszy miał jedenaście, a najmłodszy siedem. Chcieli się wdrapać na Kościelec w kwadrans, ale „zarżnęli” się już z tego pośpiechu na Karbie, poobijali do krwi kolana i mieli jeszcze jednego pecha … trafili na mnie.
Gdy zziajani, z krwawiącymi kolanami, ze strachu na czworakach, w pośpiechu i na „ostatnich” nogach, mijali moje gniazdo, przywołałam ich. Zuchwale podeszli do mnie, do starszej pani i nadal zuchwale, wyznali całą prawdę dotyczącą ich planów, oraz ucieczki od mamy, bo: „i tak by nie pozwoliła”, a oprócz tego, „co by powiedzieli kumple ze szkoły i z podwórka, że co, że mięczaki z nas, że nie mamy jaj”. - No tak – pomyślałam - faktycznie, to najważniejsze kryterium w życiu: co inni o nas pomyślą i powiedzą.
Co za czasy? hihihi.
No więc, co miałam robić, pochwaliłam ich za ich odwagę, ale … nie miałam innego wyjścia, bo skoro uciekli mamie, to coż dopiero jakiejś starszej pani, więc … oszukałam ich lekko, hihihi. Zapytałam, czy zabrali ze sobą legitymacje szkolne, oraz „kasę” na wstęp na Kościelec. Powiedzieli, że nie, więc im poradziłam, by zeszli na dół i zaopatrzyli się, w co trzeba. No i … zniechęcili się. Więc doradziłam, by zeszli spokojnie na dół, a najlepiej jak zabiorą mnie ze sobą, bo mi „starej” może być ciężko, no i smutno samej, hihi. No i ochoczo się zaoferowali mi pomóc. Opowiedziałam im, przy okazji, jak o mało mnie Kościelec kiedyś, z samej góry, nie zrzucił wprost do jeziora, gdy jeszcze byłam małą i niegrzeczną dziewczynką.
No tak, taka ze mnie kłamczucha. Podobno to jakoś tak samo przychodzi na stare lata …
A co robiła mamuśka? Czytała sobie na "plaży" nad Czarnym Stawem, swój kolorowy magazyn!!! Nawet nie zauważyła, że chłopców gdzieś „wcięło” …
No, takie czasy!

Piotr Kiewra    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane