Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Z Tatrami w tle. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Z Tatrami w tle. Pokaż wszystkie posty

sobota, 9 listopada 2019

Miłość zawodzi


Gdy pierwszy  i jedyny raz spotkałem kobietę, samotnego, górskiego wędrowca*,  w czasie naszej trwającej wiele godzin rozmowy o Tatrach wspomniała mi taką oto swoją przygodę.
- Kiedyś, kilkadziesiąt lat temu, spotkałam starego wędrowca.  Tak jak ja samotnego, lecz śmiejącego się. Tak mi się dobrze z nim rozmawiało w naszej wędrówce po Zachodnich Tatrach, że otworzyłam się przed nim.  On na koniec, gdy już wyrzuciłam wszystkie swoje żale wobec świata, ludzi, Boga, roześmiał się i powiedział coś, co ja dzisiaj powiadam innym, że miłość zawodzi i że to dobrze. Powinniśmy się tym cieszyć. Nadmienił: - „Jesteś już na tyle dojrzała, by po następnym bólu serca, pewnie większym niż te obecne, zrozumieć.”
Nie zrozumiałam tego od razu, minęły następne lata doświadczania miłości, relacji, związków, by któregoś razu, tu w Tatrach, w największym moim życiowym rozczarowaniu miłością, zrozumieć, co starzec miał na myśli. 
Tak, przeżyłam wiele gorzkich pigułek miłości, które zawiodły. Później w moim widzeniu tego świata i świata porywów serca pojawiła się jasność, pojawił się śmiech, taki jak u starca. I gdy tu, w górach, spotykałam kobiety i mężczyzn wędrujących ze smutkiem w sercu, współczułam im, ale i śmiałam się. Oni przyjechali tu, by zapomnieć, by uleczyć górską ciszą bolące serca, tak jak niegdyś ja.  

Widocznie i moja cisza, i współczucie, i ten śmiech, też mają podobną jak u starca, moc przyciągania, bo jakoś tak wyjątkowo łatwo otwierali się przede mną i często ze łzami w oczach opowiadali mi swe smutne historie.  
Na koniec spodziewali się ode mnie, tak sądzę, współczucia, pocieszenia, słów krzepiących ich nadzieje, a ja, jak to ja, wręcz przeciwnie, śmiałam się i starałam się zaszczepić im mój śmiech. Mówiłam to, co kiedyś starał się przekazać mi stary, górski wędrowiec napotkany dawno, dawno temu: - To dobrze, śmiejcie się więc razem ze mną, bo jesteście na dobrej ścieżce, jesteście blisko kresu wędrówki, wasze cierpienie prowadzi was ku zrozumieniu, a to ku spełnieniu.  Miłość zawodzi. To jej wielka przysługa. Gdyby nie zawodziła, żylibyście w zawieszeniu, bez nadziei na spełnienie. A tak zbliżacie się ku niemu. Sukces, materia, znaczenie dla świata, nadzieje na lepsze jutro i na pomniki, zawiodły was wcześniej. Miłość jest największą boską rzeczą w naszej ziemskiej wędrówce i musi zawieźć, byście zapragneli czegoś jeszcze większego: tajemnicy naszego istnienia, nieba, błogości, spotkania z boskością, wiecznego życia. Więc cieszcie się, jak i ja się cieszę.  
Moje miłości też zawiodły.  Też cierpiałam i też uciekłam z tamtego świata w góry, by tu się troszkę podleczyć, by wyrzucić część bólu, a pomogły mi się uleczyć całkowicie. Tu zrozumiałam, że właśnie taka jest tajemnica życia, miłość musi zawieźć, by na trwałe znikło cierpienie, lęk, by poznać prawdę, by poznać coś milion razy większego niż miłość do jednej kobiety, do jednego mężczyzny:  by zakochać się w całości.  

Miłość zawodzi, by mogła się pojawić modlitwa - połączenie z całością.  

Ziemska miłość jest pragnieniem, braniem, nadzieją, a ta jest Bogiem, jest spotkaniem z nim, jest ostatecznym celem naszego istnienia, wieczną ekstazą. Jest ostatecznym poznaniem, spełnieniem.  Dopiero wtedy z mężczyzny lub kobiety przeistaczamy się w człowieka - w boskość. Dlatego miłość musi zawieźć. To jej ziemska misja. 

Jest to jednak droga dla dojrzałych, dla wrażliwych, inteligentnych, dla poszukujących prawdy o sobie. Na początku jest słodka, później gorzka, a na końcu jest nirwaną, spotkaniem z Bogiem - z CAŁOŚCIĄ.
Cieszcie się. Musicie przez nią przejść. Musicie doświadczyć całego jej bólu, intensywnego cierpienia, skrajnej goryczy. Taka właśnie staje się pomostem. Nie te przyjemne chwile, te krótkie przebłyski szczęścia, bliskości, poznania prawdy, nie te długotrwałe, lecz przeżywane w zobojętnieniu związki, małżeństwa, romanse, lecz te właśnie, te, które zawiodły, bo były tak intensywnie przeżywane, tak wielkie były w nich nadzieje, że aż zapierało dech w piersiach, aż umierało z bólu serce, a na koniec pojawiała się myśl o samounicestwieniu ... Tak musi być, i taka jest prawda o naszym rozwoju - miłość zawodzi. – roześmiała się znowu, gdy skończyła.

Opowiedziała mi tę historię w ważnej dla mnie chwili. Myślę, że dla każdego mężczyzny i dla każdej kobiety jest ważna, by zrozumieć, że istnieją tajemnice, że istnieje „coś” o niebo większego.

Piotr Kiewra

*ładnych parę lat później przekazała mi swój pamiętnik, a z zawartych w nim wspomnień powstało wiele górskich opowieści, którymi dzielę się na tym blogu. 

poniedziałek, 10 grudnia 2018

Źle zawiązana sznurówka


74. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*

Tyle lat chodzę po Tatrach, a nadal jestem głupia, nadal jestem żółtodziobem.

Dlaczego? Bo dzisiaj o mało nie spadłam z Krzesanicy i to z jakiego powodu – sznurówki.
Zapisuję to sobie w pamiętniku i to na czerwono, bo drugi raz Opatrzność pewnie mnie nie przestrzeże.

Przemierzałam Czerwone Wierchy może z setny raz, dobrze wyposażona i niby doświadczona. Niby … bo doświadczenia nigdy za wiele.
Otóż nie lubię górskich butów. Dla moich stóp jest w nich za gorąco. Więc zawiązałam sznurówki ze dwa rzędy skobli poniżej i zostawiłam większe niż zwykle sznurówkowe oczka. Idę po łatwej ścieżce i … nic. Schodzę w dół, wchodzę w górę, i … nic.
I w końcu, gdy spaceruję na Krzesanicy po krawędzi, nagle oczko mojej sznurówki zahacza się o skobel, czy haczyk na drugim bucie i czuję, że runę w przepaść.
W jednej chwili zadziałały wszystkie instynkty we mnie. Uginam kolana i padam ciężko na twardą skałę. Chwytam ją wszystkimi palcami, zębami, włosami, wszystkim, czym się da i … leżę chwilę na samej krawędzi zlana zimnym potem. A z trzech stron czuję na sobie wpatrzone oczy turystów. Pewnie widzą we mnie … samobójczynię.

No i chyba mieliby rację, bo któż inny jak nie potencjalny samobójca mógłby zawiązać tak buty.

Wstałam, odsunęłam się od krawędzi, schowałam twarz w dłoniach i zapłakałam, a za chwilę się roześmiałam z własnej głupoty.

Od tej pory wolę iść na boso po górach niż w źle zawiązanych butach.

Dziękuję Opatrzności za tę naukę!!!


*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.

A ja wysyłam ten tekst ku przestrodze wszystkim wędrowcom i sobie samemu, tym bardziej, że sam doświadczyłem podobnej sytuacji, lecz na zupełnie płaskim odcinku.

Piotr Kiewra

niedziela, 4 listopada 2018

Łzy – tatrzańskie łzy

Czy też tak masz, że gdy jesteś w górach, w Tatrach, gdzieś z twojej głębi płyną łzy? Może je chowasz, może z nimi walczysz, może nie chcesz, by ktokolwiek je widział? Nie chcesz się do nich przyznać?

Może z jednej strony jest tak, iż góry cię ciągną, lecz gdy tu jesteś czegoś się lękasz? Może tego, iż nie jesteś tu sam/sama?

Może się lękasz otworzyć również przed naturą?

Może się boisz tego, iż twoja prawda jest taka „niemęska”?

Może boisz się, że tu znika ten wojownik, którego w sobie kultywowałeś pod wpływami społeczeństwa, edukacji, mediów? Może tu na czas wędrówek, mimo, iż zdobywasz szczyty, znika twój wojownik, a ujawnia się twoja prawdziwa natura – pojawia się w tobie pokój?

Może …

Łzy są informacją, przebłyskiem prawdy ze źródła – z twojego źródła.


Gdy zapoznałem się z całym pamiętnikiem samotnej górskiej wędrowczyni, powstał obraz osoby, która go pisała.  Tak naprawdę jest to nie tylko zapis wydarzeń z życia kobiety, która w sposób szczególny ukochała góry, przede wszystkim jest to obraz jej samej, jej wnętrza, jej serca i duszy.

Jest to obraz człowieka – każdego człowieka. Jest to obraz nie tylko tych, jak ja i ty, chodzących po górach. Mamy to w sobie wszyscy. U jednych jednak jest to na wierzchu, u innych przykryte, schowane pod wieloma warstwami masek, słów, myśli, działań – nieprawdy.

Świadectwo pamiętnika …

Gdy go dotykałem czułem te wszystkie łzy, które na niego zostały wylane. Czułem nie tylko te wszystkie, o których jego autorka pisała przy wielu okazjach, czułem, też te dosłownie wylane.
Czuję, widzę wyraźnie jednak, iż nie są to łzy rozpaczy, żalu, samotności.  Tak naprawdę są to łzy radości , ekstazy, poczucia szczęścia, miłości, współczucia.  

Łzy to sposób bycia samotnej wędrowniczki , sposób wyrazu siebie, to jej treść, esencja, istota, objaw boskości - tej boskiej części człowieka.

Skąd do mnie przychodzi takie, a nie inne zrozumienie? Otóż, gdy się dobrze przyglądam,  gdy wchodzę w głębiny swoich własnych łez, gdy docieram do ich źródła czuję i widzę, że to nie tylko łzy, a właściwie, że to śmiech.  

Łzy bowiem są jednością ze śmiechem, razem tworzą całość.  Przyzwyczailiśmy się odbierać łzy dość płytko jako wyraz smutku.  Tak nie jest. Są one wyrazem głębi serca i duszy, wyrazem współczucia, przyjaźni, miłości i pokoju.
Gdy bywam w tych miejscach, gdzie bywała autorka pamiętnika też mam łzy.  Czuję, że to moja modlitwa - połączenie z tym miejscem , z tymi, którzy tu byli, są i będą.
Gdy się pojawiają pozostaje się cieszyć, śmiać się choćby przez łzy.  Nie tamujmy ich, nie wstydźmy się, gdy się pojawią na szczycie, na przełęczy, w dolinie, czy przy okazji tęczy.  Niech płyną całym szerokim strumieniem tak jak górskie potoki: Kościeliski, Siwy, czy Strążyski.

Gdy wejdziesz na Krzyżne, gdy staniesz na Rysach, czy Kościelcu, Czerwonych Wierchach wśród słońca i chmur - niech płyną.  Gdy patrzysz na połyskujące stawy Morskie Oko, Czarny Staw, gdy wchodzisz na Halę Gąsienicową i gdzieś z duszy wydobywa się ach! niech się leją łzy, nie powstrzymuj ich, bo to są łzy prawdy, twoje świadectwo bycia tu i teraz, świadectwo wrażliwości i twojego piękna.  

Gdy jesteś na szczycie, lub w dolinie, gdy stoisz i patrzysz na te cuda i nie ronisz łez, zmarnowałeś okazję, by być sobą, by pozwolić przemówić swojej prawdzie. Cały twój wysiłek poszedł na marne.

Gdy spotykasz człowieka, jego historię, słońce, kwiatek na ścieżce, choćby najmniejszy, i głęboko  nie współczujesz, to roztrwoniłeś swą energię.

W takim przypadku góry – póki co – są dla ciebie tylko sportem, ucieczką od świata, ucieczką od samego siebie, okazją do karmienia swego ego.

Skądinąd wiem, czuję, iż tak nie jest. Tak myślisz, iż jesteś tak twardy, tak silny, że ani jedna łza nie popłynie … To niemożliwe, bo to łzy są oznaką siły, a nie słabości, bo to śmiech jest energią życia.

Każdy ma w sobie to źródło, strumień łez i śmiechu, lecz udaje wojownika …

Tajemnica świata, tajemnica człowieka jest właśnie taka: wojownik to gra, to udawanie, to maska, natomiast łzy i śmiech są prawdziwe.    
Nie zamykając się, nie walcząc z tym, co płynie u ciebie od środka, dajesz okazję, by prawda wreszcie popłyneła z ciebie. Dostałeś możliwość poznania swojej natury.

Tatry są taką okazją, nastrojem, środowiskiem, gdzie serce i dusza łatwiej przemawiają do nas samych. Są miejscem, gdzie możemy się cieszyć będąc sobą.  Łzy są świadectwem tego cieszenią się sobą.

Jeśli to odkryłeś/odkryłaś zanieś prosto z Tatr takiego/taką siebie w doliny, w codzienność.


Piotr Kiewra

niedziela, 21 października 2018

Trud wspinaczki


73. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*


Kiedyś grupa wycieczkowiczów widząc moje dziarskie kroki ku szczytom, a okraszone uśmiechem na twarzy i błyszczącymi szczęściem oczami, zapytała mnie, jak ja to robię, że ten trud wejścia na szczyt mnie nie przeraża.  

Powiedziałam im, że góry dla mnie, to nie wejście na szczyt, to bycie cały czas jak na szczycie - w ekstazie.
Mówię im: - Jeśli myślisz, że zyskasz szczęście, gdy wejdziesz na szczyt to twój trud jest daremny. Trzeba porzucić wszelkie takie nadzieje. Szczęścia i błogości się nie osiąga,  ani w trudzie, ani w żaden inny sposób. To już jest. Jest zanim wejdziesz. Jest zawsze.
To nie jest sposób patrzenia,  to uczucie.
Nadzieja przeszkadza ci w tym, by to poczuć.  
Nie patrz na Tatry jak na trud. Patrz, lecz poczuj piękno - całym sobą. Nie tylko zobaczysz, a poczujesz. Wtedy trud przemieni się. Najpierw stanie się tłem, a następnie towarzyszem, przyjacielem - częścią tego piękna.

To te same energie, lecz przemienione: ból może być szczęściem, nieszczęście ekstazą.
To się może w górach zdarzyć, to się może zdarzyć wszędzie. Tylko jedno jest potrzebne: dać pierwszeństwo sercu. Nie głowie, lecz sercu.
Tak, nadzieje na zyskanie szczęścia w górach i gdziekolwiek są  płonne, a trudy daremne. W górach niczego nie zyskasz, one mogą ci pomóc się przemienić. To nie zysk, to odkrycie.
- tak powiedziałam.

Tylko, kto to zrozumiał? Kto to poczuł? Kogo moje słowo odmieniło? Kogo przekierowało z głowy do serca? U kogo serce kazało zapomnieć o bólu nóg?
Chyba uznali mnie za nawiedzoną … hihi.

Wszyscy zawrócili, tylko jedna osoba poszła za mną i później ona, kobieta cała we łzach, wyznała mi, że przyjechała tu po raz pierwszy, teraz w wieku pięćdziesięciu lat i że zmarnowała te wszystkie lata, bo nikt jej wcześniej nie pokazał, że istnieją góry, że istnieje szczęście i że można je odkryć wędrując.  

- Już tak patrzę, już je czuję - tak jak mówisz. Stąd tyle łez, stąd tyle szczęścia. – wyłkała.
No więc, popłakałyśmy razem, a później i Tatry popłakały deszczem. Lecz wróciłyśmy szczęśliwe.

*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.

Piotr Kiewra

piątek, 21 września 2018

Samotni w górach to nie znaczy, że sami

Ten wpis pojawił się już na blogu, jako jeden w parze z innym tekstem, a ponieważ przez wielu komentujących go czytelników został uznany za ważny, publikuję go ponownie, tym razem w bardziej widocznym miejscu.
Wiele osób, które chodzą po górach szuka towarzystwa do wędrówek, dla niektórych to, że nie mają z kim wędrować staje się przeszkodą, by w ogóle planować wyjazdy w góry, by chodzić. 
Oto opowieść samotnej wedrowczyni, z którą warto się zapoznać.  Wiele się można nauczyć, wiele zrozumieć i można znowu wrócić na ścieżki.  
34. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*
Gdy bywam w sierpniu w Tatrach, przeważnie jest pogodnie. Bywa jednak, że w ciągu tygodnia zdarzy mi się dzień „wolny” od wyższych partii gór, bo  … deszcz. Ubieram wtedy kapotę i spaceruję po dolinkach, po Pęksowym Brzyzku, przesiaduję na Nosalu.
Może to przypadek, ale na Nosalu, po raz kolejny spotykam kogoś, kto smuci się bardziej niż te chmury nad nami. Kiedyś zostawiałam tych ludzi samym sobie, dzisiaj stanęłam obok młodej dziewczyny … tak, wystarczy być blisko, na wyciągnięcie ręki, a staję się pomocna. Taka bliskość prowokuje do komunikacji … Ona pyta:
- Chodzisz sama po górach? Jesteś samotna? Nie powinno się, to niebezpieczne.
Ja nie mam z kim chodzić. W moim środowisku góry nikogo nie pociągają, jestem samotna … Kocham góry, ale wiele lat nie byłam w Tatrach, bo nie miałam z kim. Tym razem umówiłam się z koleżanką, ale ta nie dojechała, bo … znalazła jakąś wymówkę … może chłopak nie pozwolił, nie wiem … No i siedzę w mieście, stoję tu na Nosalu i zastanawiam się … szukam towarzystwa, ale to trudne. Tu każdy przyjeżdża z kimś i nie chcą jakiejś przybłędy … Jak ty sobie z tym radzisz?
- Jestem samotna, ale to nie znaczy, że sama. Gdy wyruszam, najczęściej już po chwili mam towarzystwo … spotkałam ciebie, już nie jestem sama. Tyle lat wędruję po Tatrach tu i tam, ale rzadko bywam sama. Nikogo nie szukam, ludzie sami się pojawiają … może dlatego, że czuję się wolna. Doświadczyłam, że wolność pociąga, do ludzi wolnych ludzie lgną. Kocham ludzi i kocham góry, bo jedno bez drugiego nie ma sensu, lecz przyjeżdżam w góry sama, a ludzie sami się znajdują. Tatry pełne są samotnych. Jeszcze więcej ich poza Tatrami.
Czasem mimo samotności w związkach, lojalność, przywiązanie, nie pozwalają im tu bywać. A tu warto bywać, właśnie po to, by okrzepnąć w samotności, nauczyć się ją akceptować, bo jest naszą naturą. Przez 99% czasu jesteśmy sami ze sobą. Warto to zrozumieć, bo i miłośc zaczyna się przydarzać i czujemy się szczęśliwi, nie dlatego, że los nam sprzyja, ale dlatego, że szczeście też jest naszą naturą. I przytrafia się ono tym, którzy w samotności okrzepli. Gdy to zrozumiałam, zawsze przy mnie pojawiają się ludzie. Wędrujemy razem, uczymy się od siebie nawzajem o sobie samych …
Dlatego chodzę po górach. To chyba jedno z najlepszych miejsc, by być ze sobą, by nauczyć się samotności, by nauczyć się kochać i by odkryć, którymi ścieżkami chadza szczęście. Gdy przestałam się modlić o kogoś przy boku, gdy przestałam od życia tego własnie oczekiwać, pragnąć miłości, pragnąć bliskości drugiego człowieka, to wszystko to nagle się przy mnie pojawiło. Taka jest tajemnica życia.
Wędruję już po Tatrach kilkadziesiąt lat, wiele z tych rzeczy, o których ci mówię, zrozumiałam tu właśnie, w czasie moich samotnych, lecz wśród ludzi, wędrówek. Kiedyś chciałam, by chodzili ze mną moi bliscy, przyjaciele, ludzie, których kochałam, ale okazało się, że nasze ścieżki się różnią. Nikogo więc tu nie ciągnę, nie przekonuję, nie szukam. Życie mi przynosi to, czego kiedyś szukałam. I to chyba wszystko.Tobie te ścieżki też wiele dadzą. Wędruj nimi!
Czuję, że to ją rozluźniło … Ot życie, tworzy scenariusze i pełne jest paradoksów. Na Nosalu również ich dużo. Niby to mały szczyt górski, ale ważny …
Często się z tego śmieję. Byłam nauczycielką. Nie lubiłam tej pracy, bo to był obowiązek, misja. No i uczniowie też nie lubili szkoły. Ja się męczyłam z nimi, a oni ze mną. Teraz, gdy skończyłam nauczanie, życie mi daje ciągle okazje, by komuś w czymś pomóc, by czegoś nauczyć. Teraz to nie obowiązek i pewnie dlatego, czuję, że gdy jestem pomocna … to słońce wychodzi zza chmur … no i wyszło. Hihihi.
Piotr Kiewra

*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat . Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.

piątek, 23 marca 2018

Ach!!!


8. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca


 


Ach!!! I tyle. Brak mi słów! Jest tylko płacz i … ACH!!!


Wczoraj ta Hala tak mną zawładnęła, że jestem dzisiaj tu znowu. To oczarowanie, to zakochanie. Gdy ją ujrzałam, ten pierwszy moment, gdy otwiera się widok spomiędzy drzew, to już wiedziałam – to jest miłość na całe życie. Od wczoraj tu „mieszkam”. Ciałem tylko chwilowo, sercem i duszą … na zawsze … i we dnie, i w
nocy. …

… Przyznam się, że przez pierwsze trzy dni, gdy moja „brać” studencka mnie prowadziła po Nosalu, po Kasprowym, po Czerwonych Wierchach, Tatry nie zrobiły na mnie wrażenia, ot! takie tam góry. Lecz wczoraj, gdy dopiero czwartego dnia, tu dotarliśmy i zobaczyłam Halę
Gąsienicową … już mnie nikt stąd nie wygoni. Teraz Tatry, w tej jednej chwili, stały się moją największą miłością, a to miejsce … Ach!!!

… tu odkryłam, że mam duszę. ..

...

Tu definitywnie, dzisiaj porzucam moją „brać”, bo oni i one nie widzą tu żadnego „Ach”. Mają cel – szczyty. Ich rajcuje to, co mogą osiągnąć nogi, za bardzo się spieszą, nie pozwalają mi być z tym, co kocham, śmieją się z mego „zaślepienia”. Wiem, że w górach i … w życiu … muszę i chcę być wolna. Nie mogę być na żadnym łańcuchu. Nie będę
tu dla towarzystwa. Tatry są czymś więcej niż towarzyszem na ścieżce … więc, chodzę sama.


Hala … Dzisiaj jestem tu już pół dnia i nie siedzę, cały czas stoję. Uświadomiłam sobie właśnie: Tak jest zawsze, gdy tu mnie przyprowadzi moja ścieżka. Nie siedzę … nie ma na to czasu. Patrzę, zaglądam tu w każdy zakątek i wszędzie jest  Ach!


Czasem tylko tu, pod Murowańcem, coś zjem na ławce, a tak nie chce mi się jeść. Najczęściej jednak chodzę, stoję i nasycam się do syta Halą i jej siostrami: Doliną Gąsienicową i Doliną Stawów Gąsienicowych, tą między Kościelcem a Kasprowym. Czarny Staw, tylko on i ten
Zielony, każą mi przysiąść gdzieś na głazach i być z nimi w milczeniu. To miejsce mnie syci i nie chce mi się jeść …


Co mnie tu tak ciągnie? Nie wiem. Wiem tylko, że nie można zdefiniować tego piękna. Tu po prostu jest inaczej. Tu inaczej się oddycha, patrzy, stoi, siedzi. Tu jestem inna, chyba bardziej sobą, tu inny jest wiatr, tu inne jest słońce i tu … dech zapiera słowa. Pozostaje tylko Ach! To jedno wystarcza za wszystkie słowa świata. …


Ach!


Ach! Ach! Ach! Siedzę na Karbie i mam całą moją miłość wokół … obracam głową i mam … Tu na Karbie i na Małym Kościelcu zrobiłam sobie moje stojące orle gniazdo i stąd wysyłam w świat moje Ach! Płyną jedno po drugim … Tatry we mnie wpływają, dotykają mego serca i wypływają …

……

Ach! Tylko to. Trzeba być poetą, by to, co się pisze nie było za małe, by mogło to „Ach” oddać. Dlatego milczę  ...


Dziś tu wchodzę i mimo, że nie ma słońca, że jest deszcz i mgła, i że nie widać gór, ledwo, co widać, ale ta ścieżka … te kwiaty, ta fioletowa szata Hali, wystarcza. Drżę i mimo, że nie widzę tego, co przy pełni słońca, to czuję.

Piękno się czuje a nie widzi!


W lipcu i we wrześniu jest tu mniej koloru niż w moim ulubionym sierpniu, lecz czar ten sam. Patrzę i jest „Ach!” Ono jest w sercu. To nie jest okrzyk moich ust, to okrzyk uniesienia mego serca i duszy. …


Spaceruję po Hali w deszczu. Szumi nim moja peleryna, lecz słyszę tę ciszę Hali, tę bezdźwięczną ciszę. Widzę jej najmniejszych mieszkańców: Trawę, małe i większe kwiaty, kosówki, żwir pod nogami, głazy obok ścieżki, a to dalsze i większe czuję.

Widzę i słyszę ludzi na ścieżkach. Wyłaniają się z mgły, wędrują dalej w swych szeleszczących i kolorowych kapotach. Nie widzę ich twarzy, ale czuję ich serca. Biją tym samym „ach” co moje.

Oczy mylą. Dzisiaj wierzbówka kiprzyca jest wielkości smreków, a w słońcu jest taka mała … Tak, to patrzenie w deszczu jest potrzebne, by wyrzucić wszelkie kryteria i normy, by nie patrzeć przez pryzmat wielkości … w deszczu i mgle, to, co małe rośnie, jakby chciało powiedzieć: Wreszcie mnie widzisz!

Tatry bez deszczu, bez mgły, bez chmur, słońca, błękitu nieba i bez człowieka tu na ścieżce, bez serc i dusz, bez „ach”, nie byłyby pełne. To wszystko to CAŁOŚĆ. ACH!




Ach. To już prawie … tak, prawie pięćdziesiąt lat, jak ujrzałam to miejsce i nadal jest tak samo. Już, gdy wyruszam na to spotkanie to drżę, to się cieszę, a gdy mijam ostatnie smreki, to … kończą się słowa. Tylko gdzieś z dna duszy … to … Ach!


Ach! Znowu ACH! Dzisiaj moje 77 urodziny spędzam na Hali. Taki sobie zrobiłam prezent. Moje serce bije tak samo jak wtedy, gdy byłam tu pierwszy raz. I dlatego tu jestem – ono mnie przyprowadziło. Tu czuję się młoda. Tatry odmładzają … inaczej: Czynią cię ciągle młodym.

To Ach, to magiczny eliksir młodości.

Ach! to westchnienie serca, jego miłości.

„Ach” tu pozostanie, gdy mnie już nie będzie. To wiem.



Piotr Kiewra

środa, 21 marca 2018

Śliskie plecy Kościelca


7. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca


 

Co mi powiedział Kościelec? Tak, góry przemawiają do mnie. Przemawiają przygodami, nastrojem, słońcem i deszczem, trudem, niebezpieczeństwem …

Im więcej ścieżek, tym więcej doświadczeń, tym więcej nawiązałam relacji ze szczytami i dolinami. To moi
przyjaciele, bo mnie uczą, bo mnie karcą za niesłuchanie uwag, albo nagradzają za uważność na ścieżce, za czytanie ich znaków…

Zrozumiałam, że Tatry to moje oczyszczenie z celów, z planów … to oczyszczenie z przeszłości, a przede wszystkim z przyszłości. Dzisiaj Kościelec wskazał mi, że moje cele, moje plany, nie mają żadnej
wartości …
Oto, co zrobił i mi powiedział: Szłam ścieżką po karku i plecach Kościelca, dumałam sobie o przeszłych uśmiechach losu i grzechach, o pustyniach i kwitnących ogrodach mojej przyszłości, gdy na ścieżkę spadło ledwie parę kropel deszczu. Nawet ich nie zauważyłam, bo to tylko parę i mnie nie dotknęły … Sekundę później podeszwy moich zuchów zamieniły się w narty, stopy poszusowały krok do przodu, lecz reszta mnie została, by w następnym ułamku sekundy z całą mocą wypróbować jak twarde są plecy Kościelca, a jak kruche moje własne. Zanim byłam w stanie cokolwiek pomyśleć i zrobić, sunęłam na leżąco w stronę krawędzi … zobaczyłam już Czarny Staw …
zatrzymałam się centymetr od lotu prosto w jego „czarną” toń …

Co mnie zatrzymało? To nie był mój wysiłek, moja walka … to On zaplanował i akcję informacyjną skutecznie przeprowadził …  

 

Wytrząsłam tym upadkiem dzisiaj przyszłość … Przyszłość w tych paru krokach stanęła pod znakiem zapytania. … zdałam sobie sprawę, że plany nie mają sensu … za chwilę może mnie nie być …

Co mi powiedział Kościelec? Żyj tym, co teraz! Powiedział mi to swoją ścieżką w dół … powiedziały mi to krople spływającego po tej samej
ścieżce deszczu. One nie były już w morzu, one były tu i teraz, a moja stopa w nich i na mokrej skale .. Tak, życie nie jest bezpieczne … Dlatego jest tak piękne, dlatego góry są tak piękną metaforą życia …

Od tej pory w górach cała moja uwaga jest w tym obecnym kroku, nie w tym poprzednim, ani następnym.

Z gór ta nauka powędrowała ze mną na pozostałe ścieżki …


Piotr Kiewra

wtorek, 20 marca 2018

Mistycznie na Czerwonych Wierchach


6. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca


 

Idę po Czerwonych Wierchach wśród słońca i chmur …  i jest tak … mistycznie.  Co chwilę, coś się odsłania, a co innego, zakrywa. Niknie Giewont, Krywań, nikną góry i nagle się odsłaniają w całej okazałości, lub w większym, czy mniejszym fragmencie.

Każda chmura niesie jakąś tajemnicę, a każdy prześwit
słońca między nimi, odkrywa jakiś jej kawałek. Tyle tu tajemnic, że ich nie odkryję choćbym miała jeszcze milion lat życia, bo i życie, w każdej chwili tworzy je na nowo,

.. ale to nic ... to nic, w porównaniu ze mną, z tymi tajemnicami, które przykrywają chmury moich myśli. Tak, te ciemne chmury
myśli zakrywają tyle tajemnic, a same tak się cieszą, że to niby one są odkrywcami. Guzik prawda, one tylko zasłaniają ...

Tym jest myśl – chmurą …

 ... a to jeszcze nic ... w porównaniu z tajemnicą całości.

... no i zaprzestałam
porównań, bo .... zniknął mistycyzm ... no tak, gdy porównuję, albo, gdy gadam sama ze sobą, to znika i gdy gadam z kimś, albo słucham czyjegoś oceanu słów, to tajemnica znika ...

… nie ma żadnej tajemnicy w słowach .... ani grama ...

No i znikła mi tajemnica Czerwonych Wierchów, bo .... na Małołączniaku spotkałam sąsiada. Tak się zdziwił, że chodzę po Tatrach i że się nigdy nie spotkaliśmy wcześniej, że ... gadał i gadał.  

Opowiadał mi o swoich wcześniejszych górskich wycieczkach, o przygodach, o ludziach z którymi maszerował,
no może z tysiąc historii ... i opowiadał i opowiadał, a moją mistyke szlag trafił.

I nie wytrzymałam, pytam:

- Wspominasz mi swoje historie, ludzi, góry sprzed 10 lat, o pięknie wczorajszych gór, a gdzie są te góry, w których jesteś teraz, gdzie ty jesteś teraz?
- Nie rozumiem!  - odpowiedział.
- Słowami próbujesz mi przekazac wczorajsze piekno, a przegapiasz to obecne.


- Nadal nie rozumiem. – mówi.
- To bądź  chwilę bez słów i popatrz na to! – i zrobiłam gest ręką wskazując, co się dzieje teraz, a naprawdę się
działo …

- A tak. – powiedział, niby żartem. - Już teraz wiem, czemu chodzisz sama, bo nie lubisz rozmawiać z innymi.

Nic nie powiedziałam, tylko wzruszyłam ramionami.  Nie wytłumaczę mu, czym są jego słowa dla niego, a nie dla mnie,  ... nie wytłumaczę, czym
jest ta chwila, .... nie wytłumaczę, czym jest mistycyzm i … niczego nie wytłumaczę, bo on uważa, że rozmowa polega na tym, że on mówi ... i mówi ... i mówi .... hihih.



Nie zauważył chmur i słońca, ... nie zauważył mnie, .... nie
zauważył siebie, .... nic nie zauważył, tylko chciał zaliczyć Czerwone Wierchy, by komuś o nich opowiedzieć, by się pochwalić, że był wśród mistycznego piękna. Ale czy go naprawdę odnalazł?

Samo łażenie po górach wśród chmur, to jeszcze nie mistycyzm. A szczególnie
wtedy, gdy między mistykę gór i jego samego wkraczają słowa. Jego nie ma, są słowa, .... a te są wewnętrznym gadaniem, a nie obecnością, są myślą, są chmurą, która zasłania dostęp do tajemnic i nie pozwala się cieszyć samą ścieżką ku poznawaniu.

Chodzi więc zmęczony,
nieszczęśliwy i szuka okazji, by … pogadać, by dać sobie chwilę przyjemnośći w rozmowie, z kimś, kto, wg jego pragnienia, go zrozumie. Bo przecież zrozumie go ktoś, kto po górach chodzi … no i się przeliczył, hihihi.

Mówię do niego: - Według mnie szkoda czasu na słowa w
górach, bo albo góry, albo słowa. Chodźmy w ciszy! Nic nie mówmy! W środku, w nas, też niech nic nie mówi, też niech będzie cisza! Dobrze?

- Dobrze! – obiecał. Ale chyba obiecał, bo był dobrze wychowany, albo, bo obiecał kobiecie, ale widzę, że walczy, że powstrzymuje słowa, że go
noszą i przepełniają i nie jest pewien, czy nie wybuchnie, jeśli nie pozwoli do końca dnia im wypłynąć w czyjąkolwiek stronę. Wie jedno, że do mnie nie, bo obiecał, a ja się śmieję w duchu, bo zgaduję, że zaraz mi podziękuje za wspólny marsz i pójdzie swoją ścieżką.

Ale gdzież tam, wytrzymał.
Może się czegoś nauczył od wrednej nauczycielki. Tak, jestem wredna, wiem, ale cóż ja na to poradzę. Ci, którzy kochają góry i ich mistycyzm, są, w tym rozumieniu, wredni. Tak, wredni, jak Lao Tzu, który dla towarzyszącej mu w w wielogodzinnej wędrówce, osoby, z powodu jednego słowa: „Jak pięknie! –
powiedział: - „Nigdy więcej cię nie zabiorę na wspólny spacer, bo jesteś strasznym gadułą.”


Otóż to, na słowa przyjdzie czas w domu ... jak wezmę do ręki pamiętnik, albo, gdy komuś to opowiem ... ale komu to opowiem .... i po co .... przecież i tak nie „zobaczy” tej mistyki .... coś
sobie wyobrazi, ale co sobie wyobrazi?

Parę chmur i słońce? To przecież nie będzie mistyka. To będzie tylko chmura i słońce. Nie, tego nie opowiem nikomu, bo co opowiem? Kto to zrozumie? Więc, po co gadać? I tak z tej przeszłej mistyki, którą sąsiad chciał się
ze mną podzielić, nic nie zrozumiałam. Absolutnie nic do mnie nie trafiło, bo niby skąd .... z pustego słowa?



Mój sąsiad pewnie nabrał dystansu do mnie i pewnie się obraził, ale to nie moja wina, bo ja tu nie przyjeżdżam gadać o pięknie wczorajszych gór i
słuchać czegoś, czego już dawno nie ma. Tamtych tajemnic, o których on opowiadał już dawno nie ma. Są nowe, te z teraz.

 

Piotr Kiewra