niedziela, 30 sierpnia 2020

Oczy wiedźmy

 


Pamięta jak ją, małą dziewczynkę, straszono czarownicami w lasach, upiorami, ludźmi - potworami. Mówiono też: nie chodź tam! Tam mieszka wiedźma. Rosła w strachu, chociaż nigdy nie widziała żadnej wiedźmy, żadnego upiora. Już jako dorosła, doświadczona kobieta, w desperacji, pełna cierpienia, przypomniała sobie i podążyła na spotkanie z wiedźmą.

Kilkadziesiąt lat później młoda kobieta wybiegła poza miasto. Biegła przed siebie, by zapomnieć, by uciec goniącym ją myślom.

Znalazła krętą ścieżkę w lesie. Minęła kolejny zakręt i zobaczyła zgiętą w pół starą kobietę zbierającą zioła. Przebiegła szybko obok i kilkadziesiąt kroków dalej, nie przerywając biegu, spojrzała za siebie; kobiety już tam nie było. Zanim jej wzrok wrócił w kierunku biegu, nagle wpadła na nią, w jej otwarte ramiona: - Och! Jak tu się pani znalazła? – wykrzyknęła przestraszona.

- Bo miałaś mnie spotkać. Czekałam na ciebie moja droga. Potrzebujesz mojej pomocy. – odpowiedziała staruszka.

- Nie potrzebuję. – odpaliła pewna siebie.

- Potrzebujesz, bo jesteś nad otchłanią. – na dźwięk słowa „otchłań” drgnęła. W ostatnim czasie to jej najczęściej powtarzane słowo, to jej doświadczenie.

- Skąd pani to wie? – broniła się nadal.

- Wiedźma to jest ktoś, kto wie. – odpowiedziała spokojnie staruszka.

- Jest pani wiedźmą? – zapytała bez wiary, z oczami skierowanymi w dół, pod nogi kobiety.

- Widzisz? Byłam tam, jestem tu. Nie rozumiesz jak to się mogło stać. Nigdy się  nie spotkaliśmy, a ja wszystko o tobie wiem. Chcesz wiedzieć, co się z tobą dzieje. – to ostatnie zdanie wypowiedziała powoli, dosadnie.

Dziewczyna drgnęła jak liść poruszony wiatrem. Podniosła wzrok i ich oczy się spotkały. Nogi się pod nią ugięły, ciało obiegł dreszcz. Gdzieś w środku coś się z nią działo, nie mogła tego opanować, z oczu płynęły łzy, nie mogła poruszyć ani ręką, ani nogą. W głowie powstał zamęt, tysiące myśli: wspomnień, zdarzeń z jej życia, wszystkie lęki wylazły na sekundę gdzieś z zakamarków jej pamięci, jak robactwo. Zachciała uciec, lecz żaden ruch nie był możliwy. Stała nadal przed staruszką, z nieruchomym wzrokiem, zanurzona w otchłani oczu staruszki.

Po paru chwilach poczuła, że „coś” zaczyna się w niej topić, że „robactwo”, gdzieś znikło, gdzieś się podziało. Stała się lżejsza, w głowie pojawiła się jasność. Przestała się bać. W końcu wydobyła z siebie:

- Co się ze mną dzieje?

- Coś dobrego. Nie lękaj się. Wszystko jest dobre. Życie jest dobre, śmierć jest dobra. Dobra jest śmierć wspomnień, śmierć zdarzeń, śmierć słów, śmierć myśli, śmierć przeszłości i przyszłości. Dobra jest śmierć twojego smutku, niepokoju, śmierć twojej namiętności, śmierć twojego lęku. – odpowiedziała staruszka.

- Co jest złego w namiętności?

- Aaaaa. Tak, teraz już wiem. Czułam, że zapytasz o to, co najmniej rozumiesz. Tak, opowiem ci o namiętności. To ona pastwi się nad tobą. Twoje myśli cię niszczą. Ty pastwisz się nad sobą. Popatrz na mnie, jeszcze raz zajrzyj mi w oczy. Popatrz na mój palec, nim wskażę ci kierunek, wprowadzę cię na inną drogę. Zanim się rozstaniemy postawisz na niej pierwszy krok.  

Posłuchaj moja kochana!

Marnujesz energię, dziecinko, na walkę, na ucieczkę, na grę. Zejdź ze sceny, stań się widzem.

Ot, rządzi tobą namiętność, a ty ją odpychasz, bo się boisz, że wpadniesz w jej otchłań. Faktycznie się w nią wpada. Walczysz z nią i czujesz, iż nie wygrasz, bo im usilniej ją zwalczasz, tym bardziej staje się wzmocniona. Nie możesz z nią wygrać, bo to jest ta sama energia, co energia życia. Jedyny sposób to ją przemienić. To jest możliwe. To się stanie samo, gdy uświadomisz sobie te przemiany, gdy je poobserwujesz u siebie. Gdy dogłębnie ją zbadasz, odkryjesz, iż to ta sama energia, co współczucie. Namiętność męczy, walka z nią wyczerpuje cię całkowicie, tak, iż nie chce ci żyć, masz samobójcze myśli, chodzisz chwiejnym krokiem po krawędzi. Współczucie zaś jest błogostanem, z taką obfitością, iż możesz się nim dzielić i to bez ograniczeń – przelewa się z twojego serca jak wielki wodospad.

Obserwujesz i nagle pożądanie, namiętność staje się współczuciem, ze stanu wyczerpania, stajesz się tryskającym energią słońcem, z żebraczki zamieniasz się w księżniczkę, królową.

Wtedy odkrywasz, iż jest znacznie więcej współczucia niż było wcześniej namiętności, bo nie trwonisz energii na grę, kamuflowanie swojej seksualności. Walka zamienia się w pokój, życie staje się pełne obdarowywania miłością i pełne jej obfitości na każdym kroku. Wtedy, dopiero wtedy, zaczynasz kochać siebie i innych. Ciało przestaje być narzędziem namiętności, staje się domem serca i duszy, nie jest już obiektem złej opinii o sobie samej, obiektem, który chcesz zniszczyć, bo kojarzysz je jako źródło zła, lęku. Staje się boskim darem, kwiatem egzystencji.

Nie chcesz przyznać prawdy, przede wszystkim przed sobą. Ot, uważasz, że zakochałaś się (tak ci przynajmniej wydaje, bo to tylko namiętność) w niewłaściwej osobie i rezygnujesz z tej relacji, bo nie możesz mężczyźnie dać tego, co od ciebie oczekuje. Zawsze tak się u ciebie dzieje, że oddalasz się, a chciałabyś się zbliżyć. Powodem jest lęk. Boli cię to. Wiedz jednak, że gdybyś naprawdę kochała, nie cierpiałabyś „miłość bowiem łaskawa jest” …

I to jest prawda o namiętności i miłości. Namiętność kaleczy cię, okrada ze spokoju i radości, ich namiastka jest chwilowa. Namiętność jest chwilowa, miłość wieczna. Miłość nie sprawia cierpienia. Namiętność dotyczy konkretnej, wybranej istoty, miłość jest nieukierunkowana, nie jest wyborem i działaniem, nie wiąże się z jakimkolwiek wysiłkiem. Nie możesz jej wywołać, ani zaprzestać. Namiętność wymaga działania, ucieczka przed nią też jest działaniem. Miłość nie angażuje myśli, namiętność dotyczy przede wszystkim myśli. Jest chwilowa, lecz na dłużej pozostaje jej echo, ukłute w czułe miejsce ego.  I nad tym się własnie rozczulasz.

Odkryjesz kiedyś różnicę i będziesz się śmiała. Z fanaberii głowy można się śmiać, z tego, co w sercu nie ma powodu, bo i tak wszystko, co w sercu to radość.

Namiętność jest jak wiosenna trawa – usycha, lecz kłuje, uwiera za kołnierzem, dokucza długo.

Odkryj prawdę. Nie racjonalizuj. Nie tłumacz sobie i innym, że to niewłaściwa osoba. Tu nie ma właściwej, czy niewłaściwej osoby. Twoja myśl jest niewłaściwa. To ta myśl jest chorobą.

Walczysz z namiętnością, ukrywasz ją, lecz ciało nie daje się oszukać, domaga się swoich praw, ma nadmiar energii, więc musisz ją wytańczyć, wykrzyczeć, wybiegać, masz ochotę się obnażać.

- Co mam zrobić?  

- Nic nie możesz zrobić. Gdy ulegniesz jej, niczego to nie załatwi, bo trzeba będzie wracać, trzeba będzie powtarzać. Nie nasycisz się namiętnością, nie uzbierasz jej na zapas. Jedynie możesz ją przemienić. Namiętność, bowiem to energia, możesz ją świadomie przemienić w jej przeciwieństwo – współczucie.

Obserwuj. Jest taka nauka - tantra. Jest jedyną nauką, która prowadzi do zrozumienia takich przemian, lub daje klucz – tajemny klucz do spełnienia.

Namiętność jest połączeniem ego i seksualności ciała. Namiętność nie da spełnienia, to niemożliwe, bo jest na powierzchni, dotyczy psychiki i ciała, nie ma nic wspólnego z duchową stroną człowieka – jest na powierzchni ludzkiej egzystencji. Namiętność to taki ubiór – płaszcz ukrywający głębsze warstwy.

Namiętność prowadzi do zazdrości, chęci posiadania, jest wykorzystywaniem, ogranicza albo zabiera wolność drugiemu człowiekowi, wiąże go. Nie ma więc nic wspólnego z miłością. Miłość jest jej odwrotnością.

Dlatego wielu ludzi, szczególnie kobiet widzi w tym brzydotę i mimo całej potęgi tej energii ucieka, chowa się, odpycha, marnuje życie na walkę.

Namiętność jest egoistyczna – służy zaspokojeniu przede wszystkim siebie, druga strona mimo zapewnień, niewiele się liczy. Piękna może być w jednym przypadku – gdy podąża śladem miłości. To jednak niezwykle rzadka sytuacja.

Spotkanie dwóch namiętności to wojna o dominację. Tłumione długo namiętności prowadzą do depresji, tendencji samobójczych. Tantra uczy przemiany energii namiętności – pożądania w empatię, współodczuwanie, miłość. Tantra uczy medytacji – uważności w obserwowaniu wszystkiego, a szczególnie energii namiętności. To wszystko zmienia.

Na początek zdaj sobie sprawę, że ta energia istnieje. Po drugie wiedz, że jest najpotężniejsza z ludzkich energii. To energia życia i śmierci, energia wojny lub pokoju, energia nienawiści lub miłości.  Gdy jej nie rozumiesz, żyjesz kierowana tą energią, wg jej przywództwa. Jest niezniszczalna, czyli nie możesz jej wyrzucić, o niej zapomnieć, być na nią obojętną, bo ona ci o sobie zawsze przypomni. Będzie cię dręczyć, aż cię zniszczy. Nie możesz jej ukryć, wyprzeć, z nią, walczyć, bo przegrasz. Jeszcze nikomu nie udało się z nią wygrać. Prędzej zniszczysz siebie niż ją.

Możesz natomiast ją przemienić w to, czym ona naprawdę jest. Występuje w dwóch postaciach: energii seksu, namiętności lub współczucia, empatii. W tej pierwszej, jeśli nie zostanie zrozumiana, uświadomiona sobie, nie doprowadzi cię do spełnienia

By przestać cierpieć należy dobrze rozpoznać, co jest namiętnością, a co miłością.

Pragniesz, twoja dusza pragnie opuścić pole namiętności, by wydostać się z błędnego koła powtarzania tego samego – chwilowej przyjemności acz ciągłego cierpienia. Nie chcesz dłużej oddawać swojej wolności na rzecz traktujących twoje ciało jako przedmiot, ciebie do zaspokojenia ich namiętności. Ty  rozumiesz też, iż i ty taka nie chcesz być.

Energia nie jest pozytywna ani negatywna, to nasza świadomość lub nieświadomość sprawiają, że sprawia nam radość jej przepływ, jej nadmiar, lub cierpienie.

Strach nie zawsze jest zły. Jest zły, gdy jest funkcją ego, niespełniania się, braku nadziei na spełnienie jego pragnień. Strach też może cię chronić, być informacją. W tym przypadku pokazuje ci, iż jest inna droga do spełnienia, wyzwolenia się spod cudzej dominacji lub własnej namiętności. To tylko kwestia świadomości przepływających przez ciebie energii.

Pytasz, co zrobić? Dostaniesz ode mnie dwa lekarstwa. Pierwsze nauczy cię przemiany z żebrzącej namiętności w obdarowującą miłość. Otóż „ujeżdżając oddech” na wdechu wychwytuj i gromadź wszelkie zło, cierpienia, nieszczęścia ludzi i wszelkich istot, wpuść je do swego serca, a na wdechu wypuść to, co twoje serce przetransformowało. Serce ma zdolność przemienia energii. Z niego wypływa wyłącznie radość, błogość, szczęście – miłość. Nie ma znaczenia, co do niego wpłynie. To nauka Atishy, wielkiego mistrza nauczającego o miłości. Tego samego nauczał Jezus. Mówił: „ nieważne co do ciebie wchodzi, ważne co z ciebie wychodzi”.

Drugie lekarstwo, to medytacja. Obserwuj, bądź uważna wszystkiego, swoich myśli, energii, działań. Wszystkiego. Nie walcz, nie uciekaj tylko obserwuj.

Przyjdzie taki czas, że porzucisz te lekarstwa, bo one są potrzebne chorym. Masz tu parę ziółek, które ci pomogą. Oni ci pomogą pamiętać o uważności, o ćwiczeniu serca we współczuciu, w miłości. Z czasem pamiętać o tym będziesz nawet we śnie. Wtedy wyrzuć je, wtedy nie będziesz musiała pamiętać. Stanie się to twoją naturą.

To wszystko.

   

- Skąd pani tyle wie?

- Widzisz aniołku, dawno, dawno temu, tak jak ty, w depresji uciekałam przed goniącą mnie otchłanią i wtedy pobiegłam na spotkanie z wiedźmą, którą mnie straszono. Chciałam by mnie dopadła, zabiła, zjadła – nieważne. Było mi wszystko jedno. A ona mi pomogła, wiedziała o mnie wszystko. Znalazła źródło mego lęku, źródło najpotężniejszej energii we mnie, energii, której nie rozumiałam, a przez to nie rozumiałam niczego, a przede wszystkim siebie samej.  Zajrzałam do tego źródła i zrozumiałam. Dzisiaj też wiem, jestem wiedźmą, która wie. I ty też nią będziesz, gdy zrozumiesz. Tylko tyle potrzeba – zrozumieć.

 

Piotr Kiewra

Aktor i widz



Pewien aktor grający na scenie swoją dramatyczną rolę zauważył głośno śmiejącego się starca. Głęboko dotknięty po spektaklu odszukał go i zapytał:

- To był pełen dramatyzmu wątek, a ty się śmiejesz, dlaczego?

- Bo widzę, że jesteś na scenie, by brać, a nie by dawać. Grasz króla, lecz mnie nie oszukasz, widzę w tobie żebraka. Tym jest twoje aktorstwo i życie, żebraniną. Nie ma w tobie wielkości, na którą cię stać. – odpowiedział starzec nadal się śmiejąc.

Zastanowił się aktor i po chwili nieśmiało: - Jak osiągnąć wielkość?

- Tego nie osiągniesz, lecz możesz zrozumieć. Zostałeś aktorem by skupiać na sobie uwagę. Powodem jest twoja namiętność (nazywasz to miłością, lecz nią nie jest), a ta wymaga umiejętności zdominowania innego człowieka. Aktorstwo to ułatwia. Czułeś to od małego chłopca. Jesteś aktorem by być kobieciarzem. Twoje aktorstwo jest tanie, bo płytkie. Twoja gra oddaliła cię od siebie. Nie znasz więc empatii, współczucia, nie poznajesz drugiego człowieka, narzucasz mu siebie. Teraz twoje aktorstwo i styl życia przyciągają jedynie głodnych namiętności.

Twoja namiętność prowadzi cię smutną ścieżką, pełną walki, wykorzystywania innych, poczucia niespełnienia, twojego cierpienia i innych, bo przecież krzywdzisz.   

Masz potencjał, by przyciągać głodnych empatii, współczucia, cierpiących. Rozwiązanie jest proste: przemień energię namiętności we współczucie – to ta sama energia. Gdy obserwujesz swoje energie, stajesz się ich świadomy, twoja namiętność przemienia się w empatię, zaczynasz dawać. Przestajesz żebrać, obdarowujesz jak król.

Nie mówię: zejdź ze sceny, nie. Mówię bądź widzem siebie, tego, co w tobie gra. Obserwuj poza sceną i na scenie, a wszystko się zmieni. Obserwuj swoją namiętność, żebraka w sobie. To wystarczy. Staniesz się mistrzem, który rozdaje empatię, radość potrzebującym. Nauczysz ich tej przemiany. Na scenie możesz być zbrodniarzem, lecz widza ogarniesz współczuciem. To ci sprawi wielką radość.

Zobaczyłem to w tobie, i to co jest, i to co będzie. Dlatego się śmieję. Widziałem sztuczność, grę. Stań się prawdziwy, a będziesz wielki. Stań się sobą, a będziesz potrafił zagrać wszystko, prawdziwie i głęboko. Staniesz się pomocny.

Teraz rozpaczliwie szukałeś pomocy. Namiętność bowiem jest rozpaczliwym szukaniem pomocy. Gdy jej nie rozumiesz, wszystko, co robisz jest płytkie, brzydkie, tanie.

Obserwuj. To wszystko. – skończył. Nadal się śmiejąc zostawił aktora, który, już teraz, stał się widzem siebie samego.

 

Piotr Kiewra

 

niedziela, 23 sierpnia 2020

Obojętność polnego kamienia

 

Zadzwoniła i poprosiła: - Przyjedź!

Pojechał. Poszli dobrze im znanymi drogami przez miasto, obok jeziora, lasem, a później polną ścieżką. Cały czas mówiła. Słuchał i czuł, że ona wyrzuca emocje.

Gdy na chwilę umilkła wskazał palcem i powiedział: - Popatrz na tę chmurę ponad innymi chmurami, tam daleko na horyzoncie! Przypomina zaśnieżony, górski szczyt.

Spojrzała w tamtą stronę przez sekundę i potwierdziła: - No tak. – Po chwili wróciła do swojej relacji z wydarzeń ostatnich tygodni.

Szli dalej wśród zasuszonych jesienią traw, opadłych, martwych liści. Oddalili się od ścieżki. Nagle on przerwał jej opowieść i zwrócił jej uwagę:  - Uważaj! Nie zadepcz go!  Zobacz, rośnie z dala od ścieżki, nikt go pewnie nigdy nie widział, a on zakwitł, tu, z dala od jakichkolwiek oczu, zakwitł w listopadzie, wtedy, gdy nikt nie spodziewa się kwitnących, polnych kwiatów.

- No, tak. Piękny. – I po sekundzie mówiła dalej. On słuchał.

Szli na przełaj przez pole wśród suchych źdźbeł próbujących usilnie opleść i złapać obute stopy obojga przyjaciół. W pewnym momencie potknęła się i syknęła z bólu. Gdy próbowała kopnąć schowany w trawie kamień, krzyknął:

- Nie kop!

- Dlaczego?

- Zaboli ciebie, a nie jego. On jest polnym kamieniem. Jest obojętny. – wyjaśnił.

- Chciałabym być tak obojętna. Jak stać się tak obojętną, by nie bolało?

- Nie jesteś kamieniem. Twoją, ludzką cechą jest ból. To dobrze, że boli. Boli, bo jesteśmy ludźmi. Nie obraź się, ale muszę ci to powiedzieć. Otóż, obserwuję ciebie od lat, słucham twoich opowieści, czasem coś powiem, próbuję przekierować twoją uwagę i … I oto, co zauważam: Ty już jesteś obojętna. Część ciebie stała się kamieniem, polnym kamieniem.

- Już jestem? Jak to? Jestem jak kamień? – odparła pytaniami. Lecz po chwili dodała: - Chyba niewiele o sobie wiem. Opowiedz mi o obojętności. Wszystko o niej opowiedz, bo … wszystko musi się zmienić. Musi, bo czuję, że … No tak masz rację. Od dłuższego czasu czuję, że jestem, ale jakbym była martwa, nic mnie nie cieszy. Widzę same problemy, wszędzie ciernie. Wszędzie czai się zło, zewsząd podąża za mną pech. Ciągle widzę jak inni podrzucają – jak życie podrzuca mi kamienie na moje ścieżki. Uciekam przed tym wszystkim, a to za mną podąża. Im szybciej biegnę, tym szybciej mnie to goni. Im bardziej wypieram myśli o tym z siebie, tym mocniej nacierają. Nie dają chwili wytchnienia. Przecież nie wszyscy tak mają. Życie innych ludzi jest inne. Twoje też. Opowiedz mi o obojętności. Opowiedz mi, proszę. Nie obrażę się. Jesteś moim mistrzem. Opowiedz.

- Przyjęłaś taką postawę, próbujesz się schować pod pancerzem z kamienia. I dlatego boli. Kamień jest nieczuły na ból, bo jest obojętny, bo jest kamieniem. Taką ma misję. Ciebie będzie boleć, bo nie jesteś kamieniem. Twoja misja jest inna, ty masz się przebudzić z obojętności. Nie możesz być kamieniem, możesz tylko go udawać, udawanie boli. Wszystko, co grane boli. Gdy nie jesteś sobą – boli. Po to istnieje ból, by budzić. Ból jest dobry. Ból jest darem, on ma cel do spełnienia: ma wykryć wszelkie udawanie, wszelką obojętność. Ma cię informować, gdzie, kiedy grasz, udajesz kogoś innego, gdy odstępujesz od siebie, choćby na krok. Ma informować, gdy oddalasz się od prawdy, od siebie. I to tylko to. I ty jesteś kowalem swego losu, bo gdy to zrozumiesz, ból ustąpi. Spełnił swoje zadanie, może odejść.

Kamień jest obojętny.

Przyjmuje ciepło, oddaje ciepło, przyjmuje chłód, odddaje chłód, jest materialny, tylko materialny. Nie złości się, nie nienawidzi, nie zazdrości i nie lęka się, lecz też nie kocha, nie współczuje, nie ma w nim radości, bo nie ma w nim serca i duszy. Nie potrafi dawać, bo dawać może serce, a to jest skamieniałe, martwe. Człowiek ma więcej możliwości: Może przyąć chłód i przemienić je w ciepło. Może przyjąć złość, cudzą nienawiść, może znieść cudzą nieautentyczność, aktorską grę i przmienić ją we współczucie, zrozumienie. To jest miłość. Tylko człowiek ma taką zdolność.

Przeszkodą jest obojętność. Gdy ta przeszkoda zostanie rozpuszczona, gdy zniknie jak rozwiana wiatrem mgła, wspomniane przemiany przynoszą mu radość. Radością takiego człowieka jest dawanie – dawanie odmienionego, przemienionych energii.

Obojętność to sen, głęboki sen – ucieczka od wizji rzeczywistości, od wyobrażonej prawdy. Lecz to tylko wyobrażenie, prawda jest inna – odwrotnością tej wizji. Ta wizja jest zestawem nawyków, wspomnień, czarnowidztwa, a nie rzeczywistości. Dlatego jest snem.

W tym śnie taki człowiek maszeruje depcząc kwiaty swojego istnienia, zagłuszając śpiew słowika, zamykając okna i drzwi by go nie słyszeć, by nie słyszeć swojego serca i duszy. Dzisiaj też o mało nie zdeptałaś kwiatów, nie zwróciłaś uwagi na słońce, na chmury, na mnie, na łzę współczucia we mnie. To jest właśnie obojętność.

Taki człowiek woli wiedzę niż uczucie, smutne piosenki, smutne opowieści przedkłada nad wewnętrzną ciszę, nad odgłosy natury. Taki człowiek ucieka od siebie w świat cudzej niedoli, chętnie opowiada o swojej jak i wysłuchuje cudzej.

Obojętnośc to odczucie pustki, nieufności do siebie samego, to przywiązanie do ciemności.

Obojętność to zamknięcie się na piękno, na miłość, bo piękno, miłość często chodzą w przebraniach. Człowiek obojętny potrafi doceniać wtedy jedynie te zjawiska, które są blisko jego smutku, jego postawy niedoli. Jego docenienie to identyfikacja z tymi przejawami.

Człowiek obojętny łatwo ulega wpływom, łatwo daje się wykorzystywać, można nim rzucać, wyrzeźbić, przyozdobić, wbudować w mur. Łatwo, bo trudno jest dla kamienia zrozumieć innego człowieka, odczytać jego intencje, skoro kamień ucieka od prawdy, stoi, nie rozwija się. Kamień albo stoi w bezruchu, albo stacza się, albo eroduje, rozpada się, ginie, zamienia w piasek.

Człowiek z przybraną rolą kamienia, dużo myśli, bardzo dużo. To jest przyczyna jego skamienienia. Myśli odwracają uwagę od rzeczywistości, od prawdy, od TU i TERAZ.

I o ile kamień sobie z tym radzi, bo jest wyłącznie materialny, nie ma umiejetności przemiany energii, o tyle człowiek już nie. Człowiek jest istotą transcendentalną, jego energie ulegają przemianom, a te stłumione wybuchają, muszą wybuchać..

Człowiek, który obrał obojętność jako postawę życiową tłumi w sobie wszelki ruch myśli, przez co je wzmacnia, rozgrzewa do temperatury wulkanicznej lawy, lub dokonuje wyborów, selekcjonując je na dobre i złe, na warte uwagi i niewarte. Ten dualny – rozwojonyświat jest powodem walki, nieustającym wewnętrznym gadaniem, ciągle powtarzającym się wybieraniem i pasmem porażek, bo każdy wybór jest zły … właśnie z powodu tego, że energia jest ta sama, jest jednością, nie ulega podziałom, a więc nie można trafnie wybrać.

- A moja emocjonalność? Ona też jest wynikiem obojętności – skamienienia? – wtrąciła.

- Tak, dokładnie. Ten stłumiony ruch to zatrzymana energia, to wulkan, objawia się i w ciele i psychice, objawia  się częsty drżeniem ciała, złością, niepokojem dysharmoniami w ciele, wysoką emocjonalnością . Emocjonalność JEST WYNIKIEM TŁUMIENIA jakiejś części psychiki, choroby ciała są objawem ignorancji wobec informacji dawanych przez ciało. Czyli obojętnośc ujawnia się zarówno w ciele i psychice.

Obojętność zamienia człowieka w kamień, zalękniony, niezdolny do ruchu, kamień, bardziej przypominający kamienny posąg człowieka, często tylko przyozdabiany zagranymi minami, pozami, łzami, płaczem. Lecz jest to raczej płacz z bezsilności, płacz nad samym sobą, niż wynik współczucia i miłości. Z czasem jednak kamień okazuje emocjonalność muchy: wykonuje gwałtowne ruchy, jego zachowaniem rządzi haos.

Kamień przyciąga kamień – takie jest naturalne prawo. Tak chce egzystencja, by łatwiej nam było poznać siebie, poprzez innych, bowiem to, co nas razi w innych jest obecne w nas.

Obojętność nie może trwać wiecznie, bo nadmiar energii rozsadza od środka i wtedy kamień staje się muchą, by wkrótce powrócić do roli kamienia. Człowiek o skamieniałym sercu i duszy zamkniętej w klatce z kamienia staje się skrajnie nieszczęśliwy, bo jego dusza kołacze, wysyła coraz silniejszy ból, byś zrozumiała.

Emocjonalność nie jest przejawem współczucia i wrażliwości. Jest oznaką przewag danych głowie nad sercem. To wynik kolejnego dokonanego wyboru. To, co bierzesz za współczucie to rozczulanie się nad sobą, w czym bierze udział ciało, bo ono jest jednym z psychiką. Ludzie, zjawiska, które obrałaś za podmioty twojego współczucia, to tylko preteksty do tych rozczuleń, do płaczu nad swoją, a nie ich niedolą. Poobserwuj to głębiej, najgłębiej jak się tylko da, nie uciekaj od tego, a to dostrzeżesz, dotrzesz do prawdy o sobie.

Przedmioty twojej obojętności gonią cię, są przy tobie 24 godziny na dobę. Swoją ucieczką przywiązujesz je do siebie. To jak czerwone róże, o których starsz się nie myśleć, jak małpy, które starasz się ignorować, przepędzić je, a te wracają coraz bardziej nachalne, coraz bardziej agresywne, bezczelne.

Obojętność nie jest i nie może być lekiem na cokolwiek, choć wielu stosuje ją jako coś, co ma chronć przed niebezpieczeństwem – takim, czy innym. Obojętność w takim przypadku jest jak zamkniecie oczu na trudnej, górskiej, przepaścistej ścieżce. Zamiast uważności jest zamknięcie oczu. Zamknięcie oczu zawsze potęguje strach i mnoży jego kolejne przyczyny.

 

Człowiek, który umie sobie radzić z energiami, potrafi je świadomie przemieniać, to człowiek świadomy. Człowiek świadom tych przemian energii, pozwala na te przemiany, nie walczy z tymi energiami, które uznał za złe, za niekorzystne, nie pielegnuje tych, które uznał za dobre, bo energia jest jedną energią, ulega pozornym zamianom poprzez psychikę. Ta sama energia potrafi być miłością i nienawiścią, lub strachem, energią seksualną albo współczuciem, smutkiem albo radością.

Człowiek, który świadomie obserwuje te przemiany, powoli staje się świadkiem tych przemian, dociera do źródeł, korzeni wszelkich procesów, które się w nim dzieją, doznaje głębokiego samopoznania. Człowiek, który poznał siebie nie może być obojętny, nie może być smutny, zezłoszczony, nie może nienawidzieć. Jego energie, ta ciemna ich strona przemienia się w światło, zrozumienie. Zrozumienie siebie to zrozumienie całości.

Czyli gdy obserwujesz skamienienie, swoją kamienność, uświadamiasz sobie jej istnienie, jej korzenie, rozmiękczasz ten kamień. Topnieje on jak lód w promieniach słońca.

Człowiek, który obserwuje swoje energie, myśli je rozróżniające, dostrzega w krótce ich źródła. Do tego potrzebna jest jedynie uważność, otwartość.  Taki człowiek zdaje sobie sprawę, że każdy opór, każda walka, każda niekaceptacja, każde „nie”, jest źródłem jego niepokoje, smutku, niedoli, cierpienia i chorób. Człowiek świadomy to człowiek akceptacji, to człowiek na TAK wobec życia, zjawisk, wszelkich sygnałów. TAK jest efektem zrozumienia. Zdrowie, cisza, spokój, radość, miłość jest efektem zrozumienia.

Obojętność powstaje w reakcji na postawy innych ludzi, by się chronić.

W obojętność popada ktoś, kto jest zmęczony cierpieniem, ciągłym nawrotem wspomnień, coraz to przegrywanymi marzeniami, człowiek zawiedziony innym człowiekiem, miłościami, człowiek wykorzystany przez człowieka, ludzi jak on nieszczęśliwych, ludzi żebrzących o uwagę, docenienie - człowiek smutku, depresji, nieszczęśliwy.

Obojetność jest wtedy wyimaginowanym lekarstwem – ono nie pomoże, takie lekarstwo jest gorsze od objawów, bo jest chorobą, jest przyczyną, źródłem.

Człowiek medytujący, uważny, cichy jest pozornie obojętny. Nie mówi, nie jest aktywny, nie zabiega o uwagę, nie zadaje pytań, lecz kocha choć o tym nie mówi. Jest wolny, ufny, wrażliwy, spokojny, zharmonizowany, mądry, choć tego nie okazuje. Naprawdę trudno znaleźć gdziekowiek więcej współczucia, miłości, choć te nie są okazywane. Kto patrzy ten widzi, kto słucha ten słyszy, kto ma serce otwarte ten czuje.

Tak jest tylko z jednego powodu – jest doskonale uważny.

Próba bycia niezależnym też jest formą obojętności, bo przecież nie jesteśmy samotnymi wyspami. Jesteśmy współzależni. Tak jak drzewo nie potrafi istnieć bez słońca, tak człowiek bez drzewa ale i bez innego człowieka. Jesteśmy współzależni w braniu i dawaniu, ale i w każdym przejawie życia. Próba zobojętnienia, stania się niezależnym to zaprzeczenie naturalności. Obojętność jest przeciw naturze. Kamień ma taką naturę, lecz z punktu widzenia człowieka, lecz nie dla natury. Człowiek, który udaje kamień, który udaje cokolwiek, nie jest naturalny, nie jest sobą.

Skamienienie to ucieczka od siebie.

Jaka jest różnica między obojętnością a uważnością?

Uważnośc rozwija, budzi. Obojętność jest snem. Uważność buduje, obojętność niszczy. Uważność budzi w tobie TAK – bezwarunkową akceptację. Zaczynasz wtedy rozumieć skąd się bierze NIE, ze słabości, nie z siły, z udawania, nie z autentyczności, z chęci brania, nie z dawania. Człowiek kamień jest żebrakiem, pragnie, pożąda, oczekuje, ze strachu, z poczucia niższości. Chroni się za postawą na NIE, za postawą z kamienia. To jest jego gra.

Utożsamiasz się ze swoimi myślami, a ty nie jesteś myślami, jesteś tym, który je obserwuje. To utożsamienie prowadzi do różnych, do wszystkich chorób, do nędzy, do nieszczęścia. Ból, cierpienie wskazuje ci to od samego początku. Zauważ, że zawsze, gdy myślisz, czy dobrze czy źle, to tracisz energię, to stajesz się nieszczęśliwa. Zdaj sobie sprawę z jednego: Ty nie jesteś myślą, nie jesteś tym, którego boli, nie jesteś tym, który cierpi, nie jesteś tym, który się z tym identyfikuje. Jesteś tym, który to obserwuje. A ten nie cierpi.

Jest jeden lek na wszystkie choroby: uważność – obserwowanie myśli. Nie ma innego leku. Tak, to trudno zrozumieć, bo trudno zrozumieć najprostsze prawdy. Kamień w tobie broni się przed tym, bo to zrozumienie to jego zguba.

Coż ci mogę więcej powiedzieć? Z moich słów niewiele wyniknie, póki nie zaczniesz być uważna, póki ona – uważność nie rozpuści kamienia w tobie – twoich myśli.

Dopóki będzie w tobie ból, cierpienie, to znak, że nie znikła twoja obojętność, nie stopniały w ogniu uważności twoje myśli. Myśli są tym kamieniem. Dopóty ich nie spalisz, nie oświetlisz swoją obserwacją, dopóty będzie w tobie ciemność, dopóty będziesz polnym kamieniem.

To tyle. – zamilkł.

Szli dalej przez pole. Teraz widziała kamienie na każdym kroku. Pole było nimi usiane. Spojrzała w górę. Zauważyła chmury, wielkie, ciemne jak góry, kamienne. Spojrzała ponownie pod nogi a tam mały, listopadowy kwiatek. Niepozorny, cichy, nie narzucający się, nie obojętny. Spojrzała na przyjaciela i zobaczyła w nim łzy. Nie było ich na twarzy, nie było ich w jego oczach. Były w nim, płynęły z jego serca i duszy. To były łzy współczucia. Nie widziała, nie czuła do tej pory takich rzeczy. Wspomniała innych ludzi i odkryła dlaczego tak walczyli, gonili, uciekali. Zapewne z powodu obojętności, z tego samego powodu jak u niej. Dlaczego pojawili się na jej ścieżce? By budzić, by rozpuszczać kamień w niej samej, by przemieniać cierpienie i ból, w inną energię, współczucie, miłość. By była bardziej uważna. By obserwowała swoje myśli, bo to one zamieniają wszystko w kamień.

 

Piotr Kiewra

niedziela, 2 sierpnia 2020

Życie jest jakie jest

Z pamiętnika córki alkoholików

Dziesiątki lat zazdrościłam moim rówieśnikom, przyjaciółkom, znajomym normalnych rodzin. Widziałam w nich to, czego brakowało u mnie. Mieli nie tylko rzeczy, lecz przede wszystkim oparcie, życie bez lęku, dobry przykład, spokój. Widziałam wśród nich miłość, widziałam szczęście. Nie gościły u nich depresja, samotność, niepokój o bliskich, o rodzeństwo, o jutro, skrajny pesymizm – strach.

Przez te dziesiątki lat ich widziałam na górze, bliżej nieba, siebie na dole, blisko do piekła. Miałam o to pretensje do Boga, że tak nierówno nas potraktował. Czułam się pokrzywdzona, ukarana, no i winna, choć nie wiedziałam na czym moja wina polega. Wiele razy wokół słyszałam, że taki jest świat, że jedni mają lepiej, inni gorzej. Przeklinałam taką sprawiedliwość. Owszem próbowałam walczyć, zmienić środowisko, lecz moje fatum podążało za mną.

Przez cały ten czas odpowiedzialność za to była poza mną: środowisko, rodzina, zbieg okoliczności, Bóg, byli odpowiedzialni, nie ja.

Pewnego dnia to się zmieniło. Ten zalążek zrozumienia przyszedł z najmniej spodziewanego kierunku, od przyjaciółki, której zazdrościłam, tej, która miała najwięcej tego, czego mi brakowało – tak sądziłam.

Otóż, całkiem niedawno, zaskoczyła mnie, powiedziała, że to ona mi zazdrości: siły, a przede wszystkim tego, że potrafię być w pełni odpowiedzialna za siebie. Nie zgodziałam się z nią. Po tej rozmowie, poszłam do domu z płaczem. Położyłam się ze wzrokiem skierowanym na sufit i analizowałam każde nasze słowo, każdą wyrażoną, czy niewypowiedzianą myśl. Tak mnie to zmęczyło, tak udręczyły przywołane najbardziej bolesne wspomnienia, iż zasnęłam. O północy coś mnie zbudziło – to moje własne łzy. Szlochałam przez sen, lecz nie było w tym smutku, lecz coś zupełnie odmiennego – zrozumiałam.

Zrozumiałam, że rodzice alkoholicy, te wszystkie nieszczęścia, lęki, niepokoje nie były karą lecz … szansą. Zrozumiałam, że Bóg z rozmysłem stawia nam przeszkody, trudy, powody do niepokoju, troski i cierpienia, byśmy urośli, dojrzeli, zrozumieli. Tak, mamy zrozumieć, że odpowiedzialność jest po naszej stronie.

Zrozumiałam, że życie jest jakie jest, że nic w nim nie jest przypadkowe, że każdy problem, cierpienie, doznanie ma swój cel. Zrozumiałam, że wszystko jest po coś. Życie jest szkołą życia. Jeśli natrafiam na trudy, na góry i doliny to powinnam być wdzięczna, bo to mnie prowadzi do zrozumienia siebie, natury, celu życia. Ot i cała filozofia.

Tego samego dnia, zupełnie przypadkiem, sięgnęłam po książkę na półkę. Ta się otworzyła i pierwsze zdanie jakie przeczytałam, brzmiało: „Cierpienie jest potrzebne, by zrozumieć, że jest niepotrzebne”. Było podkreślone, znałam je. Czytałam tę książkę wcześniej chyba z pięć razy, lecz dopiero teraz dotarł do mnie sens tych słów. Eckhart Tolle powtarzał mi je wielokrotnie, lecz moje tamto zrozumienie było intelektualne, czyli płytkie, teraz było egzystencjalne, duchowe.

Teraz rozumiem: świat jest dokładnie taki, jaki ma być. Cokolwiek nam Bóg dał, jest darem, powodem do bycia wdzięcznym. To, że postrzegamy wszystko odwrotnie, że cierpimy, uważamy siebie za nieszczęśliwych, to, że winimy innych, to dowód naszej niedojrzałości, dowód na to, iż uciekamy od siebie, od zrozumienia, od odpowiedzialności. To dowód naszej obojętności, nieuważności. Oceniamy wszystko po pozorach, wierzymy w słowo, pławimy się w smutnej, posępnej, pełnej wizji niedoli myśli, karmiącej nasze ego.

Tak, to dowód, że tak naprawdę chcemy być nieszczęśliwi.

Sufit, na który od tamtego dnia patrzę nie jest już sufitem, czymś co mnie ogranicza. Nie jest świadkiem moich łez, niemocy, depresji. Jest bramą do wolności, nie jest czymś, co mnie oddziela, lecz czymś, co łączy.

Gdybym miała to moje doznanie opisać w możliwie najkrótszy sposób, to powiedziałabym: Jestem na tak wobec życia, wobec wszystkiego, co mnie napotyka. TAK, to jedyne prawdziwe słowo: oznacza prawdę, wolność, miłość, sprawiedliwość, spokój, szczęście, radość, ufność.

Po prostu „TAK.”

 

Piotr Kiewra