Pamięta jak ją, małą dziewczynkę, straszono czarownicami w lasach, upiorami, ludźmi - potworami. Mówiono też: nie chodź tam! Tam mieszka wiedźma. Rosła w strachu, chociaż nigdy nie widziała żadnej wiedźmy, żadnego upiora. Już jako dorosła, doświadczona kobieta, w desperacji, pełna cierpienia, przypomniała sobie i podążyła na spotkanie z wiedźmą.
Kilkadziesiąt lat później młoda kobieta wybiegła poza miasto.
Biegła przed siebie, by zapomnieć, by uciec goniącym
ją myślom.
Znalazła krętą ścieżkę w lesie. Minęła kolejny zakręt i
zobaczyła zgiętą w pół starą kobietę zbierającą zioła. Przebiegła szybko obok i
kilkadziesiąt kroków dalej, nie przerywając biegu, spojrzała za siebie; kobiety
już tam nie było. Zanim jej wzrok wrócił w kierunku biegu, nagle wpadła na nią,
w jej otwarte ramiona: - Och! Jak tu się pani znalazła? – wykrzyknęła
przestraszona.
- Bo miałaś mnie spotkać. Czekałam na ciebie moja droga.
Potrzebujesz mojej pomocy. – odpowiedziała staruszka.
- Nie potrzebuję. – odpaliła pewna siebie.
- Potrzebujesz, bo jesteś nad otchłanią. – na dźwięk słowa
„otchłań” drgnęła. W ostatnim czasie to jej najczęściej powtarzane słowo, to
jej doświadczenie.
- Skąd pani to wie? – broniła się nadal.
- Wiedźma to jest ktoś, kto wie. – odpowiedziała spokojnie
staruszka.
- Jest pani wiedźmą? – zapytała bez wiary, z oczami
skierowanymi w dół, pod nogi kobiety.
- Widzisz? Byłam tam, jestem tu. Nie rozumiesz jak to się
mogło stać. Nigdy się nie spotkaliśmy, a
ja wszystko o tobie wiem. Chcesz wiedzieć, co się z tobą dzieje. – to ostatnie
zdanie wypowiedziała powoli, dosadnie.
Dziewczyna drgnęła jak liść poruszony wiatrem. Podniosła
wzrok i ich oczy się spotkały. Nogi się pod nią ugięły, ciało obiegł dreszcz.
Gdzieś w środku coś się z nią działo, nie mogła tego opanować, z oczu płynęły
łzy, nie mogła poruszyć ani ręką, ani nogą. W głowie powstał zamęt, tysiące
myśli: wspomnień, zdarzeń z jej życia, wszystkie lęki wylazły na sekundę gdzieś
z zakamarków jej pamięci, jak robactwo. Zachciała uciec, lecz żaden ruch nie
był możliwy. Stała nadal przed staruszką, z nieruchomym wzrokiem, zanurzona w
otchłani oczu staruszki.
Po paru chwilach poczuła, że „coś” zaczyna się w niej topić,
że „robactwo”, gdzieś znikło, gdzieś się podziało. Stała się lżejsza, w głowie
pojawiła się jasność. Przestała się bać. W końcu wydobyła z siebie:
- Co się ze mną dzieje?
- Coś dobrego. Nie lękaj się. Wszystko jest dobre. Życie jest
dobre, śmierć jest dobra. Dobra jest śmierć wspomnień, śmierć zdarzeń, śmierć
słów, śmierć myśli, śmierć przeszłości i przyszłości. Dobra jest śmierć twojego
smutku, niepokoju, śmierć twojej namiętności, śmierć twojego lęku. –
odpowiedziała staruszka.
- Co jest złego w namiętności?
- Aaaaa. Tak, teraz już wiem. Czułam, że zapytasz o to, co
najmniej rozumiesz. Tak, opowiem ci o namiętności. To ona pastwi się nad tobą.
Twoje myśli cię niszczą. Ty pastwisz się nad sobą. Popatrz na mnie, jeszcze raz
zajrzyj mi w oczy. Popatrz na mój palec, nim wskażę ci kierunek, wprowadzę cię
na inną drogę. Zanim się rozstaniemy postawisz na niej pierwszy krok.
Posłuchaj moja kochana!
Marnujesz energię, dziecinko, na walkę, na ucieczkę, na grę.
Zejdź ze sceny, stań się widzem.
Ot, rządzi tobą namiętność, a ty ją odpychasz, bo się boisz,
że wpadniesz w jej otchłań. Faktycznie się w nią wpada. Walczysz z nią i
czujesz, iż nie wygrasz, bo im usilniej ją zwalczasz, tym bardziej staje się
wzmocniona. Nie możesz z nią wygrać, bo to jest ta sama energia, co energia
życia. Jedyny sposób to ją przemienić. To jest możliwe. To się stanie samo, gdy
uświadomisz sobie te przemiany, gdy je poobserwujesz u siebie. Gdy dogłębnie ją
zbadasz, odkryjesz, iż to ta sama energia, co współczucie. Namiętność męczy,
walka z nią wyczerpuje cię całkowicie, tak, iż nie chce ci żyć, masz samobójcze
myśli, chodzisz chwiejnym krokiem po krawędzi. Współczucie zaś jest
błogostanem, z taką obfitością, iż możesz się nim dzielić i to bez ograniczeń –
przelewa się z twojego serca jak wielki wodospad.
Obserwujesz i nagle pożądanie, namiętność staje się
współczuciem, ze stanu wyczerpania, stajesz się tryskającym energią słońcem, z
żebraczki zamieniasz się w księżniczkę, królową.
Wtedy odkrywasz, iż jest znacznie więcej współczucia niż było
wcześniej namiętności, bo nie trwonisz energii na grę, kamuflowanie swojej
seksualności. Walka zamienia się w pokój, życie staje się pełne obdarowywania
miłością i pełne jej obfitości na każdym kroku. Wtedy, dopiero wtedy, zaczynasz
kochać siebie i innych. Ciało przestaje być narzędziem namiętności, staje się
domem serca i duszy, nie jest już obiektem złej opinii o sobie samej, obiektem,
który chcesz zniszczyć, bo kojarzysz je jako źródło zła, lęku. Staje się boskim
darem, kwiatem egzystencji.
Nie chcesz przyznać prawdy, przede wszystkim przed sobą. Ot,
uważasz, że zakochałaś się (tak ci przynajmniej wydaje, bo to tylko namiętność)
w niewłaściwej osobie i rezygnujesz z tej relacji, bo nie możesz mężczyźnie dać
tego, co od ciebie oczekuje. Zawsze tak się u ciebie dzieje, że oddalasz się, a
chciałabyś się zbliżyć. Powodem jest lęk. Boli cię to. Wiedz jednak, że gdybyś
naprawdę kochała, nie cierpiałabyś „miłość bowiem łaskawa jest” …
I to jest prawda o namiętności i miłości. Namiętność kaleczy
cię, okrada ze spokoju i radości, ich namiastka jest chwilowa. Namiętność jest
chwilowa, miłość wieczna. Miłość nie sprawia cierpienia. Namiętność dotyczy
konkretnej, wybranej istoty, miłość jest nieukierunkowana, nie jest wyborem i
działaniem, nie wiąże się z jakimkolwiek wysiłkiem. Nie możesz jej wywołać, ani
zaprzestać. Namiętność wymaga działania, ucieczka przed nią też jest
działaniem. Miłość nie angażuje myśli, namiętność dotyczy przede wszystkim
myśli. Jest chwilowa, lecz na dłużej pozostaje jej echo, ukłute w czułe miejsce
ego. I nad tym się własnie rozczulasz.
Odkryjesz kiedyś różnicę i będziesz się śmiała. Z fanaberii
głowy można się śmiać, z tego, co w sercu nie ma powodu, bo i tak wszystko, co
w sercu to radość.
Namiętność jest jak wiosenna trawa – usycha, lecz kłuje,
uwiera za kołnierzem, dokucza długo.
Odkryj prawdę. Nie racjonalizuj. Nie tłumacz sobie i innym,
że to niewłaściwa osoba. Tu nie ma właściwej, czy niewłaściwej osoby. Twoja
myśl jest niewłaściwa. To ta myśl jest chorobą.
Walczysz z namiętnością, ukrywasz ją, lecz ciało nie daje się
oszukać, domaga się swoich praw, ma nadmiar energii, więc musisz ją wytańczyć,
wykrzyczeć, wybiegać, masz ochotę się obnażać.
- Co mam zrobić?
- Nic nie możesz zrobić. Gdy ulegniesz jej, niczego to nie
załatwi, bo trzeba będzie wracać, trzeba będzie powtarzać. Nie nasycisz się
namiętnością, nie uzbierasz jej na zapas. Jedynie możesz ją przemienić.
Namiętność, bowiem to energia, możesz ją świadomie przemienić w jej
przeciwieństwo – współczucie.
Obserwuj. Jest taka nauka - tantra. Jest jedyną nauką, która
prowadzi do zrozumienia takich przemian, lub daje klucz – tajemny klucz do
spełnienia.
Namiętność jest połączeniem ego i seksualności ciała.
Namiętność nie da spełnienia, to niemożliwe, bo jest na powierzchni, dotyczy
psychiki i ciała, nie ma nic wspólnego z duchową stroną człowieka – jest na
powierzchni ludzkiej egzystencji. Namiętność to taki ubiór – płaszcz ukrywający
głębsze warstwy.
Namiętność prowadzi do zazdrości, chęci posiadania, jest
wykorzystywaniem, ogranicza albo zabiera wolność drugiemu człowiekowi, wiąże
go. Nie ma więc nic wspólnego z miłością. Miłość jest jej odwrotnością.
Dlatego wielu ludzi, szczególnie kobiet widzi w tym brzydotę
i mimo całej potęgi tej energii ucieka, chowa się, odpycha, marnuje życie na
walkę.
Namiętność jest egoistyczna – służy zaspokojeniu przede wszystkim
siebie, druga strona mimo zapewnień, niewiele się liczy. Piękna może być w
jednym przypadku – gdy podąża śladem miłości. To jednak niezwykle rzadka
sytuacja.
Spotkanie dwóch namiętności to wojna o dominację. Tłumione
długo namiętności prowadzą do depresji, tendencji samobójczych. Tantra uczy
przemiany energii namiętności – pożądania w empatię, współodczuwanie, miłość. Tantra
uczy medytacji – uważności w obserwowaniu wszystkiego, a szczególnie energii
namiętności. To wszystko zmienia.
Na początek zdaj sobie sprawę, że ta energia istnieje. Po
drugie wiedz, że jest najpotężniejsza z ludzkich energii. To energia życia i
śmierci, energia wojny lub pokoju, energia nienawiści lub miłości. Gdy jej nie rozumiesz, żyjesz kierowana tą
energią, wg jej przywództwa. Jest niezniszczalna, czyli nie możesz jej
wyrzucić, o niej zapomnieć, być na nią obojętną, bo ona ci o sobie zawsze
przypomni. Będzie cię dręczyć, aż cię zniszczy. Nie możesz jej ukryć, wyprzeć,
z nią, walczyć, bo przegrasz. Jeszcze nikomu nie udało się z nią wygrać.
Prędzej zniszczysz siebie niż ją.
Możesz natomiast ją przemienić w to, czym ona naprawdę jest.
Występuje w dwóch postaciach: energii seksu, namiętności lub współczucia,
empatii. W tej pierwszej, jeśli nie zostanie zrozumiana, uświadomiona sobie,
nie doprowadzi cię do spełnienia
By przestać cierpieć należy dobrze rozpoznać, co jest
namiętnością, a co miłością.
Pragniesz, twoja dusza pragnie opuścić pole namiętności, by
wydostać się z błędnego koła powtarzania tego samego – chwilowej przyjemności
acz ciągłego cierpienia. Nie chcesz dłużej oddawać swojej wolności na rzecz
traktujących twoje ciało jako przedmiot, ciebie do zaspokojenia ich
namiętności. Ty rozumiesz też, iż i ty
taka nie chcesz być.
Energia nie jest pozytywna ani negatywna, to nasza świadomość
lub nieświadomość sprawiają, że sprawia nam radość jej przepływ, jej nadmiar,
lub cierpienie.
Strach nie zawsze jest zły. Jest zły, gdy jest funkcją ego,
niespełniania się, braku nadziei na spełnienie jego pragnień. Strach też może
cię chronić, być informacją. W tym przypadku pokazuje ci, iż jest inna droga do
spełnienia, wyzwolenia się spod cudzej dominacji lub własnej namiętności. To
tylko kwestia świadomości przepływających przez ciebie energii.
Pytasz, co zrobić? Dostaniesz ode mnie dwa lekarstwa.
Pierwsze nauczy cię przemiany z żebrzącej namiętności w obdarowującą miłość.
Otóż „ujeżdżając oddech” na wdechu wychwytuj i gromadź wszelkie zło, cierpienia,
nieszczęścia ludzi i wszelkich istot, wpuść je do swego serca, a na wdechu
wypuść to, co twoje serce przetransformowało. Serce ma zdolność przemienia
energii. Z niego wypływa wyłącznie radość, błogość, szczęście – miłość. Nie ma
znaczenia, co do niego wpłynie. To nauka Atishy, wielkiego mistrza nauczającego
o miłości. Tego samego nauczał Jezus. Mówił: „ nieważne co do ciebie wchodzi,
ważne co z ciebie wychodzi”.
Drugie lekarstwo, to medytacja. Obserwuj, bądź uważna
wszystkiego, swoich myśli, energii, działań. Wszystkiego. Nie walcz, nie
uciekaj tylko obserwuj.
Przyjdzie taki czas, że porzucisz te lekarstwa, bo one są
potrzebne chorym. Masz tu parę ziółek, które ci pomogą. Oni ci pomogą pamiętać
o uważności, o ćwiczeniu serca we współczuciu, w miłości. Z czasem pamiętać o
tym będziesz nawet we śnie. Wtedy wyrzuć je, wtedy nie będziesz musiała
pamiętać. Stanie się to twoją naturą.
To wszystko.
- Skąd pani tyle wie?
- Widzisz aniołku, dawno, dawno temu, tak jak ty, w depresji
uciekałam przed goniącą mnie otchłanią i wtedy pobiegłam na spotkanie z wiedźmą,
którą mnie straszono. Chciałam by mnie dopadła, zabiła, zjadła – nieważne. Było
mi wszystko jedno. A ona mi pomogła, wiedziała o mnie wszystko. Znalazła źródło
mego lęku, źródło najpotężniejszej energii we mnie, energii, której nie
rozumiałam, a przez to nie rozumiałam niczego, a przede wszystkim siebie samej. Zajrzałam do tego źródła i zrozumiałam.
Dzisiaj też wiem, jestem wiedźmą, która wie. I ty też nią będziesz, gdy
zrozumiesz. Tylko tyle potrzeba – zrozumieć.
Piotr Kiewra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane