Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Prawda wiatraków. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Prawda wiatraków. Pokaż wszystkie posty

sobota, 31 marca 2018

Ludzie maszyny

Wczoraj spotkałem niezapominajki, a one mi przypomniały, by pamiętać siebie. Dzisiaj spotkałem wiatraki, a one mi … powiedziały … to samo.
No jakże to? Przeciez wiatrak to maszyna? Co on mi może mówić? Jest wielki, zaprogramowany, szary, stalowy, bezimienny … przecież jest maszyną. A kimże ja jestem? Kim jest człowiek?
No tak … człowiek też jest maszyną. Został nauczony, wychowany, czyli zaprogramowany, czyli …. ucywilizowany.
Człowiek jest maszyną jak wiatrak, jak wiele innych maszyn jest zaprogramowany, wykonuje program.
Nie realizuje swojego potencjału, tylko daje się prowadzić rodzicom, dziadkom, nauczycielom w szkole, urzędnikom, prawu, zasadom, religiom, społeczeństwu. Ma pasować do ogółu, ma być posłuszny, moralny, etyczny, wyuczony, grzeczny. Ma mieć wiedzę, ma być przydatny, ma być trybikiem w całości, ma się nie wyróżniać z tłumu innych maszyn, wtedy jest maszyną.
Gdy pasuje do społeczeństwa, gdy jest wpasowany w jego oczekiwania, gdy jest zniewolony przez społeczeństwo i jego władzę, jest maszyną.
Gdy się zgadza by być takim jak inni, jest maszyną.
Jeśli się nie buntuje przeciwko temu, że inni kształtowali i kształtują w nim charakter, pozbawiali i pozbawiają go indywidualności, jest maszyną, jest niewolnikiem.
Jeśli biegnie tam, gdzie wszyscy biegną, jeśli mówi to, co inni chcą usłyszeć, jest maszyną.
Jeśli jego dzień wygląda tak samo jak 99% całej populacji, to jest maszyną.
Jeśli rajcują go pieniądze, jest maszyną.
Jeśli uważa, że głowa jest ważniejsza od serca, jest maszyną, jest maszyną – komputerem.
Jeśli korzysta z kredytów, jest maszyną.
Jeśli zgadza się na niszczenie środowiska, na zabijanie zwierząt, by wykarmić ludzkość, jest maszyną.
Jeśli wschód słońca i śpiew słowika, wiosna w rozkwicie, konwalia i bez, krzyk żurawia nie wywołują w nim łez, jest maszyną.
Jeśli wykorzystuje innego człowieka, a nie potrafi go bezinteresownie kochać, jest maszyną.
Jeśli całe życie robi to samo, jest maszyną.
Jeśli zarabia pieniądze, za które ma kupić coś do jedzenia, to jest maszyną.

Tysiące lat cywilizowania zrobiło z niego maszynę. Tysiące lat temu jego przodkowie mieli to samo bez zarabiania na jedzenie.
Maszyna ma program i ktoś ma nad nią władzę, nią steruje. Dzisiaj człowiek jest śpiącą maszyną, niewolnikiem, któremu nie potrzeba już zakładać łańcucha, bo i tak nie ucieknie. Dzisiejsi niewolnicy są niewolnikami na własną prośbę, dostają z niewolnictwa dyplomy, zdają matury, mają doktoraty.
Dlaczego? Bo nie wiedzą, czym jest wolność, jak wielcy i kreatywni mogliby być, gdyby z tej wolności korzystali. Nie wiedzą, co tracą, bo dzisiaj większą wartość niewolnicy i maszyny postrzegają w bezpieczeństwie, w cieple czterech ścian, w świętym spokoju i emeryturze na rok przed śmiercią, niż w czymś ukrytym w sercu i duszy.
Maszyny skłonne sa pójść jeszcze dalej, skłonne są dać się otruć przetworzonym, trującym jedzeniem, dać skrócić sobie życie lekami, poddać się eutanazji. Maszyny są skłonne pójść na wojnę, chociaz nie rozumieją, po co. Maszyny skłonne są zabijać inne maszyny, ale z większą przyjemnością a wręcz z poczuciem misji zabijają ludzi nie-maszyny, ludzi wolnych, ludzi spełnionych, ludzi szczęśliwych, bo tacy wprowadzają zamęt wśród maszyn, w działanie maszyny zbiorowej.
Maszyny wierzą w historię, w granice, patriotyzm, nacjonalizm, w naród, państwo i władzę. Maszyny wierzą w demokrację, w politykę, w lepszy byt, w dobro i zło, w wychowanie, w zasady. Maszyny mają wiarę i nadzieję, ale nie ufają sobie i Bogu. Maszyny wierzą w maszynę zbiorową i mają nadzieję, że wszystko od niej dostaną: i szczęście, i dobra materialne.
Maszyny chcą zmieniać świat, maszyny mają misję zmieniania świata, naprawiania go. Maszyny jednego tylko nie wiedzą, że zanim cokolwiek naprawią, to tysiąc razy więcej psują.
Czego potrzebują maszyny? Telewizora, wiadomości o innych zniewolonych maszynach, potrzebują sensacji, kredytu na samochód i mieszkanko, jednego lub dwójki dzieci, pracy dającej szanse na przeżycie i dotrwanie do emerytury, ograniczonej radości z seksu, pozorów dopuszczenia do podejmowania decyzji w sprawach ogółu …, no i to prawie wszystko. Resztę robią szkoły, pseudoreligie, kultura, seriale, motywacja, korporacje, rynek pracy i poczucie ważności z powodu udziału w jakiejś tam roli w społeczeństwie.
No nie, nie przegapmy tu narzędzia, którym się robi z człowieka maszynę – pieniądza. Pieniądz nakręca fabrykę maszyn, czyni umysł wyrachowanym, czymś, co każe ludziom maszynom, kalkulować, ile kosztuje zbawienie, ile dobrych rzeczy mają wyprodukować, w ilu misjach uczestniczyć, iloma uczynkami mają zrównoważyć grzechy, normy ustalone przez maszyny, ilu niewiernych mają zabić, ilu ludzi mają nawrócić na bycie maszyną, by osiagnąć niebo.
Maszyny są zadowolone, jeśli mieszczą się powyżej średniej lub, od biedy w średniej, w statystykach. To im podnosi poczucie ważności. Dlatego statystyki są ważne dla maszyn.
Maszyny potrzebują sportu, by rozładować napięcie spowodowane niewykorzystaną energią, niewykazaną kreatywnością, jeśli nie swojego – osobistego w sporcie udziału, to przynajmniej w roli kibica. Potrzebują psychologa, antydepresantów albo księdza, wtedy nadmiar ich energii nie służy do buntu przeciwko umaszynowieniu, przeciwko byciu częścią systemu, częścią maszyny zbiorowej.
Jeśli żyjesz w przeszłości lub przyszłości, zgadzasz się na trwanie w cierpieniu całe życie, nie rozchmurzasz swojej duszy, nie pozwalasz się sercu i duszy przebić przez chmury twego umysłu, jesteś maszyną.
Jeśli się nie rozwijasz, jesteś maszyną.
Twój rozwój jest buntem przeciwko maszynom, przeciwko władzy nad tobą innych maszym i maszyny zbiorowej.
Odszukaj w sobie mądrość, przestaniesz być maszyną.
Człowiek od człowieka maszyny różni się tym, że korzysta z mądrości, w przeciwieństwie do wiedzy. Wiedza jest domeną zaprogramowanych maszyn, mądrość domeną człowieka.
Maszyny są uśpione, bo zarzucone wiedzą, przekonaniem o wyższości ich racji, człowiek jest przebudzony.
Ktoś, kto jest częścią społeczeństwa, jest maszyną, człowiek wolny może w nim funkcjonować, żyć, ale nie jest jego częścią, nie jest przez nie zniewolony. Taki człowiek niczego od społeczeństwa nie oczekuje, jest odpowiedzialny sam za siebie.
Słuchanie głosu serca i duszy daje wolność, słuchanie głosu społeczeństwa, jego władzy wolność zabiera.
Wolność, odpowiedzialność za siebie, miłość, radość odróżniają człowieka od maszyn.
Bądź więc wolnym, odpowiedzialnym, kochaj, raduj się życiem, bo maszyny tego nie potrafią, w ten sposób się obudzisz, zrzucisz kajdany narzucone ci przez zbiorową maszynę.
Bądź indywidualnością, a nie maszyną! Bądź człowiekiem!

… i tu miał być koniec, ale miałem jeszcze trochę notatek …

P.s. No i jeszcze troszkę o maszynach. Miałem to wyrzucić, ale … niech będzie …


Ludzie stali się maszynami. Ulegli systemowi, który zrobił ich niewolnikami. System posługuje się prostymi narzędziami: szkołą do do produkowania toczka w toczkę podobnych ludzi, która wypuszcza ich z taśmy, by byli pokornymi pracownikami i konsumentami. Później posługuje się podobnym narzędziem: mediami, a media z kolei kształtują przekonania ludzi, że normalne jest to, co robi większość, co je większość, co myśli większość.  
Ludzie stali się maszynami, społeczeństwo jest zbiorem podobnych i przewidywalnych, bo zaprogramowanych maszyn. Większość ludzi wykonuje mechaniczne, zaprogramowane ruchy, są numerami w jakiejś statystyce.
Te statystyczne numerki posługują się mechanizmami w czymś, co tylko z nazwy jest życiem, bo przecież maszyny nie mają życia, mają program, sposób użytkowania i wg tych programów są wykorzystywane. Ludzie też są wykorzystywani. Jedne maszyny wykorzystują inne.
Przy wykorzystywaniu posługują się pewnymi mechanizmami.
Człowiek – dla wygody – sam siebie też czyni mechanizmem i żyje mechanicznie, wg pewnych statystycznych reguł: tyle to, a tyle lat chodzi do szkoły, idzie do pracy, rodzi dzieci, tyle to, a tyle zarabia, bierze kredyty i je to, co mu podają w markecie, czyli bardzo mechaniczne, bo przetworzone jedzenie.
Prawie nie ma tu spontaniczności - w ogóle nie ma tu spontaniczności. Maszyny nie mogą być spontaniczne, nie mogą, bo przestałyby być maszynami, spontaniczność zabija maszynę, uwalnia z zaprogramowania – jest oznaką wolności.
No tak, rozgadałem się, a w założeniu nie miałem pisać o tym, co się stało z człowiekiem, nie miałem filozofować o społeczeństwie, ale miałem napisać o odchudzaniu.
Otóż to. I tu właśnie miałem pisać o amerykańskim mechanizmie tycia. Na czym polega ten mechanizm. To proste: wmawia się ludziom, że przyczyną nadwagi są kalorie, że ludzie za dużo jedzą.
A jest zupełnie odwrotnie – ludzie sa niedożywieni i dlatego tyją. I nie chodzi tu o ilość, tylko o jakość.
Ciało człowieka posługuje się pewnym mechanizmem: instynktem, czyli domaga się tego, czego mu brakuje. Ma za mało witaminy C, to domaga się owoców, ma za mało tłuszczów to się ich domaga … ale o tym innym razem.
Dlaczego miałbyś czekać na ten następny raz?
Bo jeśli tylko uświadomisz sobie, że jesteś maszyną to, mój tekst przestanie ci być potrzebny.  Wiedza o zdrowiu, o odchudzaniu, wszystkie jak i dlaczego, przestają być potrzebne, gdy człowiek przestaje być maszyną, a staje się na powrót człowiekiem, gdy wraca do raju, gdy zwymiotuje jabłko, które połknął i odtąd stał się maszyną.
To tyle …
Gdy przestaniesz być zaprogramowaną przez system i siebie samego maszyną, okaże się, że wszystko masz i program, i jego realizacja, są zupełnie niepotrzebne. I to naprawdę wszystko.

Piotr Kiewra

wtorek, 20 grudnia 2016

Lekkość

Patrzę na wiatraki rozrzucone po czerwcowych polach, pełnych maków, chabrów i … motyli.

Wiatraki sprawiają wrażenie ciężkich. Mimo ich smukłości i porozumienia z wiatrem, są ciężkie. Są ciężkie nie ciężarem fizycznym i uziemieniem w gruncie, lecz misją – wizją bycia potrzebnymi. Taki mają program.

Patrzę na maki, chabry, na kołysane wiatrem trawy i widzę w nich lekkość. Patrzę na motyle. Czym się różnią od wiatraków? Skąd ich lekkość?

Z tego zestawienia z wiatrakami, gdzieś we mnie urodziła się odpowiedź – odpowiedź dotycząca mnie: one nie mają wizji bycia potrzebnymi. Nie mają oczekiwań, nie mają wizji, nie mają programu.

Nasionko maku wyrosło kwiatem. Larwa, a później gąsienica, przeistoczyły się w motyla, bo nie miały wizji bycia motylem. To uczyniło je zdolnymi do stania się kwiatem, czy motylem. Nasionka z wizją nie wzrastają, są zbyt uziemione. Gąsienica z wizją też, tak jak człowiek.

Człowiek z wizją bycia bogatym, z wizją (jakiejkolwiek) władzy, sukcesu, wizją bycia potrzebnym, dobrym, z wizją miłości, też jest ciężki, też jest uziemiony. Nie wzrasta, nie rozkwita, nie staje się lekkim jak kwiat, czy motyl. Jego wizja, jego marzenie go uziemiają, jego latanie jest tylko wyobrażeniem, snem.

Ta ciężkość jest widoczna zawsze u celu. W podróży jest trochę przyjemności, trochę biegu, ale u celu przychodzi ciężki krok, smutek, przychodzą pytania o sens, przychodzi upadek.

I wtedy w upadku, w dolinie, w polu - wśród mistrzów: kwiatów i motyli - może się zdarzyć, rzadko, ale może … wizja porzucenia wizji. Sama wizja nie czyni lekkim, nie czyni motylem. Czyni lekkim zapomnienie wszelkich wizji.

Zdarzyła się lekkość.


Piotr Kiewra   

wtorek, 8 listopada 2016

Jutro jest schronieniem*

Jest tylko ta chwila. Nie ma innej. 

Obserwuję siebie, swoje myśli i słowa coraz więcej widzę, słyszę, czuję. Gdy poznaję siebie, gdy lepiej siebie rozumiem, im więcej w sobie odkrywam, im więcej w sobie zmieniam, im więcej ze swego myślenia oświetlam, tym więcej tego, co oświetlone znika, wyparowuje, rozwiewa się. Często odkrywam to w innych, by za chwilkę uświadomić sobie, że sam to mam, że zmieniając to w sobie zmieniam innych, zmieniam, poprawiam świat.


Dzisiaj, patrząc na niebo poprzez wiosenne liście, poprzez wiatraki, odkryłem „jutro”. Hihi, śmieję się, bo … dzisiaj odkryłem „jutro”. Dzisiaj jest prawdziwe, bo właśnie jego doświadczam, a jutro jest fałszywe – nie istnieje i nigdy nie będzie istniało, nigdy nie stanie się dzisiaj, bo nawet jutro „jutro”, będzie dzisiaj.

Patrzę na liście i widzę, czuję, że dla nich jutro nie istnieje. Zielenią się, oddychają, fotosyntetyzują dzisiaj. Patrzą w słońce, poddają się wiatrowi, robią swoje w tej chwili, w TERAZ, nie odkładają niczego na jutro. Wiatrak też się kręci teraz, słucha wiatru i niczego nie planuje, nawet następnej chwili, następnego obrotu śmigła, wieczora, nocy, ranka, nie oblicza tchnienia i kierunku wiatru, on po prostu jest.

I tym się właśnie różnię od liścia, od słońca, od wiatru, od wiatraka, że dla mnie istnieje jutro.

Czym jest „jutro”?
Urodziło się z wczoraj. Gdyby nie było wczoraj, nie zaistniało by. Jest wyobrażeniem na bazie doświadczenia, na bazie wiedzy, wspomnienia z wczoraj.
Czym jest? Schronieniem, ucieczką, azylem. Jest nieprawdą, mżonką, zamgloną nierzeczywistością. Jest myślą, jest projektem, projekcją, filmem, jest science fiction. Jest niczym, pustką.

Jutro jest schronieniem, wczoraj jest schronieniem … dla myśli. Tam właśnie uciekają przed odpowiedzialnością tej chwili, odpowiedzialnością przed TERAZ, czyli przed prawdą życia, przed rzeczywistością.

„Jutro” jest placem zabaw dla myśli, poligonem dla ich walk i wojen, fabryką cierpienia, taśmą produkcyjną, na której składane jest cierpienie.

Jutro jest azylem, pięknym na zewnątrz domem - fatamorganą szczęścia, lecz wraz z dojrzałością osiągamy zrozumienie, że wewnątrz tego domu nie ma nic z tego, co było widoczne z daleka, że nie warto iść w jego stronę.

Jutro jest schronieniem dla rzeczy nietrwałych, bezwartościowych, sztucznych, nieistotnych, rozsypujących się w proch, jest czymś na kształt zamków z piasku.
Jutro nie jest schronieniem dla miłości, dla radości, bo one są TERAZ. Jutro jest schronieniem dla strachu.
Tak, z celów, z marzeń o domach, miłościach, pieniądzach, władzy, sukcesie rodzi się strach i tam właśnie mieszka. Strach jest zawsze „jutro”, a namalowany został przez „wczoraj”.

A słowo? Słowo też jest z wczoraj, lub też jest planem na jutro. Słowo jest z tej samej materii - jest puste, bo jest o wczoraj i jutrze. 

A uczucie? 
Uczucie jest teraz, nie było go wczoraj i nie będzie jutro.

Patrzyłem na liście, słońce, wiatraki, nasłuchując i czując wiatr na twarzy, podziwiałem ich mądrość.
I taka we mnie powstała definicja mądrości:

Mądrość jest TERAZ. Mądrość nie szuka schronienia w „jutro”. Mądrość jest tam, gdzie nie istnieje „jutro”.

Wrzucam, więc „wczoraj” i „jutro” do koszyka na myślowe śmieci i jadę TERAZ dalej. 

Dzięki temu, TERAZ staje się bogatsze i … wieczne, i … moje. 

Pozostaję przy uczuciach.


Piotr Kiewra

* myśl zaczerpnięta od Osho

środa, 29 czerwca 2016

Urodzinowy tort, czyli widok ze szczytu

Niniejszy tekst to moje podziękowanie dla wszystkich facebookowych znajomych, którzy obdarowali mnie słowem, obrazem, uczuciem. To jest mój urodzinowy tort, którym Was częstuję. Nie wiem, czy Wam posmakuje, lecz skoro trafiliście na imprezę do mnie, to przynajmniej skosztujcie. Może, dzięki niemu coś się wydarzy – coś bardzo ważnego. Co? Może to samo, co mi! A zatem:

Zamiast urodzinowego tortu zrobiłem sobie wycieczkę rowerową. Nie dość, że zdrowiej, to w jej trakcie odkryłem pewną mi nieznaną przestrzeń. W liczeniu świeczek pewnie bym jej nie doświadczył, w smakowaniu cukru i mąki też. Kilkaset razy napisane „sto lat” przez znajomych z facebooka owszem było miłe. Bardzo miłe dla ucha i dla serca były życzenia, wizyty przyjaciół, uściski, rozmowy, ich pamięć, lecz owe „sto lat” brzmiało jakoś inaczej niż zwykle i dźwięczało gdzieś we mnie.
 Gdyby nie ten bezdźwięczny dzwon, może zastanowiłbym się nad upływem czasu, może dłużej bym się zatrzymał myślą nad ciałem i postępem pewnych procesów, które myśl niechętnie rozważa, może poszedłbym nawet poza te sto lat, aż do końca drogi. Może bym poszedł, lecz tak się nie stało, bo ten dzwon…

Co to za nowoodkryta przestrzeń?

Otóż jadąc do mojej rodzinnej miejscowości mijam kilkadziesiąt wiatraków. Kilka z nich stoi blisko drogi. Zbliżając się do nich odkryłem ją. I nie była to odległość dzieląca mnie od nich …
Te olbrzymy, chyba z powodu mojego jubileuszu, sprowokowały mnie do postawienia sobie pytania: Czy dalej mam maszerować do przodu, czy może powinienem zmienić kierunek?
Zadarłem głowę do góry, by przyjrzeć się tnącym niebo i słońce śmigłom, i zdałem sobie sprawę, że patrzę w górę, a idę do przodu. To wielka niekonsekwencja z mojej strony. Dużo bardziej, pociąga mnie tajemnica głębi nieba, a ja mimo to, w marszu przed siebie, rozwiązuję zwykłe zagadki.

Co mi wydzwaniał dzwon? Namawiał mnie do zmiany kierunku: Masz iść do przodu, by się zbliżyć do wiatraków na tyle, by pozostało ci już tylko spojrzenie w górę. 

Z zadartą głową czuję - nie chcę iść do przodu i nie chcę liczyć czasu, chcę znać prawdę.

Marsz do przodu nie przynosi radości, nie rozwija. Maszerując w „pieriod” nie zwiększa się pola widzenia, wcale nie rozumiem więcej, bo nie widzę więcej. Widzę tylko najbliższy zakręt. Marsz w tym kierunku nie powiększa TERAZ, nie powiększa TUTAJ, widać niewiele dalej niż czubek nosa. Już wiem, dotychczasowa radość marszu była ulotna, udawana, była tylko zewnętrznym uśmiechem i podtrzymywaną młodzieńczą energią, emocją, była czymś cielesnym, powierzchownym i płytkim, niedotykającym serca.

Gdy już pokonałem, gdy pokonaliśmy milion zakrętów uświadamiamy sobie, że ten drugi milion nic nie wniesie, że szkoda czasu i że czas zmienić kierunek.

Bo? Bo za tymi zakrętami nie ma nic, jest pustka, co najwyżej są następne zakręty, a za nimi kolejne. Nauczono nas wierzyć i mieć nadzieję, lecz gdy człowiek dojrzewa to zaczyna rozumieć, że jest naiwny, że wiara i nadzieja to czysta głupota, bo w marszu lub biegu do przodu nie ma nic, w co kazano wierzyć. Ten kierunek to życie w iluzji czasu. Żadne „sto lat” nie zbuduje już nadziei i wiary.

Dlatego tak lubimy patrzeć w górę, na słońce, w gwiazdy, i dalej, w bezkresną pustkę nieba. Lubimy to od małego, ale dopiero po smutku milionowego zakrętu na chwilę nas to zatrzymuje. Wtedy spuszczamy wzrok pod nogi i nosimy się ze swoim smutkiem, aż do chwili, gdy nas coś z tego wybudzi.
Rzadko wydarza się przebudzenie, najczęściej, w smutku, ze spuszczoną głową, powoli, ludzie idą dalej.

Narzekają na los, cierpią, ale stawiają kolejne kroki. Wierzą w niebo, a idą do zupełnie innej bramy, boją się tajemnicy, wolą rozwiązywać nudne zagadki.

Jednak by dojść do „celu” trzeba się zatrzymać, w tym ten paradoks. Tę przestrzeń odkrywa się zatrzymując bieg i marsz, zatrzymując wszelki ruch – szczególnie ten w głowie.

Mi się wydarzyło, zatrzymałem się. Patrzyłem na wiatrak i wyobrażałem sobie widoki z jego punktu widzenia: Dlaczego mam iść do przodu, skoro lubię patrzeć w górę? Dlaczego by nie zobaczyć tego wszystkiego z wysokiej góry?
Pojechałem w wyobraźni w moje ulubione góry. Wspiąłem się na najwyższy szczyt, siadłem i znowu patrzyłem.

Świat z góry jest szerszy, mieści się w nim więcej. To, co w dolinie jest TU i TERAZ, na szczycie nim nie jest, bo teraźniejszość sięga tam dalej.
Patrzę, a wtem zza zakrętu wyłania się człowiek. Do tej pory nie był w mojej teraźniejszości, był w przyszłości, bo był poza zasięgiem moich oczu. A gdy zniknie za kolejnym będzie w przeszłości. Lecz gdy spojrzę z jeszcze wyższej wysokości, gdy widoków nie przysłoni już nic, zobaczę cały czas – niepodzielony na to, co było i na to, co będzie i to, co jest.

Wtedy zrozumiałem, że to nasze oczy wpatrujące się w rzeczywistość poprzez dziurkę od klucza, wprowadzają zamęt, nasza „teraźniejszość” jest czymś widzianym i dlatego jest zależna od punktu obserwacyjnego. To ograniczone pole widzenia uzupełniamy wspomnieniami i wyobraźnią. Ten człowiek cały czas jest w TERAZ, lecz nie widziałem go z wysoka, sądziłem z tego powodu, że TERAZ jest tak wąskie.

Czy mogę być jeszcze wyżej niż najwyższy szczyt? Mogę, ale to nie moje oczy będą świadkiem tego, lecz co innego. I wtedy zdałem sobie sprawę, że gdy znajdę się odpowiednio wysoko, by zobaczyć wszystko, to moje TERAZ i TUTAJ stanie się tak duże, że stanie się całością i zniknie „wczoraj” i zniknie „jutro”.

Jak się nazywa ten najwyższy szczyt?
Niektórzy nazywają go świadomością, lecz dla mnie ta nazwa nie ma znaczenia, bo gdy się patrzy z tego szczytu, to znika nie tylko wczoraj i jutro, znika TAM, znikają słowa.  
Z tego szczytu, a tu się ma wszystko, więc się łatwo, bezinteresownie, wszystko oddaje: i rzeczy, słowa - to, co tanie, ale też równie łatwo daje się to co drogie - wdzięczność, uczucia, modlitwę.

Oddaję darowane „sto lat” na rzecz bezczasowości.
Na razie to tylko część przestrzeni, ta w wyobraźni, lecz gdy zatrzymam się w niej całym sobą, gdy ta tajemnica stanie się moja, wtedy wyciągnę do was wszystkich rękę, pokażę palcem kierunek. Nic nie powiem, tylko pokażę.

Jeśli poczujesz, zatrzymasz się, jeśli będziesz starać się zrozumieć słowem, to twój marsz będzie trwał nadal i nadal nie będzie miał sensu. I nadal będzie to tylko rozwiązywanie zagadek o jutrze, a tu nie chodzi o o zagadki, tu chodzi o tajemnicę widzianą z samego szczytu, która ze szczytu nie jest już tylko intrygującą i podobną śmierci niewiadomą, staje się prawdziwą tajemnicą, dostępną tylko poprzez śmierć wspomnień i wyobraźni. Lecz nie można jej opisać słowem. Nie można, bo kto go zrozumie tam na dole, kto go rozumie? Kto rozumie prawdziwy język miłości, kto rozumie jej ciszę? Kto rozumie czym jest śmierć, czym jest życie. Kto rozumie, że modlitwa nie jest słowem?  Na dole, w marszu, ludzie grzeszą modląc się słowem. Tak, marsz do przodu jest grzechem wobec siebie samego i dlatego jest smutny.

Dlatego spójrz na mój palec, tak jak ja spojrzałem na wiatrak i zmień kierunek. Może zatrzymały mnie maki u jego podnóża? Nie, to głos z innej przestrzeni. Ciebie też niech cokolwiek zatrzyma, bo jeśli nie zatrzyma, znów cię czeka droga z milionem beznadziejnych zakrętów.

By „sto lat” zamieniło się w wieczność, potrzebujesz się zatrzymać, potrzebujesz zmienić kierunek.

No więc, gdzie jest ta nowoodkryta przestrzeń? W TOBIE. Gdzie jest ten szczyt? W TOBIE. Czym ona jest? TERAZ. Kim jest? TOBĄ.

Taki jest mój tort, jest słodszy niż wszystkie torty świata. I Ty Zamiast torta posmakuj siebie!


Piotr Kiewra

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Radość w masce

Jadę w upale przez pola pełne słońca na niebie i na ziemi. Słońce jest bezinteresownie radosne, kwitnące rzepaki … chyba też. Dlaczego chyba? Bo potrzebują słońca. Bez niego nie okazałyby jej rozkwitem.

Ja potrzebuję wody. Może nie dla radości, lecz z powodu gorąca. Zatrzymałem rower, pociągnąłem z bidonu parę łyków. Przy okazji dłużej nacieszyłem oko złotym kolorem ziemi, błękitem nieba, światłem promienistej kuli łączącym oba kolory.

Tak, z połączenia żółci z błękitem powstaje zieleń i tu skryła się pod kwiecistą pierzyną majowego pola. To wizualny efekt. A czego efektem jest radość kwitnących rzepaków, moja radość, no i jeszcze jedna …? Skąd się bierze radość wiatraków? W końcu je też zauważyłem, bo rzucały pędzące po polach cienie.

Ich radość bierze się z wiatru, potrzebuje powodu, a taka radość nie jest duchowa, samoistna, spontaniczna, prawdziwa, jest powierzchowna, interesowna.
Taka radość to maska innej, smutnej natury. W ich przypadku to smutek maszyny - konstrukcji smutnego, bo żyjącego oczekiwaniami człowieka. W przypadku człowieka, to tylko myśl, a myśl potrafi ubierać różne maski, jedną z nich jest radość.

Wiatrak potrzebuje wiatru, kwiat słońca, a czego potrzebuje człowiek by przejawiać radość?

Z ludźmi jest różnie. Jedni potrzebują powodu: pieniędzy, sukcesu w biegu po materię lub w relacji z innym człowiekiem, zrobienia wrażenia na innych. Potrzebują zabawy, upamiętnienia ich imienia. Ci ludzie nie okazują radości, oni tylko noszą jej maskę. Maskują nią smutek, swój strach. Tak samo jak wiatr maskuje próżność wiatraka, strach jego stwórcy.

Bardzo nieliczni nie potrzebują powodu. Radość jest ich naturą, nie smutek. Radość nie jest wtedy maską przywdziewaną na chwilkę z jakiejś tam okazji. Taka radość jest wibracją, uczuciem, modlitwą – łączeniem się z innymi kroplami radości obecnej w innych istotach. Prawdziwa radość nie jest myślą, ani jej dzieckiem – emocją. 

Prawdziwa radość jest z głębi, nie z powierzchni. Jest prawdą serca i duszy.
Taka istnieje bez powodu, w innym przypadku jest maską, służy zrobieniu wrażenia, lub daję chwilkę wytchnienia od smutku – cienia cierpienia.

Czy moja radość jest radością wiatraków, czy radością słońca i wiatru?
Czy odpowiedź znajdę pod słońcem, czy muszę zamknąć oczy?

Tak, ją się „widzi” w innym świetle. Ją się odczuwa, stale, bez powodu, ona jest.


Piotr Kiewra  

sobota, 4 czerwca 2016

Szczęście w nieszczęściu

Wiatrak obraca się zawsze do wiatru. Człowiek robi prawie to samo, reaguje na kolory, zapachy, smaki, ceny, rozmiary, na swoje wyobrażenie piękna i na ostatni wynalazek, reklamy, ukształtowane wychowaniem potrzeby i oczekiwania. Wiatrak obraca się do wiatru, człowiek w stronę szczęścia.

Jest jednak między człowiekiem i wiatrakiem różnica: wiatr jest prawdziwy, autentyczny, rzeczywisty, a szczęście, ku któremu kieruje się człowiek – pozorne. I dlatego człowiek zaznaje tylu nieszcześć, by odkryć prawdziwe. Zmaga się z tym całe życie, wiele żywotów, ale … po kolei.

Gdy moja głowa spierała się z sercem i gdy w końcu serce swoją ciszą uczyniło głowę z cesarza sługą, dotarło do mnie jedno bardzo radosne zrozumienie, otóż było to to, że w każdym nieszczęściu jest szczęście.

Oznacza to, że cierpienie jest po coś. Po co? By dać szansę sercu. To właśnie cierpienie w końcu, oczywiście po wielu próbach, latach, czy tysiącach lat, po detronizacji głowy, pozwala odkryć miejsce, gdzie ma swoje źródło szczęście. To nieszczęście pozwala je odkryć – odkryć w swoim własnym życiu, poprzez doświadczanie, poprzez własny ból i porażki oblane sowicie łzami.

Wiatrak w głowie napędzany wichrami myśli tworzył nieszczęścia, kazał ich doświadczać raz po raz, tym bardziej uparcie im mniej byliśmy inteligentni. W każdym z tych cierpień było nasionko zrozumienia, małe światełko, dzięki któremu mogliśmy odkryć szczątek prawdy, ścieżkę, ku prawdzie, lecz hałas, łzy, ból, czyniły z nas niewrażliwych na ten błysk, więc … nieszczęście musiało się powtórzyć.

Jeśli przegapiliśmy tę szansę, to cierpienie się powtarzało, następne było większe, a następne jeszcze większe.

To tak naprawdę zabawa …

Głowa produkowała, emocje nami targały, a serce … czekało.

Dlaczego trwa to tak długo? Bo im dłużej, tym większą wartość odkrywamy, tym większa motywacja się pojawia, by coś zmienić.

Pojawia się upadek, z którego już się nie podnosimy, gdy umysł podpowiada kolejny cel, marzenie. Nadzieje okazały się płonne, prowadziły w złym kierunku, w świat bogactwa materii, intensywności w doświadczaniu i rywalizowaniu, aż w końcu to wszystko upada, bo okazuje się niczym, pustką. Leżymy w dole wypełnionym nieszczęściem i niczego już nie widać, sama ciemność, choroby. Upada wiara i nadzieja – sztuczne, papierowe kwiaty.

I w tej dolinie, w tym dole pełnym cierpienia, łez i śmieci zebranych nadludzkim wysiłkiem, ale bezwartościowych, psujących się, takich, które nie można ze sobą zabrać w żadną podróż, takich, które się nie mieszczą w uchu igielnym, w tej głębokiej ciemności rozpaczy i przytłaczającego ciężaru, choroby, pojawia się płomień. Taki kruchy, chybotliwy, słaby, że w każdej chwili może zgasnąć.

To jedyne, czego można się uchwycić. Ktoś, kto ma na tyle uważności, by go w ciemności i rozpaczy dostrzec poprzez łzy, i ma odwagę by stanąć na słabo oświetlonym pomoście ku nieznanemu, ma szansę dokonać wielkiego odkrycia.

I po to właśnie są nieszczęścia, te wszystkie cierpienia były i są po to, by odkryć ten pomost.

To jest pomost do serca, za nim jest serce, a dalej, jeszcze głębiej odkrywamy … siebie, prawdziwego siebie.

Tak, by odkryć siebie trzeba zaznać nieszczęścia, bo by dotrzeć do prawdziwego szczęścia trzeba chcieć, bardzo mocno chcieć.

Prawdziwe szczęście to ja, a droga do niego jest usłana różami, ale nasz umysł, przez dużą część wędrówki dostrzega tylko kolce, bramy, mury, wrogów, obce wojska, oraz mnóstwo kolorowych, drogich - w przeliczeniu na walutę i wymagających nadludzkiego wysiłku, by je osiągać, lecz zupełnie bezwartościowych – w obliczu wiecznej prawdy - śmieci.

Co nam zostaje zatem? Jaki dla mnie wniosek z tego obserwowania wiatraków?

Ciesz się chłopie! Odkryłeś fundamentalne prawdy życia, odkryłeś prawdy wiatraków: 
Kieruj się tam gdzie prawdziwe, tam gdzie istotne, tam gdzie prawdziwy ty! A przede wszystkim: kieruj się sercem, idź za uczuciem, a nie za słowami, a nie ku słowom, ku temu, co one opisują, ku temu, co obiecują.

Żyj, czyli bądź TU i TERAZ, a odkryjesz drogę ku najgłębszym tajemnicom, wieczności, ku niebu.

Gdy się to zrozumie, gdy serce przejmuje pełnię władzy, również nad rozumem, wtedy pojawia się radość. Trwa ona również wtedy, gdy natrafiamy na kolejne cierpienie i cieszymy się, bo wiemy, ku czemu ono prowadzi.

Odwróciłem się od wiatraków, moich mistrzów, ruszyłem do domu, a droga wiodła pod wiatr. Szedłem i czułem na twarzy jego mądrość, jego autentyczność.


Piotr Kiewra

środa, 1 czerwca 2016

Między głową, a sercem

Gdy patrzę na wiatraki i na ludzi, to czasem mam wrażenie, że wiatrak żyje, bo jest obecny, reaguje na rzeczywistość, rozmawia z wiatrem, poddaje się mu, a my, jako ludzie, jesteśmy martwi, bo nie jesteśmy obecni.

Bycie umarłym, to bycie poza tu i teraz. Nie ma nas w tej rzeczywistości, jesteśmy w nierzeczywistości, bo albo coś rozpamiętujemy, czegoś żałujemy, chwalimy się swoją przeszłą wielkością, albo jesteśmy po drugiej stronie TERAZ – w wyobraźni, a więc w jutrze, pojutrze.

Jesteśmy w chmurach, które się jeszcze nie narodziły, a już w nich bujamy. Marzymy o niebosiężnych szczytach, a temu marzeniu zawsze towarzyszy lęk, bo są zbyt wysokie, a jak uda się wejść to euforia szybko mija i trzeba będzie zejść w smutku i nieszczęściu, albo po raz kolejny się z nich spadnie.

Zawsze się schodzi, lub spada. Tak samo jest z chmurami, rodzą się i rosną jak nadzieja, a spadają deszczem. Pozostaje smutek, nawet rozpacz, zagubienie dróg, niechęć i strach przed wędrówką.

Zrealizowane cele nigdy nie uszczęśliwiają i dlatego uknuliśmy sobie argument, że to droga jest celem, lecz to właśnie w czasie tej drogi jesteśmy nieobecni, bo myśl nas wyprzedza, już jest w pędzie na szczyt.

Problem z wyobraźnią jest taki, że wyobrażone chmury nie istnieją, nie stają się rzeczywistością, bo rzeczywistość się nie staje, ona jest. A gdy się buja we wspomnieniach i wyobraźni, to przegapia się rzeczywiste chmury i wszystko inne, co pod nimi i nad nimi. Przede wszystkim przegapia się niebo, bijące z niego światło, głębię jego błękitu, lub nocnej czerni, a wędrując w tym śnie, depcze się kwiaty i ich zapach, wszelkie kwiaty – te kwitnące w ludzkich sercach, na twarzach, na drzewach, na łące. Ignoruje się muzykę i dziejący się wokół taniec.  

Tak, czuję, że jako ludzie mamy wiatraki w głowie – wiatraki naszych myśli. I ciągle się kręcą i zamieniają życie w sen, w nieobecność.

Marząc, planując cele, wędrując ku nim, przegapiamy coś bardzo istotnego – serce - uczucia. Uczucia, to rodzaj związku z rzeczywistością, to rodzaj modlitwy z czymś znacznie głębszym niż przyjemność, niż chwilowe szczęście.

Różnica jest podstawowa i wielka, bo uczucia są TERAZ i TUTAJ, są obecnością, a głowy nie ma, bo to, co w niej, czyli myśli, są zawsze w drodze, nigdy nie są gośćmi w domu. Głowa fizycznie jest, ale jej treść jest nieobecna.

Z pozoru wydaje się to obecnością - życiem, bo jest dużo słów, dużo walki, dużo łez, emocji i dużo kłótni – najwięcej w głowie (a co jest w głowie to i na zewnątrz). I właśnie ta walka, słowa, emocje są nieobecnością, bo są reakcją, uzewnętrznieniem w ciele lub w działaniu wiatraka myśli. Nie są jednak życiem, bo życie nie jest w głowie, ono się dzieje naprawdę.

Skąd o tym wiem? Bo moja głowa też jest nieszczęśliwą posiadaczką takiego wiatraka - pewnego dnia, patrząc na te rzeczywiste wiatraki sobie to uświadomiłem. Coś, gdzieś we mnie przyjrzało się od środka głowie.

I co zobaczyło, co usłyszało, co poczuło?

Otóż: Moja głowa pokłóciła się z sercem.  O co? Oczywiście o miłość. Serce było ciche, a głowa miała tysiąc argumentów, opinii, porównań, pytań i odpowiedzi. Zaprzęgła w to naukę, logikę, matematykę, filozofię, ale i religię, powołała się na demokrację, czyli opinię większości.

Głowa wraz z chórem przychylnych mi ludzi zaproponowała pytanie wobec osoby, którą kocham: czy jestem dla niej najważniejszy?  No i tu podsunęła oczywiste, z jej punktu widzenia, rozwiązania.

Serce pozostało jednak niewzruszone, bo ono nie potrzebuje pokarmu z zewnątrz, bo dokarmia samo siebie, swoją miłością. Natomiast głowa potrzebuje się nakarmić opinią, przychylnym spojrzeniem, docenieniem, a w miłości wzajemnością, czyli braniem. Głowa potrzebuje energii z zewnątrz, więc potrzebuje brać, potrzebuje wzajemności, stąd pytanie, setki pytań, stąd oczekiwania, stąd w niej karuzela, stąd wiatrak.
Głowa kalkulując, zabiegając, próbując zabić swoją samotność, może zabić miłość, bo tak naprawdę zamiast miłości pojawia się interesowność, potrzeba, a nie uczucie.
W tym pytaniu ukryta jest chęć posiadania kogoś.  Głowa zadając je okazuje, że "ja" jest najważniejsze.  W sercu natomiast "ty " jest ważniejsze, albo przynajmniej równe. 

Tak, to pytanie to sprawdzian nie cudzej miłości, lecz mojej.  99 % ludzi nie zdaje tego egzaminu z miłości, bo głowa zapanowuje nad sercem. Tylko w nielicznych przypadkach, stojące na straży miłości serce, jego cisza, niewzruszoność w trwaniu, przekona głowę. 

Głowa nigdy nie zrozumie serca, a słowo tylko pozornie wygrywa nad ciszą. Tam, gdzie słowa wygrywają powstaje rozdwojenie, między głową, a sercem jest dystans, jest wielki kanion. 

Tylko głowa musi się uczyć miłości. Uczy się jej w dyskusji, w książkach i filmach, uczy się doświadczaniem ludzi. Lecz głowa zawsze napotyka na opór, na inne głowy, na bariery, a więc strach – chmury z przeszłości i przyszłości.
Serce nie musi się jej uczyć, serce ją zna. 

Podziwiam pewną kobietę  za niewrażliwość jej serca na argumenty jej głowy, na wiejące zewsząd wiatry ludzkich przekonań, opinii, przykładów demokratycznej większości. Podziwiam sercem, więc, jeśli - tak jak jej serce pozostaje niewrażliwe na słowa i ich wagę - to czyż moje może być wrażliwe.

Serce jest – w sprawach miłości, uczuć, piękna, decydującą częścią „ja”, bez względu na brak argumentów, na jego ciszę, bez względu na demokrację i cały ten hałas z zewnątrz i głowa nie powinna mieć tu nic do gadania. Mało tego, powinna się poddać sercu, bezgranicznie mu zaufać, a to zdejmie z niej cierpienie, a więc pytania, opinie, emocje i strach. To ją oczyści, a dzięki temu, całość mnie się oczyści.

Gdy „ja” jako całość to zrozumiem, właśnie dzięki sercu, to duża część tego wiatraka w głowie się uspokoi. A może zniknie on w całości i wtedy zauważymy piękno i uczucia tych wiatraków na zewnątrz, zauważymy niebo i ziemię, i kwiaty. Staniemy się obecni, a gdy stajemy się obecni, to czujemy inne serca, a słowa i argumenty tracą swoją wagę, bo są tylko pruduktami ubocznymi bezprzedmiotowej pracy wiatraka w głowie.

Tak, gdy znikną słowa i decyzje, pojawia się wolność, drugie skrzydło, wielkiego ptaka, jakim jest wolny człowiek pełen miłości. Pierwszym jest miłość. Wtedy możemy wzbić się w niebo.

Tak, czasem kłótnia jest potrzebna.`W sporze między głową a sercem, u mnie, uległa głowa. U każdego ulegnie zgodnie ze starym porzekadłem: z kim przestajesz, takim się stajesz. Gdy w samotności, głowa nasłucha się ciszy serca, to sama stanie się cicha.  

Fakt, że zanim się to stanie, to niejeden wiatrak w niej się zużyje, nacierpi, nawalczy, ale w końcu się podda, bo z czasem zabraknie jej energii. Głowa czerpie energię z walki o wielkość, a o tę walczymy w relacjach z ludźmi, w ich tłumie, w przepychance na drabinie sukcesu, w wyścigach po materię, uznanie, zainteresowanie i współczucie. Gdy w po tysiąckroć powtarzających się cierpieniach, mamy wreszcie dość walki … wtedy otaczająca nas cisza odcina głowę od energii, wtedy idą spać wichry, usypiają nawet zefirki.

I to jest paradoks, i to jest to szczęście człowieka (szczęście w nieszczęściu*), bo głowa - jak i wiatraki - nie jest energetycznym perpetum mobile – w przeciwieństwie do serca.

Odwróciłem się od wiatraków i przepełniony ciszą serca wróciłem do domu.

Piotr Kiewra


*Wrócę do tego szczęścia w nieszczęściu

niedziela, 15 maja 2016

Prywatne igielne ucho

Zatrzymałem rower w pobliżu kręcących się śmigieł. Zapatrzony w nie gdzieś odleciałem …
Kilka lat temu nasz samolot zbliżał się do Las Vegas. Lądowaliśmy w nocy, ale już kilkadziesiąt kilometrów wcześniej obserwowałem łunę bijącą zza górskich szczytów w stronę nieba. Porażała oczy. Później, gdy kroczyłem ulicami miasta, porażały światła nocy, a już za dnia kształty, blask szyb i luster, rozmach tego wszystkiego – przede wszystkim bogactwo.

Gdy zaciekawiony przemierzałem, przez 40 minut w jedną stronę, kasyno w MGM Grand, moje zmysły zaatakowane zostały znowu tym samym, ale i zapachami cygar i neutralizujących je kadzideł, widokiem rozgorączkowanych ludzi, obserwujących ekrany maszyn, ręce krupierów, stosy żetonów na stołach. Znowu porażało bogactwo i coś jeszcze.

W drodze powrotnej wśród stołów i jednorękich bandytów kradnących miliony z portfeli niedoszłych bogaczy, moje zaciekawienie upadło, a wzrosło zmęczenie. Coraz bardziej zmęczony odwiedziłem kasyna w kilku innych hotelach i znowu spotkałem bogactwo, którego żaden wielbłąd by nie udźwignął, a mimo szeroko otwartych oczu, nachodziło mnie coraz większe znużenie.

Czy tylko ja byłem zmęczony oglądaniem cudzego bogactwa? Nie. Wśród obserwowanych tam bogaczy, lub marzycieli, którzy chcieli się nimi stać, nie zauważyłem kogoś wyraźnie szczęśliwego, tak do głębi szczęśliwego. Byli zmęczeni, coś w środku nich było znudzone i wyczerpane. Pokazywały to oczy. Co prawda odbijał się w nich pieniądz, żetony, gorączka – podniecenie, chwilowa przyjemność, u niektórych rozpacz, upadek, ale nawet wśród wygranych, nie było takiego entuzjazmu, jak wiosną u kosa śpiewającego w moim ogrodzie. Tak to widziałem.

Obserwując ludzi zadawałem sobie jedno pytanie: Dlaczego marzyciele nie zaglądają w dusze tych, którym zazdroszczą bogactwa? Przecież takie spojrzenie skróciłoby ich męki … No cóż, każdy musi sam doświadczyć drogi, no cóż …

Szukałem czegoś, co by mnie – „dzikusa” z puszczy naładowało energią, tak jak mnie ładuje marsz lub bieg przez las, ale mimo wszelkich możliwych, najczęściej kosztownych propozycji, żadna z nich mnie nie zainteresowała. Wszystkie były sztuczne, wymyślone przez człowieka i męczące. Coś mnie gdzieś w środku odpychało od doświadczania świata rozrywki na żywo. Nawet tryskające świetliście Vivaldim, Bachem, czy Sinatrą wielkie fontanny nie wzbudziły zachwytu na dłużej, nie dodały mi energii, mimo połączenia muzyki, z ruchem i zmieniającą w jej rytmie kształt i kolor, wodą.

Zastanawiałem się nad tym bogactwem, dlaczego mnie nie pociąga, nie zwala – jak innych – z nóg?

No, dlaczego? Bo było z zewnątrz, a moje prywatne duchowe, igielne ucho nie wpuszczało go środka. Nie o to chodzi, że w ten sposób nie mogło się stać moje, ale o to, że męczyło, że pieniądze, władza, sukces, wrażenie bycia bogatym nie unosiło w powietrze, wręcz przeciwnie, czyniło ciężkim. W żaden sposób takie bogactwo nie wzbogacało mego serca, a tym bardziej duszy.

Trzeciego dnia pojechałem do odległego o 200 czy 300 km Wielkiego Kanionu. Gdy tylko ujrzałem ten ogrom, tę głębię poczułem się lżejszy, wypoczęty. Cieszyło się me serce, a tym bardziej dusza - poleciały razem z ptakami wzdłuż i wszerz, ciało za nimi, mimo, że tylko w wyobraźni, to czułem się jak ptak. Tu natura czyniła mnie bogatym.

I co na to moje prywatne ucho igielne? Zadziałało w drugą stronę. Nie wpuściło niczego, wręcz przeciwnie wypuściło innego rodzaju bogactwo – to wewnętrzne i lepiej się poczułem, lekki, wypoczęty, świeży, latający, błogi.

I zrozumiałem: to co sztuczne, stworzone ludzką ręką, chciwością, chęcią władania i dominowania nad innymi, jest bogactwem materialnym, zewnętrznym. Obciąża, męczy, nie uszczęśliwia na trwałe, nie przechodzi przez ucho igielne i w chwili śmierci wszystko to zostaje przed bramą. To, co z natury, choćby las, puszcza, góry, Grand Canyon, łąka, motyl, wzbogacają od środka, a człowiek tym bogaty obdarowuje szczodrze, choć ręce ma puste. Jego szczęście i bogactwo się czuje - choćby był żebrakiem. Ono bije od niego mocniej niż wszystkie światła Las Vegas.

Można się bogacić zewnętrznie, albo być bogatym wewnętrznie. Ten pierwszy może się bogacić całe życie i mieć cały świat i nigdy nie będzie wystarczająco bogaty, ten drugi czuje się bogaty, choć nie ma nic i niczego nie potrzebuje, wędruje dla radości wędrowania.

Jakiego rodzaju bogactwo ja wybrałem? Nic nie wybrałem, wiem jedno, że zewnętrzne bogactwo mnie męczy – może, dlatego, że nie jest moje, nie pociąga mnie, brakuje mi energii na jego zdobywanie.

Teraz i tutaj mam niewiele, cieszę się tym, lecz gdy zobaczyłem ptaki nad kanionem, gdy stałem 1600 metrów ponad płynącą w dole Colorado, to czułem, że i żebracza miska to zbytek.

Długo stałem pod wiatrakami oparty o rower. Kręcące się ich śmigła przypomniały mi lot do Nevady, do miasta hazardu, do miasta ludzi zakręconych na punkcie pieniędzy.

Obserwowałem pracę wiatraków i słuchałem ich rozmowy z wiatrem, a tu tego tematu ani centa, ani grosza. Lecz w końcu dotarło do mnie, że pieniądze, zewnętrzne bogactwo, świecące cacka zachodniego świata, ale i świecące nimi ludzkie oczy, żebracza miska, Wielki Kanion, łąka, to tylko symbole, to rzeczy, to pretekst do oglądania siebie: swojego serca i duszy.

Zewnętrzne bogactwo ma do spełnienia określoną misję, ma męczyć, ma prowadzić do cierpienia, by pomóc odkryć to wewnętrzne, ku któremu i tak podążą ci wszyscy, którzy przed uchem igielnym zostawią – przy końcu wędrówki - to wszystko, co nagromadzili. Zostawią, nie dlatego, że jakiś celnik ich ogołocił, lecz dlatego, że zrozumieli w końcu, które bogactwo się naprawdę liczy.

Przychodzi taki czas, gdy w końcu dociera do nas, że nikt nas przed igielnym uchem nie rozlicza z bogactw, sami się z tego rozliczamy, mamy swoje prywatne ucho igielne i tak naprawdę mierzy ono naszą dojrzałość, czyli zrozumienie siebie.


Piotr Kiewra