niedziela, 15 maja 2016

Prywatne igielne ucho

Zatrzymałem rower w pobliżu kręcących się śmigieł. Zapatrzony w nie gdzieś odleciałem …
Kilka lat temu nasz samolot zbliżał się do Las Vegas. Lądowaliśmy w nocy, ale już kilkadziesiąt kilometrów wcześniej obserwowałem łunę bijącą zza górskich szczytów w stronę nieba. Porażała oczy. Później, gdy kroczyłem ulicami miasta, porażały światła nocy, a już za dnia kształty, blask szyb i luster, rozmach tego wszystkiego – przede wszystkim bogactwo.

Gdy zaciekawiony przemierzałem, przez 40 minut w jedną stronę, kasyno w MGM Grand, moje zmysły zaatakowane zostały znowu tym samym, ale i zapachami cygar i neutralizujących je kadzideł, widokiem rozgorączkowanych ludzi, obserwujących ekrany maszyn, ręce krupierów, stosy żetonów na stołach. Znowu porażało bogactwo i coś jeszcze.

W drodze powrotnej wśród stołów i jednorękich bandytów kradnących miliony z portfeli niedoszłych bogaczy, moje zaciekawienie upadło, a wzrosło zmęczenie. Coraz bardziej zmęczony odwiedziłem kasyna w kilku innych hotelach i znowu spotkałem bogactwo, którego żaden wielbłąd by nie udźwignął, a mimo szeroko otwartych oczu, nachodziło mnie coraz większe znużenie.

Czy tylko ja byłem zmęczony oglądaniem cudzego bogactwa? Nie. Wśród obserwowanych tam bogaczy, lub marzycieli, którzy chcieli się nimi stać, nie zauważyłem kogoś wyraźnie szczęśliwego, tak do głębi szczęśliwego. Byli zmęczeni, coś w środku nich było znudzone i wyczerpane. Pokazywały to oczy. Co prawda odbijał się w nich pieniądz, żetony, gorączka – podniecenie, chwilowa przyjemność, u niektórych rozpacz, upadek, ale nawet wśród wygranych, nie było takiego entuzjazmu, jak wiosną u kosa śpiewającego w moim ogrodzie. Tak to widziałem.

Obserwując ludzi zadawałem sobie jedno pytanie: Dlaczego marzyciele nie zaglądają w dusze tych, którym zazdroszczą bogactwa? Przecież takie spojrzenie skróciłoby ich męki … No cóż, każdy musi sam doświadczyć drogi, no cóż …

Szukałem czegoś, co by mnie – „dzikusa” z puszczy naładowało energią, tak jak mnie ładuje marsz lub bieg przez las, ale mimo wszelkich możliwych, najczęściej kosztownych propozycji, żadna z nich mnie nie zainteresowała. Wszystkie były sztuczne, wymyślone przez człowieka i męczące. Coś mnie gdzieś w środku odpychało od doświadczania świata rozrywki na żywo. Nawet tryskające świetliście Vivaldim, Bachem, czy Sinatrą wielkie fontanny nie wzbudziły zachwytu na dłużej, nie dodały mi energii, mimo połączenia muzyki, z ruchem i zmieniającą w jej rytmie kształt i kolor, wodą.

Zastanawiałem się nad tym bogactwem, dlaczego mnie nie pociąga, nie zwala – jak innych – z nóg?

No, dlaczego? Bo było z zewnątrz, a moje prywatne duchowe, igielne ucho nie wpuszczało go środka. Nie o to chodzi, że w ten sposób nie mogło się stać moje, ale o to, że męczyło, że pieniądze, władza, sukces, wrażenie bycia bogatym nie unosiło w powietrze, wręcz przeciwnie, czyniło ciężkim. W żaden sposób takie bogactwo nie wzbogacało mego serca, a tym bardziej duszy.

Trzeciego dnia pojechałem do odległego o 200 czy 300 km Wielkiego Kanionu. Gdy tylko ujrzałem ten ogrom, tę głębię poczułem się lżejszy, wypoczęty. Cieszyło się me serce, a tym bardziej dusza - poleciały razem z ptakami wzdłuż i wszerz, ciało za nimi, mimo, że tylko w wyobraźni, to czułem się jak ptak. Tu natura czyniła mnie bogatym.

I co na to moje prywatne ucho igielne? Zadziałało w drugą stronę. Nie wpuściło niczego, wręcz przeciwnie wypuściło innego rodzaju bogactwo – to wewnętrzne i lepiej się poczułem, lekki, wypoczęty, świeży, latający, błogi.

I zrozumiałem: to co sztuczne, stworzone ludzką ręką, chciwością, chęcią władania i dominowania nad innymi, jest bogactwem materialnym, zewnętrznym. Obciąża, męczy, nie uszczęśliwia na trwałe, nie przechodzi przez ucho igielne i w chwili śmierci wszystko to zostaje przed bramą. To, co z natury, choćby las, puszcza, góry, Grand Canyon, łąka, motyl, wzbogacają od środka, a człowiek tym bogaty obdarowuje szczodrze, choć ręce ma puste. Jego szczęście i bogactwo się czuje - choćby był żebrakiem. Ono bije od niego mocniej niż wszystkie światła Las Vegas.

Można się bogacić zewnętrznie, albo być bogatym wewnętrznie. Ten pierwszy może się bogacić całe życie i mieć cały świat i nigdy nie będzie wystarczająco bogaty, ten drugi czuje się bogaty, choć nie ma nic i niczego nie potrzebuje, wędruje dla radości wędrowania.

Jakiego rodzaju bogactwo ja wybrałem? Nic nie wybrałem, wiem jedno, że zewnętrzne bogactwo mnie męczy – może, dlatego, że nie jest moje, nie pociąga mnie, brakuje mi energii na jego zdobywanie.

Teraz i tutaj mam niewiele, cieszę się tym, lecz gdy zobaczyłem ptaki nad kanionem, gdy stałem 1600 metrów ponad płynącą w dole Colorado, to czułem, że i żebracza miska to zbytek.

Długo stałem pod wiatrakami oparty o rower. Kręcące się ich śmigła przypomniały mi lot do Nevady, do miasta hazardu, do miasta ludzi zakręconych na punkcie pieniędzy.

Obserwowałem pracę wiatraków i słuchałem ich rozmowy z wiatrem, a tu tego tematu ani centa, ani grosza. Lecz w końcu dotarło do mnie, że pieniądze, zewnętrzne bogactwo, świecące cacka zachodniego świata, ale i świecące nimi ludzkie oczy, żebracza miska, Wielki Kanion, łąka, to tylko symbole, to rzeczy, to pretekst do oglądania siebie: swojego serca i duszy.

Zewnętrzne bogactwo ma do spełnienia określoną misję, ma męczyć, ma prowadzić do cierpienia, by pomóc odkryć to wewnętrzne, ku któremu i tak podążą ci wszyscy, którzy przed uchem igielnym zostawią – przy końcu wędrówki - to wszystko, co nagromadzili. Zostawią, nie dlatego, że jakiś celnik ich ogołocił, lecz dlatego, że zrozumieli w końcu, które bogactwo się naprawdę liczy.

Przychodzi taki czas, gdy w końcu dociera do nas, że nikt nas przed igielnym uchem nie rozlicza z bogactw, sami się z tego rozliczamy, mamy swoje prywatne ucho igielne i tak naprawdę mierzy ono naszą dojrzałość, czyli zrozumienie siebie.


Piotr Kiewra      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane