sobota, 31 grudnia 2016

Koniec wędrówki

Gdy wielki zdobywca szczytów świata stanął na ostatnim, niezdobytym dotąd wierzchołku góry, zdziwiony ujrzał tam starca. Ten siedząc prawie nagi na śniegu i lodzie, wygrzewał się w słońcu.

Zdobywca, nie do końca pewny, czy widzi tam żywego człowieka, zapytał.

- Co tu robisz? Skąd się tu wziąłeś?

- Mieszkam tu od dłuższego czasu, czekałem na ciebie. – odpowiedział z uśmiechem.

- Jak to, nie jestem tu pierwszy? Ty zdobyłeś ten szczyt przede mną? Jestem przegrany, cały ten wysiłek na nic, wszystko straciłem.

Starzec zaśmiał się w głos:

- Tak, nigdy nic nie miałeś, wszystko straciłeś, zanim ruszyłeś na pierwszy szczyt. Zobacz, twoje dłonie są puste, co w nich masz? Pustkę, tym większą im większa twoja ambicja, tym bardziej bolesną, im mocniej zaciskasz palce. Zobacz, co udało ci się zatrzymać! Trochę potu i ból. Czy o taką zdobycz walczyłeś?

Zrozpaczony zdobywca wykrzyknął:

- Jestem nikim? Czyżby to wszystko na nic? Tyle lat daremnego trudu? Moje marzenia nie były nic warte? Czyżby jedyne, co mi pozostało, to skoczyć w tę przepaść i zakończyć całe to nieszczęście?

Starzec z uśmiechem kontynuował:

- Tak, rzuć się w przepaść. Skocz i zakończ swoje nieszczęście! Ale zanim to zrobisz, posłuchaj!

Szczyt, z którego może upaść tylko twoje ciało, nie jest cenną zdobyczą. Tylko szczyt, z którego może upaść twoje pragnienie, takim jest. Ja wszedłem tu przed tobą, by ci powiedzieć, byś rzucił w przepaść tę właśnie część siebie: to najgorętsze, ale i to najbardziej zimne, to najbliższe, ale i najbardziej odległe, każde. Rzuć się w tę przepaść, lecz nie mówię, byś tam rzucił ciało, rzuć tam pragnienie zdobywania, a otrzymasz to, co warte posiadania, to, w czym cię nikt nie może wyprzedzić, to, czego nawet śmierć ci nie odbierze, to, czego nie utrzymasz w dłoniach, a będzie twoje na zawsze. Gdy twoje pragnienia roztrzaskają się tam na dole, spłynie na ciebie łaska, którą nie będziesz się chwalił, która nie uczyni cię wielkim przed światem, lecz tylko wyłącznie dla ciebie samego. Rzuć się!

Zdobywca usiadł obok starca. Zajrzał mu w oczy. Dostrzegł w nich wielkie współczucie. Pokłonił się wiec jemu do stóp, rzucił spojrzeniem w dół, na dno przepaści. Zobaczył tam roztrzaskane swoje marzenia, a wtem, w sercu poczuł jak jego serce i całe jego wnętrze napełnia spokój, cisza pełna błogości.
Spojrzał w dal, na pozostałe szczyty, spojrzał w niebo. Spojrzał obok siebie, w stronę starca, ale po nim pozostał już tylko ślad odciśnięty na śniegu.

Czyj to ślad, czego to ślad? – odbijały się echem słowa, lecz nie wiedział już czyje te słowa, wiedział, że odpowiedź nie ma znaczenia, bo porzucone pragnienia nie pozostawiają bolesnych śladów, w przeciwieństwie do pełnych radości chwil zdobywania.

Zrozumiał - zabijał ból kolejnymi zdobyczami, lecz gdy pojawił się ten ostatni szczyt, ten, po którym nie ma już nic, a który najbardziej boli, bo nie ma wyższego, bo nie ma już czym ukoić niedoli, rzucił wszystko, nawet swoje imię wielkiego zdobywcy, całą pamięć.

Patrzył w dal, lecz nie było to spojrzenie w przyszłość.


Piotr Kiewra  

wtorek, 20 grudnia 2016

Lekkość

Patrzę na wiatraki rozrzucone po czerwcowych polach, pełnych maków, chabrów i … motyli.

Wiatraki sprawiają wrażenie ciężkich. Mimo ich smukłości i porozumienia z wiatrem, są ciężkie. Są ciężkie nie ciężarem fizycznym i uziemieniem w gruncie, lecz misją – wizją bycia potrzebnymi. Taki mają program.

Patrzę na maki, chabry, na kołysane wiatrem trawy i widzę w nich lekkość. Patrzę na motyle. Czym się różnią od wiatraków? Skąd ich lekkość?

Z tego zestawienia z wiatrakami, gdzieś we mnie urodziła się odpowiedź – odpowiedź dotycząca mnie: one nie mają wizji bycia potrzebnymi. Nie mają oczekiwań, nie mają wizji, nie mają programu.

Nasionko maku wyrosło kwiatem. Larwa, a później gąsienica, przeistoczyły się w motyla, bo nie miały wizji bycia motylem. To uczyniło je zdolnymi do stania się kwiatem, czy motylem. Nasionka z wizją nie wzrastają, są zbyt uziemione. Gąsienica z wizją też, tak jak człowiek.

Człowiek z wizją bycia bogatym, z wizją (jakiejkolwiek) władzy, sukcesu, wizją bycia potrzebnym, dobrym, z wizją miłości, też jest ciężki, też jest uziemiony. Nie wzrasta, nie rozkwita, nie staje się lekkim jak kwiat, czy motyl. Jego wizja, jego marzenie go uziemiają, jego latanie jest tylko wyobrażeniem, snem.

Ta ciężkość jest widoczna zawsze u celu. W podróży jest trochę przyjemności, trochę biegu, ale u celu przychodzi ciężki krok, smutek, przychodzą pytania o sens, przychodzi upadek.

I wtedy w upadku, w dolinie, w polu - wśród mistrzów: kwiatów i motyli - może się zdarzyć, rzadko, ale może … wizja porzucenia wizji. Sama wizja nie czyni lekkim, nie czyni motylem. Czyni lekkim zapomnienie wszelkich wizji.

Zdarzyła się lekkość.


Piotr Kiewra   

sobota, 17 grudnia 2016

Księga Ksiąg*

- Wietrze, gdybyś miał mi powierzyć największą z tajemnic, co by to było?

- Powierzyłbym Ci Księgę Ksiąg. Powierzam Ci ją w każdej chwili, czytam Ci ją od pierwszych Twoich chwil, lecz jej nie słyszysz. Nie usłyszysz jej uchem, bo trzeba czegoś więcej niż umiejętności słyszenia. Potrzeba otwartego serca, potrzeba rozchmurzenia swojej duszy.  

Istnieje taka księga, a niej jest zapisane wszystko co istotne: tam prawda, miłość, ufność, wolność, modlitwa – połączenie wszystkich istot.  Nie ma tam zaś tego, co nieistotne: tego co było i będzie, opisów losów, działań, nie ma wspomnień i wyobrażeń wszystkich istot. W Księdze Ksiąg nie ma pragnień i oczekiwań, nie ma ani jednej myśli, bo te są najmniej istotne z nieistotnych.

I to wszystko – WSZYSTKO - jest zapisane bez słów. Nie ma tam ani jednego, mimo, że zapisana jest wieczność.
I tak jest – WSZYSTKO - można zapisać tylko bez słów …

To, co nieistotne można zapisać słowem, ich mnogością, lecz Księga Ksiąg mówi o istocie – najistotniejszym z najistotniejszego, a tego nie da się zapisać, nawet przy pomocy wszystkich słów.

Księga Ksiąg to życie, a życie to doświadczanie. Nie ma w niej jednej literki, a jest tam wszystko.
To najpiękniejsza, największa z ksiąg, nie było i nie będzie większej, i mądrzejszej.

Wszystkie inne księgi są o wczoraj i jutrze, a ta jest o TERAZ, a przede wszystkim jest TERAZ.

Ona się dzieje … Oto jej fragment …



To twój fragment. Każdego dnia, każdy coś pisze i czyta, lecz, jeśli odczytujesz i zapisujesz myśli i słowa, to zajmujesz się nieistotnym. Zmień to! Zacznij pisać swoją Księgę Ksiąg. Dotrzyj do swego serca, rozchmurz z myśli swoją duszę, a odkryjesz najgłębszą tajemnicę: Siebie i Wszystko – Księgę Ksiąg.

Piotr Kiewra


*Nie mówię tu o Blblii. Naprawdę jest wydana, nie zawiera choćby linijki tekstu. O tej, o której mówię w wyszukiwarkach nie ma wzmianki. Dowiedziałem się o niej od Osho.

niedziela, 13 listopada 2016

Co cię porusza?

- Wietrze, ty nie masz czasu się nudzić. Co chwilę jesteś w innym miejscu, poznajesz nowy kawałek świata, nowych ludzi. Możesz być tam, gdzie coś się dzieje. Co mam zrobić, by moje życie nie było nudne, by nie nudziły mnie rozmowy? Odpowiesz mi? – zapytał człowiek.

- Wiesz, skąd nuda? – zapytał wiatr. Człowiek wzruszył ramionami. Nie potrafił odpowiedzieć. Wiatr mówił:

- Bo zajmujesz się rzeczami. Zajmujesz się tym, co znane, tym, co widać i słychać. Zajmujesz się faktami. W faktach nie ma tajemnicy, w rzeczach nie ma tajemnicy, a jeśli jest, to tylko krótką chwilę, a za moment już wszystko wiesz.

Porozmawiajmy o uczuciach. Opowiedz o tym, co cię porusza.

I wiesz co? Nawet gdybyśmy rozmawiali wieki całe, nie znudzimy się, bo nie odkryjemy tajemnicy, bo tajemnic serca i duszy nie da się zgłębić, poznać w jednej chwili, na to potrzebujesz wieków całych, a i tak pozostaną nieodgadnione.

Chwilę porozmawiamy, lecz wkrótce się przekonasz, że znacznie więcej poruszeń cię dotknie w milczeniu, gdy przyjrzysz się kwiatom w ciszy, gdy zajrzysz sercem w serce innego człowieka, gdy zajrzysz ukochanej osobie w oczy, zajrzysz w głąb jej duszy, gdy zajrzysz w głąb siebie. Tam są największe tajemnice.

Ci, którzy rozpoczęli w ciszy tę podróż, którzy patrzą w milczeniu na księżyc, gwiazdy, ptaka w locie, na spadający liść, lub na krople rosy lśniące na pajęczynie, nigdy się nie nudzą. Są zdumieni i to zdumienie nigdy się nie kończy. Nie może się skończyć, bo im głębiej wchodzisz w świat tajemnic, tym są one głębsze.

Porozmawiajmy o tym, co cię porusza. Pobądź sam na sam ze swoją własną tajemnicą, posłuchaj serca i duszy, a twój zachwyt będzie trwał i trwał.                                                                                                                                                                             Tyle ci powiem o nudzie. – i skończył wiatr. Poruszył trawy na łące, strącił krople wody z pajęczyn i liści, rozkołysał fale na stawie, a człowiek się zdumiał, bo poruszyło się jego serce, popłynęła łza po jego policzku, poczuł jak otworzyła się wielka księga tajemnic – księga, która nie ma końca .    


Piotr Kiewra

wtorek, 8 listopada 2016

Jutro jest schronieniem*

Jest tylko ta chwila. Nie ma innej. 

Obserwuję siebie, swoje myśli i słowa coraz więcej widzę, słyszę, czuję. Gdy poznaję siebie, gdy lepiej siebie rozumiem, im więcej w sobie odkrywam, im więcej w sobie zmieniam, im więcej ze swego myślenia oświetlam, tym więcej tego, co oświetlone znika, wyparowuje, rozwiewa się. Często odkrywam to w innych, by za chwilkę uświadomić sobie, że sam to mam, że zmieniając to w sobie zmieniam innych, zmieniam, poprawiam świat.


Dzisiaj, patrząc na niebo poprzez wiosenne liście, poprzez wiatraki, odkryłem „jutro”. Hihi, śmieję się, bo … dzisiaj odkryłem „jutro”. Dzisiaj jest prawdziwe, bo właśnie jego doświadczam, a jutro jest fałszywe – nie istnieje i nigdy nie będzie istniało, nigdy nie stanie się dzisiaj, bo nawet jutro „jutro”, będzie dzisiaj.

Patrzę na liście i widzę, czuję, że dla nich jutro nie istnieje. Zielenią się, oddychają, fotosyntetyzują dzisiaj. Patrzą w słońce, poddają się wiatrowi, robią swoje w tej chwili, w TERAZ, nie odkładają niczego na jutro. Wiatrak też się kręci teraz, słucha wiatru i niczego nie planuje, nawet następnej chwili, następnego obrotu śmigła, wieczora, nocy, ranka, nie oblicza tchnienia i kierunku wiatru, on po prostu jest.

I tym się właśnie różnię od liścia, od słońca, od wiatru, od wiatraka, że dla mnie istnieje jutro.

Czym jest „jutro”?
Urodziło się z wczoraj. Gdyby nie było wczoraj, nie zaistniało by. Jest wyobrażeniem na bazie doświadczenia, na bazie wiedzy, wspomnienia z wczoraj.
Czym jest? Schronieniem, ucieczką, azylem. Jest nieprawdą, mżonką, zamgloną nierzeczywistością. Jest myślą, jest projektem, projekcją, filmem, jest science fiction. Jest niczym, pustką.

Jutro jest schronieniem, wczoraj jest schronieniem … dla myśli. Tam właśnie uciekają przed odpowiedzialnością tej chwili, odpowiedzialnością przed TERAZ, czyli przed prawdą życia, przed rzeczywistością.

„Jutro” jest placem zabaw dla myśli, poligonem dla ich walk i wojen, fabryką cierpienia, taśmą produkcyjną, na której składane jest cierpienie.

Jutro jest azylem, pięknym na zewnątrz domem - fatamorganą szczęścia, lecz wraz z dojrzałością osiągamy zrozumienie, że wewnątrz tego domu nie ma nic z tego, co było widoczne z daleka, że nie warto iść w jego stronę.

Jutro jest schronieniem dla rzeczy nietrwałych, bezwartościowych, sztucznych, nieistotnych, rozsypujących się w proch, jest czymś na kształt zamków z piasku.
Jutro nie jest schronieniem dla miłości, dla radości, bo one są TERAZ. Jutro jest schronieniem dla strachu.
Tak, z celów, z marzeń o domach, miłościach, pieniądzach, władzy, sukcesie rodzi się strach i tam właśnie mieszka. Strach jest zawsze „jutro”, a namalowany został przez „wczoraj”.

A słowo? Słowo też jest z wczoraj, lub też jest planem na jutro. Słowo jest z tej samej materii - jest puste, bo jest o wczoraj i jutrze. 

A uczucie? 
Uczucie jest teraz, nie było go wczoraj i nie będzie jutro.

Patrzyłem na liście, słońce, wiatraki, nasłuchując i czując wiatr na twarzy, podziwiałem ich mądrość.
I taka we mnie powstała definicja mądrości:

Mądrość jest TERAZ. Mądrość nie szuka schronienia w „jutro”. Mądrość jest tam, gdzie nie istnieje „jutro”.

Wrzucam, więc „wczoraj” i „jutro” do koszyka na myślowe śmieci i jadę TERAZ dalej. 

Dzięki temu, TERAZ staje się bogatsze i … wieczne, i … moje. 

Pozostaję przy uczuciach.


Piotr Kiewra

* myśl zaczerpnięta od Osho

niedziela, 16 października 2016

Trzeci ogrodnik*

człowiek jest jak kwiat
kwiat jest wiecznie trwającą pieśnią

Szli śladem siwowłosego mędrca, równiną przypominającą ogród. Co chwilę zatrzymywali się, patrzyli na kwiaty, a one się im kłaniały, dotykały swoim pięknem, zapachem, tajemnicą. Nimi dotknięta zaczęła mówić:

Gdy opowiedziałeś mi o wiecznie trwającej pieśni kwiatów, zastanowiłam się nad celem wędrówki. Przypomniałam sobie moment urodzin mojej misji – ambicji, moich marzeń. 

Pamiętam to dobrze.

Nie miałam za dużo czasu dla siebie. Większość to była nauka. Jedyne, na co wtedy mogłam sobie pozwolić to marzenia. Tylko im nie żałowałam minut i godzin.
Cel gonił cel, tak było zawsze, aż nadszedł koniec moich studiów. Cieszyłam się, byłam z siebie dumna, była dumna ze mnie moja mama. Napisała do mnie list, a w nim, o mnie, jako o kwiecie.

Przeczytałam. Długo - ze łzami w oczach – nad nim kontemplowałam. Po tym przyszło do mnie wiele pytań. Znajdowałam na nie - jak to ja - szybkie odpowiedzi, czyli rodziły się następne marzenia. Sama dziwiłam się sobie, że byłam, aż tak ambitna, ale zapisywałam je i wierzyłam, że się spełnią. Wszystko było dla mnie jasne, przejrzyste. 

Lecz po tym dniu pełnym pytań i odpowiedzi, pełnym optymizmu i wdzięczności dla mamy, przyszła noc. Pojawił się sen, a w nim jedno dziwne pytanie: Kim jest trzeci ogrodnik? Zapamiętałam je na dłużej, pamiętam do dziś, bo stało się ważnym pytaniem. Próbowałam na nie odpowiedzieć, no i nie przespałam kilku następnych nocy.

W końcu doszłam do tego, iż jest ono konsekwencją tego konkretnego dnia, tych iluś tam pytań dotyczących mojej przyszłości. Widocznie nie odpowiedziałam tak do końca, tak prawdziwie, na któreś z tych ważnych i dlatego ponownie przyszło we śnie. Zdałam sobie sprawę, że nasze sny są kontynuacją spraw niedokończonych za dnia. Analizowałam i analizowałam każdą literkę, każde słowo, każdy cel. Analizowałam i syntetyzowałam to na różne sposoby….

Chyba wtedy zostałam naukowcem – naukowcem z misją. Tak, wtedy zrozumiałam, że nie wystarczy badać to, co wokół, lecz trzeba poznać również to, co we mnie. Dzisiaj wiem, że ten kierunek jest jedynym prawdziwie naukowym, bo dającym wolność, kierunkiem.

Jak rozwiązałam moją zagadkę? 

Pomogła mi mama. Otóż w liście nazwała mnie kwiatem. Dla niej byłam kwiatem, który narodził się z jej marzenia, z jej miłości, z jej pragnienia. Tak, ona była pierwszym ogrodnikiem.
Zapewniła mi wszystko, czego potrzebuję: znalazłam się w samym jej centrum, blisko jej serca, a ona karmiła mnie jego muzyką. Cóż więcej mogła mi dać?
Poświęciła dla mnie noce i dnie, tygodnie, miesiące i lata. Karmiła moje ciało tym, co najlepsze w ziemi oraz wodą i słońcem swego ciała, serca i duszy. Karmiła słowem, dotykiem, bliskością, czułym spojrzeniem. Współodczuwała wszystko, co we mnie, i do dzisiaj, współodczuwa. Taki jest pierwszy ogrodnik. Jest najważniejszy, bo dzięki niemu budzą się następni ogrodnicy i to, co z ich nauki dotrze do nas, zależy od tego, na ile rozbudziła nas mama.

Tak, jej celem nie jest tylko wydać nas na świat, ale też obudzić, pokazać, że nie tylko rzeczy się liczą, zrealizowane cele, tytuły, władza, wiedza, zakres przyswojonych słów, ale liczy się serce, nasza wrażliwość, muzyka, poezja i taniec w nas samych, nasza umiejętność współodczuwania.

Tak, to moja mama uświadomiła mi, iż jestem jak kwiat, który stanął u progu życiowej wędrówki z pytaniem o główny, najważniejszy cel: Jaka jest misja kwiatów?
Tak, to nie tylko to, co widać, ich zewnętrzne piękno, piękno serca, aromat, który dają światu, nie tylko dzieło, nie tylko owoce i nasiona miłości.
W istnieniu kwiatów jest więcej tajemnicy, więcej głębi, są największe i najgłębsze tajemnice – tajemnica istnienia, tajemnica życia.

Kontemplowałam piękno kwiatu, z czego ono wynika i w końcu odpowiedziałam sobie na pytanie, kim jest drugi ogrodnik, czego nas uczy, jaki ma cel wobec mnie.
Jest nim życie. Ono nas uczy podsuwając doświadczenia. To nic, że najczęściej jest to cierpienie, bo jego nauka jest najgłębsza - cierpienie jest największym mistrzem. Czego nas uczy? Bycia. A jeszcze głębiej? Uczy nas doświadczania siebie, rozumienia siebie w relacjach, które stwarza życie, w reakcjach na nie. Doprowadza nas do trzeciego ogrodnika.

Poszukiwanie trzeciego trwało lata. Dopiero tutaj, dopiero teraz, dzięki twojej opowieści i ciszy mędrca, zrozumiałam, kim jest trzeci ogrodnik. Mówiłeś mi to od samego początku: „Ty jesteś”, lecz słowo nie jest wiele warte, niesie tyle treści, a w niej tyle nieprawdy, tyle światła i jeszcze więcej cieni, że łatwo się w tym pogubić.
Ja jestem trzecim ogrodnikiem. Ja jestem odpowiedzialna za siebie, ja i tylko ja. Na początku wydawało mi się to czystym egoizmem, ale teraz czuję, że to nie egoizm. Mogę dać tylko to, co mam - jeśli mam siebie, mogę siebie dać. Jeśli jest we mnie prawda, to mogę ją nieść. Poznać siebie i być sobą, oto moja misja.

Jestem trzecim ogrodnikiem, a im głębiej się nad tym zastanawiam, to zaczynam rozumieć, że jestem pierwszym i jedynym ogrodnikiem, a ci dwaj pierwsi byli przewodnikami w moim rozwoju, w moim zrozumieniu, w mojej drodze do siebie samej. Dopiero tutaj zrozumiałam, to, co mówił Khalil Gibran o dzieciach, mówił coś, co większości matek trudno zaakceptować. Jednak moja mama zaprowadziła mnie do mnie samej. Jest wspaniałym przewodnikiem.

Gdy odkryłam, kim jest troje ogrodników poczułam się wolna, zrozumiałam, gdzie jest raj, zrozumiałam cel wędrówki kwiatów.

Dziękuję moim ogrodnikom: Mamie – Życiu – mojemu Ja.

Lecz wiem – zrozumiałam jeszcze jedno: wędrówka kwiatów się jeszcze nie skończyła, nigdy się nie kończy.


Dalej jest bezkres ...  


Piotr Kiewra

*Fragment dużo większej całości 

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Rozmowa z hakerem

Pewnej nocy obudziłem się, by się napić. To rytuał, taką mam potrzebę od dzieciństwa. Dotknąłem mojego smartfona i wtem ktoś się do mnie odezwał na facebookowym czacie.

Spojrzałem na wyświetlacz …  i pomyślałem, że to motyl, człowiek motyl. Tego się spodziewałem. Lecz przedstawił się jako haker. … I zaczęła się długa rozmowa.

Cały czas miałem odczucie, iż rozmawiam z motylem, wolnym człowiekiem, lecz on uparcie coś sprawdzał. Po co mu było to potrzebne?

Znam motyle, bo je obserwuję.

Czy motyl sprawdza moją prawdomówność, moją moralność, moją prawdę, moją duszę?
Nie sprawdza. Dlaczego? Bo nie jest mu to potrzebne, bo nie potrzebuje lustra, by sprawdzać swoją własną prawdomówność, swoją moralność, prawdę, bo tę prawdę zna.

Tylko ktoś, kto nie zna swojej prawdy, ma ambicję sprawdzać prawdę innych.

Ktoś, kto wątpi w swą moralność zwraca uwagę na moralność innych.

Ktoś, kto się boi, śmieje się z lęków innych ludzi.

Ktoś, kto jest ubogi brzydzi się ubóstwem, a bogaty brzydzi się materią.

Wspina się na górskie szczyty ten, kto chce z nich krzyczeć o odwadze i ten, kto nisko siebie ceni.

Ten, kto nie wie, kim jest, zadaje pytania i poszukuje prawdy, zdobywa wiedzę, gorączkowo poznaje innych ludzi i świat.

I taki ktoś obraża się, gdy spotyka się ze szczerością.

Haker może się obrazić, bo siebie nie zna i wszystko jeszcze przed nim. Motyl się nie obrazi, bo motyl nie reaguje, lecz odpowiada. Ma na wszystko czas i mówi prawdę. Zna siebie, a haker dopiero poznaje, więc stawia pytania i prosi o rady, sprawdza innych, by zobaczyć, ile ma jeszcze drogi do przeobrażenia.

No tak, pomyślałem, ktoś sprawdza moje ego, bo jest w połowie drogi między hakerem a motylem. To dobrze. Cieszę się. Przyjdzie czas, że będzie latać.

Na razie nie lata, bo jest obciążony hakerem. On siedzi motylowi na grzbiecie i przeszkadza. Gdy zapomni o innych, o ich sprawdzaniu, zniknie. I wtedy motyl zyska wolność.

Kim jest haker? Haker to motyl obciążony słowem, potrzebą działania i poszukiwania, obciążony innymi ludźmi, potrzebą naprawiania ludzi i świata. Haker to motyl obciążony pragnieniem, misją.

Jednak gąsienica to przyszły motyl i to mnie cieszy. Obciążenia znikną, zawsze znikają. Wystarczy się im przyjrzeć.

Skąd wiem, że znikają? Bo obserwuję motyle.



Piotr Kiewra

niedziela, 28 sierpnia 2016

Łzy wczorajszego deszczu

- Wietrze, oszczędź te krople! Tak pięknie się skrzą, nie strącaj ich, nie osuszaj! – prosił człowiek.

Wiatr odpowiedział na jego prośbę:

- Nie zrobię im krzywdy, nie martw się. Tak samo jak ty, kocham łzy wczorajszego deszczu. Opiekuję się nimi, by budziły twoją wrażliwość, by budziły serca, by łączyły żywioły: wodę, słońce i wiatr, z człowiekiem. Taki jest zamiar całości – łączyć. Zrozumienie łączy, niezrozumienie dzieli. Wrażliwość jest drogą do zrozumienia, nie słowa, tylko serce.

Lecz, co widzę? Widzę łzy na twojej twarzy. Co cię martwi?  

- Wietrze, dziękuję za twą delikatność. Wietrze, ty to masz dobrze, nie musisz za nic płacić, nie potrzebujesz pieniędzy, nie masz długów, w ogóle się tym nie martwisz. Nic nie wiesz o pieniądzach, prawda? – spytał zmartwiony człowiek.

- Tak, nic nie wiem o pieniądzach, ale wiem wiele o ludziach, z którymi rozmawiam – których wysłuchuję od tysięcy lat i wiesz co, ludzie – szczególnie ostatnio, dużo mi o nich mówią. I zdziwiłbyś się, bo jedni uznają siebie za nieszczęśliwych z powodu ich braku, a drudzy, ci więcej już zrozumieli, są również nieszczęśliwi, choć mają ich bardzo dużo. 

Cierpisz z innego powodu, nie z powodu braku, tylko z powodu niezrozumienia.

Opowiem ci coś: Otóż niedawno, parę lat temu, spotkałem najbogatszego człowieka świata. Umierał i powiedział mi, że żałuje, iż tak dużo czasu spędził uganiając się za pieniędzmi, dzisiaj żyłby inaczej.

Pozwól, że cię zapytam: Czy myślisz, że zarobienie pieniędzy rozwiązuje ten problem, że przestajesz cierpieć na zawsze?

Nie, zarobienie pieniędzy nie rozwiązuje tego problemu, bo problem jest głębszy. Problem jest w twoim oczekiwaniu, twoim poczuciu braku.

Brak pieniędzy, każde poczucie braku, to problem natury duchowej. Poszukujesz czegoś zupełnie innego, a znajdujesz łzy wczorajszego deszczu, znajdujesz znacznie więcej podpowiedzi i znaków.

Zarobienie pieniędzy, kreatywność w ich zarabianiu, doraźne zarabianie, czy też każde rozwiązanie systemowe w tej dziedzinie, nie załatwia niczego. Problemem nie jest pieniądz, lecz myśl o ich braku. Tylko rozchmurzenie się z tej myśli, z poczucia braku, sprawi, iż poczujesz, że jesteś bogaty, że problem z brakiem zniknął. To jest sposób na wszelkie braki, na wszelkie problemy.
Znam ludzi, z przeszłości i z teraźniejszości, którzy rozwiązali swoje problemy, pozbyli się poczucia braku, odnaleźli swoje szczęście.

I właśnie po to przyszło to poczucie braku, to cierpienie, byś znalazł ten właśnie sposób, byś go szukał. Taka jest rola cierpienia, taka jest rola poczucia braku, taka jest rola łez. 

Łzy prowadzą cię do serca, z głowy do serca. Serce jest wyżej niż głowa (wbrew pozorom), uczucie jest wyżej niż myśl, łza wczorajszego deszczu jest znakiem dla twoich własnych łez. Pieniądze też są znakiem, one są po to, by produkować cierpienie, by kłuć twoje serce, a przez to prowadzić cię do mądrości.

Tyle ci mogę powiedzieć o pieniądzach. Nic o nich nie wiem, lecz dużo wiem o ludziach, bo ich spotykam. Szczęśliwi świętują, cieszą się, a drudzy się martwią. Odróżnia ich tylko jedna rzecz – poziom zrozumienia. Ci, którzy zrozumieli mają i szczęście i pieniądze, choć te drugie nie są im potrzebne do szczęścia. Mają je, choć ich nie poszukują. Same do nich przychodzą, tak jak wiatr sam przychodzi.

I powiem ci jeszcze jedno: musisz poszukiwać bogactwa, by je znaleźć i by zrozumieć, że liczy się innego rodzaju bogactwo. Będąc biednym, tego nie zrozumiesz. 

Ten miliarder to zrozumiał i dlatego opowiedział mi o tym, bym skrócił drogę takim jak ty.


Piotr Kiewra

środa, 10 sierpnia 2016

Złość

- Piotr, ty się nigdy nie złościsz. Jak ty to robisz? Skąd u ciebie tyle spokoju? – zapytała, odrzucając list, który przed chwilą przeczytała. Wyłączyła też telewizor, zamknęła okno nie chcąc słuchać wiadomości ze świata oraz krzyków i kłótni sąsiadów.

- Ciociu, pytasz o to samo, o co pytała osa motyla. – powiedział z uśmiechem.

- A co on jej na to? – zaciekawiła się.

On ją zapytał: - A co robisz gdy ktoś ma gorączkę, bo jest chory?

- Współczuję mu i opiekuję się nim. – odpowiedziała osa.

- Otóż to, otóż to. Złość to też gorączka, to też choroba i to bardzo zaraźliwa. Gdy się ktoś na ciebie złości, a ty reagujesz złością, to za chwilę zamieniacie się w wulkany, w bokserów na ringu. Obie strony są w gorączce, a ona często zostaje na lata, czasem na zawsze. I nie ma znaczenia jaki jest tego powód.

W dzieciństwie, zanim dojrzałem, byłem gąsienicą. Wtedy nauczyłem się cierpliwości. Gdy ktoś mnie nadepnął, dokuczył mi, złościł na moją powolność, mówiłem sobie: odpowiem jutro, bo dzisiaj nie mam czasu, muszę przejść na drugi liść, a czeka mnie długa droga. I to pomagało. Na drugi dzień, nie miałem ochoty się złościć, a wręcz przeciwnie, czułem, że ten ktoś potrzebował pomocy, dobrego słowa, współczucia, opieki, bo ten ktoś miał problem, a nie ja.

To jest moja tajemnica, to mój sposób na złość: czekam do jutra z odpowiedzią, oraz współczuję złoszczącemu się, choćby wylewał na mnie całą lawę świata. To pomaga nam obojgu i zamiast wrogów mam przyjaciół.

- To ciekawe, muszę spróbować. We mnie jest dużo złości. Tak, potrzebuję cierpliwości i współczucia. Dziękuję. - powiedziała zadowolona osa.

Gdy Piotr skończył, ciocia podziękowała:

- Dziękuję motylowi. To mądra rada. Znam siebie, znam tę swoją gorączkę. Tak, złość to choroba, faktycznie jest zaraźliwa. Człowiek jest jak osa, ja jestem jak osa, nieraz jak rój os. Wiem, że zrzucam odpowiedzialność na innych, bo w nich widzę przyczynę mojej złości. Złoszczę się, złości mnie wiele rzeczy, złoszczę się na koleżanki, na świat, a później tego żałuję. Zarażam ich swoją złością, a oni zarażają mnie.

Dziękuję! Gdy wypełni mnie złość, poczekam do jutra, pozwolę jej odejść, a zamiast reagować na czyjąś złość, będę współczuć, bo jak mam się złościć na kogoś, kto jest w gorączce, gdy jest mu źle, gdy jest nieszczęśliwy, gdy potrzebuje pomocy? Piotrze od dzisiaj jestem motylem. – zadeklarowała uszczęśliwiona.

- Ciociu, na razie jesteś gąsienicą, na razie się uczysz, na razie dojrzewasz. Życie cię wypróbuje. By być motylem, trzeba się się przeobrazić, trzeba zdać egzamin, trzeba zamienić złość na współczucie. Same słowa nie czynią nas motylem. Życie nas odmienia. Będąc w złości nie możesz latać, osa nie lata, ona śni o lataniu, złość ją nosi, dopiero współczucie dodaje skrzydeł. – podsumował z uśmiechem.

Piotr Kiewra


czwartek, 14 lipca 2016

Autobiografia wielkiego mistrza

- Ciociu, co tak ciebie nosi? Chyba ktoś cię zdenerwował? – zapytał, gdy tylko wszedł do jej mieszkania.

- Ach te moje koleżanki, siedzą w domu, nigdzie nie wyjeżdżają, nie czytają książek, w ich życiu niewiele się zdarza, już sto lat temu przeżyły wszystko to, co miało się u nich wydarzyć, a ciągle mają tyle do powiedzenia. Gdy się spotkamy, to jedna przez drugą opowiadają i opowiadają tyle, jakby codziennie przeżywały wszystkie historie świata. Gdyby ktoś kiedyś miał napisać ich biografie, to pewnie lasów by zabrakło na papier. – żartowała ciocia.

- Rozumiem, tylko dlaczego cię to denerwuje, ciociu? Przecież je znasz, są nieszczęśliwe, znudzone, smutne, osamotnione, gdzieś tam w duchu cały czas płaczą, więc słodzą to swoje życie, wzbogacają przynajmniej słowem swoją autobiografię. Inspirują je seriale. Mają w tym talent, pomaga im wyobraźnia. Gdy ktoś rozdziawi buzię słuchając ich niestworzonych opowieści i milionów słów, czują się szczęśliwe, na chwilę zapominają o swoim nic-nieznaczeniu, budują sobie pomniki słowem w twojej pamięci. Im więcej nudy w ich życiu, tym więcej słów używają, by dodać tej nudzie kolorów tęczy. I niech sobie tak robią, tylko dlaczego ciebie to denerwuje?

- Właśnie, nie wiem. Sama nie wiem. Gdy od nich przychodzę, jestem jakaś wyprana z energii, rozbrojona, ale i coś tam we mnie się buntuje. Może chciałabym kiedyś im dosolić, powiedzieć prawdę, ale nie chcę im psuć humoru, nie chcę ich odzierać ze złudzeń, i nie chcę – boję się ich wprost zapytać, dlaczego tak oszukują. Wiem dlaczego – to, co mówisz jest prawdą. I tak od lat nawzajem się oszukujemy, one mi opowiadają, a ja ich słucham. – odpowiedziała już uspokojona.

- Ciociu, zapytaj siebie samej, dlaczego cię to denerwuje. Zajrzyj do serca, zajrzyj głębiej. – uparcie pytał o to samo.

- Może chciałabym sprawiedliwości, może nie dają mi możliwości opowiedzenia mojej historii, może nie pozwalają mi się oczyścić poprzez gadanie, a może, dlatego, że w ogóle mnie nie zauważają, myślą tylko o sobie, cały czas chcą zwracać na siebie uwagę, cały czas zabiegają o zainteresowanie, o współczucie. Ja tylko jestem biernym słuchaczem i czuję się ofiarą tego próżnego gadania. Czy też to tak widzisz, Piotrze? – zapytała w odpowiedzi.

- Podobnie, chociaż nie weszłaś zbyt głęboko, nie zapytałaś samej siebie o prawdę … - nie dokończył, bo zwróciła się do niego:

- Piotrze, ty nie opowiadasz mi swoich historii, dlaczego?

- Chyba wolę obserwować, słuchać, a poza tym, jestem zwyczajnym człowiekiem. Moje życie to tylko trochę prozy, trochę poezji, trochę smutku i radości, trochę ptaków, motyli, drzew i trawy, trochę dni i nocy, trochę gór i dolin, trochę strachu i miłości … O czym tu opowiadać? Moja biografia niewiele się różni od  miliardów biografii przeszłych i obecnych, od niezliczonych historii życia niezliczonych istnień wszelkiego rodzaju, o czym tu opowiadać? O przeszłości? O przyszłości? A gdzie wtedy czas na to, co obecnie się może dziać?
Dlaczego słowem miałbym wzbogacać swój życiorys?

Coś ci ciociu opowiem. Kiedyś zapytano mędrca, jak wygląda jego życie, odpowiedział im:

„Gdy chcę jeść – jem, gdy chcę spać – śpię, gdy chcę spacerować – spaceruję. To wszystko.”

No i wielu powie: nuda, przecież z tego nie da się stworzyć żadnej biografii, bo kto mógłby się tym zachwycić. Co to za życie? Nie taka jest rola człowieka, by jeść, spać i spacerować.

Ale ciociu, jego biografia przetrwała tysiące lat, jego imię dzisiaj się pamięta, jego przesłanie, jego przykład życia, jego zwykłość są dzisiaj inspiracją i wskazówką dla ludzi poszukujących ciszy. A gdzie jest pamięć o miliardach ogłaszających słowem, za życia, swoje autobiografie? Gdzie są ich pomniki?

Ciociu, słowo jest tanie i nie ma znaczenia. Jedyne znaczenie na tym świecie ma cisza i ją trzeba odnaleźć, a nie hałas. Doceniam ciszę, bo żyję w hałasie. Jednak nie tworzę hałasu, nie chcę innych obciążać swoim hałasem.

Ciociu, powiedz, gdzie się lepiej czujesz, w ciszy mojej autobiografii, czy w hałasie autobiografii twoich koleżanek? Nie odpowiadaj, już odpowiedziałaś.- skończył.

Ciocia przez dłuższą chwilę milczała, po czym powiedziała: - Co prawda, to prawda. To piękna historia o tym mistrzu. Wiele mnie nauczyła. Naprawdę dużo lepiej się czuję. Och ta cisza, wieczna cisza! – zamilkła, uśmiechnęła się, ale inaczej niż zwykle, zdecydowanie bardziej i szczerze gdzieś w środku, niż na powierzchni.

I trwali tak w ciszy z uśmiechniętymi sercami.

Piotr Kiewra 

poniedziałek, 11 lipca 2016

Wiara

- Nie wierzę. Powiedz mi wietrze, czy w związku z tym, prawda dla mnie nie
istnieje? – zapytał człowiek.  Wiatr dotknął lekkim, acz krzepiącym podmuchem jego zgarbionych pleców, po czym zaszumiał z cicha:
- Prawda jest tak samo blisko wierzących, jak i niewierzących.
Jedyną przeszkodą w jej poznaniu, jest twoje wczoraj i jutro, bo to one są twoją wiarą.


Piotr Kiewra

środa, 29 czerwca 2016

Urodzinowy tort, czyli widok ze szczytu

Niniejszy tekst to moje podziękowanie dla wszystkich facebookowych znajomych, którzy obdarowali mnie słowem, obrazem, uczuciem. To jest mój urodzinowy tort, którym Was częstuję. Nie wiem, czy Wam posmakuje, lecz skoro trafiliście na imprezę do mnie, to przynajmniej skosztujcie. Może, dzięki niemu coś się wydarzy – coś bardzo ważnego. Co? Może to samo, co mi! A zatem:

Zamiast urodzinowego tortu zrobiłem sobie wycieczkę rowerową. Nie dość, że zdrowiej, to w jej trakcie odkryłem pewną mi nieznaną przestrzeń. W liczeniu świeczek pewnie bym jej nie doświadczył, w smakowaniu cukru i mąki też. Kilkaset razy napisane „sto lat” przez znajomych z facebooka owszem było miłe. Bardzo miłe dla ucha i dla serca były życzenia, wizyty przyjaciół, uściski, rozmowy, ich pamięć, lecz owe „sto lat” brzmiało jakoś inaczej niż zwykle i dźwięczało gdzieś we mnie.
 Gdyby nie ten bezdźwięczny dzwon, może zastanowiłbym się nad upływem czasu, może dłużej bym się zatrzymał myślą nad ciałem i postępem pewnych procesów, które myśl niechętnie rozważa, może poszedłbym nawet poza te sto lat, aż do końca drogi. Może bym poszedł, lecz tak się nie stało, bo ten dzwon…

Co to za nowoodkryta przestrzeń?

Otóż jadąc do mojej rodzinnej miejscowości mijam kilkadziesiąt wiatraków. Kilka z nich stoi blisko drogi. Zbliżając się do nich odkryłem ją. I nie była to odległość dzieląca mnie od nich …
Te olbrzymy, chyba z powodu mojego jubileuszu, sprowokowały mnie do postawienia sobie pytania: Czy dalej mam maszerować do przodu, czy może powinienem zmienić kierunek?
Zadarłem głowę do góry, by przyjrzeć się tnącym niebo i słońce śmigłom, i zdałem sobie sprawę, że patrzę w górę, a idę do przodu. To wielka niekonsekwencja z mojej strony. Dużo bardziej, pociąga mnie tajemnica głębi nieba, a ja mimo to, w marszu przed siebie, rozwiązuję zwykłe zagadki.

Co mi wydzwaniał dzwon? Namawiał mnie do zmiany kierunku: Masz iść do przodu, by się zbliżyć do wiatraków na tyle, by pozostało ci już tylko spojrzenie w górę. 

Z zadartą głową czuję - nie chcę iść do przodu i nie chcę liczyć czasu, chcę znać prawdę.

Marsz do przodu nie przynosi radości, nie rozwija. Maszerując w „pieriod” nie zwiększa się pola widzenia, wcale nie rozumiem więcej, bo nie widzę więcej. Widzę tylko najbliższy zakręt. Marsz w tym kierunku nie powiększa TERAZ, nie powiększa TUTAJ, widać niewiele dalej niż czubek nosa. Już wiem, dotychczasowa radość marszu była ulotna, udawana, była tylko zewnętrznym uśmiechem i podtrzymywaną młodzieńczą energią, emocją, była czymś cielesnym, powierzchownym i płytkim, niedotykającym serca.

Gdy już pokonałem, gdy pokonaliśmy milion zakrętów uświadamiamy sobie, że ten drugi milion nic nie wniesie, że szkoda czasu i że czas zmienić kierunek.

Bo? Bo za tymi zakrętami nie ma nic, jest pustka, co najwyżej są następne zakręty, a za nimi kolejne. Nauczono nas wierzyć i mieć nadzieję, lecz gdy człowiek dojrzewa to zaczyna rozumieć, że jest naiwny, że wiara i nadzieja to czysta głupota, bo w marszu lub biegu do przodu nie ma nic, w co kazano wierzyć. Ten kierunek to życie w iluzji czasu. Żadne „sto lat” nie zbuduje już nadziei i wiary.

Dlatego tak lubimy patrzeć w górę, na słońce, w gwiazdy, i dalej, w bezkresną pustkę nieba. Lubimy to od małego, ale dopiero po smutku milionowego zakrętu na chwilę nas to zatrzymuje. Wtedy spuszczamy wzrok pod nogi i nosimy się ze swoim smutkiem, aż do chwili, gdy nas coś z tego wybudzi.
Rzadko wydarza się przebudzenie, najczęściej, w smutku, ze spuszczoną głową, powoli, ludzie idą dalej.

Narzekają na los, cierpią, ale stawiają kolejne kroki. Wierzą w niebo, a idą do zupełnie innej bramy, boją się tajemnicy, wolą rozwiązywać nudne zagadki.

Jednak by dojść do „celu” trzeba się zatrzymać, w tym ten paradoks. Tę przestrzeń odkrywa się zatrzymując bieg i marsz, zatrzymując wszelki ruch – szczególnie ten w głowie.

Mi się wydarzyło, zatrzymałem się. Patrzyłem na wiatrak i wyobrażałem sobie widoki z jego punktu widzenia: Dlaczego mam iść do przodu, skoro lubię patrzeć w górę? Dlaczego by nie zobaczyć tego wszystkiego z wysokiej góry?
Pojechałem w wyobraźni w moje ulubione góry. Wspiąłem się na najwyższy szczyt, siadłem i znowu patrzyłem.

Świat z góry jest szerszy, mieści się w nim więcej. To, co w dolinie jest TU i TERAZ, na szczycie nim nie jest, bo teraźniejszość sięga tam dalej.
Patrzę, a wtem zza zakrętu wyłania się człowiek. Do tej pory nie był w mojej teraźniejszości, był w przyszłości, bo był poza zasięgiem moich oczu. A gdy zniknie za kolejnym będzie w przeszłości. Lecz gdy spojrzę z jeszcze wyższej wysokości, gdy widoków nie przysłoni już nic, zobaczę cały czas – niepodzielony na to, co było i na to, co będzie i to, co jest.

Wtedy zrozumiałem, że to nasze oczy wpatrujące się w rzeczywistość poprzez dziurkę od klucza, wprowadzają zamęt, nasza „teraźniejszość” jest czymś widzianym i dlatego jest zależna od punktu obserwacyjnego. To ograniczone pole widzenia uzupełniamy wspomnieniami i wyobraźnią. Ten człowiek cały czas jest w TERAZ, lecz nie widziałem go z wysoka, sądziłem z tego powodu, że TERAZ jest tak wąskie.

Czy mogę być jeszcze wyżej niż najwyższy szczyt? Mogę, ale to nie moje oczy będą świadkiem tego, lecz co innego. I wtedy zdałem sobie sprawę, że gdy znajdę się odpowiednio wysoko, by zobaczyć wszystko, to moje TERAZ i TUTAJ stanie się tak duże, że stanie się całością i zniknie „wczoraj” i zniknie „jutro”.

Jak się nazywa ten najwyższy szczyt?
Niektórzy nazywają go świadomością, lecz dla mnie ta nazwa nie ma znaczenia, bo gdy się patrzy z tego szczytu, to znika nie tylko wczoraj i jutro, znika TAM, znikają słowa.  
Z tego szczytu, a tu się ma wszystko, więc się łatwo, bezinteresownie, wszystko oddaje: i rzeczy, słowa - to, co tanie, ale też równie łatwo daje się to co drogie - wdzięczność, uczucia, modlitwę.

Oddaję darowane „sto lat” na rzecz bezczasowości.
Na razie to tylko część przestrzeni, ta w wyobraźni, lecz gdy zatrzymam się w niej całym sobą, gdy ta tajemnica stanie się moja, wtedy wyciągnę do was wszystkich rękę, pokażę palcem kierunek. Nic nie powiem, tylko pokażę.

Jeśli poczujesz, zatrzymasz się, jeśli będziesz starać się zrozumieć słowem, to twój marsz będzie trwał nadal i nadal nie będzie miał sensu. I nadal będzie to tylko rozwiązywanie zagadek o jutrze, a tu nie chodzi o o zagadki, tu chodzi o tajemnicę widzianą z samego szczytu, która ze szczytu nie jest już tylko intrygującą i podobną śmierci niewiadomą, staje się prawdziwą tajemnicą, dostępną tylko poprzez śmierć wspomnień i wyobraźni. Lecz nie można jej opisać słowem. Nie można, bo kto go zrozumie tam na dole, kto go rozumie? Kto rozumie prawdziwy język miłości, kto rozumie jej ciszę? Kto rozumie czym jest śmierć, czym jest życie. Kto rozumie, że modlitwa nie jest słowem?  Na dole, w marszu, ludzie grzeszą modląc się słowem. Tak, marsz do przodu jest grzechem wobec siebie samego i dlatego jest smutny.

Dlatego spójrz na mój palec, tak jak ja spojrzałem na wiatrak i zmień kierunek. Może zatrzymały mnie maki u jego podnóża? Nie, to głos z innej przestrzeni. Ciebie też niech cokolwiek zatrzyma, bo jeśli nie zatrzyma, znów cię czeka droga z milionem beznadziejnych zakrętów.

By „sto lat” zamieniło się w wieczność, potrzebujesz się zatrzymać, potrzebujesz zmienić kierunek.

No więc, gdzie jest ta nowoodkryta przestrzeń? W TOBIE. Gdzie jest ten szczyt? W TOBIE. Czym ona jest? TERAZ. Kim jest? TOBĄ.

Taki jest mój tort, jest słodszy niż wszystkie torty świata. I Ty Zamiast torta posmakuj siebie!


Piotr Kiewra

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Radość w masce

Jadę w upale przez pola pełne słońca na niebie i na ziemi. Słońce jest bezinteresownie radosne, kwitnące rzepaki … chyba też. Dlaczego chyba? Bo potrzebują słońca. Bez niego nie okazałyby jej rozkwitem.

Ja potrzebuję wody. Może nie dla radości, lecz z powodu gorąca. Zatrzymałem rower, pociągnąłem z bidonu parę łyków. Przy okazji dłużej nacieszyłem oko złotym kolorem ziemi, błękitem nieba, światłem promienistej kuli łączącym oba kolory.

Tak, z połączenia żółci z błękitem powstaje zieleń i tu skryła się pod kwiecistą pierzyną majowego pola. To wizualny efekt. A czego efektem jest radość kwitnących rzepaków, moja radość, no i jeszcze jedna …? Skąd się bierze radość wiatraków? W końcu je też zauważyłem, bo rzucały pędzące po polach cienie.

Ich radość bierze się z wiatru, potrzebuje powodu, a taka radość nie jest duchowa, samoistna, spontaniczna, prawdziwa, jest powierzchowna, interesowna.
Taka radość to maska innej, smutnej natury. W ich przypadku to smutek maszyny - konstrukcji smutnego, bo żyjącego oczekiwaniami człowieka. W przypadku człowieka, to tylko myśl, a myśl potrafi ubierać różne maski, jedną z nich jest radość.

Wiatrak potrzebuje wiatru, kwiat słońca, a czego potrzebuje człowiek by przejawiać radość?

Z ludźmi jest różnie. Jedni potrzebują powodu: pieniędzy, sukcesu w biegu po materię lub w relacji z innym człowiekiem, zrobienia wrażenia na innych. Potrzebują zabawy, upamiętnienia ich imienia. Ci ludzie nie okazują radości, oni tylko noszą jej maskę. Maskują nią smutek, swój strach. Tak samo jak wiatr maskuje próżność wiatraka, strach jego stwórcy.

Bardzo nieliczni nie potrzebują powodu. Radość jest ich naturą, nie smutek. Radość nie jest wtedy maską przywdziewaną na chwilkę z jakiejś tam okazji. Taka radość jest wibracją, uczuciem, modlitwą – łączeniem się z innymi kroplami radości obecnej w innych istotach. Prawdziwa radość nie jest myślą, ani jej dzieckiem – emocją. 

Prawdziwa radość jest z głębi, nie z powierzchni. Jest prawdą serca i duszy.
Taka istnieje bez powodu, w innym przypadku jest maską, służy zrobieniu wrażenia, lub daję chwilkę wytchnienia od smutku – cienia cierpienia.

Czy moja radość jest radością wiatraków, czy radością słońca i wiatru?
Czy odpowiedź znajdę pod słońcem, czy muszę zamknąć oczy?

Tak, ją się „widzi” w innym świetle. Ją się odczuwa, stale, bez powodu, ona jest.


Piotr Kiewra  

wtorek, 7 czerwca 2016

Wilki i gołębie

Któregoś dnia zadzwonił telefon i pewna bliska mi osoba, wyżaliła się w monologu na świat, na ludzi, nawet na Boga. Było w tym tyle złości, nienawiści, tyle wyszczerzonych, wilczych kłów, tyle zazdrości, jadu, zatrutych słów, tyle łez i żalu, że trudno o więcej.

Wysłuchałem i pomyślałem, skoro to do mnie trafiło, muszę z tym coś zrobić. Zapytałem więc siebie: czy mogę to naprawić? Odpowiedziałem, że nie, ale mogę tej osobie pokazać drogę poprawy. Byłem tu tylko słuchaczem, ta trucizna była wylana na innych, jednak słowa i idąca za nimi energia weszły do mnie, lecz natychmiast złagodniały: wilki zamieniły się w łagodne pieski.

Umówiłem się z tą osobą i postanowiłem opowiedzieć pewną historię.

Powiem ci to, czego nauczył mnie mój mistrz:

Było dwóch sąsiadów, jeden z nich obraził się na drugiego. Szkodził mu słowem, aż któregoś dnia wyrzucił przed wejściem do domu swego oponenta, śmieci. Ten posprzątał je i poszedł do ogrodu, ściął tam najpiękniejsze kwiaty i zostawił je przy domu sąsiada.

Ten był zaskoczony, wyszedł przed dom i zapytał, „Dlaczego dajesz mi kwiaty?” Daję ci najlepsze, z tego, co mam.  Zrozumiał kłótliwy sąsiad swój błąd, przeprosił i od tej pory żyli w zgodzie.

Otóż, ważne jest, co z ciebie wychodzi, a nie to, co wchodzi.  Może wejść zatrute słowo, czyjąś obojętność, złość lub nienawiść, a ty je przyjmujesz jak najlepsze pożywienie, jak najbardziej hojny dar i oddajesz uśmiech, drżenie i kwiaty swego serca, swoją wdzięczność, swoje współczucie. Dajesz to, co najlepsze w Tobie. To jest miłość i to jest mądrość.
 
Nie to cię zanieczyszcza, co do ciebie wchodzi, lecz to, co z ciebie wychodzi. 

Jeśli to, co oddajesz ma smak twego serca i duszy jest czyste, jest naprawdę twoje. Jeśli jest nieczyste, jest w tym złość, zazdrość lub nienawiść, nie jest twoje, bo oddajesz to, co przyjąłeś, nie poprawiłeś tego, nie zostawiłeś na tym śladu swego serca i ducha. Twoje wnętrze jest chore, bo dominuje w nim głowa.

Jeśli dostałeś chorobę i oddajesz chorobę, jesteś małym człowiekiem, nie ma w tobie mądrości. Nienawiść, zazdrość, trujące słowa, to choroby twojej głowy.

Jeśli oddajesz zdrowie jesteś boski.

Znasz Boga, gdy rozdajesz to, co najlepsze w tobie.

Znasz Boga, gdy to, co z ciebie wychodzi jest z nasion twojego serca i duszy.

Znasz Boga, gdy rozkwitasz i obdarowujesz sobą jak kwiatem.

Znasz Boga, gdy oddajesz poprawione to, co do ciebie weszło.

Gdy skończyłem swą opowieść, zauważyłem, że wilki złagodniały, podciągnęły ogony i coś postanowiły.
Później się dowiedziałem, że wilki przemieniły się w gołąbki pokoju.

Dziękuję mistrzu!


Piotr Kiewra