piątek, 26 grudnia 2014

Tatrzański wiatr

- Wietrze, czy mógłbyś mi pomóc? Tu w górach odczuwam coś dziwnego, odczuwam ciszę: ciszę gór, twoją ciszę, ale też sam się wyciszyłem, jest we mnie więcej spokoju i radości. Jest więcej niż do tej pory. Ale mam wrażenie, że to jest chwilowe, związane tylko z tym miejscem. Boję się, że gdy zejdę w doliny, gdy wrócę do codzienności, zniknie też ta cisza. Znowu się pojawi niepokój, hałas, smutek. Co mogę zrobić, by ta radość, ten spokój, ta cisza trafiły do moich zwykłych dni? – zapytał człowiek.

- Oto moja odpowiedź: potrzebujesz zrozumienia. Podzieliłeś świat na góry i doliny, na smutek i radość, na ludzi dobrych i na złych, na zwykłe i świąteczne dni. Przypisałeś miejscom, ludziom, czasowi określone wartości i określone emocje. Poukładałeś świat wg swojej wiedzy wyniesionej z przeszłości.

Prawda jest inna.

Owszem cisza i spokój są naturalne dla gór, dla wiatru, ale są też naturalne dla ludzi, są naturalne dla ciebie. Bo cisza jest w tobie, jest we wszystkim. Wszystko jest połączone ze sobą, właśnie ciszą, uniwersalnym językiem.  Cisza jest zawsze, bo jest teraz. Nie ma czegoś takiego jak czas świąt, np. czas pobytu w górach, nie ma codzienności, jest tylko teraz. Cisza i spokój, radość są w tobie zawsze, czyli teraz, lecz ty zasłoniłeś tę ciszę myślą i jej dziećmi, czyli strachem, niepokojem, smutkiem, słowami, potokami słów. Używasz nadmiaru słów. Twoje życie zamiast odczuwania, zamiast bycia, to jest gadanie. Zagadujesz swoją duszę - świadomość, swoją radość, swój spokój, zakrzykujesz swoją ciszę, ale także moją, wszystkiego wokół. Robisz to ze strachu, że ktoś cię nie doceni, że nic nie znaczysz, że ktoś ci nie będzie współczuł, że ktoś cię nie pokocha. Zakłócasz ciszę, gadasz, bo pragniesz zwrócić na siebie uwagę i pragniesz wymusić na innych, by cię pokochano.

A oto jest to, co możesz zrobić: przestań gadać, przestań wymuszać, przestań zniewalać gadaniem, a odkryjesz ciszę też w swojej codzienności, w ludziach, w tym, co z pozoru złe, wszędzie. Bo cisza jest nie tylko w naturze, ona jest w twojej naturze, jest zawsze. Jest zawsze tam, gdzie jest miłość, bo miłość jest ciszą. Pokochaj a też staniesz się ciszą, staniesz się miłością. Pokochaj teraz! 

Na początek, stań z boku i popatrz na siebie, posłuchaj co mówisz, co chcesz powiedzieć, a zrozumiesz swoje intencje, zrozumiesz, do czego naprawdę używasz słów. Wtedy z każdą chwilą będzie ich mniej i mniej, a w ich miejscu pojawi się cisza. 

Jeśli pójdziesz o krok dalej odkryjesz, że jest ona uczuciem, językiem, sposobem komunikacji, czymś co łączy, uspokaja i daje bezwarunkową radość, mnóstwo radości.

Góry uczą ciszy. Zadałeś pytanie – odpowiedziałem. Teraz doświadczaj. Nic więcej nie mogę zrobić, powiedzieć, nauczyć. Zacznij doświadczać ciszy! Zacznij od teraz! Zacznij tutaj! – skończył wiatr.

Uśmiechnął się człowiek do gór, uśmiechnął do wiatru, uśmiechnął do siebie, a ten uśmiech dotarł do jego serca. Podziękował wtedy człowiek wiatrowi, górom, lecz podziękował nie słowem, podziękował ciszą.

I stał się ciszą, tak jak wiatr, tak jak góry.


Piotr Kiewra


Oto zwiastun serii filmików nagranych w Tatrach, zainspirowanych napotkaną tam ciszą:


czwartek, 25 grudnia 2014

Uzdrowić piękno świata


- Wietrze, jak uzdrowić piękno tego świata? – zapytał człowiek.

- Są tylko dwie odpowiedzi, a tak naprawdę jedna, zauważ to: 
Uzdrowić siebie! Gdy ozdrowieje piękno twego serca, ozdrowieje piękno świata. Piękno twego serca – miłość – jest lekiem. To pierwsza odpowiedź.

Druga. Przestań naprawiać świat, przestań walczyć o naprawianie czegokolwiek, poza sobą samym. Świat uzdrowi się sam, gdy ty ozdrowiejesz, gdy twoje serce wypełni się pięknem. – odpowiedział wiatr.

- Tylko ja mam się uzdrowić? A inni ludzie? W nich jest wiele zła. – niepokoił się człowiek.

- Tylko ty. Wszystko zaczyna się w tobie. Zrozum to. Zrozumienie tego uzdrowi ciebie, innych ludzi, zło, świat. Zrozum! – skończył wiatr i zbiegł z górskiego szczytu, na którym przez chwilę towarzyszył człowiekowi.


Piotr Kiewra 

sobota, 20 grudnia 2014

Pajączek

Kiedyś Ela, którą nazywano pajączkiem, już jako staruszka stanęła przypadkiem nad brzegiem rzeki i ujrzała zapłakaną i smutną, brzydką dziewczynę. Podeszła do niej i zapytała:
- Chciałabyś teraz zasnąć i nigdy się już nie obudzić? Chciałabyś, by twoje życie było tylko brzydkim snem? Zgadza się, moja droga?
- Tak. – odpowiedziała dziewczyna.
- To w takim razie powinnaś się obudzić. Ty teraz śnisz, więc się obudź! – powiedziała uprzejmie kobieta.
- Nie rozumiem! – wyłkała dziewczyna.
- Dobrze. W takim razie, jeśli zechcesz, opowiem ci o pajączku. Chcesz? – zapytała staruszka.
- Tak, proszę mi opowiedzieć!

Kobieta opowiedziała jej swoją historię …

Płacz, łzy, to była codzienność małej Eli. Gdy tylko otwierała rankiem oczy, opanowywała ją gorycz, przypominał się jej okrutny świat pełen złych ludzi, ich nienawiść i od razu pojawiał się płacz. Nie lubiła patrzeć w lustro, nie lubiła patrzeć na swoją twarz, na swoje ręce, nogi. Ona była brzydka i świat był brzydki. I na dodatek cały ten świat jej dokuczał, podkreślał jej brzydotę. Na każdym kroku mówiły jej to dzieci, woda w misce, kałuży i stawie. Nie lubiła bawić się z dziećmi i widywać ludzi. Chciała się gdzieś ukryć, by na nią nie patrzono, nawet słońcu miała za złe, że spogląda na jej twarz, choć widziała je najczęściej poprzez łzy.

Najbardziej znienawidziła szkołę, bo tam było najgorzej. Chłopcy i dziewczynki z jej klasy, z innych klas dokuczali jej przy każdej okazji, wymyślili jej nawet przezwisko: pajączek. Po jakimś czasie mówili tak do niej nauczyciele, a później też jej tatuś i mamusia. Powoli zaczynała zapominać swego imienia. Nie chciała słuchać ptaków, szumu wiatru, bo słyszała w ich pieśniach o brzydkim pajączku. Znienawidziła drzewa, bo te się z niej naśmiewały, układając swe gałęzie na kształt pajęczych nóg, znienawidziła róże i inne kwiaty, bo te krzyczały do niej: - „Popatrz na nas, popatrz jakie jesteśmy piękne, jak nas wszyscy kochają”.

Za to lubiła deszcz, bo nie musiała wtedy uciekać od ludzi, lubiła rzekę, bo jej szybki nurt nigdy nie odbijał jej własnego oblicza. Uznała ją za swoją przyjaciółkę i często nad nią chodziła. Tak, rzeka to jedyna jej oaza, jej własny, odludny kawałek świata, gdzie mogła być samotna i mogła spędzać czas bez złych słów i spojrzeń. Tutaj zapominała o pajączku, zapominała o nim jeszcze tylko w nocy, we snach. Wtedy była wolna.

Tylko w nich pojawiało się piękno. We snach wszystko było inne, przyjazne, dobre. W nich pojawiała się babcia. Tylko dla niej mała Ela była śliczną wnusią, jej oczkiem w głowie. Wraz z nią wkroczyła do świata wielu pięknych bajek. To był najszczęśliwszy czas w życiu, pełen dobroci, dobrego słowa, ciepła, pełen nadziei, dobrych ludzi, dobrze kończących się historii.

Gdy babcia odeszła, odszedł też świat, o którym opowiadała. Ela została sama. Już nikt więcej małej dziewczynce nie powiedział, że ją kocha, od tej pory nikt nie zapewniał, że jest najpiękniejszą wnusią na świecie.

W nocy była wolna, w dzień nieszczęśliwa. W dzień wszystko i wszyscy się z niej śmiali, a w niej rósł strach i bezsilność.

Gdy pewnego dnia mama w chwili złości powiedziała: 
- Ty naprawdę jesteś jak pająk, czemu Bóg pokarał mnie taką szkaradą? – mała Ela wybuchła gdzieś w środku, ale nie mogła już tego wypłakać, bo zabrakło w niej łez, zabrakło w niej miejsca na aż tak wiele bólu i cierpienia, zabrakło nadziei i wiary, więc pobiegła. Uciekła. To co powiedziała mama zabolało najbardziej, jak żadne inne słowo, jak żadne spojrzenie, jak żaden inny szturchaniec, popchnięcie, których doświadczała codziennie wiele. 
Uciekła wtedy z domu i nie chciała już do niego nigdy wracać. Biegła i biegła, chciała uciec jak najdalej. Po drodze gubiła łzy, jej drogę znaczyły małe, słone kropelki żalu, małe krople wielkiego nieszczęścia. Wszędzie widziała ludzi – pająków, nawet drzewa które mijała, zwierzęta przybierały postać pająków i śmiały się z niej. Przybiegła zmęczona nad rzekę, usiadła na jej wysokim brzegu, a tuż obok na kołysanej wiatrem trawie zobaczyła pajęczynę, a w niej pająka. Rozpłakała się jeszcze bardziej, bo nawet on – jej przybrany brat, wydawał się z niej śmiać. Poczuła się jak złapana w sieć.

- Żadnej pomocy, żadnego ratunku, żadnego przyjaciela. Słońce, wiatr, drzewa, wszyscy ludzie, odwrócili się ode mnie, zdradzili, śmieją się ze mnie. - żaliła się w duchu.

Spojrzała na wodę w rzece i powiedziała: - Tylko ty jesteś mą przyjaciółką, tylko ty mnie zrozumiesz, tylko ty mnie przyjmiesz, z tobą się zaprzyjaźnię i … - wskoczyła do wody. Nie próbowała płynąć, chciała w niej zasnąć i już się nigdy nie obudzić. Po co? By się z niej śmiano, by nazywano ją pająkiem? Po co walczyć? Po co przeciwstawiać się tej nienawiści? Po co? I tak nie da rady, jest za słaba. Wszyscy są przeciwko niej – nawet jej mamusia. Po co? - Została więc pod wodą. Powiedziała sobie: 
- Zasnę tu. Woda jest moją przyjaciółką, sen jest moim przyjacielem. Nie chcę się budzić! - tak się zrobiło błogo, tak dobrze, nikt jej już nie będzie dokuczał, nikt z niej się nie będzie śmiał, nikt w tej wodzie nie będzie widział jej łez. Nawet rzeka nie zobaczy ich już nigdy więcej.

Woda ją niosła, a ona poddała się. Powoli zaczęła zasypiać i  pojawił się sen, a w nim babcia. Znowu tak jak dawno, dawno temu, gdy jeszcze nikt nie nazywał ją pajączkiem, pochylała się nad jej łóżeczkiem i mówiła do niej cicho: - Zaśnij, zaśnij moja mała, śliczna Elżuniu. Głaskała jej małą główkę, a gdy ona nadal nie mogła zasnąć babcia śpiewała jej kołysankę. Ela ucieszona poprosiła: - Babciu! Opowiedz mi bajkę, proszę!  
Babcia zaczęła swą opowieść, tym razem o bazyliszku, potworze, który zabijał swoim spojrzeniem i strachem, który wzbudzał u ludzi i wszelkiego stworzenia.

- O jejku! Babciu, czemu mi to przypominasz? Czyżbyś ty też chciała mnie zdradzić? Czyżbyś, moja kochana babciu, też chciała mi dokuczyć? – wykrzyczała z wielką pretensją i żalem dziewczynka. Babcia jednak kontynuowała, a Ela zapadając w coraz głębszy sen, słuchała zdumiona.

– Czy ktokolwiek, kiedykolwiek zastanawiał się, co czuł bazyliszek, jak bardzo się bał, co przeżywał, gdy uśmiercał swoim widokiem? Tylko ty, mój pajączku, jesteś w stanie go zrozumieć, tylko ty jesteś w stanie zrozumieć jego strach, tylko ty możesz wiedzieć, co on czuł. A może jego strach był znacznie większy, może jego cierpienie było gorsze, niż tych wszystkich, których on uśmiercał? Tylko ty możesz poznać tę prawdę i tylko ty możesz zanieść tę prawdę ludziom! Tylko ty, tylko ty! Więc obudź się! Obudź się teraz! Obudź się moja śliczna wnusiu i kochaj wszystkich. Obudź się i kochaj. Tylko to się liczy, wszystko inne nie ma znaczenia. Nie bój się już więcej i kochaj. Obudź się! – coraz głośniej krzyczała do niej babcia, a ten głos coraz głębiej docierał do śpiącej dziewczynki. 
W pewnym momencie Ela obudziła się, wypłynęła na powierzchnię, wyszła z wody. Tuż obok dłoni zobaczyła kwiatek pokrzywy i wykrzyknęła do niego zdumiona: - O jejku, jaki jesteś śliczny, mój malutki!

Gdy spojrzała nieco dalej, na pobliskie drzewa, gdy usłyszała szept wiatru, śpiew ptaka, gdy poczuła na sobie słońce, wykrzyknęła:

- O Boże! Wszystko: drzewa, wiatr, ptaki, słońce, mówią - kocham. O Boże, byłam ślepa, głucha i nieczuła. Spałam i w dzień, i w nocy.  

Rozejrzała się wokół. Jej zdumienie rosło z każdą chwilą. Patrzyła na zupełnie inny świat. Wszystko wokół było takie piękne, żywe, kolorowe, przyjazne. Spojrzała na swoje odbicie w wodzie. Niby nic się nie zmieniło. Jej ciało było takie jak wcześniej, ale ona widziała siebie zupełnie inaczej. Poczuła, że jest pogodzona ze swoją brzydotą. Od tej pory jej brzydota stała się piękna, bo ona ją pokochała.

Poszła zdumiona w świat poznawać go na nowo.

Pokochała zarówno tych, którzy jej nie oceniali, lecz także tych którzy śmiali się z niej i dokuczali.  

Rosła, i mimo, że nadal była brzydka, coraz mniej śmiano się z niej. Pajączek odpowiadał na zaczepki uśmiechem, a gdy jej mówiono, że jest brzydka jak pająk, ona odpowiadała:
- Wiem, ale nic na to nie poradzę i dobrze mi z tym. Nie ma to dla mnie znaczenia, ale cieszę się, że inni są piękni, nie zazdroszczę im. Uroda ciała, to tylko forma, to takie ubranie dla duszy, dla serca, i nie po ubiorze się ocenia.

Pajączka widywano najczęściej radosnego, uśmiechniętego, widywano też smutnego, płaczącego, ale nie były to łzy z powodu swojego nieszczęścia.  W takich chwilach jej kochające serce wspierało innych, jej radość dodawała otuchy nieszczęśliwym. Każdy, kto spojrzał na pajączka, to coś w nim się zmieniało, tak jakby słońce zaświeciło, jakby się niebo otworzyło.

Dziewczynka zrozumiała, a to zrozumienie dodało jej wiele siły, posiadła moc wzmacniania nadziei i wiary u innych. Zrozumiała, że ona kiedyś, jak bazyliszek, uśmiercała swoja brzydotą, a dziś przebudzony pajączek uzdrawia swoją pogodą, swoją ciszą, swoim wewnętrznym spokojem, swoją wewnętrzną urodą - miłością.

Od tej pory nikt, nigdy już się z niej nie śmiał, bo coraz więcej rozumiała: - Nikt nie odrzuca mnie, odrzuca tylko wyobrażenie o mnie, odrzuca to, kim jestem wg niego, wg jego spojrzenia, jego mniemania, odrzuca moją formę, brzydotę mego ciała, a ja to nie tylko moje ciało. Zrozumiała, dlaczego tak się dzieje; ludzie nie akceptują innych dlatego, że nie akceptują siebie. Odrzucają czyjeś wizerunki, bo nie akceptują, nie kochają siebie i swoją nienawiść do siebie przerzucają na innych, a wtedy potrafią przerysować cudzą szpetotę, zło tkwiące w innych. Ich nienawiść do własnej brzydoty każe im niszczyć wszystkie lustra, bo w każdej brzydkiej istocie widzą swoją własną niedoskonałość. Boją się, że ktoś to odkryje i im więcej w nich strachu, tym bardziej są agresywni,  tym bardziej nienawidzą i dokuczają innym.

Zrozumiała, że bazyliszek, był najbardziej lękliwą istotą pod słońcem,  stąd jego  zdolność do wzbudzania strachu w innych, do uśmiercania tym strachem. Gdy zaczęła współodczuwać strach u ludzi, obudziła się. Wtedy łatwo jej już było kochać innych, bo zaakceptowała ich wszystkie wyobrażenia na ich i jej temat.

Przestała się bać i wszystko się zmieniło. Obudziła się i zniknął strach. Przestała oczekiwać od innych, że ją pokochają, a przede wszystkim tego, by oni się zmienili. To ona się zmieniła, a wtedy wszystko się zmieniło. To co przychodziło do niej od innych nie miało znaczenia, nie wpływało na jej samopoczucie, wręcz przeciwnie – przestała reagować, a zaczęła kochać. Im więcej dawali jej powodów, by ich nienawidzić, tym bardziej ich kochała i widocznie ta miłość ich odmieniała, bo przestali jej dokuczać, a później nawet zapragnęli jej towarzystwa, jej uśmiechu, pogody, ciszy, pozytywnej energii, mocy dzielenia się miłością, jej mocy wzmacniania. Ich ciała nadal były piękne, ale przy pajączku wypiękniały też ich serca i odkryły się dusze. 

I wtedy poczuła, że dostaje więcej niż daje.

To było wspaniałe uczucie. Zrozumiała wtedy, że jej misją – od chwili, gdy znalazła się na tym świecie – było być „pająkiem”. Miała zostać pająkiem, by zrozumieć i by dać coś od siebie innym, by pokochać, prawdziwie pokochać. By pokochać za bycie, a nie za coś, by znaleźć w sobie bezinteresowność i pomóc ją znaleźć innym.  


Dziewczyna przestała płakać, uśmiechnęła się do staruszki i po chwili obie kobiety poszły razem rozmawiając i śmiejąc się w głos.


Piotr Kiewra 

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Najpiękniejsza historia o miłości

Pod dużą, starą lipą z widokiem na wielką, bezkresną łąkę, siedział stary człowiek. 

Odmładzały go uśmiechnięta twarz, szeroko otwarte, ciekawe świata oczy i gdzieś wewnątrz niego młodzieńczy duch, który rwał się, by poganiać z wiatrem za motylami, by pobawić się z nimi w berka - tak jak kiedyś, gdy jako kilkuletni chłopiec, tak się właśnie bawił.
Cieszył go zapach kwitnącej lipy i pełnia życia wokół: krzątające się wśród listowia pszczoły, śpiewające ptaki, roztańczone wiatrem trawy i kwiaty. Cieszyło słońce, ścigające się po niebie obłoki, lecz cieszył najbardziej jeszcze jeden widok, a on pełen zachwytu go obserwował, aż zapomniał o całym świecie i o sobie. 

W oddali, wśród kolorowych motyli biegała, a właściwie latała, mała, kilkuletnia dziewczynka. Wiatr rozwiewał jej długie, czarne włosy, a z trzymanej za boki w rozpostartych ramionach czerwonej sukienki, uczynił skrzydła. Poruszając nimi dziewczynka frunęła niczym motyl wśród kwiatów i wysokich, nieskoszonych traw. Posłuszna wiatrowi, jak cała reszta łąki - lekka, zwiewna, radosna, bawiła się nie bacząc na zmęczenie, na palące, lipcowe słońce.

Rozczulił starca ten widok prawie do łez. Zna Adusię od urodzenia, lecz to co dzisiaj zobaczył, to wielka odmiana. Nigdy nie widział u niej zbyt wiele radości, co najwyżej rzadko uśmiechniętą buzię w czasie zabaw z innymi dziećmi, ale to rzadko, bardzo rzadko. Na jej twarzy więcej było powagi, troski właściwej dorosłym, bywało, że i strach.  

W pewnej chwili dziewczynka spostrzegła starca. Zatoczyła jeszcze kilka kółek i zostawiła motyle samym sobie. Podeszła do ławeczki i usiadła blisko starca. – Odpocznę sobie. Naganiałam się za tymi „paziami i księciami”, oj naganiałam. – powiedziała do niego.

On spojrzał na nią i odpowiedział: 
- Ach siedź, ty mały motylku, siedź, ile tylko chcesz! Chociaż, powiem ci, że kiedy przyglądałem się tobie i twoim latającym przyjaciołom, to bałem się, że gdzieś odlecisz z nimi i już cię nigdy nie zobaczę. - żartował.
- Mówisz, że to książęta? No tak, przecież ty jesteś ich królową. Te motyle to twój dwór. Powiem ci moja droga, że zazdroszczę ci tego latania. Chciałbym tak umieć latać jak ty, albo tak jak te motyle, ale chyba się już nie nauczę … - nie dokończył starzec, bo mała mu przerwała:
- Ależ ja pana nauczę. Naprawdę nauczę. – cieszyła się dziewczynka, a on uśmiechał się kiwając głową.
 – Nie wątpię, nie wątpię, chociaż, tak myślę, że prędzej nauczysz mnie chodu żółwia, niż latania. No, może jeszcze mogę pochodzić jak kruk po świeżo zaoranym polu, ale latanie, to już nie dla mnie. – przekomarzał się starzec.
- No dobrze, niech będzie kruk, nie musi być motyl, ale troszkę pana nauczę. – nie odpuszczała.
- No dobrze, zostaniesz moją nauczycielką, ale uprzedzam, mało zdolny ze mnie uczeń, a na dodatek wolę wagary i siedzenie na ławce, niż długie i trudne lekcje. – zgodził się w końcu, a ona zachwycona od razu zerwała się z ławki:
- To możemy ruszać, możemy już się uczyć! Proszę pana, niech pan wstanie! – prosiła energicznie i wdzięcznie jak mały ptaszek. 
Mężczyzna w końcu wstał z ławki, rozejrzał się dookoła, chcąc się upewnić, czy nikt ich nie obserwuje i pozwolił się prowadzić małej wdzięcznej nauczycielce w nauce trudnej sztuki latania. 
On wykonywał jej polecenia, a ona ze śmiechem go chwaliła za odwagę bycia ptakiem i ganiła, to za zbyt sztywne i powolne ruchy, to za to, że zbyt szybko się męczy, a tu jeszcze tyle nauki przed nimi. Wyglądali bardzo pociesznie i …  dziwnie. On jak kruk, albo bardziej jak stary i leniwy kaczor lub gąsior, a ona jak wróbelek, pełna życia, spontaniczności, dziecięcej chęci zabawy. 

W końcu staruszek zmęczony poprosił:
- Nie mogę już dziecinko. To już dla mnie za dużo. Może innym razem, może jutro sobie jeszcze poćwiczymy, a teraz odpoczniemy. Dobrze?

Usiedli znowu na ławce. Staruszek zdyszany, słaby, a ona zdziwiona, że ta nauka trwała tak krótko, przecież ona mogłaby latać i bawić się cały dzień, od wschodu do zachodu słońca. Staruszek zamilkł. Siedzieli dłuższy czas w ciszy, obserwowali łąkę, słuchali słowiczych śpiewów dobiegających z oddali, cieszyli się wonią lip.

- Proszę pana, chciałabym coś panu opowiedzieć. Mogę? – zapytała dziewczynka.
- Ależ tak dziecinko, opowiadaj. Lubię twoje opowieści. A co chcesz mi opowiedzieć?  – spytał zaciekawiony.
- Najpiękniejszą historię o miłości. – gdy to oznajmiła, zdziwił się, bo nie mógł się spodziewać takiego tematu, ale uśmiechnął  się ciepło i poprosił:
- Tak. Historie o miłości to jest to, czego najbardziej lubię słuchać. Opowiedz mi, proszę, lecz, na początek chciałbym byś mi powiedziała, co ci dzisiaj sprawiło tak wiele radości, że aż zaniosłaś tę radość motylkom i wiatrowi?
- Wyobraziłam sobie, że będę miała małego pieska i … to świetnie, że chce pan posłuchać mojej historii. - odpowiedziała uszczęśliwiona. 

Do tej pory jej opowieści to proza życia: o siostrach, bracie, którymi jako najstarsza z rodzeństwa musiała się opiekować, gdy mama … była … pijana. O tatusiu, który kilka lat temu zmarł, a on ją kochał jak nikogo więcej na świecie, a mimo tego, że kochał to równocześnie wzbudzał w niej strach, bo bił mamę, gdy był pijany. Słuchał tych opowiadań starzec z uwagą, a we wnętrzu gdzieś płakał, bo wiedział, ile cierpienia, ile doświadczeń, które odbiją piętno w  sercu i umyśle tej małej osóbki w kolejnych latach życia. Widział – choć tego nie mówiła, ile w niej tęsknoty za ciszą, spokojem, miłością, za tym, co mogła tylko obserwować w innych rodzinach, ale sama tego nie zaznała. 

Dlatego słuchał jej z uwagą i sam opowiadał jej historie, które miały wzbudzić w jej sercu nadzieję, wiarę, rozwiać smutki. Jednak dzisiaj było inaczej, bo w Adusi dzisiaj zauważył nie smutek, lecz radość, nie łzy, lecz uśmiech, nie strach, lecz entuzjazm i wiarę. Dlatego też z niecierpliwością chciał wysłuchać jaka tajemnica kryje się za tą przemianą, co takiego się wydarzyło, że w ustach dziewczynki miał się pojawić tak wielki, najważniejszy na świecie temat – miłość. Powiedział więc bardzo zaciekawiony:

- Adusiu, nie mogę się już doczekać, opowiadaj, opowiadaj! – ona naprawdę szczęśliwa, rozentuzjazmowana, zaczęła natychmiast.

- Kiedyś dawno, dawno temu pewien pan znalazł małego, samotnego pieska. Podniósł go na ręce, pogłaskał, a piesek spojrzał na niego ciepło swoimi małymi, słodkimi oczkami. Nie wiadomo skąd się tam znalazł i czyj to był piesek, ale był mały i bardzo, bardzo samotny i niekochany. Mężczyzna rozglądał się wkoło, ale nie znalazł właściciela, zabrał go więc do swojego domu, nakarmił, zrobił mu miejsce do spania. Piesek wdzięcznie merdał ogonem i patrzył z taką przyjaźnią i miłością w oczach na mężczyznę, że ten postanowił się nim zająć. Nadał mu imię, ale nie pamiętam jakie … zapomniałam. Ale to nic … I od tej pory bawili się razem. 
Mężczyzna uczył pieska aportowania i zachowania się w różnych sytuacjach, a ten wyrósł na dużego, mądrego psa. Stali się wielkimi przyjaciółmi. On odprowadzał swego pana na dworzec, gdy ten jechał do pracy i później ponownie przychodził, gdy jego pan wieczorem wracał. – tu Adusia na chwilkę przerwała, bo jej broda zaczęła się trząść, a z oczu popłynęły łzy. Odwróciła główkę do tyłu, dłońmi kilka razy wytarła spływające łezki i nadal płacząc, kontynuowała:

- Proszę się nie śmiać ze mnie, ale to jest bardzo smutna historia. – powiedziała.
- Adusiu, nie śmieję się. Rozumiem, ale chyba możesz mi opowiedzieć dalej. Twoje łzy mi nie przeszkadzają. Proszę opowiadaj dalej! Bardzo jestem ciekaw co się wydarzyło. – prosił starzec.
- Tak, pewnego dnia pies odprowadził swego pana na dworzec, a wieczorem wrócił, lecz pana nie było. Pociąg przyjechał, a później odjechał, a on nadal czekał. I tak samo czekał następnego dnia, i następnego, i … tak przez wiele lat. - i tu znowu Adusia zaniosła się płaczem. Szlochała, a mężczyzna patrzył się na nią z wyrozumiałością. Czekał, bo wiedział że ona musi się wypłakać. 
W końcu to on zaczął dalej mówić.

– Tak Adusiu, to naprawdę piękne opowiadanie o miłości, o przyjaźni, o wierności, o wierze, że ktoś kogo kochamy wróci, będzie przy nas, będzie na zawsze. Dziękuję ci za to opowiadanie.
- Jest mi bardzo smutno. Chciałabym mieć takiego pieska. – powiedziała z tęsknotą w głosie. I po chwili już prawie, że radosna dodała: - I będę go miała, i będę go kochała, a on będzie kochał mnie.

Starzec ledwo był w stanie powstrzymać się od łez, bo widział, jak kipiała w dziewczynie tęsknota za miłością, by istniał ktoś w jej życiu, dla kogo byłaby ważna, kto czekałby na jej powrót z niecierpliwością, kto kochałby ją za to, że jest, że istnieje. 

Gdzieś w jego wnętrzu, odezwało się kilkakrotnie takie głębokie bezdźwięczne „ACH!” i poczuł się lepiej i by również dziewczynka poczuła się lepiej zadał jej pytanie:
- Powiedz mi Adusiu, skąd znasz tę historię?
- Obejrzałam wczoraj film* o takim piesku i cały czas płakałam i pomyślałam, że bardzo chciałabym mieć psa. – odpowiedziała.

- Proszę pana, a czy pan zna jakąś najpiękniejszą historię o miłości? I czy może mi pan ją opowiedzieć? – zapytała.
- Tak znam dziecinko. I chętnie ci opowiem. Tylko poczekaj chwilkę, niech zbiorę myśli. – poprosił. Jego twarz wypogodziła się zupełnie. Popatrzył z czułością na Adusię i zaczął opowiadać.

- Tak myślę, że wszystkie najpiękniejsze historie o miłości są bardzo podobne, lecz trzeba mieć w sobie dużo zrozumienia, by zauważyć co w nich jest najbardziej istotne, czego nas uczą, kim się stajemy dzięki miłości …

Ta historia, którą chcę ci opowiedzieć dotyczy mężczyzny i kobiety. Zdarzyła się bardzo dawno, lecz to co w niej było jej treścią – miłość, przetrwała do dzisiaj. Poznali się bardzo dawno, spotykali, pokochali, każde na swój sposób, ale prawdziwie, sercem. I mimo, że nie mogli być razem, że byli daleko od siebie, to miłość trwała. I najważniejsze, że była prawdziwa, bo nie zabierała wolności, bo dawała radość. I to ci muszę powiedzieć moja droga: prawdziwa miłość przynosi radość, bo niczego nie wymaga, niczego nie oczekuje, nie stawia żadnych warunków. I nawet wtedy, gdy ukochanej osoby nie ma w pobliżu, a być może jest gdzieś daleko, to sprawia ci radość. Ta druga osoba jest ważna, bardzo ważna, ale nie musi być przy tobie codziennie, nie musi ci tego mówić, że cię kocha, ważne, że istnieje. 

Miłość to obdarowywanie. Tak, miłość to dar, który niesiesz komuś: mężczyźnie, kobiecie, dziecku, światu, zwierzęciu i samo to, że obdarowujesz, czyni cię szczęśliwym. Niczego w zamian nie oczekuje, ani obecności tej drugiej osoby, żadnej obietnicy, wzajemności, niczego. To jest trudne do zrozumienia, dlatego miłości nie można się nauczyć w jednej chwili, można ją odkryć, najczęściej odkrywamy ją przez całe życie. Gdy odkryjemy, to taka miłość nigdy nas nie zasmuca, zawsze przynosi radość. I dzisiaj, gdy widziałem ciebie na łące, zobaczyłem jak obdarowujesz miłością motyle, wiatr, kwiaty, trawę. Jak na początek, całkiem nieźle. Zauważ, ile ci to przyniosło radości, ile radości motylom i kwiatom, wiatrowi, ile radości przyniosło to mi. 

Naprawdę lubię patrzeć na tak piękne historie o miłości, które rozgrywają się przed moimi oczami i lubię słuchać o nich. Ty chyba też lubisz, nieprawdaż?

- Lubię, proszę pana. Pana opowieść jest piękna. I mi bardzo potrzebna. Czuję, że mój smutek się już skończył. Dzisiaj się dużo nauczyłam. Pewnie kiedyś będę miała pieska, pokocham go, ale wiem, że mogę też pokochać i swoją mamę, a ona mi wcale nie musi mówić, że mnie kocha. Nie muszę pragnąć, by mnie pokochała, bo dla mnie ważne, że ona jest. Pokocham tatusia, który odszedł i już nie będę mu mogła powiedzieć, że go kocham, ale go pokocham, tak jak pokochał ten człowiek w pana opowiadaniu. 

Cieszę się, że pozwolił mi pan opowiedzieć najpiękniejszą historię o miłości, dziękuję za pana historię. To jest dla mnie najważniejszy dzień w życiu.  – starzec przerwał dziewczynce, by jej powiedzieć coś ważnego.
- Od tej pory, każdy następny dzień taki będzie, bo każdy następny dzień przyniesie ci jeszcze piękniejszą historię o miłości i to będzie twoja własna historia, albo historie innych ludzi, w których ty będziesz miała swój udział. 

Człowiek, który niesie dla świata swoją najpiękniejszą historię o miłości, sam jest tą historią, niesie największy dar, jest bardzo ważny dla świata, bo zamienia smutek w radość, nieszczęście w szczęście, strach w miłość. Naprawia siebie i naprawia świat. Zrozumiałaś Adusiu, więc już się nie wykręcisz z tego, by obdarowywać, tak jak dzisiaj obdarowałaś, tu i teraz, na tej łące. Cieszę się, cieszę bardzo, że mnie to spotkało, że to widziałem, że tego doświadczyłem na własne oczy. Jestem szczęśliwy. - radował się starzec.

Bardzo go to podniosło na duchu, bo takie chwile jak ta, to rzadkość. W jego życiu pełno radości, choć nie zawsze tak bywało, natomiast ostatnio jedyne chwile ze smutkiem są związane właśnie z Adusią. Ta mała siedmiolatka, wyglądająca na jeszcze młodszą, a już tyle w niej siły, tyle mądrości, tyle rezolutności, zapobiegliwości i pracowitości, że niejednemu dorosłemu człowiekowi i połowy tego brakuje.

Tyle w niej tych dobrych rzeczy co i smutku, tęsknoty, łez. Zastanawiał się starzec nad tym, ile jeszcze tego smutku, tej pracy ponad siły jest ta mała w stanie znieść, ale po tym co tu zobaczył uwierzył, że wszystko będzie dobrze. 

Cieszył się, że jednak ona potrafi się śmiać, tak samo jak potrafi płakać. Potrafi się radować tak samo, jak się smucić. Do tej pory bał się, że to jej smutne życie, przesiąknie tym smutkiem na tyle, by zarazić nim nie tylko jej umysł, ale i serce i duszę. Teraz zobaczył, że może i na twarzy, często i w oczach jest dużo smutku, ale jej serce, jej dusza potrafią się bawić, potrafią odnaleźć radość i uśmiech. To dla niego ważne odkrycie.

I to właśnie z powodu tego smutku na jej twarzy i w jej oczach płakało i rozdzierało się serce starego człowieka. Tak było do dzisiaj. Teraz zaczął się w jej życiu czas najpiękniejszej historii o miłości.

Kilka dni temu wątpił (ba – dzisiejszego ranka jeszcze tak było), czy ta mała istotka będzie potrafiła kiedyś kochać, czy ona się dowie, czym w ogóle jest miłość, bo nikt jej do tej pory nie pokazał, czym ona jest, jak smakuje, ile szczęścia zapewnia, jak wiele zmienia w życiu człowieka, jak go wzbogaca, albo jak okalecza jej brak.
Wątpił, gdy się jej przyglądał od kilku lat, lecz jej opowiadanie i to co zobaczył teraz na łące przywróciło mu pełnię wiary.

Piotr Kiewra


*Tu jest link do filmu, który zainspirował to opowiadanie https://www.youtube.com/watch?v=KXuTNjhOFuc

wtorek, 25 listopada 2014

C'est la vie

- Nie wierzę w miłość. – usłyszała od córki. 
Te słowa zabrzmiały echem w jej głowie, w jej sercu, w niej całej. Od dawna były w niej nieobecne. Kiedyś były treścią jej życia, prawie każdej chwili, tysiące razy wymawiała je na różne sposoby. Sprawiały ból, zabierały radość życia, jego sens, odbierały nadzieję, przeszywały smutkiem, chłodem, oczy pozbawiały blasku.
Dlatego, gdy tylko poczuła, że coś w jej córce zgasło, zobaczyła łzy i smutek w jej oczach, zapytała: -  Nie wierzysz w miłość?

Mimo, że mogła zapytać o szczegóły, o to, dlaczego nie wierzy, nie zapytała. Zaproponowała: - Córciu moja kochana, nie będę cię o nic pytać, chciałabym ci tylko, jeśli pozwolisz, coś opowiedzieć. Pozwolisz? - córka przytaknęła skinieniem głowy. 

Matka rozpoczęła.

Pociąg mknął wśród wybarwionych jesienią lasów i pól. Samotnie podróżujący stary mężczyzna z ciekawością obserwował przesuwające się za szybą obrazy. Pogoda na jego twarzy, w oczach, a pewnie i w duszy odzwierciedlała świat za oknem. Być może stary człowiek nie oderwałby ani na chwilę oczu od tej harmonii i spokoju, gdyby nie to, iż do przedziału  weszła kobieta. Wyszeptała ciche „Dzień dobry” i bezszelestnie usiadła na kanapie, a twarz szybko ukryła w dłoniach.

Mężczyzna odpowiedział i przy okazji spojrzał na nią. Przez kilka następnych chwil patrzył albo na to, co za oknem, albo na ukrywającą płacz kobietę.

- Straciłaś wiarę w miłość? – w końcu rzucił pytanie w jej stronę. Drgnęła zaskoczona, lecz nic nie odpowiedziała. Przez dłuższy czas w jej postawie nic się nie zmieniało. Można było przypuszczać, że nie chciała rozmawiać. W pewnym momencie sięgnęła po chusteczkę, przetarła oczy i gdy ponownie ukryła się za dłońmi odpowiedziała pytaniem: - skąd pan wie, że straciłam wiarę? Skąd pan może to wiedzieć? 

- Nie jesteś w stanie tego ukryć przede mną, nie ukryjesz płacząc, czy chowając za dłońmi, nie ukryjesz uciekając na drugi koniec świata. - odpowiedział.

- Skąd pan wie, że płaczę z powodu braku wiary w miłość, w moją miłość? – ponowiła zaciekawiona.

- Wiem, bo … bo znam kogoś, kto też ją utracił.- odpowiedział.

- I co, odzyskał ją?

- Tak, ale to bardzo długa historia. – odpowiedział tajemniczo.

- Może mi ją pan opowiedzieć? Mam dużo czasu, bardzo dużo. – poprosiła.

Mężczyzna nie zareagował. Jego twarz tylko na chwilę spochmurniała, tak jakby, gdzieś w zakamarkach pamięci zobaczył burzę. Zaraz jednak powróciła na niej pogoda i spokój. Nadal nic nie mówił, tylko spoglądał za okno. Śledził mijane drzewa, leśne polanki, lekko zamglone łączki, bezkresne przestrzenie pól. Sprawiał wrażenie jakby zapomniał o prośbie kobiety.
Czas wydawał się dla niej dłużyć, jednak ten mężczyzna mocno ją zaciekawił swoją tajemniczością, spokojem i milczeniem, więc czekała. W końcu jej cierpliwość się wyczerpała, postanowiła powtórzyć prośbę, lecz w tej samej chwili mężczyzna powiedział:

- Tak, czas. Wszyscy go mamy dużo. Całą wieczność, lecz tego nie zauważamy. Mamy na wieczność też parę innych rzeczy, ich też nie dostrzegamy, bo szukamy ich nie tam gdzie trzeba, nie tam, gdzie są ukryte. Ach, one w ogóle nie są ukryte, lecz my jesteśmy, z jakiegoś powodu, ślepi. Tak, jesteśmy ślepi, głusi i … głupi. – tu się zaśmiał i znowu zamilkł. Tym razem już na krócej. Po czym odwrócił twarz od okna i spojrzał na kobietę. Ona poczuła jego spojrzenie pełne ciepła, spokoju i empatii. Poczuła natychmiast jego harmonię, jego mądrość i … ciszę. Od tej chwili, nawet gdy trwał w ciszy, a przeplatał swoje opowiadanie długimi przerwami, wiele rozumiała.

Zaczął opowiadać.

- Tak, to długa historia, bo w życiu człowieka u którego się zdarzyła, trwała kilkadziesiąt lat. Otóż pewien człowiek się zakochał. Tak mu się przynajmniej zdawało, bo nie wiedział czym jest miłość. Zadurzył się w pewnej kobiecie, zapragnął by z nim była. Jego umysł spowiła mgła, nie widział nic poza swoim pragnieniem. Mówił tysiące razy, że ją kocha. Oddawał jej wszystko co ma, gotów był oddać nawet życie. Lecz ona go nie pokochała, powiedziała mu to kiedyś. Mówiła, że kocha i tęskni do innego, że jest z tamtym szczęśliwa. I co on miał biedny zrobić?

Gdy zniknęła, w jego wyobraźni dni, tygodnie, miesiące bez niej, powoli zaczęły zacierać rysy jej twarzy, głębię jej spojrzenia. Tylko jej słowa na zawsze zostały w jego pamięci. I to one najbardziej bolały. Nie, nie te ostatnie, lecz te pierwsze, te w których mówiła o miłości, o przyjaźni, o pięknej przyszłości, o gwiazdach, księżycu i słońcu, o wiośnie, lecie, jesieni i zimie. On widział w tych jej słowach, wspólną przyszłość, cztery poru roku razem z nią … ona zaś mówiła o swoich marzeniach, tylko o swoich.

Tracił wiarę w miłość. Minął rok. Minął drugi, trzeci. Tęsknił i cierpiał. Jednak gdy minął kolejny i kolejny, i jeszcze jeden, i jeszcze jeden, powoli przestał pragnąć i powoli coś się zaczęło w nim zmieniać. Ot tak, zaczęły mu się ujawniać jedna po drugiej jakieś tajemnice ... to gdy spojrzał na drzewa, na ptaki, to na kwiaty, to na innych ludzi, to na siebie. 

I powoli zaczęła wracać wiara. A gdy ona wróciła, powróciła miłość …. nie to pragnienie, które trwało w nim kiedyś, nie do jakiejś konkretnej kobiety, ale miłość. Czuł, że coś w jego sercu wezbrało, że jest gotów kochać, że jest gotów obdarowywać. No i otworzył się.

I wtedy zdarzyło się coś nieoczekiwanego, ale i tragicznego.

Minęło chyba z dwadzieścia lat od kiedy jego ukochana odeszła. Pewnego jesiennego wieczoru jechał samochodem - gdzieś wśród łąk i pól. Światła odbijały się od mlecznej bieli, więc jechał powoli. Wtem nagle, nie wiadomo skąd, ktoś wyskoczył z boku drogi wprost pod jego samochód. Nie zdążył zahamować i uderzył. Zatrzymał się wystraszony. Wybiegł z samochodu. Uszkodzone światła nie pozwoliły mu nawet dojrzeć kogo potrącił. Wezwał pomoc.

Pieszy przeżył, trafił jednak do szpitala. Czuł się winny i coś podpowiadało mu, by pójść do szpitala i porozmawiać, przeprosić …

Poszedł. Gdy dotarł, stanął jak wryty … w poobijanej, smutnej, cierpiącej twarzy rozpoznał twarz … swojej dawnej ukochanej. Ona rozpłakała się. Porozmawiał z nią jednak w końcu.

To zdarzenie pokazało potęgę życia i moc wiary.

Wszystko co nastąpiło później to kolejne odkrycia, wielkie odkrycia.

Jego nieszczęście, jego cierpienie z powodu utraconej miłości nauczyło wiele, zaprowadziło do odkryć, które pozwoliły zagubić cierpienie, a znaleźć szczęście. Natomiast jej szczęście nie pozwoliło jej odkryć niczego. Okazało się wielką grą pozorów, tak samo jak jej miłość. To pozorne szczęście poprowadziło ją ku nieszczęściu, ku cierpieniu, na dno – do próby unicestwienia siebie, do rezygnacji z życia.

Takie jest życie. Ono jest takie jakie jest. I trzeba się z nim zgodzić, bo nie ma innego sposobu. Akceptacja życia, pogodzenie się z tym, co ono przynosi, pełne oddanie się mu, otwarcie się na jego przepływ, to przejaw mądrości.

Takie jest życie. Pełno w nim sprzeczności, paradoksów, fałszywych dróg i podpowiedzi ze świata. Pełno chęci wyręczenia go i prób zastąpienia go swoimi decyzjami, wiedzą. Pełno w nim dróg prowadzących na manowce, ku cierpieniu, ku snom i mirażom. Pełno walki i strachu. Pełno niewoli.

Czasem, gdy dostajemy dużo, niczego to nas nie uczy. Spotykamy miłość, zachwycamy się nią, cieszymy, konsumujemy. W końcu zatrzymujemy się, tracimy nie tylko miłość, ale nadzieję i wiarę. A gdy staniemy na krawędzi, tuż przed zatraceniem, okazuje się, że to nie była miłość, a rozczarowanie, nieszczęście, zguba.

Bywa też odwrotnie, gdy czasem, życie zabiera i to co mamy, a w zamian daje ciągle te same problemy, lecz w efekcie, po latach doprowadza do zrozumienia. Wtedy okazuje się, że te cierpienia, problemy, utracone miłości miały dać mądrość. Musiały jednak być przeżyte do końca, musiały dotrzeć do głębi i obudzić świadomość, odkryć prawdziwe światło, to światło które tkwi w nas samych. Pozwoliły odnaleźć miłość, której wcale nie trzeba było szukać, bo ona jest w nas i cały czas tam była.

On odkrył to na drodze. Odkrył, iż … i tu nawet święte księgi okazały się mówić coś, co nie było prawdą … jeśli szukasz to nie znajdziesz. Znalazł, kiedy przestał szukać i pogodził się z życiem, zaufał mu. Odkrył,  że życie lepiej wie, co dla nas jest dobre.
To jest mądrość życia i jedyne co możesz zrobić, to zaufać tej mądrości, uwierzyć.

Czasem zakochasz się i wierzysz, że to to. Podczas, gdy egzystencja ma zupełnie inny plan. Mimo, że walczymy, rozpaczliwie walczymy, a nawet zdążamy do samounicestwienia, to i tak nie dostaniemy tego czego pragniemy. Bo życie chce nam powiedzieć, że to nie dla nas, bo to dla nas za małe, za płytkie, nic nie znaczące, nie warte naszej wielkości, nie tak doskonałe jak my. Na początku tego nie widzisz, ale życie widzi. Gdy się rozwiniesz, gdy się obudzisz, gdy opadnie mgła sprzed twoich oczu, gdy dojrzejesz, to zrozumiesz i samo to zrozumienie uczyni cię szczęśliwym, radosnym, kochającym,  i wolnym. Przede wszystkim wolnym. I nic więcej już nie musisz dostać, niczego więcej nie musisz posiąść. Wystarczy to zrozumienie. Takie jest życie, bo jego celem jest spowodować, byś zrozumiał.

Takie ono jest, po to płynie w nas. Pozwólmy mu płynąć, otwórzmy się. Przestańmy się bać. Pokochajmy takie życie, właśnie takie.  

Czasem pokochasz różę, jej kolor, kształt, zapach, ale to tylko miłość do jej zewnętrznego piękna, chęć zawłaszczenia tego piękna dla siebie, a to nie jest miłość, bo nie zauważasz tego co jest istotą miłości, serca, tego co jest w środku, prawdy o kimś. Zachwycasz się różą i jej chwilowym pięknem, a nie zauważasz serca i jego głębi współodczuwania w kwiecie ostu lub zwykłej pokrzywy.

Wiara w życie. Wiara? Jest lepsze słowo – bardziej odpowiednie, lepiej oddające sens tego doświadczenia: UFNOŚĆ. 
Uwierz więc w miłość. Zaufaj życiu. Przeciwstawianie się życiu rodzi ból, cierpienie, poddanie się rodzi szczęście i radość, rodzi miłość.

Oto historia, którą usłyszałam od starca. To była jego własna historia. Przy okazji opowiedziałam ci sporo z mojej historii, bo one się splotły bardzo dziwnie. Od chwili, gdy starzec mi to opowiedział wszystko się zmieniło.

Co mogę ci jeszcze powiedzieć? Chyba tylko to, że ty jesteś owocem odzyskania mojej wiary w miłość. Ty nie możesz nie uwierzyć w miłość, bo nie uwierzysz wtedy w siebie.
Uwierz w siebie, bo ty jesteś miłością, jesteś jej owocem, ale jesteś też jej nasieniem.

Uwierz. Podziękuj za swoje cierpienie, bo to twoje cierpienie pozwoli ci zrozumieć, podziękuj za ból, bo dzięki niemu wznosisz się wyżej i w końcu odkryjesz prawdziwą miłość. Podziękuj życiu za cierpienie i ból, które ono przynosi – zrozum dobrze: podziękuj za ból i cierpienie, które przynosi życie, a nie za to, które kreujesz sama. Podziękuj, bo tą drogą przychodzi do ciebie mądrość i szczęście.
To tyle.
Ja dziękuję od chwili, gdy spotkałam tego starca na swojej drodze, bo od tej pory wiem jakie jest życie. On mnie obudził. On dał mi wiarę w miłość. - skończyła wzruszona patrząc na córkę.

Córka zaś płakała krokodylimi łzami, a na koniec chciała zapytać: - Czy starzec i jego ukochana zostali razem? – nie zapytała jednak, bo to nie było już dla niej istotne.   


Piotr Kiewra

poniedziałek, 6 października 2014

Nigdy nie mów, że nie kochasz

Mówisz, że kochasz wiatr,
Kochasz morze, góry,
Kochasz kwiaty, drzewa i ptaki.

Mówisz, że kochasz muzykę,
Kochasz taniec,
Kochasz radość i smutek.

Mówisz, że kochasz słońce,
Kochasz biegać w deszczu,
Kochasz zabawę i wolność.

Mówisz, że kochasz ciemność nocy,
Kochasz chmury,
Kochasz burze i wichury.

Mówisz, że kochasz życie,
Kochasz ludzi,
Kochasz wszystko i wszystkich.

To powiedz mi …
Czy możesz szczerze powiedzieć,
… że mnie nie kochasz?



Piotr Kiewra

poniedziałek, 22 września 2014

Dziękuję, że jesteś

"W prawdziwej miłosci i przyjazni nic nie jest tak ważne jak to, by być, po prostu być."

Od przyjaciółki

Dziękuję, że jesteś przyjaciółko. Po prostu jesteś i to się liczy. To sprawia, że cieszę się swoim istnieniem i życiem, istnieniem i zyciem wszystkiego i wszystkich. Dziękuję.

Ty sprawiasz, że się budzę. Dziekuję.



czwartek, 11 września 2014

Gadanie to choroba

Ciocia rozżalona skarżyła się Piotrowi:

- Te moje koleżanki nie dają mi dojść do słowa. Gadają i gadają, jedna przez drugą. Jak nie marudzą, nie użalają się nad sobą, nie narzekają na wszystko co tylko na świecie istnieje, nie oplotkowują każdego kogo znają, to gadają jak katarynki o niczym. Strzelają słowami jak pepeszki w ruskich filmach wojennych. Co się z nimi porobiło?

Jedna z nich, Zyta, na przykład, ciągle się skarży, że jej mąż cały czas gada przez sen i  nie daje jej spać. Rozumiem, to ją frustruje i jest ciągle niewyspana, ale żeby gadać o tym bez przerwy … powtarza mi tę historię ze swoim mężem już chyba setny raz. Opowiada też mi o swoich dzieciach, że rzadko ją odwiedzają, że nie chcą jej słuchać, że przyjeżdżają tylko wtedy, gdy zabraknie im pieniędzy i tak dalej, i tak dalej.

Druga z nich, gruba Jadzia, ciągle gada o swoich chorobach, nadciśnieniu, lekarzach, lekach, coraz droższym życiu, no i oczywiście o swoim mężu, że on tylko czyta gazety, ogląda mecze w telewizji i milczy, że nie chce z nią rozmawiać …

Czasem to mi się w ogóle nie chce do nich iść i z nimi spotykać. To wygląda tak jakby oprócz tych wszystkich chorób, o których opowiadają, tych wszystkich nieszczęść i niesprawiedliwości, jakie ich dotykają ze wszystkich stron, miały jeszcze jedną, chyba nieuleczalną chorobę – gadulstwo, zamęczanie wszystkiego i wszystkich swoim gadaniem.

Czyż nie mam racji Piotrze? – po raz kolejny pytała ciocia, lecz zanim Piotr powiedział choćby słowo, ciocia, mówiła już dalej:

- Tak naprawdę to nie mam z nimi o czym rozmawiać, bo gdy tylko skończą narzekać na politykę, na księdza, na sąsiadów, na mężów, to opowiadają setki razy to samo – historie swego nieszczęśliwego życia, jakie to one są nieszczęśliwe i pechowe, jak im się wszystko wali na głowę, a gdy i ten temat przewałkują już …  to potrafią zacząć wszystko od początku. Mam wrażenie, że ich życie wygląda jak brazylijski serial – bez ładu i składu. No właśnie, jak już się wystrzelają o swoim życiu i życiu sąsiadów, dzieci, aktorów, polityków, to zaczynają opowiadać o serialach … ach Piotrze, co się z nimi porobiło?
Naprawdę, ciężko mi się z nimi rozmawia, czuję się przytłoczona i znudzona ich gadulstwem. To naprawdę choroba! – na chwilkę ciocia zamilkła patrząc na Piotra, a on lekko się tylko uśmiechał. Zaniepokojona tym uśmieszkiem ciocia zapytała:

- Co ty o tym sądzisz?
- Tak ciociu, gadulstwo to choroba. – potwierdził Piotr.
- Naprawdę tak myślisz? To w takim razie musi mieć swoją przyczynę. Co nią jest? – pytała dalej, nadal zaniepokojona, bo uśmieszek nie znikał z twarzy Piotra.
- Gadułami są ci, którzy nie kochają siebie, potokiem słów zalewają swoje niedowartościowanie oraz brak odpowiedzialności za siebie. Ponadto wierzą, że wiedza jest oznaka mądrości i próbują ilością i jakością słów zaimponować nią otoczeniu. Często też, szczególnie u osób starszych, gadulstwo wynika z poczucia osamotnienia.
Gdybym jednak miał powiedzieć w dwóch słowach, co jest przyczyną gadulstwa, to wymieniłbym nieobecność miłości.

Ktoś kto kocha siebie i innych, kocha życie i świat, jest cichy. Nie potrzebuje gadać, bo żyje w teraźniejszości, jest szczęśliwy i odpowiedzialny. Ktoś w kim brak miłości odczuwa wewnętrzną pustkę, którą wypełniają śmieci w postaci słów. Gadanie jest próba pozbycia się tych śmieci. Ktoś komu nie da się możliwości wygadania się w dzień, będzie gadał przez sen. Słowa muszą znaleźć gdzieś ujście. Gadanie to taka sama oznaka wewnętrznej pustki jak palenie papierosów, alkohol, narkotyki, czy oglądanie seriali. To taka sama choroba, bo i przyczyna jest taka sama.

Tak więc, słowa są bardzo często, zamiast sposobem komunikacji, oznaką, świadectwem poczucia nieszczęścia, są prośbą, błaganiem o docenienie, o współczucie, o litość, stąd ich tyle wszędzie i stąd tyle gadułów wokół. Tak myślę ciociu. – skończył Piotr. 

Ciocia zamilkła, bo zrozumiała skąd ten uśmieszek na jego twarzy. Nie obraziła się jednak, wręcz przeciwnie, sama się uśmiechnęła i postanowiła posiedzieć z Piotrem w milczeniu.


Piotr Kiewra         

sobota, 9 sierpnia 2014

Pokój

- Wietrze, dlaczego ludzie nie potrafią się porozumieć,  walczą ze sobą, nienawidzą, kłócą, nie kochają? – zapytał człowiek.

- Bo rozmowy ludzi są jak dialog psa z kotem o przewadze szczekania nad miauczeniem. Mówią różnymi językami, a nie używają jednego, uniwersalnego – języka miłości. 
Dopóki nie przemówią ludzkie serca, każdy inny dialog nie ma sensu. – odpowiedział wiatr i ruszył na dalszą rozmowę:

 z orłami,

graniami gór,


falami oceanu,

liśćmi drzew,

łanami zbóż ...











I wszędzie czynił pokój,

nawet wśród chmur i burz.



Piotr Kiewra

piątek, 25 lipca 2014

Jerzyki i jaskółki

Urodziny minęły, goście się rozjechali, a cała wrzawa wokół jego osoby ucichła. 

Powiedział wtedy do prawnuczka z tajemniczą miną na twarzy:

- Widzisz, chociaż dopiero początek lata, ptaki odleciały już do ciepłych krajów. – i obaj śmiali się głośno.

Następnego dnia rankiem, mimo przestróg i uwag, że w tym wieku nie powinno się leżeć na słońcu, ustawił sobie leżak na trawniku i wylegiwał się na nim patrząc w niebo. Natychmiast poczuł słoneczną moc spływającą do jego ciała, umysłu i serca. Lekko zmrużył oczy i zatopił się w błękicie jak w oceanie.

Później, gdy na niebie pojawiły się chmury, płynął wraz z nimi w bezkres i niezmierzoną głębię nieba. Jeszcze później, gdy dostrzegł, hen wysoko, ledwie widoczne dla jego zmęczonych i starych oczu ciemne i bardzo szybko przemieszczające się punkciki, mógł się tylko domyślać, że to jego ulubione ptaki. Od czasu do czasu przelatywały też znacznie niżej, nieraz tuż nad domem i nad nim. Pędziły z piskiem dwa, trzy, lub więcej. Wodził żywo za nimi oczami, cieszył go rozgrywany tuż nad jego głową jerzykowy berek.

Mógł tak patrzeć godzinami. Tym razem, czy to z powodu ostatnich wydarzeń, czy z powodu pytań i próśb jakie się pojawiły w ustach niektórych gości, przymknął na chwilkę oczy, by natychmiast powędrować myślą nad brzeg jeziora, nad którym na ławeczce siedziała para, kobieta i mężczyzna. Ona jedną dłoń trzymała w jego dłoni, a w drugiej bukiet wiosennych kwiatów, maków i chabrów. 

Dostała od niego kwiaty z zapewnieniem, iż on nigdy jej nie opuści. Dotrzymał słowa  i nadal dotrzymuje. Od prawie pięćdziesięciu lat zrywa maki i chabry dla niej, prawie od dwudziestu, kładzie je na pustej ławeczce na brzegu jeziora. 

Kilka dni temu znowu je tam położył. Ten obraz kobiety i mężczyzny na ławeczce to jedyne wspomnienie, które wracało. Stało się świętem, taką bezbolesną pamiątką. Twarz kobiety pozostała do dziś wyraźna, kwiaty natomiast dużo straciły ze swych kształtów i kolorów ... 

- Dziadek zasnął, bo jest bardzo zmęczony. – usłyszał cichutki głosik swojego prawnuczka.

Faktycznie ostatnie dni były dla starca męczące, było tłoczno i gwarno. Odwiedziny rodziny, przyjaciół, znajomych, życzenia, wywiady, toasty, rozmowy. A niemal w każdym pytaniu do niego wysłuchiwał próśb, by opowiedzieć to o tym, to o tamtym ze swojego długiego życia. On zaś nie lubił wspominać, wolał rozmawiać o górach, o kolejnych wyprawach, o zwierzętach i roślinach, lecz jeszcze bardziej wolałby milczeć i by całe to zamieszane z jubileuszem już się skończyło.  Zawsze, gdy ktoś pytał o tajemnicę jego stu lat życia odsyłał do kilkusetletniego dębu. Mawiał wtedy:  „Od niego dowiecie się wszelkich tajemnic, tak jak ja kiedyś się dowiedziałem.” Gdy odpowiadano, że od drzewa można usłyszeć jedynie szum liści i ciszę, on natychmiast ripostował: - Otóż to, otóż to, ot i cała tajemnica - cisza i spokój, spokój i cisza. - uśmiechał się tylko tajemniczo i niczego już więcej nie chciał powiedzieć.

- Nie, nie śpię. -  powiedział cicho dziadek.
- Dziadku! Wiem co robisz. Mogę się przyłączyć? – zapytał prawnuczek.
- Tak. Usiądź tu na trawie, na słoneczku. Opowiem ci o jerzykach i jaskółkach. Chyba przyszedł na to czas. Nikomu do tej pory o nich nie opowiadałem, bo nikt nie był gotów, by zrozumieć. Czuję, że ty jesteś. Lecz najpierw popatrzmy razem na nie. – zaproponował dziadek.

- Dziadku, czego się nauczyłeś od tych ptaków? Czego ja się mogę nauczyć? – zapytał wnuczek.
- To dobre pytanie. Bardzo dobre, bo nie zapytałeś czego się możesz nauczyć ode mnie, lecz od nich. Ja niczego nie mogę i nie chcę ciebie uczyć.  Ode mnie dowiedziałbyś się tego, co ja uważam za ważne, usłyszałbyś słowa, a to nie to samo co twoje własne doświadczenie, to nie to samo co obserwacja. To duża różnica. Słowa nic nie znaczą, póki to co się za nimi nie kryje – prawda – nie stanie się naszym doświadczeniem. Gdybym ci opowiadał o jaskółkach, a ty sam byś ich nie wdział, mógłbyś je pomylić z bocianem, albo z wróblem. Rozumiesz mój drogi? – powiedział dziadek, bacznie przyglądając się wnuczkowi. Skierował wzrok z powrotem ku niebu i długi czas milczał. Wnuczek domyślał się, że dziadek odbywa długą podróż w czasie.

Mimo, że był jeszcze dzieckiem, umiał być cierpliwy, potrafił czekać. Nic więc nie mówił, leżał na trawie, patrzył w niebo i tak jak dziadek przyglądał się ptakom, które zataczały koła, wykonywały nagłe zwroty, to nurkowały, to prawie się zatrzymywały, by za chwilkę tuż nad ich głowami przelecieć z piskiem, z szybkością błyskawicy, z pełną energią, bez żadnego planu, bez żadnego zamiaru, pragnienia, przewidywania, czy jakichś jawnych, czy ukrytych intencji, czy zasad. Wnuczek, tak jak dziadek, po chwili obserwacji, był już podekscytowany. Czuł, że to on tam szybuje, wykonuje te zakręty, bawi się z nimi na całego, bez żadnej kontroli, bez żadnych zahamowań, marginesu bezpieczeństwa. Lot tych ptaków był pełen przygód, pełen radości i takie samo było ich obserwowanie.
Gdy dziadek zauważył, że wnuczek poczuł się szczęśliwy, zaczął swą opowieść.

Śmierć po raz pierwszy

Gdzieś bardzo daleko stąd i bardzo dawno temu, mały, może 10 letni chłopiec stał z procą w rękach i płakał. Wysoko nad jego głową przebiegały druty linii elektrycznej, a na nich siedziało kilkanaście ptaków, wszystkie mu się przyglądały, a on czuł się winny.
Chłopak uczył się strzelać. Miał kieszeń wypchaną kamykami, co chwilę sięgał do niej dłonią wyciągając pojedyncze pociski. Zakładał je na kawałek skóry umieszczony pomiędzy dwoma gumowymi sznurkami rozpiętymi na małych widełkach zrobionych z gałązki bzu. Wystrzeliwał kamyki to w górę, w stronę chmur i słońca, to w dal, w stronę pobliskich łąk. Celował to w drewniane słupy z drutami elektrycznymi, to do drzew, to do liści łopianu, w kolczaste kulki ostów lub w łodygi pokrzyw. Za każdym razem obserwował lot kamyków; za każdym razem, oprócz tego jednego, jedynego strzału. Minutę temu wystrzelił przypadkowo do góry, a po chwili, u jego stóp, spadł czarno biały ptak. Na jego główce zauważył dużą kroplę krwi. Domyślił się, że to jego przypadkowy strzał zabił tego ptaka. Spojrzał to na trzymanego w rękach martwego ptaka, to na siedzących na drutach jego towarzyszy i ujrzał w ich oczach zarzut popełnienia strasznej zbrodni. Wszystkie ptaki przyglądały się mu uważnie, a on nie mógł nic zrobić. Nie mógł już go uratować, nie mógł uciec, bo świadkowie i tak na niego patrzyli, a w jego dłoni tkwiło jeszcze narzędzie przy pomocy, którego to zrobił. Zapłakało biedne serce chłopaka. Poczuł się źle. Odrzucił procę i postanowił już nigdy żadnemu zwierzęciu nie zrobić krzywdy.

Następnego dnia, gdy poszedł na swoją ulubioną łąkę, usiadł na trawie nad rzeczką, ujrzał czarno-białe ptaki w locie. Latały bardzo szybko, znacznie szybciej niż inne ptaki. Uganiały się po niebie za czymś, co nie było widoczne. Chłopak rozpoznał w tych ptakach te, które dzień wcześniej był świadkami jego czynu. Od tej pory często przyglądał się jak latają. Obserwował ich lot, gdzie mieszkają, ich zwyczaje. Zawsze, gdy się z nimi spotykał na łące, gdy widział je szybujące szybko nad dachami domów, czy latające tuż nad ziemią, przepraszał je za śmierć jednego z nich. 
     
Ich latanie, to nie była praca, czy jakieś rutynowe zajęcie w poszukiwaniu jedzenia, to była zabawa - one zawsze się bawiły.

To wtedy na łące,  po raz pierwszy w życiu, zaczął marzyć: chciałby latać, latać tak szybko jak one. Chciałby patrzeć na świat z góry, widzieć to co one widzą. Chciałby ciągle się bawić, być radosnym bez powodu - tak jak one. Wtedy nie miał powodu by się cieszyć, wręcz przeciwnie, te chwile na łące, obserwowanie jaskółek na niebie, to jedyne chwile, gdy się uśmiechał, czuł się szczęśliwy. W domu i na podwórku był strach.

Chciałby nie męczyć się i móc od rana do wieczora biegać, latać - być tak wolnym jak one. Chciałby być wolnym i  … się nie bać.

Wtedy jeszcze nie wiedział, czym jest entuzjazm, radość, czym jest wolność, czym jest spontaniczność, nie wiedział też czym jest miłość. Nie potrafił tego wszystkiego nazwać, ale właśnie tego pragnął. Przez następne lata właśnie tego się uczył od obserwowanych ptaków. Uczył się radować najprostszymi czynnościami, oddychaniem, marszem, biegiem. Uczył się od nich odważnego lotu. Tak, to od nich uczył się spoglądać tylko do najbliższego zakrętu.

Tak długo przepraszał i prosił jaskółki o wybaczenie, aż nauczył się przepraszać, prosić o wybaczenie i nauczył się wybaczać tak, jak jemu wybaczono. Jaskółki zostały jego przyjaciółkami na całe życie. On dla nich też.
Poczuł ulgę. W domu i na podwórku również.


Cisza niezrozumienia.

Chłopak dorastał, lecz jaskółki się nie zmieniały. Ciągle robiły to samo i ciągle były radosne. Odwiedzał codziennie łąkę. Przez pół roku spotykał tam swoje przyjaciółki. Zapragnął, by na tej łące pojawił się ktoś jeszcze – kobieta.
Kobieta się pojawiła, lecz łąki nie odwiedziła nigdy, nie chciała też przyjaźni z jego przyjaciółmi.
Chłopak nie zastanawiał się nad tym co za zakrętem, ona wymagała, by wiedział. Gdy starał się i wprowadzał tę wiedzę w życie, nie było lepiej. Ona była  już za kolejnymi zakrętami.
W końcu nastała dziwna cisza – cisza niezrozumienia - wiele słów wypowiedzianych na próżno i jeszcze więcej niemożliwych do wypowiedzenia.
Nie potrafił się zmienić i ciągle gonić tam, gdzie nie było radości.

Pewnego dnia jaskółki odleciały, wtedy się poddał, bo zrozumiał, że nie można się przeciwstawiać życiu, naturze, sobie, tak jak nie przeciwstawiają się jego ulubione ptaki. Opustoszała łąka, również ta wewnątrz niego. Aż do wiosny zniknęła radość.

Powrót wiosny jesienią

Postanowił coś zmienić, bo czuł się winny. Po raz drugi w życiu czuł się winny. Tym razem wybaczenie innym i sobie, to było trochę za mało. Czekała go inna zmiana – jaka? Nie wiedział. Czekał więc. Znów obserwował niebo i swoich szybkich i zwinnych przyjaciół.  

Pewnego dnia odkrył to. Obserwował jaskółki, a jakiś głos wewnątrz niego mówił mu: Odwróć kierunek! Odwróć kierunek!
I zmienił kierunek: Zamiast do siebie – od siebie.
Na początku nie wychodziło. Za bardzo się starał, lecz gdy zaczął się tym bawić, wtedy wszystko się zmieniło. Wtedy jesienią przyszła wiosna, a wraz z nią radość. Od tej pory wystarczyło być, a pojawiali się ludzie, przyjaźnie, wiele dobrych rzeczy. – tu dziadek spojrzał na wnuczka, bo poczuł, iż ten chce o coś zapytać, ale nie śmie przerywać. Domyślił się jednak czego wnuczek nie rozumie, więc podpowiedział:
- Zamiast brać, zaczął dawać. Otworzył gdzieś wewnątrz siebie, gdzieś w okolicy serca, takie małe nasionko z ukrytą w nim energią. A ono zaczęło rosnąć, kwitnąć, świecić jasnym światłem. Rozumiesz mój drogi o czym mówię?
- Tak dziadku, teraz wiem, co masz na myśli. – odpowiedział wnuczek. Dziadek kontynuował:

- Gdy poobserwował jaskółki, one to potwierdziły, wszystko inne wokół też. To był właściwy kierunek. Teraz wiedział skąd w nich taka radość. To było przełomowe odkrycie.

Z miłości będziemy sądzeni pod koniec życia, mawiał pewien święty, lecz sądzimy też sami siebie na co dzień. Nasz smutek oznacza, iż nie dzielimy się w tej właśnie chwili miłością z nikim. Jeśli o tym wiesz to trzeba to zmienić. – powtarzał sobie często od tej pory. Zauważył też, że ten kierunek strumienia energii miłości jest bardzo ważny i właściwy, odmienia nasze życie i to na zawsze. Zaczynamy wtedy siebie cenić, inni zaczynają nas cenić. Tak, dawanie miłości to źródło radości. Jaskółki obdarowują miłością, stąd tyle w nich entuzjazmu, zabawy.  

Dzięki nim to odkrył. Szkoda tylko, że czekał na nie pół życia, lecz wkrótce i tego przestał żałować, bo tak jak jaskółki nie potrafią latać do tyłu, tak i rzeka jego życia nie mogła zawrócić.

Jerzyki i zupełnie inna cisza

Pewnego dnia usiadł naprzeciwko jakiejś kobiety i dzięki niej odkrył jerzyki. Opowiedział jej o jaskółkach, a ona jemu o swoich ulubionych ptakach i zaczęli je wspólnie obserwować. To im wystarczało. Siedzieli na ławce i obserwowali. Mimo, że używali niewielu słów, rozumieli wiele: siebie, ona jego, on ją, ich ptaki i świat wokół. Nie musiał jej pytać czy odwiedzi jego łąkę, czy polubi jego przyjaciół, ona też nie zadawała mu wielu pytań.

Proza życia

- Dziadku, czy on ją pokochał? – zapytał wnuczek.
- Tak.
- To powiedz, dlaczego nie byli razem?
- Ona kochała wolność, a on tę wolność szanował, bo wiedział od jaskółek czym jest wolność.
- Cierpiał?
- Tak, na początku ćwiczył swoją tęsknotę, ale wraz z jego miłością rosła cierpliwość, wytrwałość i akceptacja. Tęsknota była niebosiężna jak Himalaje, lecz jego miłość tak głęboka i wielka jak ocean, więc wytrwał. Miał jej tyle do powiedzenia, tyle do wyśpiewania, wytańczenia i wyrecytowania, lecz gdy się z nią widział, trwali w ciszy. Siedzieli na ławce nad jeziorem, spacerowali w lesie, czy brzegiem morza, chodzili po górach, obserwowali jerzyki i jaskółki. Trzymał ją za rękę, zaglądał jej w oczy i cieszył się tym, że jest blisko.

Później - jak jerzyki i jaskółki – odlatywali, każde w swoją stronę, lecz radość trwała. Czuł bliskość jej serca, mimo że dzieliły ich kilometry, czasem morza i góry, dzielił ich czas i mimo to, taka bliskość wystarczała. Nigdy jemu nie powiedziała, że go kocha, wcale tego nie potrzebował słyszeć, a ona nie potrzebowała mówić.
Ona nie musiała mówić co ją cieszy i dlaczego. On to czuł.

Tak, miłość to cisza zrozumienia. Nie musiał jej mówić, że kocha kwiaty, dlaczego obserwuje jaskółki. Nie musiał tłumaczyć, że nie ma na świecie rzeczy, których by nienawidził. Ona też. Nie musieli się starać, by pokazywać siebie z jak najlepszej strony, udowadniać swoją wartość. Cieszył się jej istnieniem, ona jego. Raz, czy dwa tylko zapytała, czy jej nie opuści. Zapewnił, że nie mógłby, bo wiąże go z nią niewidzialna nić. 
Na początku w jej życiu było wiele niepokoju. Uspokajała ją jego cisza, wspólne obserwowanie ptaków i drogi do najbliższego zakrętu. Gdy nauczyła się tego od niego od tej pory przeważała już radość. 

To wszystko. Taka była proza ich życia. Opisywała i wypełniała ją cisza ich serc. Była bardzo wymowna, wystarczała za słowa, muzykę, taniec, obraz i poezję.  

Śmierć po raz drugi

- Dziadku, czy ona umarła pierwsza? I co wtedy? Ja on to przeżył?
- Ona została w nim, we wszystkim co go otaczało, a przede wszystkim w sercu. Tyle razy odlatywała jak jaskółka, więc ten ostateczny odlot nie był wcale inny. Może trochę dłuższy i dalszy, lecz on czuł, że ona trwa i będzie trwała – ona nadal istnieje. Nie ma jej ciała, lecz pozostała po  niej miłość, a miłość to radość, więc nie cierpiał. Mimo, że obraz pustej ławki i kwiatów na niej wracał do niego od czasu do czasu, mimo, że sam siadał tam przynajmniej raz do roku i obserwował cichą taflę jeziora, ptaki, drzewa, to czuł, że tak naprawdę się nic nie zmieniło.

Zresztą zauważ, gdy dobrze patrzysz, gdy patrzysz głębiej – sercem, to to dostrzegasz – czujesz, że śmierć niczego nie zabiera, że nic nie przemija.

Trudno to pojąć, ty jesteś mały i nie doświadczyłeś jeszcze wielu rzeczy, lecz na pewno doświadczysz. Wiem, bo mimo, że masz niewiele lat, to potrafisz kochać. Widzę jak patrzysz na drzewa, na jerzyki i jaskółki i widzę jak one patrzą na ciebie. Nie możesz tego ukryć. Czuję to. Mówię to tobie, bo czuję, że rozumiesz. Wiesz – czujesz czym jest cisza, czym jest przyjaźń, miłość, czym jest wolność.
Tak, jesteś mały, a już tak dużo rozumiesz, bo  … czujesz, bo liczy się nie wiedza, to co wiesz, lecz to co czujesz. Jeśli czujesz, to wiesz czym jest życie. – dokończył dziadek.

Obaj leżeli po tych słowach może godzinę, może dwie. Nie padło w tym czasie żadne słowo. Popijali wodę, jedli owoce i obserwowali jerzyki i jaskółki. Dziadek na chwilkę zasnął.

Chłopak zastanawiał się nie nad tym, z czym wiąże go niewidzialna nić, o której mówił dziadek, lecz z czym go nie łączy. Czuł, że nie ma niczego takiego. Stąd chyba u niego taka wytrwałość, stąd umiłowanie słuchania i obserwowania. Stąd tyle radości z każdego kroku, z każdej czynności i bezczynności.

To nie nauka

-  Dziadku, czego jeszcze można się nauczyć od jaskółek? – pytał dalej malec.
Jerzyki i jaskółki nie mogą nauczyć cię niczego, pokażą tylko kim jesteś. Czy jaskółka może udawać bociana? Nie, ty też nie możesz być ani jednym ani drugim, musisz być sobą, musisz to odkryć, a później żyć zgodnie z tą prawdą.

Mogą pozwolić ci szybciej dojrzeć, pozwolą by się szybciej zacząć śmiać ze swoich problemów, ze społeczeństwa, z polityki, szkoły, z pieniędzy, z wychowywania dzieci ...
- Dziadku, ty się śmiejesz z wychowywania dzieci? – zdziwił się wnuczek.

- Tak, bo zrozumiałem to, co kiedyś - dawno temu - powiedział poeta, że dzieciom możemy dać miłość, lecz myśli naszych dać nie możemy i nie sprawimy, by stały się takie jak my. Więc po co je wychowywać? Czy ja ciebie wychowuję? Razem obserwujemy jaskółki – to wszystko. – uśmiechnęli się w jednej chwili, dziadek i wnuczek, a on kontynuował wcześniej zaczętą myśl:

- To co dzisiaj jest dla ciebie wielkim problemem, kiedyś będzie śmieszne, może już jutro takie będzie, lub nawet dzisiaj wieczorem. Gdy się dorasta wyrasta się ze swoich problemów. Dzisiaj gdyby na nowo się pojawiły moje, śmiałbym się z nich.
  
Dzisiaj wszystko co jest dla wielu ważne, ogromne, to przede wszystkim to, co sami stworzyli. Góry są wielkie, oceany też, i one są takie dla wszystkich, natomiast problemy, te same sprawy, dla jednych urosły, dla mnie zmalały. Nawet śmierć jest czymś czego się nie boję. Bo czego miałbym się bać. Nie bałem się młodości, dojrzałości, czemu miałbym bać się starości. Ona jest piękna, jest w niej tyle piękna, bo powoli staje się bramą a nie kresem wszystkiego. 

Teraz rozumiem wiele z tego, co było do tej pory niezrozumiałe, teraz rozumiem dlaczego w życiu pojawiają się jaskółki i jerzyki, te a nie inne kobiety, łąka, drzewa, kwiaty, góry, wielkie góry problemów. To wszystko sprawia, że dorastasz, a dorastanie sprawia radość. Dorastanie to jak zdobywanie górskich szczytów, więcej - to jak opanowanie sztuki latania z jerzykami.

- Mój drogi, a czy mógłbyś mi powiedzieć, co zrozumiałeś ty obserwując dziś jerzyki razem ze mną? – zapytał dziadek.
- Bawić się tak jak ścigają się jerzyki – to ma sens. – odpowiedział chłopiec po chwili zastanowienia, a dziadek dokończył:
- Tak, kiedyś przyszła mi taka sama myśl, niestety dużo później to zrozumiałem niż ty. Ściganie się za pieniędzmi, znaczeniem, stanowiskami, prestiżem, rzeczami nie ma absolutnie żadnego sensu. Tylko zabawa w ściganie się ma sens. 

Powiedz mi co jeszcze zrozumiałeś?
Wnuczek znowu się zastanawiał chwilkę i w końcu powiedział:
- Próba zmieniania ludzi – nie ma sensu. Lecz tego się dowiedziałem od ciebie, dziadku. Możesz mi powiedzieć dlaczego nie ma sensu zmienianie ludzi i skąd to wiesz?
- To, mój drogi, wiem z doświadczenia, bo nikt i nic do nas nie należy, nikomu i niczemu nie możemy dać niczego, myśli, słów, rzeczy, możemy dać jedynie naszą miłość. Nie możemy nikogo zmienić, poza sobą samym. Jerzyki i jaskółki nikogo i niczego nie zmieniają. Uczą swoje dzieci latania, a reszta ich nauki to życie. Mimo tego, że przez miliony lat, nie zbudowały żadnej wieży, żadnego pałacu, żadnej drogi, nie posadziły żadnego lasu, są szczęśliwe. Nie orzą, nie zbierają, a żyją dostatnio. Latają z entuzjazmem, cieszą oczy, serca, dają z siebie tyle, ile mogą dać – siebie. Wszystkie nasze spotkania, miłości służą tak naprawdę jednemu – poznaniu siebie. Poznając siebie, poznajesz wszystko.

Gdy to zrozumiałem, przestałem zabiegać o to, by zmieniać, ale sam też zyskałem wolność, bo przestałem stawać się takim jak ktoś to sobie zaprojektował i przestałem dążyć do tego, by stać się tak jak inni. Zdałem sobie z tego sprawę pewnego burzliwego dnia i od tej pory mój marsz, to wspinaczka pełna radości i coraz to nowe, piękne widoki. Od tamtej pory nie potrzebuję już skrzydeł, by latać.

Starzec zamilkł. Patrzył długo w niebo, patrzył na ptaki i w końcu powiedział:
- Pamiętaj mój drogi chłopcze, że i ja nie chcę cię niczego nauczyć, nie chcę ci przekazać żadnej wiedzy, żadnej prawdy, żadnej mądrości, żadnej mojej mądrości, chciałem ci tylko pokazać skąd mądrość przychodzi – z obserwowania, lecz to ty sam musisz ją odkryć. Ja obserwowałem jaskółki i jerzyki, bo je pokochałem, ty – być może - znajdziesz swoje własne źródło, znajdziesz nasionko ukryte w tobie. Szukaj, aż znajdziesz. Na pewno tego nie przegapisz, bo temu odkryciu zawsze towarzyszy radość, trwała, bezgraniczna. Ona jest i kwiatem, i owocem. Gdy ją znajdziesz nic nie będzie straszne, nic. Nawet śmierć.
 
Obaj, starzec i mały chłopiec, leżeli tak do końca dnia, obserwując niebo, jaskółki, jerzyki, chmury. Nic się nie zmieniło. Ptaki, chmury, słońce zmieniły swoje miejsce na niebie, lecz pozostały takie same. Jedynie w tych dwóch wytrwałych obserwatorach dużo się zmieniło.


Piotr Kiewra