niedziela, 10 listopada 2019

Duchowa cisza



Kiedyś Śmiejący przerwał niekończącą się wypowiedź księdza i przez dłuższy czas zmusił go do milczenia, a następnie, śmiejąc się rzekł do niego: - O, teraz przemawia przez ciebie Bóg!

Po następnych paru chwilach ksiądz rozpłakał się rzewnymi łzami i rzucił się do stóp starca. 
Starzec do niego: - Oto, TERAZ jesteś na drodze prawdy, zbawienia - wracasz do raju. 

Piotr Kiewra

sobota, 9 listopada 2019

Miłość zawodzi


Gdy pierwszy  i jedyny raz spotkałem kobietę, samotnego, górskiego wędrowca*,  w czasie naszej trwającej wiele godzin rozmowy o Tatrach wspomniała mi taką oto swoją przygodę.
- Kiedyś, kilkadziesiąt lat temu, spotkałam starego wędrowca.  Tak jak ja samotnego, lecz śmiejącego się. Tak mi się dobrze z nim rozmawiało w naszej wędrówce po Zachodnich Tatrach, że otworzyłam się przed nim.  On na koniec, gdy już wyrzuciłam wszystkie swoje żale wobec świata, ludzi, Boga, roześmiał się i powiedział coś, co ja dzisiaj powiadam innym, że miłość zawodzi i że to dobrze. Powinniśmy się tym cieszyć. Nadmienił: - „Jesteś już na tyle dojrzała, by po następnym bólu serca, pewnie większym niż te obecne, zrozumieć.”
Nie zrozumiałam tego od razu, minęły następne lata doświadczania miłości, relacji, związków, by któregoś razu, tu w Tatrach, w największym moim życiowym rozczarowaniu miłością, zrozumieć, co starzec miał na myśli. 
Tak, przeżyłam wiele gorzkich pigułek miłości, które zawiodły. Później w moim widzeniu tego świata i świata porywów serca pojawiła się jasność, pojawił się śmiech, taki jak u starca. I gdy tu, w górach, spotykałam kobiety i mężczyzn wędrujących ze smutkiem w sercu, współczułam im, ale i śmiałam się. Oni przyjechali tu, by zapomnieć, by uleczyć górską ciszą bolące serca, tak jak niegdyś ja.  

Widocznie i moja cisza, i współczucie, i ten śmiech, też mają podobną jak u starca, moc przyciągania, bo jakoś tak wyjątkowo łatwo otwierali się przede mną i często ze łzami w oczach opowiadali mi swe smutne historie.  
Na koniec spodziewali się ode mnie, tak sądzę, współczucia, pocieszenia, słów krzepiących ich nadzieje, a ja, jak to ja, wręcz przeciwnie, śmiałam się i starałam się zaszczepić im mój śmiech. Mówiłam to, co kiedyś starał się przekazać mi stary, górski wędrowiec napotkany dawno, dawno temu: - To dobrze, śmiejcie się więc razem ze mną, bo jesteście na dobrej ścieżce, jesteście blisko kresu wędrówki, wasze cierpienie prowadzi was ku zrozumieniu, a to ku spełnieniu.  Miłość zawodzi. To jej wielka przysługa. Gdyby nie zawodziła, żylibyście w zawieszeniu, bez nadziei na spełnienie. A tak zbliżacie się ku niemu. Sukces, materia, znaczenie dla świata, nadzieje na lepsze jutro i na pomniki, zawiodły was wcześniej. Miłość jest największą boską rzeczą w naszej ziemskiej wędrówce i musi zawieźć, byście zapragneli czegoś jeszcze większego: tajemnicy naszego istnienia, nieba, błogości, spotkania z boskością, wiecznego życia. Więc cieszcie się, jak i ja się cieszę.  
Moje miłości też zawiodły.  Też cierpiałam i też uciekłam z tamtego świata w góry, by tu się troszkę podleczyć, by wyrzucić część bólu, a pomogły mi się uleczyć całkowicie. Tu zrozumiałam, że właśnie taka jest tajemnica życia, miłość musi zawieźć, by na trwałe znikło cierpienie, lęk, by poznać prawdę, by poznać coś milion razy większego niż miłość do jednej kobiety, do jednego mężczyzny:  by zakochać się w całości.  

Miłość zawodzi, by mogła się pojawić modlitwa - połączenie z całością.  

Ziemska miłość jest pragnieniem, braniem, nadzieją, a ta jest Bogiem, jest spotkaniem z nim, jest ostatecznym celem naszego istnienia, wieczną ekstazą. Jest ostatecznym poznaniem, spełnieniem.  Dopiero wtedy z mężczyzny lub kobiety przeistaczamy się w człowieka - w boskość. Dlatego miłość musi zawieźć. To jej ziemska misja. 

Jest to jednak droga dla dojrzałych, dla wrażliwych, inteligentnych, dla poszukujących prawdy o sobie. Na początku jest słodka, później gorzka, a na końcu jest nirwaną, spotkaniem z Bogiem - z CAŁOŚCIĄ.
Cieszcie się. Musicie przez nią przejść. Musicie doświadczyć całego jej bólu, intensywnego cierpienia, skrajnej goryczy. Taka właśnie staje się pomostem. Nie te przyjemne chwile, te krótkie przebłyski szczęścia, bliskości, poznania prawdy, nie te długotrwałe, lecz przeżywane w zobojętnieniu związki, małżeństwa, romanse, lecz te właśnie, te, które zawiodły, bo były tak intensywnie przeżywane, tak wielkie były w nich nadzieje, że aż zapierało dech w piersiach, aż umierało z bólu serce, a na koniec pojawiała się myśl o samounicestwieniu ... Tak musi być, i taka jest prawda o naszym rozwoju - miłość zawodzi. – roześmiała się znowu, gdy skończyła.

Opowiedziała mi tę historię w ważnej dla mnie chwili. Myślę, że dla każdego mężczyzny i dla każdej kobiety jest ważna, by zrozumieć, że istnieją tajemnice, że istnieje „coś” o niebo większego.

Piotr Kiewra

*ładnych parę lat później przekazała mi swój pamiętnik, a z zawartych w nim wspomnień powstało wiele górskich opowieści, którymi dzielę się na tym blogu. 

niedziela, 25 sierpnia 2019

Kobiety śmiejącego się starca

Siedzimy kiedyś przy ścieżce wiodącej wokół jeziora i kątem oka obserwuję starca i aż mnie roznosi ze śmiechu.

W końcu mówię nadal się śmiejąc:
-Widzę, że nadal zajmują cię kobiety bardziej niż ta natura wokół.
On mi na to, również zanosząc się śmiechem:
- One też są częścią natury i częścią życia, jego piękna. One mnie obudziły z mego snu, im najwięcej zawdzięczam, dzięki nim poznałem siebie. Każda z nich miała wielki na mnie wpływ. Każda z nich nauczyła mnie jakiejś części zrozumienia. Na przykład:

Kiedyś kobieta ode mnie odeszła, bo uznała, że za mało mówię.  Później spotykałem się z inną, z którą cieszylismy się nicniemowieniem. Tak że widzisz ... życie jest naprawdę. ... piękne.

W dużej mierze to one nauczyły mnie śmiać się.
 Gdy na nie patrzę czuję się młody, a czyż nie o to chodzi?

I śmialiśmy się nadal, aż przechodzące obok kobiety podejrzliwie nam się przyglądały.  Wtedy śmialiśmy się jeszcze bardziej. 

Piotr Kiewra

sobota, 29 czerwca 2019

Jak ryba w oceanie

Pewien znudzony poszukiwaniem sensu życia człowiek spotkał starca. Ten śmiał się nie tylko na twarzy, cała jego postać, na zewnatrz i gdzieś w środku była śmiechem.
Człowiek zapytał go o to, o co pytał już milion razy.
Starzec odpowiedział:
- Pytasz o to samo, o co pyta ryba każdą inną napotkaną rybę w oceanie: Czy istnieje ocean i gdzie go znajdę?
Rozumiesz?
I poszedł dalej śmiejąc się w głos.

Piotr Kiewra

poniedziałek, 4 lutego 2019

Wiatr rozwiał wszystko. Pozostał tylko śmiech

Starzec powiedział do mnie:
Kiedyś otaczał mnie krąg ludzi, którzy coś ode mnie chcieli i od, których ja też czegoś oczekiwałem. Dzisiaj w moich relacjach jest to co prawdziwe. 

Znałem kiedyś wielu ludzi, którzy uważali się za moich przyjaciół. Gdy doszli do wniosku, że nie mogę im nic dać, szczególnie współczucia, zainteresowania ich nieszczęściem zniknęli .... jakby ich rozwiał wiatr. 

Przychodzą jedynie ci, którym mogę wskazać ścieżkę. 

Reszta uważa mnie za dziwaka, dzikusa , człowieka chorego na umyśle. I boją się mnie. Hihi. I powiem ci: mają rację.  Naprawdę taki jestem. Hihihi. 

Patrzę na tego szczęśliwego człowieka i widzę,  i czuję : wszystko rozwiał wiatr.  Pozostała w nim tylko prawda i świadczący o niej śmiech. 
A dla mnie ta prawda i ten śmiech mają magiczną moc. Czuję, że też coraz bardziej wiatr czyni we mnie tę samą przestrzeń. 

Piotr Kiewra 

niedziela, 3 lutego 2019

Zrozumieć samotność wędrowca


83. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*

Spotykam na szlaku wielu ludzi. Najczęściej pytają, dlaczego chodzę sama.
Chyba nie rozumieją, czym jest samotność. Nie rozumieją, jak pięknym jest darem. Chyba nie rozumieją w ogóle tego słowa.

Naprawdę nie rozumieją, a ja im nie mogę odpowiedzieć. Nagadać się mogę, ale i tak nie zrozumieją. To jest niewytłumaczalne. To trzeba przeżyć, wtedy zrozumienie przyjdzie. Wcześniej to tylko tłumaczenie niewidomemu jak wygląda Hala Gąsienicowa.

Dawno temu to słowo przestało opisywać prawdę. Samotność to bycie w połączeniu z całością. I w tym sensie jestem tu w górach samotna: czuję się szczęśliwa z tego połączenia, z tej wspólnej modlitwy z górami, z innymi ludźmi, z naturą – z całością.

Gdy z kimś rozmawiam o samotności, nikt tego nie rozumie, nie rozumie, o czym mówię. Nie wiedzą, że są samotni. Myślą, że jeśli przy boku ktoś człapie, albo, że otacza ich tłum, to nie są samotni. Myślą, że samotnie wędrujący jest nieszczęśliwy, bo sam. Och, jakże się mylą. Nie znają tej radości bycia z całością. To dla nich nie do pojęcia. Ale nie przekonuję ich. Nie prostuję im ścieżek. Po prostu wędruję.

*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.



Piotr Kiewra

poniedziałek, 28 stycznia 2019

Bretarianka na szlaku


82. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*

Oto co mi się przydarzyło dzisiaj:
Na ścieżce ku Sarniej Skale ze Strążyskiej, szedł przede mną mężczyzna. Gdy byliśmy już bliżej szczytu zasłabł. Podbiegłam do niego. Zapytałam: „Co się dzieje? W czym mogę pomóc?” A on mi, że zapomniał włożyć do plecaka swojej czekolady i zapasu batonów, a teraz brakuje mu energii.

- Oooo, ale ja ci nie pomogę, nie noszę jedzenia w góry.
Po chwili dołączyła do nas kobieta i również pyta, w czym może pomóc. On pyta jej: - Może pani ma coś słodkiego? Muszę coś zjeść, bo siły mnie całkiem opuściły.
Ona mu na to: - Ja nie jem. Nie noszę więc jedzenia. Ale pomogę ci. Usiądź i oddychaj głeboko. Nabieraj powoli powietrza, zatrzymaj na chwilę i powoli wypuszczaj. Zanim znowu nabierzesz, chwilę też poczekaj. Oddychaj tak by unosiła się ta ręka, którą trzymasz na brzuchu. No, spróbujmy razem. Nabierasz, a wraz z powietrzem wpływa do ciebie energia. Ona cię odżywi. Jeszcze kilkadziesiąt razy. I jeszcze raz i jeszcze raz. I jak? Już lepiej?

Mężczyzna wstał i stwierdził że już dużo lepiej.
Ona jeszcze do niego:
- Pewnie widząc, że maszeruje za tobą kobieta, starałeś się ukryć swoje zmęczenie, swój przyspieszony oddech i … odpłynąłeś. Prawda?
- No tak. – przyznał.
- No to zapamiętaj tę lekcję. I niekoniecznie musisz się karmić batonami. Wystarczy pooddychać. Już dasz sobie radę?
- Tak.

Poszłyśmy więc. Ja od razu do niej: - Pamiętam cię z pociągu, jakieś dwadzieścia lat temu. Rozmawiałyśmy całą drogę. Opowiedziałaś mi o niejedzeniu. Nic się nie zmieniłaś, no może przytyłaś. Nadal nie jesz i nie pijesz?

- Tak, nadal. Tak, jestem siedem kilo cięższa, niż wtedy. Może dlatego, że dużo więcej chodzę. Pamiętam - opowiedziałaś mi wtedy o górskich wędrówkach i to, że tu jestem, chyba już z pięćdziesiąty raz, to twoja inspiracja.
 Ty też się nie zmieniłaś. Widzę, że nadal chodzisz i z tego, co widzę, też nie jesz. Zgadza się?

- Raz na parę dni coś zjem, jakiś owoc, ale czuję, że nie muszę. Jestem wolna od jedzenia, ale i od niejedzenia. Po czym rozpoznałaś?

- To widać i się czuje. Jesteś inna. To inna energia. Ten spokój, ta wolność, ta lekkość, ten rozkwit. To nie do ukrycia.

Poszłyśmy razem tą ścieżką do Kuźnic i całą drogę przegadałyśmy o motylach. Naprawdę.

*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.


Piotr Kiewra

sobota, 26 stycznia 2019

Fotograf i niedosyt Tatr


81. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*

Szedł dzisiaj przede mną na Halę Gąsienicową przez Jaworzynkę mężczyzna – fotograf. Objuczony sprzętem: aparatem, obiektywami, statywem i plecakiem pełnym jakichś innych drobiazgów, co chwilę się zatrzymywał i pstrykał: to ogólny pejzaż, to słońce, to kawałek ścieżki, to szałas, to jakąś skałkę, to łąkę, to kwiatek, to człowieka na tle gór. I w końcu trafiło na mnie. Zapragnął, by mnie zamknąć w aparacie, ująć w ramki.
Od tej chwili szliśmy razem.

Zapytał mnie, dlaczego nie fotografuję? - Przecież to wszystko jest tak piękne, tak ulotne, trwa tylko chwilę. W fotografii można to zatrzymać na dłużej.  

Odpowiedziałam, że właśnie, dlatego nie fotografuję. To, co ulotne zostaje we mnie, w moim sercu, a nie w aparacie. W aparcie jest tylko obrazek. Nie ma tam uczucia, nie ma tam zapachu tej chwili. I właśnie, fotki zabierają nas z tej chwili. Robiąc fotkę myślę o przyszłości, o tym, że kiedyś do tego wrócę, że komuś to pokażę, sprzedam. Wtedy przegapiam ten właśnie moment, to piękno.  Gdy to piękno zapragnę przenieść na później, podzielić się z kimś później ono ulatuje. Zostaje płaska kartka, wspomnienie, wrażenie, że patrzymy na coś pięknego. Ale to jest tylko wrażenie, nie ma już tego czegoś, co jest w sercu. Nie może być. Piękno jest teraz, nie możesz go przenieść w przyszłość. Ty już go nigdy nie zobaczysz i nikt inny go nie zobaczy, nie poczuje.

To nie jest rzeczywistość, to tylko ładnie wyglądający obrazek. Robiąc fotki przegapiam ten stan, tę krótką chwilę błogości, tę krótką chwilę, gdy byłam razem z tym, na co patrzyłam, z czym zjednoczyłam się uczuciem.

Kiedyś parę fotek zrobiłam, lecz później, gdy patrzyłam na fotkę, żal mi było tamtej chwili, bo jej nie przeżyłam, bo byłam dużo dalej – w przyszłości.
Od tej pory nie noszę aparatu. Od tej pory nie robię fotek dla innych i na wypadek moich smutnych i szarych chwil z dala od Tatr. Od tej pory nikogo nie uszczęśliwiam na siłę. Od tej pory nikogo i siebie samej nie karmię obrazkami, sztucznymi kwiatami. I jest mi z tym bardzo dobrze.

Fotograf długo milczał. W międzyczasie przeszliśmy z Hali na Kasprowy i dalej ku Tatrom Zachodnim. Nad nami było słońce, a poniżej chmury. Zakopane, wszystkie doliny, wszystko, co poniżej wierzchołków zakryła chmura, a nad nami błękit. Coś podobnego widywałam tylko zimą. Dzisiaj natura obdarzyła nas taką mistyczną rzeczywistością.
Fotograf w pewnym momencie utworzył ze swoich dłoni ramkę i pokazywał mi poszczególne kawałki tej rzeczywistości. Żaden z nich nie był zgodny z prawdą. Nie było tu całości. To tylko wycinek. Nie ma tu tego klimatu. Nie ma pozostałych części tej rzeczywistości, której aparat nie ujmie: tchnienia wiatru, dotyku rzeźkiego, wilgotnego powietrza, krzyku kruka nad naszymi głowami.

Fakt, to mogłaby ująć kamera, ale nawet kamera nie ujmie tego, co w tym momencie jest w nas. A to jest najważniejsze. Z tego już nigdy nie będze powtórki – nigdy. Nie tylko w naszym życiu, ale natura już tej chwili nie powtórzy, a wrażliwi odróżniają jedną chwilę od innej, widzą jej inność, widzą ciągłość zmian, widzą ten kwiat, który w nas rozkwita dzięki obserwowaniu natury, dzięki uważności.

Po czym on się odezwał:  
- Wiesz co, chyba masz rację.  Próbowałem skadrować to piękno, tę tajemnicę, ale w żaden sposób nie mogę. I tu nie chodzi o to, że nie mieści się to w kadrze. Nie, nie mogę przenieść tego, co czuję i widzę … nigdzie nie mogę tego przenieść. Nie mogę tego wyrwać z całości. Spłyciłbym to, okradłbym z prawdy.
Mało tego .. teraz to do mnie przyszło. Nawet, gdy teraz próbuję to piękno opisać, podzielić się z tobą, to czuję, że się nie da. I słowo, choćby najbardziej poetyckie, tego nie uchwyci. Masz rację, to jest tylko w sercu i tylko tu można to przechować. Nie można tego zrobić słowem, obrazkiem, pamięcią …

Masz rację … To by tłumaczyło mój niedosyt Tatr. Zawsze, gdy wracam z gór jestem zaskoczony, że to już tak szybko, że coś tu mnie ominęło, że nie przeżyłem tego z odpowiednią głębią.

No tak. Nie dość, że nie byłem, tak naprawdę, tu obecny, to z kolei później wpadałem w przeszłość i miałem poczucie winy. No i tak skaczę, z przyszłości do przeszłości i z powrotem, a W Tatrach nigdy mnie nie ma.

Wiesz, w ten sposób można przegapić całe życie.  Wystarczy raz wyjść z teraz, by później je próbować dogonić przeglądając zdjęcia.  Tatry i ja to jedno. Fotka to wczoraj. Nie ma tam nic z tej prawdy, która była w momencie jej wykonania. Tego nie da się wypowiedzieć, po prostu nie da się, w żaden sposób.

Często czekasz na jakiś upragniony, wyczekiwany moment, plener – wschód, czy zachód słońca, księżyc zawieszony nad Giewontem, zjawisko inwersji nad szczytami, oczekujesz na halny, czy na określony układ gwiazd.  Często jest to, coś, co chciałbyś by się zdarzyło, jakaś sensacja, kryminał lub coś, co by zaszokowalo innych. Chciałbyś to wykreować. Pracuje tu twoja wyobraźnia, czekasz na to całymi godzinami, nawet latami. Chcesz dla dobrego zdjęcia, by natura zagrała coś tylko dla ciebie, jakiś wymarzony efekt. Wkładasz w to wysiłek, walczysz z czasem i naturą w swojej wyobraźni, lecz to oznacza, że chcesz mieć wpływ na tę naturę, nie akceptujesz jej takiej, jaka ona jest.  Chcesz ingerować, chcesz, by spełniała twoje oczekiwania, chcesz by była ci przychylna. Pragniesz zjawisk, które zaspokoją ciebie jako fotografa. Pragniesz być w tym lepszy od innych. Często dla lepszego efektu coś technicznie podkręcasz – okłamujesz.

Jednak nie jestem twórcą. Małpuję albo kogoś, albo tylko małpuję – kopiuję naturę. Wszystko, co dodam to już kłamstwo, chwyt marketingowy, sztuczka dla wywołania zachwytu, do zmanipulowania innych, do zrobienia wrażenia.

I tak naprawdę nie ma w tym Tatr. Jest tu moje ego, zbudowane na ochach i achach odbiorcy. Moje ego wykorzystuje naturę do swoich, brzydkich, celów.  
Tak, małpa, która chce stworzyć coś oryginalnego, to jednak małpa, a to dzieło to … małpie dzieło.  

Taka jest dusza artysty - chce tworzyć.  A tu nie możesz tworzyć, tu musisz się pogodzić z tym, co jest ci dane. Możesz to inaczej pokazać, zestawić to z jakąś akcją, z człowiekiem, możesz pokazać zbieg okoliczności, może coś jeszcze, lecz to też jest praca na efekt … na docenienie mnie … a ostatnio chyba nie o to mi chodzi. Chyba dojrzewam, bo nie uszczęśliwia mnie to. Nachodzę się z tym  żelastwem i elektroniką, a cały czas mam wrażenie, że to nie o to chodzi. Coś innego mnie tu gna.
 
Potrzeba mi zauważyć to, co jest, tylko zauważyć ... tak, tylko o uważność chodzi. Nie tylko to, co tu jest, ale to co się dzieje we mnie. To mi uzmysłowiłaś. Poszukiwałem i nie mogłem tego odkryć. Teraz to do mnie dotarło.

To, tylko to.  Może nie tylko, może aż. ...

Jeśli jesteś takim fotografem ... siebie, w swoim wnętrzu, to tylko takie fotografowanie ma sens.  

Teraz jestem dalej. Chyba. Nie mam potrzeby, by to gdzieś zanosić, by robić to na pokaz, by wywołać czyjeś ach, bo będzie to płytkie ach, bo będzie to ach nad sztucznym kwiatkiem i to tylko na obrazku, nie będzie to ach przy odkryciu prawdy, nad odkryciem poprzez własne doświadczenie, a nie przez kolorowy obrazek.  

I co z tego, że się ktoś zachwycił tym sztucznym kwiatem, który do tej pory pokazywałem. Oszukiwałem ludzi. Niewielu tu trafiło w góry, by samemu tu poczuć, by odkryć, by doświadczyć. Co najwyżej przyszli tu, popatrzyli i powiedzieli: „Jest tak pieknie jak mówiłeś, jak pokazywałeś”, lecz drugi raz już tu nie przyjechali.

Teraz czuję, że egzystencja daje nam to piękno, a nie innym, poprzez nas. Egzystencja obdarowuje nas sobą poprzez doświadczanie bezpośrednie, a nie poprzez wrażliwość innych. Niepotrzebnie obarczałem się misją.

Nie wytłumaczysz niewidomemu piękna doliny widzianej z góry, bo on nie jest w stanie tego doświadczyć. A każdy jest niewidomy, jeśli nie poczuje tego bezpośrednio i to własnym sercem.

Tak. Robiłem z siebie Matkę Teresę i poprzez fotografię chciałem zbawiać świat. I dlatego czułem ten niedosyt. Dotkliwy, piekący, który kazał powtarzać do znudzenia te przyjazdy tutaj. Myślałem, że to może technika, lepszy sprzęt, szczęście, może wiedza, może odpowiedni czas, lecz to nie to. – przerwał zasmucony.

Wtedy powiedziałam:

- To było potrzebne. Wszystkie te kroki musiałeś zrobić, by zrozumieć, by dojść do dzisiaj. Nic w naszym życiu nie jest niepotrzebne. Nie straciliśmy ani minuty. Każdy krok prowadzi cię do zrozumienia, kim jesteś. Ty idziesz poprzez fotografowanie gór. To tylko taki pretekst, to twój wkład w rozwój całości. Nie żałuj niczego. Ja idę inną drogą. Nauczałam młodzież i studentów. Dzisiaj mogłabym powiedzieć, zapytać siebie: O Boże, co ja robiłam przez całe życie? Lecz nie pytam, dlaczego? To głupie pytanie. Fotografuj, ale tu bądź. Bądź teraz, a nie w przyszłości. O to odkrycie chodziło. Chodziło o to by nie było to robione by się tym nakarmić, tylko po to by coś odkryć.

Dlatego nie robię zdjęć. To wszystko zostaje we mnie, nie sprzedaję tego innym, bo tylko o mnie w tej wędrówce chodzi. Ja się mam spotkać z Bogiem, a nie tylko mu zrobić zdjęcie i pochwalić się tym przed innymi. Dlatego nie robię zdjęć.

- Mądrze mówisz. Czuję, że to zrozumienie mi się dzisiaj przytrafiło. Dziękuję!

I chyba dlatego, też chodzisz sama, by nie przegapić.  Ja do tej pory chodziłem zawsze z kimś i przegapialismy.  Wspominaliśmy, a w rozmowie byliśmy w mieście, w pracy, w polityce, w jakimś filmie, w starych fotkach, w technikach fotograficznych, przesłonach, itd., ale nie tu. Stąd mój niedosyt.

Nie odpowiedziałam już na ten wątek, nie rozwijałam go, bo dość już dzisiaj miałam gadania, dość pomagania innym w odkrywaniu, dość bycia Matką Teresą.  

Fotograf szedł dalej dźwigając swój majdan w milczeniu. Nie pstryknął już żadnej fotki, nie próbował niczego też opisać słowem, ale za to widziałam łzy w jego oczach.

Zapamiętam go, bo to taki fotograf – poeta – milczący poeta, albo poeta nie posługujący się słowem. Ta niewypowiedziana i niesfotografowana poezja zostaje w nim. Nie musi jej zamykać w ramki i naświetlać nią papieru, czy zapełniać elektronicznej pamięci.

*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.



Piotr Kiewra



Gdy spotykam samotnego wędrowca


80.Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*

W Tatrach wedruję, patrzę, słucham. Czasem przyłączy się napotkana kobieta lub mężczyzna.
Nieraz, gdy natura, jakaś górska zdobycz stworzą nastroj, albo zbliży nas górski trud lub niebezpieczeństwo, to ci mężczyźni i kobiety otwierają się i zwierzają. Mówią wtedy, czego tutaj szukają i czego w ogóle w życiu szukają.  
Przeważnie mówią o swoim nieszczęściu, o poszukiwaniu wolności, chwili ciszy, lub, że kochają góry.  Lecz ja wiem, że poszukują kogoś do pokochania. Tesknią, by kogoś pokochać, lub by być pokochanym. Chcą zasłużyć na miłość, więc w swoich oczach chcą się powiększyć zdobywając, testując odwagę, testując siebie.

 Chcą pokochać kogoś, kto też kocha góry, no i tu szukają.
Mówią jedno, myślą drugie, a prawda jest jeszcze inna.

Dawno temu zrozumiałam, że poszukiwanie kogoś do pokochania jest jak poszukiwanie tęczy.
Tęcza jest tylko chwilę i nie da się jej znaleźć. Przychodzi sama. Wygląda na rzecz, lecz dzieje się.  Dlatego to poszukiwanie jest wiecznie trwającą wędrówką, bez nadziei spełnienia. To wędrówka nie w tym kierunku. Trzeba zawrócić.  Zarówno miłość i tęcza są w nas. Wszystko tu jest.

Kto to zrozumie, wtedy jego wędrówka jest już tylko radością wędrowania, a nie drogą przez mękę.

Kto przyjeżdża w góry, by czegokolwiek szukać, nie tylko nie znajdzie, lecz będzie cierpiał. Bo ich wędrówka jest pełna agresji wobec gór, ludzi i siebie. Ich myśli są pełne agresji.

W Tatrach niczego nie szukam. W ogóle niczego nie szukam. I dlatego mam w wędrówce tyle radości.

I to mówię, tym mężczyznom i kobietom.

Góry zawsze pociągały człowieka. Często człowiek zadawał sobie pytanie, dlaczego tak jest?  Każda odpowiedź była zła. To nie góry nas pociągają, to my sami siebie pociągamy. Pociąga nas nasza własna tajemnica, a góry jedynie ułatwiają to spotkanie.  Ci, którzy poznali już świat zewnętrzny i ci, których on zawiódł, okazał się ślepą uliczką, wędrują tu, bo przyprowadziła ich tu spontaniczność, intuicja, wewnętrzny przewodnik.

Tatry i inne góry, to takie ogrody duszy.  Dla ludzi takich jak ja są ogrodami duszy. Dla innych nadmorska plaża, a u jeszcze innych fotel we własnym domu. Każdy szuka gdzie indziej. Każdy szuka klimatu dla tego spotkania z sobą samym.  
Rzadko, kto wie, czego szuka. Po prostu coś go wiedzie w jakimś kierunku, a ci wrażliwi, ci, którzy słyszą ten wewnętrzny głos, idą.  

Gdy zapytam, nie odpowiedzą,  bo to droga serca, droga duszy, a nie zwykła ścieżka po której podąża głowa i ciało.  Glowa tego nie wie. Nie ma sensu jej o to pytać. Zaprzeczy, nie przyzna się. Nawet bedzie się z tego śmiać.

Tak to wygląda, na turystykę, ale nie jest to turystyka, jest to marsz ku spełnieniu.

Tatry są pełne takich poszukiwaczy. Ja ich rozpoznaję, oni siebie niekoniecznie. Nie pytam ich o to, opowiadam im jedynie o swoim odkryciu. Często ronią łzy, to ich znak rozpoznawczy. Wtedy ja się śmieję. Wtedy się cieszę.  Cieszę się, bo to wielka rzecz. Największa.

Moja wędrówka nie jest wędrówką w poszukiwaniu. Jest obecnością. Jest byciem. Ich też. Różnimy się niewiele. Ja to czuję, a oni muszą jeszcze to odkryć. Tylko tym.

*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią, by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.

Piotr Kiewra

niedziela, 20 stycznia 2019

Młoda koza, pieniądze i kilka innych tajemnic na Kulawcu


79. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*


Szperając po pamiętniku znalazłem dwa zapiski dotyczące Kulawca, szlaku z Doliny Chochołowskiej na Trzydniowiański Wierch.  Na nim poznajemy kilka tajemnic samotnego wędrowca.

Od czasu do czasu wybieram się na moją „sportową”, górską ścieżkę, czyli podchodzę na Trzydniowiański Wierch poprzez Kulawiec. To dla wielu droga przez mękę, a dla mnie mój ulubiony sprawdzian dla ciała. Tylko na tej ścieżce mierzę sobie czas.

No i dzisiaj idę tamtędy, a tu jak zwykle, ludzi nie za wiele – mijam po drodze kilka młodych dziewczyn.

To jedyne napotkane tu osoby, mimo szczytu sezonu. Gdy usłyszały, że ktoś za nimi idzie, coraz częściej zaczęły się oglądać i mimo, że przyspieszyły, doganiałam je. W pewnym momencie, tak wykończyłam te “młode koziczki” tą ucieczką poprzez „płotki” kosówkowych korzeni i odrostów, że poddały się. Zatrzymały się i patrzą na mnie, a ja idę dalej swoim tempem, bez żadnej zadyszki.

- Gdzie się pani tak spieszy?  My umieramy, a pani w podskokach i z uśmiechem nas przegania. A gdzie my do pani - my młode “siksy“? Podziwiać tylko. - zagadały śmiejąc się z samych siebie.

- Nie spieszę się, lecz od kilkudziesięciu lat sprawdzam na tym szlaku, czy nie jestem za stara na Tatry. Kiedyś mieściłam się w godzinę. A od kilkunastu lat przyjęłam zasadę, że jeśli mieszczę się w tylu minutach, ile mam lat, to znak, że jestem jeszcze młoda koza i mogę spokojnie tu sobie poskakać. Hihi. - też się uśmiałam.

- To ile ma pani lat? Bo my byśmy nie dały pani więcej niż pięćdziesiąt?
-76.
- O Jezusie! To my już jesteśmy za stare na Tatry, a mamy po 22 lata. Zalożyłyśmy, że jeśli wejdziemy na Trzydniowiański w dwie godziny, chyba zgodnie z mapą, to będzie ok. Tylko nie wiedziałyśmy, że tu naprawdę trzeba być kozą, że tu tyle trzeba się naskakać.

- A no trzeba. Dlatego lubię tędy chodzić. – tak sobie gawędziłyśmy w dalszej drodze. Na górze zmierzyłam czas. Zmieściłam się w siedemdziesiąt trzy minuty, dziewczyny w dziewięćdziesiąt trzy.

No i wszystkie, młode kozy i ta „nieco” starsza, poszły wyżej w podskokach, ku Kończystemu Wierchowi i dalej, na Jarząbczy. Towarzyszyła nam radość – iście młodzieńcza radość.


A teraz ten drugi fragment, czyli o kilku tajemnicach samotnego wędrowca w drodze na Kulawiec:

Znowu na Kulawiec. Po zeszłorocznej przygodzie z młodymi kozami, dałam sobie ambitny plan – by przypomnieć młodość i wejść na Trzydniowiański znowu w godzinę, tak jak kilkanaście lat temu. Więc lecę, a nogi same niosą.
Gdy zaczęły się „płotki”, sporo wyżej na ścieżce zobaczyłam mężczyznę. Po kilku miunutach zrównałam się z nim, a on do mnie:

- A to pani? Wiedźma z Krupówek? Witam. No, jaki ten świat jest mały! Miałem nadzieję, że się kiedyś spotkamy, no i proszę … Ale dałaś mi bobu. Nie daję rady. Zadziwiasz mnie. Mam chyba ze dwa razy mniej lat, jestem wysportowany … w miarę, a jednak trudno cię dogonić. Tak, teraz widzę, że golf i tenis raz w tygodniu to nie to. Jak ty to robisz? – zapytał.

- Nie niosę ze sobą aż tyle pieniędzy. – uśmiałam się, a on się przyłączył. Po chwili dodał:
- Znowu masz rację. Jestem obciążony. Chyba nie tego szukałem. Może nie same pieniądze to robią, ale to, co ja robię by je mieć. Coraz gorzej się z tym czułem.

- Powiem ci tak. Pieniądze w niczym się nie różnią od każdej innej materii. To, gdzie pracowałam też sprowadzało na mnie tego typu obciążenia. Nie ma znaczenia, czy jesteś biznesmenem, nauczycielem, księdzem, prawnikiem, działaczem społecznym, czy pisarzem. Oni też nie tego szukają i też ich to męczy.  Spotykam ich tu i to widzę.
A pieniądze też są dobre. I tak doprowadzą cię tam, gdzie mają doprowadzić. W ostateczności nie może być inaczej. Wszystkie ścieżki tam prowadzą.

Szliśmy dalej przeskakując przeszkody. Biznesmen starał mi się dorównać, a że był bardzo ambitny, wytrzymał.
W końcu znaleźliśmy się na Trzydniowiańskim. Spojrzałam na zegarek: 59 minut i 59 sekund.
- Całkiem nieźle, jak na dźwiganie cudzych pieniędzy i cudzych problemów. I ty też nieźle. Dałeś radę, choć widzę, że nie tylko myśl o pieniądzach cię obciąża, ale i twój nałóg jedzenia. - powiedziałam do biznesmena, śmiejąc się.

A on, po chwili, zasapany:

- Prawda. Nie czuję się lepiej w roli milionera, niż w roli chłopca, który w dzieciństwie cieszył się tym, że nic nie robi, biegał, pływał, nic więcej nie miał i nie przejmował się tym. No dobrze, ale zostawmy już te pieniądze. Trzy dni temu, podjąłem decyzję, by przyjechać w Tatry.
No i jestem. I wyrzucam na Kulawcu wszystko z siebie. Czuję się lepiej. I wyrzucam też to nałogowe jedzenie. Jem już tylko raz dziennie, co kilka dni odpuszczam sobie w ogóle. Większość to surowe. Nie jem przetworzonego. To fakt, jest we mnie jeszcze część tego nałogu. Coś jeszcze czasem mnie pociąga, ale to uzależnienie mija, czuję to.    
Jesteś moją mistrzynią, moją prywatną wiedźmą, może się czegoś znowu nauczę o jedzeniu. Czy to masz na myśli mówiąc o nałogu?

- Dokładnie. Mam to za sobą. Jestem lekka jak motyl, dzięki temu. Od … Oj nawet nie pamiętam od ilu lat jedzenie przestało mną rządzić. Nieraz już zapominałam o jedzeniu przez parę dni, tydzień, nawet kilka tygodni. Później ktoś mi przypominał, ale nie musiałam. To już nie jest nałóg.

- Jaką masz jeszcze tajemnicę? – zapytał.

- Wędruję i jestem w tej wędrówce całą sobą. Nic więcej.
Takie są wiedźmy - po prostu wędrują. Jeśli ktoś je zapyta, odpowiadają. Nic więcej nie robią i niczego więcej nie wiedzą, poza tym, czego doświadczyły.

Biznesmen szedł w ciszy, a po chwili podszedł bliżej i przyznał:
- Wszystko, co miałaś mi do przekazania, przekazałaś, teraz idę sam … pobyć w górach, powędrować już bez nałogów. Dziękuję za wszystko … Idę!

I poszedł biznesmem w kierunku Jarząbczego Wierchu, a wiedźma? Wiedźma skręciła na Starorobociański.


*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.
Piotr Kiewra

Robert


Gdy pewnego dnia na jego zawołanie nie pojawił się żaden przyjaciel, żadna zakochana w nim kobieta, nikt ze znajomych, poszedł się upić sam. Do tej pory zawsze mu ktoś towarzyszył, zawsze znalazł się ktoś, komu mógł opowiedzieć … i z kim, lub przy kim mógł się napić.

To zdarzyło się pierwszy raz. Dotychczas, gdy pił, ktoś zawsze siedział obok, choćby miałby się tylko przyglądać. Do tej pory zawsze znalazł się ktoś gotów go wysłuchać, razem się bawić, pojechać w góry, lub nad morze, odwieźć do domu, zaopiekować się, po prostu być. Czasem brał na weekend córkę i spędzał z nią czas, organizując jej wycieczki, próbując rozmawiać, próbując okazać się ojcem.

Dzisiaj było inaczej. We wszystkich telefonach jakie w desperacji wykonał, była albo cisza, albo „nie”.  Nawet mieszkający po sąsiedzku kumpel znalazł jakąś wymówkę.

Może dlatego upił się bardziej niż zwykle, do nieprzytomności.


- Robercie, obudź się! – usłyszał. Po chwili jeszcze głośniej i poczuł szarpanie za ramię: - Robercie obudź się wreszcie. Przesypiasz całe życie!
Odwrócił się na łóżku, patrzył przymrużonymi oczami, a na jego własnym fotelu, otoczony słonecznym światłem bijącym przez okno w oczy, siedział jakiś nieznajomy, głośno się śmiejący starzec.
- Kim jesteś i co tu robisz? – zapytał zaskoczony.
- Chciałeś pogadać, opowiedzieć, szukałeś towarzystwa. Oto jestem! – odpowiedział nieznajomy.

- Ale ja cię nie znam. – odparł.

- A jakie to ma znaczenie? Gdy dzwoniłeś do przyjaciół, do kobiet, do znajomych, było ci wszystko jedno, kto z nich będzie. Powiedzmy, że jestem tu w imieniu ich wszystkich. Mam odejść?

- Masz rację, szukałem towarzystwa i było mi obojętne, kto przyjdzie, kto mnie przyjmie. Zostań! Tylko powiedz mi, czemu się śmiejesz? Mi wcale nie jest do śmiechu. I jeśli możesz, zasłoń to okno, bo mnie to światło razi w oczy. -  powiedział do starca.

- Dlaczego się śmieję? Razi cię mój śmiech, razi cię światło? Wiem, czuję - wolałbyś kogoś smutnego. Wolałbyś ciemność. Ale nie tym razem. Jestem twoim towarzyszem, więc też mam coś do powiedzenia, lecz najpierw ty. – powiedział, odczekał chwilkę i ponaglił:

-Chciałeś opowiadać, więc opowiadaj.

Mężczyzna zsunął nogi z łożka, sięgnął ręką po szklankę z alkoholem, lecz starzec ją odsunął i powiedział:  – Nie, tym razem bądź obecny. Zaprosiłeś mnie. Jestem tu, ty też bądź! Opowiadaj! - mężczyzna nerwowo rozejrzał się wokół, jeszcze raz trzęsącą się ręką siegnął po szklankę, lecz gdy ta powędrowała jeszcze dalej, wyjąkał słabym głosem:

- Nie potrafię bez tego.
Starzec nic nie powiedział, rozejrzał się po pokoju, sięgnał po leżące na stole płyty z muzyką i filmami, przeczytał ich tytuły i zaśmiał się znowu głośno. Po chwili znowu powtórzył: - Opowiadaj! A ten jeszcze raz wymamrotał:

- Nie potrafię. Nie wiem, co się dzieje, ale nie potrafię. Nie wiem nawet, o czym chciałem opowiedzieć. Mam pustkę w głowie. Ty mówisz, że jesteś w imieniu wszystkich moich przyjaciół, znajomych, a ja mam wrażenie, jakbyś naprawdę wiedział, o czym opowiem, jakbyś już to znał. Oni przecież tyle razy mnie wysłuchali.  Kim jesteś?

- Dowiesz się. Zrozumiesz, gdy będziesz gotów. - starzec śmiał się nadal. Tylko na chwilę przerwał, by znowu powtórzyć:
- Opowiadaj! Opowiadaj, nie przejmuj się niczym. Mów!

Jednak ten nie był w stanie.
Starzec spoważniał wtedy. Spojrzał przenikliwie na niego i powiedział:

- Nie masz nic do powiedzenia i nigdy nie miałeś. Zapytam cię, a ty sobie sam odpowiedz na to pytanie: Robert, a po co ty to opowiadasz, jaki masz w tym cel, co chcesz przekazać?  Co chciałeś przekazać tym wszystkim, których nazywałeś przyjaciółmi?
Nie padła żadna odpowiedź. Na to starzec:

- Robert, czy jesteś gotów mnie wysłuchać? A to, co powiem, powiem w imieniu tych, którym ty opowiadałeś swoją historię. Chcesz bym ci opowiedział o tobie, jak cię widzę, jak widzą cię twoi przyjaciele, kobiety, które wyznawały ci swoją miłość? Chcesz się dowiedzieć, z czego się śmieję?

Starzec wysłuchał chwili ciszy i kontynuował dalej:
- Już się nie boisz tego światła prawdy, które zagląda ci w oczy? Boisz się, wiem. Wolałbyś by ten pokój był wypełniony ludźmi, ludźmi, których zasmucasz, którym się żalisz, przed którymi żebrzesz o ich obecność, bo się boisz być sam. Boisz się też światła prawdy, wolisz ciemność, bo w niej można ukryć swoje aktorstwo, swój fałsz. Wolisz alkohol, bo wtedy zapominasz o swoim lęku.

Robert, ty kochasz być nieszczęśliwym.  To słychać w każdym twoim słowie, widać w każdym geście, w tym jak się narzucasz, jak błagasz podświadomie o współczucie.  Usłyszałem to w tej muzyce i widziałem w tych filmach. Znam wszystkie twoje opowieści, wszystkie teksty piosenek, wszystkie filmy. Znam wszystkie twoje ucieczki, znam wszystkie twoje triki.

Nieszczęście to jest jedyna i wielka twoja życiowa miłość.  I na dodatek masz jedną równie brzydką namiętność, bardzo chciałbyś byśmy ci w tym towarzyszyli. Przyjaciółmi nazywasz tych, którzy się dali wciągnąć w to twoje piekło. Jest dokładnie jak mowię.  Właśnie tak jest, ale tak się przyzwyczaiłes oszukiwać sam siebie i uciekać przed sobą, że już nie wiesz, co wymyśliłeś.
Zresztą, kiedy miałbyś się zderzyć z prawdą o sobie, skoro cały czas uciekasz od siebie, chlejesz i gadasz, skoro cały czas przekonujesz innych o swoim rycerstwie i heroizmie w walce z nieszczęściem?  

Jestes kiepskim aktorem. Nieszczęście to zły scenariusz na przedstawienie.  Widownia nie podziela twoich zainteresowań, nie chce uczestniczyć w tej żebraninie, nie może też w żaden sposób zaspokoić twego wielkiego ego.

Nikt nie był do tej pory na tyle odważny, by ci to wyrzygać i zamęczałeś tym ludzi.

Część z nich to ten sam typ uciekinierów. Oni chcieli ci opowiadać o swoim własnym nieszczęściu, lecz nie dawałaeś im szansy. Uważałeś się za silniejszego.
Dlatego w końcu źle się poczuli i odeszli poszukać swoich własnych słuchaczy.

Druga część naprawdę ci współczuła i naprawdę cię kocha. To ta mądrzejsza część. Oni też odeszli, bo poczuli, że pocieszanie ciebie jeszcze bardziej cię zatruwa. Zostawili cię, byś miał szansę się odnaleźć. Poczuli, że są dla ciebie tylko formą ucieczki od siebie samego. Musieli cię zostawić byś stracił wszelką nadzieję, że wyżebrzeż od nich jakąkolwiek pomoc. To niemożliwe – odkryli to i odeszli.

Mówimy ci to z powodu współczucia. Nie ma tu innego powodu.
Nie widzę czegokolwiek, czym mógłbym cię pocieszyć. Wręcz przeciwnie chcemy ci wszyscy dokopać. Zrobimy to nawet, gdy będziesz leżący, gdy będziesz błagał o litość. Nie będzie litości.

Jest jeszcze gorzej. Tak naprawdę jesteśmy mordercami. Chcemy cię zabić – tę twoją nieszczęśliwą część. Tę graną, tę z maską na twarzy, tę z prośbą na ustach, tę z wieloma słowami. Chcemy zabić tę fałszywą część ciebie. I jeśli nam się to uda, sprawi nam to radość. Robimy to w imię miłości. Lecz nie możemy użyć tu swoich rąk. Możemy ci powiedzieć, lub okazać to czynem – swoją nieobecnością, brakiem okazanego współczucia.

Reszta tego morderstwa jest w twoich rękach. My w tym nie możemy współuczestniczyć. Dlatego zostawiamy cię samego. Zostawiamy cię samego w tym najtrudniejszym czasie. Zostawiamy cię w ciemności, w smutku, rozpaczy, lęku.

Taka jest prawda. Ty się niczego nie boisz, oprócz lęku przed samym sobą. Boisz się siebie spotkać. To jest twoje nieszczęście, twój strach. Taka jest prawda twoich ucieczek, alkoholu, rozmów z ludźmi, niby miłości. To tylko ucieczki przed sobą.

Musisz w tej samotnej walce, z maską twardziela na twarzy nauczyć się być samemu.  Nie widzę żadnego słowa pocieszenia, żadnego innego rozwiązania, żadnej innej nadziei, żadnej innej drogi.  Wszędzie tylko pustka i ty. Tak ma być, od tej pory. Musisz zostać sam.
- To wcale tak nie jest. - próbował się bronić. Lecz starzec natychmiast mu przerwał:
-Jesteś po prostu głupcem, prostakiem, który gra człowieka skomplikowanego, intelektualistę, człowieka obciążonego. Ty wiesz wszystko o świecie, o innych ludziach, o ich nieszczęściach, chorobach, złu, nienawiści i lękach, które w nich tkwią. Chciałbyś ich zbawić. Ale – powiadam ci – najpierw zbaw siebie!

Robert, jesteś jedynym, który może ciebie zbawić, który może cię uwolnić ze wszystkich ciężarów. Jedyne, co masz zrobić, to masz zostać sam.

Robert, nie ma innych ludzi na świecie, nie ma drugiego człowieka. Nie masz przed kim się wyspowiadać, nie masz nikogo, kto ci może pomóc, nie ma nikogo, kto cię mógłby pokochać, nikogo, kogo ty mógłbyś pokochać. Nie ma drugiego człowieka, jesteś zupełnie sam.

Drugi człowiek to twoje piekło. Drugi człowiek to twoja iluzja, to twoja ucieczka. Drugi człowiek to twoja pijacka wizja. Drugi człowiek to twoje wyobrażenie. Drugi człowiek to tylko twoje lustrzane odbicie, gdzie nie spojrzysz to ty. Nie możesz więc uciec.

I nie obwiniaj drugiego człowieka. Nie obwiniaj ojca, matki, bo nie jest ważne, co do ciebie wchodzi, ważne, co z ciebie wychodzi. Obwinianie to też twoja namiętność, lecz i tą drogą nie uciekniesz.

Nie ma takiej drogi, ścieżki, którą mógłbyś uciec, nie ma takiej niszy, w której mógłbyś się schować.

Nawet twój największy przyjaciel – alkohol, cię zawodzi, bo przecież musisz się obudzić, a ręka ci coraz bardziej drży. Przyjdzie taki czas, że nie dasz rady nic wypić, bo ręka ci nie usłuży. To już blisko.

Spotkaj się ze swoim lękiem. Tylko ta droga została. Stoisz na życiowym skrzyżowaniu, na ostatnim rozdrożu i gdziekolwiek byś nie ruszył, spotkasz tam siebie.
Jedyne co masz zrobić – zakceptować tę matnię, to dno, ten śmietnik … tę samotność, tę nieobecność, fakt nieistnienia drugiego człowieka … i spotkać się ze sobą.

Na początek trzy tygodnie, sam na sam, ze swoim hałasem w głowie i pustką w sercu.  Może po tych trzech tygodniach …

- Dlaczego nie potrafię nikogo pokochać? – spytał tonąc we łzach. Starzec niewzruszony jego łzami:

- A kto ma pokochać? Żebrak? Człowiek, który – tak naprawdę nie istnieje? Nie ma ciebie, bo jeszcze się ze sobą nie spotkałeś. Nie masz nic do dania drugiemu człowiekowi, zupełnie nic. Możesz dać tylko swoje własne nieszczęście. Ty znasz jedynie tę namiętność. Miłości nie możesz dać, bo jej nie masz. Jak masz dać coś, o co żebrzesz? Jesteś żebrakiem, awatarem żebraka – nieszczęśnika. Nie istniejesz, bo nie spotkałeś jeszcze siebie. Uciekałeś …  Kogo miałbyś pokochać? Przecież nie spotkałeś jeszcze drugiego człowieka. Spotykałeś jedynie lustra - ekrany, na które rzutowałeś swoje nieszczęście. Drugi człowiek rodzi się dopiero wtedy, gdy wiesz kim jesteś.

Może po tych trzech tygodniach …
To jest od nas, dla ciebie, lekarstwo. Daj nam spokój, zajmij się sobą! Może po tych trzech tygodniach …

Nagle zadzwonił budzik.

Mężczyzna poderwał się z łóżka. Zwrócił wzrok na środek pokoju, na fotel. Ten stał pusty. Spojrzał na zaciągnięte żaluzje w oknach. Dzienne światło ledwie przebijało gdzieś ich bokiem i od spodu. Gdy je rozchylił nie znalazł ani śladu słońca. Za oknem mżył deszcz.
W głowie zabrzmiało ponownie nieskończone: „Może po tych trzech tygodniach …”

- A więc to sen. – wymamrotał. Spojrzał na stół. Szklanka w połowie wypełniona alkoholem stała na swoim miejscu. Sięgnął po nią. Drugą ręką sięgnął po telefon. Wybrał numer do przyjaciółki. Odczekał na ostatni sygnał. Odłożył go.

- Nie ma drugiego człowieka. Nie istnieje. – powiedział sam do siebie.

Zbliżył brzeg szklanki do ust. Chwilę tak potrzymał. Spojrzał na nią ze wszystkich stron. Odłożył tam, gdzie starzec – w najdalszy zakątek stołu. Wyciągnął baterię z telefonu ze słowami: - Skoro drugi człowiek nie istnieje.

Usiadł na fotelu i zamknął oczy. Pierwszy raz w życiu usiadł w tym fotelu, a w drugim obok, nikogo nie było. Siedział sam i nie rozmawiał z nikim przez telefon, nie czytał gazety, książki, nie oglądał filmu, nie słuchał muzyki, nie pił …

Siedział sam ze sobą.


Piotr Kiewra