79. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*
Szperając po pamiętniku znalazłem dwa zapiski dotyczące Kulawca, szlaku z Doliny Chochołowskiej na Trzydniowiański Wierch. Na nim poznajemy kilka tajemnic samotnego wędrowca.
Od czasu do czasu wybieram się na moją „sportową”, górską ścieżkę, czyli podchodzę na Trzydniowiański Wierch poprzez Kulawiec. To dla wielu droga przez mękę, a dla mnie mój ulubiony sprawdzian dla ciała. Tylko na tej ścieżce mierzę sobie czas.
No i dzisiaj idę tamtędy, a tu jak zwykle, ludzi nie za wiele – mijam po drodze kilka młodych dziewczyn.
To jedyne napotkane tu osoby, mimo szczytu sezonu. Gdy usłyszały, że ktoś za nimi idzie, coraz częściej zaczęły się oglądać i mimo, że przyspieszyły, doganiałam je. W pewnym momencie, tak wykończyłam te “młode koziczki” tą ucieczką poprzez „płotki” kosówkowych korzeni i odrostów, że poddały się. Zatrzymały się i patrzą na mnie, a ja idę dalej swoim tempem, bez żadnej zadyszki.
- Gdzie się pani tak spieszy? My umieramy, a pani w podskokach i z uśmiechem nas przegania. A gdzie my do pani - my młode “siksy“? Podziwiać tylko. - zagadały śmiejąc się z samych siebie.
- Nie spieszę się, lecz od kilkudziesięciu lat sprawdzam na tym szlaku, czy nie jestem za stara na Tatry. Kiedyś mieściłam się w godzinę. A od kilkunastu lat przyjęłam zasadę, że jeśli mieszczę się w tylu minutach, ile mam lat, to znak, że jestem jeszcze młoda koza i mogę spokojnie tu sobie poskakać. Hihi. - też się uśmiałam.
- To ile ma pani lat? Bo my byśmy nie dały pani więcej niż pięćdziesiąt?
-76.
- O Jezusie! To my już jesteśmy za stare na Tatry, a mamy po 22 lata. Zalożyłyśmy, że jeśli wejdziemy na Trzydniowiański w dwie godziny, chyba zgodnie z mapą, to będzie ok. Tylko nie wiedziałyśmy, że tu naprawdę trzeba być kozą, że tu tyle trzeba się naskakać.
- A no trzeba. Dlatego lubię tędy chodzić. – tak sobie gawędziłyśmy w dalszej drodze. Na górze zmierzyłam czas. Zmieściłam się w siedemdziesiąt trzy minuty, dziewczyny w dziewięćdziesiąt trzy.
No i wszystkie, młode kozy i ta „nieco” starsza, poszły wyżej w podskokach, ku Kończystemu Wierchowi i dalej, na Jarząbczy. Towarzyszyła nam radość – iście młodzieńcza radość.
A teraz ten drugi fragment, czyli o kilku tajemnicach samotnego wędrowca w drodze na Kulawiec:
Znowu na Kulawiec. Po zeszłorocznej przygodzie z młodymi kozami, dałam sobie ambitny plan – by przypomnieć młodość i wejść na Trzydniowiański znowu w godzinę, tak jak kilkanaście lat temu. Więc lecę, a nogi same niosą.
Gdy zaczęły się „płotki”, sporo wyżej na ścieżce zobaczyłam mężczyznę. Po kilku miunutach zrównałam się z nim, a on do mnie:
- A to pani? Wiedźma z Krupówek? Witam. No, jaki ten świat jest mały! Miałem nadzieję, że się kiedyś spotkamy, no i proszę … Ale dałaś mi bobu. Nie daję rady. Zadziwiasz mnie. Mam chyba ze dwa razy mniej lat, jestem wysportowany … w miarę, a jednak trudno cię dogonić. Tak, teraz widzę, że golf i tenis raz w tygodniu to nie to. Jak ty to robisz? – zapytał.
- Nie niosę ze sobą aż tyle pieniędzy. – uśmiałam się, a on się przyłączył. Po chwili dodał:
- Znowu masz rację. Jestem obciążony. Chyba nie tego szukałem. Może nie same pieniądze to robią, ale to, co ja robię by je mieć. Coraz gorzej się z tym czułem.
- Powiem ci tak. Pieniądze w niczym się nie różnią od każdej innej materii. To, gdzie pracowałam też sprowadzało na mnie tego typu obciążenia. Nie ma znaczenia, czy jesteś biznesmenem, nauczycielem, księdzem, prawnikiem, działaczem społecznym, czy pisarzem. Oni też nie tego szukają i też ich to męczy. Spotykam ich tu i to widzę.
A pieniądze też są dobre. I tak doprowadzą cię tam, gdzie mają doprowadzić. W ostateczności nie może być inaczej. Wszystkie ścieżki tam prowadzą.
Szliśmy dalej przeskakując przeszkody. Biznesmen starał mi się dorównać, a że był bardzo ambitny, wytrzymał.
W końcu znaleźliśmy się na Trzydniowiańskim. Spojrzałam na zegarek: 59 minut i 59 sekund.
- Całkiem nieźle, jak na dźwiganie cudzych pieniędzy i cudzych problemów. I ty też nieźle. Dałeś radę, choć widzę, że nie tylko myśl o pieniądzach cię obciąża, ale i twój nałóg jedzenia. - powiedziałam do biznesmena, śmiejąc się.
A on, po chwili, zasapany:
- Prawda. Nie czuję się lepiej w roli milionera, niż w roli chłopca, który w dzieciństwie cieszył się tym, że nic nie robi, biegał, pływał, nic więcej nie miał i nie przejmował się tym. No dobrze, ale zostawmy już te pieniądze. Trzy dni temu, podjąłem decyzję, by przyjechać w Tatry.
No i jestem. I wyrzucam na Kulawcu wszystko z siebie. Czuję się lepiej. I wyrzucam też to nałogowe jedzenie. Jem już tylko raz dziennie, co kilka dni odpuszczam sobie w ogóle. Większość to surowe. Nie jem przetworzonego. To fakt, jest we mnie jeszcze część tego nałogu. Coś jeszcze czasem mnie pociąga, ale to uzależnienie mija, czuję to.
Jesteś moją mistrzynią, moją prywatną wiedźmą, może się czegoś znowu nauczę o jedzeniu. Czy to masz na myśli mówiąc o nałogu?
- Dokładnie. Mam to za sobą. Jestem lekka jak motyl, dzięki temu. Od … Oj nawet nie pamiętam od ilu lat jedzenie przestało mną rządzić. Nieraz już zapominałam o jedzeniu przez parę dni, tydzień, nawet kilka tygodni. Później ktoś mi przypominał, ale nie musiałam. To już nie jest nałóg.
- Jaką masz jeszcze tajemnicę? – zapytał.
- Wędruję i jestem w tej wędrówce całą sobą. Nic więcej.
Takie są wiedźmy - po prostu wędrują. Jeśli ktoś je zapyta, odpowiadają. Nic więcej nie robią i niczego więcej nie wiedzą, poza tym, czego doświadczyły.
Biznesmen szedł w ciszy, a po chwili podszedł bliżej i przyznał:
- Wszystko, co miałaś mi do przekazania, przekazałaś, teraz idę sam … pobyć w górach, powędrować już bez nałogów. Dziękuję za wszystko … Idę!
I poszedł biznesmem w kierunku Jarząbczego Wierchu, a wiedźma? Wiedźma skręciła na Starorobociański.
*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.
Piotr Kiewra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane