piątek, 25 lipca 2014

Jerzyki i jaskółki

Urodziny minęły, goście się rozjechali, a cała wrzawa wokół jego osoby ucichła. 

Powiedział wtedy do prawnuczka z tajemniczą miną na twarzy:

- Widzisz, chociaż dopiero początek lata, ptaki odleciały już do ciepłych krajów. – i obaj śmiali się głośno.

Następnego dnia rankiem, mimo przestróg i uwag, że w tym wieku nie powinno się leżeć na słońcu, ustawił sobie leżak na trawniku i wylegiwał się na nim patrząc w niebo. Natychmiast poczuł słoneczną moc spływającą do jego ciała, umysłu i serca. Lekko zmrużył oczy i zatopił się w błękicie jak w oceanie.

Później, gdy na niebie pojawiły się chmury, płynął wraz z nimi w bezkres i niezmierzoną głębię nieba. Jeszcze później, gdy dostrzegł, hen wysoko, ledwie widoczne dla jego zmęczonych i starych oczu ciemne i bardzo szybko przemieszczające się punkciki, mógł się tylko domyślać, że to jego ulubione ptaki. Od czasu do czasu przelatywały też znacznie niżej, nieraz tuż nad domem i nad nim. Pędziły z piskiem dwa, trzy, lub więcej. Wodził żywo za nimi oczami, cieszył go rozgrywany tuż nad jego głową jerzykowy berek.

Mógł tak patrzeć godzinami. Tym razem, czy to z powodu ostatnich wydarzeń, czy z powodu pytań i próśb jakie się pojawiły w ustach niektórych gości, przymknął na chwilkę oczy, by natychmiast powędrować myślą nad brzeg jeziora, nad którym na ławeczce siedziała para, kobieta i mężczyzna. Ona jedną dłoń trzymała w jego dłoni, a w drugiej bukiet wiosennych kwiatów, maków i chabrów. 

Dostała od niego kwiaty z zapewnieniem, iż on nigdy jej nie opuści. Dotrzymał słowa  i nadal dotrzymuje. Od prawie pięćdziesięciu lat zrywa maki i chabry dla niej, prawie od dwudziestu, kładzie je na pustej ławeczce na brzegu jeziora. 

Kilka dni temu znowu je tam położył. Ten obraz kobiety i mężczyzny na ławeczce to jedyne wspomnienie, które wracało. Stało się świętem, taką bezbolesną pamiątką. Twarz kobiety pozostała do dziś wyraźna, kwiaty natomiast dużo straciły ze swych kształtów i kolorów ... 

- Dziadek zasnął, bo jest bardzo zmęczony. – usłyszał cichutki głosik swojego prawnuczka.

Faktycznie ostatnie dni były dla starca męczące, było tłoczno i gwarno. Odwiedziny rodziny, przyjaciół, znajomych, życzenia, wywiady, toasty, rozmowy. A niemal w każdym pytaniu do niego wysłuchiwał próśb, by opowiedzieć to o tym, to o tamtym ze swojego długiego życia. On zaś nie lubił wspominać, wolał rozmawiać o górach, o kolejnych wyprawach, o zwierzętach i roślinach, lecz jeszcze bardziej wolałby milczeć i by całe to zamieszane z jubileuszem już się skończyło.  Zawsze, gdy ktoś pytał o tajemnicę jego stu lat życia odsyłał do kilkusetletniego dębu. Mawiał wtedy:  „Od niego dowiecie się wszelkich tajemnic, tak jak ja kiedyś się dowiedziałem.” Gdy odpowiadano, że od drzewa można usłyszeć jedynie szum liści i ciszę, on natychmiast ripostował: - Otóż to, otóż to, ot i cała tajemnica - cisza i spokój, spokój i cisza. - uśmiechał się tylko tajemniczo i niczego już więcej nie chciał powiedzieć.

- Nie, nie śpię. -  powiedział cicho dziadek.
- Dziadku! Wiem co robisz. Mogę się przyłączyć? – zapytał prawnuczek.
- Tak. Usiądź tu na trawie, na słoneczku. Opowiem ci o jerzykach i jaskółkach. Chyba przyszedł na to czas. Nikomu do tej pory o nich nie opowiadałem, bo nikt nie był gotów, by zrozumieć. Czuję, że ty jesteś. Lecz najpierw popatrzmy razem na nie. – zaproponował dziadek.

- Dziadku, czego się nauczyłeś od tych ptaków? Czego ja się mogę nauczyć? – zapytał wnuczek.
- To dobre pytanie. Bardzo dobre, bo nie zapytałeś czego się możesz nauczyć ode mnie, lecz od nich. Ja niczego nie mogę i nie chcę ciebie uczyć.  Ode mnie dowiedziałbyś się tego, co ja uważam za ważne, usłyszałbyś słowa, a to nie to samo co twoje własne doświadczenie, to nie to samo co obserwacja. To duża różnica. Słowa nic nie znaczą, póki to co się za nimi nie kryje – prawda – nie stanie się naszym doświadczeniem. Gdybym ci opowiadał o jaskółkach, a ty sam byś ich nie wdział, mógłbyś je pomylić z bocianem, albo z wróblem. Rozumiesz mój drogi? – powiedział dziadek, bacznie przyglądając się wnuczkowi. Skierował wzrok z powrotem ku niebu i długi czas milczał. Wnuczek domyślał się, że dziadek odbywa długą podróż w czasie.

Mimo, że był jeszcze dzieckiem, umiał być cierpliwy, potrafił czekać. Nic więc nie mówił, leżał na trawie, patrzył w niebo i tak jak dziadek przyglądał się ptakom, które zataczały koła, wykonywały nagłe zwroty, to nurkowały, to prawie się zatrzymywały, by za chwilkę tuż nad ich głowami przelecieć z piskiem, z szybkością błyskawicy, z pełną energią, bez żadnego planu, bez żadnego zamiaru, pragnienia, przewidywania, czy jakichś jawnych, czy ukrytych intencji, czy zasad. Wnuczek, tak jak dziadek, po chwili obserwacji, był już podekscytowany. Czuł, że to on tam szybuje, wykonuje te zakręty, bawi się z nimi na całego, bez żadnej kontroli, bez żadnych zahamowań, marginesu bezpieczeństwa. Lot tych ptaków był pełen przygód, pełen radości i takie samo było ich obserwowanie.
Gdy dziadek zauważył, że wnuczek poczuł się szczęśliwy, zaczął swą opowieść.

Śmierć po raz pierwszy

Gdzieś bardzo daleko stąd i bardzo dawno temu, mały, może 10 letni chłopiec stał z procą w rękach i płakał. Wysoko nad jego głową przebiegały druty linii elektrycznej, a na nich siedziało kilkanaście ptaków, wszystkie mu się przyglądały, a on czuł się winny.
Chłopak uczył się strzelać. Miał kieszeń wypchaną kamykami, co chwilę sięgał do niej dłonią wyciągając pojedyncze pociski. Zakładał je na kawałek skóry umieszczony pomiędzy dwoma gumowymi sznurkami rozpiętymi na małych widełkach zrobionych z gałązki bzu. Wystrzeliwał kamyki to w górę, w stronę chmur i słońca, to w dal, w stronę pobliskich łąk. Celował to w drewniane słupy z drutami elektrycznymi, to do drzew, to do liści łopianu, w kolczaste kulki ostów lub w łodygi pokrzyw. Za każdym razem obserwował lot kamyków; za każdym razem, oprócz tego jednego, jedynego strzału. Minutę temu wystrzelił przypadkowo do góry, a po chwili, u jego stóp, spadł czarno biały ptak. Na jego główce zauważył dużą kroplę krwi. Domyślił się, że to jego przypadkowy strzał zabił tego ptaka. Spojrzał to na trzymanego w rękach martwego ptaka, to na siedzących na drutach jego towarzyszy i ujrzał w ich oczach zarzut popełnienia strasznej zbrodni. Wszystkie ptaki przyglądały się mu uważnie, a on nie mógł nic zrobić. Nie mógł już go uratować, nie mógł uciec, bo świadkowie i tak na niego patrzyli, a w jego dłoni tkwiło jeszcze narzędzie przy pomocy, którego to zrobił. Zapłakało biedne serce chłopaka. Poczuł się źle. Odrzucił procę i postanowił już nigdy żadnemu zwierzęciu nie zrobić krzywdy.

Następnego dnia, gdy poszedł na swoją ulubioną łąkę, usiadł na trawie nad rzeczką, ujrzał czarno-białe ptaki w locie. Latały bardzo szybko, znacznie szybciej niż inne ptaki. Uganiały się po niebie za czymś, co nie było widoczne. Chłopak rozpoznał w tych ptakach te, które dzień wcześniej był świadkami jego czynu. Od tej pory często przyglądał się jak latają. Obserwował ich lot, gdzie mieszkają, ich zwyczaje. Zawsze, gdy się z nimi spotykał na łące, gdy widział je szybujące szybko nad dachami domów, czy latające tuż nad ziemią, przepraszał je za śmierć jednego z nich. 
     
Ich latanie, to nie była praca, czy jakieś rutynowe zajęcie w poszukiwaniu jedzenia, to była zabawa - one zawsze się bawiły.

To wtedy na łące,  po raz pierwszy w życiu, zaczął marzyć: chciałby latać, latać tak szybko jak one. Chciałby patrzeć na świat z góry, widzieć to co one widzą. Chciałby ciągle się bawić, być radosnym bez powodu - tak jak one. Wtedy nie miał powodu by się cieszyć, wręcz przeciwnie, te chwile na łące, obserwowanie jaskółek na niebie, to jedyne chwile, gdy się uśmiechał, czuł się szczęśliwy. W domu i na podwórku był strach.

Chciałby nie męczyć się i móc od rana do wieczora biegać, latać - być tak wolnym jak one. Chciałby być wolnym i  … się nie bać.

Wtedy jeszcze nie wiedział, czym jest entuzjazm, radość, czym jest wolność, czym jest spontaniczność, nie wiedział też czym jest miłość. Nie potrafił tego wszystkiego nazwać, ale właśnie tego pragnął. Przez następne lata właśnie tego się uczył od obserwowanych ptaków. Uczył się radować najprostszymi czynnościami, oddychaniem, marszem, biegiem. Uczył się od nich odważnego lotu. Tak, to od nich uczył się spoglądać tylko do najbliższego zakrętu.

Tak długo przepraszał i prosił jaskółki o wybaczenie, aż nauczył się przepraszać, prosić o wybaczenie i nauczył się wybaczać tak, jak jemu wybaczono. Jaskółki zostały jego przyjaciółkami na całe życie. On dla nich też.
Poczuł ulgę. W domu i na podwórku również.


Cisza niezrozumienia.

Chłopak dorastał, lecz jaskółki się nie zmieniały. Ciągle robiły to samo i ciągle były radosne. Odwiedzał codziennie łąkę. Przez pół roku spotykał tam swoje przyjaciółki. Zapragnął, by na tej łące pojawił się ktoś jeszcze – kobieta.
Kobieta się pojawiła, lecz łąki nie odwiedziła nigdy, nie chciała też przyjaźni z jego przyjaciółmi.
Chłopak nie zastanawiał się nad tym co za zakrętem, ona wymagała, by wiedział. Gdy starał się i wprowadzał tę wiedzę w życie, nie było lepiej. Ona była  już za kolejnymi zakrętami.
W końcu nastała dziwna cisza – cisza niezrozumienia - wiele słów wypowiedzianych na próżno i jeszcze więcej niemożliwych do wypowiedzenia.
Nie potrafił się zmienić i ciągle gonić tam, gdzie nie było radości.

Pewnego dnia jaskółki odleciały, wtedy się poddał, bo zrozumiał, że nie można się przeciwstawiać życiu, naturze, sobie, tak jak nie przeciwstawiają się jego ulubione ptaki. Opustoszała łąka, również ta wewnątrz niego. Aż do wiosny zniknęła radość.

Powrót wiosny jesienią

Postanowił coś zmienić, bo czuł się winny. Po raz drugi w życiu czuł się winny. Tym razem wybaczenie innym i sobie, to było trochę za mało. Czekała go inna zmiana – jaka? Nie wiedział. Czekał więc. Znów obserwował niebo i swoich szybkich i zwinnych przyjaciół.  

Pewnego dnia odkrył to. Obserwował jaskółki, a jakiś głos wewnątrz niego mówił mu: Odwróć kierunek! Odwróć kierunek!
I zmienił kierunek: Zamiast do siebie – od siebie.
Na początku nie wychodziło. Za bardzo się starał, lecz gdy zaczął się tym bawić, wtedy wszystko się zmieniło. Wtedy jesienią przyszła wiosna, a wraz z nią radość. Od tej pory wystarczyło być, a pojawiali się ludzie, przyjaźnie, wiele dobrych rzeczy. – tu dziadek spojrzał na wnuczka, bo poczuł, iż ten chce o coś zapytać, ale nie śmie przerywać. Domyślił się jednak czego wnuczek nie rozumie, więc podpowiedział:
- Zamiast brać, zaczął dawać. Otworzył gdzieś wewnątrz siebie, gdzieś w okolicy serca, takie małe nasionko z ukrytą w nim energią. A ono zaczęło rosnąć, kwitnąć, świecić jasnym światłem. Rozumiesz mój drogi o czym mówię?
- Tak dziadku, teraz wiem, co masz na myśli. – odpowiedział wnuczek. Dziadek kontynuował:

- Gdy poobserwował jaskółki, one to potwierdziły, wszystko inne wokół też. To był właściwy kierunek. Teraz wiedział skąd w nich taka radość. To było przełomowe odkrycie.

Z miłości będziemy sądzeni pod koniec życia, mawiał pewien święty, lecz sądzimy też sami siebie na co dzień. Nasz smutek oznacza, iż nie dzielimy się w tej właśnie chwili miłością z nikim. Jeśli o tym wiesz to trzeba to zmienić. – powtarzał sobie często od tej pory. Zauważył też, że ten kierunek strumienia energii miłości jest bardzo ważny i właściwy, odmienia nasze życie i to na zawsze. Zaczynamy wtedy siebie cenić, inni zaczynają nas cenić. Tak, dawanie miłości to źródło radości. Jaskółki obdarowują miłością, stąd tyle w nich entuzjazmu, zabawy.  

Dzięki nim to odkrył. Szkoda tylko, że czekał na nie pół życia, lecz wkrótce i tego przestał żałować, bo tak jak jaskółki nie potrafią latać do tyłu, tak i rzeka jego życia nie mogła zawrócić.

Jerzyki i zupełnie inna cisza

Pewnego dnia usiadł naprzeciwko jakiejś kobiety i dzięki niej odkrył jerzyki. Opowiedział jej o jaskółkach, a ona jemu o swoich ulubionych ptakach i zaczęli je wspólnie obserwować. To im wystarczało. Siedzieli na ławce i obserwowali. Mimo, że używali niewielu słów, rozumieli wiele: siebie, ona jego, on ją, ich ptaki i świat wokół. Nie musiał jej pytać czy odwiedzi jego łąkę, czy polubi jego przyjaciół, ona też nie zadawała mu wielu pytań.

Proza życia

- Dziadku, czy on ją pokochał? – zapytał wnuczek.
- Tak.
- To powiedz, dlaczego nie byli razem?
- Ona kochała wolność, a on tę wolność szanował, bo wiedział od jaskółek czym jest wolność.
- Cierpiał?
- Tak, na początku ćwiczył swoją tęsknotę, ale wraz z jego miłością rosła cierpliwość, wytrwałość i akceptacja. Tęsknota była niebosiężna jak Himalaje, lecz jego miłość tak głęboka i wielka jak ocean, więc wytrwał. Miał jej tyle do powiedzenia, tyle do wyśpiewania, wytańczenia i wyrecytowania, lecz gdy się z nią widział, trwali w ciszy. Siedzieli na ławce nad jeziorem, spacerowali w lesie, czy brzegiem morza, chodzili po górach, obserwowali jerzyki i jaskółki. Trzymał ją za rękę, zaglądał jej w oczy i cieszył się tym, że jest blisko.

Później - jak jerzyki i jaskółki – odlatywali, każde w swoją stronę, lecz radość trwała. Czuł bliskość jej serca, mimo że dzieliły ich kilometry, czasem morza i góry, dzielił ich czas i mimo to, taka bliskość wystarczała. Nigdy jemu nie powiedziała, że go kocha, wcale tego nie potrzebował słyszeć, a ona nie potrzebowała mówić.
Ona nie musiała mówić co ją cieszy i dlaczego. On to czuł.

Tak, miłość to cisza zrozumienia. Nie musiał jej mówić, że kocha kwiaty, dlaczego obserwuje jaskółki. Nie musiał tłumaczyć, że nie ma na świecie rzeczy, których by nienawidził. Ona też. Nie musieli się starać, by pokazywać siebie z jak najlepszej strony, udowadniać swoją wartość. Cieszył się jej istnieniem, ona jego. Raz, czy dwa tylko zapytała, czy jej nie opuści. Zapewnił, że nie mógłby, bo wiąże go z nią niewidzialna nić. 
Na początku w jej życiu było wiele niepokoju. Uspokajała ją jego cisza, wspólne obserwowanie ptaków i drogi do najbliższego zakrętu. Gdy nauczyła się tego od niego od tej pory przeważała już radość. 

To wszystko. Taka była proza ich życia. Opisywała i wypełniała ją cisza ich serc. Była bardzo wymowna, wystarczała za słowa, muzykę, taniec, obraz i poezję.  

Śmierć po raz drugi

- Dziadku, czy ona umarła pierwsza? I co wtedy? Ja on to przeżył?
- Ona została w nim, we wszystkim co go otaczało, a przede wszystkim w sercu. Tyle razy odlatywała jak jaskółka, więc ten ostateczny odlot nie był wcale inny. Może trochę dłuższy i dalszy, lecz on czuł, że ona trwa i będzie trwała – ona nadal istnieje. Nie ma jej ciała, lecz pozostała po  niej miłość, a miłość to radość, więc nie cierpiał. Mimo, że obraz pustej ławki i kwiatów na niej wracał do niego od czasu do czasu, mimo, że sam siadał tam przynajmniej raz do roku i obserwował cichą taflę jeziora, ptaki, drzewa, to czuł, że tak naprawdę się nic nie zmieniło.

Zresztą zauważ, gdy dobrze patrzysz, gdy patrzysz głębiej – sercem, to to dostrzegasz – czujesz, że śmierć niczego nie zabiera, że nic nie przemija.

Trudno to pojąć, ty jesteś mały i nie doświadczyłeś jeszcze wielu rzeczy, lecz na pewno doświadczysz. Wiem, bo mimo, że masz niewiele lat, to potrafisz kochać. Widzę jak patrzysz na drzewa, na jerzyki i jaskółki i widzę jak one patrzą na ciebie. Nie możesz tego ukryć. Czuję to. Mówię to tobie, bo czuję, że rozumiesz. Wiesz – czujesz czym jest cisza, czym jest przyjaźń, miłość, czym jest wolność.
Tak, jesteś mały, a już tak dużo rozumiesz, bo  … czujesz, bo liczy się nie wiedza, to co wiesz, lecz to co czujesz. Jeśli czujesz, to wiesz czym jest życie. – dokończył dziadek.

Obaj leżeli po tych słowach może godzinę, może dwie. Nie padło w tym czasie żadne słowo. Popijali wodę, jedli owoce i obserwowali jerzyki i jaskółki. Dziadek na chwilkę zasnął.

Chłopak zastanawiał się nie nad tym, z czym wiąże go niewidzialna nić, o której mówił dziadek, lecz z czym go nie łączy. Czuł, że nie ma niczego takiego. Stąd chyba u niego taka wytrwałość, stąd umiłowanie słuchania i obserwowania. Stąd tyle radości z każdego kroku, z każdej czynności i bezczynności.

To nie nauka

-  Dziadku, czego jeszcze można się nauczyć od jaskółek? – pytał dalej malec.
Jerzyki i jaskółki nie mogą nauczyć cię niczego, pokażą tylko kim jesteś. Czy jaskółka może udawać bociana? Nie, ty też nie możesz być ani jednym ani drugim, musisz być sobą, musisz to odkryć, a później żyć zgodnie z tą prawdą.

Mogą pozwolić ci szybciej dojrzeć, pozwolą by się szybciej zacząć śmiać ze swoich problemów, ze społeczeństwa, z polityki, szkoły, z pieniędzy, z wychowywania dzieci ...
- Dziadku, ty się śmiejesz z wychowywania dzieci? – zdziwił się wnuczek.

- Tak, bo zrozumiałem to, co kiedyś - dawno temu - powiedział poeta, że dzieciom możemy dać miłość, lecz myśli naszych dać nie możemy i nie sprawimy, by stały się takie jak my. Więc po co je wychowywać? Czy ja ciebie wychowuję? Razem obserwujemy jaskółki – to wszystko. – uśmiechnęli się w jednej chwili, dziadek i wnuczek, a on kontynuował wcześniej zaczętą myśl:

- To co dzisiaj jest dla ciebie wielkim problemem, kiedyś będzie śmieszne, może już jutro takie będzie, lub nawet dzisiaj wieczorem. Gdy się dorasta wyrasta się ze swoich problemów. Dzisiaj gdyby na nowo się pojawiły moje, śmiałbym się z nich.
  
Dzisiaj wszystko co jest dla wielu ważne, ogromne, to przede wszystkim to, co sami stworzyli. Góry są wielkie, oceany też, i one są takie dla wszystkich, natomiast problemy, te same sprawy, dla jednych urosły, dla mnie zmalały. Nawet śmierć jest czymś czego się nie boję. Bo czego miałbym się bać. Nie bałem się młodości, dojrzałości, czemu miałbym bać się starości. Ona jest piękna, jest w niej tyle piękna, bo powoli staje się bramą a nie kresem wszystkiego. 

Teraz rozumiem wiele z tego, co było do tej pory niezrozumiałe, teraz rozumiem dlaczego w życiu pojawiają się jaskółki i jerzyki, te a nie inne kobiety, łąka, drzewa, kwiaty, góry, wielkie góry problemów. To wszystko sprawia, że dorastasz, a dorastanie sprawia radość. Dorastanie to jak zdobywanie górskich szczytów, więcej - to jak opanowanie sztuki latania z jerzykami.

- Mój drogi, a czy mógłbyś mi powiedzieć, co zrozumiałeś ty obserwując dziś jerzyki razem ze mną? – zapytał dziadek.
- Bawić się tak jak ścigają się jerzyki – to ma sens. – odpowiedział chłopiec po chwili zastanowienia, a dziadek dokończył:
- Tak, kiedyś przyszła mi taka sama myśl, niestety dużo później to zrozumiałem niż ty. Ściganie się za pieniędzmi, znaczeniem, stanowiskami, prestiżem, rzeczami nie ma absolutnie żadnego sensu. Tylko zabawa w ściganie się ma sens. 

Powiedz mi co jeszcze zrozumiałeś?
Wnuczek znowu się zastanawiał chwilkę i w końcu powiedział:
- Próba zmieniania ludzi – nie ma sensu. Lecz tego się dowiedziałem od ciebie, dziadku. Możesz mi powiedzieć dlaczego nie ma sensu zmienianie ludzi i skąd to wiesz?
- To, mój drogi, wiem z doświadczenia, bo nikt i nic do nas nie należy, nikomu i niczemu nie możemy dać niczego, myśli, słów, rzeczy, możemy dać jedynie naszą miłość. Nie możemy nikogo zmienić, poza sobą samym. Jerzyki i jaskółki nikogo i niczego nie zmieniają. Uczą swoje dzieci latania, a reszta ich nauki to życie. Mimo tego, że przez miliony lat, nie zbudowały żadnej wieży, żadnego pałacu, żadnej drogi, nie posadziły żadnego lasu, są szczęśliwe. Nie orzą, nie zbierają, a żyją dostatnio. Latają z entuzjazmem, cieszą oczy, serca, dają z siebie tyle, ile mogą dać – siebie. Wszystkie nasze spotkania, miłości służą tak naprawdę jednemu – poznaniu siebie. Poznając siebie, poznajesz wszystko.

Gdy to zrozumiałem, przestałem zabiegać o to, by zmieniać, ale sam też zyskałem wolność, bo przestałem stawać się takim jak ktoś to sobie zaprojektował i przestałem dążyć do tego, by stać się tak jak inni. Zdałem sobie z tego sprawę pewnego burzliwego dnia i od tej pory mój marsz, to wspinaczka pełna radości i coraz to nowe, piękne widoki. Od tamtej pory nie potrzebuję już skrzydeł, by latać.

Starzec zamilkł. Patrzył długo w niebo, patrzył na ptaki i w końcu powiedział:
- Pamiętaj mój drogi chłopcze, że i ja nie chcę cię niczego nauczyć, nie chcę ci przekazać żadnej wiedzy, żadnej prawdy, żadnej mądrości, żadnej mojej mądrości, chciałem ci tylko pokazać skąd mądrość przychodzi – z obserwowania, lecz to ty sam musisz ją odkryć. Ja obserwowałem jaskółki i jerzyki, bo je pokochałem, ty – być może - znajdziesz swoje własne źródło, znajdziesz nasionko ukryte w tobie. Szukaj, aż znajdziesz. Na pewno tego nie przegapisz, bo temu odkryciu zawsze towarzyszy radość, trwała, bezgraniczna. Ona jest i kwiatem, i owocem. Gdy ją znajdziesz nic nie będzie straszne, nic. Nawet śmierć.
 
Obaj, starzec i mały chłopiec, leżeli tak do końca dnia, obserwując niebo, jaskółki, jerzyki, chmury. Nic się nie zmieniło. Ptaki, chmury, słońce zmieniły swoje miejsce na niebie, lecz pozostały takie same. Jedynie w tych dwóch wytrwałych obserwatorach dużo się zmieniło.


Piotr Kiewra  

poniedziałek, 14 lipca 2014

Chabry













Na zielonym polu rosną,
Latem i wcześniej – wiosną,














Wśród zbóż co dają chleba,
Dojrzewają błękitem nieba.













Chwalą je w pieśniach skowronki,
Maki, polne i leśne dzwonki.














Chabry!














Obdarowane słońcem,

Kroplami deszczu i poranną rosą

Roztańczone wiatrem

Wszystkiemu co żyje radość niosą













Chabry! 

Mam  do was prośbę

Zanieście tę radość, światło, taniec, pieśń

Tym, których dni wypełnia smutek, ciemność, cierpienie, złe słowo.















Nie, nie zerwę żadnego z was, 

Zostawię was na polu.

Tchnijcie jedynie waszą miłością na 

te fotki, 

by każdy kto je zobaczy, poczuł, 

że jest z wami, 

tak jak ja byłem













Dziękuję!



Piotr Kiewra

wtorek, 8 lipca 2014

Miłość i cierpienie

- Wietrze, pokochałem, lecz cierpię, tęsknię. Dlaczego miłość jest taka? – zapytał człowiek.

- Doświadczasz miłości, by poznać, by poczuć czym ona jest, czym jest prawdziwa miłość, a jest drogą prowadzącą cię do czegoś większego niż ona sama, do wolności, do pełni wolności.
Na tej drodze znajdujesz przewodnika a jest nim radość, lecz skoro jest radość, to jest też cierpienie, bo radość i cierpienie są jednym. Cierpisz, bo jeszcze nie rozumiesz. – odpowiedział wiatr.

- Powiedz mi w takim razie co mam zrozumieć? – zapytał niecierpliwy człowiek.

Odpowiedział mu wiatr:
- Nie mogę, nie potrafię tego zrobić, bo jeśli masz zrozumieć, jeśli masz być wolnym, to tej drogi masz doświadczać sam. Nikt i nic nie jest w stanie ci tego opisać, streścić, nauczyć, opowiedzieć. Nie ma takich słów, obrazów, niczego czym można zastąpić twoje własne doświadczenie.

Tak, MIŁOŚĆ ma być twoim własnym doświadczeniem, a po niej przyjdzie WOLNOŚĆ. To się zdarzy jedynie wtedy, gdy będziesz podążał tą drogą krok za krokiem, mimo, iż w tym marszu będzie cierpienie.

Tylko wiedz, że jest na tej drodze trochę zakrętów, wzniesień, fałszywych znaków, miraży i że jest ona dość długa. Te fałszywe znaki to czasem krótkotrwała przyjemność i chwilowy ból.

Nie mogę za wiele zrobić, bo to twoja droga i co najciekawsze - na jej końcu, gdy będziesz bliski największych odkryć, będziesz na niej sam. Na początku, owszem, ktoś ci w tej drodze towarzyszy – osoba, którą kochasz. I w tej części drogi jest cierpienie. Wolność przyjdzie w chwili, gdy zrozumiesz dlaczego nie dzielisz tej drogi z nikim.

Pocieszę cię, ból jest na początku drogi, a bezgraniczna radość na jej drugim końcu. Gdy tam dotrzesz już nigdy nie zawrócisz, będziesz kochał, ale będziesz wolny. I to będzie prawdziwa miłość, bo ona zawsze idzie w towarzystwie wolności.

Bądź cierpliwy zatem. 

Kochaj, bo tylko miłość pozwoli ci tak wiele zrozumieć, ona pomoże ci zrozumieć wszystko. – zachęcił wiatr i wyruszył swoją własną drogą.



Piotr Kiewra 

poniedziałek, 7 lipca 2014

91 lat


- Nic się w moim życiu nie układa. Wiele moich marzeń nie spełnia się, a te, które stają się rzeczywistością wcale mnie nie cieszą. Co się dzieje? Chyba już nic się nie zmieni, zawsze pozostanę na marginesie. Innym się udaje, mają pieniądze, udane życie, uśmiech na twarzy, a mi wszystko się wali na głowę. – takie to myśli przepływały przez jej umysł od wczoraj wieczorem. Nie przespała nocy, a teraz rano zrobiło się jeszcze gorzej, wręcz rozpacz.

W pokoju ciemno. Wyjrzała przez okno. Na zewnątrz chmury: ciężkie, szare, prawie czarne, niskie – przyciskające człowieka do ziemi. Czuła ich ciężar, mimo że była za szybą. Padał deszcz, silnie wiało. Było bardzo nieprzyjaźnie i na zewnątrz, i w niej samej.

- Niech się to wszystko skończy. Po co mam tak się męczyć? Po co to wszystko? Nie ma kolorów w mojej przyszłości, nie widzę nic, tylko samą czerń i szarość, same chmury, nie widzę słońca, tylko sam deszcz i wiatr. Jestem już stara. Tak chcę być jeszcze starsza, chcę mieć to za sobą. Chcę mieć pięćdziesiąt, sześćdziesiąt … , nie …  siedemdziesiąt lat. No dobrze: niech będzie 91 lat. – wypowiedziała te ostatnie życzenia na głos, by je usłyszano, by ogłosić jej gotowość na to, światu.  

Poczuła się nieco lepiej, bo wyobraziła siebie jako zgrzybiałą staruszkę, która siedzi sobie na bujanym foteliku, o nic już się martwi, tylko czeka. Nie przejmuje się przyszłością swoich dzieci … i wnuków (no tak w tym wieku ma się dużo wnuków), ich i swoimi kredytami, złymi wieściami ze świata, w ogóle niczym się nie przejmuje, bo przecież na pewno ktoś się takimi staruszkami zajmuje.

- A jak się nie zajmie? A jak nie będzie nikogo, kto chciałby się mną zająć? – pomyślała i zrobiło się jej jeszcze gorzej. – No tak, bycie 91 letnią staruszką też nie zdjęło ze mnie cierpienia. Kto, lub co zdejmie ze mnie to cierpienie? Kogo, lub co mogę o to zapytać? – zaczęła się zastanawiać.

- Kto? Co? Kto? Co? – pytała dalej samą siebie i świat za oknem, najpierw cicho, później na głos.

Przytknęła nos do szyby i ciągle powtarzając te dwa słowa obserwowała świat za oknem. Zobaczyła jaskółki, które latały tuż nad ziemią. Otworzyła okno. Od razu do pokoju wdarł się wiatr i jej głośno wypowiadane słowa wyniósł pod chmury, wyniósł drzewom, jaskółkom.

Tak długo już powtarzała „kto, co”, że w końcu postanowiła posłuchać, czy gdzieś nie usłyszy odpowiedzi. Nic! Tylko wiatr świszczał w uszach. 

- Wietrze, a może ty mi powiesz, może ty odpowiesz na moją prośbę? – zapytała, a wiatr po chwili uciszył się, lecz nic nie odpowiedział. – Tak, wiedziałam, ty wietrze też się uchylasz od odpowiedzialności!  

Lecz cisza której doświadczyła pozwoliła jej zwrócić uwagę na jaskółki. Latały nie przejmując się deszczem, ani wiatrem. Gwałtownie skręcały to w lewo, to w prawo. Przyglądała się im dłuższy czas i odniosła wrażenie, że jest w nich wiele radości, że są bardzo entuzjastyczne. 
– Tak, ich lot, ich praca są pełne entuzjazmu, są pełne radości. Nie patrzą na to co wokół, nie szukają nigdzie smutku, nie uzależniają się od tego co na zewnątrz, od słońca, wiatru, deszczu, ludzi, od czegokolwiek. Nie zastanawiają się czy skręcić w lewo, czy w prawo, samo życie podejmuje decyzje za nich. Dlatego są tak spontaniczne, dlatego są tak żywe. No i nie robią tak bezsensownej rzeczy jak rozmyślania o dodaniu sobie lat.  Żadna z nich, na pewno, nigdy - ani przez chwilę – nie pomyślała, że chciałaby mieć 91 lat. Och jaka ja jestem głupia. Tak, jestem głupia. Po co ja w ogóle myślę? Trzeba brać życie takim jakie jest, a nie zrzucać odpowiedzialność na wiatr, na słońce, na deszcz, na ludzi.  Nie wolno za dużo myśleć, obarczać siebie ciężarami, których tak naprawdę nieść nie trzeba, bo one są tylko w głowie. Tak, gdy życie podpowiada: „skręć w prawo”, to się nie ma nad czym zastanawiać.
Och te moje problemy! 
Problemy? To nie są żadne problemy, to sprawy do załatwienia. 
Kredyty? Tak, to sprawy do załatwienia. 
Kredyty? Tak, na przyszłość zapytam jaskółek, czy je brać. I wiem co mi odpowiedzą, przecież one nie żyją na kredyt, one nie mają pragnień, które chciałyby urzeczywistniać kredytami. Boże, jakie to mądre stworzenia! Nie biorą kredytów, nie dlatego, że w ich świecie ich nie ma, tylko one nie myślą, tak jak człowiek, że realizując pragnienia można być szczęśliwszym. Nie można, bo nie z tego się bierze szczęście. – jej myśli, odwrotnie niż lot jaskółek zaczęły zwalniać.

Obserwowała i obserwowała te piękne ptaki, ich szybki lot, ich spontaniczność, ich bezgraniczną radość z tego co robią i już nie pragnęła mieć 91 lat. Wręcz przeciwnie, poczuła się młoda, szybka, zwinna, spontaniczna … jak jaskółka.

I dodała: Dziękuję ci wietrze! Dziękuję ci za twą ciszę.


Piotr Kiewra