Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zen: Opowieści śmiejącego się starca. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zen: Opowieści śmiejącego się starca. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 9 lutego 2021

Rozmowa z premierem

 


Szedł ścieżką w parku. Jego ochrona oddalila się o parę kroków. Deszcz zaciął z przodu, więc pochylil parasol i po chwili uderzył nim w stojącego na środku ścieżki człowieka. Uniósł natychmiast uchwyt parasola i zobaczył starca. Ten stał twardo z rozpiętą pod szyją koszulą i długimi, siwymi włosami  ociekającymi wodą. Głośno się śmiał. 

- Zejdź … - i w tym momencie ich oczy się spotkały. Nie dokończył, a zamiast zazwyczaj stosowanego polecenia, padło: - Przepraszam!

Zadrżał.  Zaniepokoił się, znowu poczuł to, o czym już prawie zapomniał. Wystarczyła jednak raz powtórzona w głowie afirmacja by się otrząsnąć. 

- Jak to się stało, że moja ochrona cię ominęła?

- Widocznie boją się starych ludzi. - roześmiał się ponownie starzec.

- Czemu się śmiejesz dziadku? Kim jesteś?

-  Śmieję się z ciebie, chłopcze. Jesteś jak pył na wietrze, a silisz się na wielkie rzeczy i krzywdzisz siebie, i innych.

- Dziadku chyba nie wiesz, kim jestem. – powiedział, choć wiedział, że tym razem nie zapanował nad swoją arogancją.

- Kim jesteś? Ty nie wiesz, bo nie potrafisz na rzeczywistego siebie spojrzeć, ja to widzę.  Jesteś  pierwszym z nazwy, chciałeś nim zostać, bo czułeś się ostatnim. Czułeś  się tak mały, tak słaby, że zapragnales zostać wielkim, potężnym.  Lecz to pragnienie niczego nie zmieniło. Nie zmieniło niczego twoje działanie.

Ja? Kim jestem? Nikim. Lecz to ty drżysz przede mną, nie ja przed tobą, chłopcze. Tylko „nikt” może się nie bać premiera i jego osiłków.  Tylko „nikt” nie ma nic do stracenia i nic do zyskania, więc może być wolnym od lęku.Taka jest prawda. Prawda wyzwala ze strachu. 

- Skąd wiesz, że się boję i co czuję, że jestem słaby? – zapytał premier

- Widzę to w twoich oczach, w twojej postawie, w twoich działaniach, słyszę w każdym twoim słowie. To, że jest przy tobie ochrona, wszystko to mówi o twoim strachu i słabości. Jesteś słaby, bo domagasz się szacunku. Tylko słabi go pragną. Nie mogę obdarzyćę  cię szacunkiem, bo sam siebie nie szanujesz. Szacunek to oznaka siły, twojej siły, wynika sam z siebie, nie jest przekazywalny.

- Dlaczego stanąłeś na mojej drodze?

- To nie ja ci wszedłem w drogę, to ty zapragnałeś spotkania ze mną. Twoje cierpienie i twoje pytanie: kim jestem, wysłane do Egzystencji, to sprawiło.

Premier słuchał, każde słowo starca dotykało go głęboko. Stał i drżał cały na ciele, ale i w sercu i duszy.  W końcu spłynął na niego spokój. Odpłynęła gdzieś jego arogancja, jego strach. Parasol wypadł mu z ręki, a wiatr popchnął go na skraj ścieżki, lecz on nie zwracał na to uwagi. Woda zaczęła spływać po jego twarzy, włosach, poczuł jej chłód na całym ciele. Zapytał: 

- Jesteś mędrcem? – starzec nawet nie drgnął, cały czas się śmiał. Premier kontynuował:

- Zawsze marzyłem o mądrości, czułem, że istnieje. Szukałem jej, lecz chciałem jej tylko dla siebie. Chciałem jej użyć jako narzędzia w moich działaniach. Co byś mi radził, zatem?

- Nie przyszedłem na to spotkanie, by ci radzić. Przyszedłem okazać ci współczucie. – zaśmiał się starzec.

- Tylko to? To dlatego się ze mnie śmiejesz? – spytał poruszony.

- Nie rozumiesz tego, co ci chcę przekazać. Jest tak, bo nie odróżniasz prawdy od kłamstwa, nigdy nie zetknąłeś się z prawdziwym współczuciem. Ty grałeś i wszyscy przed tobą też udawali. Skąd miałbyś poznać, czym jest współczucie?  Nigdy nie poznałeś prawdy o sobie, o innych ludziach, skąd miałoby wyrosnąć twoje współczucie?  Zawsze opierałeś się na myślach, na opiniach innych ludzi, którzy również nie znają prawdy,  zawsze szukałeś mądrości w radach innych ludzi, lecz tam jej nie było. Mądrości nie znajdziesz w żadnej opinii, w żadnym słowie, w żadnej radzie, choćby mędrca. Nie odnajdziesz, póki odgradza cię od niej ... twoja słabość: pragnienia i pieniądze, póki ograda cię od niej … myśl.

Współczuję ci - jesteś zwykłym glupcem. Liczysz na to, że twoje działania są pożyteczne. Jest wręcz przeciwnie .... Tylko i wyłącznie szkodzisz.  I nie ma tu znaczenia, że robisz to, czy tamto. Każda władza.... Każda nie tylko ta zła z nazwy, ale też i ta dobra - szkodzą. Gdyby było inaczej Bóg byłby królem, sam siebie uczyniłby premierem. A tak nie zrobił, bo uczynił ludzi wolnymi. A Ty kim jesteś, za kogo się uważasz, że śmiesz  im ją zabierać. Każde prawo stanowione przez człowieka jest szkodliwe i niesprawiedliwe. Kim jesteś, by się uważać za Boga, by jednym zabierać i dawać innym. Powtarzam:  kim jesteś, że śmiesz dotykać wolności drugiego człowieka?

Ponadto jesteś głupcem również, dlatego, iż jesteś chłopcem na posyłki. Dlatego się boisz, boisz się tych, którzy cię tu posłali i wykorzystują cię. Boisz się siebie samego. Nie masz ani krzty odwagi, by się przeciwstawić. Powinieneś być jak dobry ojciec dla dzieci. A Ty? Niestety, występujesz przeciwko swym synom i córkom. Twoje pragnienie dobra, moralności, sprawiedliwości zrodziło się, gdyż sam jesteś zły, zepsuty, niemoralny, niesprawiedliwy. No i twoje działania tworzą przestrzeń zła, niemoralności, niesprawiedliwości. Siejesz to wśród synów i córek. Twoja nadopiekuńczość to robi. Twoja za nich odpowiedzialność zanosi im choroby w ciele, sercu i duszy. Rozumiesz to? 

Nie, nie rozumiesz. Dlatego uważam cię za głupca, bo tego nie rozumiesz, a jeśli rozumiesz, a mimo to narzucasz to, bo ulegasz presji … wtedy jesteś najbardziej niebezpiecznym głupcem, narzędziem. Wtedy możesz zostać nawet zbrodniarzem. Jesteś już blisko i dlatego się coraz bardziej boisz. Uznałeś, że wplątałeś się w matnię, iż nie masz gdzie uciec. Tak, od siebie nie uciekniesz, od swojej słabości nie uciekniesz – twoje myśli będą cię prześladować. Zawsze tak będzie. 

Dlatego posłałeś po mnie … 

Miej odwagę spojrzeć na swoje ręce, zajrzyj w swe serce ... na jego miejscu jest kamień. Władza pozbawia cię serca.

Gdybyś siebie szanował nie wystawiałbyś siebie na sprzedaż, Nie możnaby ciebie kupić. Niestety politycy to słabi i mali ludzie … i dlatego zostali politykami. Myślą, że władza powiększa. Jest przeciwnie, władza zabiera ci resztki twojej wielkości. Stajesz się najmniejszy ... im wyżej zasiadasz tym stajesz się mniejszy, tym mniej widzisz, tym bardziej rośnie w tobie głaz.

Gdybyś szanował siebie kroczyłbys inna drogą, chłopcze. Dlaczego? Bo być premierem nie jest wielką sztuką - wszyscy  mali i słabi ludzie pragną władzy jako leku. Jesteś politykiem, a politycy nie są zbyt inteligentni. Inteligencja jest dostępem do mądrości, to droga do niej, do źródła. Mądrość nie pozwoliłaby ci manipulować. Ona by ci pomogła odróżnić prawdę od kłamstwa. Nie pozwoliłaby ci wykorzystywać innych, nie godziłaby się na nieuczciwość, na niesprawiedliwość. Mądrość daje siłę. Inteligencja to droga do prawdy, do empatii, do siły. Ona mieszka w tobie.

Każdy premier, prezydent, każdy polityk, krzywdzi, bo nie wie, co czyni. Nie wie, bo nie zna drogi do tego źródła.  Pragnienia i wiedza przesłaniają inteligencję.   Jeszcze żaden polityk w historii świata nie zrobił niczego dobrego, bo tego się nie da zrobić bez inteligencji, bez zrozumienia prawdy.

Pragnąłeś zostać premierem. Gdy nim zostałeś słabość nie zniknęła.  Teraz pragniesz sukcesu jako premier, lecz to daremny trud. Już nie wejdziesz wyżej, a słabość zostanie. Obrales zła drogę.

Zawsze, gdy świat podąża w stronę dysharmoni, czyli wojny, rewolucji,  zamieszania, to znak, iż jest rządzony przez słabych ludzi o wielkim ego, o równie wielkim niezrozumieniu, bo w istocie są tym samym. Jest rządzony przez słabych, bo nieinteligentnych ludzi. Nieobecność inteligencji tworzy pole dla ego. Im mniejsze ego, tym silniejszy człowiek. Najsilniejsi nie mają ego. Taki był Budda, Jezus. Silny człowiek nie musi walczyć, manipulować, narzucać czegokolwiek. Silny człowiek nie używa siły, nie naucza (choć bywa mistrzem, który wskazuje innym drogę, tę drogę, którą sam poznał), bo zna prawdę.  Wystarczy, że jest i wtedy wszystko dzieje się samo. Silny człowiek, to człowiek pełny ufności do egzystencji.

Silny człowiek się śmieje. Słaby człowiek sam płacze i zmusza innych do płaczu.

Silny człowiek nikim nie rządzi, nie ma w nim takiego pragnienia. Nie ma żadnej misji, żądzy naprawiania świata, innych ludzi, czy nawet siebie samego, bo silny człowiek wie, iż wszystko i on sam, jest takie jakie jest. Jego siła wynika ze zrozumienia tego prawa.


To wszystko. - skończył i odszedł.

Premier postał chwilę sam ze sobą. Nieprzywoływana ochrona podbiegła do niego:

- Panie premierze wypadł panu parasol i moknie pan. – powiedzieli ochroniarze, a jeden z nich podał mu parasol. 

Powiedział do nich: - Deszcz obmywa, ma mnie obmyć z …. Tak, woda oczyszcza. Chłopaki, idźcie do domu! Już się nie boję. 

- Ależ panie premierze, ale ...  my się boimy o pana. – znowu odpowiedzieli chórem.

Premier roześmiał się: - A nie baliście się podczas mojej rozmowy z tym człowiekiem?

- Z jakim człowiekiem? Aaaa, z tym starcem? Wyglądał na niegroźnego dziadka, na śmiesznego świra. - stwierdzili.

- O jakże się mylicie, chłopaki, lecz ja myliłem się jeszcze bardziej.

Naprawdę idźcie już do domu, chcę pobyć sam. 

Chłopcy oddalili się posłusznie, lecz tylko na kilkadziesiąt kroków, choć wokół nie było żywej duszy.


Piotr Kiewra

niedziela, 6 grudnia 2020

Warkocz łez

 


Opowieść śmiejącego się starca.


Znałem kiedyś dziewczynę o długich włosach. Często je zaplatała w warkocz. Piękność - taka słowiańska uroda. Mieszkała opodal mnie, po drugiej stronie wzgórza, blisko pól, łąk i lasów.  Widywałem ją samą, gdy biegała po łące wśród kołysanych wiatrem traw, a jej warkosz kołysał się w ich rytmie. Dotykała kwiatów, głaskała, rozmawiała z nimi, lecz ich nie zbierała. Kiedyś zapytałem: - Dlaczego? Odpowiedziała, iż łąka to ich dom, więc nie może ich zabrać do swojego. Po chwili dodała śmiejąc się: - A oprócz tego jest ktoś, kto je zrywa dla mnie.

Wkrótce przekonałem się, że to prawda - szła obok chłopaka niosąc bukiet polnych kwiatów. Czyli … była nie dla mnie. Poczułem gorycz porażki mego serca. Pokochała innego.

Gdy przeminęły wiosenne, później letnie kwiaty i nastał czas jesiennych, spotkałem ją inną, płaczącą. Nadal bywała na łące, nie biegała, był to raczej powolny marsz. Nadal dotykała kwiatów, coś do nich mówiła, lecz też oblewała je łzami. Zrozumiałem, że chłopak odszedł. Zapytałem o to, odpowiedziała:  – „Nie lubił łąki, nie lubił kwiatów.  Odszedł żyć po swojemu, z wieloma kobietami.”

   Gdy straciła nadzieję, że wróci, obcięła włosy, zniknął z łąki warkocz jej długich włosów. Zastąpił go inny: warkocz łez. Ten jednak nie zdobił.  


Została sama. Wielu ją przez lata adorowało, wydeptywało do niej ścieżki, przynosiło kwiaty, lecz była nieugięta. Widywałem ją nadal na łące, na polnych i leśnych ścieżkach lub siedzącą pod wielkim, starym,  rozłożystym dębem.  Ukrywała łzy lecz ja je widziałem. Współczułem jej - współczułem aż do łez i pewnego dnia, gdy życie zdążyło już pomalować siwizną nasze włosy, gdzieś na  polnej ścieżce, w chwili zapomnienia czasu, przestrzeni i siebie, wybuchł mój śmiech.  Śmiałem się tak głośno i tak całym sobą, aż z nieodległej ścieżki przebiegła zaintrygowana moja sąsiadka z resztkami warkocza łez na licach. Patrzyła na mnie długo i podejrzliwie, i ze smutkiem, aż uśmiechnęła się. Pierwszy raz od lat, a po paru chwilach śmiała się, tak jak ja, całą sobą.

Później długo ze sobą milczeliśmy, aż w końcu wyznała, iż ten śmiech ją oczyścił ze wspomnień, z jej pragnienia, i z warkocza łez.

Płacząca dziewczyna była pierwszą komu mój śmiech pomógł.

 I tak spełniła się moja miłość.

 

Piotr Kiewra

sobota, 7 listopada 2020

Cierpienie jest ci potrzebne

 



Uzupełnienie tekstu o kobiecości.

 No i kobieta nie wytrzymała. Po kilku dniach ponownie odwiedziła starca. A on do niej zanim usiadła na jego ławce:

- Czekałem na ciebie, bo pozostało pewne ale …

- No właśnie z tym przyszłam. No więc, co jeszcze? – potwierdziła.

- Zostawiłem cię z tym na chwilę, byś się zagłębiła w swoją naturę i wybrała. Możesz wybrać sierotkę Marysię i będziesz chwilę szczęśliwa – tylko chwilę.  A możesz iść drogą nieszczęścia, taką jak teraz i będziesz nadal nieszczęśliwa, coraz bardziej nieszczęśliwa. To drugie jest dla ciebie lepsze. – uśmiechnął się, zaśmiał swoim zwyczajem, cały czas obserwując ją. A ona gdy ochłonęła:

- Nie rozumiem. Czemu cierpienie miałoby być dla mnie lepsze? Jesteś niekonsekwentny. Przyszłam do ciebie po pomoc, a ty mi proponujesz trwanie w nieszczęściu.

- Niekonsekwencja to moja specjalność. Cierpienie jest dla ciebie dobre. Gdybyś była mniej nieszczęśliwa nigdy byś mnie nie odwiedziła, nie rozpoczęłabyś poszukiwania rozwiązań. To cierpienie pcha człowieka do zagłębienia się w sobie, ku medytacji. Zawsze tak jest. I to było to, ale … Chciałem byś to „ale” poznała.

Powiem więcej: dotyczy to każdego człowieka. Jeden ze współczesnych mędrców mówi o tym tak: „Cierpienie jest potrzebne, by zrozumieć, że jest niepotrzebne”. U większości ludzi budzi to opór … bo by zrozumieć, by rozpocząć poszukiwanie, potrzeba dużej inteligencji. Dlatego o tym ci mówię. Gdyby tak nie było, nie przyszłabyś do mnie. Szukałabyś jedynie pocieszenia, budowałabyć swoją wiarę, nadzieję w lepsze jutro, lecz niczego byś nie zmieniła. U mnie nie doczekasz się pocieszenia, bo ja je znam – to trucizna. Jest tanie i fałszywe.

Zbadaj swoje nieszczęście, obserwuj je, wejrzyj aż do jego korzeni. Pewnego dnia …

To by było na tyle.

 

Piotr Kiewra

niedziela, 1 listopada 2020

Kobiecość

 



Zapytała Śmiejącego kobieta:

- Co z mężczyznami jest nie tak? Dlaczego mnie unikają? Dlaczego nie mogę spotkać tego, który jest mi pisany, tego jedynego, ukochanego?

Starzec popatrzył na nią, wejrzał w nią i roześmiał się w głos. Kobieta zmieszała się, rozłościła i próbowała pouczyć starca mówiąc:

- Przychodzę w dobrej wierze, a ty się śmiejesz ze mnie! Robisz ze mnie pośmiewisko! Gdzie twoje współczucie, gdzie twoja kultura? …

Starzec roześmiał się jeszcze głośniej. Po paru chwilach jego śmiech zamienił się w uśmiech. Wtedy powiedział:

- Dlaczego się dziwisz? Dlaczego pytasz: co z mężczyznami jest nie tak? A może powinnaś zapytać, co z tobą jest nie tak? Śmieję się, gdy widzę jak ktoś gra nie swoją rolę. Śmieję się, bo widzę, dlaczego mężczyźni się ciebie boją. Tak, unikają ciebie, oczywiście nieświadomie, bo się ciebie boją.

- Nie zgadzam się! Mnie mieliby się bać? To jakaś bzdura! Przecież nie jestem jakąś szkaradą, straszydłem. Czego mieliby się bać? – przerwała rozzłoszczona.

- No widzisz, twoje złości, pouczanie mnie pokazują, że mam rację. Powiem ci tak: na zewnątrz jesteś piękną kobietą, wewnątrz jesteś brzydka, bo nie … kobieca. Niezauważalnie dla siebie stałaś się zbyt męska: agresywna, nawet wulgarna i to, co najgorsze: niezłomnie przekonana o swojej racji. Mężczyzn, prawdziwych mężczyzn, a takiego pragniesz, nie pociąga męskość w środku kobiety, nawet, gdy jej ciało jest wyjątkowej urody. Nie tylko nie pociąga, ale każe im trzymać się na dystans. Możesz przyciągnąć jedynie mężczyznę, swoją odwrotność, czyli mężczyznę na zewnątrz, który wewnątrz stał się kobiecy. I pewnie tak jest. Dobrze ci się z takimi rozmawia, szanują cię, poszliby za tobą, ale … ty pragniesz ‘macho’, bo z kolei ty trzymasz ich na dystans.

 Kobieta jest współczująca, łagodna, ufna, uległa, czekająca, cierpliwa, powierzająca się, słuchająca. Mało w niej słów, więcej ciszy.  Taka jest jej natura. Ty natomiast weszłaś w świat mężczyzn, w świat umysłu, a odeszłaś od serca. Weszłaś mocno w świat zewnętrzny, w świat wiedzy, w świat przekonań, stałaś się waleczna poprzez sztukę dokonywania wyborów, pouczania, nauczania i upierasz się masz zawsze rację.

Żaden prawdziwy mężczyzna sobie na to nie pozwoli, to niemożliwe, to nie leży w jego naturze. Dlatego chodzicie różnymi ścieżkami. Nie dziw się zatem, że nie możecie na siebie trafić.

Jesteś bardzo, ale to bardzo gadatliwa. Próbujesz gadaniem przyciągnąć uwagę. Meżczyźni tego nie lubią, bo gadatliwość jest przynależna starym kobietom - tak się powszechnie uważa, ja to też potwierdzam. Nie tylko starym, lecz przede wszystkim niespełnionym, czyli tym, które przegapiły swoją młodość, swoje życie. Przegapiły, bo nie były prawdziwe, nie były kobiece. Nie były sobą.

Nie możesz go spotkać, nie dziw się. Egzystencja na to nie pozwala, bo to nie jej plan. Planem egzystencji jest bowiem prawda, autentyczność. Egzystencja sprzyja tym, którzy są sobą, a nie tym, którzy chcą ją oszukać. Innym człowiekiem możesz manipulować, możesz manipulować swoim umysłem, lecz nie egzystencją.

Przykryłaś swoją prawdziwą naturę wiedzą, nawykami, przekonaniami, czynami. Nie zniszczyłaś jej, więc jest nadzieja, lecz ją schowałaś głęboko.

Tak działa zachodnia dziedzina tzw. rozwoju osobistego - podmienia wnętrze kobiety, uczy sprzeciwiania się swojej naturze. Uczy cię sztuki manipulacji. Pod pozorem motywacji, sztuki osiągania sukcesu, uczy cię stawania kimś innym niż jesteś.

Widzę, że się z tym nie zgadzasz. Nic na to nie poradzę. Nie jest moim zadaniem przekonywanie cię. Moje zadanie to widzenie prawdy i dzielenie się z tobą, bez względu na to, jaka ona jest. Nie boję się jej głosić, w przeciwieństwie do innych ludzi, którym zadajesz to pytanie. Oni albo się boją ci ją wyjawić, choć ją widzą, albo nie widzą jej, bo też mają serca wyprane, a głowy zmanipulowane fałszywą nauką.

- Co mogłabym zrobić zatem? – zapytała nadal nieprzekonana.

- Stań się na powrót sobą. Tylko to, nic więcej. Porzuć fałsz, wszystkie kłamstwa, którymi cię karmiono, którymi sama się karmiłaś. Nie udawaj kogoś innego. Poczujesz się lżejsza, zdrowsza, bo widzę, że i twoje zdrowie szwankuje. Temu też się nie dziwię, bo trudno być zdrowym, gdy oszukujesz siebie samą, swoje ciało również. Niesiesz mnóstwo nie swoich ciężarów. Twoja energia jest przygnieciona nimi, nie płynie swobodnie. Przestałaś być dla niej rzeką, stałaś się martwą sadzawką i pilnujesz jej by taką była. Dopóki tego nie zmienisz, dopóki się nie otworzysz, dopóki nie zgodzisz się z naturą - swoją naturą, nic się nie zmieni. Nie odpuści cię choroba, nie odpuści cię twoja „izolacja”. Te wszystkie przypadłości to przecież informacje, a ty je przegapiasz, odrzucasz. To twój podstawowy grzech.

Naprawią się też twoje relacje z innymi ludźmi, szczególnie te z najbliższymi, bo nikt nie lubi gry, udawania.

Nie musisz swojej prawdy nigdzie szukać, ona jest, czeka. Czeka jak kobieta, bo prawda ma kobiecą naturę, ona po prostu czeka.

To tyle.

 

Piotr Kiewra

 

niedziela, 30 sierpnia 2020

Aktor i widz



Pewien aktor grający na scenie swoją dramatyczną rolę zauważył głośno śmiejącego się starca. Głęboko dotknięty po spektaklu odszukał go i zapytał:

- To był pełen dramatyzmu wątek, a ty się śmiejesz, dlaczego?

- Bo widzę, że jesteś na scenie, by brać, a nie by dawać. Grasz króla, lecz mnie nie oszukasz, widzę w tobie żebraka. Tym jest twoje aktorstwo i życie, żebraniną. Nie ma w tobie wielkości, na którą cię stać. – odpowiedział starzec nadal się śmiejąc.

Zastanowił się aktor i po chwili nieśmiało: - Jak osiągnąć wielkość?

- Tego nie osiągniesz, lecz możesz zrozumieć. Zostałeś aktorem by skupiać na sobie uwagę. Powodem jest twoja namiętność (nazywasz to miłością, lecz nią nie jest), a ta wymaga umiejętności zdominowania innego człowieka. Aktorstwo to ułatwia. Czułeś to od małego chłopca. Jesteś aktorem by być kobieciarzem. Twoje aktorstwo jest tanie, bo płytkie. Twoja gra oddaliła cię od siebie. Nie znasz więc empatii, współczucia, nie poznajesz drugiego człowieka, narzucasz mu siebie. Teraz twoje aktorstwo i styl życia przyciągają jedynie głodnych namiętności.

Twoja namiętność prowadzi cię smutną ścieżką, pełną walki, wykorzystywania innych, poczucia niespełnienia, twojego cierpienia i innych, bo przecież krzywdzisz.   

Masz potencjał, by przyciągać głodnych empatii, współczucia, cierpiących. Rozwiązanie jest proste: przemień energię namiętności we współczucie – to ta sama energia. Gdy obserwujesz swoje energie, stajesz się ich świadomy, twoja namiętność przemienia się w empatię, zaczynasz dawać. Przestajesz żebrać, obdarowujesz jak król.

Nie mówię: zejdź ze sceny, nie. Mówię bądź widzem siebie, tego, co w tobie gra. Obserwuj poza sceną i na scenie, a wszystko się zmieni. Obserwuj swoją namiętność, żebraka w sobie. To wystarczy. Staniesz się mistrzem, który rozdaje empatię, radość potrzebującym. Nauczysz ich tej przemiany. Na scenie możesz być zbrodniarzem, lecz widza ogarniesz współczuciem. To ci sprawi wielką radość.

Zobaczyłem to w tobie, i to co jest, i to co będzie. Dlatego się śmieję. Widziałem sztuczność, grę. Stań się prawdziwy, a będziesz wielki. Stań się sobą, a będziesz potrafił zagrać wszystko, prawdziwie i głęboko. Staniesz się pomocny.

Teraz rozpaczliwie szukałeś pomocy. Namiętność bowiem jest rozpaczliwym szukaniem pomocy. Gdy jej nie rozumiesz, wszystko, co robisz jest płytkie, brzydkie, tanie.

Obserwuj. To wszystko. – skończył. Nadal się śmiejąc zostawił aktora, który, już teraz, stał się widzem siebie samego.

 

Piotr Kiewra

 

poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Pytają go: Czemu się śmiejesz? A on odpowiada pytaniem: Dlaczego się smucisz?




Pewnego starego człowieka nazywają „Śmiejącym”. On chodzi ze śmiechem w sercu. Ma też uśmiech na twarzy. Wielu kłuje to w oczy. Pytają: Czemu się śmiejesz?  Pytają tak jakby to było przestępstwo, grzech. Robią z tego śmiechu zarzut, pretensję. 


Gdy się zatrzymają, chętnie im odpowiada. Brzmi to tak: 

- Bo znam to ... poznałem twój problem u siebie. Dawno temu. Ludzie do mnie przychodzą i mówią o swoim nieszczęściu, a ja to znam, spotkałem u siebie. A że to było dawno i nabrałem dystansu, widzę, czuję: to jest śmieszne, błahe, warte tylko śmiechu.

Mnie śmieszy to, co ciebie smuci, dlatego zastanów się nie nad moim śmiechem, a nad swoim smutkiem.

Oceniasz życie po przewiędłych kwiatach, rozczulasz nad nasionami nie potrafiąc dostrzec w nich potencjału, którym są. Nie widzisz w nich przyszłego wybuchu radości, śmiechu właśnie - kwiatów życia. 

Nie rozumiesz, nie chcesz dostrzec tajemnic istnienia i w śmiechu, i smutku, że tak naprawdę są tym samym. Śmiech nie istnieje bez wcześniejszego smutku, tak jak kwiat nie może zaistnieć bez wcześniej posianego nasienia. 

Postrzegasz tylko śmierć kwiatów, bo nie dostrzegasz jej tajemnicy, że tak naprawdę jest ona … nasieniem, to ona zasiewa przyszłe kwiaty.

Patrzysz przez zasłony na życie, na siebie, na niebo, na kwiaty. Dlatego nie rozumiesz. 
Czym się zatem miałbym smucić?
Dlaczego miałbym się nie śmiać, skoro istnieją tylko same powody do śmiechu? 

Porzuć i ty te zasłony!

Pytają: - Śmiejesz się z naszego nieszczęścia? 
Odpowiada: - Nieszczęście nie jest twoje - przywłaszczyłeś je sobie, więc i możesz porzucić, a to co możesz porzucić nie jest twoje.
Najpierw je stworzyłeś, a teraz się nim opiekujesz jak dzieckiem. Troszczysz się by nie znikło. A ono nie przyszło by trwać. Jego rolą jest by cię poinformować, byś zrozumiał, że ono nie jest twoje, że jest niepotrzebne. Kiedyś też zrobiłem z siebie ojca podobnych twoim nieszczęść. Opiekowałem się nimi jak córkami i synami. Teraz się z tego śmieję. Ty też będziesz się śmiał. Wszyscy się śmieją, gdy zrozumieją.

To jednak ich nie przekonuje, nie potrafią, nie chcą zrozumieć. Dobrze im ze smutkiem, z cierpieniem. Dlatego nie potrafią wybaczyć starcowi jego uśmiechu, jego miłością patrzących oczu. Wolą go obwiniać i posądzać o śmianie się z nich. 

Gdy sam się temu przyjrzałem głębiej, a przede wszystkim sobie, widzę: prawie nikt nie rozumie czym jest śmiech.

Śmiech to objaw poznania siebie. Mówię o śmiechu nie z powodu jakiejś sytuacji czy dowcipu, lecz o śmiechu egzystencjalnym, o czymś, co życiu towarzyszy, jest przejawem jego energii, jest przejawem ufności wobec egzystencji, oznaką powierzenia się jej. Jest przejawem cieszenia się nią, wdzięczności, jest oznaką poznania tajemnicy życia, nieśmiertelności istnienia. 

Naprawdę, gdy się to duchowo pozna, pozostaje śmiać się. Niemozliwe staje się żadne cierpienie, bo jakżeby można cierpieć, smucić się w obliczu prawdy, że nasze życie – istnienie jest wieczne, nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo. Naprawdę można się śmiać na okrągło, gdy poznało się tajemnicę życia i śmierci. Można się śmiać, gdy poznało się tajemnicę miłości, tajemnicę modlitwy, czyli tego, iż jesteśmy jednością, całością z innymi, z tymi, których kochamy i w ogóle ze wszystkimi i wszystkim.
Można się śmiać z chorób ciała i umysłu, z różnych wieści, bo się widzi, czym tak naprawdę są. 

Można śmiać się, bo jakiż jest sens życia jak nie śmiech właśnie. 

Piotr Kiewra

niedziela, 12 kwietnia 2020

Bezpieczeństwo czy wolność?



Gdy zapytałem starca o koronawirusa, odpowiedział, że nie spotkał się z nim i nic nie wie na jego temat. Nie zdziwiłem się, bo przecież telewizor wyrzucił 50 lat temu, a on też nie jest człowiekiem wiedzy. Jest człowieiem mądrości biorącej się z doświadczania. 
Opowiedziałem mu więc pokrótce o tym, co się teraz dzieje, a on swoim zwyczajem wybuchnął śmiechem. 

Mając swoje własne odczucia i przeczucia dotyczące dalszego rozwoju wypadków, a przede wszystkim zdając sobie sprawę, że tak naprawdę sprawa rozgrywa się o naszą wolność, właśnie o to zapytałem:
W kontekście tego, o czym rozmawiamy, ale i też bardziej ogólnie, co jest ważniejsze, bezpieczeństwo, czy wolność? 

Oto jego wypowiedź:

Wolność ponad wszystko. Dlaczego wolność jest najważniejsza?
Oddając wolność oddajemy też nasze bezpieczeństwo i powierzamy je szalencom. Dlaczego wszystkich, którzy chcą cokolwiek zrobić dla naszego dobra, nazywam szaleńcami? Bo nie wiedzą, co czynią. Mówię to samo, co Jezus.Jeśli cokolwiek chcesz dla kogoś zrobić za niego, zdejmujesz z niego odpowiedzialność, zabierasz mu wolność i wiele innych rzeczy. W zamian dajesz mu parę iluzji, którymi człowiek żyje do śmierci, dziwiąc się stale nadmiarem smutku, nieszczęścia, chorób, cierpienia.
 
Każdy kto uzurpuje sobie prawo do dysponowania nasza wolnością jest szalony. Szalony może być rząd, lekarz, nauczyciel, kapłan, rodzic, partner, ktokolwiek. Więc każda władza jest szalona. Szalony również jest ten, kto wolność oddaje, bo też nie wie, co czyni. Otrzymuje strach, bo nic innego nie może dostać w zamian. 
Strach jest zresztą narzędziem władzy, nim się ona posługuje.  Oddając wolność otrzymujesz same iluzje. Jedną z nich jest bezpieczeństwo. Człowiek w nie zapatrzony nie dostrzega klatki, nie dostrzega pustych obietnic. Nie dostrzega tego, iż staje się maszyną, pracującą bez wytchnienia maszyną, a klatka stawarza tylko iluzuryczne poczucie bezpieczeństwa.
 Oddajemy coś, czego inteligentny człowiek nigdy nie odda. Wraz z wolnością oddajemy też inteligencję, a bez inteligencji człowiek nigdy nie będzie bezpieczny.  Klatka pozbawia nas uważności. To tak jak w górach na przepaścistej ścieżce, gdy masz w rękach łańcuch, czujesz się bezpieczniej, ale to poczucie tłumi twoją uważność.

Podobnie jest ze zdrowiem. Szczepionki, leki, nadzieje dawane przez lekarzy, uspokajają cię, uśmierzają twój niepokój, lecz sprawiają, że przestajesz dbać o odporność, przestajesz być za nią odpowiedzialny, więc rozluźniasz dyscyplinę, pozwalasz sobie na odstępstwa od zdrowej diety, potrzebnego ciału ruchu, przyzwyczajasz się do ciepła klatki, dajesz się zamknąć w niej, a zamiast starań masz wiarę. Nadal się jednak boisz, a może nawet coraz bardziej, bo szaleńcy, których już przecież znasz, wiedzą, iż jeszcze nie oddałeś wszystkiego, całej wolności, całej inteligencji, jeszcze pozostały w tobie, wątpliwości i ból, cierpienie jakiego doświadcza zwierzę pozbawione wolności, ptak, któremu odebrano możliwość latania. Jeszcze jej resztki masz, nawet, gy oddasz całą, pozostanie w tobiue jej cień, a wtedy wszystko może wrócić. Wtedy świadomie jesteś w stanie oddać całe bezpieczeństwo świata, bo ono nie ma żadnej wartości. Życie jest całością, niebezpieczeństwa są nieodłączną jego częścią. Bez niebezpieczeństw jesteś uboższy, mniej inteligentny, mniej uważny, mniej kochający, bo miłość … wiesz przecież, też jest niebezpieczna. Hihi. 

Znam ludzi i wiem o co im chodzi, chcą się pzbyć widma śmierci, chcą ją od siebie oddalić, oddać ją w cudze ręce, myśląc, że to coś da, że będą bardziej bezpieczni i że dłużej pożyją. Oj nie, wcale nie. Wręcz przeciwnie, oddają pełnię władzy nad sobą w cudze ręcę, składają w ręce władzy wszystkie narzędzia, które ta władza może wykorzystać, by odnieść korzyści, oraz po to by szantażować, władać przy pomocy strachu. Tym się to kończy – życiem w ustawicznym strachu. Są tylko pozory bezpieczeństwa, a strach jest realny. I brak zaufania jest realny, i kaprysy, łaski i niełaski. Znikamy, stajemy się marionetką, niewolnikiem, robotem, nikim. Taka jest prawda.

Dlaczego kochasz wspinaczkę, sporty ekstremalne, dlaczego jesteś ciekawy świata i siebie samego? Dlaczego fascynują cię tajemnice świata, natury, Wszechświata, kosmosu, Boga?  Bo jest tam niebezpieczeństwo. Poznawanie siebie też jest niebezpieczne, to prawdziwe samobójstwo, ale korzystne dla ciebie, bo zabijasz wtedy nieprawdę. Prawdy nie możesz zabić, ale strach, kłamstwa tak. Ludzie uznają to za niebezpieczne, medytację, modlitwę, bo mogą odkryć siebie, a to może przysporzyć kłopotów, bo inni mogą cię nie zaakceptować takim jakim jesteś naprawdę. Często wolimy gdy ktoś gra, bo my też gramy. 
Jeśli chcesz prawdziwie żyć, to musisz być wolny i musisz wędrować wśród niebezpieczeństw. Tajemnica, piękno zawsze zawiera domieszkę ryzyka, grozy. 
A zresztą, wszystko, co oceniasz jako złe, nigdy do końca takie nie jest. 
Podam ci przykład, gdy byłem młody podobały mi się takie i siakie kobiety. Za niektórymi się uganiałem i dostałem od nich kosza. Byłem zły, nieszczęśliwy, lecz po latach przekonałem, że życie lepiej wie, co dla mnie jest dobre.  

Życie bogate i pełne radości zawiera wszystko co spotykamy i zamknięcie oczu, odrzucenie niechcianego, albo schowanie się za plecami rządu, księdza, polityka, żołnierza, czy rodzica niczego nie rozwiązuje, a przede wszystkim pozbawia nas okazji do stania się mędrcem, madrośc bowiem opiera się na doświadczaniu. Dlatego mówię, że unikając niebezpieczeństw, kupując bezpieczeństwo w zamian za wolność pozbywasz się inteligencji. Część możliwości omija ciebie, twoje poznanie jest uboższe, całkiem ubogie. 
Oddając wolność stajesz się nie tylko niewolnikiem, ale i żebrakiem. Żebrzesz o nadzieję, a każdy szaleniec może ci jej dać wiele, ale co z niej masz? 

 Staliśmy się zależni od nadziei, od tego kto nią szafuje. Wzieliśmy nadzieję, za prawdę, a to niestety tylko nadzieja, bo nikt ci nic nie może więcej dać poza nią.
Człowiek, który poświęcił wolność, poświęcił ufność do natury, do swego ciała, do siebie samego, do Egzystencji w imię wiary w słowo głoszone przez innego człowieka, naukowca, często szaleńca sam jest szaleńcem – bardziej dosadnie – głupcem. Co ciekawe, głupców spotykamy tylko w cywilizacji, nie ma ich wśród dzikich. Dlaczego? Bo w dziczy, głupiec nie ma szans. Musi być odpowiedzialny, musi być inteligentny, musi być uważny. Życie tego wymaga, więc życie nie tworzy głupców. To oni sami siebie kreują. Zaczynają od poświęcenia wolności i tak krok za krokiem pozostają bez żadnej większej wartości, bez sensu życia. Tak sens życia odkrywasz na niebezpiecznych ścieżkach. W klatce to już nie życie, to wegetacja i żebranina o kęs pożywienia i ochłap nadziei, no i … wiara w życie po życiu.   

Różnica jest ogromna.  Człowiek, który oddał wolność, oddał wszystko: miłość, bezpieczeństwo, ufność, inteligencję, szanse na radość i zdrowie.
Tak. Człowiek nie wie, co czyni. Nie wie, bo sam nie poznaje, lecz dowiaduje się od innych. Zobacz na dziecko jak jest szczęśliwe, gdy poznaje, gdy cieszy się wolnością.  Zobacz na wolną sarnę w lesie. Zobacz na ptaki. 

Gdyby bezpieczeństwo było ważniejsze od wolności całe stworzenie, by ją oddało.
Tak, tylko człowiek może być głupi. Tylko cywilizowany może być głupi. Dzikiemu się to nie zdarza, bo jest mądrzejszy. Może niewiele wie o wszystkich niepotrzebnych mu rzeczach, lecz wie jedno, czym jest wolność. Dlatego jest mądry, bo na bycie mądrym można sobie pozwolić sobie tylko wtedy, gdy dysponuje się pełnią wolności.  Cywilizowany, czyli pozbawiony inteligencji, uzależniony od władzy, od danej mu na talerzu wiedzy, od cudzej opinii na jego temat, a przede wszystkim od zdania większości i strachu. Cywilizowany człowiek potrzebuje strachu, ofiara potrzebuje kata. To najlepszy dowód, że bezpieczeństwo jest iluzją. Wystarczy się przyjrzeć czym się ludzie karmią poprzez telewizor i inne media, jakie oglądają filmy, o czym rozmawiają: o złu, nieszcześciach, wojnach, wypadkach, katastrofach, chorobach. Przyglądają się cudzemu strachowi, bo jest w nich obecny ich własny. Gdzie tu bezpieczeństwo?
Pewne mistyfikacje się odgrywa po to, by ci którzy część wolności już oddali, przy okazji pozbywając się części swojej inteligencji brnęli dalej, by weszli do jeszcze mniejszych klatek, by demokratycznie, czyli większością, siłą wciągali tam tych znających wartość wolności.
Oddając swoją wolność, ludzie chcą też ją zabierać innym. Niewolnik staje się współwinny nie tylko swojej własnej, ale i niewoli innych.  Człowiek wolny, nigdy nie czuje się samotny, niewolnik zawsze.  

Sami pozbywamy się wolności, ale i bezpieczeństwa. Tak, to my sami się tego pozbywamy w imię iluzji. Odpychając niebezpieczeństwa, przyciągamy je. I tak nas dopadną, czy w wypadku drogowym, czy na przejściu na pieszych, czy na górskiej ścieżce, lub na zwykłym chodniku, albo nawet w łóżku. Gdy boimy się chorób to mam złą wiadomość, właśnie to, czego się najbardziej boisz dopadnie cię. Jeśli boisz się koronawirusa i zasłonisz się szczepionką, izolacją, ucieczką, to dopadnie cię jakiś inny kumpel tamtego wirusa. Nie masz żadnych szans.
Uciekasz? Gdzie?
A co z twoim życiem? Jak ono wygląda bez wolności? Jak ono wygląda, gdy patrzysz tylko ze strachem spoza krat? Czy nie widzisz tego żebraka, niewolnika? Żyjesz w nędzy i sam jesteś nędzą.


Piotr Kiewra

środa, 1 kwietnia 2020

W co ludzie wierzą?



Zapytał ktoś starca:
- W co ludzie wierzą?
W gruszki na wierzbie.  Tym jest myślenie – taką właśnie wiarą.

A w co ty wierzysz? 
Nie ma we mnie wiary, bo nie ma we mnie myśli. Jest ufność, a ta pochodzi z istnienia, z poczucia Całości i oddania się jej.
Tym się różnią: wiara ma charakter materialny, ufność duchowy. 
Ponieważ zarówno przedmiot i podmiot wiary nie istnieją, nawet wg nauki (fizyka kwantowa), to … pozostają tylko gruszki na wierzbie. 
Jeśli chodzi o drugi wymiar, to nie ma czego rozważać, bo jest to poza sferą psychiki i materii, więc tu zarówno wierzba jak i gruszki nie istnieją.

Wniosek jest więc taki: Jeśli będziesz myślał, to pozostaniesz z niczym.

Co w takim razie czynić?
Nic. Patrz!
Wiosna przychodzi, a trawa rośnie sama. 

Piotr Kiewra  

czwartek, 5 marca 2020

Śmieszny koronawirus


Śmiejący się mędrzec. Pytania i odpowiedzi
- Czy powinniśmy bać się koronawirusa? – zapytał tłum. 
Zanim doczekano się odpowiedzi usłyszano śmiech, po czym na twarzy starca pojawił się uśmiech, a wraz z nim te oto słowa:
 - Koronawirus to wirus … telewizyjny ... (śmiech).
Tak. Twoim prawdziwym wrogiem jest strach, nie wirusy i bakterie, nie drugi człowiek. Świat głosi różne teorie, prawdziwe i fałszywe informacje, lecz strach tworzysz ty sam i go pielęgnujesz. 
Rozluźnij się! Oto warunek samouzdrowiania. Zaufaj ciału – ono wie jak sobie radzić. 
Obserwuj swój strach i śmiej się z niego, z koronawirusów, i w ogóle ze wszystkiego. Mogę cię nauczyć … (śmiech). 
Pokochaj wirusy i bakterie, zaprzyjaźnij się z nimi. Od kiedy je pokochałem, od kiedy jestem na nie otwarty, od kiedy nie ma we mnie lęku, wirusy i bakterie mnie nie krzywdzą, wręcz przeciwnie, jestem bardziej odporny. Odporność to nie jest kwestia wieku. Patrzysz na mnie, widzisz, mój przykład to potwierdza. 
Tak jak cierpienie sprowadza cię na drogę zrozumienia, tak wirusy i bakterie wzmacniają twoje ciało (układ odpornościowy). Jest tylko jedna przeszkoda by tak się stało i z twoim zrozumieniem, i z twoją odpornością: twój strach -stworzony przez twój umysł, strach. 
Strach to twój prawdziwy wróg.

Piotr Kiewra

Bądź tajemnicą!


Śmiejący się mędrzec. Pytania i odpowiedzi
- Chcę wędrować drogą rozwoju duchowego. Wiele już zrozumiałem. O czym powinienem pamiętać? – zapytał Śmiejącego się.
- Ta ścieżka nie wymaga pamiętania o czymkolwiek … poza jednym. To jedno zapamiętaj!
Ta droga jest jak drabina. Chcę byś to dobrze zrozumiał, więc zapytam: Jeśli wejdziesz na wyższy szczebel, czy powinieneś krzyczeć, opowiadać, ogłaszać to światu, komukolwiek - oto jestem wyżej od was, zobaczcie?
Jeśli to zrozumiałeś, będziesz wiedzieć, dlaczego każdy twój krok powinien być tajemnicą. 
I baw się dobrze! – odpowiedział Hansee (czyt: „hasi”).

Piotr Kiewra

niedziela, 23 lutego 2020

Lęk przed wzrastaniem


Śmiejący się mędrzec. Pytania i odpowiedzi
Kiedyś młoda kobieta wyraziła obawę, iż medytacja może sprawić, że oddalą się od niej ci, którzy teraz są blisko niej. 
Mędrzec zaśmiał się i zapytał:
A czy młoda sosna lub dąb powinny obawiać się tego, że gdy wyrosną stracą swoich małych przyjaciół wśród traw, kwiatów, krzewów? Czy przyjaciel może się oddalić? 
Owszem oddalą się ci, którzy przyjaciółmi nigdy nie byli. Gdy wyrośniemy ponad tłum, on zniknie, lecz na pewno pojawi się anioł, lub dwa, trzy - dorosną do nas inne sosny, dęby. Takie jest właśnie życie. 
Gdy wzrośniesz do gwiazd, spotkasz tam inne gwiazdy. Taka jest tajemnica wzrastania.

Piotr Kiewra 

Jak zrozumieć kobietę?


Śmiejący się mędrzec. Pytania i odpowiedzi

Ktoś kiedyś zapytał Śmiejącego: Jaki jest twój sposób na zrozumienie kobiety?

Śmiejący roześmiał się w głos, a po paru chwilach odpowiedział:
- Mężczyźni nie mogą zrozumieć kobiet, bo patrzą na gładkość i krągłości ich lica, ich ciała. Starają się tego dokonać poprzez myśl, swoją własną myśl, lecz nie rozumieją siebie samych, więc jak mogą zrozumieć inne istoty, a szczególnie kobiety, posługujące się przecież innym językiem, językiem serca. To niemożliwe. 
Mężczyzna może zrozumieć kobietę, a kobieta mężczyznę tylko sercem. Gdy zaglądam w ich serca, ogarnia mnie współczucie, wtedy ich tajemnice się odsłaniają. To wszystko.

Piotr Kiewra

piątek, 3 stycznia 2020

Pająki i muchy

Myślenie o kimś to odtwarzanie romantycznej komedii lub tworzenie scenariusza, scenografii i reżyserowanie dramatu. To tworzenie nieprawdy. To nikomu niepotrzebna twórczość, ale wielu ludzi nazywa to miłością. Myślenie o kimś nie jest miłością, bo miłość jest w teraźniejszości, a myślenie to dramat pisany o przyszłości na podstawie przeszłości, lub serial romantycznej komedii o tęsknej  przeszłości z nadzieją na powtórki.
A ona przyszła do starca w akcie desperacji. Sama nie wie, co się z nią dzieje – nie do końca nie wie. Jakaś góra nagromadzonych emocji, złości, lęku, zazdrości, nienawiści zmieszanej z miłością. Starała się to wyrzucać, zapomnieć, ukryć gdzieś w zakamarkach, których by nikt nigdy nie odkrył i do których sama by nie zaglądała, ale wciąż to gdzieś wyłaziło. Im bardziej chciała którąś z tych chowanych rzeczy wepchnąć głębiej, to tym mocniej wyłaziła w innym miejscu. W końcu stała się jak wulkan: burczała prawie na wszystko i wszystkich, nawet kochane osoby musiały uważać, bo potrafiła przysolić, jak nie słowem, to spojrzeniem ukrywającym błyskawice. 
Jak zwykle zaprowadził ją do ogrodu idąć za nią wolnym krokiem. Czuła jak się jej przygląda od tyłu, jak jej współczuje i że od razu, już od pierwszego spojrzenia, rozumie. Posadził ją, jak zwykle, na wiklinowym, trzeszczącym fotelu a sam usiadł na drugim, bliźniaczym, naprzeciw niej. Nic nie mówił, patrzył w jej oczy, a ona się czuła jak na przesłuchaniu prowadzonym przez jakiś wielki tłum ludzi, tak jakby z tysiąc osób się jej przyglądało i oceniało jej myśli, uczucia, grzechy, przeszłe działania, przyszłe zamiary i postanowienia. Czuła się zawstydzona, czuła, że jej oczy uciekają, że mruga nimi, by nie można było dojrzeć całej prawdy, tych wszystkich złych rzeczy, które w niej są. Bała się tego spojrzenia, ale przechodziła to już nie pierwszy raz, i wie, że to tylka chwila, zaraz to wszystko minie, bo poprzednio też tak było. 
Bała się, lecz z drugiej strony czuła, że starzec patrząc na nią rozdaje jej swoją łagodność, ciepło, zrozumienie, że jej nie ocenia, że jej współczuje. Gdy odważyła się i spojrzała w jego oczy ujrzała w nich łzy. Natychmiast jej walka, jej lęk, jej opór zniknęły, poczuła jak z niej spływa napięcie – odkryła się, odkryła przed nim swe wnętrze. Nie wie, jak on to robi, ale poczuła, że z wulkanu zamienia się w łagodną, wiosenną łakę. 
- Dziadku, jak ty to robisz? Byłam u psychologów, psychiatrów, terapeutów, rozmawiałam z nimi całymi godzinami, ale nikt z nich nie zdjął ciężaru ze mnie. Ty chyba czarujesz. Powiedz mi, jak to się dzieje? – odważyła się zapytać. Jednak on nie odpowiedał. Siedział i patrzył na nią. Po następnej minucie wzrok skierował na drzewa w ogrodzie, na niebo, gdzieś w bezkres. I wtedy odrzekł:
- Zaufałaś. To wszystko. Zaufanie otwiera wszystkie bramy i zdejmuje ciężary.
- Wiesz co mi dolega? Potrafisz mnie uleczyć? – zapytała, lecz to nie były pytania, to były prośby, prawie jak modlitwa.
- Z czego, dziecinko, miałbym cię leczyć? – roześmiał się w głos, a gdy się uciszył, kontynuował:
- Jest w tobie choroba, która nie jest chorobą, jest w tobie niepokój, który nie jest niepokojem, jest w tobie cierpienie, które nie jest cierpieniem, jest w tobie miłość, która nie jest miłością. – mówił i śmiał się, czym ją deprymował, zawstydzał, ale i poruszał. Ten ostatni dotyk jej wnętrza był najsilniejszy, bo coś w niej zawibrowało. Nie rozumiała nic z tego, co mówi, ale coś czuła, on widział i czuł, co ona czuje, a im bardziej to czuł, tym bardziej go to śmieszyło i cieszyło. 
- Dziadku, powiedz mi, jak mam to rozumieć. – poprosiła. 
- Oj dziecinko, nie wiem, czy mi życia by starczyło, gdybym miał ci to wszystko wytłumaczyć rozpraszając miliony słów. To, co nazbierałaś musisz przeżyć, musisz to uwolnić doświadczaniem życia. Nie jestem nauczycielem, ani psychoterapeutą, jestem zwykłym człowiekiem, który swoje przeżył i gdy na ciebie patrzę, to widzę w tobie swoje życie. Nie opowiem ci swego życia, bo moje doświadczenia niewiele ci dadzą. Mądrość pochodzi ze zrozumianego cierpienia, a nie z nauki, nie z cudzej wiedzy. Jak widzisz jestem stary, gdybym miał ci przekazać swoje życie, to tutaj, na tym krześle, byś się zestarzała, a wiem, że nie masz na tyle cierpliwości, bo słyszę jak trzeszczy twój fotel. Pod każdym młodym i pełnym życia człowiekiem tak trzeszczy. - mówiąc to aż podrygiwał ze śmiechu, a i ona dołaczyła w końcu do niego. Chichotali oboje aż do łez. Gdy trochę śmiech w nim ucichł, powiedział: - Opowiem ci coś. Chcesz? 
- Tak. – skinęła głową i czekała.  A on zostawił ją samą, poszedł do ogrodu, spacerował wśród drzew i krzewów, przyglądał się wszystkiemu w ciszy. Czasem z czymś tam porozmawiał, to z krzewem porzeczki lub agrestu, to z jabłonią i gruszą. Spacerował wolno, krok za krokiem  i rozglądał się. W końcu zatrzymał się gdzieś w kącie ogrodu, między drzewami i zawołał ją do siebie.
- Zobacz, co tu widzisz? 
- Nic. – odpowiedziała.
- Przyjrzyj się dobrze, spójrz pod światło. Teraz co widzisz? 
- Pajęczynę. – odpowiedziała.
- Na pewno widzisz pajęczynę? – ponawiał.
- Tak, to pajęcza sieć. – potwierdziła z przekonaniem.
- No tak, ty widzisz pajęczą sieć, a ja widzę twoje pragnienia. No dobrze, chodźmy, usiądźmy na swoich fotelach, opowiem ci o pająkach i muchach.   
Gdy usiedli, starzec spokojny, wpatrzony w dziewczynę, w jej oblicze, dłonie, w całą postać, tak, jakby czytał w jej postaci, jakby wpatrywał się w lustro, które odbijało zdarzenia z jej życia, jej myśli, marzenia, wyobrażenia. Ona kręciła się w fotelu, ten trzeszczał, jakby oddawał tym hałasem emocje, które nią targały. Czuła, że starzec dokopał się wszystkich jej tajemnic, sekretów, których ona sama nie mogła zgłębić, bo była zbyt blisko siebie, zbyt zamknięta dla siebie samej, zbyt zasłonięta smutkiem jej niespełnionej miłości. 
Spodziewała się prostej i szybkiej odpowiedzi, lecz starzec czekał. Celebrował, oglądał ogród, oprowadzał ją, pokazywał pajęczynę. Teraz usiedli, a on nadal był tajemniczy, nadal ją obserwował, zawstydzał, lecz czuła, że to jej pomoże, czuła, że musi mu zaufać, że musi poczekać. Lecz on nic nie mówił. W końcu, po wielu minutach czekania, cierpienia, myśli przesuwających się z prędkością wichrów, nie wytrzymała i zapytała:
- Dziadku, na co czekasz? – jednak nadal nic nie mówił, patrzył i czekał, on na nią, ona na niego. Było jej coraz gorzej, aż w końcu się rozpłakała. Był to płacz jednoczący jej wszystkie minuty wylanych łez z całego życia, tak intensywny, tak głeboki, tak oczyszczający, tak potrząsający nią, że w końcu starzec uronił łzę współczucia – jakby kroplę wczorajszego deszczu strąconą dotykiem ze świerkowych igieł. Błyszczała, spływała z niego i w końcu wyparowała. Wtedy przemówił: 
- Czekałem aż twoje pragnienie odkrycia tajemnicy będzie większe niż wszystkie inne pragnienia. Fotel mi oznajmił, że to już. 
Nie opowiedziałaś mi o swoim ojcu i matce. Nie opowiedziałaś mi o swoich dzieciach, braciach i siostrach, o swoim byłym mężu. Chciałaś to ukryć. Mówiłaś to innym: znajomym, przyjaciołom. Rzadko, kto daje światu coś dobrego, ty rzadko świat tym obdarzasz, przynajmniej w słowach. Najczęściej są to ludzkie zmartwienia, informacje o chorobach, nieszczęściach, cierpieniu. W takich sytuacjach, gdy obserwuję ludzi, mam wrażenie, że te osoby nie mają ochoty, nie mają zamiaru być szczęśliwe, że nie są gotowe na szczęście i zdrowie. Współczuję im, ale nic nie mogę zrobić. Tego współczucia jednak im nie okazuję, bo wyrządzałbym im krzywdę, bo nie można pomóc współczuciem sprzedawcy śmieci. Wręcz przeciwnie, współczucie karmi tego człowieka i powiększa oraz przedłuża jego cierpienie. Sprzedawcy śmieci wyszukują słuchaczy, przywiązują się do ludzi, do bliskich, i cały czas czynią z siebie nieszczęśnika, męczennika. Tylko po to są im potrzebni inni ludzie. Ty też tak czynisz. Lecz dzisiaj się powstrzymałaś. Nie opowiedziałaś mi swojej historii, bo czułaś, że nie jestem właściwą osobą by mi te śmieci sprzedać. Lecz, jak słyszysz, znam tę historię. Wiesz skąd? Do mnie nie przychodzą ludzie bez takich historii. Wszyscy, mają te same. Nie pytam o nie, bo je znam na pamięć. Kiedyś moja historia była taka sama, jak twoja, dlatego dzisiaj się śmieję. Śmieję się z ciebie, bo twoja historia tak samo mnie śmieszy, jak moja własna, sprzed kilkudziesięciu lat. Śmieję się, bo wiem, że twoja już wkrótce też będzie cię śmieszyć. Będzie, choć dzisiaj wygląda na bardzo tragiczną, choć dla ciebie jest koszmarem, póki co.
Teraz powiem ci coś. Nie tylko ja znam twoją historię. Poznał ją już Jezus dwa tysiące lat temu. Posłuchaj, co on wtedy powiedział:
Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem.

Znał twoją historię Anthony de Mello kilkadziesiąt lat temu. On nie tylko ją znał, lecz także udzielił ci rady:

„Poświęć trochę czasu na to, by zobaczyć każdą z tych osób lub rzeczy, których się tak kurczowo czepiasz, aby ją zobaczyć taką, jaka ona  naprawdę jest - koszmarem, który z jednej strony porusza cię i sprawia przyjemność, ale z drugiej strony przynosi zmartwienie, brak pewności, napięcie, niepokój, lęk i powoduje, że jesteś nieszczęśliwy. 
Ojciec i matka - koszmar. Żona i dzieci, bracia i siostry - koszmar.  Wszystko, co posiadasz - koszmar. Twoje obecne życie takie, jakie ono jest -  koszmar. Każda jedna rzecz, do której jesteś bardzo silnie przywiązany i co, do której przekonywałeś siebie, że nie możesz być szczęśliwy - koszmar. Wtedy znienawidzisz ojca i matkę, żonę i dzieci, braci i siostry, a nawet swoje życie. Wówczas z łatwością zostawisz wszystko, co posiadasz, to znaczy przestaniesz się tego trzymać kurczowo, a zatem twoja własność nie będzie miała możliwości zranienia cię. Wtedy w końcu doświadczysz tego tajemniczego stanu, którego nie można opisać, ani wypowiedzieć - stanu niekończącego się szczęścia i pokoju. I zrozumiesz, jak prawdziwe są słowa, że kto przestaje być tak przywiązany do swych braci i sióstr, ojca i matki, do swych dzieci, ziemi lub domów ... zostaje stokrotnie wynagrodzony i zyskuje życie wieczne.” – słuchała i płakała, bo czuła, że to ją oczyszcza. Chciała coś zataić, lecz to się nie udało, została rozszyfrowana. Nie czuła jednak wstydu, nie miała żadnych negatywnych odczuć wobec siebie – odczuwała współczucie, którym obdarzał ją ten starzec. On ją doskonale znał. Jak poznawał jej tajemnice? Nie wie. Wie natomiast, iż przed nim nie miała już żadnych tajemnic, niczego, co mogłaby jeszcze chować, zatrzymywać dla siebie. Wszystkie szuflady zostały opróżnione, wszystkie śmieci wyrzucone, a on się jedynie uśmiechał – śmiał się. Współczuł jej w ten sposób. Współodczuwał jej poczucie lekkości.
Po chwili powiedział, nadal się śmiejąc: - To jeszcze nie wszystko. Coś wyrzuciłaś, teraz coś trzeba odszukać. Trzeba odszukać to, czego szukasz od dziesiątek lat. 
Czy potrafisz pływać? Czy próbowałaś kiedyś pływać? - zaskoczona pytaniem, rozedrgana, zalana łzami, nie odpowiedziała, lecz przecząco tyknęła głową. Po chwili jednak pokonała płacz i powiedziała:
- Próbowałam, umiem, ale boję się wody i dawno nie pływałam. Słabo pływam, dlatego boję się. - Starzec kontynuował:
- I tak samo jest z twoim życiem. Nie umiesz żyć, tak jak nie umiesz dobrze pływać. Tajemnica życia jest tajemnicą pływania. Przypomnij sobie, jaka jest tajemnica pływania.  Rozluźnienie. Ufność. Oddanie się wodzie. Pływanie to nie jest zestaw jakichś ruchów. Nauka pływania to falszywa nauka. Pływania się nie uczysz, przypominasz sobie, jest częścią twojej natury. Gdy zapominasz o lęku, gdy zaprzestajesz walki nagle uświadamiasz sobie, że pływasz. Kiedy jest ufność i zaprzestanie walki woda zaczyna cię unosić*. Nie mogę cię nauczyć pływania słowem i wogóle nie mogę cię go nauczyć, musisz doswiadczyc wody i się z nią pojednać, musisz się jej oddać.  
Pływanie to nie filozofia, ani żadna teoria, ani nawet praktyka - chociaż poprzez praktykę szybciej odkryjesz twoją wrodzoną ufność do wody. Zresztą wogóle ufność jest wrodzona. Wątpliwości i twoja wiara ją tylko przykrywają. Tych wątpliwości się nauczyłaś, fałszywą wiarę dostałaś od innych, jako lek na twoje wątpliwości. Lecz on nie działa. Wiem, bo też próbowałem dawno, dawno temu.
Pływanie to chyba pierwsze doświadczenie z ponownym odkrywaniem ufności.  Trudno znaleźć lepsze. Tak samo jest z życiem, nauczysz się żyć, gdy odkryjesz ufność do rzeki życia. Na razie twoje życie to walka, bo brak w nim ufności, gdy odszukasz w sobie ufność, walka przestaje być potrzebna. To pierwsze, co ci chciałem powiedzieć. 
Gdy nie ufasz sobie, przeciwstawiasz się wszystkiemu, bo to podnosi twoją wielkość. Wzmacniasz się każdym wypowiedzianym „NIE”. „Nie”, to twój sposób na życie, na osiągnięcie znaczenia. Gdy mówisz „nie”, czujesz się większa, bardziej znacząca, bardziej doceniona. Nie musisz się z tego „nie” tłumaczyć, bo zauważyłaś, że nikt od ciebie tego nie żąda. Gdy zdarzyło ci się powiedzieć „tak”, od razu poczułaś potrzebę uzasadnienia swego wyboru, czułaś, że musisz skłamać, czułaś, że chcesz komuś zrobić przyjemność. Czułaś się gorzej, bo stałaś się mniejsza, mniej znacząca, mniej doceniona, mniej ważna. 
Twoje „Nie”, lub kategoryczne „NIE”, sprawiało, że to inni musieli walczyć o twoje względy, o twoją akceptację, o bycie blisko ciebie. Dlatego też kogoś, kto zaakceptował ciebie i zgadzał się z twoim „Nie”, nie walczył, odbierałaś, jako pomniejszenie ciebie, nie czułaś się doceniona. Ponieważ nie znasz „Tak”, nie ufasz tym, którzy są na „tak” wobec życia i wobec ciebie. „Tak” jest dla ciebie niezrozumiałe. Ludzi będących na „tak” i wobec życia, i wobec ciebie, uważasz za słabszych, mniej kochających, mniej autentycznych, podczas, gdy prawda jest taka, że tylko oni naprawdę cię kochają i oni naprawdę są autentyczni. Oni ci ufają, bo tylko ufni są na „TAK”. Są na „tak” wobec wszystkiego i wobec ciebie również. Myślisz, że ich „tak” wynika z tego, iż coś od ciebie chcą, lecz zauważ, iż oni są zawsze na tak, są bezwarunkowo, nie tylko okazjonalnie. Oni widzą w tobie coś głębszego, coś, co masz pod powierzchnią, pod tą przybraną formą, oni czują twoje serce i widzą twoją duszę. Dlatego są na TAK. 
Nie zrozum mnie źle, oni nie są na TAK, by ci sprawić przyjemność, nie są nawykowo, lecz z powodu ufności, z powodu poznania twojej prawdy. Akceptują całość, akceptują wraz z tą fałszywą częścią ciebie, którą ty postrzegasz i której się tak kurczowo trzymasz, a która jest tak nieprawdziwa i tak fałszywa, tak iluzoryczna, że aż dziw bierze, że tego nie widzisz, ale tak to jest … Dlatego tak się śmieję, bo rozumiem cię … też tak miałem.  

A teraz o pająkach i muchach. Dobrze? – nie czekał na potwierdzenie i kontynuował.
- Widziałaś pajęczą sieć? To twoje pragnienia. By ją zbudować używasz powabów swojej kobiecości, nakładasz farbę i tusz, piękne ubrania jako maski, malujesz mieszkanie, otaczasz się pięnymi rzeczami, słuchasz wyrafinowanej muzyki, używasz słów wielkich i małych, używasz prozy i poezji, czasem przeklinasz, by słowa nabrały jeszcze większej mocy, byś przy ich pomocy wyrosła na większą niż siebie postrzegasz.
Używasz sierocych łez, uśmiechu, radości i smutku, używasz ciszy i zabawy, czekasz jak kobieta. Tak, czekanie to też materiał do budowy sieci, tak jak i twoje pogonie i ucieczki. Nazywasz tę sieć miłością. Lecz ta sieć to nie miłość, bo gdyby nią była, to nie byłoby nienawiści, nie byłoby strachu, nie byłoby smutku, żalu i nie byłoby wizyt u mnie. 
Ta sieć to pożądanie, ale i wiele innych pragnień. Pożądasz rzeczy, które są namiastką twojego prawdziwego pragnienia – odkrycia swojej prawdy.
Jest w tobie pająk, ale i jest też mucha. Z jednej strony jesteś pająkiem i chcesz łapać w sieć, a z drugiej jesteś muchą i nie chcesz być złapaną. W każdym z nas jest i pająk, i mucha. Jest w tobie pragnienie łapania w sieci ludzi, miłości, związków, sukcesów, a z drugiej jest pragnienie bycia wolnym, i jest w każdym, nawet w tak pospolitym stworzeniu jak mucha. Twój pająk walczy z twoją muchą. 
Z pragnień utworzyłaś sieć i sama się w nią złapałaś, stąd się źle czujesz, szamoczesz się jak mucha. Najpierw kusisz gładką skórą, mruganiem oczu, kobiecą grą: kręcąc tyłkiem, obnażając część biustu, malując się, czesząc, używasz specjalnych słów, płaczesz, udajesz sierotkę – kusisz wybranego i dziwsz się, że ucieka. Nie dziw się, bo przecież w nim też jest mucha. On też zastawił na ciebie swoją sieć, okazując ci swoją siłę, swoje męskie atrybuty, piękne słowa, zdecydowanie, opiekuńczość, wiedzę, ale czasem i swoją bezradność, gdy opowiada ci smutne historie swojego życia, a ty nad nimi płaczesz. Zaplątujecie się w sieć, a później się szamoczecie, chcecie się uwolnić. 
Zakładasz sieć, kusisz, a on lata nad tobą jak mucha, kręci się, siada, niby nie chce, ale nie może się powstrzymać. Aż w końcu się poddajecie, on zostaje w twoich ramionach i po czasie odkrywasz cały wstręt tej muchy, a on odkrywa twą pajęczą prawdę i uciekacie, po miesiącach i latach od siebie. 
Później osamotniona, zastawiasz kolejne sieci, aż złapie się ta właściwa mucha. Powiadam ci: nie złapie się nic wielkiego, tylko mucha. Nie złapiesz miłości, bo każda złapana w sieć miłość, od razu przemienia się w muchę. Miłość z wolnością idą w parze. Powinnaś to wiedzieć, bo sama przecież nie chcesz być złapana w żadną sieć, nie chcesz być muchą pożartą, wykorzystaną przez pająka.
Czy to jest prawdziwe? Czy to jest miłość? 
Porzuć sieć, porzuć pragnienia, bo gdy pragniesz, nie spełnią się. Miłości nie możesz złapać, ani nawet jej dostać, możesz ją dać. 
Miłość to oddanie się, miłość to umiejętność pływania, to oddanie się.
Zamień pożądanie na miłość, a zazdrość zniknie. Tak będzie, bo pomyliłaś pożądanie z miłością. Przyjrzyj się pożądaniu – to sieć, przyjrzyj się zazdrości – to sieć. Nie łap w sieć, lecz kochaj.

Pamiętaj! Pająk, który łapie muchę w sieć, zabija ją. Gdy ty łapiesz kogoś w sieć, zabijasz miłość.  
Gdy jesteś w stanie pokochać tylko księcia, twoja miłość to tylko pajęcza sieć. Gdy naprawdę kochasz, pokochasz nawet pająka. Wtedy odkryjesz, że pająk to książę.  
Dopóki nie pokochasz pająka w sobie, nie pokochasz księcia, tak prawdziwie, bo teraz twoja miłość to tylko pajęcza gra. 
Dopóki w twoim życiu będą sieci, to nie będzie prawdziwego życia, będą same muchy, będzie cierpienie. Dopóty będziesz się bać pająków, a i ty będziesz źródłem strachu.
Pamietaj! Twoje pragnienia, to pajęcze sieci. Zaplatasz je na innych, ale i na siebie, przede wszystkim na siebie. 
Te sieci zasłaniają ci niebo, bo one są jak chmury. Zasłaniają ci miłość, prawdę, radość. Zasłaniają wszystko, czyli samą siebie.
Czy odkryłaś już tę tajemnicę, co tworzy tę sieć?
Pamiętaj, tak jak nie nauczę cię pływać swoim słowem, tak i nie nauczę cię żyć. Moje słowa nie dadzą ci zrozumienia, bo to tylko puste koperty. Wypełnij swoje życie treścią, doświadczeniem, życiem bez sieci, bez pragnień, a poczujesz się wolna i radosna, prawdziwa. Poczujesz samą siebie. 
Na dzisiaj zostawiam cię zaplątaną w sieć. Tę sieć zbudowałaś ze strachu, z nieufności, z „nie”, z pragnień, z materii, która ci zastępuje prawdę.
Mam dla ciebie jeszcze jedno ... ale na to musisz poczekać. Ja poczekam, aż odnajdziesz swoją ufność, aż zaufasz sobie. Wtedy uwolnisz się z ostatniej sieci, lecz do tego potrzebujesz sobie zaufać. Ja poczekam. Jak widzisz, śmieję się, nie cierpię, więc moje czekanie będzie lekkie, natomiast twoje … hihihi. – śmiał się, wiedząc co się w niej będzie działo, a szczególnie teraz, gdy pobudził jej ciekawość.
- No dobrze, pomogę ci troszkę, którą z tych ról wybrałaś na dziś? 
  • Mała dziewczynka płakała i prosiła starca: naucz mnie miłości, bo czuję, że jej nie mam, bo się boję taty, bo uciekają ode mnie motyle i jest we mnie złość, gdy coś jest nie po mojej myśli!
  • Młoda kobieta poprosiła starca: naucz mnie miłości, bo we mnie jest tylko strach!
  • Chłopiec, który strzelał z procy do liści i motyli poprosił: naucz mnie prosić o przebaczenie!
- Ja ci powiedziałem o wszystkim, ty przyszłaś do mnie z częścią. Dlatego rozpraw się z chłopcem, z dziewczynką, młodą kobietą i tą dojrzałą w sobie. Rozpraw się – to znaczy – zrozum, zaakceptuj. Pamietaj, że jeśli grasz jakąkolwiek rolę – nadal jesteś pająkiem. 
Na tę ostatnią sieć trafisz sama. Nie mogę ci dać zrozumienia i szukać zamiast ciebie. Ty to musisz zrobić. Wtedy zrozumiesz skąd cierpienie i skąd w tobie pytania, skąd chęć odwiedzania mnie. Gdybym ci to powiedział wprost uprzedziłabyś się … Dlatego cię z tym zostawiam.

Piotr Kiewra
*Fragment w tym brzmieniu, lub w tym znaczeniu zaczerpnięty z jednego z tekstów Osho