Opowieść śmiejącego się starca.
Znałem kiedyś dziewczynę o długich włosach. Często je zaplatała w warkocz. Piękność - taka słowiańska uroda. Mieszkała opodal mnie, po drugiej stronie wzgórza, blisko pól, łąk i lasów. Widywałem ją samą, gdy biegała po łące wśród kołysanych wiatrem traw, a jej warkosz kołysał się w ich rytmie. Dotykała kwiatów, głaskała, rozmawiała z nimi, lecz ich nie zbierała. Kiedyś zapytałem: - Dlaczego? Odpowiedziała, iż łąka to ich dom, więc nie może ich zabrać do swojego. Po chwili dodała śmiejąc się: - A oprócz tego jest ktoś, kto je zrywa dla mnie.
Wkrótce
przekonałem się, że to prawda - szła obok chłopaka niosąc bukiet polnych
kwiatów. Czyli … była nie dla mnie. Poczułem gorycz porażki mego serca. Pokochała
innego.
Gdy przeminęły
wiosenne, później letnie kwiaty i nastał czas jesiennych, spotkałem ją inną,
płaczącą. Nadal bywała na łące, nie biegała, był to raczej powolny marsz. Nadal
dotykała kwiatów, coś do nich mówiła, lecz też oblewała je łzami. Zrozumiałem,
że chłopak odszedł. Zapytałem o to, odpowiedziała: – „Nie lubił łąki, nie lubił kwiatów. Odszedł żyć po swojemu, z wieloma kobietami.”
Gdy straciła nadzieję, że wróci, obcięła włosy,
zniknął z łąki warkocz jej długich włosów. Zastąpił go inny: warkocz łez. Ten
jednak nie zdobił.
Została sama. Wielu ją przez lata adorowało, wydeptywało do niej ścieżki, przynosiło kwiaty, lecz była nieugięta. Widywałem ją nadal na łące, na polnych i leśnych ścieżkach lub siedzącą pod wielkim, starym, rozłożystym dębem. Ukrywała łzy lecz ja je widziałem. Współczułem jej - współczułem aż do łez i pewnego dnia, gdy życie zdążyło już pomalować siwizną nasze włosy, gdzieś na polnej ścieżce, w chwili zapomnienia czasu, przestrzeni i siebie, wybuchł mój śmiech. Śmiałem się tak głośno i tak całym sobą, aż z nieodległej ścieżki przebiegła zaintrygowana moja sąsiadka z resztkami warkocza łez na licach. Patrzyła na mnie długo i podejrzliwie, i ze smutkiem, aż uśmiechnęła się. Pierwszy raz od lat, a po paru chwilach śmiała się, tak jak ja, całą sobą.
Później
długo ze sobą milczeliśmy, aż w końcu wyznała, iż ten śmiech ją oczyścił ze
wspomnień, z jej pragnienia, i z warkocza łez.
Płacząca dziewczyna
była pierwszą komu mój śmiech pomógł.
I tak spełniła się moja miłość.
Piotr Kiewra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane