Niniejszy
tekst to moje podziękowanie dla wszystkich facebookowych znajomych, którzy
obdarowali mnie słowem, obrazem, uczuciem. To jest mój urodzinowy tort, którym
Was częstuję. Nie wiem, czy Wam posmakuje, lecz skoro trafiliście na imprezę do
mnie, to przynajmniej skosztujcie. Może, dzięki niemu coś się wydarzy – coś bardzo
ważnego. Co? Może to samo, co mi! A zatem:
Zamiast urodzinowego tortu zrobiłem sobie wycieczkę rowerową.
Nie dość, że zdrowiej, to w jej trakcie odkryłem pewną mi nieznaną przestrzeń.
W liczeniu świeczek pewnie bym jej nie doświadczył, w smakowaniu cukru i mąki
też. Kilkaset razy napisane „sto lat” przez znajomych z facebooka owszem było
miłe. Bardzo miłe dla ucha i dla serca były życzenia, wizyty przyjaciół,
uściski, rozmowy, ich pamięć, lecz owe „sto lat” brzmiało jakoś inaczej niż
zwykle i dźwięczało gdzieś we mnie.
Gdyby nie ten
bezdźwięczny dzwon, może zastanowiłbym się nad upływem czasu, może dłużej bym
się zatrzymał myślą nad ciałem i postępem pewnych procesów, które myśl
niechętnie rozważa, może poszedłbym nawet poza te sto lat, aż do końca drogi.
Może bym poszedł, lecz tak się nie stało, bo ten dzwon…
Co to za nowoodkryta przestrzeń?
Otóż jadąc do mojej rodzinnej miejscowości mijam
kilkadziesiąt wiatraków. Kilka z nich stoi blisko drogi. Zbliżając się do nich
odkryłem ją. I nie była to odległość dzieląca mnie od nich …
Te olbrzymy, chyba z powodu mojego jubileuszu, sprowokowały
mnie do postawienia sobie pytania: Czy dalej mam maszerować do przodu, czy może
powinienem zmienić kierunek?
Zadarłem głowę do góry, by przyjrzeć się tnącym niebo i
słońce śmigłom, i zdałem sobie sprawę, że patrzę w górę, a idę do przodu. To
wielka niekonsekwencja z mojej strony. Dużo bardziej, pociąga mnie tajemnica
głębi nieba, a ja mimo to, w marszu przed siebie, rozwiązuję zwykłe zagadki.
Co mi wydzwaniał dzwon? Namawiał mnie do zmiany
kierunku: Masz iść do przodu, by się
zbliżyć do wiatraków na tyle, by pozostało ci już tylko spojrzenie w
górę.
Z zadartą głową czuję - nie chcę iść do przodu i
nie chcę liczyć czasu, chcę znać prawdę.
Marsz do przodu nie przynosi radości, nie rozwija. Maszerując
w „pieriod” nie zwiększa się pola widzenia, wcale nie rozumiem więcej, bo nie
widzę więcej. Widzę tylko najbliższy zakręt. Marsz w tym kierunku nie powiększa
TERAZ, nie powiększa TUTAJ, widać niewiele dalej niż czubek nosa. Już wiem, dotychczasowa
radość marszu była ulotna, udawana, była tylko zewnętrznym uśmiechem i
podtrzymywaną młodzieńczą energią, emocją, była czymś cielesnym, powierzchownym
i płytkim, niedotykającym serca.
Gdy już pokonałem, gdy pokonaliśmy milion zakrętów
uświadamiamy sobie, że ten drugi milion nic nie wniesie, że szkoda czasu i że
czas zmienić kierunek.
Bo? Bo za tymi zakrętami nie ma nic, jest pustka, co najwyżej
są następne zakręty, a za nimi kolejne. Nauczono nas wierzyć i mieć nadzieję,
lecz gdy człowiek dojrzewa to zaczyna rozumieć, że jest naiwny, że wiara i
nadzieja to czysta głupota, bo w marszu lub biegu do przodu nie ma nic, w co
kazano wierzyć. Ten kierunek to życie w iluzji czasu. Żadne „sto lat” nie
zbuduje już nadziei i wiary.
Dlatego tak lubimy patrzeć w górę, na słońce, w gwiazdy, i
dalej, w bezkresną pustkę nieba. Lubimy to od małego, ale dopiero po smutku
milionowego zakrętu na chwilę nas to zatrzymuje. Wtedy spuszczamy wzrok pod
nogi i nosimy się ze swoim smutkiem, aż do chwili, gdy nas coś z tego wybudzi.
Rzadko wydarza się przebudzenie, najczęściej, w smutku, ze
spuszczoną głową, powoli, ludzie idą dalej.
Narzekają na los, cierpią, ale stawiają kolejne kroki. Wierzą
w niebo, a idą do zupełnie innej bramy, boją się tajemnicy, wolą rozwiązywać
nudne zagadki.
Jednak by dojść do „celu” trzeba się zatrzymać, w tym ten
paradoks. Tę przestrzeń odkrywa się zatrzymując bieg i marsz, zatrzymując
wszelki ruch – szczególnie ten w głowie.
Mi się wydarzyło, zatrzymałem się. Patrzyłem na wiatrak i
wyobrażałem sobie widoki z jego punktu widzenia: Dlaczego mam iść do przodu,
skoro lubię patrzeć w górę? Dlaczego by nie zobaczyć tego wszystkiego z
wysokiej góry?
Pojechałem w wyobraźni w moje ulubione góry. Wspiąłem się na najwyższy
szczyt, siadłem i znowu patrzyłem.
Świat z góry jest szerszy, mieści się w nim więcej. To, co w
dolinie jest TU i TERAZ, na szczycie nim nie jest, bo teraźniejszość sięga tam
dalej.
Patrzę, a wtem zza zakrętu wyłania się człowiek. Do tej pory
nie był w mojej teraźniejszości, był w przyszłości, bo był poza zasięgiem moich
oczu. A gdy zniknie za kolejnym będzie w przeszłości. Lecz gdy spojrzę z
jeszcze wyższej wysokości, gdy widoków nie przysłoni już nic, zobaczę cały czas
– niepodzielony na to, co było i na to, co będzie i to, co jest.
Wtedy zrozumiałem, że to nasze oczy wpatrujące się w rzeczywistość poprzez dziurkę od klucza, wprowadzają zamęt, nasza „teraźniejszość”
jest czymś widzianym i dlatego jest zależna od punktu obserwacyjnego. To ograniczone pole widzenia uzupełniamy wspomnieniami i wyobraźnią. Ten
człowiek cały czas jest w TERAZ, lecz nie widziałem go z wysoka, sądziłem z
tego powodu, że TERAZ jest tak wąskie.
Czy mogę być jeszcze wyżej niż najwyższy szczyt? Mogę, ale to
nie moje oczy będą świadkiem tego, lecz co innego. I wtedy zdałem sobie sprawę,
że gdy znajdę się odpowiednio wysoko, by zobaczyć wszystko, to moje TERAZ i
TUTAJ stanie się tak duże, że stanie się całością i zniknie „wczoraj” i zniknie
„jutro”.
Jak się nazywa ten najwyższy szczyt?
Niektórzy nazywają go świadomością, lecz dla mnie ta nazwa
nie ma znaczenia, bo gdy się patrzy z tego szczytu, to znika nie tylko wczoraj
i jutro, znika TAM, znikają słowa.
Z tego szczytu, a tu się ma wszystko, więc się łatwo,
bezinteresownie, wszystko oddaje: i rzeczy, słowa - to, co tanie, ale też równie
łatwo daje się to co drogie - wdzięczność, uczucia, modlitwę.
Oddaję darowane „sto lat” na rzecz bezczasowości.
Na razie to tylko część przestrzeni, ta w wyobraźni, lecz gdy
zatrzymam się w niej całym sobą, gdy ta tajemnica stanie
się moja, wtedy wyciągnę do was wszystkich rękę, pokażę palcem kierunek. Nic
nie powiem, tylko pokażę.
Jeśli poczujesz, zatrzymasz się, jeśli będziesz
starać się zrozumieć słowem, to twój marsz będzie trwał nadal i nadal nie
będzie miał sensu. I nadal będzie to tylko rozwiązywanie zagadek o jutrze, a tu
nie chodzi o o zagadki, tu chodzi o tajemnicę widzianą z samego szczytu, która ze
szczytu nie jest już tylko intrygującą i podobną śmierci niewiadomą, staje się prawdziwą tajemnicą, dostępną tylko poprzez śmierć wspomnień i wyobraźni. Lecz nie można jej opisać słowem. Nie można, bo kto go zrozumie
tam na dole, kto go rozumie? Kto rozumie prawdziwy język miłości, kto rozumie
jej ciszę? Kto rozumie czym jest śmierć, czym jest życie. Kto rozumie, że modlitwa nie jest słowem? Na dole, w marszu, ludzie
grzeszą modląc się słowem. Tak, marsz do przodu jest grzechem wobec siebie
samego i dlatego jest smutny.
Dlatego spójrz na mój palec, tak jak ja
spojrzałem na wiatrak i zmień kierunek. Może zatrzymały mnie maki u jego
podnóża? Nie, to głos z innej przestrzeni. Ciebie też niech cokolwiek zatrzyma, bo jeśli nie zatrzyma,
znów cię czeka droga z milionem beznadziejnych zakrętów.
By „sto lat” zamieniło się w wieczność,
potrzebujesz się zatrzymać, potrzebujesz zmienić kierunek.
No więc, gdzie jest ta nowoodkryta przestrzeń? W TOBIE.
Gdzie jest ten szczyt? W TOBIE. Czym ona jest? TERAZ. Kim jest? TOBĄ.
Taki jest mój tort, jest słodszy niż wszystkie
torty świata. I Ty Zamiast torta posmakuj siebie!
Piotr Kiewra
:-) .Dzięki za poczęstunek .Ala
OdpowiedzUsuńDziękuję za zaproszenie 😊
OdpowiedzUsuńCzytam ten tekst po raz drugi, pierwszy był zeszłego roku. Hmmm..., chyba dzisiaj więcej go "przeczytałam"... Może jestem na wyższej górce swojego życia...? Może obejmuję większą przestrzeń...? Dziękuję :) Jest jeszcze "coś"... - Twój palec. Nawet jeśli to przenośnia... - rozbawił mnie :)
OdpowiedzUsuńTort przesmaczny! Dziękuję!
OdpowiedzUsuńGenialne!Dzieki sasiedzie!
OdpowiedzUsuńCzytam ten tekst... chyba po raz trzeci... i..., hmmm...perspektywa poszerzyła się...Dziękuję :)
OdpowiedzUsuńJest jeszcze "coś" - Twój palec...
Dzisiaj zobaczyłam, że jest on tutaj, jak ta świeczka na torcie ... ;)