- Piotrze, dostałam zaproszenie na warsztaty zdrowotne.
Napisali w informacji, że „zastosujemy ćwiczenia nie tylko dla twojego ciała,
ale również dla umysłu i ducha, poruszymy twoje serce.” – pochwaliła się ciocia,
gdy tylko wszedł do jej mieszkania.
- A ty ciociu, co na to? – zapytał zaciekawiony.
- Są za daleko, to kawał drogi. Może kiedyś. – odpowiedziała
zniechęcona.
- Ciociu, nieprzypadkowo to do ciebie przyszło, ale … to twój
wybór. Dobrze więc, niech będzie jutro. Jak zwykle, jutro. – powiedział zaniepokojony
obserwując jej twarz i próbując ją przeniknąć, by odkryć, co ją gnębi, co ją
smuci.
- Dobrze, nie mówmy o tym. – zgodziła się bez namysłu z ulgą,
że Piotr nie upiera się, by kontynuować temat, by wnikać głębiej. Zamyśliła się
szukając jakiegoś tematu, czegoś, co by ją poprowadziło na inne tory. Po chwili
powiedziała: - Żal mi ludzi.
- A czemu? – zapytał.
- Bo cierpią. – odparła.
- Cierpią? A ty nie cierpisz? Mówisz, że żałujesz ludzi, a ja
widzę, że żałujesz siebie. Masz poczucie winy. Widzimy u innych cierpienie, bo
mamy je w sobie. Ludzie są naszymi lustrami, odbijają nas.
Ciociu, znajdź to źródło cierpienia, opowiedz o nim … - zanim
dokończył, przerwała mu zdecydowanym: - Nie, nie cierpię, nie czuję się winna!
– lecz im głośniej i bardziej zdecydowanie zaprzeczała, tym bardziej czuł, że
jest zupełnie inaczej. I chyba ona to czuła, że Piotr zdjął jedną z jej masek,
że odkrył jej aktorstwo, bo jak zawsze w takich chwilach … wyszła do kuchni.
Może po dziesięciu minutach wróciła i powiedziała:
- Piotrze, ty mnie znasz jak nikt inny, ty wiesz, że cierpię,
że czuję się winna, że obciążam innych, moje sąsiadki, moją przeszłość, a nie
chcę się przyznać …, nie chcę wziąć odpowiedzialności.
Tak, mam takie różne myśli, staram się je wyrzucać, nie
dopuszczać, chronić przed nimi, udawać głuchą i ślepą.
Tak, jestem ślepa i głucha. I taka byłam od zawsze, nic się
nie zmieniło. No może troszkę, jak zaczęłam z tobą rozmawiać od jakiegoś czasu.
Ach, te moje myśli.
Mam tłuszcz na mózgu, jestem leniwa. Za to chcę sobie
dokopać. Te negatywne myśli chciałabym wykopać, ale im mocniej kopię, tym
silniej mnie dopadają. Ciagle siebie ośmieszam, produkuję brzydkie myśli,
brzydotę, kwasy, trucizny i siebie zatruwam. I pewnie innych też. I pewnie
ciebie zatruwam. To wstyd, że żyję.
Moja głowa rysuje jakieś wstrętne rysunki, obrazki. Chowam
je, wstydzę się ich, bo gdyby ktoś je zobaczył, to pewnie zamknęli by mnie u
czubków.
30 - 50 lat temu mi się chciało z tym walczyć, próbowałam, ale
teraz? Po co? Dla kogo?
Widzę debilkę w sobie. Niczego tak głupiego, to nawet u
głupków nie widziałam. Mam kalafior zamiast mózgu - to taki biedny, ludzki
robaczek, który litości szuka. Daję światu tylko brudy …
Mam tylko negatywne myślenie. Czemu ja je tak uwielbiam? Czemu
się rozczulam nad sobą?
Lubie jednak te swoje żale, te myśli, jak pijak butelkę. To
dla mnie tajemnica.
Ukrywam je, przed tobą też, chociaż czuję, że ty wiesz,
chociaż ci nie mówiłam. Ty wiesz, ty masz jakiś dar czytania człowieka, ty to
czujesz. I dlatego przy tobie czuję się najbardziej winna, jestem najbardziej
zamknięta, najwięcej u mnie strachu. Boję się, byś tego nie potwierdził …
Rysuję słowem brzydkie rzeczy, to, co gdzieś tam w mojej
wyoraźni się roi. W większości pozostają te słowa tam, gdzie się urodziły, w
mojej głowie, nie wypuszczam ich, dzisiaj – teraz, się odważyłam, czasem u
moich koleżanek, też mi się to zdarza. One mówią swoje słowa, ja swoje. Ja
narzekam, że one mnie dołują, a one pewnie to samo mówią o mnie. Takie jesteśmy
nieszczere. Gramy.
My ludzie jesteśmy niezłymi aktorami. Nosimy tysiące masek.
Poubieraliśmy jedną na drugą i używamy tej, która pasuje do danej chwili, do
danej osoby. Dla ciebie też pewnie przywdziewam jedną z nich, tę z napisem: „dla
Piotra”. Wszystkie je zostawiam, gdy jestem sama, chociaż pewnie mi się tak
tylko wydaje. Pewnie gram też przed samą sobą. No tak, przed sobą też jestem
masochistką.
Ten mój język to ołówek, to kieliszek, to nałóg. On jest
nieuleczalny. Boję się go przy sobie trzymać, z ludźmi rozmawiać, otwierać się,
ale też boję się go odstawić.
Mój „kalafior” choruje, ma poczucie winy i nie potrafię na to
znaleźć lekarstwa.
No widzisz, jestem masochistką, jaja sobie robię ze swojego
własnego „kalafiora”.
Kiedyś w różne rzeczy - piękne rzeczy, wierzyłam, dzisiaj się
tylko wstydzę.
Tak, delektuję się wykańczaniem siebie słowem, dokopywaniem
sobie. Nawet to, co czasem się innym podoba, to, co innym smakuje, za co mnie
podziwiają, to tylko gnioty do odkurzenia, do wyrzucenia.
Tak naprawdę, nie mam, czym się pochwalić, nie jestem nic
warta … Tak, ten zając, którego widzę za oknem, lepiej sobie radzi z bycia
zającem, niż ja z bycia człowiekiem
Nic mi nie pomoże, po co mi te warsztaty? – Piotr słuchał,
znosząc cierpliwie wszystkie słowa, którymi siebie obciążyła, którymi chciała
siebie pogrążyć, ukarać. Wysłuchał, bo czuł, że jednak wyrzucając te brudy z
siebie, doznaje ulgi, doznaje oczyszczenia. Znał ją i czuł, że jest w niej ktoś
znacznie większy, ktoś, kogo ona nie zna, albo nie daje mu dojść do głosu. W
końcu przemówił:
- Tak ciociu, kochasz – ubóstwiasz swoją masochistkę, a
nienawidzisz twojej bogini. Nienawidzisz bogini, bo wydaje ci się zbyt piękna i
dobra, a ty przecież uczyniłaś tyle zła dla świata i dla siebie. No tak, nie
zasługujesz na chwilę ciszy, na dobre myśli o sobie samej, na miłość, na
kropelkę tej miłości z łąki sprzed 50 lat. Nie zasługujesz, bo taką podjęłaś
decyzję.
Chcesz siebie ukarać, chcesz siebie karać wiecznie. Wtrąciłaś
siebie do piekła i prześladujesz siebie piekielnymi obrazkami, słowami ciężkimi
i palącymi jak piekielny ogień.
Twoja niespełniona miłość tak ci się wryła w pamięć, tak
znienawidziłaś siebie za ten taniec na łące, za piękno, które pokazałaś
chłopakowi, za to, że powstało w tobie uczucie, za to, że serce się nie
poddało, za to, że jest czyste, nadal dziewczęce, i nadal pełne uczucia. Tylko
za to siebie karzesz?
Tam, gdzie serce nie masz kamienia, ono jest nadal zdolne do
obdarowywania, te 50 lat niczego nie zmieniają. Te 50 lat pokazują, że czas się
nie liczy, że miłość jest wieczna i ponadczasowa. Nic nie straciłaś, nikomu niczego
nie zabrałaś, nikomu, niczego nie jesteś winna. Uwolnij siebie od winy. Nie
krzywdź innych ludzi, taką sobą!
Tak, jesteś masochistką, dobrze ci z tym – kochasz –
ubóstwiasz ten masochizm w sobie, a nienawidzisz swojej boskości. Twoje
odkładanie wszystkiego na jutro, jest schronieniem przed boskością, ucieczką
przed twoją prawdą, jest wygraną - wyborem cierpienia. Cierpienie jest twoim
Bogiem.
Ale … No właśnie, ciociu, ale to wszystko nieprawda. Mimo, że
się starasz prażyć w piekle, ja widzę w tobie bliskość nieba, widzę w tobie
wielkie i bijące miłością serce, tylko wypuść je z więzienia, otwórz mu wrota.
Zdejmij z niego ciężar władzy twojej głowy, twoich myśli. Przyjrzyj się swoim
myślom, jak cię wykorzystują, jak wkładają w ciebie śmieci, jak wzniecają w
tobie piekielny ogień, jak próbują zawłaszczyć tobą, a to te twoje myśli nie
zasługują, twoja głowa nie zasługuje na władzę, tylko serce jest boskie, tylko
twoja prawda, taka jest i im się należy władza.
Jesteś człowiekiem, jesteś wielką indywidualnością,
człowiekiem pełnym wielkich skarbów, pełną siebie samej, a pustka, jaką
odczuwasz, jest tylko pustką twoich myśli. One są fałszywe i zmienne jak chmury
na niebie, bo zasłaniają ci niebo, starają ci się je zasłonić. Chmury to tylko
mgła, to parę marnych kropelek pary. Cóż one znaczą wobec jednej kropli
miłości, jednej połówki kropelki, nawet tej zagubionej w oceanie innych kropel?
Cóż znaczą?
Jesteś wypełniona po brzegi swoją boskością – miłością, ja to
czuję i czuje to twój łąkowy chłopak, i będzie czuł, gdy odejdzie. Nie, nie
odejdzie, bo jego miłośc pozostanie, bo ona nigdy nie zginie, nigdy nie zmarnieje,
nawet wtedy, gdy ją zniechęcasz brudem swoich słów, nawet, gdy ją wykopujesz,
nawet, gdy uważasz, że na nią nie zasługujesz.
Doceń siebie, pokochaj, zauważ swoją prawdę, odkryj ją.
Pokochaj siebie tak mocno, jak mocno bije twoje serce - ono bije dla ciebie. Jesteś
tylko jedna – jedyna na świecie, takiej jak ty, nie ma więcej, nie było i nie
będzie. Któż inny ma cię pokochać, tak głęboko i prawdziwie, jak nie ty?
Ciociu, łatwo jest się bać. Ciociu, łatwo jest błagać o
litość, łatwo jest brudzić słowem, łatwo jest nienawidzić, bo to wszystko nie
jest twoje. Najłatwiej jest brudzić siebie, łatwo jest siebie winić –
najłatwiej. Bo samą siebie nie podasz do sądu. Najłatwiej siebie osądzać i
najłatwiej siebie karać. Tak właśnie czynią masochiści. Przypisują sobie
wszystko, co złe, nie widzą tego, co dobre. Widzą tylko połowę świata, widzą
tylko tę gorszą część, bo tak chcą widzieć.
Masochizm jest łatwy, staje się przyjemny, przychodzi łatwo,
bo łatwo jest kopać siebie – leżącego, bezbronnego, przygniecionego. Łatwo jest
widzieć to, co na powierzchni, widzieć tylko swoją twarz, swoje dłonie, swoje
kroki, swoje działania i swoje myśli.
Tak, najłatwiej przychodzi widzenie tych
złych myśli, bo prawie wszystkie są złe, bo są fałszywe. ...
Tak, łatwo przyszło, łatwo z ciebie wychodzi. Wystarczy
zeskrobać z powierzchni i od razu wyrzucić. Nic to nie kosztuje. Natomiast
trudno jest dać coś prawdziwego, coś ze swojej głębi, bo tego się nie da
zabrać, ukraść komuś innemu, zeskrobać z wierzchu, stworzyć, jeśli się nie ma
swojego. Prawdy nie da się udawać, jej zagrać. Prawdy nie można wypowiedzieć,
jej stworzyć, bo ona jest, już jest. Prawdę się po prostu widzi, czuje, zna.
Ona jest głębią, ona jest tobą, więc ją znasz, ale wolisz się do niej nie
przyznawać, bo jest zbyt piękna, bo jest boska, a ty wolisz Boga stworzyć na
swoje podobieństwo, strachliwego, niekochającego, płytkiego, niż przyjąć,
powitać tego, który jest w twoim własnym domu i nie karze, nie krzyczy na
ciebie, nie osądza, a jest cichy i czeka, aż zmądrzejesz, aż dorośniesz.
Tak, dorośnij wreszcie. To nie lata, czynią cię dorosłą –
dojrzałą, tylko prawda cię taką czyni. Nie twoje myśli, lecz twoje serce i
dusza.
Uciekłaś przed prawdą, bo prawda czyni odpowiedzialnym, gdy
ją znasz, musisz za nią iść, podążać jej śladem, podporządkować się jej, nie możesz
się od niej schować, ani nią zarządzać, dopasowywać. Prawda czyni cię dorosłą,
ale wymaga odpowiedzialności, a z odpowiedzialnością wiąże się wysiłek.
Uciekłaś od prawdy. Uciekłaś w masochizm. To twoja sztuczka, by się ukryć przed
odpowiedzialnością. Uciekłaś w jutro, uciekłaś w samotność i uciekłaś w swoją
starość.To też twoja sztuczka, dzięki niej możesz się chronić, racjonalizować
swoją nieobecność w życiu, swoją obojętność, swoją obecność we wspomnieniach,
albo mżonkach z przyszłości.
Te twoje ucieczki są na wierzchu, nie w twoim
środku. To są fałszywe miejsca i oparte na fałszu i śmieciach rzeczy. Udajesz
zająca – dlatego nie radzisz sobie z bycia człowiekiem. Tak, ten zając jest
bardzo symboliczny. Przyszedł, by ci coś pokazać, zrozum cel jego wizyty. Chce
ci pokazać twoją boskość, człowieka na kształt i podobieństwo Boga.
Wiedz, że to, co na wierzchu nie jest twoje, to tylko twoje
myśli, one są fałszywe, nie twoje i to tylko śmieci. Tylko to, co w głębi jest
twoje, jest twoją prawdą. To do ciebie nie przychodzi, to zawsze jest. Dlatego,
jeśli coś z siebie wypuszczasz, opieraj zawsze na tym ze środka, przepuszczaj
przez to głębokie, tam je naprawiaj.
Tego, co prawdziwe i z głębi, od serca i z duszy nie możesz
się wstydzić. Nie możesz, bo to jest twój największy skarb, nie masz większego.
Nie jest ważne, co do ciebie wpływa, może to być nienawiść,
obojętność, złe słowo, strach, ważne, co z ciebie wypływa. A skoro tak, to
dawaj swoją prawdę, swoją boskość, swoją miłość, siebie.
Nie wstydź się.To nic, że inni … , ważne … Pamiętasz?
Zakwitnij wreszcie, tak jak kiedyś przed 50 laty, na łące!
Dorośnij! Bądź wreszcie sobą! Nie graj masochistki! Zakwitnij ponownie! Nie jesteś za stara na rozkwit! Świat
czeka! – Piotr mówił jak natchniony, a ciocia rosła w środku. Coś się w niej
rozkurczyło, coś skruszyło, jakieś nasionko pękło … i zostało podlane
natychmiast łzami.
Poczuła ulgę, poczuła niezwykłą błogość. Tego jeszcze w niej
nigdy nie było, nawet przed pięćdziesięciu laty. Teraz poczuła się jak tysiąc …
milion motyli. I ponownie zaczął się w niej taniec, tym razem głębszy,
dojrzalszy, bardziej duchowy i bardziej radosny. Taniec szalony, choć cichy, taniec, w którym
ciocia wytańczy te zapomniane 50 lat życia i na pewno jeszcze znacznie więcej.
Taniec w jej wnętrzu – taniec prawdy o niej samej.
Piotr przyglądał się jej bacznie w milczeniu. Minęło sporo
chwil, w których w niej się dokonywał cud przemiany. Było to pewnie to, co
podejrzewał, przeskok z głowy do serca … W końcu ciocia przemówiła:
- Piotrze, chyba dorównam dla zająca, a może go przegonię!
Jadę na warsztaty!* Tam mnie potrzebują. – i oboje zaśmiali się szczerze, aż do
łez.
Piotr Kiewra
*O tych warsztatach mowa: http://piotrkiewra.blogspot.com/2016/06/warsztaty-z-samouzdrawiania-z-orem.html
Nigdy jeszcze takiej prawdy nie zdołałam przed sobą otworzyc'.To wspaniałe opowiadanie !!!
OdpowiedzUsuń