czwartek, 5 marca 2015

Trzy miłości

Dopóki nie jesteś przebudzony, twoja miłość jest snem.

Nigdy nie wierzyła wróżbom Cyganek, innych wróżek, horoskopom. Przy okazji andrzejek, lania wosku, czy układania kart traktowała to jako zabawę. Nie wierzyła, zresztą tak samo jak w wygrane w totka, czy w otrzymanie czegoś za darmo od życia. Wg niej na wszystko trzeba było zasłużyć ciężką pracą. – Nie ma żadnej karmy! Są tylko nasze wybory! Jesteśmy kowalami swego losu! Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz! – często powtarzała.

Dzieciństwo wywarło wielki wpływ na dużą część jej życia. To co wtedy przeszła, kim była i kim chciała się stać, poparte ciężką pracą nad sobą, sprawiło, że dzisiaj była inną osobą: wolną, nie obciążoną przeszłością, cudzymi przekonaniami, pełną wiary, otwartą. Wierzyła, że taką jest: otwartą, ufną, kochającą, pełną radości, optymizmu. Jednak parę pytań zostało bez odpowiedzi, gdzieś czaił się jeszcze jakiś lęk, bo smutek powracał.

Mocno stała na swoich własnych nogach, nie poddawała się wpływom. Zawsze miała własne zdanie, nie zawierała żadnych kompromisów. Nie robiła niczego wbrew sobie, swojemu systemowi wartości. Wierzyła sobie, mimo, że słyszała od wielu osób, często zupełnie inne opinie na swój temat: o tkwiącym w niej strachu, o zamknięciu, o murach ją otaczających, egoizmie. Jednak najbardziej bolał ją zarzut, że nie potrafi kochać. Często powtarzali go mężczyźni, którzy – tak twierdzili – pokochali ją, a ona nie potrafi odwzajemnić tego, nie potrafi, albo nie chce im tego oddać, nie potrafi się zaangażować. Prawda, że było tych mężczyzn całkiem sporo. Wzbudzała w mężczyznach jakieś niezrozumiałe dla niej pożądanie i odpowiadała im: jesteście wszyscy tacy sami, myślicie tylko o jednym … i nie kończyła, chyba, że któryś z nich domagał się rozwinięcia. Wtedy szczerze wyłuszczała co ma na myśli. Z tym właśnie kojarzyła swoją otwartość: że potrafi powiedzieć co myśli, że ma odwagę to zrobić, że nie boi się niczego stracić, że przy takich okazjach sprawdzają się prawdziwi przyjaciele.

A ona wierzyła, ufała, że potrafi kochać. Nieważne co twierdzą inni, ona kocha i wie co to jest miłość. Nie tylko wie, ale rozdaje jej mnóstwo wokół. To nic, że niektórzy tego nie czują – może to oni nie wiedzą, czym jest miłość, może oczekują czegoś od niej, a ona nie rozdaje niczego tym oczekującym, ona po prostu kocha bezinteresownie, tak samo bezinteresownie jest przyjacielem i kocha swoich przyjaciół. Nie musi tego okazywać, nie musi tego mówić. Po prostu kocha i już. Jeśli ktoś tego nie czuje, to jego problem.

Zawsze dobrze czuła się wśród sporo starszych od siebie ludzi. Tłumaczyła sobie to tym, że jest dojrzała, bardziej dojrzała, ze względu na swoje życiowe doświadczenia i właśnie dlatego lepiej się czuje wśród starych, dojrzałych ludzi. Starsze kobiety, wg niej, nie były już zazdrosne o jej powodzenie wśród mężczyzn, a mężczyźni zamiast patrzeć na nią jak na obiekt seksualny widzieli w niej więcej głębi, potrafili docenić jej inne przymioty, nie tylko ciało.

Tak jak każda kobieta kochała swoje ciało, z tym, że w odróżnieniu od większości innych kobiet konsekwentnie o nie dbała. Nie tylko o dietę, ale i wszechstronny ruch: chodziła na siłownię, na której potrafiła z wielką pasją ćwiczyć przez co najmniej dwie godziny. Uwielbiała biegać, póki kolana jej na to pozwalały. Gdy odmawiały posłuszeństwa chodziła intensywnie z kijkami. Mogła chodzić godzinami, kilometrami nawet w deszczu i burzy, po śniegu i w zimnie. Kochała to.

Kochała też taniec i często rankami, gdy w domu nikogo nie było, włączała głośno muzykę i tańczyła sama ze sobą przed lustrem. Właśnie przed lustrem najbardziej dumna była ze swego ciała. Nikt więcej nie musiał doceniać jej szczupłej i zgrabnej, kobiecej sylwetki, by się dobrze czuła. Kochała swoje ciało, ale nie lubiła, a nawet ją irytowały komplementy na temat jej ciała, jej seksualności, szczególnie od mężczyzn. Od razu zapalały się w niej jakieś światełka: - Acha, oni coś ode mnie chcą. Prawią komplementy, bo czegoś oczekują. Nie kupicie mnie. Ja nie jestem na sprzedaż. – Jej ciało było dla niej, było jej świątynią i dlatego sprawiało jej przyjemność dbanie o nie. Ono odpłacało jej za to samopoczuciem, kondycją, sprawnością, zdrowiem. Było jak kwiat wiosną, jak wiecznie kwitnący, piękny kwiat. Ona jak ogrodnik, traktowała je z czułością, a ono - mimo upływu lat - było coraz piękniejsze.

Uwielbiała samotne wycieczki rowerowe, szczególnie wiosną, czy w pełni lata. Potrafiła wtedy odważnie zapuścić się w dalej oddalone od miasta tereny, poszaleć pedałując ostro, gdzieś wśród podmiejskich ogródków, albo jeszcze dalszych łąk, czy leśnych ostępów. Czuła się wtedy wolna. Pędziła na rowerze z rozwianymi włosami, oddychając wolnością i świeżym powietrzem pełną piersią.

Wiatr dyrygujący orkiestrą natury sprawiał, że do jej uszu docierała cicha muzyka i rozpływała się łagodnie gdzieś w głębi niej. Tak samo pracowały jej inne zmysły i zapewniały ucztę dla jej wrażliwej duszy: to gdy wdychała zapachy łąkowych kwiatów,  to gdy widziała mijane delikatnie poruszające się na wietrze drobne chabry  i całe pola rytmicznie tańczących, mocno czerwieniejących maków. Czerwień, błękit, zieleń, tysiące innych kolorów, słońce i jego światło, cień, ciepło, delikatny dotyk wiatru i powietrza, słodkie i intensywne zapachy, sprawiały, że chciało jej się żyć, cieszyć tym co słyszy, widzi i czuje. Cieszyła się sobą, przyrodą. Czuła wtedy chyba najbardziej wieź z tym, co ją otacza. Właśnie w takich chwilach czuła się ważna, kochająca i kochana.   

Błogość wokół niej i wewnątrz niej.

Tego uczucia starczało jej na długo. Gdy tylko zdarzyło się jej poczuć źle, gdy dopadał ją stres, od razu spontanicznie chwytała kijki, lub siadała na rower. To rytuał, który budował jej poczucie szczęścia, odmładzał, dodawał energii i sił do konfrontacji z codziennością. Pomagało zawsze.

I tak było dzisiaj. Po wyjątkowo ciężkich kilku dniach, z gdzieś nagromadzonym smutkiem, napięciami, złymi energiami wyprowadziła rower, dosiadła go i w kilka chwil znalazła się na drodze prowadzącej za miasto. Nie zastanawiała się gdzie jedzie. Nie miała żadnych postanowień, po prostu jechała gdzie oczy i nogi poniosą, aby szybciej i dalej, aby gdzieś gdzie spokój i cisza, gdzieś gdzie jej przyjaciele: kwiaty, trawy, drzewa, gdzie jej przyjaciel wiatr, gdzie jej aniołki: ptaki i motyle.


Dojechała do swojego ulubionego jeziorka połyskującego pomarszczoną wiatrem wodą, wśród pagórków obsypanych kwiatami: makami i chabrami. Położyła się na trawie, na szczycie, w słońcu, w pobliżu jej ulubionej kępy niskich sosenek. Poczuła ciepło na twarzy, nogach, brzuchu, ramionach. Lało się ono  na nią z góry, spośród płynących po błękicie, białych, lekkich, małych obłoczków ... 


Jechała, jechała wśród tych obłoków. Czuła na sobie pęd chłodzącego ją powietrza oraz delikatne, letnie, powiewy wiatru. Zapuściła się gdzieś daleko. Od dłuższych chwil jechała już nie tylko utwardzonymi drogami, ale gruntowymi, wśród zupełnie nieznanych dla niej kawałków świata. Przejechała sporo kilometrów poprzez lasy, łąki, minęła jeziora, wsie. Po pokonaniu dziesiątek zakrętów zorientowała się, że gdzieś się zagubiła. Widziała ludzi gdzieś z dala, jak i gdzieś bliżej, idących, jadących, grzebiących w ziemi na polach i w ogrodach.

Nie wpadała jednak w panikę. Nie był to jej pierwszy taki raz. Takie spontaniczne wypady zdarzały się jej już wiele razy. Nie bała się. Zawsze odnajdywała drogę i tym razem też będzie dobrze – tak się pocieszała.

W pewnej chwili zauważyła jednak, że w jednym z kół jest mało powietrza. Gdy tylko zsiadła z roweru i dotknęła opony, poczuła dreszcze: przebiła koło. To niedobrze. Jest daleko i co teraz?

Rozejrzała się dookoła. W pobliżu był tylko jeden człowiek, coś robił w polu. Podeszła do niego, lecz zanim o cokolwiek go poprosiła, on powiedział do niej:

- Tak, dziecinko naprawimy to. Nie martw się. – powiedział to tak spokojnie, tak pewnie, z tak delikatnym i przyjaznym uśmiechem, iż od razu spłynął na nią jego spokój, a ona podarowała mu swój własny uśmiech. Zastanowiło ją tylko to, skąd on wie o jej problemie. Nie zapytała jednak o to.

On pozostawił swoją pracę w ziemi, odłożył narzędzia, podszedł do leżącego w trawie roweru i wyciągnął zawiniątko, a z niego klucze i zestaw do klejenia dętek.

- Wiedziałem dziecinko, że przyjedziesz tutaj do mnie. Czekałem na ciebie. – powiedział. Ona potraktowała to jako żart, choć powiedział to jak najbardziej poważnie. Przyjrzała się przy tej okazji jemu uważniej. Był to staruszek, z długimi, siwymi włosami, sięgającymi mu do ramion. Jego głowę i część włosów zakrywał spory, słomkowy kapelusz.  Z daleka, sądząc po sylwetce, wyglądał dużo młodziej, wręcz młodzieńczo. Tylko jego twarz wskazywała, że był to mężczyzna przynajmniej siedemdziesięcio - może osiemdziesięcioletni.

On od razu przystąpił do naprawy koła. Zdziwiło ją jednak to, że posiadał specjalny klucz, przy pomocy którego można było je odkręcić. Jej rower nie był typowym, popularnym sprzętem, pamięta, że musiała odwiedzać specjalny warsztat w poprzedniej tego typu awarii. Tym bardziej dziwne było to, że ten klucz, w żadnym przypadku, nie mógł pasować do jego własnego roweru.

- Nie dziw się, naprawdę czekałem tu na ciebie. A właściwie było jeszcze inaczej, to ty szukałaś mnie. Masz do mnie sporo pytań, a ja mam dla ciebie odpowiedzi, których poszukujesz. Nie wierzysz mi? Nie szkodzi. – powiedział do niej. 

I tym razem nie uwierzyła, pomyślała sobie jednak o nim, że to wesoły staruszek, ze sporym poczuciem humoru. Całkiem sympatyczny starzec. Bił z niego spokój, jego oczy i twarz, pełne było uśmiechu, takiego mądrego prawdziwego uśmiechu pochodzącego prosto z serca, z duszy. Czuła się przy nim dobrze, bezpiecznie i wiedziała, że jej pomoże, lecz jego zapewnienia potraktowała jako żarty.

On kontynuował zagadkowo: - Zastanawiałaś się przed chwilą, ile mogę mieć lat a ja ci odpowiem, że o czterdzieści trzy więcej niż ty. Lecz to nieważne. Ty pojawiłaś się tutaj, by się dowiedzieć, czy potrafisz kochać, a ja ci powiem, że potrafisz, choć nie wiesz, jak prawdziwa, czyli trzecia miłość się objawia, jak się ją odczuwa. – tym razem, poczuła typowy dla siebie wstrząs, gdzieś wewnątrz niej, a za chwilkę to samo pojawiło się w ciele.

To ją zastanowiło, zdziwiło, zaskoczyło i poczuła, że ten człowiek nie kłamie, że …  - zapytała więc natychmiast: - Skąd pan wie, że ostatnio nurtuje mnie to pytanie? Skąd pan wie o moim istnieniu? Skąd pan wie, ile mam lat?

- To proste. To pytanie nurtuje wszystkich ludzi. Skąd o tobie wiem? Skąd cię znam? Na te pytania na razie ci nie odpowiem? Nie muszę odpowiadać, to zrozumiesz sama, gdy skończymy naszą rozmowę. – zakończył z uśmiechem, którego energia przelała się gdzieś w okolicę jej serca. Teraz już wierzyła i czuła, że ufa temu człowiekowi, że jest jej bliski, choć nie wiedziała dlaczego tak się dzieje.

- Trzecia miłość? A jakie są jeszcze inne miłości? – zapytała.

- Dobrze. Widzę - czuję, że jesteś gotowa, by usłyszeć ode mnie najważniejsze dla ciebie rzeczy.

Kochasz jak te maki, te które odwiedzałaś po drodze. One cię kochają, one kochają wszystko. Rozdają swoją miłość bezinteresownie. One po prostu kochają. Kochają i niczego nie oczekują, nawet wzajemności.

Mówię, że kochasz, choć jeszcze tak nie kochałaś, jak te maki, bo ludzie tak nie potrafią kochać. Nie potrafią, póki nie odkryją, że … potrafią. 

Ludzie nie wiedzą jak kochać, bo wydaje im się, że miłość to jakaś rzecz i że pojawia się, gdy jest jakiś obiekt tego warty. Teraz – w tej chwili – odkryłaś miłość polnych maków. W takiej miłości, kochasz tak bardzo, że obiekt lub obiekty twej miłości są tak ważne, jak ty. Ktoś kto cię tak kocha, akceptuje na wieki wszystko co w tobie, zło, dobro, strach, twoje lęki, twoją nienawiść, wszystko, co widać i czego nie widać, bo ten ktoś, kocha twą duszę, jest z nią połączony i kocha cię, bo tak naprawdę kochając ciebie kocha siebie samego, bo jesteś jego częścią. Jego duch widzi całe twoje dobro, całą twoją tajemnicę. 
Nie przeocz takiej miłości, bo to niezwykle rzadka miłość. Jeden na miliony tak kocha i to akurat ciebie i nie tylko ciebie, kocha też maki, drzewa, słońce, wiatr. Nie przeocz. Taki ktoś nie przestaje kochać, bo odkrycie takiej miłości sprawia, że staje się miłością a jej się już nie zapomina.

Pamiętaj, że tak kochający nie potrzebuje ciebie, więc jeśli kocha, a nie jesteś na miłość otwarta, to on odejdzie i będziesz musiała go odszukać, by się nauczyć tej miłości od niego. Wróci, bo to nieprzemijające połączenie, to duchowe więzy, żadne inne. To rzadka miłość. Ona nie zabiera wolności – wręcz przeciwnie, ona ją ze sobą niesie, ona uwalnia. Jedyne co powinnaś, to stać się odpowiedzialną. Tak, bo miłość to odpowiedzialność. Gdy jesteś otwarta, przyjmujesz, sprawiasz komuś radość i sama nią się wypełniasz. Nagle odkrywasz, że ją masz, że ona jest w tobie i że możesz się nią dzielić.
To jest miłość maków, słońca, wiatru, ziemi, wody. To miłość mędrców, to mistyczna miłość. Tylko mistrzowie ją odkryli i dlatego są mistrzami.

U przeciętnych ludzi w czystej formie nie występuje, jeśli się zdarzy to połączona, wymieszana z dwoma pierwszymi poziomami miłości. I dlatego by ją odkryć trzeba zapomnieć, oczyścić się z fałszywych miłości.

Jeśli się zdarzy, że pokocha cię ktoś tak, jak kochają polne maki – nie przeocz tego. Bądź otwarta, bo tylko wtedy ty staniesz się jak polne maki.
Nie przeocz, bo tylko taka miłość, tylko ktoś kto tak kocha, jest w stanie zaakceptować wszystko w tobie, wszystko. Nie spotkasz więcej kogoś, kto kocha jak polne maki. Pamiętaj. To cichy poziom miłości, miłość bez słów.

O dwóch pierwszych miłościach, nie warto specjalnie mówić, bo tak naprawdę to nie są miłości. 

Pierwsza to pożądanie, pragnienie posiadania czyjegoś ciała. Trwa to krótko i jest bardzo płytkie, ale najbardziej głośne, najmocniej wykrzykiwane i najwięcej przy tym obietnic, dużo krzywd i bólu. I dużo zastoju, dużo niewiary w miłość, nieraz trwające całe życie zagubienie, moc niezrozumienia. Trudno tu zrozumieć siebie i innego człowieka, bo zbyt nisko się jest, a trudno objąć wzrokiem świat z doliny.

Druga to zauroczenie. Kocha się kogoś, tak jak różę za jej piękno, za jej aromat, za jej niepowtarzalność. Kocha się za coś, czyli za przymioty umysłu, ciała, za wiedzę, za bogactwo, za piękne słowa, za sławę, znaczenie, styl bycia. To miłość poetów. Tacy ludzie mówią, że kochają, bo ich miłość jest w głowie, a taka jest fałszywa. Nie może być prawdziwa, bo jest wyrachowana, oparta na logice.  Kochasz kogoś za to, że jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo, standard, jakość życia, że jest intrygujący, ciekawy, inteligentny, wyjątkowy. To zauroczenie. Jeśli tak pokochasz, jeśli tak będziesz kochana, nie rozwiniesz się, nie odnajdziesz prawdy w sobie, nie dowiesz się kim jesteś, bo pokochałaś ego, bo ktoś pokochał twoje ego, a ego to fałsz, to pustka, to myśli i słowa, to rzeczy, coś co nie jest trwałe, coś co dzieli a nie łączy, coś co jest chwilowe, coś czego nie możesz ze sobą zabrać, gdy przestajesz istnieć. A miłość jest wieczna, tylko ona pozostaje, ona jest twoim światłem i cieniem, ona jest wszystkim, oceanem wszystkich dusz. Jeśli ją odkryjesz jesteś w oceanie, jeśli nie, póki jej nie odkryjesz pozostaniesz w drodze, pozostaniesz bez radości, w ciągłym niepokoju, cierpieniu, nieszczęściu, w ciągłej pogoni, pośpiechu, w ciągłym braku, w ciągłej żebraninie.

Miłość, która jest w głowie, to tylko miłość z nazwy. A w ten sposób kochają prawie wszyscy. Stąd tyle na świecie nieszczęścia, fałszu, cierpień, gorączkowości, chorób, oceniania, strachu. Stąd tyle słów. Im więcej słów tym mniej miłości, tym więcej strachu. Miłość nie idzie za słowami, ani nie idzie za czynami, ona jest.

Bezinteresowna miłość to miłość za istnienie, za bycie, to miłość maków. 

Nie jest nią pożądanie i nie jest zauroczenie. Pożądanie zdradza się zazdrością, zauroczenie słowami.

Lecz pamiętaj, jesteśmy ludźmi i póki nie wejdziemy na drogę zrozumienia, odkrycia prawdy, prawdziwej bezinteresownej miłości, to poszukujemy, błądzimy, kłamiemy, oszukujemy, krzywdzimy, obiecujemy złote góry.     

Celem życia jest rozwój, coraz większe zrozumienie, wzlatywanie na wyższe poziomy. Ktoś kto cię pożąda, lub jest tobą zauroczony nie przyczyni się do twego rozwoju. 

Tylko dzięki komuś kto pomoże ci odkryć swoje wewnętrzne światło, prawdziwą wielkość, świadomość, duszę, możesz wzrastać, rozwijać się, być szczęśliwą. I tak samo ty, jeśli nie pokochasz prawdziwie, nie pomożesz nikomu w rozwoju, skrzywdzisz, sprawisz cierpienie, coś zabierzesz, niczego nie nauczysz.

Jeśli się pokochacie oboje, to dla siebie nawzajem będziecie mistrzami, i jedno za drugim będzie podążać. Nie żyjesz po to, by się dorobić i po to by kogoś uszczęśliwiać, żyjesz po to, by się rozwijać. Możesz mieć tylko jednego mistrza, bo w innym przypadku rozproszysz swoją energię, pokłócisz się sama ze sobą.

Nie wierzysz we wróżby a ja ci dzisiaj wróżę, że pokochasz, że oddasz miłość temu który kocha cię najgłębiej, najciszej. Tylko przy kimś, kto cię tak kocha możesz się rozwijać w pełni, bo staniesz na rozdrożu, zagubisz się, zatrzymasz się, upadniesz.
99,9% kocha tak jak kochają różę, tworzą relację z powodu pożądania, albo zauroczenia. Jednak każdy musi przejść przez te fałszywe miłości, ale nie może w tym tkwić całe życie. Szkoda czasu, czas się rozwijać, czas podążyć za mistrzem i czas stać się mistrzem.
Przyjrzyj się polnym makom, to mistrzowie. Popatrz w słońce, w niebo, otwórz się na wiatr. Odkryj ich miłość do ciebie i do całości.

Weź do ręki kamień, przekaż mu swoje ciepło, naucz się miłości, obdarowywania na zimnym kamieniu. Pokochaj go z całej siły, całą mocą, całą sobą. Jeśli tak się stanie, poczujesz to, poczujesz radość z przepływającej przez ciebie energii. Poczujesz się otwarta, bo tylko otwarci potrafią przepuścić przez siebie energię miłości, bo ona płynie jak rzeka. Gdy to poczujesz, gdy tego się nauczysz na konkretnym obiekcie, prześlij ją człowiekowi, zacznij ją rozdawać wokół, bez ukierunkowania, rozdawaj bezinteresownie.
To daje wolność, uwalnia z więzów. Niczego już nie musisz, ani walczyć, ani pragnąć, ani poszukiwać. Tylko dawać, obdarowywać, być otwartym i pozwolić na przepływ. 

Po co przyszedłem? Dlaczego mnie poszukiwałaś?

Oto moja wróżba, oto moja podpowiedź: słuchaj swojego własnego głosu. Będziesz miała wiele wróżb, wiele głosów, nawet tych, którzy mienią się twoimi przyjaciółmi, lecz ty słuchaj swojej własnej mądrości. Nie słuchaj podszeptów, nie zmieniaj się, bądź taka jaka jesteś. Jeźdź rowerem, kochaj polne maki i pamiętaj: nie przegap. Twój mistrz może być bardzo zwykły, cichy, nieatrakcyjny. Ale poznasz go, bo pomoże ci w rozwoju. I w tym jego misja, ale ty pomóż jemu i w tym twoja misja.

Otworzy ci schody w górę, oświetli twoją drogę. Poznasz go po tym, że zaakceptuje cię taką jaka jesteś, w całej pełni. I będzie trwał. I przede wszystkim będzie. Będzie otwarty na ciebie, na wszystko co od ciebie. Jeśli przyjmiesz jego miłość sprawisz mu wielką radość, a ona spłynie też na ciebie, bo otwarcie się na miłość, to otwarcie się na radość.

Pomożecie sobie nawzajem wejść na wielką górę zrozumienia.

Ty potrafisz ją przyjąć. Wiem, bo przyjęłaś miłość polnych maków. Potrafisz, więc jesteś blisko. Tylko się otwórz. I nie przegap.
Ścigaj się z wiatrem, rozmawiaj ze słońcem, kochaj polne maki, lecz pamiętaj! Ty wspięłaś się już wysoko, więc nie wchodź drugi raz do tej samej rzeki. Już raz w niej byłaś. 

Oto moja wróżba, oto moja nauka, oto moja miłość …

I jeszcze najważniejsze, tylko dobrze zrozum to, co teraz powiem, dobrze się temu przyjrzyj, wpuść głęboko do siebie i zrozum to sercem! To naprawdę bardzo ważne, dlatego zrozum to. Poświęć na to więcej czasu, pomedytuj nad tym! Dobrze? A więc posłuchaj:

Nie idź za swoją matką! Nie idź przeciwko swojemu ojcu!

Przebiegł ją jakiś dziwny dreszcz, a te dwa zdania już wpadły gdzieś do jej wnętrza, jak do głębokiej studni. Coś nią wstrząsnęło i jakby znalazła się we wnętrzu tej studni, jakby w jakimś tunelu …

Poczuła na sobie lekki chłód i otworzyła oczy. Niebo było pomarańczowe, słońce właśnie zaszło. Podniosła się z ziemi, usiadła i spojrzała na jeziorko …
- Spałam … Lecz wszystko pamiętam … 

Kim był starzec? To ja - to mój wewnętrzny głos. Starzec to moja własna, ukryta we mnie mądrość. Mam 43 lata i nie wejdę już do rzeki z której wyszłam … -powoli docierały do niej kolejne słowa starca, jej własne słowa.

Wstała, podniosła rower, poprowadziła go chwilkę łączką wśród maków. Poczuła ich miłość. Poczuła, że jest otwarta, że przepływa przez nią energia miłości polnych maków, że przepływa przez nią wiatr, przepłynęło słońce. Nie zatrzymało się tylko na jej skórze, jego promienie, jego światło przeniknęło przez nią i ogrzało już na wieki.
Przyjęła te energie i poczuła w sobie radość. To takie proste: otworzyć się i przyjąć. To takie proste: obdarować.

Zatrzymała się na chwilkę, spod koła roweru podniosła mały kamień. Mały, różnokolorowy, mieścił się w zamkniętej dłoni. Ogrzała go swoim własnym ciepłem. Pomyślała o nim z wdzięcznością i wysłała mu energię miłości. Czuła, że jest nią przepełniona. Wysłała ją polnym makom.

Wsiadła na rower i skierowała się na drogę do domu.
- Tak wiem, gdzie jest mój dom, już w nim jestem, a ten dom jest otwarty, wypełniony energią, radością. Zawsze jest blisko. Nie trzeba go szukać, za nim gonić. Noszę ten dom w sobie. Jestem domem. - pootwierała wszystkie okna i drzwi i pozwoliła na przepływ.

Mknęła rowerem w ostatnich promieniach słońca jeszcze widocznych wysoko w chmurach, a we wszystkim co mijała po drodze widziała i czuła radość. Rower chyba też składał się z samej radości, bo był lekki jak nigdy dotąd.

Tylko dwa ostatnie zdania starca zakłócały jej ciszę, to były klucze do jej ciszy. Już je rozumie. Nacisnęła mocniej na pedały i pomknęła z górki jak wiatr … 


Piotr Kiewra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane