niedziela, 8 marca 2015

Gdzie jesteś mamusiu?

W swoim tajemnym pamiętniku napisała historię swojej mamuni. Podjęła decyzję, że nigdy nikomu tej historii nie opowie: ani córkom, ani wnuczkom, nikomu. Nie może im przekazać swojej karmy. Jest odpowiedzialna za nie, tyle włożyła wysiłku, tyle pracy, tyle ciężkiej drogi życia pokonała, tyle wycierpiała, że nie może choćby odrobiny tego oddać komukolwiek. To jest właśnie jej odpowiedzialność, coś czego nie było u jej mamy.

Ta część życia byłą wyjątkowo brzydka, choć to, co brzydkie było ukryte, zepchnięte na margines, wyparte, pochowane do szuflad, których nikt nie mógł na zewnątrz zobaczyć, choć i tak ludzie widzieli, bo alkohol jednak wyciekał z nieszczelności szuflad i cała gra pozorów szła na marne. Były piękne chwile, lecz to tylko pozory, pod spodem była brzydota, nieszczęście.

Karma? Skończy z nią, choć to trudne, bo ona jest częścią nas, jest gdzieś zakotwiczona, i dopóki nie jesteśmy wszystkiego świadomi, dopóty nie znamy siebie tak do końca, to jest, tkwi w nas, niesiemy ją i rozdajemy następnym. Robimy to nieświadomie, nie mamy złych intencji, ale to idzie za nami, jak zapach – odór idzie za gnijącym, rozkładającym się mięsem.

Kilkunastoletnie terapie, książki, duchowe wsparcie od ludzi spowodowały, że szuflady zostały opróżnione, wybaczyła, pokochała mamunię, zaakceptowała ją jako twórcę tej brzydoty, i przede wszystkim wzięła za siebie odpowiedzialność. Już nie mogła zrzucać winy na kogokolwiek, bo to byłoby dalszym rozsiewaniem nasion czegoś, co nie mogło być już nawet wspomnieniem. Na tym polega odpowiedzialność: definitywny koniec z ocenianiem, z obciążaniem winą, koniec z pytaniem siebie samej: dlaczego?

Jak trudno jest zapomnieć, jak trudno jest przestać zadawać to pytanie, jak trudno jest nie rozczulać się nad sobą, jak trudno jest przestać być nieszczęśnikiem? Jak trudno jest przestać obwiniać, jak trudno jest wziąć odpowiedzialność, jak trudno wybaczyć, jak trudno pokochać kogoś, kto nie kocha siebie, lub nawet siebie nienawidzi i nienawidzi życia, ludzi, nawet swoich bliskich? Tylko ona to wiedziała.

Historia mamuni to rozliczenie, to oczyszczenie, to „Zero ograniczeń”, to koniec walki z wypieraniem, z pozorowaniem porządku w szufladach, to przejęcie całej odpowiedzialności na siebie, a wraz z mantrami: „przepraszam, wybacz mi proszę, dziękuję, kocham cię”, pozbywała się stopniowo lęku. Przyjęła kierunek marszu, w którym już nie idzie tam, gdzie mamunia, zgubiła jej ślady, przestała współczuć, a zaczęła współodczuwać. I z tego współodczuwania wyrosło najważniejsze: pokochać, nauczyć się kochać, odkryć czym jest prawdziwa miłość: do bliskich, do ludzi, do świata, do siebie.

To była wielka przemiana: współczucie było złe, płytkie, dotyczyło przyziemnych spraw, dziejących się wydarzeń, widzianych ludzi, a przede wszystkim postaci mamy, jej fizycznego bólu, jej fizycznego i psychicznego upadku, współodczuwanie wielkich: dotyczyło serca i duszy. Tak dotyczyło serca i duszy jej mamy, a tam było piękno, dobro, miłość, wrażliwość, nie to co widziała na zewnątrz, w postawie, w czynach i słowach swojej mamusi. Współczucie to nie miłość, to tylko obserwacja i idące za tym cierpienie, a przede wszystkim bezsilność. To ocenianie i zrzucanie odpowiedzialności, współodczuwanie to świadomość prawdy, to dostrzeganie tego, że są dwie strony medalu, tego, że ta brzydka jest widoczna i że nie jest prawdą, całą prawdą.

To była wielka zmiana. Od tamtego momentu było łatwiej, zaczęły znikać strach i cierpienie. Nie przyszło to łatwo. Trzeba było walczyć, doświadczać kilkadziesiąt lat, czasem trzeba było powracać, by ujrzeć kolejne śmieci, by chwycić za miotłę i je wymieść. Tak, zawsze wracały wtedy wspomnienia, ale jak można wymieść stare śmieci, bez spoglądania na nie, bez wyciągnięcia ich z zakamarków. Musiała przez to przejść.

Tak, bez pokochania siebie, bez poczucia szczęścia, bezwarunkowego szczęścia nie jest możliwe porzucenie karmy. Tak samo niemożliwe, gdy nie pokochamy i nie wybaczymy najważniejszym beneficjentom tej miłości, tym, którzy nas unieszczęśliwiali.
To zrozumiała. To czuje.

Ten pamiętnik to ostatni świadek, to powiernik jej tajemnic, to rzeka oczyszczenia, to święta rzeka, do której docierają spalone szczątki wszystkiego co mogło przechowywać jakiekolwiek wspomnienia. Ten pamiętnik to koniec, to wyzerowanie umysłu, serca, duszy, to początek harmonii. To wreszcie przemiana strachu w miłość. To nowe życie, nie tylko dla niej, ale dla następnych, dla jej dzieci, dla jej wnuków. To wolność, to zupełnie nowe uczucie, którego do tej pory nie było.

Historia mamusi? Nie, już nigdy nie będzie jej opowiadać, ale swojej historii nie może nie opowiadać, bo ta się dzieje. Opowiada ją dla pamiętnika, czasem dla swojego duchowego mistrza. Ale to pamiętnik jest świadkiem, świadectwem jej rozwoju, jej przemiany, jej dorastania, pojawiania się głębokiego rozumienia i przemiany smutku w radość, przemiany od cierpienia w cieszenie się życiem, przemiany strachu w miłość, współczucia we współodczuwanie, przemiany z obwiniania w przebaczenie. Dzięki temu brzydota stała się pięknem, każda brzydota taka się stała. Właściwie brzydota znikła zupełnie, a nawet to dzięki brzydocie odkryła głębokie, prawdziwe piękno.

Historia mamy, to jej własna historia. Lecz nie musi jej opowiadać, nie chce, bo po co. Każdy człowiek ma swoją własną i to dzięki trudnym kartom tej historii staje się inny, lepszy, odkrywa prawdziwego siebie. Z jej historii może się uczyć ona sama, nikt więcej, każdy musi nieść swój krzyż sam, każdy człowiek musi doświadczyć, by zrozumieć i o zrozumienie tu chodzi. O nic więcej. A to zrozumienie objawia się miłością, bezwarunkową, bezinteresowną, głęboką, duchową miłością. Miłość to nie tanie współczucie, miłość to bycie razem z kimś, w jego sercu, w jego duszy, współodczuwanie drugiego człowieka. Ale współodczuwanie prawdy, a nie zewnętrznych okoliczności, współodczuwanie całości marszu, a nie pojedynczych kroków. To wielka wartość. Dla tego odkrycia warto żyć.

Od kiedy pamięta twarze mamusi i tatusia? Od kiedy pamięta jakieś fakty ze swego życia? Nie wie. Ale pamięta kiedy pojawił się strach. On był pierwszy. Tego jest pewna. Bała się krzyku taty, jego złości, jego razów wymierzanych mamie. Pamięta strach mamy, krzyk mamy, jej płacz. I pamięta swój strach, swój krzyk, swój płacz, bo krzyczała ze strachu razem z mamą, razem płakała, razem uciekała. Rosła, ale rosnąc rosła też w niej siła strachu i powodowanego strachem krzyku, rosła ilość wylewanych łez.

Dziewczynka uczyła się prosić, odważyła się by prosić: - Tatusiu,  nie bij mamusi, proszę, proszę! Jak dramatyczne było to wołanie, pamięta do dziś.

Była małą dziewczynką, bo 5 lat to mało lat, ale na tyle dużo by pamiętać swój własny strach, by pamiętać strach mamusi. Na tyle dużo by identyfikować i współodczuwać to co czuła mama.
Dziewczynka była ukochaną córusią tatusia i gdy był trzeźwy nosił ją na rękach, szanował też mamusię. Ale obie z mamą z niepokojem oczekiwały powrotu taty do domu: - Czy przyjdzie trzeźwy, czy pijany?

Były też piękne chwile, były święta, prezenty, były wspólne, rodzinne zabawy, letnie spacery i gry na podwórku, sanki na których siedziała, ciągnione przez oboje: tatusia i mamusię. Tak, były chwile pełne miłości, ciepła, ale to właśnie dzięki takim chwilom, najbardziej potęgowała się tęsknota do normalności, do obrazu taty i mamy wtedy zapamiętanych. Ale takich chwil było coraz mniej.

Co się stało? Co się zagubiło w nich? Te pytania, to już pytania z zupełnie innego czasu, z innego etapu życia dziewczynki. Później, znacznie później, poznała odpowiedź, ale w dzieciństwie pomimo poszukiwań, było to tajemnicą.

Zalękniona dziewczynka często szukała ciepła i bliskości u mamy. Ta głaskała ją po główce, łagodziła dobrym słowem, przytulaniem, opowieściami, bajkami o Kopciuszku, Calineczce dziecięcy strach. Dziewczynka szukała i znajdowała u mamy bezpieczeństwo, ciepło, słuchała bicia je serca. Na kolanach mamy, w jej ramionach, blisko piersi i serca znikały lęki, pojawiał się uśmiech, znikało dygotanie jej ciała. Mamusia ocierała córce łzy, a ta czuła się szczęśliwa i niczego więcej nie pragnęła, tylko by takie chwile jak te, trwały jak najdłużej.

Lecz nie trwały wiecznie. Tata przychodził pijany coraz częściej. Coraz częściej pojawiało się więc u dziewczynki drżenie całego ciała, złe sny, nerwowość.

I nagle – pewnego dnia tata umarł. Tata odszedł, ale strach nie zniknął.

Mama zmieniła się. Łzy z powodu strachu, zastąpiły łzy z powodu żalu. U dziewczynki oprócz tych pierwszych łez, pojawiły się też łzy współczucia. Mama mniej przytulała dziewczynkę, stała się, inna. 

Pojawiły się w niej rzeczy, których wcześniej nie było: złość, smutek, obojętność. To one spowodowały, że po raz pierwszy dziewczynka zadała sobie pytanie: - Gdzie jesteś mamusiu?

Pojawiły się ucieczki: więcej obojętności, alkohol, mężczyźni, smutek, obwinianie.
Wtedy dziewczynka trafiła do babci, u niej znalazła po raz pierwszy spokój, ciszę, uporządkowane życie. 

Babcia nauczyła ją zasad, modlitwy, ufności, gdzieś schował się strach, jednak od czasu do czasu wracało pytanie: Gdzie jesteś mamusiu? Choć babcia przytulała dziewczynkę, była najlepszą, najcieplejszą istotą jaką można było sobie wyobrazić, jednak dziewczynka nie mogła zapomnieć mamusinych kolan, mamusinej bliskości.

U babci pojawiły się też aniołki. Pojawiły się w modlitwach i pojawiły się w marzeniach o życiu bez krzyku, płaczu, smutku, bez strachu, ale za to życiu pełnym miłości.

One stały przy niej rano, gdy się budziła, we dnie i przede wszystkim, gdy zasypiała oraz w nocy. Od tej pory, mimo, że dojrzewała, stawała się coraz silniejsza, to aniołki stały przy niej, za nią, chowały się lub wręcz przeciwnie, eksponowały się to w ludzkich postaciach, w jej przyjaciołach lub małych porcelanowych figurkach, które zaczęły do niej trafiać jedna po drugiej, to na okno, na ścianę, na półkę.

Dostrzegała je w słuchanych piosenkach, w swoich córkach, w oglądanych filmach, ale też w jej sercu, przede wszystkim w sercu, to one były jej siłą, to z nich brała się ufność, to one nauczyły jej ufności do życia, do ludzi. A z ufności brała się odwaga, miłość, odpowiedzialność, wolność, poczucie bezpieczeństwa.

Lecz wtedy gdy ją zabierano, gdy mamusia zabrała ją na stałe od babci jeszcze tej ufności nie było. Wtedy to dla kilkunastoletniej dziewczynki nadszedł najtrudniejszy czas. Wtedy to codziennością stało się pytanie „dlaczego?” To pytanie i brak na nie odpowiedzi, zasmucało, doprowadzało do drżenia ze strachu, to ono sprowadziło na nią tęsknotę, za taką mamusią jak kiedyś. To od tego momentu pytanie „gdzie jesteś mamusiu?” stało się życzeniem, by wszystko wróciło do normy, a nie wracało i było coraz gorzej.

Dziewczynka stała się świadkiem upadku, coraz częstszych ucieczek swojej mamy, w alkohol, w obojętność, w ramiona wielu mężczyzn. Stała się świadkiem brzydkiego życia. Najgorsze było dla niej: widzieć i nie móc nic zrobić. Bezsilność.

Zaczęła więc pracować, sprzątać, prać, opiekować się siostrami, domem, mamusią. Uczyła się życia, uczyła się kobiecych, domowych czynności, stała się w tym dobra, dogoniła w tym mamusię, a mama była w tym twardą i konsekwentną nauczycielką.

Dzień za dniem, tysiące dni, brzydkich dni, dziesiątki tysięcy brzydkich rzeczy, a przy każdej z nich to samo pytanie: Gdzie jesteś mamusiu?

Owszem mamusia wracała. Potrafiła być dobra, współczująca, wrażliwa. Potrafiła się dzielić, rozdawać rzeczy, majątek, ale w końcu pojawiła się bieda i kolejne ucieczki.

Dzięki tym powrotom, dziewczynka zachowała nadzieję, ufała, że przyjdzie taki dzień, iż mama powróci, przestanie być obojętna, będzie jak kiedyś.

Trwała w nadziei, gdy dorosła już całkiem, mimo, że wyszła za mąż i poświęciła się swojej rodzinie. Współczucie i nadzieja kazały jej wracać, mimo, że mieszkała już daleko, że urodziła się córka, ale w każdej wolnej chwili jechała, by pomagać, by współczuć, by nadal poszukiwać „tamtej” mamusi. Tych wyjazdów, tego identyfikowania się, tego współczucia, tego oczekiwania by nadzieja  się ziściła nie mógł zrozumieć jej mąż, nie miał tyle cierpliwości by wytrwać razem z nią, by jej w tym pomóc. No i doszedł kolejny ból.
Ale też paradoksalnie wtedy zaczęła się stawać coraz silniejsza. Sama wraz z córkami, z reklamówką najpotrzebniejszych rzeczy zaczęła budować swój nowy świat, oparty na jej własnej sile, na coraz większym rozumieniu siebie, ludzi świata. To od tej pory jej kroki stały się szybsze, i zaczęła się wspinać coraz wyżej. 

A każdy krok w górę, mimo, że bolał w ciele, w nogach, w rękach, które trzeba było urobić po kres możliwości i wytrzymałości, bolał w głowie, to jednak ujmował tego cierpienia w sercu i duszy. Smutek ustępował, depresja też.

Zaczęło znikać pytanie: Gdzie jesteś mamusiu? Im mniej oczekiwała od swojej mamy, tym bardziej stawała się mamą, silną, dobrą mamą dla swoich córek. I wtedy przyszło światło: na tym polega odpowiedzialność. 

Zostawić swoją mamę, jej życie dla niej samej, owszem pomagać, współodczuwać, łączyć się duchowo – kochać, ale nie identyfikować się. Nie jest przecież swoją mamą, jest jej córką, która to dzięki temu co mama jej dała, nauczyła się żyć, stała się tak silną, wolną, stojącą mocno na nogach, potrafiącą żyć i znosić ból kobietą, matką. Stała się silnym człowiekiem. Na tyle silnym, by karma przekazana przez mamę, ta brzydota życia, nie powtórzyła się w jej życiu, by ten „narkotyk” nie zadziałał.

Wtedy zobaczyła inną mamę, taką jakiej szukała. Ona cały czas taka była, dobra wrażliwa, kochająca, obdarowująca, bliska. Tak, cały czas była bliska i będzie taką, gdziekolwiek jest i będzie.  
Córka odkryła, że gdy patrzy sercem i duszą na matkę, to widzi serce i duszę swojej mamusi, widzi prawdę o niej.

Po co to wszystko? Po ten cały ból, to cierpienie, ta nadzieja, to oczekiwanie, to poszukiwanie? Tak, tylko po to by zrozumieć, w czym jest istota życia. Trzeba natrudzić się przy wspinaczce, by z góry spojrzeć na wszystko, a to spojrzenie przynosi ukojenie. Trzeba rozchmurzyć własną duszę, własne serce, by dojrzeć inne dusze i serca i dojrzeć treść każdego serca, każdej duszy – miłość.

Istota życia, to miłość. Długo szukała odpowiedzi na pytanie: Gdzie jesteś mamusiu? A to pytanie było poszukiwaniem nie mamusi, lecz poszukiwaniem miłości.

Tak, tak, tak.

Tak, każdy człowiek ma swoje pytanie, które go prowadzi ku miłości, w jej przypadku ono było takie. Dzięki niemu doszła do sedna.

Tak, swoją historię odkrywania prawdy może opowiadać, historia mamusi niech pozostanie tajemnicą pamiętnika.

Piotr Kiewra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane