niedziela, 2 maja 2021

Żyjąc na ulicy

 


Całkiem niedawno wsiadłem do pociągu, który miał mnie zawieźc ku Tatrom, po których, co roku (z wyjątkami) wędruję. Czekała mnie przynajmniej dziesięciogodzinna, nocna podróż.

Na następnej dużej stacji do mojego przedziału weszła kobieta, a po chwili wyszła. Gdy pociąg ruszył, powróciła, ale odmieniona – przebrana.

Zażartowałem, że przed chwilą zajęła to miejsce zupełnie inna kobieta, a ona śmiejąc się od ucha do ucha:

- Tak. Taka moja natura. Jestem jak kameleon, lecz wśrodku – zaręczam – jestem ciągle taka sama..

I tak zaczęła się jedna z najbardziej inspirujących rozmów  w moim życiu, a na pewno okraszona największą ilością śmiechu, szczególnie ze strony mojej rozmówczyni.  Gdy zorientowałem się, że kobieta potrafi śmiać się ze wszystkiego, a przede wszystkim z samej siebie, zapytałem, co sprawiło, że rodzi się w niej tyle śmiechu, tyle radości i to w tematach, które u większości ludzi są przyczyną smutku, depresji?

- A … To długa historia. Taka mniej więcej jak do … Zakopanego. – odparła i śmialiśmy się oboje. - Co mnie nauczyło się śmiać? Ulica. Naprawdę.

Jako małe dziecko byłam nad wyraz poważna, grzeczna, posłuszna. Posłuszna rodzicom, nauczycielom, księdzu. Spełniałam ich oczekiwania. Czasem, gdzieś w ciszy pokoju, w łóżku, mojej lalce – najbliższej przyjaciółce i powierniczce mych tajemnic żaliłam się, wylewałam łzy na jej sukienkę, na jej gładkie lalczane lica lub włosy. Innym razem w polu skowronki lub pod nocnym niebem gwiazdy obserwowały mój smutek i słuchały dziewczęcego łkania.

Pewnego razu, a był to wigilijny wieczór, na który czekałam cały rok, tata zniknął i więcej się nie pojawił. Gdy zapytałam mamy, gdzie mój tatuś, odpowiedziała, że „odszedł w siną dal”.

To określenie, ta sina dal, stała się od tej pory czymś, czego się bałam. Bałam się jej jak przepaści, jak pustki bez dna, bez granic.

Mama ukrywała przede mną swe łzy, swoje nieszczęście i mówiła, że od tej pory musimy się trzymać razem. Ja się starałam, lecz mama znikała, coraz częściej zostawiała mnie samą, na dzień, dwa. Najgorsze były noce. Wtedy mocno trzymałam się mojej lalki, bo mamy nie było w pobliżu.

I tak powoli przyzwyczajałam się. W końcu mama, któregoś razu chwyciła mnie za rękę, zaprowadziła do babci, zatrzasnęła za sobą drzwi i zniknęła na stałe. Z domu zdążyłam zabrać jedynie swoją lalkę.

Babcia nauczyła mnie wszystkiego, co mogłoby się przydać do życia w społeczeństwie. A więc walki o swoje, tego by być twardym, nieugietym, nieustraszonym, żeby być zwycieżcą. Więc w szkole, w klasie, ja byłam zwycieżcą. Miałam najlepsze oceny w nauce i zachowaniu.

Lecz to moje szkolne wygrywanie oparte było na strachu: Muszę być grzeczna i muszę umieć, bo zostanę źle oceniona, bo będę nikim, bo mnie zostawią samej sobie. Tego się bałam najbardziej, że zostanę znowu porzucona.

I tak w parze ze strachem szły te moje szkolne i później studenckie sukcesy.

Oprócz babci wychowywała mnie telewizja, książki pozytywnego myślenia, motywujący mnie szef w pracy. Mówili o inwestowaniu w wiedzę, o ryzyku, o drodze na szczyt. Reklamy, filmy pokazywały obraz dostatniego życia. Coraz więcej wiedziałam jak to zrobić. Z rachunków jednak wynikało, że pracą i oszczędzaniem osiągnę to pod koniec życia. A wszyscy wokół mieli to już. Co zrobili? Zaryzykowali, wzięli kredyt.

Bałam się. Tak, ja bałam się ryzyka. Gdy jednak obok mnie pojawił się pewien przystojniak i zaczął mnie motywować wizją udanego, bogatego życia aż do późnej starości. Te jego wizje były silniejsze od mojego strachu, więc wzieliśmy ślub, wzieliśmy kredyt, kupiliśmy mieszkanie i zaczęliśmy żyć tak jak bohaterowie filmów, jak ludzie sukcesu.

Wkrótce przestało mnie to cieszyć. Mój przystojniak zaczął się zachowywać jak mój tata. Któregoś razu, akurat w wigilię gdzieś zniknął. Wrócił po świętach i oznajmił, że … odchodzi.

To tylko potwierdziło moje wcześniejsze lęki.

Dzisiaj mogę powiedzieć na pocieszenie innym, gdy im w życiu czegoś zabraknie, gdy są nieszczęśliwi z tego powodu:

Gdy oddali się od ciebie świat, zbliżysz się do siebie samego.

Gdy odejdzie z twego życia ktoś bardzo ci bliski, lub bardzo i bliska i cenna rzecz, gdy zabiorą ci wszystko, co masz, zyskujesz siebie.

Dzięki temu masz szansę, znacznie większą, niż gdyby to się nie wydarzyło, by poznać prawdę, by poznać siebie, by odnaleźć prawdziwe, nieuwarunkowane szczęście, prawdziwą radość życia.

Naprawdę tego doświadczyłam. Gdy straciłam wszystko, pracę, pieniądze, dom, przyjaciół, najpierw była myśl o samobójstwie, czarna rozpacz i strach, … i ulica, a później stopniowo, odkryłam, że to wszystko to były rzeczy, zupełnie nieistotne szczegóły. Ulica mnie nauczyła, że wszystko jest po coś, że nic się nie wydarza przypadkiem, że klęski służą wzrostowi. Gdy umarły najbliższe mi osoby, najpierw była zapaść, później to odkrycie.

Dzisiaj mogę powiedzieć, że gdy zniknie strach, gdy przestanie go zasilać jego źródło, nasz własny umysł, wtedy dopiero może pojawić się piękno, radość, miłość i wolność. Tak, wolność od strachu to najpiękniejsze i najcenniejsze, co może być. Ta wolność staje się wtedy źródłem wszystkiego: szczęścia, miłości, radości – prawdy.

Najpierw walczyłam, żebrałam o pomoc innych by mi oddali, co mi zabrali. Obwiniałam świat, ludzi, Boga. Później zaczęłam sobie zdawać sprawę, że to daremne. Nikt o tobie nie myśli, dla nikogo się nie liczysz. Tylko pozornie to tak wygląda. Zawsze świat od ciebie chce kompromisów, zgody na oddanie części siebie, wymaga poświęcenie swojej wolności. Tak samo jest z innymi ludźmi – prawie zawsze chcą czegoś w zamian, za przedmiot twojej żebraniny. No tak, przecież oni też o coś żebrzą: o miłość, o seks, o pieniądze, o możliwość wykorzystania kogoś, nie tylko pracę na ich rzecz.

Gdy dotarło do mnie to, iż jestem sama, stała się dziwna rzecz, odczułam ulgę. Wielką ulgę. To był przełomowy moment mego życia. Wszystkie moje drogi odwróciły się o 180 stopni. Zamiast do przodu lub do tyłu zaczęłam się wspinać, zaczęła się moja duchowa podróż, moja przemiana. Odkryłam lek na wszystko – medytację.

Ludzie jej nie znają. Ja też nie znałam, mimo, że czytałam o niej wiele, wszystko, co możliwe, przede wszystkim od mistyków, ludzi oświeconych.

Medytacja to nie wygibasy z ciałem, to nie torturowanie swojego umysłu i zmuszanie go do ciszy, to nie pragnienie oświecenia.

Medytacja to nie poświęcanie czasu na ćwiczenia z oddechem, to nie afirmacje, to nie joga, czy wizualizacje.

Ona przychodzi sama, gdy jesteś na gotowy – gdy znajdziesz się na ulicy, gdy poczujesz, gdy zrozumiesz, że jesteś sam. Jest darem.

Ten dar jest efektem zrozumienia, że wszystko, co ci się w życiu wydarza, właśnie temu służy: każde nieszczęście, każde cierpienie, każdy upadek, każda porażka.

Tak, sukcesy, drobne szczęścia, niby miłości, dobrobyt, to przyjemne uczestniczenie w życiu świata jest przyczyną twojej wewnętrznej nędzy, oddala cię od prawdy, od prawdziwego szczęścia, nieuwarunkowanego niczym. Sprawia, iż to zrozumienie stanęło gdzieś w połowie drogi i czeka. Człowiek zadowolony ze świata (szczęśliwy, w rozumieniu człowieka tłumu – społeczeństwa) nie potrafi zrozumieć – nie może. Nie może zrozumieć siebie, a więc innego człowieka, tego co się dzieje w nim. Nie może się doszukać prawdy, bo spaceruje po powierzchni, zadowala się świecidełkami, sztucznym światłem, odrobiną sztucznego śmiechu i nadzieją na jutro. O to, ta nadzieja, tak wychwalana, opisywana jest tamą, jest przeszkodą, jest tak naprawdę poświęcaniem życia na mżonki, iluzje. Jest przeczekiwaniem życia gdzieś w poczekalni, jest jak oglądanie filmów  science fiction i czekaniem aż się im to wydarzy naprawdę. To tak naprawdę walka i opór, ciągła pogoń za uciekającym horyzontem.

Ja też byłam wojownikiem. Część życia poświęciłam na atakowanie świata i próbowałam mu wydrzeć to, co mi się wg mnie należy, a gdy coś tam zdobyłam, to broniłam tego. Broniłam się też przed tym, co przynosi życie, przed cierpieniem, przed stratą – po prostu bałam się. Walka i opór z tego wynikają, ze strachu.

Dzisiaj wiem, że broniłam się przed samą sobą, przed poznaniem prawdy, stąd cierpienie. Ono zawsze temu towarzyszy – jest informacją, że uciekasz od siebie, od prawdy, od Boga, od radości. To tak trudno komukolwiek wytłumaczyć … to prawie niemożliwe.

Dzisiaj czuję, że wreszcie rozumiem, co Tolle mówił do ludzi, co mówią inni mistycy, duchowi mistrzowie: Jezus, Budda, Atisha, Lao Tzu, Osho, de Mello …

Dzisiaj rozumiem te cytaty:

To, z czym walczysz - wzmacniasz, a to, czemu stawiasz opór - trwa nadal. 

Moja ulica nauczyła mnie, że:

Życie da ci takie doświadczenia, jakie najbardziej pomogą w rozwoju twojej świadomości. Skąd wiadomo, że potrzebujesz określonego doświadczenia?
Stąd, że jest to doświadczenie, które w tej chwili przeżywasz.

Dzięki tej rozmowie podróż do Zakopanego była jak przysłowiowy strzał z bicza. I nie chodzi tu o czas, ale o drogę. Nie, nie o drogę liczoną w metrach, czy kilometrach, ale o drogę do siebie samego, o drogę do zrozumienia. Czasem prowadzi ona przez ulicę, czasami przez chorobę, czasem może poprzez śmierć kogoś bliskiego, może poprzez miłość. Ulica, choroba, śmierć, miłość, to znaki, grzechem jest ich przegapienie. Nie ma innych grzechów.

Na koniec, widząc z oddali, z okna pociągu, tatrzańskie szczyty, zapytałem o dzisiaj. Odpowiedziała:

- Nadal żyję na ulicy, precyzyjniej mówiąc: we Wszechświecie. Mój umysł, ciało bywają tu i tam, moje zrozumienie jest natomiast wszędzie, i tu w pociągu, w tych górach, w innych ludziach, w każdym żyjątku, w bezkresie Wszechświata.

Nie boję się, bo nie mam niczego. Ludzie za dom biorą ściany, stół, kanapę, żonę, męża i dzieci, dla mnie domem jest Całość, Wszechświat, Bóg, moje zrozumienie – Świadomość. Nie mam więc niczego i mam wszystko.

 Nie mam pieniędzy, a podróżuję, jem, zawsze znajdzie się jakieś łóżko. Do dzisiaj jest to dla mnie tajemnicą, jak to się dzieje. Nie próbuję jej jednak rozwikłać.

Ulica uczy paradoksów i … ciszy. - zamilkła.

Przeszliśmy jeszcze kawałek ulicami Zakopanego już w milczeniu.

W pewnym momencie nasze ścieżki się rozeszły. Ona poszła ulicą, prosto ku górom, ja skręciłem do swojej kwatery. Odwróciłem się, popatrzyłem chwilę na oddalającą się kobietę. I … dopiero teraz, w drzwiach pensjonatu, uświadomiłem sobie, to co mi przekazała.

 

Piotr Kiewra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane