Wschód słońca zapowiadał dla zmysłów wyjątkowe doznania … ale jeszcze głębsze dla duszy. Pewnie dlatego, zawsze ktoś tu oczekuje na ten wyjątkowy moment. I tym razem też – nie tylko kilkoro ludzi, lecz również mewy i rybitwy. Czemu akurat tu? Może dlatego, że tu tyle żywiołów, nagromadzonej energii, potęgi i piękna nie stworzonego przez człowieka.
Maszerował, aż oddalił się dostatecznie od innych ludzi, od ptaków. W końcu usiadł na suchym piasku. Chciał posiedzieć w samotności. Spodziewał się radości, uniesienia, lecz na próżno, bo pojawił się smutek. Doświadczył – chyba po raz tysięczny – że nie potrafi uciec od swoich myśli. Wyśledziły go, wiedziały, że przyjdzie o tej porze właśnie tu.
Patrzył w bezkres, w najodleglejszą pustkę morza i nieba. Znalazł w nich jednak sam smutek, to samo w pokrzykiwaniach mew. Gdyby ktoś spojrzał na niego, w jego twarz, w oczy, i głębiej – w duszę, znalazłby też tylko to. Nauczył się nie wracać do wspomnień, lecz jego wyobraźnia nadal malowała smutne obrazy o przyszłości.
Łzy, które spłynęły z oczu rozmazały mu widok morza i nieba. Zamknął je więc i zamiast oczekiwanego słońca, pojawiła się ciemność. Zapadł się w nią jak w głęboką studnię. Poddał się temu, nie walczył, pocieszała go jedynie myśl, że za chwilę uderzy o dno, co zakończy jego żywot, wszelkie trudy i pojawi się ulga.
Jednak studnia nie była pusta. Jej niezmierzoną – jak morska – głębię wypełniały pytania. Od kiedy pamięta kłębiły się w jego głowie, chodziły za nim krok w krok, nawet we śnie. Na żadne z nich do tej pory nie odpowiedział. Próbował. Czytał, uczył się, szukał u innych pomocy, ale bez skutku. Im głębiej opadał, tym więcej ich było, tym bardziej go przygniatały. Wreszcie znalazł się na dnie, tak mocno przygnieciony, że wydał ostatnie tchnienie, a wraz nim głośne: ACH …
Nagle uświadomił sobie, że coś tu jest nie tak: – Kto zadawał pytania? Kto miał na nie odpowiedzieć? Między kim a kim, odbywa się ten dialog? Kim jest pytający, kim jest pytany? Kto jest prawdziwy? – lecz odpowiedzi jak zwykle nie było. Tym razem jedno z tych pytań stanęło jako pierwsze w szeregu: – Kim jestem? – Zdziwił się, bo do tej pory nigdy o to nie pytał. – Kto, jest ten „JA” chcący wiedzieć kim jest? … ACH – westchnął ponownie a zamiast odpowiedzi ruszyła lawina kolejnych pytań:
- Kim jestem? W jaki sposób rozpoznać prawdziwego siebie? Jakie zastosować kryteria? Czy trzeba się stać tym prawdziwym, czy już się nim jest? Co przesłania prawdziwe ja? Dlaczego, gdy chcę być sobą jakiś głos obwinia mnie o to, że jestem egoistą, że myślę o sobie? Dlaczego słuchając go czuję się nieszczęśliwy, czuję, że występuję przeciwko sobie?
Po co żyję? Dla kogo żyję? Czego mam dokonać? Dlaczego jestem smutny? Dlaczego jestem niezadowolony z siebie? Czy jestem zawsze na „tak”, czy jestem w większości na „nie”? Z czego wynika moje „nie”? Czy przypadkiem nie z powodu lęku? Czy pogodziłem się ze swoim bólem, cierpieniem, niespełnioną miłością?
Czy oceniając ludzi, chcę usprawiedliwić siebie, zdjąć z siebie odpowiedzialność, dodać sobie wartości? Co chcę zyskać osiągając sukces, komu chcę zaimponować? Dlaczego sukces nie cieszy, dlaczego nie cieszą zrealizowane marzenia? Co jest dobre, a co złe dla mnie? Czy to co ludzie o mnie myślą i mówią ma wpływ na to jak się czuję? Czy muszę tak dużo wiedzieć? Czy muszę być lepszy od innych i muszę udowadniać to w walce każdego dnia? Co osiągnę poprzez walkę? Czy muszę czuć się ważnym? Czy muszę innym imponować, tym co mam, tym kim jestem? Dlaczego nie mogę być inny? Czy muszę grać jakąś rolę, ubierając maskę, za każdym razem inną, wobec sytuacji, wobec ludzi? Czy muszę spełniać swoje i cudze oczekiwania, czy nie lepiej nie mieć oczekiwań, być od nich wolnym? Właśnie, a gdzie jest moja wolność?
Czy muszę odpowiadać na te pytania? Komu potrzebne są odpowiedzi, bo przecież mi nie przynoszą ulgi?
Czy cokolwiek muszę? Skąd się wzięło słowo: muszę? Czy przypadkiem wolność nie jest ważniejsza, niż bycie kimś, niż zaspokojone pragnienia? Czy wolność nie jest ważniejsza niż bycie kółkiem w maszynie? Czy bycie sobą i bycie wolnym oznacza to samo? Czy wystarczy zaakceptować bez oceniania wszystko i wszystkich, takimi jakimi są? Czy na tym polega wolność? Czyżbym nie ufał egzystencji, temu co przyniesie życie, a tym samym sobie? Czego się lękam?
Dlaczego ludzie są tacy źli? A może oni są źli, bo ja jestem zły? A może oni są obrazem mnie samego? Jak naprawić świat? Właśnie, naprawiać świat, czy siebie?
Kto lub co nadaje memu życiu sens? Czy potrafię być prawdziwym przyjacielem? Czy potrafię wybaczać i być wdzięcznym? Gdzie odnaleźć szczęście? Gdzie znaleźć prawdziwą miłość? Czy ona naprawdę istnieje? Czy to co uważam za miłość jest prawdziwą miłością, czy jest to tylko chęć posiadania kogoś? Czy potrafię kochać bezwarunkowo niczego nie oczekując? Czy muszę miłości szukać, czy zdarzy się sama? Czy moje dzieci kocham za to, że są, czy dlatego, że zaspokajają moje oczekiwania, dodają mi znaczenia? Czy chcę być kochany po to, by nie być osamotnionym? Czy taka miłość jest prawdziwa? Kocham sercem, czy też myślą? Czy kocham czyjąś istotę, czy kocham za urodę ciała, dla prestiżu, który ewentualnie mogę uzyskać? Czy kocham ludzi za coś, czy za to, że są? Czy boję się kochać bez wzajemności, bo czuję się wtedy wykorzystywany? Czy mogę kochać i nie być z ukochaną razem? Czy szczęście zapewnia obdarowywanie, czy świadomość otrzymywania? Czy kocham dlatego, że chcę coś zyskać? Jeśli kocham, to kto jest wtedy ważniejszy, ja, czy obiekt mej miłości? Czyżbym bał się zaakceptować i pokochać siebie, bo nie znam siebie, bo nie odkryłem kim jestem? Czy istnieje we mnie lęk blokujący miłość, szczęście, radość? Czyżby właśnie to uniemożliwiało mi bezwarunkowe obdarowywanie prawdziwą miłością? Czyżbym nie wiedział czym jest prawdziwa miłość, bo nie znam prawdy o sobie? Czy kocham siebie?
O czym informuje mnie mój smutek, mój ból?
Czy przypadkiem – podświadomie – nie pielęgnuję swoich nieszczęść, sytuacji, w których nieszczęście się ujawnia, bo to zapewnia mi profity, fałszywe współczucie innych? Czy czasem sam nie obdarzam innych takim współczuciem i w ten sposób trwale ich unieszczęśliwiam? Czy przypadkiem nie uzależniam poczucia szczęścia od innych ludzi, od okoliczności zewnętrznych, od sukcesów i życiowych porażek? Czym jest dla mnie szczęście – nieobecnością problemów, porażek, zmartwień, czy stanem niezależnym od czegokolwiek co na zewnątrz mnie? Czy boje się tego, że mnie ktoś pokocha, bo to mi zabierze możliwość rozczulania się nad sobą?
Czy boję się śmierci, co powoduje że boję się życia, że unikam zmian, spontanicznego dziania się rzeczy, oddania się z pełną ufnością temu co życie przyniesie? Co dominuje w mym życiu lęk, czy miłość? Co jest najważniejszą wartością w moim życiu? Czy jestem wolny od przeszłych wspomnień i mrzonek o przyszłości? Czy to, że wszystko na tym świecie „to marność i gonitwa za wiatrem” powinno mnie zasmucać? „Wszystko co się pojawia, przemija”, czy mądrym jest przeciwstawianie się temu? Czy naprawdę jestem obecny w tej chwili? Czy jestem obecny w prawdziwym życiu całym sobą, czy też tylko myślą? Czy ta właśnie obecność w teraz nie jest kluczem do wszystkiego? Czy wszechobecna i stała radość nie jest właśnie objawem stałej obecności w teraźniejszości? Czy jeśli jestem w teraźniejszości, może istnieć jeszcze inne ja? Czyżby dlatego, że do tej pory nie byłem naprawdę obecny nie zauważałem głębi wschodów słońca, piękna kwiatów, śpiewu ptaków, szumu morza, ciszy gór? Czyżbym tego do tej pory nie zauważał, bo byłem w myślach o przyszłości lub przeszłości? Czyżby tak było z powodu utożsamienia się z fałszywą cząstką siebie, a nie z całością świata i istnienia? Czego już jestem świadomy, a czego nie?
Które „ja” jest prawdziwe, to rozczulające się nad sobą i smutne, czy to ufne i radosne? To z przeszłości, czy też to wzrastające, uczące się, ale nieistniejące, bo z przyszłości? A może prawdziwe jest to nieznane, ukryte, przez umysł schowane, bo nie pasujące do założonych celów rozwoju, do wymyślnej doskonałości, do społeczeństwa, do jego oczekiwań? Kiedy nareszcie zacznę żyć? Czyż nie jest tak, iż czekając na życie właśnie je marnuję, czekając na jutro, przegapiam dzisiaj? Czy jestem wdzięczny za obecną chwilę, za to co mam, za to kim jestem, za to, że tu jestem, a przede wszystkim, że w ogóle jestem? Czyż nie czas się przebudzić? Czyż teraz nie jest pora na miłość, szczęście, radość ?
Czyżby to była świadomość? Czy świadomość to nieobecność myśli, słów, pytań, ego? Czy świadomość to pustka? Czy w pustce jest prawda? Czy prawdą jest, że jeśli żyje się tu i teraz to znika czas? Czy porzucając ego, porzucając umysł będę żył wiecznie? Czyżby pytania miały zniknąć na zawsze, gdy zniknie tożsamość, zniknie osobowość? … – przebiegło przez niego może jeszcze sto, może tysiąc kolejnych, coraz głębiej sięgających pytań i nagle ta rzeka się zatrzymała, bo uświadomił sobie, że pytania stały się odpowiedziami. Gdy jeszcze raz padło: Kim jestem? … wszystkie nagle odpłynęły. Zamiast myśli i słów pojawiła się prawda i jej forma, czyli cisza. Co się zmieniło? Otóż zniknęły myśli. Tak, to myśli sprawiały, że nie widział życia, że nie był w nim obecny, że zamiast żyć wybiegał w przyszłość, albo wracał do przeszłości. Tak, nie na tym polega życie. – Stałem się niewolnikiem umysłu, on przestał mi służyć, to ja stałem się jego sługą. – uświadomił sobie.
Czuł jak jego świadomość wydostaje się z głębi studni, jak leci ku chmurom, ku niebu, ku gwiazdom. Usłyszał głośny jak uderzenie pioruna krzyk mewy. Jego ciało przebiegły dreszcze, tysiące małych elektrycznych wyładowań dotknęły każdej jego komórki. Otworzył oczy – ujrzał wielką czerwono- pomarańczową kulę wschodzącego słońca. Jasność przepełniła nie tylko jego oczy, lecz jego całego. Poczuł jakby stał się przeźroczysty a jego granice przesunęły się do krańców Wszechświata.
Co się stało? Uwolnił się ze związku z samym sobą. Zniknęli rozmówcy, zniknęły pytania – pozostała prawda. Zrozumiał też, że obudzić się, to przestać kochać swoje życiowe dramaty i w ten sposób przestać je kreować.
Teraz nie mógł być smutny, zły czy dobry, nie mógł być dumny lub niezadowolony z siebie, bo nie musiał grać, nie musiał walczyć sam ze sobą, opierać się, cokolwiek sobie udowadniać, utożsamiać się z kimkolwiek i czymkolwiek, niczego wybierać i budować przyszłości w myślach. „Wszystko ma swój czas i swoje miejsce, wszystko przemija” – poddał się temu z radością. Po prostu istniał.
To był już zupełnie inny świat, zupełnie inny on. Słońce się uśmiechało, morze się uśmiechało, niebo się uśmiechało, bo on się uśmiechał. Pojawiły się tysiące, miliony kolorów, pojawiła muzyka ciszy, pojawiła się wolność. To wszystko było w nim i było od dawna, lecz przesłaniały to pytania, słowa, przesłaniały myśli.
Mewy i rybitwy poderwały się do lotu, on leciał wraz z nimi, gdzie tylko chciał – nawet ku chmurom, gwiazdom, słońcu.
Piotr Kiewra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane