sobota, 22 marca 2014

Bieg, który ukoił ból

Julia usiadła na swojej ulubionej ławce wśród żółtych tulipanów. Miejski park zapełniał się zawsze, gdy dopisywała pogoda, lecz ona przychodziła tu w każdą pogodę, nawet w deszczu. Park wtedy był pusty – tylko ona – samotna, starsza pani pod parasolem. 

Gdy wszyscy siedzieli w domu, czekali na słońce, wtedy jej parasol dudnił deszczem, szumiały nim liście drzew, płakały jej ulubione kwiaty, jego łzy spływały po parkowych krzewach oraz trawie, a ona spacerowała, rozmyślała, wspominała. Świat w deszczu się zmniejszał, dla niej stawał się bardziej przytulny, bliższy. 

Dlatego tu przychodziła. Bywało, że odsuwała na bok parasol, a wtedy krople spływały po włosach, czole i policzkach. Wśród tych kropel ukrywała swoje własne łzy.

Lubiła przyglądać bawiącym się tu dzieciom, spacerującym parom oraz ludziom biegającym alejkami.

Dzisiaj też od dłuższego czasu przyglądała się dziewczynie, która truchtała wokół parkowego stawku. Zobaczyła w niej swoją własną młodość. Dawno temu, biegała tak jak ona. Biegała uliczkami miasta, ścieżką nad jezioro, lub w parku. Biegała w słońcu, lecz najbardziej lubiła biegać w deszczu. Zawsze sprawiało jej to radość.

Kobieta przebiegła obok ławeczki już któryś raz, teraz jednak staruszka zauważyła, że dziewczyna płacze. Biegnie i płacze. No i ona zapłakała, bowiem przypomniała sobie swój bieg ze łzami w oczach, kilkadziesiąt lat temu.
Powrót myślą do tamtych chwil sprawił, że łzy popłynęły strugą. Po kilku chwilach płacz zamienił się prawie w szloch. Ukryła twarz w dłoniach i trwała tak nie widząc świata całe minuty. W pewnej chwili, tuż obok siebie usłyszała miły, lecz zaniepokojony głos:

- Proszę pani, czy coś się stało? Może potrzebuje pani pomocy?
Starsza pani potrząsnęła głową przecząco, a po chwili zdjęła dłonie i przez mocno zmrużone oczy ujrzała młodą kobietę w dresie z białą chusteczką w wyciągniętej dłoni. Powiedziała do niej:

- Nie, nic mi nie jest. Przypomniałam sobie coś ważnego z mego życia i rozpłakałam się. Gdy obserwowałam panią jak pani biegnie i płacze, przypomniał mi się mój bieg pełen łez, dawno, dawno temu.  

Młoda kobieta, otarła swoje własne łzy, podała drugą chusteczkę starszej pani i poprosiła:
- Czy może mi pani o tamtym biegu opowiedzieć? Czuję, że to może być dla mnie ważne. Proszę!

Obie zapłakane kobiety usiadły na ławce wśród żółtych tulipanów. Starsza z nich zaczęła swą opowieść.

- Dobrze dziecinko, opowiem ci, choć nie jest to dla mnie łatwe. To było dawno, dawno temu. Przez wiele lat usiłowałam wyrzucić to z pamięci, lecz im bardziej się starałam, tym silniej dokuczał mi ból.

Tamtego dnia, po raz ostatni spotkałam się ze swoim przyjacielem. Gdy się rozstaliśmy pobiegłam do lasu, po prostu biegłam przed siebie. Poczułam się winna, było mi ciężko, bardzo, bardzo ciężko. Głęboki żal, smutek, płacz. Biegłam więc, biegłam i biegłam. Biegałam aż do nocy, przez wiele godzin. Ledwie wróciłam do domu. Ten bieg mi pomógł, bo w domu nie miałam już siły płakać. Wszystkie łzy wylałam w czasie biegu.

On był inny. Nie oczarował mnie, ale coś mnie w nim pociągało. Ja byłam jak wahadło, raz w lewo, raz w prawo, raz wielka radość, raz ogrom smutku. A on był cichy, tak cichy jak nasz ulubiony, milczący przyjaciel, wielki, stary dąb. Koił me smutki, mój ból, pomagał mi w mym samotnym tańcu wojownika, zawsze obok mnie, jak nie całym sobą, to duchem.

Naprawdę był inny, jak rak - zawsze maszerował do tyłu. Pod prąd w odniesieniu do tej wielkiej ludzkiej rzeki, lecz wraz z prądem rzeki życia. Płynął cicho, nie walczył o mnie z innymi, lecz walczył dla mnie, oddawał mi wszystko co miał, oddał całego siebie. Poddał się życiu i poddał się dla mnie. Świat dla niego nie istniał, istniałam tylko ja, siebie nie zauważał, niczego dla siebie nie chciał.

Lecz ja go nie przyjęłam. Mówiłam sobie: nie kocham go. Myślałam, że go unieszczęśliwię. Cały czas sobie powtarzałam, że ten dla mnie jeszcze się nie urodził i w to wierzyłam. Bałam się zaangażować. Miałam wielu adoratorów, oni kręcili się koło mnie, lecz on nie współzawodniczył o mnie. Zawsze usuwał  się gdzieś na bok. I cierpliwie czekał. 

Naprawdę był bardzo cierpliwy. Jego miłość kapała kroplami, lała się wodospadem na kamień mego serca, a on czekał. Tęsknił, tęsknił, bardzo tęsknił i płakał, jak nikt wcześniej i nikt później. Wiedziałam o tym, lecz nie mogłam nic zrobić. Nic. Tak wtedy myślałam.

Rozmawialiśmy – najczęściej na odległość, nieraz po kilka godzin. Wspierał mnie, wierzył we mnie, a miałam w tamtym czasie wiele chwil słabości, wiele chwil smutku i wątpienia.

Wiele się od niego nauczyłam, bo był bardzo dojrzały, patrzył na wszystko bardzo głęboko, wnikał w naturę rzeczy, w jej istotę, tak samo przeniknął mnie do głębi. Znał mnie lepiej niż ja samą siebie.
Gdy nie spałam w nocy, gdy przeżywałam koszmary, smutki, to samo przeżywał i on. Nie mogłam uwierzyć, że on będąc daleko ode mnie, czuł co się we mnie dzieje, znał moje smutki, moje radości, moje niepokoje.

Pewnego dnia w jednej z naszych nocnych rozmów przez telefon, powiedział, iż on czuje, że ja go kocham, lecz w tej chwili nie wiem czym tak naprawdę jest prawdziwa miłość. Kiedyś to odkryję, lecz może mi to zając bardzo dużo czasu, lecz by to się stało, on musi zniknąć z mojego życia.

I pewnego dnia zniknął. Powiedział mi, że zrozumiał, że żebrze o moją miłość, że nie chce być dla mnie ciężarem.

Gdy go zabrakło, uświadomiłam sobie kim jest najlepszy przyjaciel. A on był najlepszym przyjacielem. Gdy odchodził, powiedział że nadal jest moim najlepszym przyjacielem, lecz przyjaciel nie może mi blokować drogi do szczęścia, że nie może być nadal u mego boku, że musi odejść, że musi odpłynąć z rzeką życia w siną dal, by dać mi przestrzeń na szczęście, które do mnie zawita. Powiedział, że on w to wierzy.

Płakałam, bo tak myślałam – straciłam przyjaciela. Cierpiałam, lecz z czasem pogodziłam się z tym. Przyzwyczaiłam się do godzin i dni bez niego. 

Dużo później zdałam sobie sprawę jak on  musiał cierpieć, byłam jego przyjaciółką owszem, lecz on mnie kochał, kochał jak nikt wcześniej i nikt później. Wiedziałam, że zawsze mnie będzie kochał, pewnie kocha do dziś i wiem jak mu trudno, gdy jego miłość jest daleko.

Kiedyś, wiele lat później, spotkałam go gdzieś przypadkiem. Wypytałam jak mu się powodzi, on mi odpowiedział, że jest już innym człowiekiem, że już nie czeka, że już nie czuje się samotny, że – powiedział to śmiejąc się głośno: „wreszcie nie czuję się żebrakiem”.

Spojrzałam w jego oczy, gdy wniknęłam w nie głębiej, znalazłam w nich to samo co kiedyś, wielką miłość, lecz nie było w nich żadnej prośby, żadnego oczekiwania, żadnej propozycji spotkania się, spędzenia wspólnie czasu.

Pewnie się zastanawiał wtedy czy już zrozumiałam, lecz nie zauważył niczego co by to potwierdzało, więc zamilkł, posmutniał. Wtedy widziałam go ostatni raz.

Tak, on był już zupełne innym mężczyzną, nigdy wcześniej nie znałam kogoś kto choć w jakiejś części byłby podobny do niego.

Przez następne dni, miesiące, lata, myślałam  o nim i zastanawiałam się co ja czuję. Gdy stawałam się coraz dojrzalsza, gdy życie przeplatane słonecznymi i deszczowymi dniami sprawiało, że rozumiałam coraz więcej, pewnego dnia odkryłam czym jest miłość.  I od tego dnia zapragnęłam mu o tym powiedzieć.
Tylko tego chciałam: spotkać się z nim i opowiedzieć mu o swoim odkryciu. To nieważne, że minęło od naszego rozstania kilkadziesiąt lat, nieważne, że prawdopodobnie nasze życie nie potrwa już długo, nieważne, że nie będziemy razem teraz, tak jak nie byliśmy kiedyś, ważne, by on wiedział co czuję.

Dzisiaj tęsknię do tej jego ciszy, tęsknię do tej inności, do jego głębi, do jego umiłowania natury, rozmów z drzewami, do jego opowieści o górach, do jego oczu zapatrzonych we mnie, do jego tęsknoty, do jego wiary we mnie, do jego czułych słów i opowiadań o miłości. Dzisiaj tak tęsknię do niego, jak on wtedy do mnie … - starsza pani nie skończyła. Wiele jeszcze chciała powiedzieć, lecz głos jej uwiązł. Z trudem powstrzymała też łzy. Poczuła, że za dużo wspomnień jak na jeden dzień, więc skierowała uwagę na swoją rozmówczynię:

- A u ciebie, młoda niewiasto, co cię skłoniło do płaczu, jaki to smutek wylewasz ze łzami, jaki to ból koisz swym biegiem? – zapytała starsza pani, całkiem już spokojna, wręcz pogodna.

- Nie uwierzy pani, rozstałam się ze swoim przyjacielem, lecz to co teraz usłyszałam bardzo mi pomogło, zrozumiałam wiele. Bardzo dziękuję. Spotkanie pani, uchroniło mnie przed popełnieniem największej życiowej pomyłki. Dziękuję! – powiedziała młoda kobieta w dresie. Przytuliła starszą panią z wdzięcznością i ruszyła energicznym biegiem w stronę domu.

Julia długo jeszcze patrzyła za biegnącą kobietą, aż ta znikła, a w myślach powtarzała: - Tak, spiesz się! Odkryłaś, że kochasz, biegnij więc teraz szybko, byś nie musiała przez całe życie biegać i koić swojego bólu, byś nie musiała czekać aż deszcz ukryje twoje łzy. Biegnij dziecinko, spiesz się, spiesz …



Piotr Kiewra 

3 komentarze:

  1. Panie Piotrze,to jest piękne,prawdziwe i tak wzruszające.Czytam kolejny raz i ....................płaczę.Dzięki......................

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo wzruszające i prawdziwe,dziękuję........................

    OdpowiedzUsuń
  3. Piotrze ....jestem pod wrazeniem jak pieknie piszesz

    OdpowiedzUsuń

Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane