- Babciu, gdzie dzisiaj pojedziemy? – zapytała wnuczka.
- Nie wiem, wszystko mi jedno, ty wybierz, jedź tam, gdzie ty chcesz. – odpowiedziała z typową jej w ostatnim czasie, obojętnością.
– Może weźmiemy chlebek i pojedziemy do parku pokarmić kaczuszki? Dobrze babciu? – zaproponowała dziewczyna.
- Nie wiem, wszystko mi jedno, ty wybierz, jedź tam, gdzie ty chcesz. – odpowiedziała z typową jej w ostatnim czasie, obojętnością.
– Może weźmiemy chlebek i pojedziemy do parku pokarmić kaczuszki? Dobrze babciu? – zaproponowała dziewczyna.
Znała już dobrze swoją babcię i wiedziała, iż jest to jedno z nielicznych miejsc, gdzie obojętność babci znikała – przynajmniej na chwilkę. Tam wracało do niej życie, wracały jej siły, tam w jej dawno wypłakanych oczach pojawiały się łzy, a wnuczka wyobrażała sobie babcię wstającą ze swojego wózka. Wtedy również z jej oczu spływały kropelki, które szybko ocierała rękawem. Wyobrażała sobie babcię jak podchodzi do swoich ukochanych kaczuszek, jak się koło nich kręci z tak wielką pasją jak kiedyś, z pasją równą tej z jaką jej ukochane ptaki pływają, po kaczemu gadają i kłócą się między sobą. Taką babcię pamięta, bo ta setki razy przyprowadzała ją tu za rączkę jako małą dziewczynkę. Mówiła wtedy: – Zobacz dziecinko, to moje przyjaciółki, moje najlepsze przyjaciółki.
- Dobrze wnusiu, jedźmy do kaczuszek. – odpowiedziała dziewczynie z lekkim ożywieniem.
Kobieta popchnęła wózek dobrze jej znanymi ścieżkami w kierunku miejskiego parku. Zadowolona, że babcia przynajmniej przez chwilkę będzie się cieszyć z obecności wśród swoich przyjaciółek, swoich podopiecznych, które podkarmiała od kilkudziesięciu lat, które zna od wielu pokoleń ich kaczego życia. Tam nad stawem z wielką radością obserwowała babcię, bo zawsze, gdy były wśród tego ruchliwego stadka, jej oczy nabierały blasku, spoglądała z nich całkiem młoda kobieta. Tak samo zmieniała się jej postawa. To wydawało się niemożliwe, ale tak naprawdę było. Wnuczka wiele razy miała wrażenie, że w obecności kaczuszek, babcia zapominała o swoim wieku, o swoim wózku, o całym świecie i po prostu była. Była szczęśliwa. Nieraz spędzały tu po kilka godzin, a starsza pani nie chciała odjeżdżać, choć dawno skończył się chleb. Kaczuszki nie odpływały, ona chyba czuła, że zostają tu specjalnie dla swojej przyjaciółki, że nie przyszły tu z powodu chleba, z powodu głodu, przyszły – podpłynęły tu specjalnie dla niej. Gdy obserwowała babcię, ta była tak podekscytowana, tak wpatrzona w te pełne życia stworzenia, że miała wrażenie, że ta za chwilę będzie się przechadzać z kaczuszkami po brzegu stawu, że weźmie je na wycieczkę po ścieżkach parku i będzie im coś opowiadać, będzie z nimi rozmawiać, tak jak to czyniła wcześniej. Zawsze z nimi rozmawiała i dzisiaj jeszcze rozmawia, niestety teraz z poziomu wózka. Kiedyś pochylała się do nich, kucała, szeptała im swoje tajemnice wprost do ich kaczych uszu. One gromadziły się przy niej jak podróżni przy swojej przewodniczce, jak uczniowie przy swojej nauczycielce, jak dzieci przy swojej mamie.
Kochały ją nie dla chleba, kochały ją bezwarunkowo, przybywały tu specjalnie dla niej. Przy nikim nie gromadziły się tak licznie, przy nikim nie były tak ożywione, tak gadatliwe, przy nikim więcej nie zapominały o chlebie, o świecie. Inni ludzie, którzy przychodzili z kaczymi smakołykami, byli o babcię zazdrośni, bo kaczuszki lgnęły tylko do niej, biegały wokół wózka i nic nie mogło odciągnąć kaczek od babci. Wnuczka, gdy to obserwowała, to wydawało się jej, że widzi królową i cały jej dwór. Z tym, że jej dworzanki i dworzanie bezgranicznie ją kochają, nie kręcą się wokół niej z powodu tego, że to królowa, lecz dlatego, że ją kochają. Tym razem też tak będzie, bo zawsze tak było, wnuczka święcie była o tym przekonana. Bardzo ją to cieszyło. Młoda kobieta cieszyła się radością swojej ukochanej babci.
Zbliżały się szybko do miejskiego stawu. Już z daleka widać było ludzi, którzy dokarmiają kaczuszki, gołębie oraz parę mew próbujących przechwycić w locie rzucane kaczkom kąski.
Na widok wózka i siedzącej w nim staruszki kaczki się ożywiły, powstał niesamowity harmider wśród całego ptasiego towarzystwa i to nie tylko wśród tych najbliższych, tych które zauważyły swoją przyjaciółkę na wózku, ale także na całym stawie. Ze wszystkich kierunków kaczki zaczęły podpływać, a te co bardziej niecierpliwe podfruwać. Przyleciały nawet te z pobliskiej rzeczki, przybiegły te które przechadzały się po parkowych skwerkach. Gdy ktoś na to patrzył, mogło się to wydawać nierealnym, bardzo magicznym wydarzeniem. Tak, przyjazd babci to było dla całego parku wielkie święto. Nie tylko zresztą dla kaczek – również dla wnuczki i dla obserwujących to ludzi. Wnuczka za każdym razem się wzruszała, roniła łzy, gdy to widziała, a i w sercach ludzi pojawiało się przyjemne ciepło, nawet, gdy działo się to w zimniejszej niż teraz porze roku.
To było święto, wielkie święto, dla babci, dla kaczek, dla wnuczki, dla wielu obserwujących to ludzi.
To święto było również wielkie jeszcze dla jednej osoby. Nikt w całym tym hałasie, w tym zamieszaniu go nie zauważył. On stał, przyglądał się temu ze spokojem, w ciszy, a jednak z wielkim poruszeniem w sercu i w nim całym.
Znalazł się tu dzisiaj przypadkowo. Również dla niego było to wiele lat temu ważne miejsce, pozostało zresztą tak samo ważnym miejscem do dziś, miejscem, w którym się zakochał, tak jak w osobie, z którą tu bywał i przyglądał się jak karmi kaczki, jak rozmawia z nimi, jak one do niej lgną, jak ważną jest osobą dla tych rozgadanych, ruchliwych i życzliwych ptaków. Dla niego też była i jest nadal bardzo ważną osobą. Poznał ją od razu, nie mógłby nie poznać, zawsze bowiem patrzył na nią nie oczami, patrzył sercem, więc jakakolwiek by zaszła zmiana w jej wyglądzie, w jej postawie, na jej twarzy, nie mógł jej nie poznać. Stał zauroczony, stał nieruchomy, wyprostowany i bardzo przejęty. Patrzył na to całe zjawisko zapominając o sobie, o wszystkim. Widział swoją miłość, a za nią była cała reszta jego życia, cała reszta świata. Stał bezwiednie, wydawało się, że niczego nie widzi, nie słyszy, po prostu był.
Zauważyła go wnuczka. Ona ze łzami w oczach rozglądała się wokół, nie mogąc zrozumieć co się dzieje, na czym to wszystko polega, skąd w jej babci taka magiczna siła, że całe ptactwo, cały park, wszyscy będący tu ludzie, ona sama, stają się jak zaczarowani. Coś się w nich wszystkich zmienia, przeszywa ich jakaś nieznana energia, rozpala się w nich jakiś gorący płomień! Tego jeszcze nie wiedziała, to była dla niej wielka tajemnica. Obserwowała to zjawisko jakby było snem, czymś co tak naprawdę się nie dzieje, tylko się śni. Kolorowe, żywe, bajeczne, nierealne, magiczne, niezrozumiałe. Rozglądała się szukając odpowiedzi.
- Co się dzieje? Co się dzieje? Kto mi pomoże to zrozumieć, kto mi pomoże? – pytała siebie, bo babcia nic nie mogła jej odpowiedzieć. Pytała jej na czym to polega, ale ona sama nie wiedziała, albo nie potrafiła – nie chciała tego opowiedzieć. Mówiła jej tylko: – Wnusiu, co tu rozumieć? Patrz, słuchaj, czuj i tyle! Bądź w ciszy, bądź uważna, a zrozumiesz … być może … kiedyś. Nie staraj się zrozumieć, to zrozumiesz. Czuj! – tylko tyle jej mówiła.
Brzmiało to tajemniczo, więc cierpliwie czekała na dzień, w którym, może .. może zrozumie, co się dzieje. Bo kogóż by mogła o to zapytać? Kto jej może na to pytanie odpowiedzieć? Ufała, że kiedyś zrozumie, i to zrozumie w tym właśnie miejscu. Rozglądała się więc i tym razem, w nadziei, że to właśnie jest ten dzień. Gdy dostrzegła tego staruszka stojącego w cieniu drzew, stojącego jakby był zaczarowany, jakby był nieobecny, to doznała jakiegoś wewnętrznego wstrząsu, jakiegoś przepływu energii, nieznanej energii, którą poczuła pierwszy raz w życiu. Nadal nic nie rozumiała, ale coś poczuła.
- Tak, ten mężczyzna jest kluczem do tego sekretu. – pomyślała. Tak jej podpowiadało coś gdzieś głęboko w niej samej. Widziała tego starca pierwszy raz. Na pewno był bardzo stary, ale wyglądał dziarsko, był wyprostowany, czuło się jego siłę, jakąś wielką energię, nie tylko w jego ciele, które na pewno wyglądało młodziej niż jego faktyczny wiek, ale przede wszystkim gdzieś wewnątrz jego. Było w nim coś co przykuwało nie tylko wzrok, ale przykuwało zainteresowanie, przyciągało do niego jak magnes. Chyba dlatego go zauważyła, wśród tych wielu ludzi. Czuła jego obecność, nawet gdy odwracała wzrok. Był inny, nie wie na czym polegała ta różnica, ale czuła to.
Podeszła do babci i zapytała wskazując miejsce pod kasztanami: – Babciu, kto to jest? Znasz tego pana? – lecz tam już nikogo nie było. Pana stojącego nieruchomo pod drzewami i przyglądającego się starszej pani na wózku oraz kaczkom już nie było. Babcia natomiast drgnęła. Gdy tylko spojrzała w to miejsce, coś w niej zaświeciło, jakby coś sobie przypomniała, ożywiło ją to jeszcze bardziej niż wcześniej kaczuszki.
- Ach ten strach, ach ten strach! – powiedziała babcia sama do siebie.
- Jaki strach, babciu, jaki strach? – zapytała wnuczka zaniepokojona. – Opowiedz mi o tym! Możesz mi opowiedzieć? Babciu proszę!
Babcia siedziała zamyślona, tak się gdzieś zagłębiła w siebie, że nawet kaczuszki zamilkły. Jakby poczuły, że teraz babcia potrzebuje chwilkę pobyć sama ze sobą, że każdy hałas jej przeszkadza, że ona potrzebuje ciszy. Zrozumiały to w lot. W parku nastała cisza. Tylko gdzieniegdzie, któraś z kaczek, lub któryś z kaczorów się zapomniał i wydał z siebie jakiś dźwięk, ale na krótko i zaraz cichł, skarcony uciszającym spojrzeniem przez resztę zwierząt.
- Strach, moja wnusiu, tak strach. Kiedyś bałam się kochać mojego serdecznego przyjaciela, a on się bał, że ja go nie pokocham. On się bał, że nikt go nigdy nie pokocha, bo nie potrafił kochać nikogo poza mną, a ja się bałam tej miłości, chciałam przyjaźni. On się we mnie zakochał i świata poza mną nie widział. Oboje się baliśmy. Och ten strach, moja dziecinko, ten strach! To tyle. To krótka historia. On był i pozostał dla mnie ważny, ale … ten strach. – powiedziała babcia i zapadła się głęboko w swoim wózku. Na całym stawie panowała nadal cisza, kaczuszki milczały jakby oczekując jeszcze czegoś, jakby wiedziały, że coś się jeszcze zdarzy, że należy milczeć, że nie wolno przeszkadzać, bo to ważna chwila w życiu ich pani, ich królowej.
Obie kobiety patrzyły w ciszy na staw, na kaczki, na samotną wyspę pośrodku stawu. Wnuczka ukradkiem spoglądała też na swoją babcię, czując, że coś się w niej dzieje, że wróciły jakieś wspomnienia, że … i w tym momencie ponownie spojrzała w kierunku pierwszego w szeregu kasztanowca … staruszek stał znowu w tym samym miejscu i … uśmiechał się. Wnuczka pociągnęła babcię za rękaw, lecz ta już tam patrzyła i … uśmiechała się. Oboje patrzyli na siebie w ciszy, z uśmiechem na ustach, z uśmiechem gdzieś w głębi nich.
Nikt nie wie, jak długo patrzyli. Patrzyła na nich wnuczka, patrzyły milczące, ciche kaczuszki, patrzyli inni ludzie. Pewnie patrzyły też stojące w szeregu kasztanowce i wszystko czekało na to co ma się wydarzyć.
- Co ma się zdarzyć? Co się dzieje? – zastanawiała się wnuczka.
… i babcia wstała z wózka. I nagle wszystko ożyło, zaczęły się znowu kacze rozmowy, latanie niecierpliwych gołębi, podniebne akrobacje mew. Zaczęli swoje rozmowy ludzie, poruszyły swoimi gałęziami pełnymi liści i kwiatów kasztanowce. Wszędzie wokół zapanowały uśmiechy, radość. Po prostu przyszła wiosna. Gdzieś dalej, w głębi parku, zakwitły białe bzy i stamtąd dobiegała ich cudna woń.
Wnuczka zrozumiała wreszcie co się dzieje, co się zdarzyło … poczuła to.
Piotr Kiewra
- Dobrze wnusiu, jedźmy do kaczuszek. – odpowiedziała dziewczynie z lekkim ożywieniem.
Kobieta popchnęła wózek dobrze jej znanymi ścieżkami w kierunku miejskiego parku. Zadowolona, że babcia przynajmniej przez chwilkę będzie się cieszyć z obecności wśród swoich przyjaciółek, swoich podopiecznych, które podkarmiała od kilkudziesięciu lat, które zna od wielu pokoleń ich kaczego życia. Tam nad stawem z wielką radością obserwowała babcię, bo zawsze, gdy były wśród tego ruchliwego stadka, jej oczy nabierały blasku, spoglądała z nich całkiem młoda kobieta. Tak samo zmieniała się jej postawa. To wydawało się niemożliwe, ale tak naprawdę było. Wnuczka wiele razy miała wrażenie, że w obecności kaczuszek, babcia zapominała o swoim wieku, o swoim wózku, o całym świecie i po prostu była. Była szczęśliwa. Nieraz spędzały tu po kilka godzin, a starsza pani nie chciała odjeżdżać, choć dawno skończył się chleb. Kaczuszki nie odpływały, ona chyba czuła, że zostają tu specjalnie dla swojej przyjaciółki, że nie przyszły tu z powodu chleba, z powodu głodu, przyszły – podpłynęły tu specjalnie dla niej. Gdy obserwowała babcię, ta była tak podekscytowana, tak wpatrzona w te pełne życia stworzenia, że miała wrażenie, że ta za chwilę będzie się przechadzać z kaczuszkami po brzegu stawu, że weźmie je na wycieczkę po ścieżkach parku i będzie im coś opowiadać, będzie z nimi rozmawiać, tak jak to czyniła wcześniej. Zawsze z nimi rozmawiała i dzisiaj jeszcze rozmawia, niestety teraz z poziomu wózka. Kiedyś pochylała się do nich, kucała, szeptała im swoje tajemnice wprost do ich kaczych uszu. One gromadziły się przy niej jak podróżni przy swojej przewodniczce, jak uczniowie przy swojej nauczycielce, jak dzieci przy swojej mamie.
Kochały ją nie dla chleba, kochały ją bezwarunkowo, przybywały tu specjalnie dla niej. Przy nikim nie gromadziły się tak licznie, przy nikim nie były tak ożywione, tak gadatliwe, przy nikim więcej nie zapominały o chlebie, o świecie. Inni ludzie, którzy przychodzili z kaczymi smakołykami, byli o babcię zazdrośni, bo kaczuszki lgnęły tylko do niej, biegały wokół wózka i nic nie mogło odciągnąć kaczek od babci. Wnuczka, gdy to obserwowała, to wydawało się jej, że widzi królową i cały jej dwór. Z tym, że jej dworzanki i dworzanie bezgranicznie ją kochają, nie kręcą się wokół niej z powodu tego, że to królowa, lecz dlatego, że ją kochają. Tym razem też tak będzie, bo zawsze tak było, wnuczka święcie była o tym przekonana. Bardzo ją to cieszyło. Młoda kobieta cieszyła się radością swojej ukochanej babci.
Zbliżały się szybko do miejskiego stawu. Już z daleka widać było ludzi, którzy dokarmiają kaczuszki, gołębie oraz parę mew próbujących przechwycić w locie rzucane kaczkom kąski.
Na widok wózka i siedzącej w nim staruszki kaczki się ożywiły, powstał niesamowity harmider wśród całego ptasiego towarzystwa i to nie tylko wśród tych najbliższych, tych które zauważyły swoją przyjaciółkę na wózku, ale także na całym stawie. Ze wszystkich kierunków kaczki zaczęły podpływać, a te co bardziej niecierpliwe podfruwać. Przyleciały nawet te z pobliskiej rzeczki, przybiegły te które przechadzały się po parkowych skwerkach. Gdy ktoś na to patrzył, mogło się to wydawać nierealnym, bardzo magicznym wydarzeniem. Tak, przyjazd babci to było dla całego parku wielkie święto. Nie tylko zresztą dla kaczek – również dla wnuczki i dla obserwujących to ludzi. Wnuczka za każdym razem się wzruszała, roniła łzy, gdy to widziała, a i w sercach ludzi pojawiało się przyjemne ciepło, nawet, gdy działo się to w zimniejszej niż teraz porze roku.
To było święto, wielkie święto, dla babci, dla kaczek, dla wnuczki, dla wielu obserwujących to ludzi.
To święto było również wielkie jeszcze dla jednej osoby. Nikt w całym tym hałasie, w tym zamieszaniu go nie zauważył. On stał, przyglądał się temu ze spokojem, w ciszy, a jednak z wielkim poruszeniem w sercu i w nim całym.
Znalazł się tu dzisiaj przypadkowo. Również dla niego było to wiele lat temu ważne miejsce, pozostało zresztą tak samo ważnym miejscem do dziś, miejscem, w którym się zakochał, tak jak w osobie, z którą tu bywał i przyglądał się jak karmi kaczki, jak rozmawia z nimi, jak one do niej lgną, jak ważną jest osobą dla tych rozgadanych, ruchliwych i życzliwych ptaków. Dla niego też była i jest nadal bardzo ważną osobą. Poznał ją od razu, nie mógłby nie poznać, zawsze bowiem patrzył na nią nie oczami, patrzył sercem, więc jakakolwiek by zaszła zmiana w jej wyglądzie, w jej postawie, na jej twarzy, nie mógł jej nie poznać. Stał zauroczony, stał nieruchomy, wyprostowany i bardzo przejęty. Patrzył na to całe zjawisko zapominając o sobie, o wszystkim. Widział swoją miłość, a za nią była cała reszta jego życia, cała reszta świata. Stał bezwiednie, wydawało się, że niczego nie widzi, nie słyszy, po prostu był.
Zauważyła go wnuczka. Ona ze łzami w oczach rozglądała się wokół, nie mogąc zrozumieć co się dzieje, na czym to wszystko polega, skąd w jej babci taka magiczna siła, że całe ptactwo, cały park, wszyscy będący tu ludzie, ona sama, stają się jak zaczarowani. Coś się w nich wszystkich zmienia, przeszywa ich jakaś nieznana energia, rozpala się w nich jakiś gorący płomień! Tego jeszcze nie wiedziała, to była dla niej wielka tajemnica. Obserwowała to zjawisko jakby było snem, czymś co tak naprawdę się nie dzieje, tylko się śni. Kolorowe, żywe, bajeczne, nierealne, magiczne, niezrozumiałe. Rozglądała się szukając odpowiedzi.
- Co się dzieje? Co się dzieje? Kto mi pomoże to zrozumieć, kto mi pomoże? – pytała siebie, bo babcia nic nie mogła jej odpowiedzieć. Pytała jej na czym to polega, ale ona sama nie wiedziała, albo nie potrafiła – nie chciała tego opowiedzieć. Mówiła jej tylko: – Wnusiu, co tu rozumieć? Patrz, słuchaj, czuj i tyle! Bądź w ciszy, bądź uważna, a zrozumiesz … być może … kiedyś. Nie staraj się zrozumieć, to zrozumiesz. Czuj! – tylko tyle jej mówiła.
Brzmiało to tajemniczo, więc cierpliwie czekała na dzień, w którym, może .. może zrozumie, co się dzieje. Bo kogóż by mogła o to zapytać? Kto jej może na to pytanie odpowiedzieć? Ufała, że kiedyś zrozumie, i to zrozumie w tym właśnie miejscu. Rozglądała się więc i tym razem, w nadziei, że to właśnie jest ten dzień. Gdy dostrzegła tego staruszka stojącego w cieniu drzew, stojącego jakby był zaczarowany, jakby był nieobecny, to doznała jakiegoś wewnętrznego wstrząsu, jakiegoś przepływu energii, nieznanej energii, którą poczuła pierwszy raz w życiu. Nadal nic nie rozumiała, ale coś poczuła.
- Tak, ten mężczyzna jest kluczem do tego sekretu. – pomyślała. Tak jej podpowiadało coś gdzieś głęboko w niej samej. Widziała tego starca pierwszy raz. Na pewno był bardzo stary, ale wyglądał dziarsko, był wyprostowany, czuło się jego siłę, jakąś wielką energię, nie tylko w jego ciele, które na pewno wyglądało młodziej niż jego faktyczny wiek, ale przede wszystkim gdzieś wewnątrz jego. Było w nim coś co przykuwało nie tylko wzrok, ale przykuwało zainteresowanie, przyciągało do niego jak magnes. Chyba dlatego go zauważyła, wśród tych wielu ludzi. Czuła jego obecność, nawet gdy odwracała wzrok. Był inny, nie wie na czym polegała ta różnica, ale czuła to.
Podeszła do babci i zapytała wskazując miejsce pod kasztanami: – Babciu, kto to jest? Znasz tego pana? – lecz tam już nikogo nie było. Pana stojącego nieruchomo pod drzewami i przyglądającego się starszej pani na wózku oraz kaczkom już nie było. Babcia natomiast drgnęła. Gdy tylko spojrzała w to miejsce, coś w niej zaświeciło, jakby coś sobie przypomniała, ożywiło ją to jeszcze bardziej niż wcześniej kaczuszki.
- Ach ten strach, ach ten strach! – powiedziała babcia sama do siebie.
- Jaki strach, babciu, jaki strach? – zapytała wnuczka zaniepokojona. – Opowiedz mi o tym! Możesz mi opowiedzieć? Babciu proszę!
Babcia siedziała zamyślona, tak się gdzieś zagłębiła w siebie, że nawet kaczuszki zamilkły. Jakby poczuły, że teraz babcia potrzebuje chwilkę pobyć sama ze sobą, że każdy hałas jej przeszkadza, że ona potrzebuje ciszy. Zrozumiały to w lot. W parku nastała cisza. Tylko gdzieniegdzie, któraś z kaczek, lub któryś z kaczorów się zapomniał i wydał z siebie jakiś dźwięk, ale na krótko i zaraz cichł, skarcony uciszającym spojrzeniem przez resztę zwierząt.
- Strach, moja wnusiu, tak strach. Kiedyś bałam się kochać mojego serdecznego przyjaciela, a on się bał, że ja go nie pokocham. On się bał, że nikt go nigdy nie pokocha, bo nie potrafił kochać nikogo poza mną, a ja się bałam tej miłości, chciałam przyjaźni. On się we mnie zakochał i świata poza mną nie widział. Oboje się baliśmy. Och ten strach, moja dziecinko, ten strach! To tyle. To krótka historia. On był i pozostał dla mnie ważny, ale … ten strach. – powiedziała babcia i zapadła się głęboko w swoim wózku. Na całym stawie panowała nadal cisza, kaczuszki milczały jakby oczekując jeszcze czegoś, jakby wiedziały, że coś się jeszcze zdarzy, że należy milczeć, że nie wolno przeszkadzać, bo to ważna chwila w życiu ich pani, ich królowej.
Obie kobiety patrzyły w ciszy na staw, na kaczki, na samotną wyspę pośrodku stawu. Wnuczka ukradkiem spoglądała też na swoją babcię, czując, że coś się w niej dzieje, że wróciły jakieś wspomnienia, że … i w tym momencie ponownie spojrzała w kierunku pierwszego w szeregu kasztanowca … staruszek stał znowu w tym samym miejscu i … uśmiechał się. Wnuczka pociągnęła babcię za rękaw, lecz ta już tam patrzyła i … uśmiechała się. Oboje patrzyli na siebie w ciszy, z uśmiechem na ustach, z uśmiechem gdzieś w głębi nich.
Nikt nie wie, jak długo patrzyli. Patrzyła na nich wnuczka, patrzyły milczące, ciche kaczuszki, patrzyli inni ludzie. Pewnie patrzyły też stojące w szeregu kasztanowce i wszystko czekało na to co ma się wydarzyć.
- Co ma się zdarzyć? Co się dzieje? – zastanawiała się wnuczka.
… i babcia wstała z wózka. I nagle wszystko ożyło, zaczęły się znowu kacze rozmowy, latanie niecierpliwych gołębi, podniebne akrobacje mew. Zaczęli swoje rozmowy ludzie, poruszyły swoimi gałęziami pełnymi liści i kwiatów kasztanowce. Wszędzie wokół zapanowały uśmiechy, radość. Po prostu przyszła wiosna. Gdzieś dalej, w głębi parku, zakwitły białe bzy i stamtąd dobiegała ich cudna woń.
Wnuczka zrozumiała wreszcie co się dzieje, co się zdarzyło … poczuła to.
Piotr Kiewra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane