wtorek, 4 marca 2014

Góry i doliny – szkoła życia

Obudziła się z gotowym pomysłem. Miewała je co rusz, ale ten był inny. Inaczej się urodził, bo nie był wynikiem jakiegoś długo podejmowanego wysiłku umysłowego. Przyszedł sam. Nawet nie pamięta, czy jej się przyśnił. Po prostu przyszedł, a gdy się obudziła już na nią czekał. Wbił się w jej myśli tak bardzo, iż od samego początku uwierzyła, że to coś zmieni.

Pomysł był dziwny: pojedzie w góry. Dziwny, bo nigdy tego nie planowała, nie lubiła nigdzie wyjeżdżać, a szczególnie nie lubiła gór. Niby czemu miałaby je lubić? Co prawda kilka razy ktoś ją tam zaciągnął, a ona bez podziwu, a za to lękiem patrzyła na otaczające ją szczyty, więc po co miałaby się tam wdrapywać? Po co się męczyć? Co innego można zobaczyć ze szczytów, niż z dołu? Nie, to nie dla niej.


Jednak … pojedzie w góry. Nie wiedziała dlaczego, po prostu jakaś siła wymusiła na niej to postanowienie. Zmagała się ostatnio z różnymi pomysłami, bo jej ciało, umysł i dusza cierpiały, a ona szukała rozwiązań. Od wielu lat, w każdej chwili swego życia ich szukała, ale ciągle były to te same rozwiązania, jednak nie sprawdzały się, a mimo to uporczywie ich próbowała.

Tym razem przyszedł pomysł z górami. Coś jej uporczywie powtarzało, żeby to zrobić, żeby się wreszcie z tą „wielką górą” zmierzyć.

Tygodnie, miesiące, lata, myślenia, zamartwiania się, podłego samopoczucia w ciele, umyśle i duszy, a dzisiaj inaczej. Każdego ranka, tuż po przebudzeniu powracające z wczoraj, z przedwczoraj myśli wprawiały ją w nastrój, którego do końca dnia żadna rozmowa, żadna książka, nic nie było w stanie zmienić. Bez względu na to, czy to był listopad, czy maj, życie wyglądało podle. Mogło świecić słońce, mogły radośnie śpiewać ptaki, kwitnąć kwiaty, mogli bawić się ludzie, a dla niej świat i tak był brzydki, jesienny, ciemny, mokry, zimny, smutny – bardzo smutny. Wszyscy wokół powtarzali, by coś z tym zrobiła, by zasięgnęła porady. Lecz ona uważała, iż wszystko jest pod kontrolą. Powtarzała im – Życie to jest wielka góra, na którą trzeba się wspiąć, życie to jest ciągła walka, są wiec ofiary, musi być ciężko, boleśnie, nieszczęśliwie, beznadziejnie, ktoś musi cierpieć, by inni byli szczęśliwi. – To były jej słowa. Często je powtarzała, a jej życie potwierdzało ich słuszność każdego dnia.

W swoim małym pokoju – zdarzało się, że całymi tygodniami - myślała o swoim życiu, o problemach, których – tak sądziła – miała więcej niż inni ludzie. To ją przygnębiało. Według niej problem istniał w ludziach, którzy ją otaczali, w środowisku z którego pochodziła, w jej matce i ojcu, byłym mężu, w jej wrodzonym pechu, pracy, która nie dawała satysfakcji, ani pieniędzy, we wszystkim, ale nie w tym co tkwiło w jej głowie, we wspomnieniach. Zresztą kolejne długi wpędzały ją w coraz głębszą dziurę, nie widziała już teraz wyjścia z tej sytuacji.

Postanowiła: jedzie. Było to w grudniu, w przyrodzie zima, a u niej coś w rodzaju snu zimowego, a więc apatia, leżenie, nicnierobienie. To był najgorszy okres jej życia. Było jej ciężko jak jeszcze nigdy dotąd, więc tym mocniej pragnęła, by wreszcie wejść na tę górę i zobaczyć stamtąd co ją czeka.

Od tego momentu przed jej oczami coraz częściej stawała wielka skała, na którą się wspina. Wyobrażała sobie jak jest ciężko … i bała się. Szczególnie mocno bała się od chwili, gdy w wyobraźni obejrzała się za siebie. Zobaczyła przepaść. Pojawił się ogromny strach.

Strach to nic nowego w jej życiu. Bała się przecież od małej dziewczynki. Pamięta do dzisiaj ojca, jak bił matkę. Pamięta jak mama płakała. Pamięta jak ojciec przychodził pijany, jak na nią krzyczał. Pamięta jak mama też na nią krzyczała. Więc bała się. Bała się ludzi, bała się mężczyzn, bo większość z nich przywoływała pamięć o ojcu, bała się nowych sytuacji.

Bała się wielkiej góry. Patrzyła na nią z daleka i bała się. Gdy się z nią w wyobraźni spróbowała, to bała się jeszcze bardziej, bo bała się tej części góry, która była przed nią – powyżej, ale jeszcze bardziej bała się tej przepaści za nią. Już się nie oglądała, wolała jej nie widzieć.

Jednak jakiś głos wewnątrz niej, cały czas powtarzał: „Przygotuj się, przygotuj się, przygotuj się”. Nie wiedziała jak to zrobić, ale przypomniała sobie książkę o ludziach, którzy po górach chodzą. Nie pamiętała jednak szczegółów. Postanowiła poprosić o radę. Dostała ją od jednego ze znajomych, który po górach chodzi systematycznie. Powiedział na czym polega przygotowanie do górskich wędrówek.

Powstał jej własny plan: systematycznie maszerować, truchtać, kupić buty, plecak. Resztę miała.

Gdy tuż po świętach zaczęła przygotowania, od razu poczuła się lepiej. Pierwszy raz od wielu lat maszerowała w lesie. Bolały nogi, ale stwierdziła, iż to przyjemne i że sprawia jej radość. Gdy chodziła do lasu nie myślała o tym, o czym myślała w domu. Pewnego dnia zaczęła też truchtać. Odkryła, że trucht daje jej jeszcze więcej radości, że ją dotlenia, a mnóstwo tego ciężaru, który do tej pory czuła na swoich barkach, a przede wszystkim w głowie, zabiera. Truchtała więc coraz więcej, coraz częściej. Nieraz trwało to dwie godziny, nieraz do zmroku. Wracała, gdy już świeciły gwiazdy.

Jej ciało cieszyło się, dostrzegła to sama i zauważyli to znajomi z jej otoczenia. Pojawił się u niej uśmiech. Był częstszy, bardziej szczery. Uleciała część jej zmartwień. Nie wiedziała, dlaczego i jak to się stało – chyba mniej miała czasu na nie. W czasie biegów i marszów w lesie – nie martwiła się. Później odkryła coś jeszcze głębszego, że las i ruch uwalniają od myślenia. Wracając z lasu nigdy nie pamiętała o czym tam myślała. Czuła się wtedy dobrze, była wolna, radosna, nawet jej zmęczone nogi chciały ją jeszcze nosić. Zauważyła, że nie chce się jej w dzień spać i że mniej … je. To wydało się jej dziwne, bo więcej się ruszała, więcej wydatkowała energii, a jednak mniej jadła. Dlaczego? Doszła do wniosku, że się mniej boi, że się mniej martwi, że mniej rozmyśla, a to był – tak sądziła – główny powód jej podjadania i jej strachu, że przytyje. Każdy kolejny dzień na biegowych i marszowych ścieżkach wprawiał ją w coraz lepszy nastrój.

Ktoś jej poradził, by kupić sobie jakieś mapy, przewodniki i trochę poczytać o górach, by wybrać sobie trasy. Po co mapy, zdjęcia, opowieści, po co ta cała wiedza? – pytała sama siebie. Wejdzie, zobaczy i tyle. Zapyta kogoś na miejscu.

Wybrała Zakopane. Była tam kiedyś na wycieczce szkolnej, przewodnik coś opowiadał, niewiele zapamiętała, ale to jej wystarczyło. Tam pojechała.

Na tarasie domu w którym zamieszkała jakiś mężczyzna studiował mapę, wyglądał na kogoś, kto był obyty z górami. Poprosiła o radę. Mężczyzna wybrał dla niej kilka wariantów. Spodobał się jej „Zawrat” – nie wiedziała dlaczego, może ze względu na nazwę. Zaintrygował ją.

W dniu w którym miała wejść na „swoją” górę, tuż przy wejściu na szlak przypadkiem usłyszała mężczyznę rozmawiającego przez telefon. W tej rozmowie nadmienił, że właśnie wybiera się na Zawrat. Postanowiła pójść za nim. Cieszyła się w duchu, że nie musi nikogo pytać o drogę, z nikim nie musi rozmawiać. Po prostu wystarczy nadążyć za mężczyzną i wejdzie za nim. Później? Nieważne.

- Wreszcie będę to mieć za sobą – pomyślała. Zaczynał się jej szlak, nie za wiele było widać: las, mały stawek, szemrzący potok, kilka budek, no i duży tłum ludzi.

Gdy mężczyzna ruszył – ona za nim. Kilkanaście kroków z tyłu. Jej nieświadomy niczego przewodnik szedł wolno, krok za krokiem, wolniej niż wielu innych ludzi, szczególnie młodych. Wydawało się jej, że idą za wolno, lecz gdy maszerowali może już kilkadziesiąt minut bez przerwy zaczęli mijać po drodze tych, którzy ich wyprzedzili wcześniej. Minęli ich stojących na postojach, albo wyprzedzali ciężko dyszących na trasie. Ona nie czuła zmęczenia, nie miała zadyszki jak inni ludzie na podejściu. Pomyślała, że mężczyzna idący przed nią, wie co robi, że to na pewno doświadczony, górski piechur.

Ścieżka była coraz bardziej stroma, las coraz rzadszy i niższy, aż w końcu zniknęły ostatnie drzewa, a pojawiły się niskie, rozłożyste sosenki – kosodrzewina. I wreszcie zobaczyła góry. Tutaj mężczyzna zrobił postój, wyciągnął aparat i zaczął fotografować. Nie chciała by się zorientował, że za nim podąża, wyprzedziła więc go nieco i kilkadziesiąt metrów dalej urządziła swój postój. Pociągnęła kilka łyków wody z butelki. Rozejrzała się dookoła udając zainteresowanie tym co ją otacza. Po lewej stronie ścieżki była stroma łączka, z porastającą ją kosówką. To sprawiało, że czuła się tu bezpiecznie. Dalej widać było kolejne wyższe i niższe góry, ale nie przyciągnęły jej uwagi. Po prawej natomiast skałki tworzyły mały garb, który przesłaniał widok na okolicę. Prowadzące na szczyt garbu mocno wydeptane ścieżki zdradzały ciekawość turystów. Jedną z tych ścieżek podeszła wyżej … zatrzymała się gwałtownie, była na krawędzi, zakręciło się jej w głowie. Głęboka na kilkaset metrów otchłań i stromizna tuż pod jej nogami, prawie odebrały jej na chwilę świadomość. Wycofała się natychmiast do tyłu.

Kilku młodych ludzi siedziało sobie na samym skraju urwiska ze spuszczonymi w dół nogami. Patrzyli w otchłań … a jej się niedobrze robiło. Bała się tak jakby to ona tam siedziała. Poszła dalej. Nie czekała nawet na swojego „przewodnika”. Pomyślała, że znajdzie przecież jakiś pretekst, by się znowu zatrzymać i zaczekać na niego.

Kilkaset metrów dalej skalny garb po prawej stronie kończył się, za to po lewej pojawiała się ukośna, granitowa ściana. Gdy doszła do tego miejsca, zatrzymała się pełna lęku. Właśnie odsłoniła się otchłań, która ją tak przeraziła kilka minut temu. Przylgnęła mocno do skał i odwróciła wzrok od doliny. Patrzyła tylko na swoje własne stopy, na kamienną ścianę, która stała się jej zabezpieczeniem. Na chwilkę odważyła się spojrzeć na ścieżkę … i zwątpiła. Nie wiedziała, czy da radę. Zaczęła żałować, że tu przyjechała, że coś ją podkusiło, by wybrać się w góry. Zaczęła w duchu przeklinać. Nie zauważyła, że mężczyzna za którym szła, zbliżył się do niej i widząc jej strach, zatrzymał się tuż obok niej.

- Proszę się odważyć spojrzeć na tę dolinkę! – powiedział do niej. – Inaczej nie pójdzie pani dalej.

- Dziękuję, ale nie mogę, boję się, to mnie paraliżuje – odpowiedziała.

- Ale ja nie przekonuję pani, by pani tam poszła, tylko by pani tam spojrzała. Proszę tam spojrzeć, proszę sobie wygodnie usiąść i parę minut popatrzeć. Tam w dole jest taka ładna ścieżka, którą podążają ludzie. Proszę niech pani zobaczy. Proszę się odważyć. – cierpliwie przekonywał mężczyzna.

Odważyła się na krótko, ale zaraz znowu poczuła jak się jej w głowie kręci. Mężczyzna widział, że ona nadal się boi. Powiedział:

- Niech pani spojrzy, ta ścieżka jest dość szeroka, tutaj, przy samej krawędzi jest belka, której przekraczać nie wolno, jest ona granicą. Przechodzą tędy tłumy ludzi, oni się nie boją. Wie pani dlaczego? Bo tam spojrzeli i strach od nich odpłynął. Proszę zrobić tak samo!

Wiedziała, że mężczyzna cierpliwie stoi tuż obok niej i czeka. Odczuła, że on jest bardzo życzliwy. Mógł przecież sobie pójść i zostawić ja samą. Posłuchała go więc. Usiadła tyłem do ściany, rękami przytrzymywała się skały i powoli podnosiła wzrok, najpierw na ścieżkę tuż pod jej nogami, po chwilce nieco dalej przed siebie. Ścieżka miała może ze dwa metry szerokości, a na jej skraju leżała zamocowana gruba belka. Odważyła się pójść wzrokiem dalej, również w otchłań doliny. Przekonała się, że to czego się bała, to jest piękna łączka usłana fioletowymi kwiatami. Na dole biegła wąziutka ścieżka, po której poruszały się małe punkciki, turyści. W końcu doliny stało kilka drewnianych szałasów. Gdy spoglądała nieco dłużej, stromizna, której się tak bała, okazała się dużo mniejsza niż się jej na początku wydawało. Rosnąca na zboczu trawa, kosówki, kwiaty, znacznie łagodziły wrogie oblicze góry. Kilka minut obserwowała dolinę, a ta stawała się coraz bardziej dla niej przyjazna. Gdy w końcu jej wzrok powrócił na ścieżkę, zatrzymał się też na mężczyźnie – nieświadomym niczego jej przewodniku. Jego przychylne, pełne ciepła oczy uspokoiły ją. Trochę się zawstydziła i powiedziała:

- Dziękuję. Pewnie bym nie poszła dalej, gdybym nie zrobiła tego, co pan zaproponował. Teraz chyba dam radę.

- A gdzie się pani wybiera? Jeśli mogę zapytać? – zapytał nieznajomy.

- Jestem pierwszy raz w górach. Chciałam je zobaczyć, ale nie wiedziałam, że mam lęk wysokości. – odpowiedziała, ale o Zawracie postanowiła nawet nie wspominać, szczególnie w kontekście tego co się przed chwilą wydarzyło.

Obserwowała chwilkę ludzi, którzy przechodzili tak blisko krawędzi, aż się jej niedobrze robiło i postanowiła popatrzeć na tę dolinkę jeszcze raz, ale tym razem na stojąco. Wstała, spojrzała w dół, podeszła krok bliżej, i bliżej. Podeszła do samej krawędzi, stała tam chwilę oglądając jeszcze raz te same szczegóły, które kilka chwil temu obserwowała siedząc bezpiecznie przy granitowej ścianie.

- Jeszcze raz dziękuję, chyba już się nie boję. Mogę iść dalej. – powiedziała z ulgą.

- Nazywa się Dolina Jaworzynki. Proszę to zapamiętać! Tutaj tak naprawdę zaczyna się pani przygoda z górami. Jeśli mogę potowarzyszę pani jeszcze chwilę. – powiedział mężczyzna.

- Zapamiętam! Dolina Jaworzynki. Dziękuję! Jest pan bardzo miły. Nie wiem, czy tak do końca już się nie boję. Miał pan rację, trzeba strachowi zajrzeć w oczy. Teraz już wiem jak sobie z tym radzić. Przez tę dolinę, której się tak bałam, nie obserwowałam dalej, nie widziałam tego co jest za nią, tego co jest wokół. Strach mi to przesłonił. Teraz dopiero widzę, jak pięknie jest tam w dole, i jak pięknie jest tam dalej. Jeszcze raz dziękuję. Gdyby nie pan, pewnie bym zawróciła …

- I już nigdy, nie dałaby się pani namówić na góry. Zgadza się? – Dokończył za nią mężczyzna.

- Tak pewnie by było. – potwierdziła.

- Nie zna pani gór. A są piękne. Jest tyle pięknych miejsc, które warto zobaczyć. Czy mogę coś pani zaproponować? – zapytał.

- Zgadza się, nie znam. Jestem tu pierwszy raz. Sama nie wiem, co mogę tu zobaczyć. Ależ proszę proponować.

- Wybieram się wysoko w góry, ale po drodze będę mijał bardzo piękne miejsce, chciałbym to miejsce pani pokazać. Proszę się nie martwić, ścieżka jest bardzo łatwa, nie będzie żadnych trudności, a naprawdę jest tam pięknie. Warto pójść i jest niedaleko. Najpierw dojdziemy do schroniska na Hali Gąsienicowej, a później pokażę pani jedno z najładniejszych miejsc w Tatrach. Usiądzie tam pani sobie. Nie będzie żadnego problemu, by stamtąd wrócić tą samą drogą do domu. No jak, zgadza się pani na to? – z uśmiechem zapytał mężczyzna.

- Zgadzam się, pod warunkiem, że przeze mnie nie zmienia pan swoich planów. – odpowiedziała.

- Nie, nie zmieniam, to jest po drodze. Idę na Przełęcz Zawrat, a tam się zastanowię, co dalej.

Szli więc dalej. Przedstawili się sobie. Mężczyzna opowiadał jej o górach, pokazywał szczegóły otoczenia. Co jakiś czas robił zdjęcia. Gdy doszli do miejsca, skąd pojawia się widok na Halę Gąsienicową, zamilkł i zatrzymał się. Patrzył i nic nie mówił. Trochę się tym zawstydził, gdy się zorientował, że kobieta, którą prowadził to obserwuje, że dostrzegła jego ucieczkę myśli, jego zauroczenie tym miejscem.
- Proszę się nie dziwić, ale dla mnie to jest raj. Gdybym miał sobie wyobrazić raj, to chyba to miejsce byłoby wzorem. Jestem tu kilka razy w roku, a ciągle jakbym to widział pierwszy raz. Pisarze, poeci, zachwycali się tym widokiem, pisali o tym, a mnie tu zawsze jakaś siła zatrzymuje i każe się zadumać. Proszę wybaczyć, że tak odpłynąłem. – próbował się usprawiedliwić.

- Nic nie szkodzi, chyba zauważam to samo. Faktycznie jest tu jak w raju. Nigdy w życiu nie widziałam piękniejszego miejsca. Dziękuję, że mi pan to pokazał. Te szczyty, ta zieleń, ten fiolet kwiatów, ten dymek z komina – to chyba schronisko, prawda? Jak pięknie wyglądają, jak pasują do tej przyrody te drewniane domki na hali. Bajka, po prostu bajka. – Powiedziała i natychmiast poczuła, że to co powiedziała o tym miejscu, jest po raz pierwszy jej autentycznym odczuciem o górach. Po raz pierwszy poczuła to, co opisywali inni, czym się zachwycali. Poczuła że te widoki ją odmieniają. Zauważyła, że świat jest naprawdę piękny, tylko, że trzeba wyjść z domu, by to zauważyć, że trzeba nauczyć się dostrzegać dobre rzeczy. Bo jest sztuką je dostrzegać. Tyle jest różnych obiektów do obserwowania, tyle jest różnych przedmiotów wokół nas, którym się warto przyjrzeć, których świadkiem warto się stać, a problemem jest – było, zbyt wczesne ocenianie, wystawianie notek, opinii, często niesprawiedliwych. Tutaj w tym pięknym miejscu, dostrzegła, zrozumiała, że trzeba patrzeć głębiej, że nie można odwracać głowy, jeśli chce się odkrywać prawdę. Że nie można nie słuchać, nie patrzeć, bać się, jeśli się chce żyć dostrzegając prawdę. Łatwo jest oceniać, bez wnikania w głąb, w naturę rzeczy, łatwo jest nie doceniać, widzieć gorszą stronę. Trudniej jest wniknąć, poczuć, zaangażować serce i umysł w zrozumienie. Bo jedno jest na powierzchni, drugie ukryte głęboko. To co na powierzchni, często złe, powodujące lęk, brzydkie, z pozoru brzydkie, a pod spodem piękne, dobre, sprawiające radość, szczęście. Tak widziała do tej pory góry – jako przykrość dla ciała, konieczność męczenia się, coś bez sensu, bo po co, dlaczego, w imię czego. Teraz góry zauważyła jako metaforę, coś co tak naprawdę pokazuje piękno, gdy się to pozna, ale też cos co odzwierciedla życie. Postanowiła jednak zgłębiać je dalej, postanowiła kontynuować swoją wycieczkę na Zawrat, bu czuła, że tam odkryje znacznie więcej. Trudno jej było przewidzieć, czego tam się ma spodziewać, ale czuła, że to może być przełom w jej życiu.

W duchu czuła też, że ten mężczyzna jest wspaniałym nauczycielem, mistrzem, od którego może się wiele nauczyć. I wcale nie musi go prosić o argumenty, o jakieś definicje – wystarczy że za nim pójdzie. Zastanawiała się tylko nad jednym: jak mu powiedzieć, że ona ma zaplanowaną wycieczkę na Zawrat? Pomyślała – Dobrze, pójdę w to miejsce, które on mi chce pokazać, a w drodze się zastanowię, jak go o to poprosić, jak przekonać, żeby mnie tam zaprowadził. Postanowiła, wypytać go o Zawrat. Uznała, że ten plan jest na tyle dobry i przebiegły … że się może udać. To ją nawet rozśmieszyło.

Zeszli na Halę Gąsienicową piękną ścieżką wśród gór, pięknych, fioletowych kwiatów, które dodały do dominującej tu zieleni łąk, smreków, błękitu nieba odcinającego się od szarości i czerni skał – czwartego koloru, właśnie fioletu. Posiedzieli przy schronisku. Mężczyzna niewiele mówił, właściwie to ciągle obserwował otaczające ich góry, kręcących się tu ludzi, przyrodę. Mimo, że gwar tu był spory, ale ci ludzie, to byli … inni ludzie. Też zauroczeni. To ludzie kochający góry. To było widać. To ludzie w których było wiele miłości do gór, ale też w ogóle wiele miłości. To się czuło, była w tym miejscu jakaś taka energia, energia, której ona do tej pory nigdy nie czuła. Ci wszyscy ludzie pełni byli tej energii. Do tej pory nie znosiła tłumów, uciekała w zacisze domu, bo ludzie, nawet małe grupy ludzi ją denerwowały. Tutaj po raz pierwszy dobrze się czuła pośród ludzi, tłumów ludzi. Ich obserwacja pozwalała jej czuć się bezpiecznie, ale zauważyła też, tak pomyślała, że wielu z tych ludzi przyjechało tu w takim samym celu jak ona. Dopiero teraz sobie to uświadomiła. Przyjeżdżają tu by pokonać siebie. Pokonać nie te góry, ale siebie. By dodać sobie pewności, by zahartować się na trudy życia. Nie tylko po to, by wypocząć, tak jak mówi większość ludzi, ale po to, by wręcz przeciwnie, zmęczyć się. By stanąć wobec większych problemów. Problemów nie tylko ciała, ale przede wszystkim tych, które nawarstwiają się w umyśle i pozostają tam, gdy chcemy się nimi zajmować, rozczulać nad nimi, pielęgnować, albo, gdy się chce je na siłę wyrzucać. Wracają wtedy uporczywie, jak piłka odbijana o ścianę. Tym mocniej i szybciej wraca, im mocniej i szybciej zostanie o ścianę rzucona. Góry symbolizują dla tych ludzi wiele rzeczy z ich życia. Pokonując górskie szlaki, wspinając się na te szczyty, na te góry, pokonują góry problemów, uczą się pokonywać ścieżki życia. Tak to sobie wyobrażają.

Po raz pierwszy tak to sobie ułożyła, tak pomyślała o górach, próbując zrozumieć dlaczego tak tych ludzi tu ciągnie. To nie mogło być tylko spotkanie z przyrodą, to musiały być też spotkania ze … sobą. To nie mogło być tylko zdobywanie, zaliczanie szczytów. Może gdzieś w podświadomości, może gdzieś w głębi duszy, góry to … „ja” - moje własne życie. Tak to chyba oni widzą, tak to zaczęła widzieć też ona. Góry to „ja” w takiej pięknej oprawie, pięknej, czystej, niewinnej, ale też groźnej, niebezpiecznej, zmiennej, nieprzewidywalnej, ale pełnej głębi, wartości, nauki, drogi do zrozumienia rzeczy, których w innym miejscu pojąć się nie da.

Rozglądała się wokół, nie słyszała z zewnątrz żadnego słowa – mimo hałasu wokół, mimo tysięcy słów wypowiadanych przez te setki osób w tym miejscu, wszystkie słowa płynęły z jej wnętrza. Były to jednak pozytywne słowa, takie jakich do tej pory w swoim życiu niewiele słyszała. Nie mogła zrozumieć jak to możliwe, że kilkadziesiąt lat swojego życia, martwiła się, przepłakiwała całe dnie i noce, ciągle do niej napływały złe słowa, złe zdania, złe rzeczy, źli ludzie, a teraz w ciągu dosłownie godziny, wszystko się odwróciło. Pomyślała, że to może wreszcie – ta góra, wielka góra, na którą się dopiero miała wdrapać, a w myślach tak naprawdę już się wdrapała, to miał być odwrót od jej dotychczasowego życia. Miała wreszcie dosięgnąć szczytu z którego był widok na drugą stronę, na inne życie, na lepsze jutro, na świat inaczej postrzegany, inaczej rozumiany. Ta góra to … świadomość, przebłysk prawdy, którą tu miała zrozumieć. Szukała do tej pory usprawiedliwień. Sama siebie okłamywała, bo kłamstwa były bardzo wygodne. Tworzyła je na własne potrzeby, a one się z nią zgadzały. Prawda nie chciała się z nią zgodzić, więc ją odrzuciła, odrzucała wiele razy. Po części zdawała sobie sprawę, że była egoistką, widziała tylko siebie. Była pokrzywdzona, nieszczęśliwa, źle traktowana i to inni tak ją traktowali. Teraz uświadomiła sobie, że to ona sama siebie tak traktowała. A tymi kłamstwami, które produkowała na swój użytek obciążyła innych, wszystko wokół. Te kłamstwa do tej pory jej służyły, potrafiły się do niej nagiąć, zaspokoić jej ego. Prawda nie była tak elastyczna. Prawda w ogóle nie chciała jej służyć. To ona musiała zaakceptować prawdę, więc wolała ją odrzucić, albo jej nie zauważać. Tutaj w tym miejscu zobaczyła, że w górach jest sama prawda. Góry nie są kłamstwem. Nie ugną się, tylko dlatego, że jesteśmy słabi, że się poddajemy, że jesteśmy wygodni, że mamy wielkie ego. Góry pokonają największe ego. Teraz uświadomiła sobie dlaczego kilkadziesiąt minut wcześniej tak się bała. To jej ego uznało, że przegrywa, że być może to już ostatnie chwile jego niepodzielnych rządów w jej umyśle, więc zakazało jej spoglądania w doliny, oglądania się na góry, podziwiania ich piękna, a wręcz chciało jej zakazać dalszego wstępu do górskiej krainy. Tam miała koniecznie zawrócić. Zrozumiała to. Tam odbyła się bitwa w jej umyśle. Tam właśnie pokonała dużą część swego ego. Nowopoznany mężczyzna pomógł jej w tej walce. Kim on jest? Dlaczego się tam nagle pojawił? Skąd wiedział, że ona się boi? Dlaczego się zatrzymał? Dlaczego jej pomógł?

Tam nad Doliną Jaworzynki, wyrzuciła w jej otchłań sporą cześć kłamstw, którymi karmiła swoje ego. Tam prawda, którą się w górach o sobie odkrywa, zwyciężyła. Góry są prawdą, są prawdziwe, więc ujawniają całą prawdę o nas. Ujawniają prawdę o słabości ciała, bo wymagają siły, sprawności, wytrzymałości. Ujawniają prawdę o pozacielesnej części naszej osoby, bo wymagają inteligencji, wrażliwości, hartu ducha, wytrwałości, cierpliwości, chęci doskonalenia się. Wymagają akceptowania prawdy o górach i o sobie.

I to inne postrzeganie, to inne rozumienie już się u niej zaczęło. Wstąpiło w nią tyle entuzjazmu, tyle radości, tyle optymizmu, tyle dobrych myśli, że … o mało się nie rozpłakała. Właściwie to w duchu już płakała, ale był to zupełnie inny płacz niż wszystkie jej wypłakane godziny, lata, do tej pory. Dlatego z wielkim entuzjazmem oczekiwała też wejścia na Zawrat, bo tam miała się dowiedzieć całej prawdy, miała poznać wszystkie tajemnice. Tak ją to ekscytowało, tyle dawało nadziei, że się w końcu autentycznie rozpłakała. Ukryła twarz w dłoniach i roniła łzy, aż poczuła, że dłonie są całe mokre. Wyciągnęła chusteczkę, przetarła twarz, wyjęła kanapkę i postanowiła jeść, by nie pokazywać płaczu innym i by … nie myśleć. Przynajmniej przez chwilę nie myśleć. Wstała, znalazła prześwit wśród smreków otaczających schronisko i patrzyła na góry. Nie myślała, patrzyła.

Nie wiedziała, ile to trwało, gdy nagle została wyrwana z tego snu. Jej przewodnik oznajmił, że ruszają dalej. Po raz pierwszy ruszała w góry z nadzieją przeżycia czegoś wielkiego, w ogóle z wielką nadzieją. Do tej pory bowiem, nadzieja była czymś niezwykle rzadkim w jej życiu. Teraz rozbłysła jak gwiazda na nocnym niebie, jak słońce, gdy się wychyli spoza wielkiej i ciemnej chmury.

Gdy ruszyli, zaczęła realizować swój plan.

- Mówił pan, że idzie na Przełęcz Zawrat. Dlaczego akurat tam? – zapytała.

- Lubię tam wchodzić, lubię to miejsce. To takie wrota do innego świata. To ścieżka z wieloma kontrastami. By wejść i zobaczyć te cuda, które tam są i czekają na mnie, muszę się sprawdzić. Muszę pokonać trochę trudności. To ścieżka, która wiele uczy. To jest ścieżka na której się pokonuje lęk, znacznie większy niż ten, który przeżywała pani na podejściu do Przełęczy Między Kopami. To jest piękna ścieżka, a na górze jest widok na dwie piękne doliny: tę do której za chwilę zajdziemy i na Dolinę Pięciu Stawów. Jest widok na Tatry Wysokie, na Rysy, na wiele innych szczytów. To tak naprawdę droga do nieba. Trzeba tam być, by to zobaczyć, by zrozumieć o czym mówię, bo nie potrafię opisać tego słowami. Idzie się tam trudno, ale na górze spotyka nas wielka nagroda. Zawrat to piękne przeżycie, lecz tylko dla przygotowanych turystów, nie może tam wejść każdy. Niestety, a szkoda. – odpowiedział. Mógłby dłużej opowiadać, ale wydało mu się, że to wystarczy.

- A czy może tam wejść, ktoś taki jak ja, ktoś kto jest po raz pierwszy w górach, ktoś kto ma lęk wysokości? – nieśmiało pytała dalej.

- Może, pod warunkiem, że dysponuje dobrą kondycją, że pokona lęk, że pójdzie z kimś doświadczonym, z dobrym przewodnikiem, że ma dobre obuwie i że będzie słuchał przewodnika i wypełniał wszystkie polecenia, wszystkie wskazówki. – odpowiedział nie podejrzewający niczego mężczyzna.

- A jakie są tam niebezpieczeństwa?

- Jest wysoko, to długa trasa. Ostatni fragment trasy jest bardzo stromy, to w zasadzie pionowa ściana, kilkusetmetrowej wysokości. Jest trochę ubezpieczeń, łańcuchy, klamry, wykute w skałach uchwyty, których trzeba się trzymać. Jest to jednak do pokonania, ale trzeba się nauczyć pokonywać lęk, trzeba się przyzwyczaić do przepaści, naprawdę wielkich otchłani. Jeśli się pamięta o zasadzie trzech punktów podporu, a ruchy wykonuje pewnie to nie powinno być wielkich problemów, by tę trasę pokonać bezpiecznie. Jak się ma silne i sprawne ciało, dobre buty i … głowę na karku, to da się tam wejść. Zejście natomiast na drugą stronę, do Doliny Pięciu Stawów jest łatwe, bardzo łatwe. No chyba, że nogi odmówią posłuszeństwa. A tak na marginesie, pani maszeruje bardzo sprawnie, chyba uprawia pani jakiś sport? Zgadza się? – zapytał.

- Nie, sportu nie uprawiam, ale gdy podjęłam decyzję, że wyruszam w góry, zaczęłam maszerować i biegać. Przez kilka miesięcy przygotowałam swoje nogi na te trudy. – pochwaliła się.

- Czyli miała pani jakiś plan na góry. No tak zauważyłem, że radzi sobie pani na trasie całkiem, całkiem. Gdyby nie ten lęk, to pewnie i na Zawrat mogłaby pani wejść. – zauważył.

- Chciałabym bardzo. Przyznam się uczciwie, że taki właśnie mam plan, ha, ha. – Zaczęła się śmiać, bo jej misternie ukryty plan został odkryty. – Jednak, gdy zobaczyłam tę pierwszą przepaść, zwątpiłam. Teraz gdy poznałam pana, gdy pokazał mi pan jak pokonać lęk, znowu zaczęłam wierzyć, że mogłabym tego dokonać. – odpowiedziała.

- A czy mogę zapytać, dlaczego chciałaby pani tam wejść?

- Chciałabym sobie coś udowodnić, chciałabym pokonać swoje lęki, nie tylko ten przed wysokością, ale znacznie więcej lęków. – uczciwie się przyznała, choć z lekką obawą w głosie.

- Rozumiem. Właściwie, każdy człowiek, który tu przyjeżdża, chce sobie coś udowodnić, sprawdzić siebie, podnieść swoja wiarę, pokonać swoje własne lęki. Ja, gdybym miał uczciwie powiedzieć, … mnie to też dotyczy. – ze zrozumieniem i szczerze odpowiedział.

- Jeśli jest pani gotowa spróbować pokonać Zawrat, to idźmy tam razem. Wiem, że jest pani uparta, a sama pani nie da rady. Co, spróbujemy?

- Chętnie, ale mam jeden warunek. Możemy sobie mówić po imieniu? – z wielką ulgą i z wielkim szacunkiem do tego mężczyzny, ale przede wszystkim z wielką radością zgodziła się. Była z siebie dumna, że tak łatwo wszystko się układa. Obudziło się w niej tyle radości, że przestała się lękać, przestała się bać tego co się za chwilę zdarzy. Poczuła że jest pełna ufności wobec tego mężczyzny, ale też poczuła więcej zaufania do siebie. Poczuła też, że ufa górom, że zaczyna je rozumieć, poczuła co jej chcą przekazać, czego jej chcą nauczyć. Otworzyła się na tę naukę, na zgłębianie prawdy.

W międzyczasie doszli do Czarnego Stawu Gąsienicowego.

Półgodzinny pobyt nad stawem to pochłanianie ogromu gór, ich piękna, piękna przyrody, piękna świata. To cieszenie się widokiem okolicznych szczytów, podglądanie ludzi wspinających się na Przełęcz Karb, na Kościelec, na Granaty. To poznawanie topografii Orlej Perci, od małego Koziego Wierchu po Skrajny Granat. To zatopienie myśli w toni Czarnego Stawu, uzupełnianie zapasów energii przed dalszą drogą. Teraz uwierzyła, że zrealizuje swój plan. Ten dzień, od samego rana był pełen magicznych zdarzeń. Wszystko działo się jakby ktoś to z góry zaplanował, każdy krok, każdą myśl, każde słowo. Tyle nauki, tyle zrozumianych prawd, jawnych nie chowanych, ale niezrozumiałych dotąd tajemnic odkryła, że niczym innym, niż magią nie mogła tego wyjaśnić. Z tym, że ta magia dotąd się ukrywała w jej umyśle, widziała i wiedziała to wszystko, ale zupełnie na odwrót to odczytywała. Teraz przyszło zrozumienie, teraz zapaliło się światło, teraz poznikały zakręty, teraz spoglądała w górę, a nie pod nogi.

I tak postanowiła już teraz patrzeć. Teraz będzie się starała spojrzeć na wszytko z dystansu, z perspektywy, ze szczytu, bo stąd lepiej widać, więcej widać, łatwiej zrozumieć, a ta prawda widziana w ten sposób nie przygniata, nie zatrzymuje, nie pogrąża w beznadziei, a wręcz podnosi wiarę. Tak postanowiła patrzeć odtąd na świat. To był jej wielki zysk.

A ile ją czekało później? Zaraz się przekona. Do tej pory przekonała się, że za każdym szczytem kryje się inna dolina, inne piękno, inny świat, inne wartości, inne prawdy i dlatego warto zwiedzać te doliny, zdobywać szczyty, by poznawać za każdym z nich coś nowego, coś pięknego, coś dobrego, ale i nowego, lepszego siebie.

Te wszystkie wrażenia, nowe myśli, nowe prawdy, zrozumienie – świadomość, tak wypełniały jej umysł i duszę, że musiały stamtąd zostać w tym samym momencie wyrzucone śmieci, które tam przez kilkadziesiąt lat zalegały i były przyczyną jej zaśmieconego życia, jej parszywego myślenia. Gdy poczuła tę coraz większą pustkę po tych złych wspomnieniach, to w jej umyśle jednocześnie piękniał obraz świata, obraz tych gór. Oprócz szarości i czerni zagościła zieleń, błękit, wiele innych pięknych kolorów. Zagościły piękne kształty skał, drzew, stawu, chmur, ale i ludzi. Teraz siedząc tu nad Czarnym Stawem widziała tylko jego błękit, widziała setki ludzi i czuła do nich sympatię. Bo tu przyjechali, bo doceniają to piękno, bo chcą się zmieniać, bo czują to co ona tu czuje. Poczuła się po raz pierwszy w życiu jednością z nimi wszystkimi, jednym zespołem. Poczuła, że ich kocha. Znowu się rozpłakała i po raz kolejny to ukryła, przemywając twarz i oczy wodą ze stawu.

Ruszyli dalej. Najpierw ścieżką wokół stawu. Idąc po kamiennej ścieżce obserwowali jak się zmienia staw, gdy się patrzy z innych miejsc, obserwowali Kościelec i ludzi na jego szczycie. Minęli wysepkę na stawie, potoczek, minęli ścieżkę prowadzącą na Granaty.

Nieco dalej, ścieżka wiodąca po coraz większych głazach, zaczęła się piąć wyżej. Nie bała się. Sama się dziwiła, że się nie boi. Było coraz wyżej, coraz bardziej stromo, coraz większe otchłanie pojawiały się to po lewej, to po prawej stronie, a ona się nie bała. Co chwilę oglądała się za siebie, patrzyła w te coraz głębsze „dziury” i czuła się coraz pewniej. Później pokonali fragment, gdzie trzeba było użyć rąk, ale poszło jej to sprawnie. Doszli do Zmarzłego Stawu. Tu się zatrzymali, tu jej przewodnik pokazał co ją czeka. Szedł do tej pory za nią, obserwował jej ruchy i był zaskoczony że tak dobrze sobie kobieta radzi. Uwierzył, że ona zdobędzie Zawrat. Czuł, że ona tego pragnie tak bardzo, że już żaden lęk, żaden strach nie stanie temu na przeszkodzie.

Tu nad stawem, spoglądała powoli po okolicy. Przeważała szarość i czerń. Tylko wysoko nad ich głowami błękit nieba. Jeszcze kilka godzin temu, te kolory, ta cisza, ta groźba gór przeraziłyby ją. Widziałaby w tym szpetotę, odrazę. Byłby to okropny sen. Teraz to co tu widziała było piękne. Próbowała to szybko zrozumieć.

- Tak, to zasada kontrastu. – pomyślała. Widziała przed chwilą piękny błękit, zieleń, sporo przestrzeni i zapamiętała to. Teraz patrząc na ten zupełnie inny świat, wiedziała, że tamten z nad Czarnego Stawu nie zniknął, że istnieje, tylko chwilowo znalazła się tu. Za następną chwilę znajdzie się w zupełnie innym miejscu, na pewno innym, pięknym. To jest właśnie życie. Zmienność chwil, kolorów, kształtów, zmienność obrazów, zmienność uczuć, emocji. Szarość i zieleń, hałas i spokój, ciemność i światło – gdy się jest tego świadomym, to się widzi w tym piękno. Bo żeby wiedzieć piękno trzeba zauważyć brzydotę. Tylko widząc zło, wie się czym jest dobro. Tylko dzięki ciemności nocy można docenić światło dnia. W tym miejscu ten kontrast był podkreślony wyjątkowo mocno. To była kolejna nauka dla niej.


Spojrzała na otaczające tę dolinkę szczyty, na położone kilkadziesiąt metrów niżej jeziorko i w końcu jej wzrok powędrował ścieżką prowadzącą na Zawrat. Zawrat – przełęcz, skalne okno, niezbyt szeroka szczelina między Zawratową Turnią, a szczytem Małego Koziechu Wierchu, to był cel ich wyprawy. Do przełęczy prowadził żleb wypełniony głazami, kamieniami, żwirem, piaskiem, ale nie on był ścieżką, po której się tam dociera. To obok żlebu widać było idących i wspinających się ludzi. Żleb opadał dość stromo w ich stronę, natomiast duża część ścieżki prowadziła po lewej stronie żlebu, w ścianie. To po prostu pionowa ściana, na której w wielu miejscach widać było kolorowo ubranych ludzi. Najlepiej widoczni byli ci ubrani w czerwone koszulki lub bluzy. Ci w ciemnych strojach zlewali się z ciemnymi skałami. W wielu miejscach widać było kolejki oczekujących. Mimo, że dzieliła ich jeszcze spora odległość od samej ścieżki w górę, to słychać było głosy, wiele głosów. Dźwięk zamknięty w tej małej przestrzeni zachowywał się jak dźwięk w świątyni, odbijał się od ścian i docierał do słuchaczy tak, że można było rozumieć słowa ludzi odległych o wiele set metrów.

Patrzyła na czekającą ich drogę, patrzyła na wspinających się ludzi i patrzyła z nadzieją. To co przeszła dzisiaj, to co pojawiło się do tej pory w jej myślach, tych kilka prawd, zbudowało w niej wiarę. Wzmacniał tę wiarę mężczyzna, który zaoferował jej swoją pomoc. On już był tam kilka razy, wiec na pewno wie jak to zrobić. Obiecał, że będzie iść za nią, i że będzie jej podpowiadał, że będzie ją wspierał. Zobaczyła też tych wszystkich ludzi, którzy się tam wspinają i tych, którzy już z tego szlaku schodzili. Zwykli, przeciętni ludzie. Starsi, młodsi, mężczyźni, kobiety. Dali radę. To ją wzmocniło. Poczuła, że też da radę.

Patrzyła na Zawrat. Przypomniała sobie te wszystkie chwile, w których myślała o tej górze. Chwile, które przeżyła od momentu, gdy pomysł z jej pokonaniem pojawił się pewnego ranka. Wtedy to ją przerażało, było ciemnym, brzydkim, strasznym snem. Bała się ponieważ wiedziała, że będzie trudno, niebezpiecznie, strasznie, bo za nią pojawi się wielka przepaść. Bała się tej wielkiej góry, bo nie wiedziała co jest na samym szczycie. No i przede wszystkim nie wiedziała „dlaczego”, nie wiedziała „jak”. Te dwa pytania, które pojawiały się do tej pory w jej życiu najczęściej, wywoływały poczucie bezsilności. Przez całe życie szukała odpowiedzi na te pytania, podjęła tyle prób, by na nie odpowiedzieć, wiele działań. Te pytania były przyczyną jej zmartwień, jej stresów, jej depresji. Tyle nieprzespanych nocy, rozmyślań, złych snów, tygodni w apatii, niechęci do czegokolwiek, do życia, a tu rozwiązanie przyszło w jednej chwili. Teraz wszystkie szczegóły tego „dlaczego” i tego „jak” po kolei pojawiały się w ciągu dosłownie minut, godzin. Za godzinę, gdy wejdzie do góry, będzie wiedziała już wszystko. Będzie wiedziała, czym jest tak naprawdę ta wielka góra, dlaczego się pojawiła. Będzie też wiedziała jak ją pokonać. Będzie wiedziała, bo ją pokona. I będzie wiedziała znacznie więcej. Będzie wiedziała kim jest ona sama, będzie wiedziała znacznie więcej o życiu, będzie znała więcej prawd, będzie bardziej świadoma.

Tak ją to ekscytowało, że nie mogła się doczekać, kiedy ruszą. Mężczyzna wiedział, że ona dojrzewa do zmian, które w niej teraz następują, więc nie poganiał. Widział jak się z czymś zmaga, pewnie z tą górą i z górą tylko jej wiadomych rzeczy, i czekał. Widział, że dojrzewa bardzo szybko i że zaraz będzie gotowa. Wiedział, że to zobaczy na jej twarzy, w jej oczach, w jej postawie.

Właśnie to zobaczył. Ruszyli więc.

Kobieta spojrzała jeszcze raz na tę górę z dołu i pomyślała – Jesteś wielka, ale … cię pokonam.

Pokonali morze kamieni i wielkich głazów, weszli do mrocznej, zimnej, strasznej krainy. Wszystko tu było zimne, szare, mokre, śliskie. Każdy krok trzeba było ważyć. Było coraz bardziej stromo, coraz większe były głazy, coraz bardziej ciemno, coraz bardziej ślisko, coraz bardziej strasznie, coraz bardziej zimno.

Kobieta co chwilę oglądała się za siebie. Ćwiczyła swoją odporność na lęk, ale też spoglądała na mężczyznę, który jednak nic nie mówił. Widziała jedynie, że jest za nią, czuła się bezpieczna.


Doszli do pierwszych łańcuchów, tutaj poczuła się jeszcze pewniej. Miała się czego złapać. Mężczyzna starał się jak najmniej jej podpowiadać, bo wiedział, że ona musi się zmierzyć ze wszystkim sama. Szedł za nią i … to właściwie wystarczyło. Instynkt samozachowawczy i tak dyktował jej wszystkie ruchy, pozwalał podejmować słuszne decyzje. Gdy się oglądała za siebie, on nie widział strachu w jej oczach. Temu się nie mógł nadziwić. Zrozumiał, że ta kobieta dzisiaj, z jego małym udziałem, przechodzi wielką przemianę. Zrozumiał, że lęk, który widział w jej oczach kilka godzin temu, nie był lękiem przed wysokością, był zupełnie innym lękiem. Podziwiał ją za tę wielką przemianę, a przede wszystkim za jej szybkość. Wiedział, że takie przemiany są możliwe, ale nie wiedział, że możliwe są tak szybkie przemiany. Zrozumiał też dlaczego ta kobieta wybrała akurat Zawrat, nie rozumiał tylko jednej rzeczy, jak on się w tym znalazł.

Tego nie mógł zrozumieć, ale wcale nie przejął się tym, wręcz przeciwnie, przyjął to jako kolejną prawdę o tajemnicy życia, że nie wszystko się da zrozumieć. To go bardzo uradowało. Znalazł kolejny dowód na to, że takie rzeczy mogą się zdarzać tylko w górach, w jego ukochanych górach. Ta myśl dodała mu skrzydeł. To jeszcze bardziej go rozbawiło, bo nagle zobaczył siebie w roli anioła. Potraktował tę myśl jako największy żart, jako chęć jego umysłu przypochlebienia się swojemu nosicielowi. Pomyślał – Ale dowcip wymyśliłem, jestem aniołem. – Śmiał się w duchu. Postanowił nikomu o tym nie mówić, bo a nuż go posądzą o … No właśnie o co? Czuł się znakomicie. Po chwili zobaczył w zagłębieniu skalnym figurkę, religijny symbol. Tyle razy wchodził na Zawrat i jej tu nie widział, a teraz gdy pomyślał o aniołach, nagle pojawił się ten znak. Uświadomił sobie więc, że też się dzisiaj wiele nauczył, i że wiele zrozumiał. Zadał sobie kolejne pytanie, które go rozradowało, aż do śmiechu: Kto jest tutaj kim? Kim jestem ja? Kim jest ta kobieta? Co my tu robimy? Kto kogo tutaj uczy? Ale numer! Ha, ha. – uśmiał się pod nosem.

Trzymała się łańcuchów, wiedziała, że jest bardzo wysoko, wiedziała, że jest niebezpiecznie, że pod nią jest głęboka na kilkaset metrów przepaść, bo co chwilę w tę przepaść spoglądała. Odkryła kolejną rzecz: gdy się jest zagrożonym, gdy życie jest zagrożone, to człowiek nie myśli „o niebieskich migdałach”, nie pojawiają się zmartwienia z przeszłości, nie myśli się o jutrze i czekającym cię jutro życiowym sprawdzianie. W takich chwilach myśli się tylko o tym jak przetrwać teraz. Nie o wczoraj, nie o jutrze, tylko o teraz. W takich chwilach ego niczego nie dyktuje, niczego nie analizuje, … bo się boi. A gdy się boi … mamy spokój. Nie ma stresów z jakichś tam powodów z przeszłości, czy z przyszłości, tylko z powodu tego, czy się ściska łańcuch odpowiednio mocno i czy stawia się lewą stopę we właściwe miejsce. Odkryła, że się nie myśli, że się po prostu idzie, że się po prostu żyje. Nie stawia się w tym momencie celów na przyszłość i z tego powodu stresuje, że przeżywa się radość z tego co się przytrafia teraz, czyli radość z postawienia następnego kroku. Odkryła, że tym jest właśnie szczęście – radością z postawienia następnego kroku, a nie radością z postawienia następnego celu.
Co chwilę się zatrzymywała, spoglądała w górę i widziała, albo błękit nieba, albo kolejny kawałek łańcucha, czy kolejną klamrę, albo schodzących z góry ludzi. Czekała chwilkę i wtedy korzystając z okazji oglądała się za siebie. To co widziała nie przerażało już, wręcz przeciwnie, widząc te przepaść uświadomiła sobie, że jest to rzecz … do której nie warto wracać. Ta przepaść to taka wielka dziura z jej przeszłymi wspomnieniami. Można je zobaczyć, nawet trzeba, ale należy to widzieć jako naukę, doświadczenie, a nie jako obciążenie. Powinna na to spoglądać jako na coś co pcha do góry, a nie ciągnie w dół. I tak było z nią. Ta przepaść za nią, pchała ją do góry tym mocniej, im była głębsza, im dalej było jej dno, im bardziej była straszna. To ją uspokoiło, zupełnie pozbawiło stresu, przestała się zupełnie bać. Poczuła wielką ulgę – Jak wspaniale jest się nie bać, nie odczuwać lęku? Ileż to radości, miłości, pozytywnych emocji może się pojawić w sercu po tej pustce, którą do tej pory wypełniał strach? – pomyślała.

Sama się zdziwiła, gdy nagle zniknął ostatni łańcuch, pojawił się kawałek poziomej, ale wąskiej ścieżki, już nie w ścianie, ale u góry żlebu wypełnionego żwirem i kamieniami.

Jeszcze parę kroków i będzie na górze, postanowiła jednak poczekać na swojego przewodnika. On też już tu był, uśmiechnięty, śmiejący się od ucha do ucha. Poczuła tak dużą wdzięczność, że nie była się w stanie oprzeć, by go uściskać, by się przytulić do niego. On z kolei chciał jej w ten sposób pogratulować zdobycia jej wielkiej góry. Oboje otworzyli więc ramiona, wpadli sobie w objęcia i przez parę sekund ona mu w ten sposób dziękowała, a on jej gratulował.

Po chwili znaleźli się na przełęczy.

To co ona tam zobaczyła, to było zupełnie inne, nowe życie. Zawrat stał się dla niej bramą do innego świata. Stał się symbolem, tylko symbolem, bo wszystko co do niego prowadziło, było ważniejsze. Najważniejsza była ścieżka, która ją tam zaprowadziła, ta nauka, której na tej ścieżce doświadczyła.

Jedyne co jeszcze teraz chciała zrobić, zanim zacznie podziwiać widoki, które się jej pokazały, to wyrazić wdzięczność. Wdzięczność za inspirację, za podpowiedzi, za tę piękną ścieżkę, za odmianę, za odrodzenie, za … wszystko, nawet za jej dotychczasowe życie, za te złe rzeczy, które ją spotykały. Była wdzięczna za wszystkie problemy, które do tej pory nieudolnie pokonywała, albo które ją niszczyły. Była wdzięczna, bo zrozumiała, że na nich najwięcej się nauczyła. Uzyskała świadomość, za to była najbardziej wdzięczna. Była wdzięczna, nie komuś konkretnemu, ot po prostu … była wdzięczna.

Ponownie też okazała wdzięczność mężczyźnie, który ją dzisiaj przeprowadził po tej pięknej ścieżce, po górach i dolinach.

Gdy pomyślała, gdy zadała sobie pytanie, kim tak naprawdę jest ten mężczyzna, co sprawiło, że pojawił się na jej ścieżce, to na samą myśl, zachciało się jej płakać. Postanowiła teraz jednak już tego nie kryć.

Rozszlochała się więc na dobre, a wraz z jej łzami, popłynęło to, co nagromadziła w sobie przez lata. Były to łzy oczyszczenia, ale i radości, łzy nowej wiary w siebie i zbudowanej na nowo nadziei.

Gdy ruszyli w dalszą drogę, tym razem do nowego, zupełnie innego, odmienionego świata, zapytała swego przewodnika, czym dla niego jest Zawrat, góra na którą przed chwilą razem się wdrapali. Jego odpowiedź bardzo ją zaskoczyła, otóż:

Zawrat – góry są szkołą życia. Szkołą, którą przechodzimy, by nauczyć się nie jak wyznaczać cele i je realizować, ale po to by zrozumieć, nabyć świadomości. Życie dla określonych celów tworzy stres, nawarstwia lęki i strachy. Realizowanie celów, osiąganie sukcesu niczego nie uczy, uczy tylko droga. Osiąganie nas nie cieszy, radość sprawia bycie w drodze, bo droga nas uczy, daje zrozumienie, uczy świadomości. A świadomość jest umiejętnością obserwowania, nie oceniania i bycia ambitnym, ale właśnie obserwowania. To jest szkoła w której nabywamy jednej rzeczy: świadomości czym jest życie. A czym jest? Świadomością.Świadomością odpowiedzialności: to my jesteśmy za wszystko odpowiedzialni. To ja tworzę swoje życie. Świadomość tego daje wolność, ale wolność to odpowiedzialność. Zawrat daje wolność, ale narzuca odpowiedzialność, świadomość odpowiedzialności … Tak to widzę.

Dlaczego ta odpowiedź ją zaskoczyła? Bo była jej odpowiedzią, to były jej odkrycia.

Zawrat stał się dla niej od tej pory symbolem. Stał się szkołą życia. Szkołą w której nauczyła się, że jej lęki wynikały z braku świadomości. Gdy ta przyszła, zniknął strach, pojawiła się w to miejsce radość, zrozumienie – miłość. Pojawił się wniosek:


Trzeba przejść przez swoją przełęcz, przez szczyty i doliny, trzeba się wdrapać na wielką górę, by doświadczyć i jednego, i drugiego: strachu i miłości, by wreszcie wybrać to, czym będziemy żyć.

Piotr Kiewra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane