Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Prawda wiatraków. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Prawda wiatraków. Pokaż wszystkie posty

środa, 23 marca 2016

Największy i najmniejszy człowiek

Kilkadziesiąt lat temu wydłubałem z kawałka deski wiatraczek – takie śmigiełko osadzone na gwoździu przybitym do kołka obracającego się na drugim – tym razem pionowym, gwoździu.

Lubiłem się mu przyglądać, jak mierzy siłę i kierunek wiatru, ale też i dlatego, że działał na moją wyobraźnię. Dzięki niemu latałem w przestworzach, nawet wtedy, gdy widziałem go przez wychodzące na podwórze i ogród, okno.  Obserwowałem go w letniej burzy, zimą w śnieżycy i zawierusze, w słocie, a najczęściej podczas wystawanej w oknie, zamiast wyleżanej w łóżku, chorobie.

Wtedy był dla mnie ogromny, zapewniał ciąg pozwalający ulecieć ponad chmury, ku słońcu, a w nocy ku gwiazdom.

Przypomniał mi się teraz, gdy patrzę na wiatrak. Ten jest chyba z milion razy większy … 

Czy naprawdę ten jest większy? Tamten mnie unosił, choć był malutki, a ten, mimo, że ogromny … to ani drgnę.

Czyżby moja wyobraźnia zmalała, czy też wielkość to coś zupełnie innego niż metry, kilometry i lata świetlne?

Jak zatem mierzy się wielkość? Czy jest to rozmiar widziany okiem, a może mierzy go czas, pamięć – historia, konto w banku, tytuły, sława, medale? A może to dokonania dla świata lub ludzi: ilość, albo, jakość uczynionego dobra, odkrytych naukowych prawd, artystycznej spuścizny?
A może wielkość to jeszcze coś zupełnie innego?

Kontemplowałem to patrząc na wiatrak i wspominając moje dziecięce dzieło, powędrowałem po przeczytanych książkach, po szkolnych lekcjach, podróżach, doświadczeniach życia. Przespacerowałem się przez filozofie, religie … i nic. Przez godzinę, czy dwie … nic. Aż w końcu znalazłem odpowiedź … to znaczy znalazł ją kos. Usiadł sobie na jakimś badylu i okazywał radość.

Wiem, że w jego życiu nie wydarzyło się nic na ludzką miarę wielkości, ale ją okazywał. Niczego nie zbudował, niczego nie dokonał, niczego nie miał, lecz był radosny. Śpiewał, choć nikt mu za to nie zapłacił, cieszył się, choć tego występu nikt nie filmował, nikt go nie chwalił … On nie dbał o to, czy się to komuś podoba, czy nie. Śpiewał, bo był radosny. On miał radość.

Co takiego jeszcze można mieć oprócz radości, czego nic i nikt nie może zabrać i czego również nie może dać, bo już to mamy? No tak: miłość, wolność, świadomość istnienia. To właśnie chyba miał ten kos – na pewno tak było. On wyśpiewywał miłość, wolność, siebie – radość.

Kto jest, zatem, największy wśród ludzi, a kto jest najmniejszy?

Ten najmniejszy nie ma nic, nawet misy żebraczej, to widać, lecz gdy ma coś, czego nawet śmierć nie może mu odebrać, ma bogactwo w środku: wolność i miłość, a tego nie widać. A ten największy ma wszystko, co największe w świecie materii, to, co największe w cywilizacji, i to widać, lecz gdy będzie odchodził z tego świata, wszyscy zobaczą jego puste ręce i pustkę w środku. Jest najmniejszy, bo nie odnalazł swojej wielkości.

Śmierć czyni najmniejszych wielkimi, a największych tu na ziemi, tych, co posiedli nawet pół świata, najmniejszymi, bo zapomnieli o swojej wielkości - zatracili ją.

Kos oraz duży i mały wiatrak odpowiedziały mi na pytanie, jaki jest sens pogoni za wielkością? Żaden, bo goniąc za wielkością malejemy, bo zapominamy o tym, co czyni nas wielkimi, o wielkości, która od zawsze jest.
Przypomniałem sobie ten czas, gdy obserwowanie kręcącego się, dziecięcego wiatraczka sprawiało mi radość tej samej miary, co u kosa. Wróciłem, więc do tej dziecięcej czynności i poczułem dziwną rzecz: im mniejsze było pragnienie wielkości, tym większa była we mnie radość.

Czy wielkość można dogonić, osiągnąć? Czy można stać się wielkim?

To, co widać, to nie wielkość człowieka, to ilość otaczających go rzeczy, wielkość i wartość tych rzeczy. Wielkość człowieka jest czymś, czego nie widać, tkwi w nim samym, a nie w świecie zewnętrznym, tym, który widać. Wielkość jest wewnątrz, a możemy ją dostrzec sami – nikt inny. Cudzej wielkości nie możemy dostrzec – możemy ją poczuć. Możemy ja poczuć tylko wtedy, gdy czujemy swoją.

I jeszcze jedno: tam wewnątrz nie ma najmniejszych i największych, tam nie ma żadnego podziału. Tam jest wielkość: ocean, niebo.


Kos sprawił, że zrozumiałem … Tak, radość to cieszenie się z bycia nieograniczonym – wolnym, nieskończenie wielkim. Nie, w porównaniu z kimś, czy z czymś, nie w jednostkach mierzących rzeczy. Ta wielkość, nieograniczoność, po prostu jest, a jej przejawem jest radość. Tę widać, choć ta widoczna, to tylko mała, mizerna jej część. Reszta ukryta w wewnętrznej ciszy rozbiega się w tej nieograniczoności, a jej echo nigdy nie wraca. Rozpoznałem ją u kosa. Gdy mu się przyjrzałem, zrozumiałem, na czym polega wolność – on nie jest przywiązany do echa.

Piotr Kiewra

sobota, 12 marca 2016

Obsesja robienia

Miałem kiedyś kumpla, który nie mógł zaakceptować tego, że miewam takie chwile, w których nic nie robię. Dziwił się, że mogę siedzieć nad jeziorem, patrzeć w chmury i słońce, chlupać nogami w wodzie ... i że sprawia mi to radość. 

Nie mógł zrozumieć mojego chodzenia po lesie i łące, nie mógł się w tym doszukać jakiegoś powodu, jakiejkolwiek przyczyny, dla której on mógłby to robić. Jego zdaniem marnowałem czas, niepotrzebnie „zbijałem bąki”. Dla niego każde „robienie” musiało mieć sens i w ogóle, chwile bez robienia nie miały sensu.

Szukał więc nieustannie czegoś do zrobienia, czegokolwiek, aby tylko mieć ręce zajęte, a gdy mimo wszystko nie był w stanie znaleźć jakiegoś celu, to krytykował moje nicnierobienie i robił wtedy buzią, czyli gadał i gadał.

Siedziałem nieraz na ławce w parku i po prostu patrzyłem przed siebie, a on czasem się dosiadał i pytał, co robię, więc mu odpowiadałem (by się odczepił), że patrzę jak trawa rośnie, obserwuję pracę pszczół i motyli wśród kwiatów, albo, że obserwuję ludzi idących chodnikiem przez park. Mimo to, czepiał się dalej, „że to robienie nie przynosi żadnego pożytku i powinienem znaleźć jakieś pożyteczne zajęcie”.

Pytał też często, o czym myślę, a ja odpowiadałem – zgodnie zresztą z prawdą, że o niczym. To go powalało. Wpadał wtedy w złość, mówiąc, że to niemożliwe, bo nie można o niczym nie myśleć, że po to mam głowę, by nią myśleć. Cytował wtedy swego dziadka: „w pustej głowie siedzi diabeł” i że trzeba o czymś myśleć, trzeba głowę, tak samo jak ręce, czymś zająć, by nie zwariować.

Wtedy czułem, że on sobie z pracy nade mną, nad moim nicnierobieniem i nicniemyśleniem zrobił jakąś misję, by mnie nawrócić na „drogę jaką idą inni”. Tak mi to uzasadniał, mówił: „spójrz na innych, oni coś robią, ty też coś rób, bo nie można nic nie robić, bo to grzech, bo urodziłeś się po to, by robić coś pożytecznego dla innych”.

Chyba zapadło mi to w głowę, poczułem się winny i zacząłem się przyglądać, co robią inni i co robi mój kumpel i odkryłem, że w dużej części, robią to samo, co ja: jedzą, chodzą, używają narzędzi do kopania, grabienia, rąbania drewna, grają w piłkę, chodzą do szkoły, bawią się, natomiast „starzy” chodzą przez środek parku do pracy, a później z niej wracają.

Ci inni odrabiają lekcje, czytają książki, chodzą po zakupy, robią coś w ogródkach, na podwórku i w domu. Ja robiłem to samo, tylko, że mój kumpel dużo wolniej i mniej dokładnie. Więc ja miałem czas wolny, a on nie i musiał dalej „robić”. A gdy już zrobił, myślał nad tym, co ma robić, żeby coś robić i robił dalej to, co robił, powtarzał to, co wcześniej, by to poprawić i by coś robić, bo gdy nic nie robił, to się źle czuł, stawał się nerwowy i albo dużo gadał, albo żuł gumę.

Powiedziałem sobie, że ja tam wolę swoje nicnierobienie i niemyślenie, a diabłem się nie przejmowałem, bo odkryłem, że to raczej w tych przepełnionych obsesją robienia czegokolwiek, głowach on się zagnieździł.
Odkryłem to u dorosłych, bo gdy nic nie robili, to pili alkohol, palili papierosy, grali w karty, przeklinali jak szewcy, albo obgadywali tych, co nic nie robią, czyli również mnie.

Przypomniałem sobie właśnie dzisiaj mojego kumpla, gdy patrzyłem na wiatrak obserwując jego obsesję kręcenia się. Zastanawiałem się nad tym, czy to obsesja tego typu jak u mojego kumpla, czy raczej taka jak moja – „obsesja nicnierobienia, niemyślenia, obserwowania”?

Doszedłem do wniosku, że u wiatraka kręcenie się jest jego naturą, czymś takim jak u mnie oddychanie, czyli, że on nie ma żadnej obsesji i nie ma obsesji czepiania się innych, za to, że nie robią tego, co wszyscy i że nie myślą za mało.

Dzisiaj mojego kumpla z podwórka nie ma już na świecie - zarobił się na śmierć papierosami i alkoholem, robieniem czegokolwiek, aby coś robić. Nigdy w swoim robieniu nie miał żadnej przerwy, chwili wytchnienia, chwili niemyślenia, bo ciągle miał obsesję, ciągle ścigał go diabeł, ciągle był smutny, ciągle wypełniony celami do zrobienia.

Tak, zarobił się na śmierć tym robieniem. Chwile, w których mogło mu się zdarzyć niemyślenie o nicnierobieniu, wypełniał alkoholem.
Nie wiem, jakie ten alkohol miał działanie, bo do „robienia” nim, też się nie dałem przekonać.

Gdy się dzisiaj nad tym zastanowiłem, czego ten mój kumpel się dorobił na robieniu, co takiego on, i jemu podobni, zrobili pożytecznego dla innych, to zobaczyłem, gdzieś tam w oddali, chichoczącego diabła, uganiającego się za takimi jak mój kumpel i przekonującego do robienia czegokolwiek.

Zobaczyłem pustkę ich dokonań, dzieło niczego nie warte. Zobaczyłem ich trzęsące się dłonie nerwowo ściskające jednego papierosa za drugim, puste butelki i kieliszki i tak samo puste ich spojrzenia, ich chwiejny, zmęczony krok, bieg, ich kąśliwe słowa.

Zobaczyłem ich dawno upadłe dzieło, ale zobaczyłem też przekazaną innym obsesję. I to chyba największe ich dokonanie, ich dorobek życia, ich zasługa robienia: udało się im zaszczepić w swoich dzieciach, w potomnych, obsesję robienia i myślenia o robieniu. Udało im się przekazać figlarnego i śmiejącego się z nich, diabła. Podali go do rąk i umysłów następnych pokoleń.  

- Ja tam wolę swoją pustkę …  i nicnierobienie, i niemyślenie. Ten diabeł, chyba, bardzo mnie nie lubi, bo trzyma się z dala od mojej pustki i niemyślenia. On chyba nie lubi pustki. Aaaaa …, a może to obsesyjne myślenie jest diabłem? – poczułem, gdzieś tam w środku.

Może … i dlatego pozostałem i pozostaję sobą.


Piotr Kiewra 

poniedziałek, 22 lutego 2016

Schody do nieba

Gdy patrzę na wiatrak widzę jego grom, tym większy, im jestem bliżej, im bliżej niego jest kontrastująca z nim rzecz: drzewo, pojazd.

Lecz, gdy patrzę dłużej on się zmniejsza, bo dostrzegam coś znacznie większego: przestrzeń wokół niego.

Gdy jestem w niej jeszcze dłużej, to przestrzeń maleje, bo dostrzegam niebo.

Obserwując z ziemi o mało nie gubię się w jego ogromie, zauważam jego granicę – horyzont.

A gdy się od niej odrywam i niknę w tej niebiańskiej pustce, łączę się z ogromem: bezkresnym, tajemniczym, niepoznanym – łączę się jak kropla z oceanem.

To jest modlitwa – bliskość z bezgranicznym ogromem.

Tak, wiatrak jest pierwszym stopniem schodów do nieba.


Piotr Kiewra 

sobota, 20 lutego 2016

W stronę miłości

Z cyklu: Prawda wiatraków

Mam w swoim pokoju, na poddaszu, roślinę. Jest wygięta w stronę okna i cierpiała, bo wywracała się, traciła równowagę, więc musiałem przełożyć ją do większej i cięższej doniczki.
Przyglądam się jej często, bo pod tym oknem mam fotel – miejsce do kontemplacji, czytania.

Gdy jestem w lesie, przyglądam się drzewom – te pną się najkrótszą drogą do góry, tak samo trawy na łące. Spoglądam na kwiaty, fotografuję je. One otwierają swe wnętrze ku słońcu. Obserwuję wiatraki, a te – jak ptaki - kierują swe skrzydła na wiatr. Ludzie idą w stronę innych ludzi.

Na co, tak naprawdę, patrzy moja roślina, gdzie patrzą drzewa, wiatraki, w którą stronę idą ludzie, w stronę czego ja wędruję?

W stronę miłości. Tak, słońce, wiatr, inni ludzie, życie, to miłość.

Wszystko i wszyscy pragną miłości, kierują swe spojrzenia, swoje działania w jej stronę. Nie ma innych kierunków niż miłość, nie ma innych spojrzeń niż pragnienie miłości, nie ma działań, w których nie byłoby walki o nią.

Wszystko, co istnieje, wszystko, co żyje, kieruje swą uwagę na nią, wędruje w jej poszukiwaniu, w nadziei na połączenie.

Czy istnieje coś innego niż miłość? Gdy spoglądam na to bezpośrednio, już bez myśli, to czuję, że poza nią, nic więcej nie istnieje, tak, nawet jej przeciwieństwa istnieją tylko po to, by na nią wskazać, by wyprostować ścieżki, by pokierować w jej stronę.

Patrzę na rośliny, drzewa, wiatraki, jak się odwracają w stronę słońca, wiatru – miłości. 

Dlaczego czynią to tak ufnie i cierpliwie? Bo niczego nie oczekują. Wystarczy, że są otwarte – otrzymują. Ufność to otwartość.

Wiem już, dlaczego tak lubię patrzeć na kwiaty – bo są symbolem, pięknym przykładem tej otwartości. Tak, kwiaty, mimo, że tak delikatne, mogą być ufne i ta ich otwartość to dowód.  

Człowiek nie jest tak otwarty, bo nie jest ufny i nie jest cierpliwy, bo nie patrzy bezpośrednio – sercem, uczuciem, spogląda poprzez swój umysł i dlatego kalkuluje, wybiera, poszukuje, oczekuje, wędruje fałszywymi ścieżkami.

Człowiek wędruje w poszukiwaniu miłości. Szuka jej w materii, w innych ludziach, gdzieś na wierzchołkach gór, na szczytach władzy, w rywalizacji z innymi o swoją własną wielkość.

Kto nie idzie w stronę miłości? Wszyscy idą, nawet ci wędrujący fałszywymi ścieżkami. Ich droga jest jedynie dłuższa i więcej tam cierpienia, ale to też wędrówka w stronę miłości.

Bez względu jak się miłość definiuje, czy jako związek, czy pożądanie, czy jako coś uniwersalnego – energię łączącą Wszechświat, to i tak:  instynktownie, intuicyjnie, nieświadomie, czy świadomie, wędrujemy, w stronę natury, słońca, wiatru, zaglądając do wnętrza kwiatu, czy wnętrza innego człowieka, zwracamy się w stronę miłości. Kierunek nie ma znaczenia, każdy jest tym, w stronę miłości. Jedynie droga jest krótsza lub dłuższa.

Ta najkrótsza jest zwróceniem się w stronę swego wnętrza.

Tak, poszukiwanie miłości, jest prawdziwym poszukiwaniem, jest prawdziwą wędrówką, jest spoglądaniem we właściwą stronę.
Moja ufna roślina w doniczce i wiatraki, zdeterminowana, wytrwała, pełna cierpień - bo bez ufności - ludzka wędrówka, wskazały mi tę stronę.

A kwiaty? Inspirują jeszcze bardziej, bo uczą otwartości, więc skracają wędrówkę, ujmują cierpień, ale największy ich dar, to pomoc w zrozumieniu tego, że prawdziwe otwarcie, to otworzyć się na siebie samego.

To najwłaściwsza strona, bo jeden krok … i cała wędrówka, … i cały rozkwit miłości.   


Piotr Kiewra

niedziela, 14 lutego 2016

Bezpośredniość spojrzenia

Czegoś mi brakowało. Szedłem i to, co wdziałem było pozornie uboższe. Przypomniały mi się górskie wędrówki i dwa sąsiednie dni na tej samej hali. Jeden dzień w słońcu, drugi we mgle.

We mgle świat jest inny. Mniejszy? Uboższy? Nie. Jego małość i ubóstwo są pozorne. We mgle, czy w słońcu jest bezkresny, jest prawdziwy, rzeczywisty, inaczej piękny. Tak, tylko co innego widzimy, bo inaczej patrzymy, bo miedzy tym na co patrzymy, a nami coś się pojawia.

I to właśnie to. Nie widzę wiatraków – ich mi brakowało. Utonęły gdzieś we mgle.
Tak, wiem, że są, lecz ich nie widzę. Skąd wiem, że są? Czy dlatego, że przywołuję je z pamięci, czy czuję, że są?

Czuję! Uczuciem patrzę bezpośrednio. Tak, zapragnąłem: chcę się takiego spojrzenia, tej bezpośredniości patrzenia nauczyć, nie tylko troszkę, tak jak teraz, ale totalnie, czyli by wszystkie moje spojrzenia były bezpośrednie.

Teraz patrzę przez mgłę, patrzę przez chmury, przez słowa – opinie, sądy, poglądy innych ludzi … no tak, patrzę przez opinie, sądy, moje własne przekonania, doświadczenia, no tak patrzę przez swoje myśli. Te spojrzenia nie są prawdziwe, więc nie widzą prawdy.

Spojrzenie bezpośrednie, to spojrzenie bez udziału myśli, to spojrzenie nie poprzez tęczę, nie poprzez zasady, ludzkie prawo, to spojrzenie nie poprzez oczy. Spojrzenie nawet w pełnym słońcu nie jest spojrzeniem bezpośrednim - bezpośrednio spoglądam sercem, uczuciem.

Czy serce potrafi patrzeć? Ono nie patrzy, ono łączy. Serce jest mostem między rzeczywistym, tym, co TU i TERAZ, a czymś głębszym, czymś we mnie, czymś co nie ocenia, niczego nie potrzebuje, bo wszystko ma, czymś otwartym, ufnym, wolnym, czymś, co nie dzieli na dobre i złe, na ciemne i jasne, brzydkie i piękne, bo wszystko akceptuje, a więc łączy.
I to niepatrzenie serca jest spojrzeniem bezpośrednim, połączeniem, modlitwą ze wszystkim, na co patrzę oczami i wszystkim, czego nie jestem w stanie dostrzec – ze wszystkim i wszystkimi.

Uśmiechnąłem się do siebie, bo zrozumiałem, że mgła potrafi nauczyć i to prawie w jednej chwili. Gdy coś zostaje zasłonięte dla oczu, w tym samym momencie zostaje odsłonięte dla serca, gdy z patrzenia usunięte zostają myśli, wtedy patrzenie staje się prawdziwym patrzeniem, bezmyślnym, bezpośrednim.

I co? Czym się różni świat oglądany bezpośrednio, od tego oglądanego poprzednio?
Jest we mnie, jest ze mną połączony, jesteśmy jednym. Więc nie ma patrzącego – znikł. Naprawdę nie mogłem sobie przypomnieć swego imienia. Ależ błogo je zapomnieć, je zgubić … Błogo jest być! Błogo jest zapomnieć słów, bo przestają być potrzebne.

Bezpośredniość w patrzeniu jest błogością, jest ciszą.


Piotr Kiewra 

niedziela, 7 lutego 2016

Śmierć



Czekałem na wiosnę, buchnęło w ludziach jej żywiołem, lecz nie u wszystkich. W niektórych wszystko zgasło. Ces't la vie - chciałoby się powiedzieć.  „Trawiłem” więc to, co przyjaciółka opowiedziała mi o paru pogrzebach, które ją dotknęły. Mnie też to dotknęło. Odszedł mi ktoś bliski. Odeszli jacyś ludzie. I znowu zdałem sobie sprawę, że odeszli wojownicy. Rozgrywali wojnę, mieli swoje role, mieli swoich wrogów. Wykształcili się do tej wojny, zdobyli doświadczenie, powalczyli, sprawdzili się, może wydawało im się, że parę bitew wygrali, ale w końcu ostatnią – jak zawsze – przegrali. Były łzy, wspomnienia bliskich, lecz – tak mi się zdaje – nie było nauki, nie było wniosku, nie było rozwoju, nie było zrozumienia, ani w nich, ani w tych, którzy patrzyli z bliska lub z daleka na ich walkę. Pozostaną literki na nagrobkach - może kilkadziesiąt lat, pozostanie trochę nietrwałych ścian, parę ułożonych przez nich kamieni, gdzieś w, lub przy drodze, parę spełnionych lub niespełnionych marzeń, miłości, które niosły cierpienie, a nie łączyły, które zamiast przenieść ich do wieczności, przeniosły tylko w ludzką pamięć i w kilka zapisanych na papierze, lub wykutych pracą pamiątek. Zostanie jednak więcej zniszczonego, zepsutego, śmieci uczynionych ze złota. Tego zostanie znacznie więcej: złego niż dobrego, więcej brzydkiego niż pięknego, więcej sztucznego niż naturalnego, więcej gry niż prawdy, bo taki jest skutek ludzkiej ambicji, by poprawiać boga.

Człowiek robił to szukając szczęścia, a co znalazł?

Zadałem sobie pytanie, czy tu chodziło o to, by się spieszyć ich kochać? Nie, tu chodziło o to, by się im przyjrzeć i zobaczyć w ich wyścigu i trudzie, w ich walce nas samych, by skorzystać z ich odbicia w naszym lustrze.

Oni nie poszli w górę. Nie poszli, bo jak wiatraki tak i oni zaczęli się kręcić w kółko i poza zataczanym kółkiem, więzieniem, w które zaprzegła ich proza życia nie widzą już nic. W wieku 25-30 lat kończy się ich wspinaczka, kończy się ich odwaga, by się rozwijać. Stają się pesymistami, a ich ramiona służą już tylko do chwytania tego, co znają: ciągle tego samego wiatru. Ich ciekawość się skończyła, wolą już narzekać niż sprawdzać, co jest za następnym zakrętem. Skończyła się ich radość szukania i dopadł ich smutek. Przestali tworzyć, bo uświadomili sobie, że radość tworzenia pojawia się tylko w drodze do dzieła, na etapie marzeń, a na mecie nie ma już nic. Gdzieś w nich wcześniej coś umarło, bo zobaczyli bezcelowość, swoją głupotę trwania w nadziei.

Tak, po okresie młodości, po paru zakochaniach, po wybudowaniu domu, po nacieszeniu się cudem obdarowywania życiem, po zasadzeniu kilku drzew, zaczął się w nich proces umierania radości. Dlaczego? Bo nie było profitów? Bo nie było docenienia? Bo nie było już niczego wyżej? Bo już byli starzy? Bo ich ciała nie były już takie świeże i witalne? Bo więcej w nich bolało i ból zabijał błogość? Nie, oni nigdy nie obserwowali wiatraków.    

Tak. Nagle w niedokończonym dziele dopada ich śmierć. Przychodzi, bo ich żywot nie miał sensu, ich dalsza droga niczemu już nie służyłaby, szkoda było czasu … może w następnym życiu zrozumieją więcej … więc odchodzą.

Czy za cudzą śmierć możemy być wdzięczni, że czegoś nas uczy? Czy śmierć to tylko okazja do smucenia się? Czy jest w niej coś, co nas rozwija? Czy to nie nazbyt egoistyczne wnioski? - przeszło przeze mnie. I od razu pojawiły się odpowiedzi: tak właśnie jest, mamy zrozumieć, coś odkryć w sobie, odkryć prawdę, tę, która jest, a nie tę o innych. I to nie jest egoizm. Mimo pogrzebów, poczułem się odrobinkę lepiej, zrozumiałem: dopóki żyję mam się rozwijać, mam coraz więcej rozumieć i coraz lepiej się czuć. Mam się nauczyć wybaczać i lepiej się czuć. Mam się radować samym byciem, kręceniem się. Tak, to bycie, samo kręcenie się coś kreuje – daje prąd – rozedrganą energię …

Ale, ilu ludzi obserwuje wiatraki? No ilu?
Ilu ludzi odkrywa radość bycia, tylko i wyłącznie bycia - jak wiatraki?
Tak, umierają za wcześnie, bo nie zatrzymały ich wiatraki, ich prawda.

Jest w wiatrakach jeszcze więcej prawdy. Dużo więcej.
Kolejna stała się moją prawdą: wiatraki się kręcą - w tym widzą swoją misję, wiatraki nie wysiewają nasion, nie rozwijają się, nie mają szans na to, by zakwitnąć – człowiek ma taką szansę. Jeśli zaufa wiatrowi życia na pewno zdarzy się ten wielki przełom, jeśli podąża ku szczytom - mimo trudów, dostrzeże stamtąd swoją własną prawdę. Zdarzy cię cud.

Wiatrak zaufał tylko wiatrowi, na tym kończy się jego ufność, człowiek, by się uczyć wykorzysta wszystkie prawdy: i wiatraków, i wiatru życia, aż w końcu odkryje tę najcenniejszą, tę najgłębszą, tę najjaśniejszą – swoją własną prawdę – prawdę Wszechświata.

I chyba tylko po to zostaliśmy obdarowani czasem, ludźmi, relacjami, naturą, wiatrakami, by to zrozumieć. Tak na to trzeba spojrzeć … zostaliśmy obdarowani. Tak, cierpienie to droga do zrozumienia. Ale i tu mamy wybór: albo iść uparcie tą drogą i narzekać do końca i ciągle mieć nadzieję, że to się skończy, albo … zatrzymać się pod wiatrakami.

Tak, gdy się je obserwuje, one już zostają – stają się naszymi przewodnikami … nauczycielami … mistrzami. Tak droga z nimi jest drogą pod górę, ale za to pełną błysków …  

Jednym z nich jest śmierć.


Piotr Kiewra

sobota, 30 stycznia 2016

Wiatraki i lustra

Gdy wielka, złota kula chowa się za horyzontem, tak na chwilkę, barwi siebie i niebo pomarańczem i czerwienią, a przenikając chmury szarymi smugami, z drugiej ich strony tworzy różnej głębi cienie.
To magiczny czas, a wiatraki w zachodzącym słońcu to poruszający widok. W ich grze ze światłem jest węcej tańca niż wśród nieruchomych drzew i leniwych chmur. Żywe smugi światła i cienia tańczą ze swymi trójrękimi partnerami, krążąc, obiegając, dotykając, pieszcząc, błyskając i cieszac się udziałem w tej krótkiej zabawie. I nagle nikną. Zostaje tylko ich prawie nierozłączny przyjaciel, wiatr, z tym szepcą głośniej lub ciszej, prawie bez przerwy.

Przyglądałem się wiatrakom z daleka, w zachodzącym słońcu i na tle rozgwieżdżonego nieba, na tle chmur oświetlanych od spodu rytmicznie czerwonym światłem. To ich rozmowa z gwiazdami.  Czasem, gdy nad nimi biegną niskie chmury, tną je, próbują rozproszyć, przegonić.

W wieczornej, a chwilę później, we wczesno-nocnej ciszy, to mnie poruszało.

Z tego poruszenia przyszło takie porównanie: człowiek i wiatrak, człowiek i wszystkie inne obiekty, i wreszcie człowiek i wszyscy inni ludzie.

Czym dla nas – dla mnie są wiatraki, drzewa, ptaki, słońce, góry i chmury? Czym dla nas, dla mnie są ludzie? Kim jest przyjaciółka, przyjaciele, ludzie bliżsi i dalsi, ci kochani i zupełnie obcy?

I później, gdzieś ze wspólnego z wiatrakami kontemplowania ciszy, przyszła odpowiedź: to nasze lustra. To lustra … a z rzadka mistrzowie.
Skąd do mnie przyszedł ten głos? Może mówił do mnie wiatrak, a jego słowa niósł wiatr? Może było inne źródło? Nie wiem skąd, lecz cicho szeptał:
- W ludziach odbijają się nasze słowa i myśli. Wobec nich mamy oczekiwania, z nimi próbujemy zabijać swoją samotność, ich okłamujemy, dla nich się wysilamy, coś kreujemy, coś im dajemy, nimi się opiekujemy, im współczujemy i kochamy. U nich zabiega o współczucie, zainteresowanie, znaczenie, opiekę, przyjaźń i miłość, nasze ego. O miłość staramy się najmocniej. Właściwie tylko o nią się staramy, to pragnienie pochłania nas całkowicie. To jedno jedyne pragnienie jest treścią całego życia – od poczatku do końca. Mało kto się do tego przyznaje, ale taka jest prawda.

Pokochujemy ich ego, a mamy nadzieję, że oni pokochają nas całych. Lecz lustra nie mogą pokochać, lustra mogą tylko oddać to, co dostaną od nas. Dlatego zawsze przyciągamy sobie podobnych. A ponieważ nasza miłość nie jest prawdziwa, to i lustra oddają nam nieprawdziwe rzeczy. Pokochujemy czyjś charakter, zewnętrzną postać, urodę, sposób bycia, wiedzę, bystry umysł, znaczenie w środowisku, materialne bogactwo, lub wielkość marzeń. Pokochujemy ich radość lub smutek, ich nieszczęście, ich samotność i sieroctwo. Pokochujemy, a to nie jest ich prawda, więc i nasza miłość jest nieprawdziwa, bo kochamy to, co sztuczne, wykreowane, teatralne, wykalkulowane. Ta sztuczność jest taka sama jak nasza, czyli stojących przed lustrem. Oni ją tylko odbijają.

Przywiązujemy się do tego i do nich, próbujemy zawłaszczyć, wtedy uciekają. Tak samo jest z nami, gdy ktoś próbuje nas zawłaszczyć uciekamy. Tak się dzieje, bo wolność jest naszą naturą. Wolność nie należy do ego, jest wartością naszej duszy i tak naprawdę to wolność innych unieszczęśliwia nasze ego. Im bardziej ktoś ucieka i nas unika, tym silniejsza jest ta nasza „miłość”. I w drugą stronę tak samo: im mniej kogoś chcemy, tym bardziej nas pragnie.

Treścią naszego zwykłego życia jest gra, jest udawanie, są starania o jak najlepszy wizerunek u innych. Po prostu robimy wiele dla lustra, ubieramy pięknie, modnie, stroimy najlepsze zestawy swoich min, lejemy łzy, pokazujemy „autentyczny” smutek i udawaną radość. To wszystko z czystej kalkulacji, chcemy przekonać lustro, że jesteśmy najlepsi, najpiękniejsi, najbardziej wartościowi i najbardziej godni miłości. A to wszystko tylko gra, tak naprawdę, za tą grą jest wielka pustka.

Dlatego, gdy się zbliżamy do lustra, to odkrywamy tę pustkę: po drugiej stronie jest tak samo, bo tam widzimy swoją pustkę, swoją grę.

Dlatego bronimy się przed głębszym poznaniem. Pragniemy bliskości, wszyscy jej pragną, lecz uciekamy, gdy ktoś zanadto się zbliży, bo boimy się, że odkryje naszą pustkę, grę, w której nie ma nic, prócz samej gry. Boimy się łączyć dusze, bo wydają nam się pustką. Tak nam się wydaje, bo nigdy do niej nie zaglądaliśmy, bo nigdy jej nie rozchmurzyliśmy, bo nigdy nie byliśmy w stanie wyciszyć myśli, a to nimi zachmurzamy duszę.

Kochanie luster, to nie jest kochanie, to jest gra w kotka i myszkę, w lisa i króliczka. Raz jesteśmy króliczkiem, a raz liskiem. Im bardziej liskiem, tym mniej jesteśmy szczęśliwi, bo przecież nasza miłość … nam ucieka. A tak naprawdę nie ma tu nieszczęścia, ono jest udawane, grane, przez nasze ego, bo tu nie ma miłości, jest tylko gra.

Nie wchodzimy w głębię lustra, nie przekraczamy granicy, bo sami stawiamy opór, budujemy zasieki. Lękamy się kogoś wpuścić za mur i sami boimy się jego przekraczania. To jest niebezpieczne: bliskość ciał owszem, bliskość dusz – nie. Poznanie ciał jest płytkie, a dusza to oceaniczna głębia, coś nieznanego, bez dna. Tak naprawdę to, co w lustrze odbite, to znane, to co za nim, tajemnicze, nieznane, napawające lękiem. Czasem lęk jest jeszcze większy, boimy się poznania ciał, lecz raczej to tylko wymówka, niska jego ocena, a tak naprawdę, albo płycizna, chwilowa przyjemność - nieprzyjemność  jego poznania, albo wielki lęk przed zmianą, przed utratą tego co jest.

Wobec ludzi jesteśmy tacy, wobec drzew, ptaków i wiatraków jesteśmy inni, przed nimi nie gramy. Dlaczego? Bo nie jesteśmy w stanie poruszyć drzewa swoją grą. Wobec drzewa nie zabiegamy o jego miłość i inne względy, bo ono oddaje tylko to, co prawdziwe. Nasza gra wystraszy ptaka, lecz gdy damy mu prawdziwą miłość, nie ucieknie, siądzie na ramieniu.


Wiatraki sprowokowały mnie do pytań, więc uznałem je za swoich mistrzów. I tak chyba jest, że mistrzowie pomagają nam odkrywać naszą prawdę. Drzewa, słońce, kwiaty, ptaki i inne zwierzęta, wiatraki i wszystkie przedmioty oddają nam tylko naszą prawdę. Nie oddadzą nam żadnych sztucznych rzeczy, oddadzą prawdę.  Gdy obdarowujemy je akceptacją, docenieniem ich istoty, oddają nam to samo. Dopiero wtedy poczujemy z nimi bliskość.

Te rzeczy to mistrzowie, to nie lustra. Będą naszymi lustrami, gdy sami staniemy się mistrzami, gdy przestaniemy grać, gdy staniemy się sobą, gdy zaakceptujemy tylko i wyłącznie naszą prawdę, i gdy nią zaczniemy się dzielić. To jest prawdziwa miłość.

Wśród ludzi też są mistrzowie. Lecz oni nie oddadzą nam naszego fałszywego uśmiechu, naszej nieprawdy. Takich luster się boimy, bo te mówią całą prawdę, przed takim lustrem stajesz całkiem nagi, niczego nie jesteś w stanie ukryć, nie pomoże żadna mina, żaden strój, żadne słowo, choćby najpiękniejsze, nie pomoże wiedza, piękny charakter, uroda, bo oni widzą duszę, to co pogrążone w pustce.

Nie lubimy, nie kochamy mistrzów, bo mówią i pokazują okrutne i brzydkie rzeczy: bo obnażąją nasze pozory, naszą grę, nasz fałsz. To jest ich miłość. Nie pokochamy ich póki nie zgodzimy się, że to oni mają rację, póki nie zaufamy bezwarunkowo i nie pozwolimy się im prowadzić.

Ta miłość nie jest gorąca i namiętna, póki spowijają nasze istoty – dusze, mroki chmur naszych myśli, póki identyfikujemy się z głową. Bliskość z mistrzem to porozumienie, to zrozumienie siebie, to bycie sobą. Im bliżej jesteś swojej prawdy, im bardziej akceptujesz siebie, im mocniej siebie kochasz, tym bliżej jesteś mistrza, tym bliżej jesteś prawdziwej miłości, tym bardziej odkrywasz, że mistrz jest miłością i że ty nim jesteś.

Tym sposobem uznałem wiatraki za swoich mistrzów.

Lecz jest w tym pewien problem, czy iść za mistrzem, czy lgnąć do luster. By być z mistrzem … wysiłek będzie wielki. On nie ma nic, czego by się trzymał, jest wolny, nie ma żadnych oczekiwań, nie czuje się samotny. Mistrza nie wiążą żadne łańcuchy, bo nie walczy o akceptację, o dobre wrażenie, o przyjaźń i miłość. On w ogóle nie walczy. Ja też mam porzucić walkę, mam wyrzucić wszystkie śmieci, czyli oczekiwania, przekonania, cudzą wiedzę, myśli o sobie i innych … A tak, to ciężka praca. Tak wygląda ta droga. To oczyszczanie się.

Druga jest łatwiejsza, bo idą nią wszyscy, idą nią wszystkie lustra. Patrzą się nawzajem w odbicia i ta jedność nieszczęść, nieprawdziwych miłości, namiętności, oczekiwań, niespełnionych marzeń, niezrealizowanych celów, trzyma ich w szyku. Identyfikują się z tym tłumem, nawet uważają, że bycie w tym tłumie jest ich misją i że zbawią siebie, gdy spełnią oczekiwania innych. A komu się to udało? Kto spełnił wszystkie 7 miliardów oczekiwań? No kto? Gdzie takie lustra są?

Lustra nie mogą spełnić niczego: żadnych oczekiwań, marzeń, celów, nie mogą zrealizować siebie, bo to niemożliwe. Nie można ulepić z czegoś, co nie istnieje żadnej rzeczy. Można się tylko karmić iluzjami i podtrzymywać nadzieje zmieniając lustra. I to jest chyba cel istnienia tego tłumu: szukać innych luster i próbować znaleźć takie, które prawdę ci powie. Czyli w końcu, po długich poszukiwaniach odnajdujemy chwilkę ciszy, być może właśnie przy wiatraku, lub gdzieś nad morzem, czy w górach, w czasie zachodzącego słońca wszelkiej nadziei, by stanąć przed mistrzem i porzucić pogoń za lustrami.

I taka chwila, dzięki wiatrakom, zdarzyła się mi.


Piotr Kiewra

środa, 20 stycznia 2016

Ręce, które tworzą rzeczy

Od kilku miesięcy na trwałe wrosły w krajobraz i gdzie się nie poruszę, wywołują jakąś reakcję, jakąś myśl. Są wielkie, może nie tak jak Tatry, czy Himalaje - boskie dzieła, i może nie tak wielkie, jak inne dzieła ludzkich rąk, ale tutaj, w moim krajobrazie są największymi z rzeczy.

Stworzyły je ręce, a zaprojektowała ludzka myśl. Jednak ręce są tu ograniczeniem, bo ma człowiek znacznie większe marzenia niż owe wiatraki, niż kosmiczne pojazdy – chciałby stworzyć, wymyślić i wyprodukować coś tak doskonałego jak motyl, ptak, drzewo, no i nową, ludzką istotę, oczywiście.

Takie ma ambicje, ale jego pomysły nie są zbyt oryginalne, bo te istoty już istnieją i tworzenie kopii jest mało twórcze i chyba bezcelowe, nie mówiąc o tym, że … niemożliwe.

Dlaczego niemożliwe? Nie chodzi tutaj o ograniczenia naszych rąk, ale o ograniczenia umysłu.

Człowiek nie jest rzeczą taką jak wiatrak, czy prom kosmiczny, człowiek jest … rzeką płynących energii, jest zespołem biologicznych, chemicznych, fizycznych procesów, które się jeszcze da skopiować, może się da, ale …

Człowiek to coś znacznie większego, tajemniczego – to jeszcze umysł, którego może kiedyś, jakiś komputer dogoni w możliwościach, ale …

To także coś niematerialnego, coś duchowego, coś nieśmiertelnego, czego nie da się zdefiniować, czego nauka nie może złapać w garść … i to jest problem.

Ludzka istota nie potrafi zbadać siebie, odkryć swego wnętrza, a gdy komuś to się w końcu udaje, to nie jest się w stanie tą wiedzą podzielić, bo … brakuje słów.

Czym się, zatem różni człowiek od wiatraka?

Wiatrak to rzecz, człowiek to proces. Wiatrak jest do opisania, narysowania, wyobrażenia sobie, a procesu, jakim jest człowiek nie da się opisać, naszkicować i nie można go sobie nawet wyobrazić, bo jest tak wielowymiarowy i nieograniczony jak Wszechświat. Badacz nie może zrozumieć siebie, bo może dotknąć tylko tego, co jest materią, co jest w pozornym bezruchu, czyli czymś co się da położyć pod obiektywem mikroskopu, a ludzka istota jest ciągiem zmian, jest płynącą rzeką, a jej większość jest niedotykalna. Ta istota sprzed roku jest kimś zupełne innym niż w tej chwili, niż jutro rano i to fizycznie, biologicznie, psychicznie, emocjonalnie … A jak zbadać świadomość – duszę?

Człowiek tworzy rzeczy, nie tworzy procesów, a te które mu się wydaje, że stworzył, to tylko fikcje, podróbki – to nagromadzenie rzeczy.

Rzeka nie jest rzeczą, motyl, drzewo nie są rzeczami, są procesami. Coś w nich płynie, są samodzielne, odradzają się – są wieczne. Jest w nich tajemnica.

Człowiek jest tajemnicą, a mimo to nie potrafi stworzyć tajemnicy, mało tego, nie potrafi odkryć swojej własnej.

I tak to pozostawię: wiatrak to rzecz, nie ma w nim żadnej tajemnicy, człowiek to proces, tajemniczy, nie do zgłębienia proces. Człowiek to rzeka tajemnic, to ocean tajemnic pełen energii, podtrzymującej to wszystko razem, łączącej energii miłości.

Miłość też jest procesem.

Ręce nie potrafią tworzyć procesów: miłości, przyjaźni, życia. I umysł człowieka tego nie potrafi. Przede wszystkim nie potrafi zrozumieć.

To dobrze. Bo mamy motywację do zgłębiania, do próbowania, do cieszenia się, do inspirowania, do kochania, do życia.

Powiedziałem do siebie: - Ciesz się zatem chłopie tą tajemnicą, bądź procesem i zajmuj się procesami, nigdy rzeczami, a wtedy twoja radość istnienia, ciekawość, odczuwanie, będą nieustającymi procesami.


Piotr Kiewra

piątek, 15 stycznia 2016

Oddalająca się bliskość

Pragnienie nie ma dna, dlatego nie można go spełnić. Spróbuj wypełnić wodą garnek bez dna.
Osho

Gdy patrzę na wiatrak, to co się takiego dzieje? On skłania mnie do odczuwania ciszy. Prowokuje mnie do rozmowy z moim wewnętrznym mistrzem. Tak samo odczuwam to w kontakcie z książką, z drzewem, i coraz częściej z ludźmi.

Dlaczego zwróciłem się w tę stronę? Tak, z powodu cierpienia. A skąd cierpienie? Sprawiły to „ludzkie” miłości. Jaka jest ludzka miłość? A no taka, że im bardziej się zbliżasz do ludzkiej istoty, im więcej jej dajesz, im bardziej się jej powierzasz, tym bardziej się od ciebie oddala, tym bardziej się broni. Im dłużej to trwa, tym bardziej cię nienawidzi.

I z czasem zaczynasz mądrzeć. Chyba tak, bo za którymś razem przestałem popełniać ten sam błąd. Gdy ćwierć wieku gonisz króliczka, jeszcze niewiele wiesz. Gdy przez kolejne kilka lat gonisz innego, nagle doznajesz olśnienia: nie zbliżam się, by się zbliżyć. Zbliżenie jest niemożliwe, bo w modlitwie nie mogą się połączyć dwie nieautentyczne rzeczy. Mogą się połączyć istnienia - dusze, ale nie dwie głowy.
Otóż, zbliżam się po to, by cierpieć i się uczyć, by zrozumieć.

Bliskość z mistrzem jest autentyczna. On nie ucieka, gdy się do niego zbliżam, wręcz przeciwnie, jego bliskość się pogłębia, jest coraz bardziej oddany, coraz bardziej kochający, coraz bliższy, a im bliższy, tym więcej rozumiem.

I to właśnie zrozumiałem: im bardziej oddala się ta ludzka część istoty, tym większa szansa na zbliżenie się do tej boskiej części. Ta boska nie ucieka, ona czeka na wspólną modlitwę.


Piotr Kiewra 

czwartek, 7 stycznia 2016

Zabijanie serca

Z cyklu Prawda wiatraków

Szedłem z twarzą zwróconą ku słońcu. Pomyślałem: - Ty zawsze jesteś prawdziwe, w tobie zawsze jest dobra energia, ty masz kochające serce!
Rozejrzałem się i wszędzie znajdowałem dowody jego gorącego serca.

Gdy skręciłem na północ, wtedy zamiast słońca, wiatraki zaglądały mi w oczy. – Tak, wy też macie gorące serca. Dowody są za mną, w mieście. – podziękowałem im.

Za miastem, w polu zobaczyłem dwóch ludzi. Jeden ścinał drzewo, drugi, mały człowiek, przyglądał się. I natychmiast przebiegło przeze mnie pytanie: - Czego on uczy swego syna?

Szedłem dalej i kontemplowałem tę scenę: - On niczego nie uczy, on zabija w dziecku jego serce. Swoje ma od dawna już martwe. Gdy był mały, ktoś inny w nim je zabił. A później już całe życie tak egzystował.

Kto zabija nasze serca? Ci, którzy uczą nas walki – uczą walczyć o rzeczy, o większego siebie, o przestrzeń. Oni uczą nas żebrać. Tak, wszyscy ludzie z martwym sercem stają się żebrakami, bo bez serca nie można już obdarowywać bezinteresownie – można tylko brać i oczekiwać współczucia od innych. Żebracy uczą żebraków.

Społeczeństwo i jego władza zabija serca, bo jemu potrzebne są owce, a nie mędrcy i wolne jednostki.

Kto jeszcze je zabija? Ci, którzy nas uczą matematyki, kalkulacji: Co nam się bardziej opłaca, czego nie warto robić. Uczą wykorzystywania innych. Oni rozwijają głowę, a zabijają serce. Tak, można mieć albo wielką głowę, albo wielkie serce, więc w pogoni za sukcesem wygrywa głowa – serce jest przeszkodą, więc w tych małych, bezbronnych istotach zabija się serce. Daje im się siekierę do ręki i każe ścinać drzewo, deptać kwiaty, truć owady i robaki. Każe im się konkurować z ludźmi, z naturą, z samym sobą.

Kto jeszcze zabija? Ci, którzy uczą nas się modlić. Każą się modlić głową, przy pomocy słów, przy pomocy próśb. Uczą nas prosić Boga o miłość, o rzeczy, o sukces w pokonywaniu innych, o łaskę przy obdzielaniu dobrami. Taka modlitwa zabija serce, zabija ufność. Taka modlitwa nie jest podziękowaniem i wdzięcznością, jest żądaniem, oczekiwaniem.

Tylko ciche serce umie się naprawdę modlić, bo modlitwa jest połączeniem. Serce łączy, głowa dzieli, serce kocha, głowa nienawidzi, serce tworzy wspólnotę z naturą, z innymi sercami, bez wygrywania, głowa nie łączy, ona tylko dodaje lub ujmuje rzeczy, kolejnych ludzi, nawet dzieci, by uczynić nas większymi, bardziej wartościowymi, zapisanymi w historii, by zabić naszą samotność.

Modlitwa serca jest komunikowaniem, radosną rozmową i jest cicha. Modlitwa głowy jest krzykiem na cały świat, by wszyscy słyszeli.

No tak, gdy zabije się serce, czujemy się samotni i wtedy zaczynamy dzielić, oczekiwać, walczyć, zabijać … tworzymy taki świat, jaki tworzymy … od wieków.

Odwróciłem się do słońca, by wysuszyło moje łzy, lecz po chwili zmieniłem zamiar – otworzyłem ku niemu moje serce, a ono się uzdrowiło. Każdemu może ozdrowieć, jeśli się je otworzy. Tego małego chłopca również … Tylko czy ci, którzy mu je zabijają, na to pozwolą?

Nie pozwolą, wiem, że nie pozwolą, ale gdy dojrzeje, gdy się nacierpi, to zrozumie sam i je otworzy. Tak, cierpienie to przewodnik w uzdrawianiu serc.

Zabijanie serca to jego zamykanie, a otwieranie jest uzdrawianiem.

Nie trzeba modlić się do słońca, by suszyło łzy. Trzeba dziękować za dar zrozumienia, za mądrość ukrytą we łzach.

Skąd wiem, że serce tego chłopca się uzdrowi? Wiem, bo też byłem małym chłopcem.


Piotr Kiewra 

sobota, 2 stycznia 2016

Rzeczy nieistotne

Z cyklu: Prawda wiatraków

Patrzyłem na wiatrak i zastanawiałem się: co takiego istotnego on robi? Robi coś dla człowieka, bo był jakiś cel jego stworzenia, ale dla siebie … chyba nic.
I tak … chyba też jest z człowiekiem: dla całości jego robienie, a właściwie bycie, ma sens, ale dla niego samego? No może poza rozwojem – odkrywaniem samego siebie, to pewnie tak, lecz niczego istotnego więcej nie robi.

I tu mnie wiatrak zaskoczył, owszem, poza jednym, nie robi niczego istotnego, ale za to nie robi rzeczy nieistotnych, na przykład: nie gada, nie zastanawia się, nie martwi się, nie lęka się. Nie myśli o tym, co robią, co mówią, co myślą inni. Nie współczuje tym, którzy udają sieroty, nie stoi na scenie i nie gra dla zainteresowania i docenienia innych sobą, o nic nie żebrze.  

O ileż wiatrak jest mądrzejszy ode mnie? Nie zajmują go rzeczy nieistotne.
A ja? A człowiek w ogóle?

Życie jest jedno, jest krótkie i dlatego jest warte rzeczy istotnych, tylko takich jest warte.

Dzięki niemu doszedłem do wniosku, że jeżeli odrzucę rzeczy nieistotne, zostaną tylko te istotne. Co jeszcze, zatem nieistotnego mógłbym robić, albo robiłem, albo robię?
 Nie powinienem zmieniać świata, bo zmienianie świata jest naprawdę rzeczą nieistotną, bo niemożliwą do osiągnięcia i bardzo szkodliwą dla niego i dla mnie. Politycy zajmują się zmienianiem świata od tysięcy lat i co osiąnęli? Niczego nie naprawili, a wszystko zepsuli. Szkoda życia na uprawianie jakiejkolwiek polityki – tej wobec świata, ludzi, bliskiej osoby, czy wobec drzewa, ptaka, czy siebie. Szkoda.

A gdybym miał znaleźć najbardziej nieistotną rzecz, którą robię, co by to było?

Walka. Walka jest niepotrzebna, a skoro tak jest, to niepotrzebne są oczekiwania, cele, marzenia. Skoro tak, to jest potrzebne temu przeciwne, czyli poddanie się, poddanie się woli życia, poddanie się wiatrowi. Czyli ufność jest najbardziej potrzebna, jest najbardziej istotna.
Patrzyłem na wiatrak, teraz patrzę na drzewo, tak na drzewo: ono się poddało słońcu, deszczom, burzy, ptakom, porom roku. A to jest życie, to jest rzeczywistość. Poddało się i kwitnie, wydaje owoce i wygląda na żywe i kwitnące, nie tylko na powierzchni, a i gdzieś wśrodku.
Na tym polega jego przewaga nade mną: robi rzeczy istotne i poddało się całkowice rzece życia. Ja i inni ludzie gramy zadowolonych na wierzchu, a jesteśmy nieszczęśliwi, bo ciągle poszukujący w środku.

Co jest jeszcze nieistotne?

Wszystko co służy tej grze: czyli rozwijanie swojej osobowości, charakteru, bo to służy tylko byciu aktorem, byciu sierotą. Bo tym się właśnie gra, tym się chce przyciagać innych i ich współczucie, tym się chce zabijać swoją samotność. Smutek, nieszczęście, choroba, też są nieistotne, bo nie są prawdziwe, są zmyślone, są zagrane z powodu strachu, bo nie są miłością. Wszystko, co jest strachem, jest nieistotne i szkoda na to życia.

Co jest jeszcze nieistotne? A co jest istotne?

·        Nieistotne jest stać w miejscu i podziwiać innych ludzi, brać z nich przykład. Istotne jest być sobą.
·        Nieistotne jest uczyć się, zdobywać wiedzę, być nauczycielem. Istotne jest mieć mistrza i wędrować jego ścieżką.
·        Istotne jest wejść na szczyt i tylko patrzeć, bo cała wiedza już jest i była zawsze.  
·        Istotne jest by być teraz, a nie we wczoraj i nie w jutrze.
·        Istotne jest by kochać, a nieistotne oczekiwać kochania, lub nastawiać się na jakikolwiek wynik, czy sukces w kochaniu,
·        Nieistotne jest dążenie do bycia większym niż teraz, posiadanie więcej.
·        Nieistotne jest oczekiwanie jakiegokolwiek sukcesu, istotna jest wolność od napięć tworzonych przez oczekiwania.
·        Istotne jest by uporać się z największym śmieciem we mnie, bo wraz z nim znikną pozostałe śmieci, a więc nieistotne jest stawanie się jakimś tam kimś.
·        Istotne jest zniknięcie mnie samego, a więc zaprzestanie identyfikacji z moją głową.
·        Nieistotne jest ocenianie, istotne jest obserwowanie, bo gdy obserwuję znikają rzeczy nieistotne.
·        A najbardziej istotne jest obserwowanie siebie, pamięci, swojej myśli, swoich słów zanim pójdą w świat, bo tylko w nich są rzeczy nieistotne.

Czym się różnię od wiatraka i od drzewa?

Myślą. To ona tworzy rzeczy nieistotne, to ona tworzy nieobecność, to ona stworzyła moją nieistotność, to ona mnie oderwała od prawdy, od życia, od mojej istoty, od całości.To ona stworzyła wrażenie oderwania od istoty wszystkiego.

I to zastanawianie się nad rzeczami istotnymi i nieistotnymi jest próbą rozwiania chmur składających się z myśli, czyli rzeczy nieistotnych.

Istotne jest po prostu bycie.

Odwróciłem się od wiatraków i ruszyłem do domu. Coś z tego patrzenia na wiatraki pozostało jednak, bo od tej pory obserwuję, co istotne jest, a co nie jest. Jest w tym obserwowaniu sporo zabawy, jest radość, jest rozluźnienie, jest coraz więcej rzeczy nieistotnych, których nie robię.


Piotr Kiewra

wtorek, 29 grudnia 2015

Mądrość drzew

Z cyklu Prawda wiatraków

Gdy idę przez moje miasto, z wielu miejsc widać wiatraki, górują nad budynkami, drzewami – tylko chmury są wyżej.

Gdy któryś tam raz ujrzałem ich pracę, ich realizowany kolejny plan dnia, pomyślałem, że to nie może być tylko bezmyślne kręcenie ramionami w kółko, że to jest też sposób poznania świata. Jest to sposób naukowy, bo przecież nauka bada ten świat. I jest to wygodny sposób, bo z góry. Mają dzięki temu większy zasięg niż ja, lecz, gdy poszedłem w zupełnie innym kierunku, zdałem sobie sprawę, że mój jest znacznie lepszy … bo mogę wędrować.

No i tego dnia, pobadałem naukowo wiele rzeczy. Zacząłem mierzyć mądrość. Właściwie, to nie powinienem, tego, co tu piszę okazywać ludziom, bo się obrażą, że ich też mierzyłem, i pewnie poklasyfikowałem.

To jeden powód, a drugi, że badając w ten sposób chciałem okazać swoją wyższość … swoje ego. I wtedy przyszło następujące zrozumienie: badając mądrość ludzi, wiatraków, drzew, słońca i chmur, doszedłem do wniosku, że tak naprawdę mierzę swoją i że bardziej mierzę swój poziom ignorancji, niż mądrość. A z takimi wnioskami mogę się już spokojnie upublicznić, bo najwyżej, znowu, jak to zwykłe u nauczyciela, zostanie oceniony mój poziom ego.

Co takiego mi się nasunęło?

Ale powoli, po kolei … mierząc coś w tych sferach pojawiły się pytania: Czy aby jest to metoda naukowa, bo mierzę coś, co jest niewidzialne, niemierzalne, a poza tym … badam siebie? Czyli nie ma tu obiektywizmu, czyli nie jest to nauka. A skoro nie jest to nauka, to jest to religia, bo ona bada nasze wnętrze, naszego ducha, stopień jego przebudzenia, a więc gotowość do obdarowywania miłością.

Gdybym badał poziom wiedzy, stopień przyswajalności przez mój umysł – inteligencję, byłaby to nauka, może lekko subiektywna, bo na sobie poprzez innych, ale badam tu zupełnie inną sferę, nie psychikę, nie umysł, nie inteligencję, która jest mierzalna, lecz zupełnie inną sferę – ducha. Mądrość jest przejawem przebudzenia, czyli odsunięciem się od wiedzy i od umysłu. I co odkryłem? Że jestem ignorantem.

Bo po pierwsze: ludzie słuchając mnie, mojego gadania, reagują różnie, lecz najczęściej są niechętni, czuję, że się im narzucam, czyli nie jestem zbytnio mądry. Po drugie: do mądrego, do mistrza, ludzie sami przychodzą, a głupiec wędruje po świecie, jak żebrak, jak sierota pragnący uznania w oczach innych, w poszukiwaniu uczniów, lub choćby kogokolwiek, kto wysłucha i doceni.

Gdy to zrozumiałem, wywnioskowałem, że wiatraki i drzewa są mądrzejsze ode mnie, bo nie wędrują i są ciche. Gdy tego samego dnia, stanąłem przed moim ulubionym drzewem, królem tutejszej puszczy, poznałem jego mądrość. Mądrość przejawia się w ciszy, braku przywiązania do gadania, do poszukiwania słuchaczy, do poszukiwania kogoś, kto by doceniał za cokolwiek.

Drzewa, wiatraki, chmury, słońce, czy zwierzęta o to nie żebrzą, nie robią z siebie sieroty, by to wyszarpać, w gorączce, w biegu i w walce, od innych.
Popatrzyłem na to drzewo i znalazłem w nim mądrość, właśnie w ciszy. Mimo, że się nie narzuca, nie gada, nie obnaża się, ale za to kwitnie i wydaje owoce nie dla poklasku, nie dla sukcesu, nie po to by wzbudzić zainteresowanie i nie po to by je doceniono. Więc, nie jest to aktorstwem, grą, chęcią bycia na scenie, tak jak u ludzi, jest mądre. Drzewo o to nie zabiega, a to ma. To się czuje.

Tak, mądrość się czuje, a nie słyszy.

Znalazłem w nim wolność i znalazłem w nim ufność. Życie, rzeczywistość, natura przynosi mu wszystko, co potrzebne, a ono nawet nie prosi, nie walczy, nie robi żadnego nerwowego kroku, nie snuje żadnego planu. Wie, ufa, że to się samo przydarzy. Przydarza się już siedemsetny raz pod rząd, więć jak można nie ufać? A ludzie nie ufają.

Mądrość jest ukryta w ciszy. Mądrość to miłość, to sposób na jej odnajdywanie, w drzewach, słońcu, a dzięki ich miłości i … w sobie.    

Czyli jednak trochę pokrzepienia znalazłem w nim, i w wiatrakach, i w słońcu, bo skoro byłem w stanie wykryć w nich mądrość, to, co ją mogło w nich odnaleźć? Tak, moja własna, czyli moja wrażliwość na uczucia. I chyba na tym polega jej odkrywanie: na odkrywaniu w ludziach, drzewach, wiatrakach.

Czy powinienem się czuć pokrzepionym? Chyba nie, bo drzewa, wiatraki nie poszukują, nie potrzebują pokrzepiania się, bo są silne, a tylko słabi potrzebują pokrzepiania, potrzebują skądś czerpać energię … I to też zrozumiałem, z obserwacji tego drzewa: dawanie krzepi, ufność krzepi, poczucie wolności krzepi, miłość krzepi.

Tak, czas zapomnieć o wędrówce w poszukiwaniu czegokolwiek, co krzepi, czas na wędrówkę bez celu, bez pytań, bez badań.

Liczy się tylko uważna obserwacja, a wszystko JEST.


Piotr Kiewra