sobota, 30 stycznia 2016

Wiatraki i lustra

Gdy wielka, złota kula chowa się za horyzontem, tak na chwilkę, barwi siebie i niebo pomarańczem i czerwienią, a przenikając chmury szarymi smugami, z drugiej ich strony tworzy różnej głębi cienie.
To magiczny czas, a wiatraki w zachodzącym słońcu to poruszający widok. W ich grze ze światłem jest węcej tańca niż wśród nieruchomych drzew i leniwych chmur. Żywe smugi światła i cienia tańczą ze swymi trójrękimi partnerami, krążąc, obiegając, dotykając, pieszcząc, błyskając i cieszac się udziałem w tej krótkiej zabawie. I nagle nikną. Zostaje tylko ich prawie nierozłączny przyjaciel, wiatr, z tym szepcą głośniej lub ciszej, prawie bez przerwy.

Przyglądałem się wiatrakom z daleka, w zachodzącym słońcu i na tle rozgwieżdżonego nieba, na tle chmur oświetlanych od spodu rytmicznie czerwonym światłem. To ich rozmowa z gwiazdami.  Czasem, gdy nad nimi biegną niskie chmury, tną je, próbują rozproszyć, przegonić.

W wieczornej, a chwilę później, we wczesno-nocnej ciszy, to mnie poruszało.

Z tego poruszenia przyszło takie porównanie: człowiek i wiatrak, człowiek i wszystkie inne obiekty, i wreszcie człowiek i wszyscy inni ludzie.

Czym dla nas – dla mnie są wiatraki, drzewa, ptaki, słońce, góry i chmury? Czym dla nas, dla mnie są ludzie? Kim jest przyjaciółka, przyjaciele, ludzie bliżsi i dalsi, ci kochani i zupełnie obcy?

I później, gdzieś ze wspólnego z wiatrakami kontemplowania ciszy, przyszła odpowiedź: to nasze lustra. To lustra … a z rzadka mistrzowie.
Skąd do mnie przyszedł ten głos? Może mówił do mnie wiatrak, a jego słowa niósł wiatr? Może było inne źródło? Nie wiem skąd, lecz cicho szeptał:
- W ludziach odbijają się nasze słowa i myśli. Wobec nich mamy oczekiwania, z nimi próbujemy zabijać swoją samotność, ich okłamujemy, dla nich się wysilamy, coś kreujemy, coś im dajemy, nimi się opiekujemy, im współczujemy i kochamy. U nich zabiega o współczucie, zainteresowanie, znaczenie, opiekę, przyjaźń i miłość, nasze ego. O miłość staramy się najmocniej. Właściwie tylko o nią się staramy, to pragnienie pochłania nas całkowicie. To jedno jedyne pragnienie jest treścią całego życia – od poczatku do końca. Mało kto się do tego przyznaje, ale taka jest prawda.

Pokochujemy ich ego, a mamy nadzieję, że oni pokochają nas całych. Lecz lustra nie mogą pokochać, lustra mogą tylko oddać to, co dostaną od nas. Dlatego zawsze przyciągamy sobie podobnych. A ponieważ nasza miłość nie jest prawdziwa, to i lustra oddają nam nieprawdziwe rzeczy. Pokochujemy czyjś charakter, zewnętrzną postać, urodę, sposób bycia, wiedzę, bystry umysł, znaczenie w środowisku, materialne bogactwo, lub wielkość marzeń. Pokochujemy ich radość lub smutek, ich nieszczęście, ich samotność i sieroctwo. Pokochujemy, a to nie jest ich prawda, więc i nasza miłość jest nieprawdziwa, bo kochamy to, co sztuczne, wykreowane, teatralne, wykalkulowane. Ta sztuczność jest taka sama jak nasza, czyli stojących przed lustrem. Oni ją tylko odbijają.

Przywiązujemy się do tego i do nich, próbujemy zawłaszczyć, wtedy uciekają. Tak samo jest z nami, gdy ktoś próbuje nas zawłaszczyć uciekamy. Tak się dzieje, bo wolność jest naszą naturą. Wolność nie należy do ego, jest wartością naszej duszy i tak naprawdę to wolność innych unieszczęśliwia nasze ego. Im bardziej ktoś ucieka i nas unika, tym silniejsza jest ta nasza „miłość”. I w drugą stronę tak samo: im mniej kogoś chcemy, tym bardziej nas pragnie.

Treścią naszego zwykłego życia jest gra, jest udawanie, są starania o jak najlepszy wizerunek u innych. Po prostu robimy wiele dla lustra, ubieramy pięknie, modnie, stroimy najlepsze zestawy swoich min, lejemy łzy, pokazujemy „autentyczny” smutek i udawaną radość. To wszystko z czystej kalkulacji, chcemy przekonać lustro, że jesteśmy najlepsi, najpiękniejsi, najbardziej wartościowi i najbardziej godni miłości. A to wszystko tylko gra, tak naprawdę, za tą grą jest wielka pustka.

Dlatego, gdy się zbliżamy do lustra, to odkrywamy tę pustkę: po drugiej stronie jest tak samo, bo tam widzimy swoją pustkę, swoją grę.

Dlatego bronimy się przed głębszym poznaniem. Pragniemy bliskości, wszyscy jej pragną, lecz uciekamy, gdy ktoś zanadto się zbliży, bo boimy się, że odkryje naszą pustkę, grę, w której nie ma nic, prócz samej gry. Boimy się łączyć dusze, bo wydają nam się pustką. Tak nam się wydaje, bo nigdy do niej nie zaglądaliśmy, bo nigdy jej nie rozchmurzyliśmy, bo nigdy nie byliśmy w stanie wyciszyć myśli, a to nimi zachmurzamy duszę.

Kochanie luster, to nie jest kochanie, to jest gra w kotka i myszkę, w lisa i króliczka. Raz jesteśmy króliczkiem, a raz liskiem. Im bardziej liskiem, tym mniej jesteśmy szczęśliwi, bo przecież nasza miłość … nam ucieka. A tak naprawdę nie ma tu nieszczęścia, ono jest udawane, grane, przez nasze ego, bo tu nie ma miłości, jest tylko gra.

Nie wchodzimy w głębię lustra, nie przekraczamy granicy, bo sami stawiamy opór, budujemy zasieki. Lękamy się kogoś wpuścić za mur i sami boimy się jego przekraczania. To jest niebezpieczne: bliskość ciał owszem, bliskość dusz – nie. Poznanie ciał jest płytkie, a dusza to oceaniczna głębia, coś nieznanego, bez dna. Tak naprawdę to, co w lustrze odbite, to znane, to co za nim, tajemnicze, nieznane, napawające lękiem. Czasem lęk jest jeszcze większy, boimy się poznania ciał, lecz raczej to tylko wymówka, niska jego ocena, a tak naprawdę, albo płycizna, chwilowa przyjemność - nieprzyjemność  jego poznania, albo wielki lęk przed zmianą, przed utratą tego co jest.

Wobec ludzi jesteśmy tacy, wobec drzew, ptaków i wiatraków jesteśmy inni, przed nimi nie gramy. Dlaczego? Bo nie jesteśmy w stanie poruszyć drzewa swoją grą. Wobec drzewa nie zabiegamy o jego miłość i inne względy, bo ono oddaje tylko to, co prawdziwe. Nasza gra wystraszy ptaka, lecz gdy damy mu prawdziwą miłość, nie ucieknie, siądzie na ramieniu.


Wiatraki sprowokowały mnie do pytań, więc uznałem je za swoich mistrzów. I tak chyba jest, że mistrzowie pomagają nam odkrywać naszą prawdę. Drzewa, słońce, kwiaty, ptaki i inne zwierzęta, wiatraki i wszystkie przedmioty oddają nam tylko naszą prawdę. Nie oddadzą nam żadnych sztucznych rzeczy, oddadzą prawdę.  Gdy obdarowujemy je akceptacją, docenieniem ich istoty, oddają nam to samo. Dopiero wtedy poczujemy z nimi bliskość.

Te rzeczy to mistrzowie, to nie lustra. Będą naszymi lustrami, gdy sami staniemy się mistrzami, gdy przestaniemy grać, gdy staniemy się sobą, gdy zaakceptujemy tylko i wyłącznie naszą prawdę, i gdy nią zaczniemy się dzielić. To jest prawdziwa miłość.

Wśród ludzi też są mistrzowie. Lecz oni nie oddadzą nam naszego fałszywego uśmiechu, naszej nieprawdy. Takich luster się boimy, bo te mówią całą prawdę, przed takim lustrem stajesz całkiem nagi, niczego nie jesteś w stanie ukryć, nie pomoże żadna mina, żaden strój, żadne słowo, choćby najpiękniejsze, nie pomoże wiedza, piękny charakter, uroda, bo oni widzą duszę, to co pogrążone w pustce.

Nie lubimy, nie kochamy mistrzów, bo mówią i pokazują okrutne i brzydkie rzeczy: bo obnażąją nasze pozory, naszą grę, nasz fałsz. To jest ich miłość. Nie pokochamy ich póki nie zgodzimy się, że to oni mają rację, póki nie zaufamy bezwarunkowo i nie pozwolimy się im prowadzić.

Ta miłość nie jest gorąca i namiętna, póki spowijają nasze istoty – dusze, mroki chmur naszych myśli, póki identyfikujemy się z głową. Bliskość z mistrzem to porozumienie, to zrozumienie siebie, to bycie sobą. Im bliżej jesteś swojej prawdy, im bardziej akceptujesz siebie, im mocniej siebie kochasz, tym bliżej jesteś mistrza, tym bliżej jesteś prawdziwej miłości, tym bardziej odkrywasz, że mistrz jest miłością i że ty nim jesteś.

Tym sposobem uznałem wiatraki za swoich mistrzów.

Lecz jest w tym pewien problem, czy iść za mistrzem, czy lgnąć do luster. By być z mistrzem … wysiłek będzie wielki. On nie ma nic, czego by się trzymał, jest wolny, nie ma żadnych oczekiwań, nie czuje się samotny. Mistrza nie wiążą żadne łańcuchy, bo nie walczy o akceptację, o dobre wrażenie, o przyjaźń i miłość. On w ogóle nie walczy. Ja też mam porzucić walkę, mam wyrzucić wszystkie śmieci, czyli oczekiwania, przekonania, cudzą wiedzę, myśli o sobie i innych … A tak, to ciężka praca. Tak wygląda ta droga. To oczyszczanie się.

Druga jest łatwiejsza, bo idą nią wszyscy, idą nią wszystkie lustra. Patrzą się nawzajem w odbicia i ta jedność nieszczęść, nieprawdziwych miłości, namiętności, oczekiwań, niespełnionych marzeń, niezrealizowanych celów, trzyma ich w szyku. Identyfikują się z tym tłumem, nawet uważają, że bycie w tym tłumie jest ich misją i że zbawią siebie, gdy spełnią oczekiwania innych. A komu się to udało? Kto spełnił wszystkie 7 miliardów oczekiwań? No kto? Gdzie takie lustra są?

Lustra nie mogą spełnić niczego: żadnych oczekiwań, marzeń, celów, nie mogą zrealizować siebie, bo to niemożliwe. Nie można ulepić z czegoś, co nie istnieje żadnej rzeczy. Można się tylko karmić iluzjami i podtrzymywać nadzieje zmieniając lustra. I to jest chyba cel istnienia tego tłumu: szukać innych luster i próbować znaleźć takie, które prawdę ci powie. Czyli w końcu, po długich poszukiwaniach odnajdujemy chwilkę ciszy, być może właśnie przy wiatraku, lub gdzieś nad morzem, czy w górach, w czasie zachodzącego słońca wszelkiej nadziei, by stanąć przed mistrzem i porzucić pogoń za lustrami.

I taka chwila, dzięki wiatrakom, zdarzyła się mi.


Piotr Kiewra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane