sobota, 12 marca 2016

Obsesja robienia

Miałem kiedyś kumpla, który nie mógł zaakceptować tego, że miewam takie chwile, w których nic nie robię. Dziwił się, że mogę siedzieć nad jeziorem, patrzeć w chmury i słońce, chlupać nogami w wodzie ... i że sprawia mi to radość. 

Nie mógł zrozumieć mojego chodzenia po lesie i łące, nie mógł się w tym doszukać jakiegoś powodu, jakiejkolwiek przyczyny, dla której on mógłby to robić. Jego zdaniem marnowałem czas, niepotrzebnie „zbijałem bąki”. Dla niego każde „robienie” musiało mieć sens i w ogóle, chwile bez robienia nie miały sensu.

Szukał więc nieustannie czegoś do zrobienia, czegokolwiek, aby tylko mieć ręce zajęte, a gdy mimo wszystko nie był w stanie znaleźć jakiegoś celu, to krytykował moje nicnierobienie i robił wtedy buzią, czyli gadał i gadał.

Siedziałem nieraz na ławce w parku i po prostu patrzyłem przed siebie, a on czasem się dosiadał i pytał, co robię, więc mu odpowiadałem (by się odczepił), że patrzę jak trawa rośnie, obserwuję pracę pszczół i motyli wśród kwiatów, albo, że obserwuję ludzi idących chodnikiem przez park. Mimo to, czepiał się dalej, „że to robienie nie przynosi żadnego pożytku i powinienem znaleźć jakieś pożyteczne zajęcie”.

Pytał też często, o czym myślę, a ja odpowiadałem – zgodnie zresztą z prawdą, że o niczym. To go powalało. Wpadał wtedy w złość, mówiąc, że to niemożliwe, bo nie można o niczym nie myśleć, że po to mam głowę, by nią myśleć. Cytował wtedy swego dziadka: „w pustej głowie siedzi diabeł” i że trzeba o czymś myśleć, trzeba głowę, tak samo jak ręce, czymś zająć, by nie zwariować.

Wtedy czułem, że on sobie z pracy nade mną, nad moim nicnierobieniem i nicniemyśleniem zrobił jakąś misję, by mnie nawrócić na „drogę jaką idą inni”. Tak mi to uzasadniał, mówił: „spójrz na innych, oni coś robią, ty też coś rób, bo nie można nic nie robić, bo to grzech, bo urodziłeś się po to, by robić coś pożytecznego dla innych”.

Chyba zapadło mi to w głowę, poczułem się winny i zacząłem się przyglądać, co robią inni i co robi mój kumpel i odkryłem, że w dużej części, robią to samo, co ja: jedzą, chodzą, używają narzędzi do kopania, grabienia, rąbania drewna, grają w piłkę, chodzą do szkoły, bawią się, natomiast „starzy” chodzą przez środek parku do pracy, a później z niej wracają.

Ci inni odrabiają lekcje, czytają książki, chodzą po zakupy, robią coś w ogródkach, na podwórku i w domu. Ja robiłem to samo, tylko, że mój kumpel dużo wolniej i mniej dokładnie. Więc ja miałem czas wolny, a on nie i musiał dalej „robić”. A gdy już zrobił, myślał nad tym, co ma robić, żeby coś robić i robił dalej to, co robił, powtarzał to, co wcześniej, by to poprawić i by coś robić, bo gdy nic nie robił, to się źle czuł, stawał się nerwowy i albo dużo gadał, albo żuł gumę.

Powiedziałem sobie, że ja tam wolę swoje nicnierobienie i niemyślenie, a diabłem się nie przejmowałem, bo odkryłem, że to raczej w tych przepełnionych obsesją robienia czegokolwiek, głowach on się zagnieździł.
Odkryłem to u dorosłych, bo gdy nic nie robili, to pili alkohol, palili papierosy, grali w karty, przeklinali jak szewcy, albo obgadywali tych, co nic nie robią, czyli również mnie.

Przypomniałem sobie właśnie dzisiaj mojego kumpla, gdy patrzyłem na wiatrak obserwując jego obsesję kręcenia się. Zastanawiałem się nad tym, czy to obsesja tego typu jak u mojego kumpla, czy raczej taka jak moja – „obsesja nicnierobienia, niemyślenia, obserwowania”?

Doszedłem do wniosku, że u wiatraka kręcenie się jest jego naturą, czymś takim jak u mnie oddychanie, czyli, że on nie ma żadnej obsesji i nie ma obsesji czepiania się innych, za to, że nie robią tego, co wszyscy i że nie myślą za mało.

Dzisiaj mojego kumpla z podwórka nie ma już na świecie - zarobił się na śmierć papierosami i alkoholem, robieniem czegokolwiek, aby coś robić. Nigdy w swoim robieniu nie miał żadnej przerwy, chwili wytchnienia, chwili niemyślenia, bo ciągle miał obsesję, ciągle ścigał go diabeł, ciągle był smutny, ciągle wypełniony celami do zrobienia.

Tak, zarobił się na śmierć tym robieniem. Chwile, w których mogło mu się zdarzyć niemyślenie o nicnierobieniu, wypełniał alkoholem.
Nie wiem, jakie ten alkohol miał działanie, bo do „robienia” nim, też się nie dałem przekonać.

Gdy się dzisiaj nad tym zastanowiłem, czego ten mój kumpel się dorobił na robieniu, co takiego on, i jemu podobni, zrobili pożytecznego dla innych, to zobaczyłem, gdzieś tam w oddali, chichoczącego diabła, uganiającego się za takimi jak mój kumpel i przekonującego do robienia czegokolwiek.

Zobaczyłem pustkę ich dokonań, dzieło niczego nie warte. Zobaczyłem ich trzęsące się dłonie nerwowo ściskające jednego papierosa za drugim, puste butelki i kieliszki i tak samo puste ich spojrzenia, ich chwiejny, zmęczony krok, bieg, ich kąśliwe słowa.

Zobaczyłem ich dawno upadłe dzieło, ale zobaczyłem też przekazaną innym obsesję. I to chyba największe ich dokonanie, ich dorobek życia, ich zasługa robienia: udało się im zaszczepić w swoich dzieciach, w potomnych, obsesję robienia i myślenia o robieniu. Udało im się przekazać figlarnego i śmiejącego się z nich, diabła. Podali go do rąk i umysłów następnych pokoleń.  

- Ja tam wolę swoją pustkę …  i nicnierobienie, i niemyślenie. Ten diabeł, chyba, bardzo mnie nie lubi, bo trzyma się z dala od mojej pustki i niemyślenia. On chyba nie lubi pustki. Aaaaa …, a może to obsesyjne myślenie jest diabłem? – poczułem, gdzieś tam w środku.

Może … i dlatego pozostałem i pozostaję sobą.


Piotr Kiewra 

1 komentarz:

Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane