24. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Po wczorajszym maratonie w górach, przez całe Tatry Zachodnie, dzisiaj chciałam odpocząć, a poza tym od rana mżyło, a i burze górale przepowiadali. Poszłam więc w miasto. Ulice puste, tylko na Krupówkach trochę ludzi, reszta w lokalach. Zajadają, popijają, słuchają góralskiej muzyki. Wstąpiłam więc i ja w ten świat. Gdzieś w kącie znalazłam nie zajęty stolik, usiadłam tyłem do sali, bokiem do grajków.
Zamówiłam sobie placek po zbójnicku (u górala wykłóciłam wegetariański, chociaż mi mówił, że to już nie będzie zbójnicki) i na spróbowanie góralskiego piwa. A co! Dzisiaj moje święto. Tym piwem i plackiem, wizytą w tym lokalu uczciłam swoje imieniny. Nikt mi nie złożył życzeń, więc sama sobie je złożyłam tą chwilą „rozpusty”.
I ta krótka chwila na Krupówkach wystarczyła, by oblazły mnie miejskie sprawy jak muchy kiełbasę …
Czekałam na swój placek i piwo, a tu przysiadł się jakiś człowiek i do mnie: - Dzień dobry pani ministrowo! – a ja mu w odpowiedzi: - Spadaj!
- Ależ pani ministrowo, proszę, nie tak ostro. Przecież nic złego nie robię. Przecież pamięta mnie pani, tyle razy się widzieliśmy. Jestem Andrzej, przyjaciel ministra. Jest pani żon… pardon! – dziewczyną ministra. Poznajesz mnie? Niemożliwe, musisz mnie rozpoznać, nie udawaj. No dobrze, wiem, ja tu też jestem inkognito, no wiesz, paru kumpli, kilka dziewczyn … Zapraszam do nas.
Wszyscy chętnie poznają dziewczynę ministra. Ależ oczywiście, nie ma się czego obawiać, dyskrecja zapewniona. To tylko kilka osób i na mur beton, wszyscy gęba na kłódkę … - rozgadał się jak nakręcona katarynka. A ja do niego zmieszana.
- Ależ człowieku, ja cię nie znam, pierwszy raz cię widzę na oczy i nie znam żadnego ministra. Przysięgam, ani jednego. Nigdy żadnego nie widziałam na własne oczy. Czego ty ode mnie chcesz?
A on do mnie: - Rozumiem, rozumiem, też bym się tak zachował, bo po co takiej pięknej kobiecie, jak ty, dodatkowa sława. I tak już wiele masz, nie jesteś żądna niczego więcej, ale chciałem byś poznała tylko moich kumpli i parę naszych znajomych dziewczyn. No fakt, one naprawdę nie znają żadnego ministra, zresztą skąd, one są miejscowe, a zresztą, kto je tam wie, skąd są … co za różnica, ale ty, co innego. Inna klasa, stolica, władza, co tam jakiś grajdołek, jak ten.
Obiecuję! Pięć minut posiedzisz z nami jako … no dobrze, przedstawię cię jako żonę ministra. Zrozumieją. Jesteś na wakacjach, nie chcesz rozgłosu, całkiem inkognito. Cieszę się! Cóż za spotkanie! Jest z nami kilku wpływowych panów, może i kiedyś oni będą ministrami, i na pewno ucieszą się poznając tak znakomitą postać. – gadał i gadał jak najęty. W miedzyczasie dotarło do mnie moje jadło i napitek, a góralski kelner wnet się oddalił z sowitą zapłatą wrzuconą na tacę, chyba z dziesięciokrotną nadwyżką, od mojego rozmówcy. A ja mu na to:
- Proszę pana. Nie znam pana, ani żadnego ministra. Nie prosiłam o zapłacenie za moje zamówienie i nie przysiadę się do waszego stolika. Nie ma mowy i proszę zabierać stąd swój szanowny tyłek, bo chcę tu być sama, i jestem głodna a pan mi psuje apetyt.
- Ależ nie irytuj się. Na pewno mnie znasz, tyle razy się widzieliśmy, nie musisz tu nikogo udawać, bądź po prostu sobą, rozluźnij się. No dobrze, jakoś spławię tych gości i ich dziewczyny, a później się do ciebie przysiądę. Poproszę, byś coś załatwiła u ministra. Dobrze?
- Człowieku, czy ty mnie w ogóle słuchasz. Po raz któryś powtarzam, że coś ci się pomieszało w głowie. Może znasz kogoś podobnego, ale zaręczam ci, że cię nie znam i nie chcę znać, oraz, tak samo, nie chcę znać żadnego ministra. Odczep się i daj mi święty spokój! – już ledwo wytrzymałam, by tego nie wykrzyczeć na całą salę. Rozejrzałam się, czy nikt na mnie nie patrzy, a tu owszem, od stolika jego przyjaciół, łypało na mnie chyba z dwa tuziny oczu. Widać, że wszyscy panowie inkognito, trochę sztywni bez swoich codziennych, eleganckich garniturów. Paniusie, owszem wesołe, jak jedna, w szpilkach i w minispódniczkach. Pomyślałam: - Nic tu po mnie, za wysokie progi. Gdzie mi aspirować do rangi żony ministra, a gdyby nawet tylko do rangi jego dziewczyny .. to też za wysoko. Nic tu po mnie! I do mojego upartego rozmówcy:
- Zjedz sobie to, za co zapłaciłeś. Ja już nie mam ochoty. Wiesz co, … (coś mi się wymsknęło do niego), najtrudniej wytłumaczyć komuś, nie to kim się jest, ale to, kim się nie jest. I to jest moja nauka na dziś. – i wyszłam.
Ten incydent na długie lata pewnie zohydzi mi Krupówki i tamtejsze lokale. Być może też nie będę już obchodzić imienin, bo po co, skoro nawet jednoosbowa impreza się nie udaje. No i nie spróbowałam placka po zbójnicku i piwa, a gdybym zjadła, to byłoby moje najdroższe w życiu jedzenie. Drugi raz mi się taka okazja nie nadarzy, bo przecież już żaden minister nie będzie chciał mieć tak wybrednej dziewczyny.
No i dlatego, od tej pory Tatry to dla mnie Tatry, a na Krupówkach niech sobie balują ministrowie i ich żony, lub dziewczyny.
Piotr Kiewra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane