niedziela, 29 kwietnia 2018

„Ballada pasterska” na Polanie Rusinowej

28. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca

Od mojej pierwszej nocy pod gwiazdami w Tatrach upłynęło dwanaście lat. Bywałam tam, co roku i to dwa, trzy razy w sezonie. Baca i juhasi pamiętają mnie, bo często gadamy, bo dawali mi pobyć na chwilę bacową lub juhasową, hihi.
Teraz przed wyjazdem w Tatry osłuchałam się w radio z Balladą Pasterską Czerwonych Gitar. Została we mnie i melodia, i tekst na dłużej. Rozbudziła ta piosenka moją „ogólną sentymentalność”, pogłębiła też sentyment do Tatr, a szczególnie do Rusinowej.
I pierwszego dnia po przyjeździe od razu zasuwam tam w podskokach.
Baca chyba wyczuł ten pierwszy rodzaj sentymentu u mnie i zorganizował mi kilkudniową „balladę” pasterską i wyznaczył na mego nauczyciela pasterskiej sztuki … swego syna. A on „całkiem, całkiem” chłopak, ale lekko nieśmiały wobec kobiet. Bardzo śmiały wobec męskich twardzieli, wobec wilków, a nawet niedźwiedzi, ale wobec płci przeciwnej jego śmiałość topiła się jak śnieg na południowej połaci bacówki na wiosnę.
On był nieśmiały, ja natomiast wyjątkowo naiwna i mało bystra, bo nie domyśliłam się celu tego chytrego planu bacy. Pojuhasowałam sobie na koszt (niewielki zresztą, bo moim hotelem, czytaj szałasem były trawiaste zbocza hali, dachem tatrzańskie, lipcowe niebo, a pożywieniem zapasy jadła przywiezionego z domu w plecaku).
Baca oczywiście wymościł mi specjalne, wygodne łoże dla kandydatki na juhasową drugą połówkę. Wszystkie jego zabiegi, czyli muzyka, śpiew, tańce, pokazy siły i sprawności młodego juhasa zawodziły. Nie pomógł nawet specjalnie zrobiony na takie okazje napój, którym częstowano rzęsiście przy wieczornym ognisku niedoszłą pasterską młodą parę, bo i tak, gdy „dogasał ognisk żar”, byłam sama i „w te noce ciche i bezchmurne, gwiazdy na niebie liczyłam sama”. A napój? A napój … powalał bacę i jego syna … „jak halny wiatr”. Hihi.
Po trzech nocach prawie nieustannej „ballady”, chyba ze zmęczenia, zrozumiałam chyba, o co tu „chodzi”, lecz mój „sentyment” nadal pozostał nienaruszony, ale bacy i jego latorośli tak, bo po trzech takich ogniskach i wypiciu całego zapasu cudownego trunku, od zmęczonego bacy i jego równie zmęczonego syna, lecz nadal nieśmiałego, dostałam „zaproszenie” na następny rok na kolejne nauki juhasowania.
Domyśliłam się wtedy, że czas „ballady” się skończył. Spakowałam plecak ubogacony zapasem oscypków od bacowej i „zanim nocne mgły opadły”, ruszyłam dalej. Ruszyłam nadal sentymentalna „w stronę gór, lasami i dolinami aż do sercu bliskich stron”. Nie mogłam jednak przyjąć prezentu: białego, małego owczarka, na mój prywatny pasterski użytek, hihi.
Od tej pory będę pasać tylko „stada chmur po niebie”, tak pomyślałam. hihihi.
Dopisek z boku: (No i dobrze pomyślałam: W następnych latach juhas już był bardziej śmiały, pewnie inna kandydatka na juhasową była mniej wytrwała … była mniej „sentymentalna”, lub baca udoskonalił swój specjalny trunek na kruszenie sentymentalności. Ucieszyłam się jego szczęściem, chociaż pasterstwa i tych nocy na Polanie będzie mi brakowało).

Piotr Kiewra    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane