10. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
20 lipca. Ruszyłam
o wschodzie słońca na tę trasę, w rocznicę pierwszego lądowania człowieka na
księżycu.
W
przeddzień wieczorem naoglądałam się o kosmonautach na Księżycu i gdy znalazłam
się na Wołowcu i rozejrzałam wokół, zobaczyłam ścieżki jak na srebrnym globie. Naprawdę
było srebrnie … od gradu, a później chmur i mgły. Tak kocham tę ścieżkę, że
zachciało mi się ją powtórzyć, bo z mojej dzisiejszej wędrówki pozostałby …
wczorajszy obraz z lądowania na Księżycu i niewiele więcej … tak sobie
wykoncypowałam. …
…
1 września…
No i … powtarzam. No i znowu … jest kosmos, ale jakże inny … marsjański. Nade
mną prawie nieskazitelny błękit, a wokół … Mars. Naprawdę … w dominującej
tonacji brązów i czerwieni. Później się upewniłam – byłam na Marsie, hihi.
W każdym kroku miałam wrażenie, że właśnie tam
spaceruję, bo te ścieżki są naprawdę nieziemskie. I kolory, i kształt, i typowa
dla tej części Tatr Zachodnich pustka. No, może tych parę jeziorek Rohackich
widzianych z Wołowca, oraz następnych, Jamnickich, w drodze ku Łopacie, nie
pasuje do
kosmosu, ale …
Tylko
błękit nieba, prawie nieruchome, niezwykle przejrzyste powietrze i marsowe
ścieżki, marsowe kolory, marsowy odlot.Tylko nie marsowe … gorąco wokół. Mój
kombinezon kosmonautki to szorty i … stanik, bo … jestem sama w tym kosmosie.
Za to lubię tę
ścieżkę, bo jest tak piękna, że aż pusta, hihi.
Lubię ją
też dlatego, bo jest najdłuższa jaką znam w Tatrach (i chyba to odstrasza tłumy
innych wędrowców. No i chyba nie mają tu nic do zdobycia, bo czy można się
pochwalić zdobyciem ... Łopaty, albo „jarzębinowej górki”? Hihi).
… naprawdę,
ilekroć tędy idę, to dziwię się, że tu tak mało „kosmonautów”, a warto tu być,
bo bez ryzyka lotu międzyplanetarnego możemy się czuć jak na innej planecie.
Więcej tu czasem
żołnierzy – tych od granicy niż turystów. Sprawdzają dokumenty, spisują, pytają
i zawsze parę kroków ze mną przespacerują dziwiąc się, czemu sama idę.
Odpowiadam im, że „mój huzar” właśnie na innej placówce robi to samo, co oni.
No i ich zdziwienie mija. No i mam spokój i mogę iść dalej tą
kosmiczną
ścieżką. Dzisiaj jednak ich ani widu, ani słychu …
Naprawdę
Mars … i tyle.
Na
Jarząbczym posiedziałam sama, delektując się krajobrazem „czerwonej planety”
wokół. Gdzieś w oddali powyżej był sobie
Księżyc, na którym może spaceruje
sobie jakiś samotny wędrowiec. W twarz zagląda mi czyste jak brylant Słońce.
Czegóż chcieć więcej?
Zeszłam do
Kończystego i niżej na Trzydniowiański, a z niego wśród cieni utworzonych przez
wędrujące słońce widzę jeszcze więcej nieco ciemniejszego Marsa.
Kończysty,
Jarząbczy, Łopata, Wołowiec … no szkoda słów. Ten obraz zabrałabym ze sobą, by
pić z niego marsjańską rzeczywistość, karmić się tym, przez cały rok … do
kolejnej kosmicznej podróży …
No i zaczęły
się schody: z kosmosu trzeba wrócić przecież na Ziemię, a te schody z korzeni
kosówek na Kulawcu, to prawdziwie kosmiczna podróż …
No i
spotykam tam parę osób, niby razem, a jednak osobno … każda klnie na te schody,
na świat, na współtowarzyszy i w ogóle na nieszczęśliwe życie …
Nawet moje, w
marsjańskim i słonecznym nastroju, pozdrowienie, nie poprawia ich losu. Hihi.
Myślę: - No coż, sami jesteście kowalami …
Mijam tych
kilka osób, a parę minut później – sporo niżej, spotykam kolejną osobę … tym razem
zapłakaną kobietę.
Zagaduję, a ona mi mówi, że nie wie, po co żyje, że za dużo
schodów w jej życiu.
A ja pytam,
dlaczego tak późno idą i gdzie. Postanawia zejść ze mną i po drodze z
pretensjami: - „Dlaczego Bóg pozwala na tyle nieszczęść, dlaczego daje mi tak
trudne próby, takich ludzi i takie schody?” A ja jej na to:
- Robi to
specjalnie, byś zmądrzała, byś zaczęła inaczej to widzieć. Patrz na mnie. Mi
daje te same i jeszcze trudniejsze schody, a ja się nimi cieszę. On chce, byś
zrozumiała, kim naprawdę jesteś i jak silna jesteś. Nie proś go o nic, tylko za
wszystko dziękuj! Ja o nic nie proszę, a
dostaję i widzę w tym jego łaskę, a
nie karę, więc dziękuję. Nie proś, bo i tak nie wiesz, czy to, o co prosisz,
jest dla ciebie dobre!
Ona pyta: -
Gdzieś ty się tego wszystkiego nauczyła, kto cię nauczył?
- Te
ścieżki mnie uczą i moja samotność, i moja radość, i wdzięczność. Bo, gdy to
masz, przychodzi jeszcze wiecej. A jak się kisisz w smutku i łzach, no to
jesteś ukiszona, tak jak teraz, albo gorzej.
Przestań się mazać i wydoroślej! I nie chciej
niczego od tych ludzi, których gonisz, a oni uciekają, ani od żadnych innych.
Tak jak od Boga, tak i od nich też niczego nie oczekuj, a sami ci wszystko
przyniosą, a jak nie przyniosą, to też dobrze. Zaraz – za chwilę, się
przekonasz – przylecą do ciebie w podskokach, ty sobie spokojnie schodź w dół.
Już kiedyś
odkryłam, że jak coś gonię, to ode mnie ucieka, a jak ja uciekam, to mnie to
goni. Więc nie uciekam i nie gonię, spokojnie sobie idę … i tyle. Sama widzisz.
Nawet nie wiesz, jak się cieszę tymi schodami.
I szłyśmy
powoli sobie w dół.
Już na dole,
w Chochołowskiej, dogania nas zdyszane całe jej towarzystwo i pytają, co się
dzieje. A ona im na to:
- A nic.
Idę sobie spokojnie. Porzuciliście mnie, więc, po co mam was gonić.
I śmiejemy
się obie.
- Widzisz!
– mówię do niej: - Bóg cię wysłuchał. Dziękuj!
Piotr
Kiewra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane