wtorek, 27 marca 2018

Marsjańska droga z Wołowca na Jarząbczy Wierch


10. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca


 


20 lipca. Ruszyłam o wschodzie słońca na tę trasę, w rocznicę pierwszego lądowania człowieka na księżycu.

W przeddzień wieczorem naoglądałam się o kosmonautach na Księżycu i gdy znalazłam się na Wołowcu i rozejrzałam wokół, zobaczyłam ścieżki jak na srebrnym globie. Naprawdę było srebrnie … od gradu, a później chmur i mgły. Tak kocham tę ścieżkę, że zachciało mi się ją powtórzyć, bo z mojej dzisiejszej wędrówki pozostałby … wczorajszy obraz z lądowania na Księżycu i niewiele więcej … tak sobie wykoncypowałam. …


1 września… No i … powtarzam. No i znowu … jest kosmos, ale jakże inny … marsjański. Nade mną prawie nieskazitelny błękit, a wokół … Mars. Naprawdę … w dominującej tonacji brązów i czerwieni. Później się upewniłam – byłam na Marsie, hihi.

 W każdym kroku miałam wrażenie, że właśnie tam spaceruję, bo te ścieżki są naprawdę nieziemskie. I kolory, i kształt, i typowa dla tej części Tatr Zachodnich pustka. No, może tych parę jeziorek Rohackich widzianych z Wołowca, oraz następnych, Jamnickich, w drodze ku Łopacie, nie pasuje do
kosmosu, ale …

Tylko błękit nieba, prawie nieruchome, niezwykle przejrzyste powietrze i marsowe ścieżki, marsowe kolory, marsowy odlot.Tylko nie marsowe … gorąco wokół. Mój kombinezon kosmonautki to szorty i … stanik, bo  … jestem sama w tym kosmosie.
Za to lubię tę ścieżkę, bo jest tak piękna, że aż pusta, hihi.

Lubię ją też dlatego, bo jest najdłuższa jaką znam w Tatrach (i chyba to odstrasza tłumy innych wędrowców. No i chyba nie mają tu nic do zdobycia, bo czy można się pochwalić zdobyciem ... Łopaty, albo „jarzębinowej górki”? Hihi).

Naprawdę wszystko tu jest marsowe, oprócz … myśli …

… naprawdę, ilekroć tędy idę, to dziwię się, że tu tak mało „kosmonautów”, a warto tu być, bo bez ryzyka lotu międzyplanetarnego możemy się czuć jak na innej planecie.

Więcej tu czasem żołnierzy – tych od granicy niż turystów. Sprawdzają dokumenty, spisują, pytają i zawsze parę kroków ze mną przespacerują dziwiąc się, czemu sama idę. Odpowiadam im, że „mój huzar” właśnie na innej placówce robi to samo, co oni. No i ich zdziwienie mija. No i mam spokój i mogę iść dalej tą
kosmiczną ścieżką. Dzisiaj jednak ich ani widu, ani słychu …

Naprawdę Mars … i tyle.

Na Jarząbczym posiedziałam sama, delektując się krajobrazem „czerwonej planety” wokół. Gdzieś w oddali powyżej był sobie
Księżyc, na którym może spaceruje sobie jakiś samotny wędrowiec. W twarz zagląda mi czyste jak brylant Słońce. Czegóż chcieć więcej?

Zeszłam do Kończystego i niżej na Trzydniowiański, a z niego wśród cieni utworzonych przez wędrujące słońce widzę jeszcze więcej nieco ciemniejszego Marsa.
Kończysty, Jarząbczy, Łopata, Wołowiec … no szkoda słów. Ten obraz zabrałabym ze sobą, by pić z niego marsjańską rzeczywistość, karmić się tym, przez cały rok … do kolejnej kosmicznej podróży …

No i zaczęły się schody: z kosmosu trzeba wrócić przecież na Ziemię, a te schody z korzeni kosówek na Kulawcu, to prawdziwie kosmiczna podróż …

No i spotykam tam parę osób, niby razem, a jednak osobno … każda klnie na te schody, na świat, na współtowarzyszy i w ogóle na nieszczęśliwe życie …
Nawet moje, w marsjańskim i słonecznym nastroju, pozdrowienie, nie poprawia ich losu. Hihi. Myślę: - No coż, sami jesteście kowalami …

Mijam tych kilka osób, a parę minut później – sporo niżej, spotykam kolejną osobę … tym razem zapłakaną kobietę.
Zagaduję, a ona mi mówi, że nie wie, po co żyje, że za dużo schodów w jej życiu.

A ja pytam, dlaczego tak późno idą i gdzie. Postanawia zejść ze mną i po drodze z pretensjami: - „Dlaczego Bóg pozwala na tyle nieszczęść, dlaczego daje mi tak trudne próby, takich ludzi i takie schody?” A ja jej na to:

- Robi to specjalnie, byś zmądrzała, byś zaczęła inaczej to widzieć. Patrz na mnie. Mi daje te same i jeszcze trudniejsze schody, a ja się nimi cieszę. On chce, byś zrozumiała, kim naprawdę jesteś i jak silna jesteś. Nie proś go o nic, tylko za wszystko dziękuj! Ja o nic nie proszę, a
dostaję i widzę w tym jego łaskę, a nie karę, więc dziękuję. Nie proś, bo i tak nie wiesz, czy to, o co prosisz, jest dla ciebie dobre!

Ona pyta: - Gdzieś ty się tego wszystkiego nauczyła, kto cię nauczył?

- Te ścieżki mnie uczą i moja samotność, i moja radość, i wdzięczność. Bo, gdy to masz, przychodzi jeszcze wiecej. A jak się kisisz w smutku i łzach, no to jesteś ukiszona, tak jak teraz, albo gorzej.

 Przestań się mazać i wydoroślej! I nie chciej niczego od tych ludzi, których gonisz, a oni uciekają, ani od żadnych innych. Tak jak od Boga, tak i od nich też niczego nie oczekuj, a sami ci wszystko przyniosą, a jak nie przyniosą, to też dobrze. Zaraz – za chwilę, się przekonasz – przylecą do ciebie w podskokach, ty sobie spokojnie schodź w dół.

Już kiedyś odkryłam, że jak coś gonię, to ode mnie ucieka, a jak ja uciekam, to mnie to goni. Więc nie uciekam i nie gonię, spokojnie sobie idę … i tyle. Sama widzisz. Nawet nie wiesz, jak się cieszę tymi schodami.

I szłyśmy powoli sobie w dół.

Już na dole, w Chochołowskiej, dogania nas zdyszane całe jej towarzystwo i pytają, co się dzieje. A ona im na to:

- A nic. Idę sobie spokojnie. Porzuciliście mnie, więc, po co mam was gonić.

I śmiejemy się obie.

- Widzisz! – mówię do niej: - Bóg cię wysłuchał. Dziękuj!

 

Piotr Kiewra        

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane