53. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Dzisiaj w sierpniowym południu obserwowałam ludzi wspinających się górską ścieżką, tuż przy Wielkiej Siklawie. Zatrzymała mnie tu od rana. Nie wiem, może potrzebowałam jej hałasu, jej odświeżającej i oczyszczającej mocy ...
Większość z nich szła w milczeniu, przynajmniej tu nie słychać i nie widać ich mowy, czy krzyku, może się boją, iż wodospad i tak wszystko zagłuszy. Ja też milczę, ale tak nie było w przeszłości. Wspomniałam moje przeszłe z Siklawą spotkania …
Oj, ileż się tu nakrzyczałam, ileż tu lwim rykiem wyrzuciłam żalów i pretensji, ileż słów wrzuciłam w tę kipiel, ileż łez włączyłam w ten wodospad, o ileż go w ten sposób powiększyłam.
Wtedy sobie wyobrażałam, że tym właśnie wodospady są – łzami chmur, gór, dolin, górskich lasów i hal, ludzi tu wędrujących.
Wspinałam się tutaj, albo siedziałam tam na dole, u stóp tej największej kipieli i … milczałam, a we mnie wszystko wrzało. Gdy nie było tu innych ludzi, wtedy mój krzyk konkurował z krzykiem siklawy. Nawet wydawało mi się, że jestem głośniejsza i bardziej emocjonalna niż wszystkie wodospady świata. Może i tak było, bo moje gardło nie wytrzymywało tych ekspresji. Nieraz i miesiąc nie mówiłam, lecząc moje struny … ale co innego leczyłam. Naprawdę coś się we mnie leczyło.
Czego szukają? Czy mają jakiś cel? Co ich tu pcha?
Jako mała dziewczynka nienawidziłam siedzenia w miejscu, nienawidziłam szkoły, kościoła, miejsc, gdzie inni ludzie coś tam ględzili, wiercili się, na coś tam czekali, robili to dla innych, a nie dla siebie. Oni chyba też tych miejsc nienawidzili, ale bali się poruszyć, bali się wyjść. To było widać: nie sprawiało im radości siedzenie, słuchanie. Obserwowałam ich i widać było, że coś w nich pchało, by się z tego wyrwać, a z drugiej strony coś innego kazało im tam siedzieć cicho i trwać. Tak, u mnie ta siła, która pchała do wędrowania, do wyrwania się z takich miejsc, była większa.
Za każdym razem, gdy się wyrwałam, gdy nikt nie trzymał za rękaw, lub nie zatrzymał w ławce groźnym spojrzeniem lub raniącym słowem, wychodziłam, wędrowałam, ot choćby kręciłam się gdzieś w kółko. Patrzyłam na rzeczkę i mały wodospadzik tuż za mostkiem. Ten też mnie zatrzymywał i wpatrywałam się w niego godzinami. Wtedy wędrowało coś w środku. Czułam się wtedy wolna, nieograniczona, beztroska, lekka i większa, nawet bezkresna.
Czułam, że jest jakaś siła, słyszałam jakiś głos, głos jakiegoś przewodnika, który popychał i mówił: tam jest twoja wolność, tam jest twoja radość, tam jest twoja ścieżka – nią wędruj.
Gdy wędrowałam wśród łąk, w lesie, po górskiej ścieżce, płynęłam w jeziorze, jechałam rowerem, byłam u siebie. Czułam, że wędrówka odbywa się właściwą ścieżką.
Tutaj - u siebie, wszystko było prawdziwe, radosne, nieudawane i ciche, a tam, w szkole, czy kościele, jakieś sztuczne, pełne złej energii, smutku i hałasu, pełne nic nie znaczących słów.
Tutaj, nad moją rzeczką, czy na wierzchołku, tutaj w górach, tu przy Siklawie, jestem w domu, jestem u siebie.
Patrzę na spadającą z łoskotem w dół wodę, jak się dzieli po drodze na kilka mniejszych, by później znów się połączyć. Mimo, że jest tu wielu ludzi robiących fotki, stojących, wpatrujących, wsłuchujących się w spadającą wodę, czuję, że jestem tu sam na sam z tym wodospadem, z tą energią, z emocjami natury, ze sobą. Mimo, że hałas jest tak wielki, że zagłusza rozmowy ludzi, to słyszę ciszę, odczuwam ją.
Oparłam się o skałę i wpatrywałam w rozpędzający się u góry potok, poniżej rozpadający się w pojedyńcze krople, w białe pęcherzyki i pianę, a na dole znów jednoczący się i uspokajający, by znów stać się potokiem. Kilka przemian, tyle emocji, tyle przekazanych informacji i tajemnic, tyle doświadczeń i doświadczania i tyle spektaklu dla świata, a wszystko to się dzieje stale, wiecznie, bez chwili przerwy. Tyle nauki, prób zrozumienia u wpatrujących się …
- Czym jest ta spadająca woda? To wodospad uczuć. Każda z tych kropli coś wyraziła. Tu się objawiły, tu zostały wypowiedziane językiem wodospadu. Tu się krople spotkały, tu miały schadzkę, chwilkę wspólnej modlitwy, tu wypowiedziały wszystko, co miały do wypowiedzenia i powędrowały dalej. Tam dalej też mówią, ale tam emocje są inne, choć uczucia … te same.
Rozglądam się dookoła i widzę niezliczoną ilość, miliony wodospadów uczuć: i w ludziach, którzy tu przywędrowali, i w tych tu, i tych nieobecnych, w jarzębinach i kosówkach, tych, co tu blisko i tych, co tam dalej, w trawie, w ptakach, w otaczających go górach, w każdej z tych skał, w każdym z tych kamieni.
Wszędzie wodospady uczuć, potoki, strumyczki, rzeczki uczuć, rzeki, chmury, morza i oceany miłości … wszędzie i w … niej.
Tak się wczułam w te potoki, morza i oceany, tak się wczułam w wodospad, że nie usłyszałam kobiety, która prosiła o wykonanie zdjęcia dla niej i jej córki na tle tego górskiego zjawiska. Dopiero, gdy mnie lekko trąciła, uśmiechnęłam się i zrobiłam im kilka fotek.
Gdy mi podziękowała, poczułam te słowa, też podziękowałam, lecz tym nowo odkrytym językiem – wodospadem uczuć. Chyba to poczuła, poczuły to matka i córka, bo wstąpiła w nie wielka radość, pojawił się uśmiech, nie tylko na twarzy, lecz w całych ich postaciach. Poczuły to. Wysłały to górom, dla siklawy, dla ludzi, tych, co tu – przy wodospadzie i tym nieobecnym. Pewnie, gdy pokażą tę fotkę komuś, to z niej popłynie to jeszcze dalej.
Czego się nauczyłam od Siklawy przez te wszystkie lata? Powiedziała mi: „Mów tylko poprzez miłość. Nigdy nie mów inaczej jak poprzez serce.”
Pojawiło się coś nowego, nowa wartość: Duchowa przyjaźń. To nie związek, tylko wolna, duchowa przyjaźń. W takiej przyjaźni nie ma wielu słów, prawie ich nie ma, lub wcale ich nie ma. Teraz rozumiem, dlaczego wobec ludzi i zjawisk, których kocham, zawsze brakowało mi słów. Teraz wiem, że nie muszę nikomu niczego mówić, opowiadać długich historii, zapewniać, wyrażać uczuć słowem …
Tak, przy wodospadzie uczuć, słowa są jak baloniki z powietrzem, na zewnątrz kolorowe i nadmuchane, a wewnątz puste. Można w nie wtłoczyć wiele pustych obietnic i wypowiedzianych znaków miłości i przyjaźni, które jednak ulatują w jednej chwili, jak powietrze z dziurawego balona.
Ludzie dużo mówią nie dlatego, by nawiązać kontakt z innym czlowiekiem, lecz by trzymać go na dystans, lub by zatrzymać go przy sobie, ale jednak na dystans. Mowa z głowy jest zagłuszaniem języka serca, wodospadu uczuć, połączenia między duszami, duchowej przyjaźni serc, jest hałasem, niczym więcej. Nie jest nawet komunikacją – jest krzykiem strachu, objawionym lękiem przed samotnością, a jednocześnie są barierą przed prawdziwym porozumieniem. Dzięki słowom strach nigdy nie znika, i nigdy nie pojawia się miłość, bo słowa są z głowy, a uczucia są z serca. Słowa są głośne, ale za to puste i zimne, a uczucia są ciche, lecz treściwe i ciepłe, tak jak Wielka Siklawa, tylko pozornie – na wierzchu, jest głośna i krzykliwa i płacząca, a pod spodem cicha, prawdziwa i bardzo prawdą wymowna, prawdą radosna.
Pożegnałam się z Siklawą, powędrowałam dalej, lecz ta wędrówka jest już inną wędrówką, niż ta z dzieciństwa i młodości. Jestem świadoma tego, dlaczego to wszystko się dzieje, dlaczego wędrówka odbywa się taką, a nie inną ścieżką i gdzie każda z tych ścieżek prowadzi …
Piotr Kiewra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane