poniedziałek, 18 czerwca 2018

Odkrywanie duchowości na tatrzańskich ścieżkach

58. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*
Najczęstsza „grupa zawodowa”, którą autorka pamiętnika spotykała i wspólnie wędrowała po tatrzańskich ścieżkach to … siostry zakonne. Spotykała też księży, lecz oni byli incognito, nie ujawniali zbyt często swej „profesji”, natomiast zakonnice wędrowały w „mundurach” – każdy je widział.
Oto kilka takich wspomnień.
Gdy pierwszy raz spotkałam siostrę z zakonu, ubraną „służbowo” … to spotkałam. Widywałam je coraz częściej i wtedy powstało we mnie pytanie: dlaczego wędrują? Czego, kogo, szukają w górach?
Więc pytałam i padały odpowiedzi: „Tutaj jest bliżej Boga”, „Tutaj Bóg ma więcej czasu dla mnie, nie jest tak zapracowany”, „Bo tu jest Bóg. Te góry to jego dzieło”, „Bo tu go też spotykam”, „Tu – tak jak i wszędzie, rozmawiam z Bogiem”, „Przyjeżdżam tu się modlić” i wiele innych.
I dzisiaj z jedną z sióstr, starszą, mogę nawet powiedzieć – starą siostrą, odbyłam wspólną wędrówkę. Chętnie mi mówiła o Bogu, niechętnie o sobie. Mówiła tak o sobie, jakby sama nie istniała, jakby o sobie zapomniała. Treścią jej życia jest Bóg, tak jest w niego zapatrzona, tak oddana, że nic więcej nie istnieje. Te góry dla niej to też klasztor, to też kościół.
- Tę wędrówkę dedykuję Bogu, wszystko, o czym pomyślę, co spotykam dedykuję jemu. Rozmawiam z nim tutaj. Moje życie to modlitwa, to rozmowa z Bogiem. – tak mi opowiadała, a ja słuchałam.
Dzisiaj spacerowałam po Czerwonych Wierchach z zakonnicą. Mówiła o pokorze i pokucie.
Teraz, gdy przysiadłam do mojego notesu, pytam samą siebie: za co miałabym pokutować i trwać całe życie w pokorze?
Z tego, co do tej pory dowiedziałam się o Bogu, wynika, że Bóg jest nieskończenie dobry, łaskawy, kochający, więc dlaczego miałabym się go bać, dlaczego miałabym pokutować. Z tego postrzegania Boga siostry zakonnej poczułam, że ona się go boi, lęka się i pokutuje za swoje i innych grzechy.
Dlaczego miałabym przyjeżdżać w góry i nieść tu ze sobą strach za grzechy? Dlaczego miałabym, zamiast się cieszyć tą wędrówką, płakać, prosić o przebaczenie i dlaczego miałabym całe życie się bać.
Gdzieś wyczytałam, że w Biblii jest napisane 365 razy: „nie lękaj się”, a ja miałabym się bać? Dlaczego miałabym się bać kogoś, kto mnie kocha i kogo ja kocham?
Takie pytania mi się rodzą po spotkaniach z siostrami.
Depczę ścieżkę od samego rana po Orlej Perci za męską grupą. Idę powoli za nimi. Dwóch dorosłych mężczyzn i kilku – pięciu chłopców. W końcu się zorientowałam, że to dwaj księża i ministranci.
Co zauważyłam? Mniej w tych księżach pokory, niż u sióstr zakonnych, więcej pouczania, wychowywania i „siania” lęku.
Nie mogłam zrozumieć tego, że siali słowem ten lęk w takim miejscu, gdzie ci młodzi ludzie poznawali go poprzez doświadczenie … i odkryłam … Istnieje naturalny lęk i strach zaszczepiony przez ludzi.
Szłam dzisiaj kilkakrotnie za karawaną, za pięcioma identycznie ubranymi w zakonne szaty siostrami. Wchodziłyśmy przez Boczań na Halę Gąsienicową. Szły w ciszy – nic nie mówiły, nie wypowiedziały w marszu ani jednego słowa. Gdy dotarły na Halę, obserwowałam je. Zatrzymały się w tym samym miejscu, gdzie ja się zawsze zatrzymuję. Jedna z nich miała łzy w oczach. Ja też zawsze tu je mam. Tu poczułam, że jestem jedną z nich …
Później gdzieś mi zniknęły.
Spotkałam je ponownie, dogoniły mnie, gdy schodziłam do Jaworzynki. Tym razem ja je prowadziłam. Jeszcze w żadnej grupie wędrowców nie słyszałam i nie czułam takiego spokoju, takiej ciszy, takiej bliskości z Tatrami … Tak, poczułam znowu, że jesteśmy razem. Nie jestem w zakonie, nie czuję się zakonnicą, ale czuję … ich ducha i chyba mojego też.
W samo południe na Grzesiu, ksiądz w cywilu, z ledwo widoczną z za kołnierza sportowej bluzy koloratką pouczał mnie, że „medytacja jest złem”:
Pogadaliśmy chwilę o górach. Zapytał mnie, gdzie dzisiaj idę, powiedziałam, że nie wiem, że życie mnie tam zaprowadzi, gdzie ma zaprowadzić. Więc zapytał, dlaczego chodzę po górach, odpowiedziałam, że też nie wiem. Więc drążył dłużej, aż przyznałam, że chodzę dlatego, że tu – w tym górskim nastroju spotykam siebie, że tu trwam w ciszy.
Całą drogę do Wołowca mówił mi, że medytacja jest złem. Jednak w żaden sposób nie mogę zrozumieć jego argumentów.
Jak złem może być to, że jestem spokojna, rozluźniona, że gdzieś znikają moje myśli? Jak złem może być to, że cieszę się tak bliską obecnością całego tego boskiego dzieła?  A poza tym znowu wróciło do mnie pytanie: kto i dlaczego sieje tu lęk?
Wniosek: Chyba ksiądz używając słowa medytacja, ma coś zupełnie innego na myśli, więc raczej to on nie wie, czym ona jest.
Później rozmawialiśmy o duchowości i zrozumiałam, że rozmawiamy o zupełnie innych światach. Ksiądz mówi o koncepcjach, o filozofii wynikającej z jedynie słusznego poglądu na świat, ja tu widzę coś naturalnego, coś, co wynika z „konstrukcji” człowieka, coś, co samemu trzeba odkryć, bo nie da się tego nauczyć i dostać od innych.
Coś, co odkrywam w sobie jest bliskie temu, co mówią mistycy Wschodu, to co mówi ksiądz to ludzkie interpretacje, to nauka, to narzucone rozumienie.
Więc pomyślałam, że ksiądz reprezentuje to, co wymyślone przez człowieka, a ja podążam za tym, czy ku temu, co naturalne i samo przychodzi.
No nieźle się „kłóciliśmy”. Nie przekonywałam go, mówiłam, co mi mówi serce i mój wewnętrzny głos, on mnie przekonywał, a nawet prosił – nawracał.
Wolę jednak wędrować z siostrami, one są bardziej pokorne, ich pokuta jest bardziej naturalna, bardziej boska, jest bardziej powrotem do Boga, niż trwaniem w lęku rozsiewanym przez ludzi, a szczególnie tych nadinterpretujących pisma, czy powielających „naukowe” – teologiczne interpretacje .
*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią, by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.
Piotr Kiewra

Otoczona błękitem Wielkiego Stawu
59. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*
Szłam przez Jaszczurówkę do szlaku z Toporowej Cyrhli na Psią Trawkę w towarzystwie siostry zakonnej. Ona mówiła o modlitwie i o Bogu, a ja nic nie mówiłam, ani nie robiłam - po prostu szłam. Nawet nie myślałam …
Tak mi się zdarza: idę z wiatrem, wzdłuż potoku, lub ścieżką, która mnie prowadzi i nie myślę … Czuję się wtedy błogo … niczego mi nie potrzeba, nawet modlitwy.
Tak naprawdę współczułam tej zakonnicy … Tak czułam – ona pragnie, chce wiele zmienić, komuś, światu, albo sobie coś dać, albo coś wybłagać, wyprosić, wymodlić … Ta modlitwa ma intencję i ta jej wędrówka też ma intencję, a intencja to pewien ciężar, niesienie jej, tu w górach, to … cierpienie, tak to czuję..
Ona mi mówi, że w jej modlitwie jest wiele podziękowań, ale chyba więcej próśb … Wybrała tę trasę, bo to bardzo modlitewna ścieżka, pełna ciszy sprzyjającej modlitwie, ścieżka, na której prawie nie ma ludzi … Jest las i, według niej, czuje się boską obecność …
Jej modlitwa dotyczyła rzeczy, zjawisk, ludzi, materii i pełna była myśli i słów, a góry tłem, „boskim mieszkaniem” …
Moja medytacja była obecnością w górach, w życiu, wśród ludzi, zjawisk, rzeczy, lecz w stanie powierzenia się tym wszystkim treściom życia, co uwalnia, nie angażuje. W stanie niemyślenia o tym … to wszystko, to boskie treści, to boska obecność, góry to boska obecność …
Co odczułam? Że ta boska obecność – wszystko to procesy, to „coś”, co się dzieje, coś co się dzieje bez mojego popychania, chamowania, bez mojej walki. Ja w tym płynę. To odczułam.
Siostra mi mówi, że „medytacja jest złem”, a ja się nie sprzeczam, nie oponuję, nie tłumaczę …  Nawet nie zapytałam, dlaczego? Bo dlaczego miałabym pytać o dlaczego?
I tak płyniemy w modlitwie i medytacji przez Psią Trawkę, Polanę Waksmundzką, Rówień Waksmundzką, Wodogrzmoty Mickiewicza, ku Pięciu Stawom. Zakonnica mnie prowadzi pięknie mówiąc o swojej modlitwie i o Bogu. Do jej słów przyłączają się wody potoku w Roztoce, a później Wielka Siklawa.
Poszłyśmy dalej, omijając tłum przy mostku nad potokiem, który za chwilę staje się Siklawą … Tu widzę wyraźnie: ten potok to proces, ten potok się dzieje, w tym samym momencie jest Siklawą, potokiem, rzeką, morzem, deszczem, chmurą … czas nie istnieje. W innych treściach, w innych procesach pewnie jest tak samo, ale moje oczy muszą się przyzwyczaić …
I nagle … gdzieś na ścieżce w kosówkach, nad Wielkim Stawem, zakonnica i ja doznajemy czegoś … zatrzymuje nas, otaczając ze wszystkich stron … błękit: błękit nieba i błękit Wielkiego Stawu.
Stoimy nim otoczone dłuższy czas bez słowa. W końcu siadamy i tak siedzimy przez parę godzin … bez słów, bez myśli, bez nas samych.
Jest błękit, jest dzianie się bez naszego zaangażowania, bez naszego udziału – my tylko obserwujemy ten proces … nic nie robimy – jesteśmy …    
To przygoda, jedna z najpiękniejszych, w której nie ma żadnej przygody, a mimo to czuję, że wele się wydarzyło, wiele mnie dotknęło, wiele podotykałam, lecz nie było tam żadnej rzeczy, żadnej przestrzeni, żadnej osoby i były same czasowniki ...
Były nazwy, lecz one nie oznaczały rzeczy, przestrzeni, ludzi, zjawisk, lecz były dzianiem się …
Pięć Stawów i Dolina, w której mieszkają, to procesy, które się dzieją …
Tak samo było z błękitem nade mną i z tym odbitym przez Wielki Staw … są procesem …
Poczułam się jak w niebie … Kto się poczuł? Ja też jestem procesem. Ja się dzieję … Uczucie jest procesem, ono się dzieje …
Słońce to proces, słońce nie jest słońcem, które jest, lecz dzianiem się słońca …
Zakonnica jest procesem … ona też się dzieje …
I nie mam nic więcej do powiedzenia, bo nie ma żadnej przygody, nie przydarzyło się nic, co możnaby opisać słowem, poza modlitwą, medytacją, których żadne słowo nie odda, nie opisze, bo modlitwa i medytacja to bycie, to obecność, to proces bez początku i końca …
I tak samo siostra zakonna i ja …
Na koniec naszej wędrówki zakonnica: - Przydarzyła mi się medytacja – chyba to nic złego? – pyta, ale tak jakby nie oczekiwała odpowiedzi.
- A co może być złego w tym, czego nie ma? Co może być złego w tym, co jest wieczne? Co może być złego w błękicie? – odpowiadam sobie samej.
*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią, by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.

Piotr Kiewra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane