Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zen: Opowieści śmiejącego się starca. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zen: Opowieści śmiejącego się starca. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 10 listopada 2019

Duchowa cisza



Kiedyś Śmiejący przerwał niekończącą się wypowiedź księdza i przez dłuższy czas zmusił go do milczenia, a następnie, śmiejąc się rzekł do niego: - O, teraz przemawia przez ciebie Bóg!

Po następnych paru chwilach ksiądz rozpłakał się rzewnymi łzami i rzucił się do stóp starca. 
Starzec do niego: - Oto, TERAZ jesteś na drodze prawdy, zbawienia - wracasz do raju. 

Piotr Kiewra

sobota, 9 listopada 2019

Miłość zawodzi


Gdy pierwszy  i jedyny raz spotkałem kobietę, samotnego, górskiego wędrowca*,  w czasie naszej trwającej wiele godzin rozmowy o Tatrach wspomniała mi taką oto swoją przygodę.
- Kiedyś, kilkadziesiąt lat temu, spotkałam starego wędrowca.  Tak jak ja samotnego, lecz śmiejącego się. Tak mi się dobrze z nim rozmawiało w naszej wędrówce po Zachodnich Tatrach, że otworzyłam się przed nim.  On na koniec, gdy już wyrzuciłam wszystkie swoje żale wobec świata, ludzi, Boga, roześmiał się i powiedział coś, co ja dzisiaj powiadam innym, że miłość zawodzi i że to dobrze. Powinniśmy się tym cieszyć. Nadmienił: - „Jesteś już na tyle dojrzała, by po następnym bólu serca, pewnie większym niż te obecne, zrozumieć.”
Nie zrozumiałam tego od razu, minęły następne lata doświadczania miłości, relacji, związków, by któregoś razu, tu w Tatrach, w największym moim życiowym rozczarowaniu miłością, zrozumieć, co starzec miał na myśli. 
Tak, przeżyłam wiele gorzkich pigułek miłości, które zawiodły. Później w moim widzeniu tego świata i świata porywów serca pojawiła się jasność, pojawił się śmiech, taki jak u starca. I gdy tu, w górach, spotykałam kobiety i mężczyzn wędrujących ze smutkiem w sercu, współczułam im, ale i śmiałam się. Oni przyjechali tu, by zapomnieć, by uleczyć górską ciszą bolące serca, tak jak niegdyś ja.  

Widocznie i moja cisza, i współczucie, i ten śmiech, też mają podobną jak u starca, moc przyciągania, bo jakoś tak wyjątkowo łatwo otwierali się przede mną i często ze łzami w oczach opowiadali mi swe smutne historie.  
Na koniec spodziewali się ode mnie, tak sądzę, współczucia, pocieszenia, słów krzepiących ich nadzieje, a ja, jak to ja, wręcz przeciwnie, śmiałam się i starałam się zaszczepić im mój śmiech. Mówiłam to, co kiedyś starał się przekazać mi stary, górski wędrowiec napotkany dawno, dawno temu: - To dobrze, śmiejcie się więc razem ze mną, bo jesteście na dobrej ścieżce, jesteście blisko kresu wędrówki, wasze cierpienie prowadzi was ku zrozumieniu, a to ku spełnieniu.  Miłość zawodzi. To jej wielka przysługa. Gdyby nie zawodziła, żylibyście w zawieszeniu, bez nadziei na spełnienie. A tak zbliżacie się ku niemu. Sukces, materia, znaczenie dla świata, nadzieje na lepsze jutro i na pomniki, zawiodły was wcześniej. Miłość jest największą boską rzeczą w naszej ziemskiej wędrówce i musi zawieźć, byście zapragneli czegoś jeszcze większego: tajemnicy naszego istnienia, nieba, błogości, spotkania z boskością, wiecznego życia. Więc cieszcie się, jak i ja się cieszę.  
Moje miłości też zawiodły.  Też cierpiałam i też uciekłam z tamtego świata w góry, by tu się troszkę podleczyć, by wyrzucić część bólu, a pomogły mi się uleczyć całkowicie. Tu zrozumiałam, że właśnie taka jest tajemnica życia, miłość musi zawieźć, by na trwałe znikło cierpienie, lęk, by poznać prawdę, by poznać coś milion razy większego niż miłość do jednej kobiety, do jednego mężczyzny:  by zakochać się w całości.  

Miłość zawodzi, by mogła się pojawić modlitwa - połączenie z całością.  

Ziemska miłość jest pragnieniem, braniem, nadzieją, a ta jest Bogiem, jest spotkaniem z nim, jest ostatecznym celem naszego istnienia, wieczną ekstazą. Jest ostatecznym poznaniem, spełnieniem.  Dopiero wtedy z mężczyzny lub kobiety przeistaczamy się w człowieka - w boskość. Dlatego miłość musi zawieźć. To jej ziemska misja. 

Jest to jednak droga dla dojrzałych, dla wrażliwych, inteligentnych, dla poszukujących prawdy o sobie. Na początku jest słodka, później gorzka, a na końcu jest nirwaną, spotkaniem z Bogiem - z CAŁOŚCIĄ.
Cieszcie się. Musicie przez nią przejść. Musicie doświadczyć całego jej bólu, intensywnego cierpienia, skrajnej goryczy. Taka właśnie staje się pomostem. Nie te przyjemne chwile, te krótkie przebłyski szczęścia, bliskości, poznania prawdy, nie te długotrwałe, lecz przeżywane w zobojętnieniu związki, małżeństwa, romanse, lecz te właśnie, te, które zawiodły, bo były tak intensywnie przeżywane, tak wielkie były w nich nadzieje, że aż zapierało dech w piersiach, aż umierało z bólu serce, a na koniec pojawiała się myśl o samounicestwieniu ... Tak musi być, i taka jest prawda o naszym rozwoju - miłość zawodzi. – roześmiała się znowu, gdy skończyła.

Opowiedziała mi tę historię w ważnej dla mnie chwili. Myślę, że dla każdego mężczyzny i dla każdej kobiety jest ważna, by zrozumieć, że istnieją tajemnice, że istnieje „coś” o niebo większego.

Piotr Kiewra

*ładnych parę lat później przekazała mi swój pamiętnik, a z zawartych w nim wspomnień powstało wiele górskich opowieści, którymi dzielę się na tym blogu. 

niedziela, 25 sierpnia 2019

Kobiety śmiejącego się starca

Siedzimy kiedyś przy ścieżce wiodącej wokół jeziora i kątem oka obserwuję starca i aż mnie roznosi ze śmiechu.

W końcu mówię nadal się śmiejąc:
-Widzę, że nadal zajmują cię kobiety bardziej niż ta natura wokół.
On mi na to, również zanosząc się śmiechem:
- One też są częścią natury i częścią życia, jego piękna. One mnie obudziły z mego snu, im najwięcej zawdzięczam, dzięki nim poznałem siebie. Każda z nich miała wielki na mnie wpływ. Każda z nich nauczyła mnie jakiejś części zrozumienia. Na przykład:

Kiedyś kobieta ode mnie odeszła, bo uznała, że za mało mówię.  Później spotykałem się z inną, z którą cieszylismy się nicniemowieniem. Tak że widzisz ... życie jest naprawdę. ... piękne.

W dużej mierze to one nauczyły mnie śmiać się.
 Gdy na nie patrzę czuję się młody, a czyż nie o to chodzi?

I śmialiśmy się nadal, aż przechodzące obok kobiety podejrzliwie nam się przyglądały.  Wtedy śmialiśmy się jeszcze bardziej. 

Piotr Kiewra

sobota, 29 czerwca 2019

Jak ryba w oceanie

Pewien znudzony poszukiwaniem sensu życia człowiek spotkał starca. Ten śmiał się nie tylko na twarzy, cała jego postać, na zewnatrz i gdzieś w środku była śmiechem.
Człowiek zapytał go o to, o co pytał już milion razy.
Starzec odpowiedział:
- Pytasz o to samo, o co pyta ryba każdą inną napotkaną rybę w oceanie: Czy istnieje ocean i gdzie go znajdę?
Rozumiesz?
I poszedł dalej śmiejąc się w głos.

Piotr Kiewra

poniedziałek, 4 lutego 2019

Wiatr rozwiał wszystko. Pozostał tylko śmiech

Starzec powiedział do mnie:
Kiedyś otaczał mnie krąg ludzi, którzy coś ode mnie chcieli i od, których ja też czegoś oczekiwałem. Dzisiaj w moich relacjach jest to co prawdziwe. 

Znałem kiedyś wielu ludzi, którzy uważali się za moich przyjaciół. Gdy doszli do wniosku, że nie mogę im nic dać, szczególnie współczucia, zainteresowania ich nieszczęściem zniknęli .... jakby ich rozwiał wiatr. 

Przychodzą jedynie ci, którym mogę wskazać ścieżkę. 

Reszta uważa mnie za dziwaka, dzikusa , człowieka chorego na umyśle. I boją się mnie. Hihi. I powiem ci: mają rację.  Naprawdę taki jestem. Hihihi. 

Patrzę na tego szczęśliwego człowieka i widzę,  i czuję : wszystko rozwiał wiatr.  Pozostała w nim tylko prawda i świadczący o niej śmiech. 
A dla mnie ta prawda i ten śmiech mają magiczną moc. Czuję, że też coraz bardziej wiatr czyni we mnie tę samą przestrzeń. 

Piotr Kiewra 

niedziela, 20 stycznia 2019

Robert


Gdy pewnego dnia na jego zawołanie nie pojawił się żaden przyjaciel, żadna zakochana w nim kobieta, nikt ze znajomych, poszedł się upić sam. Do tej pory zawsze mu ktoś towarzyszył, zawsze znalazł się ktoś, komu mógł opowiedzieć … i z kim, lub przy kim mógł się napić.

To zdarzyło się pierwszy raz. Dotychczas, gdy pił, ktoś zawsze siedział obok, choćby miałby się tylko przyglądać. Do tej pory zawsze znalazł się ktoś gotów go wysłuchać, razem się bawić, pojechać w góry, lub nad morze, odwieźć do domu, zaopiekować się, po prostu być. Czasem brał na weekend córkę i spędzał z nią czas, organizując jej wycieczki, próbując rozmawiać, próbując okazać się ojcem.

Dzisiaj było inaczej. We wszystkich telefonach jakie w desperacji wykonał, była albo cisza, albo „nie”.  Nawet mieszkający po sąsiedzku kumpel znalazł jakąś wymówkę.

Może dlatego upił się bardziej niż zwykle, do nieprzytomności.


- Robercie, obudź się! – usłyszał. Po chwili jeszcze głośniej i poczuł szarpanie za ramię: - Robercie obudź się wreszcie. Przesypiasz całe życie!
Odwrócił się na łóżku, patrzył przymrużonymi oczami, a na jego własnym fotelu, otoczony słonecznym światłem bijącym przez okno w oczy, siedział jakiś nieznajomy, głośno się śmiejący starzec.
- Kim jesteś i co tu robisz? – zapytał zaskoczony.
- Chciałeś pogadać, opowiedzieć, szukałeś towarzystwa. Oto jestem! – odpowiedział nieznajomy.

- Ale ja cię nie znam. – odparł.

- A jakie to ma znaczenie? Gdy dzwoniłeś do przyjaciół, do kobiet, do znajomych, było ci wszystko jedno, kto z nich będzie. Powiedzmy, że jestem tu w imieniu ich wszystkich. Mam odejść?

- Masz rację, szukałem towarzystwa i było mi obojętne, kto przyjdzie, kto mnie przyjmie. Zostań! Tylko powiedz mi, czemu się śmiejesz? Mi wcale nie jest do śmiechu. I jeśli możesz, zasłoń to okno, bo mnie to światło razi w oczy. -  powiedział do starca.

- Dlaczego się śmieję? Razi cię mój śmiech, razi cię światło? Wiem, czuję - wolałbyś kogoś smutnego. Wolałbyś ciemność. Ale nie tym razem. Jestem twoim towarzyszem, więc też mam coś do powiedzenia, lecz najpierw ty. – powiedział, odczekał chwilkę i ponaglił:

-Chciałeś opowiadać, więc opowiadaj.

Mężczyzna zsunął nogi z łożka, sięgnął ręką po szklankę z alkoholem, lecz starzec ją odsunął i powiedział:  – Nie, tym razem bądź obecny. Zaprosiłeś mnie. Jestem tu, ty też bądź! Opowiadaj! - mężczyzna nerwowo rozejrzał się wokół, jeszcze raz trzęsącą się ręką siegnął po szklankę, lecz gdy ta powędrowała jeszcze dalej, wyjąkał słabym głosem:

- Nie potrafię bez tego.
Starzec nic nie powiedział, rozejrzał się po pokoju, sięgnał po leżące na stole płyty z muzyką i filmami, przeczytał ich tytuły i zaśmiał się znowu głośno. Po chwili znowu powtórzył: - Opowiadaj! A ten jeszcze raz wymamrotał:

- Nie potrafię. Nie wiem, co się dzieje, ale nie potrafię. Nie wiem nawet, o czym chciałem opowiedzieć. Mam pustkę w głowie. Ty mówisz, że jesteś w imieniu wszystkich moich przyjaciół, znajomych, a ja mam wrażenie, jakbyś naprawdę wiedział, o czym opowiem, jakbyś już to znał. Oni przecież tyle razy mnie wysłuchali.  Kim jesteś?

- Dowiesz się. Zrozumiesz, gdy będziesz gotów. - starzec śmiał się nadal. Tylko na chwilę przerwał, by znowu powtórzyć:
- Opowiadaj! Opowiadaj, nie przejmuj się niczym. Mów!

Jednak ten nie był w stanie.
Starzec spoważniał wtedy. Spojrzał przenikliwie na niego i powiedział:

- Nie masz nic do powiedzenia i nigdy nie miałeś. Zapytam cię, a ty sobie sam odpowiedz na to pytanie: Robert, a po co ty to opowiadasz, jaki masz w tym cel, co chcesz przekazać?  Co chciałeś przekazać tym wszystkim, których nazywałeś przyjaciółmi?
Nie padła żadna odpowiedź. Na to starzec:

- Robert, czy jesteś gotów mnie wysłuchać? A to, co powiem, powiem w imieniu tych, którym ty opowiadałeś swoją historię. Chcesz bym ci opowiedział o tobie, jak cię widzę, jak widzą cię twoi przyjaciele, kobiety, które wyznawały ci swoją miłość? Chcesz się dowiedzieć, z czego się śmieję?

Starzec wysłuchał chwili ciszy i kontynuował dalej:
- Już się nie boisz tego światła prawdy, które zagląda ci w oczy? Boisz się, wiem. Wolałbyś by ten pokój był wypełniony ludźmi, ludźmi, których zasmucasz, którym się żalisz, przed którymi żebrzesz o ich obecność, bo się boisz być sam. Boisz się też światła prawdy, wolisz ciemność, bo w niej można ukryć swoje aktorstwo, swój fałsz. Wolisz alkohol, bo wtedy zapominasz o swoim lęku.

Robert, ty kochasz być nieszczęśliwym.  To słychać w każdym twoim słowie, widać w każdym geście, w tym jak się narzucasz, jak błagasz podświadomie o współczucie.  Usłyszałem to w tej muzyce i widziałem w tych filmach. Znam wszystkie twoje opowieści, wszystkie teksty piosenek, wszystkie filmy. Znam wszystkie twoje ucieczki, znam wszystkie twoje triki.

Nieszczęście to jest jedyna i wielka twoja życiowa miłość.  I na dodatek masz jedną równie brzydką namiętność, bardzo chciałbyś byśmy ci w tym towarzyszyli. Przyjaciółmi nazywasz tych, którzy się dali wciągnąć w to twoje piekło. Jest dokładnie jak mowię.  Właśnie tak jest, ale tak się przyzwyczaiłes oszukiwać sam siebie i uciekać przed sobą, że już nie wiesz, co wymyśliłeś.
Zresztą, kiedy miałbyś się zderzyć z prawdą o sobie, skoro cały czas uciekasz od siebie, chlejesz i gadasz, skoro cały czas przekonujesz innych o swoim rycerstwie i heroizmie w walce z nieszczęściem?  

Jestes kiepskim aktorem. Nieszczęście to zły scenariusz na przedstawienie.  Widownia nie podziela twoich zainteresowań, nie chce uczestniczyć w tej żebraninie, nie może też w żaden sposób zaspokoić twego wielkiego ego.

Nikt nie był do tej pory na tyle odważny, by ci to wyrzygać i zamęczałeś tym ludzi.

Część z nich to ten sam typ uciekinierów. Oni chcieli ci opowiadać o swoim własnym nieszczęściu, lecz nie dawałaeś im szansy. Uważałeś się za silniejszego.
Dlatego w końcu źle się poczuli i odeszli poszukać swoich własnych słuchaczy.

Druga część naprawdę ci współczuła i naprawdę cię kocha. To ta mądrzejsza część. Oni też odeszli, bo poczuli, że pocieszanie ciebie jeszcze bardziej cię zatruwa. Zostawili cię, byś miał szansę się odnaleźć. Poczuli, że są dla ciebie tylko formą ucieczki od siebie samego. Musieli cię zostawić byś stracił wszelką nadzieję, że wyżebrzeż od nich jakąkolwiek pomoc. To niemożliwe – odkryli to i odeszli.

Mówimy ci to z powodu współczucia. Nie ma tu innego powodu.
Nie widzę czegokolwiek, czym mógłbym cię pocieszyć. Wręcz przeciwnie chcemy ci wszyscy dokopać. Zrobimy to nawet, gdy będziesz leżący, gdy będziesz błagał o litość. Nie będzie litości.

Jest jeszcze gorzej. Tak naprawdę jesteśmy mordercami. Chcemy cię zabić – tę twoją nieszczęśliwą część. Tę graną, tę z maską na twarzy, tę z prośbą na ustach, tę z wieloma słowami. Chcemy zabić tę fałszywą część ciebie. I jeśli nam się to uda, sprawi nam to radość. Robimy to w imię miłości. Lecz nie możemy użyć tu swoich rąk. Możemy ci powiedzieć, lub okazać to czynem – swoją nieobecnością, brakiem okazanego współczucia.

Reszta tego morderstwa jest w twoich rękach. My w tym nie możemy współuczestniczyć. Dlatego zostawiamy cię samego. Zostawiamy cię samego w tym najtrudniejszym czasie. Zostawiamy cię w ciemności, w smutku, rozpaczy, lęku.

Taka jest prawda. Ty się niczego nie boisz, oprócz lęku przed samym sobą. Boisz się siebie spotkać. To jest twoje nieszczęście, twój strach. Taka jest prawda twoich ucieczek, alkoholu, rozmów z ludźmi, niby miłości. To tylko ucieczki przed sobą.

Musisz w tej samotnej walce, z maską twardziela na twarzy nauczyć się być samemu.  Nie widzę żadnego słowa pocieszenia, żadnego innego rozwiązania, żadnej innej nadziei, żadnej innej drogi.  Wszędzie tylko pustka i ty. Tak ma być, od tej pory. Musisz zostać sam.
- To wcale tak nie jest. - próbował się bronić. Lecz starzec natychmiast mu przerwał:
-Jesteś po prostu głupcem, prostakiem, który gra człowieka skomplikowanego, intelektualistę, człowieka obciążonego. Ty wiesz wszystko o świecie, o innych ludziach, o ich nieszczęściach, chorobach, złu, nienawiści i lękach, które w nich tkwią. Chciałbyś ich zbawić. Ale – powiadam ci – najpierw zbaw siebie!

Robert, jesteś jedynym, który może ciebie zbawić, który może cię uwolnić ze wszystkich ciężarów. Jedyne, co masz zrobić, to masz zostać sam.

Robert, nie ma innych ludzi na świecie, nie ma drugiego człowieka. Nie masz przed kim się wyspowiadać, nie masz nikogo, kto ci może pomóc, nie ma nikogo, kto cię mógłby pokochać, nikogo, kogo ty mógłbyś pokochać. Nie ma drugiego człowieka, jesteś zupełnie sam.

Drugi człowiek to twoje piekło. Drugi człowiek to twoja iluzja, to twoja ucieczka. Drugi człowiek to twoja pijacka wizja. Drugi człowiek to twoje wyobrażenie. Drugi człowiek to tylko twoje lustrzane odbicie, gdzie nie spojrzysz to ty. Nie możesz więc uciec.

I nie obwiniaj drugiego człowieka. Nie obwiniaj ojca, matki, bo nie jest ważne, co do ciebie wchodzi, ważne, co z ciebie wychodzi. Obwinianie to też twoja namiętność, lecz i tą drogą nie uciekniesz.

Nie ma takiej drogi, ścieżki, którą mógłbyś uciec, nie ma takiej niszy, w której mógłbyś się schować.

Nawet twój największy przyjaciel – alkohol, cię zawodzi, bo przecież musisz się obudzić, a ręka ci coraz bardziej drży. Przyjdzie taki czas, że nie dasz rady nic wypić, bo ręka ci nie usłuży. To już blisko.

Spotkaj się ze swoim lękiem. Tylko ta droga została. Stoisz na życiowym skrzyżowaniu, na ostatnim rozdrożu i gdziekolwiek byś nie ruszył, spotkasz tam siebie.
Jedyne co masz zrobić – zakceptować tę matnię, to dno, ten śmietnik … tę samotność, tę nieobecność, fakt nieistnienia drugiego człowieka … i spotkać się ze sobą.

Na początek trzy tygodnie, sam na sam, ze swoim hałasem w głowie i pustką w sercu.  Może po tych trzech tygodniach …

- Dlaczego nie potrafię nikogo pokochać? – spytał tonąc we łzach. Starzec niewzruszony jego łzami:

- A kto ma pokochać? Żebrak? Człowiek, który – tak naprawdę nie istnieje? Nie ma ciebie, bo jeszcze się ze sobą nie spotkałeś. Nie masz nic do dania drugiemu człowiekowi, zupełnie nic. Możesz dać tylko swoje własne nieszczęście. Ty znasz jedynie tę namiętność. Miłości nie możesz dać, bo jej nie masz. Jak masz dać coś, o co żebrzesz? Jesteś żebrakiem, awatarem żebraka – nieszczęśnika. Nie istniejesz, bo nie spotkałeś jeszcze siebie. Uciekałeś …  Kogo miałbyś pokochać? Przecież nie spotkałeś jeszcze drugiego człowieka. Spotykałeś jedynie lustra - ekrany, na które rzutowałeś swoje nieszczęście. Drugi człowiek rodzi się dopiero wtedy, gdy wiesz kim jesteś.

Może po tych trzech tygodniach …
To jest od nas, dla ciebie, lekarstwo. Daj nam spokój, zajmij się sobą! Może po tych trzech tygodniach …

Nagle zadzwonił budzik.

Mężczyzna poderwał się z łóżka. Zwrócił wzrok na środek pokoju, na fotel. Ten stał pusty. Spojrzał na zaciągnięte żaluzje w oknach. Dzienne światło ledwie przebijało gdzieś ich bokiem i od spodu. Gdy je rozchylił nie znalazł ani śladu słońca. Za oknem mżył deszcz.
W głowie zabrzmiało ponownie nieskończone: „Może po tych trzech tygodniach …”

- A więc to sen. – wymamrotał. Spojrzał na stół. Szklanka w połowie wypełniona alkoholem stała na swoim miejscu. Sięgnął po nią. Drugą ręką sięgnął po telefon. Wybrał numer do przyjaciółki. Odczekał na ostatni sygnał. Odłożył go.

- Nie ma drugiego człowieka. Nie istnieje. – powiedział sam do siebie.

Zbliżył brzeg szklanki do ust. Chwilę tak potrzymał. Spojrzał na nią ze wszystkich stron. Odłożył tam, gdzie starzec – w najdalszy zakątek stołu. Wyciągnął baterię z telefonu ze słowami: - Skoro drugi człowiek nie istnieje.

Usiadł na fotelu i zamknął oczy. Pierwszy raz w życiu usiadł w tym fotelu, a w drugim obok, nikogo nie było. Siedział sam i nie rozmawiał z nikim przez telefon, nie czytał gazety, książki, nie oglądał filmu, nie słuchał muzyki, nie pił …

Siedział sam ze sobą.


Piotr Kiewra

czwartek, 27 grudnia 2018

Istnieją tylko trzy rzeczy

Z okazji jubileuszu, czy w jakiejś publicznej  dyskusji, zaintrygowani jego śmiechem uczestnicy zapytali starca:
- Powiedz nam, czemu się ciągle śmiejesz?

Oto co im odpowiedział, w typowy dla siebie sposób:
- Śmieję się z siebie. Śmieję się, bo kilkadziesiąt lat mojego życia robiłem tylko dwie rzeczy, a wydawało mi się, że robię ich tysiące.  
Wszyscy inni ludzie też robią tylko dwie rzeczy, pozostałe rzeczy mają tylko inne nazwy, ale są tymi dwiema. Jeśli dobrze się przyjrzysz to to zauważysz i też będziesz się śmiał.  

A więc robisz tylko dwie rzeczy: uciekasz przed sobą i poszukujesz siebie. Nic innego nie robisz.

A trzecia rzecz, to ta, o której wszyscy mówią, a nie robią.  Ona przychodzi, gdy jesteś na tyle świadomy, że nie robisz tamtych dwóch.  Ta trzecia to miłość .... niezwykle rzadkie zjawisko.

Gdy przestałem gonić i uciekać ona się pojawiła, ale niech cię nie myli ta nazwa, wszyscy jej używają w innych znaczeniach, lecz są nieświadomi tego, czym ona jest naprawdę. Kochać można tylko będąc sobą. Gdy odnalazłem siebie, przestałem gonić i uciekać, a zacząłem kochać. A gdy kochasz, to się śmiejesz. I tylko dlatego się śmieję.
Śmiech to objaw miłości, współczucia.

Gdy kochasz to niemożliwy jest smutek, cierpienie, strach, jakikolwiek lęk, nienawiść, zazdrość, tęsknota, zło …
To wszystko odchodzi w niepamięć.
Gonitwa i ucieczka od siebie są jednoznaczne z czasem. To synonimy. Jeśli postrzegasz czas, to nie możesz kochać. Miłość pojawia się tylko wtedy, gdy czas znika. Śmiech też istnieje poza czasem. Czas jest pomysłem, wyobrażeniem. Nie istnieje.

A więc istnieją tylko trzy rzeczy, a właściwie jedna. Słowa też nie istnieją i myśli nie istnieją …

No i śmialem się razem z nim. Bo tak naprawdę nie ma nic innego do roboty. Hihihihihihihihi

A pozostali? Uśmiechali się,  ale bardziej im było do płaczu.

Piotr Kiewra

sobota, 15 grudnia 2018

O cudach


Starzec śmiejąc się mówi do mnie. Wczoraj hustałem się na huśtawce. To cud, że nie robiłem tego od stu lat. Huśtanie się jest cudem. I gdy tak się huśtałem przyszło do mnie, że wszystko jest cudem.
Cudowność jest normalna na pewnym poziomie … wtedy wszystko jest ocudowne.
Sama normalność też jest cudem. Natura jest cudem, śmiech jest cudem, wszystko jest cudem.
Wiesz, co? Nie spotkałem jeszcze niczego, co nie byłoby cudem. Hihihi.
Cudowność jest wszędzie. Może być tylko odkryta, albo nieodkryta …
I odkryłem jeszcze jedno: huśtajàc się żyjesz. Tak, to rytm życia: góra - dół, przód - tył, lewo - prawo, cierpienie - radość, miłość - strach, śmiech i …
Gdy to rozumiesz, wtedy się smiejesz, w każdej chwili się śmiejesz.

Piotr Kiewra

niedziela, 25 listopada 2018

Ewka


Pewna stara kobieta żali się śmiejącemu się starcowi :
- Tyle wiem, tyle mam do opowiedzenia ludziom, a oni nie chcą mnie słuchać, a jeśli słuchają to z grzeczności. To mnie frustruje.

Starzec jej na to poufale:
- Ewcia, nikogo nie interesują twoje przeszłe historie. Mów im, co cię porusza teraz, a nie o faktach z przeszłości. Fakty nie dotykają prawdy, a twoja wrażliwość, twoje serce, tak. Słowa jeszcze nikogo nie wzbogaciły, nie przysporzyły mądrości, a dotyk serca, tak.

I jeszcze jedno: Ewcia, nie gadaj! Bądź w ciszy, a ludzie będą chcieli z tobą być, będą jej ciekawi, bo to właśnie ona – cisza, jest przejawem mądrości, jest świadectwem ciebie, twojej prawdy, jest lustrem twego serca i duszy.

Inni pragną, poszukują prawdy i w tobie, i w sobie. W słowie jej nie ma. Więc bądź cicha, a nikt od ciebie nie ucieknie. Wtedy pomożesz innym i pomożesz sobie. Twoja cisza jest pomocna, nie słowa.

Rozmowę przyjaciół: Ewki i śmiejącego się starca, wysłuchał: Piotr Kiewra

poniedziałek, 12 listopada 2018

Śmiech i łzy


Oto, co powiedział śmiejący się starzec na temat twoich łez:

Łzy to twoja modlitwa. Modlitwa - nie prośba, lecz dziękczynienie.

Łzy nie są z głowy, więc ich matką i ojcem nie są smutki i żale, ani żadna inna myśl.  

Ich źródło, strumień, z którego płyną jest w sercu i duszy - płynie z twojej głębi.
Informują o tym, co masz w środku, że czujesz. Mówią o twojej wrażliwości, o połączeniu z całością, o współczuciu wobec innych kropli oceanu, z którymi jesteś razem tym oceanem, z którymi wspólnie jesteś w modlitwie.
Łzy są świadectwem twojego teraz.
Ciesz się nimi. Bo tak naprawdę są one twoim obrazem, obrazem twego wnętrza, twej prawdziwej urody, piękna, boskości.
Łzy to sposób wyrazu twego serca. Serce nie używa słów, bo są zbyt płytkie, nie zawierają treści, są tylko opakowaniem. To łzy są odbiciem treści, bo treścią jest uczucie.

Mimo, że z natury są kobiece, w mężczyznach też jest ich źródło.
Nie wstydź się ich, nie zatrzymuj. Pozwól im płynąć, nie stawiaj żadnych tam na ich drodze. Niech płyną całym szerokim strumieniem, bo to łzy prawdy.

Nie walcz, by je powstrzymać, a doświadczysz też śmiechu, bo łzy i śmiech są jak bracia i siostry, jak najbliżsi przyjaciele.  

Łzy i śmiech są tak naprawdę kroplami radości. Gdy zaprzestaniesz walki te krople połączą się w ocean radości, one go tworzą. Są w ciągłej modlitwie.

Łzy są śmiechem, a śmiech łzami.
Śmiej się i płacz, roń łzy i się śmiej, tak żyj - oto przepis na spokój, błogość, zdrowie, urodę, długie życie, szczęście.
Tak naprawdę łzy i śmiech to przedmioty materialne twojej miłości, tym się ona objawia.
Tylko taka modlitwa - przez śmiech i łzy - jest prawdziwa.

Prawdę tworzą śmiech i łzy, nieprawdę myśli i słowa.  
Taka jest tajemnica: Śmiech i łzy pochodzą z raju.

Płacz i śmiej się, bowiem, gdy płaczesz i się śmiejesz jesteś w raju.



Śmiejącego się starca wysłuchał: Piotr Kiewra

niedziela, 6 maja 2018

Powolność

 
Spaceruję ze śmiejącym się starcem ścieżką wokół jeziora i dalej wzdłuż małej rzeczki.  Gdy zatrzymaliśmy się na małym mostku nad nią, starzec śmieje się i opowiada mi o swoich wnukach, którzy ciągle się gdzieś spieszą. Ostatnio powiedzieli mu, że denerwuje ich jego powolność.

Oto, co mi o tym opowiedział:

- Już dawno się tak nie uśmiałem, gdy usłyszałem ten zarzut. Mówię im, że gdybyście rozumieli, co z tego pośpiechu wyniknie, co osiągniecie, śmialibyście się głośniej ode mnie. Śmialibyście się z siebie sami. Ależ gdzież tam, nie są gotowi, nawet im nie mówię, szkoda czasu. Niech się jeszcze trochę pobawią, niech się nacieszą swoimi zabawkami, a tak naprawdę niech się jeszcze napłaczą, bo jeszcze się za mało napłakali.

Gdzież miałbym się spieszyć. Gdy patrzę wokół, co widzę? Nic, co mądre nie spieszy się. Głupcy się spieszą. Tylko ludzie są głupcami. Poza ludźmi nie ma głupców.
Zobacz na słońce jak wolno spaceruje po niebie. Zobacz na chmury, na rzekę, jak wolno płynie.  Posłuchaj ptaka jak sączy swą pieśń, poobserwuj drzewa i kwiaty, przyjrzyj się ich ufnosci.

To nie cierpliwość i wytrwałość w czekaniu, to ufność.  Ufają wiośnie, latu, rosną i kwitną, w niczym się spieszą. Nic się w naturze nie spieszy, bo wszystko tu jest szczęśliwe.  Tylko nieszczęśliwi się spieszą, bo brakuje im czasu, by dogonić szczęście. Tylko ślepi się spieszą, tylko głusi się spieszą, a w tym śnie, w którym trwają wszystko im się wydaje zbyt powolne.

To oni są powolni, to oni mają taką obsesję, bo życie mija, a oni jeszcze nie odnaleźli ścieżki do ciszy, spokoju, ufnosci, w której się płynie - właśnie jak chmury i słońce na niebie.
Nie słuchają i nie rozumieją tego spokoju, z jakim ptak wyśpiewuje jedną nutę po drugiej.  Nie znają, bo nie słuchają ciszy, w jakiej kwiat i drzewo rosną, nie obserwują jak kwitną i dzielą się ze światem swoim kolorem, zapachem, cieniem, sobą.
Nie ma się gdzie spieszyć, bo wszystko jest na swoim miejscu i jest takie, jak ma być.

Gdyby chcieli słuchać, gdyby chcieli obserwować powiedziałbym im: Wy też tacy jesteście, lecz wasze  myśli was napędzają, a to znak, że to one nie są w porządku ...
To jedyne, co w was nie jest w porządku ...  
I to jedyne, z czym trzeba zrobić porządek ...
To jedyne, co trzeba przyspieszyć - zrobić porządek z myślami. – patrzył na leniwie płynącą wodę w strumieniu i śmiał się. Gdy na chwilę przerwał śmiech dokończył historię:

- Wiesz, nikt tego nie chce słuchać. Wszystkim się wydaje, że są mądrzy, że wszystko dostaną, że świat kiedyś będzie taki hojny i ich obdaruje, tylko trzeba się spieszyć, trzeba pracować, ganiać, szukać, walczyć. No tak, nic mi do tego, niech sobie ganiają, niech pracują i niech płaczą.

Naprawdę mam się, z czego śmiać. Życie to niezły kabaret. Jak patrzę wokół, to nie ma chwili, by mnie to wszystko nie śmieszyło … No niezły kabaret. Wystarczy patrzeć, słuchać. Nic więcej nie trzeba robić. No nieźle … hihihi.

Lubię te rozmowy z nim, lubię z nim się śmiać.


Piotr Kiewra

wtorek, 1 maja 2018

O kobiecie, która się nie sprawdziła jako kobieta

Usiadła na ławeczce, w zacienionej alei nad jeziorem, zmęczona długim spacerem i upałem. Rozejrzała się wokół – wszędzie wiosenne kwiaty, biało i różowo od nich w pobliskim sadzie, żółto, biało, różowo na krzewach i kasztanowcach przy ścieżce nad wodą. Przypomiała sobie zapach i kolor kwiatów, które dostawała … Zakryła twarz rękami, by powstrzymać łzy.
Po paru chwilach usłyszała głośny śmiech. Cofnęła dłonie … obok niej siedział starzec, patrzył na nią i się śmiał.
- Dlaczego pan się śmieje? – zapytała.
- Bo zawsze, gdy widzę jak ktoś płacze, to się śmieję. Śmieję się, gdy przypomnę sobie swój płacz. – oznajmił.
- Skąd pan wie, dlaczego płaczę, może mam powód?
- Wszystkie kobiety i wszyscy mężczyźni płaczą z tego samego powodu. Opowiedz mi o swoich powodach.
- Nie ma o czym opowiadać, po prostu, nie sprawdziłam się jako kobieta … - i znowu zakryła twarz rękami, lecz zabrała je po sekundzie z powrotem, bo zaintrygował ją głośny śmiech starca.
- Nie sprawdziłaś się jako kobieta, powiadasz. Dziecko moje, powiem ci tak: nie spotkałem w swoim długim życiu ani jednej kobiety, która by się sprawdziła jako kobieta, lecz nie spotkałem też ani jednego mężczyzny, który by się sprawdził jako mężczyzna, łącznie ze mną.
Powinnaś się cieszyć i to z wielu powodów: bo wreszcie możesz się dowiedzieć, co naprawdę jest ważne, poznałaś prawdę o miłości mężczyzny, który ci to powiedział i możesz odkryć prawdę o sobie. On zapewniał, że cię kocha, lecz tym stwierdzeniem oznajmiał, że kochał twoje ciało, gdy odszedł powiedział to jeszcze wyraźniej …
Tak naprawdę nie jesteś kobietą ... jesteś człowiekiem.  Kobieta to rola ... to ciało i wynikająca z tego twoja kobieca identyfikacja – kobiece ego.

Nie rozumiem twego smutku i płaczu.  Spełnienie przychodzi do tych, którzy nie sprawdzają się jako kobiety lub mężczyźni, lecz jako ludzie. Tylko człowiek doznaje spełnienia, nigdy kobieta lub mężczyzna, tylko człowiek poznaje miłość i naprawdę kocha, nigdy kobieta lub mężczyzna, tylko człowiek jest w pełni i bezwarunkowo szczęśliwy, nigdy kobieta lub mężczyzna.
Ciesz się, tamten mężczyzna powiedział ci prawdę: nie jesteś kobietą, bo nie jesteś połową – jesteś całością, jesteś człowiekiem. Tylko w całości jest pełnia boskości, miłość, szczęście, radość.
Ciesz się więc, jak i ja się cieszę … oto powód mego śmiechu – porzuciłem swoją rolę. Zauważ! Tylko człowiek potrafi się śmiać ze wszystkiego. Drzewa, kwiaty, ptaki się nie śmieją, bo nie porzuciły swoich ról. Kobiety i mężczyźni śmieją się tylko czasem, częściej płaczą. Tylko człowiek się śmieje zawsze.
Zrozum – jesteś człowiekiem! Ciesz się!

Piotr Kiewra

czwartek, 29 marca 2018

Sukces to upadek


Idę i rozmawiam ze śmiejącym się starcem. Opowiedział o wczorajszej rozmowie z pewnym niemłodym już człowiekiem. Tamten zapytał: Dlaczego nie mogę odnieść sukcesu tak jak … i tu wymienił nazwiska ludzi, którzy mu imponują. A starzec mu na to:

- Bo życie, bo Bóg, nigdy nie proponuje ci cofania się wstecz, zawsze sprzyja ci we wspinaczce w górę, a nie w upadkach. Jeśli upadasz, to dlatego, że nie rozumiesz tego i robisz coś na przekór życiu, na przekór Bogu.

Ludzie w drodze po sukces są niżej od ciebie, prą po materię i znaczenie, bo muszą spróbować, czy tam czasem nie mieszka szczęście. Jeszcze tego nie wiedzą, muszą więc doświadczyć. Ty już to wiesz, jesteś krok wyżej, więc się nie cofaj. Nie marnuj czasu na drodze do nikąd. Taka jest moja przestroga, bo takie jest moje doświadczenie, ale to twój … wybór.

Szukasz takich ludzi, chciałbyś ich naśladować, bo przy nich czujesz się większy, ale przestrzegam cię, coś przy nich tracisz, coś co już masz, a oni nie mają.

Przed tobą inne doświadczenia, inna droga. Bądź na niej uważny, a też cię czegoś nauczą. To tyle. Więcej nie mogę ci powiedzieć, bo ja nie idę twoją ścieżką. Ja już swoją przeszedłem. –  i jak zwykle zakończył swoje słowa rzęsistym śmiechem.

 

Zacytowałem jego naukę, bo, a nuż ta jego stuletnia mądrość komuś się przyda.

Hej!

 

Piotr Kiewra

wtorek, 27 lutego 2018

Śmierć wojownika


„Człowiek może być albo wojowniczy, albo kochający. Wybór należy do ciebie.”

Osho

Opowiadałem już o tym młodo wyglądającym i śmiejącym się starcu. Spotkałem go pierwszy raz, na ławeczce nad jeziorem. Ponownie w biegu różnymi ostępami poza moim rodzinnym miastem. Siedział na wzgórzu, w środku lata, w drgającym, rozgrzanym słońcem powietrzu i słuchał skowronków, a patrzył na … tak, patrzył na cmentarz widoczny z oddali. I śmiał się, w głos się śmiał.

Tak byłem zaskoczony tym spotkaniem, okolicznościami, że … pobiegłem dalej. Lecz po chwili zawróciłem, bo coś we mnie kazało mi zawrócić. Gdy podszedłem, zapytał:

- O co walczysz tym razem?

- Nie walczę, poddałem się nogom i oczom. To one mnie prowadzą. I serce … - jego śmiech ustał. Powiedział, wchodząc w moje słowa:

- Pierwszy raz spotykam, kogoś tak dziwnego jak ty. Naprawdę jesteś dziwny. Może nawet tak dziwny, jak ja. – i znowu się śmiał. Też się uśmiałem.

- Czemu pytasz o walkę? Mój bieg to nie walka, to dar dla ciała, to jego potrzeba, a i też podszept serca. To moje ciało tu mnie doprowadziło, no i chyba serce … bo pogoda, lasy i to trawiaste wzgórze, bo te okoliczności, a w nich … TY.

- No tak, czuję, że możesz się prawdziwie śmiać, bo nie walczysz. Sam nie wiem, czemu pytam, bo rzadko rozmawiam z ludźmi i to raczej nie ja pytam, lecz ludzie mnie pytają. Lecz gdy coś powiem, czem prędzej się oddalają. Wzbudzam w nich strach, chyba tak jest, bo jestem … dziwny. Bo jestem inny, bo nie walczę. No i tak jakoś wypłynęło ze mnie to pytanie. – ucichł i patrzył dalej na cmentarz. Gdy spojrzałem, tak jak i on, na cmentarz, znowu się śmiałem. I zrozumiałem też jego śmiech.Wtedy przypomniałem mu:

- Już się kiedyś spotkaliśmy, na ławce, nad jeziorem. Pewnie ludzie, o których mówisz, pytają cię o tajemnicę twojego zdrowia, twojej długowieczności, a słyszą o miłości, o myślach i słowach. Nie tego się spodziewają, nie takim energiom przypisują wartość. Spodziewają się rzeczy i czegoś, co może potwierdzić nauka. Dlatego uciekają. Spodziewają się twojego przekonywania o porzuceniu mięsa, alkoholu, papierosów, spodziewają się motywowania do walki, a ty mówisz o porzuceniu walki i o zaufaniu do siebie, do ludzi, do świata. Są gotowi zostać abstynentami, nawet świętymi, ale by zaufać komuś, światu, a przede wszystkim sobie … Na to nie są gotowi. Boją się ciebie, bo od ciebie bije prawdą. Czyż nie tak?

No i jeszcze … przyznam ci się, że piszę o zdrowiu, o miłości i o intrygujących, dziwnych ludziach i chciałbym opisać twoją historię. Taka mi podpowiedź przyszła i prośba.  – a on, nie odrywając oczu od cmentarza i nadal się śmiejąc, odpowiedział:

- Masz rację, co do ludzi. Już ci opowiedziałem historię, a teraz chciałbyś dłuższej … Ale najpierw odpowiedz mi: Czy to twoje pisanie nie jest walką?

- Pytałem siebie o to i próbowałem odrzucić, ale jakiś cichy głos nadal dyktuje mi treści. Piszę, bo coś mi każe każe siać nasiona. I sieję.

- Tak, to są rzadkie i dziwne nasiona. A więc skoro proszą o nie, to dam. Nie trzymam ich dla siebie. Nic nie trzymam. Po coś żyłem, po coś walczyłem. Może właśnie po to, by teraz o tym opowiedzieć przez ciebie. Takie jest życie - tajemnicze i dziwne. Dobrze. Wysiej je ty! – zgodził się.

Snuł swą opowieść słuchając skowronków, nadal parząc na cmentarz i cały czas się śmiejąc.

- Oto nauka, którą odebrałem od życia.    

Miłość rodzi się w tobie wtedy, gdy umiera w tobie wojownik. Tak samo jest ze wszystkim. Niczego w życiu sobie nie wywalczasz. I wolność, i ufność, i radość, miłość, a nawet zdrowie przychodzi, gdy się poddajesz, gdy zaprzestajesz walki. Tak, to wszystko przychodzi z poddania się życiu, z ufności. To dary, a nie wojenne trofea.

Takie jest moje doświadczenie.

Niczego nie możesz wywalczyć, bo niczego nie możesz zabrać innym, czy światu. Niczego nie możesz wywalczyć, bo to … już masz. Życie przepełnione walką, wojnami, o cokolwiek – nie ma tu znaczenia, czy walczysz o największe, najbardziej istotne rzeczy, czy drobiazgi, jest jednym wielkim cierpieniem.

Pójdę jeszcze dalej – nawet stawianie oporu tworzy cierpienie. Gdy stawiasz opór czemukolwiek, czy pogodzie, złu, słowom, chorobie, śmierci, to tak naprawdę stawiasz opór życiu, a wtedy ono przynosi ci same porażki.  Wojna, walka, opór to śmierć, to przegrana, to choroba, to cierpienie, to ból, to niepokój, to smutek.

I tak naprawdę tych wojen nie toczysz z innymi, ze złem świata, tylko z własną głową. Prawda jest taka, że gdy umiera wojownik w twojej głowie, pojawia się miłość, wolność. Kluczem jest - poddać się, nie walczyć, płynąć z życiem. Klucz to ufność życiu. Ono przynosi różne rzeczy, lecz gdy jest się ufnym, przynosi to „dobre”.

Czasem to, co dobre, jest w ubraniu złego, lecz, gdy to zło z ufnością przyjmujesz, okazuje się, że pod spodem jest dobro. Zawsze tak jest i tak było, i będzie.

Odkryłem to, gdy mój świat się zawalił, gdy przegrałem wszystkie wojny i walki, ze wszystkim i ze wszystkimi. Przegrałem, jako wojownik w świecie i przegrał wojownik w mojej głowie. Przegrałem wszystkie: i małe, i wielkie sprawy.

I dopiero będąc na samym dole, po największej przegranej, gdy już cały świat trzymał ciężką stopę zwyciężcy na mnie, uświadomiłem sobie – że to wszystko nie ma, nie miało sensu i nigdy nie będzie miało.

Coś się odwróciło. Tak, to było moje doświadczenie. Wtedy umarł wojownik.

Ja sam byłem bliski śmierci, wydawałem w największym bólu ostatnie tchnienie, gdy błysło we mnie światło, przyszło słowo: „Poddaj się, pokochaj to wszystko, co cię pokonało.”   

I … zaczęła się druga połowa życia. Zupełnie inna. To raj. Same kwiaty, ciągła wiosna, jedna wielka miłość. Wszystko przepływa samo, na nic nie czekam, niczego nie chcę mieć, niczego nie oczekuję, o nic się nie modlę. Wręcz przeciwnie, za wszystko dziekuję. Za wszystko, co dobre i złe. To nie ma znaczenia, bo tak naprawdę nigdy nie wiem, co jest czym. Wszystko jest jak noc i dzień. Czy noc jest zła? Czy deszcz jest zły? Czy ból jest zły?

Tylko patrzę, obserwuję.

Wszystkiego mam pod dostatkiem: i zdrowia, i lat życia, i dobra, i spokoju, i wolności, i miłości, i deszczu i słońca. Mam, jak wszyscy, słoneczne dni i pochmurne, ale nie walczę z tymi pochmurnymi. I co się okazuje, że to właśnie przez te pochmurne, widzę całę piękno tych słonecznych.

Tak samo jest z ludźmi. Gdy zaakceptuję, gdy nie walczę z ich pochmurnością, z ich nieszczęściem i złem, to się okazuje, że poznaję ich.

Tak, oprócz ich powierzchowności, poznaję też ich głębię. Na powierzchni są złodziejami, bandytami - żebrakami, a pod spodem książetami i królami, bogami. Są boskością. Widzę ją w nich i doceniam, lecz jeśli oni tego nie są w stanie zauważyć, to z tym ich fałszywym obrazem nie walczę, nie przekonuję ich, bo wiem, że muszą upaść, tak jak ja upadłem.

Jeszcze jedno z moich doświadczeń: wojownik posługuje się bronią. Bywa nim miecz, ale częściej, a właściwie zawsze są orężem myśli, słowa, nawyki, działanie. Miecz to tylko przedłużenie tego oręża w głowie – myśli i słów. Natomiast, gdy wojownik umiera, to wynika to z przeobrażenia głowy, umierają myśli i słowa, rodzi się z nich uczucie.

Przemieniają się, przeobrażają się, przemienia się jedno w drugie, z energii myśli zaczyna czerpać serce i z wojownika rodzi się kochanek …

 

To wszystko przyszło do mnie kiedyś nad rzeką. Przyszedłem tam chory ciałem i umysłem, pijany, zły, agresywny, wojujący. Pokonałem, pobiłem już kumpli,wrogów, fałszywych i prawdziwych przyjaciół, wystraszyłem wszystkich wokół, swoją agresją: kobiety, dzieci, zwierzęta, wszystko.

Dosłownie, po jakiejś większej bójce, z głową przepełnioną alkoholem i wręcz zbrodniczymi myślami, przyszedłem nad rzekę. Chyba będąc pijanym, zmyliłem drogę i zamiast do domu, trafiłem tu, nad małą rzeczkę.

Wtedy wydawała mi się wielką, a mimo to chciałem ją pokonać i przeskoczyć. No i wpadłem: w wodę, w błoto i nie mogłem się wydostać.

Dzisiaj się cieszę z tej pomyłki, bo ta rzeka nauczyła mnie rozumu, odmieniła moje życie.

Jeszcze wcześniej, zanim wyszedłem z baru, w którym narozrabiałem, kobieta, barmanka - swoją drogą, bardzo odważna kobieta, nazwała mnie wstrętnym pijakiem i … tchórzem. No nic mnie nie mogło bardziej dotknąć, jak to słowo: tchórz. Poczułem się dziwnie. Wydawało mi się, że i na trzeźwo, i po pijanemu dokonałem tak wielu wielkich rzeczy, odważnych i naprawdę wielkich, a tu – Tchórz! To mnie tak powaliło, że opadły mnie siły i poszedłem do domu, czyli … nad rzeczkę, hihi.

Alkohol przyszedł do mnie późno.

Byłem na wojnie. Tak, byłem wielkim patriotą, bo w tej wojnie zwyciężyłem z najedźcą, później też wygrałem wiele wojen, czy walcząc dla lokalnej społeczności w polityce, dla ludzi, dla bliskich, dla siebie. Walczyłem w imię Boga, angażując się w kościele. Lecz nie czułem się szczęśliwy.

Miałem dużo: rodzinę, znajomych, przyjaciół, jakiś tam majątek, byłem tu i tam. Ludzie mnie szanowali, doceniali. Ale to wszystko nie było tym, o co walczyłem, czego poszukiwałem. Chciałem czegoś więcej. Gdy ktoś pytał, o co walczę, to wymieniałem cele, ale czy to naprawdę były te cele? No cóż …

 Im byłem bardziej ambitny, im większe były moje plany, marzenia, tym bardziej byłem sfrustrowany, niespokojny i chory. Moje ciało ciągle niedomagało.Chyba nie chciało być sojusznikeim w tych moich wojnach. Uznało, że to są moje prywatne wojny, a ono się nie pisze na to. I to: choroba, złe samopoczucie, było jego buntem.

Było informacją, lecz cóż mnie mógł obchodzić bunt. To był kolejny przeciwnik, nie chciał iść ze mną, to obróciłem się przeciwko niemu. Walczyłem dalej, mimo, że … moja twierdza powoli rozsypywała się.    

Bolała mnie głowa, mięśnie i kości, wszystko w środku, ale i serce. To przepompowujące krew, ale i to drugie. Sukcesy (tak wtedy to oceniałem) w walce były coraz większe, a ja się czułem coraz bardziej przegrany.

Moje myśli mnie goniły. Cały czas byłem naładowany nimi jak ciężarówka. Nie miałem wolnej chwili, by czegoś nie planować, by czegoś nie dokonać, osiagnąć, wywalczyć, o czymś nie śnić. Głowa popędzała: Działaj! Nie stój, działaj!Nie marnuj czasu, działaj!

Już dzień mi się zlał z nocą. W dzień realizowałem swoje sny, choć to raczej nie były sny, lecz nocne koszmary. W końcu, raz czy dwa, coś zakropiłem alkoholem, i tak to poszło.

I trafiłem do rzeki. Nie pamiętam tej walki z rzeką, lecz gdy się przebudziłem na tyle, że dotarło do mnie, gdzie jestem, jak nisko upadłem … poczułem bezsilność.

Jakieś dzieci stojące na brzegu, w pobliżu, śmiały się ze mnie, a mi się nie chciało, a właściwie to nie mogłem się wydostać. Im bardziej się wytężałem, tym bardziej zagłębiałem się w błocie, tym głośniej się śmiały te dzieci.

Cała moja wielkość w tym momencie upadła. Ten ich śmiech, to błoto, ta rzeka, zabiły wszystko, zabiły wojownika.

Ta rzeka? Cóż to za rzeka? To jakiś ściek, szeroki może na pół kroku, a mnie pokonał.

Gdy dzieciom znudziło się patrzenie na mnie i śmianie się z mojej bezsilności, z mojej słabości, poszły sobie – pewnie, by opowiedzieć to wszystkim wokół.

Ja zostałem. Pamiętam, że spojrzałem na swoje dłonie, a te były puste. Oprócz błota nic w nich nie było. Pamiętam mój smutek, mój żal do świata i spostrzeżnie, które mnie otrzeźwiło, nie tylko z alkoholu, ale i w ogóle: Tyle walki, tyle poświęcenia, a ręce nadal puste! Nic – tylko błoto!  

Po tym zdarzeniu zaszyłem się gdzieś z dala od ludzi. Chciałem się zaszyć, ale to teraz inni zaczęli o mnie walczyć, bo kilka miesięcy chorowałem. Byłem na krawędzi życia i śmierci. I JESZCZE WALCZYŁEM … tym razem o życie.

Chciałem pokonać chorobę, lecz im bardziej się wytężałem, im bardziej mobilizowałem się, tym byłem słabszy. Nie pomagały żadne leki, żadna opieka, żadne szpitale, ani nawet modlitwy. Zaglądnęła mi w oczy śmierć.

Więc zacząłem walczyć z nią, lecz ona śmiała się jak tamte dzieci nad rzeką. I ten śmiech mnie pokonał – poddałem się.

I stała się rzecz dziwna – zacząłem się śmiać. Tak, sam z siebie. Gdzieś tam z boku patrzyłem na siebie i śmiałem się. To był śmiech dziecka, czyli nie śmiałem się z czegoś konkretnego, raczej ze wszystkiego. Był to śmiech egzystencjalny. Wszystko mnie śmieszyło, ja sam, życie, a najbardziej, gdy patrzyłem na te wszystkie walki wokół. Wszędzie widziałem walczących, którzy taplają się w błocie, mają pełne ręce błota, a mimo to dalej walczą.

Naprawdę wydałem się sam sobie śmieszny. Te wszystkie moje dokonania, te wszystkie moje wojny i ta światowa, i te lokalne i te wewnątrz mnie, nawet te najmniejsze, wydały mi się śmieszne. Moje życie było śmieszne, moje sny i marzenia, działania, słowa, myśli. Wszystko stało się śmieszne … i nieistotne.

Tak: Życie jest śmiechem i ten śmiech jest istotny, a reszta jest nieistotna.

 Nieistotna stała się śmierć, choroba, pieniądze, szacunek, mój wizerunek w oczach innych ludzi, nawet rodzina, a prawie na końcu i … Bóg.

Już myślałem, że niżej nie mogę … Ale przecież Bóg, modlitwy, ostatni ratunek? Ale gdzież tam? Walka z nim, a właściwie prośby, modlitwy (próby przekupienia – teraz tak to widzę), na nic. Żadnej pomocy, żadnego odzewu …

Wydawało się, że niżej … A mogłem, okazało się.

No i gdy już ledwo dychałem, gdy policzone były moje minuty, przestałem walczyć ze sobą, trzymać się siebie, zabiegać o siebie, stałem się nieistotny sam dla siebie.Tak trwałem czterdzieści dni.

Dziwne, ale stało się … lżej. Coś mi zwolniło uchwyt na gardle, na płucach, w splocie słonecznym i niżej i wyżej, przede wszystkim w głowie. W jednej chwili stała się pusta jak …

No i minuty zaczęły się przeciągać w następne minuty, w godziny, dni … dostałem drugie życie, długie życie. I stało się to, o czym już ci wcześniej powiedziałem, i to, co widzisz i czujesz.

Czujesz moją wolność, ufność, miłość. I to nie jest moje, to jest życie, a ono to niesie, a ja tylko obserwuję i się dzielę z tymi, którzy są gotowi zrozumieć to, kim jestem, a nie tylko to, co mówię.

A są gotowi tylko ci, którzy mają podobną historię do mojej, czyli walczą, walczyli i czują się pokonani, bo rozumieją, że nigdy nie wygrają.

Jeszcze żaden człowiek niczego nie wygrał walcząc. Przejrzałem historię i to widzę. Wygrywają ci, co nie walczą – ufni. Wygrywają ci, którzy poddają się życiu. Nie ma innej drogi.

Te wszystkie słowa o misjach, o dobru i złu, o osiąganiu, o marzeniach, o szczęściu, o niesieniu szczęścia innym, to tylko słowa.

Prawda jest odwrotna. Możemy dać szczęście innym, zanieść dobro, ale wyłącznie swoim byciem. Nie działaniem, nie walką, lecz swoim byciem. Jeśli jest w tobie pokój, miłość – wtedy to możesz dać innym. Nie musisz dawać – samo z ciebie wypływa.

Takie to rzeczy opowiedział mi starzec na wzgórzu. Powtórzę tylko to, co powiedział na początku:

 Miłość rodzi się w tobie wtedy, gdy umiera w tobie wojownik. Tak samo jest ze wszystkim. Niczego w życiu sobie nie wywalczasz. I wolność, i ufność, i radość, miłość, a nawet zdrowie przychodzi, gdy się poddajesz, gdy zaprzestajesz walki. Tak, to wszystko przychodzi z poddania się życiu, z ufności.

Takie jest moje doświadczenie.

Gdy słońce zaczęło przypiekać nasze plecy, oderwaliśmy oczy od cmentarza i nie przestając się śmiać ruszyliśmy w dół ze wzgórza. Wróciliśmy do życia, do życia z ufnością.

Pobiegłem swoją ścieżką, a on poszedł swoją.

A te nasiona ci daję. I nie odkopuj ich, póki nie wykiełkują, nie zakwitną i nie wydadzą owoców. Później możesz się dzielić nimi. Nie wcześniej - bo wcześniej jest wojownik.


Piotr Kiewra

P.s.  Dopiero teraz, po postawieniu kropki na końcu tekstu, uświadomiłem sobie, o co nie zapytałem śmiejącego się starca. Domyśliłem się jego odpowiedzi.

Tobie zdradzę to pytanie. Jest następujące: Dlaczego śmiejesz się patrząc na cmentarz?

Czy domyślasz się, jaka byłaby jego odpowiedż? Jeśli tak, wyślij mi ją w komentarzu. Powiem ci póżniej, czy miałeś/miałaś rację.

 

Oto tam są sami wojownicy. Co zostało w ich rękach, po tych wszystkich walkach? Chcieli zawojować cały świat, a ile przestrzeni dostali? Czy poznali to, co ich popychało do wojny? Mają w rękach tylko to: niespełnioną obietnicę poznania. Ja ją poznałem za życia. Dlatego się śmieję. I doświadczyłem czegoś jeszcze, czegoś, co sprawia, iż się nie boję, bo nawet śmierć nie będzie końcem. Oni jeszcze będą walczyć, bo mimo, że umarli, to ich wojownik jeszcze nie umarł. Ich pokuta nie odbyła się. Muszą ją powtórzyć, bo walcząc, nauczali walki, zabijali tym ufność wśród uczniów. Pokuta to droga ufności, a nie walki. Do raju wrócą ufni, nie wojownicy.Do raju wrócą kochający, a nie wojujący.