poniedziałek, 22 lutego 2016

Schody do nieba

Gdy patrzę na wiatrak widzę jego grom, tym większy, im jestem bliżej, im bliżej niego jest kontrastująca z nim rzecz: drzewo, pojazd.

Lecz, gdy patrzę dłużej on się zmniejsza, bo dostrzegam coś znacznie większego: przestrzeń wokół niego.

Gdy jestem w niej jeszcze dłużej, to przestrzeń maleje, bo dostrzegam niebo.

Obserwując z ziemi o mało nie gubię się w jego ogromie, zauważam jego granicę – horyzont.

A gdy się od niej odrywam i niknę w tej niebiańskiej pustce, łączę się z ogromem: bezkresnym, tajemniczym, niepoznanym – łączę się jak kropla z oceanem.

To jest modlitwa – bliskość z bezgranicznym ogromem.

Tak, wiatrak jest pierwszym stopniem schodów do nieba.


Piotr Kiewra 

sobota, 20 lutego 2016

W stronę miłości

Z cyklu: Prawda wiatraków

Mam w swoim pokoju, na poddaszu, roślinę. Jest wygięta w stronę okna i cierpiała, bo wywracała się, traciła równowagę, więc musiałem przełożyć ją do większej i cięższej doniczki.
Przyglądam się jej często, bo pod tym oknem mam fotel – miejsce do kontemplacji, czytania.

Gdy jestem w lesie, przyglądam się drzewom – te pną się najkrótszą drogą do góry, tak samo trawy na łące. Spoglądam na kwiaty, fotografuję je. One otwierają swe wnętrze ku słońcu. Obserwuję wiatraki, a te – jak ptaki - kierują swe skrzydła na wiatr. Ludzie idą w stronę innych ludzi.

Na co, tak naprawdę, patrzy moja roślina, gdzie patrzą drzewa, wiatraki, w którą stronę idą ludzie, w stronę czego ja wędruję?

W stronę miłości. Tak, słońce, wiatr, inni ludzie, życie, to miłość.

Wszystko i wszyscy pragną miłości, kierują swe spojrzenia, swoje działania w jej stronę. Nie ma innych kierunków niż miłość, nie ma innych spojrzeń niż pragnienie miłości, nie ma działań, w których nie byłoby walki o nią.

Wszystko, co istnieje, wszystko, co żyje, kieruje swą uwagę na nią, wędruje w jej poszukiwaniu, w nadziei na połączenie.

Czy istnieje coś innego niż miłość? Gdy spoglądam na to bezpośrednio, już bez myśli, to czuję, że poza nią, nic więcej nie istnieje, tak, nawet jej przeciwieństwa istnieją tylko po to, by na nią wskazać, by wyprostować ścieżki, by pokierować w jej stronę.

Patrzę na rośliny, drzewa, wiatraki, jak się odwracają w stronę słońca, wiatru – miłości. 

Dlaczego czynią to tak ufnie i cierpliwie? Bo niczego nie oczekują. Wystarczy, że są otwarte – otrzymują. Ufność to otwartość.

Wiem już, dlaczego tak lubię patrzeć na kwiaty – bo są symbolem, pięknym przykładem tej otwartości. Tak, kwiaty, mimo, że tak delikatne, mogą być ufne i ta ich otwartość to dowód.  

Człowiek nie jest tak otwarty, bo nie jest ufny i nie jest cierpliwy, bo nie patrzy bezpośrednio – sercem, uczuciem, spogląda poprzez swój umysł i dlatego kalkuluje, wybiera, poszukuje, oczekuje, wędruje fałszywymi ścieżkami.

Człowiek wędruje w poszukiwaniu miłości. Szuka jej w materii, w innych ludziach, gdzieś na wierzchołkach gór, na szczytach władzy, w rywalizacji z innymi o swoją własną wielkość.

Kto nie idzie w stronę miłości? Wszyscy idą, nawet ci wędrujący fałszywymi ścieżkami. Ich droga jest jedynie dłuższa i więcej tam cierpienia, ale to też wędrówka w stronę miłości.

Bez względu jak się miłość definiuje, czy jako związek, czy pożądanie, czy jako coś uniwersalnego – energię łączącą Wszechświat, to i tak:  instynktownie, intuicyjnie, nieświadomie, czy świadomie, wędrujemy, w stronę natury, słońca, wiatru, zaglądając do wnętrza kwiatu, czy wnętrza innego człowieka, zwracamy się w stronę miłości. Kierunek nie ma znaczenia, każdy jest tym, w stronę miłości. Jedynie droga jest krótsza lub dłuższa.

Ta najkrótsza jest zwróceniem się w stronę swego wnętrza.

Tak, poszukiwanie miłości, jest prawdziwym poszukiwaniem, jest prawdziwą wędrówką, jest spoglądaniem we właściwą stronę.
Moja ufna roślina w doniczce i wiatraki, zdeterminowana, wytrwała, pełna cierpień - bo bez ufności - ludzka wędrówka, wskazały mi tę stronę.

A kwiaty? Inspirują jeszcze bardziej, bo uczą otwartości, więc skracają wędrówkę, ujmują cierpień, ale największy ich dar, to pomoc w zrozumieniu tego, że prawdziwe otwarcie, to otworzyć się na siebie samego.

To najwłaściwsza strona, bo jeden krok … i cała wędrówka, … i cały rozkwit miłości.   


Piotr Kiewra

niedziela, 14 lutego 2016

Bezpośredniość spojrzenia

Czegoś mi brakowało. Szedłem i to, co wdziałem było pozornie uboższe. Przypomniały mi się górskie wędrówki i dwa sąsiednie dni na tej samej hali. Jeden dzień w słońcu, drugi we mgle.

We mgle świat jest inny. Mniejszy? Uboższy? Nie. Jego małość i ubóstwo są pozorne. We mgle, czy w słońcu jest bezkresny, jest prawdziwy, rzeczywisty, inaczej piękny. Tak, tylko co innego widzimy, bo inaczej patrzymy, bo miedzy tym na co patrzymy, a nami coś się pojawia.

I to właśnie to. Nie widzę wiatraków – ich mi brakowało. Utonęły gdzieś we mgle.
Tak, wiem, że są, lecz ich nie widzę. Skąd wiem, że są? Czy dlatego, że przywołuję je z pamięci, czy czuję, że są?

Czuję! Uczuciem patrzę bezpośrednio. Tak, zapragnąłem: chcę się takiego spojrzenia, tej bezpośredniości patrzenia nauczyć, nie tylko troszkę, tak jak teraz, ale totalnie, czyli by wszystkie moje spojrzenia były bezpośrednie.

Teraz patrzę przez mgłę, patrzę przez chmury, przez słowa – opinie, sądy, poglądy innych ludzi … no tak, patrzę przez opinie, sądy, moje własne przekonania, doświadczenia, no tak patrzę przez swoje myśli. Te spojrzenia nie są prawdziwe, więc nie widzą prawdy.

Spojrzenie bezpośrednie, to spojrzenie bez udziału myśli, to spojrzenie nie poprzez tęczę, nie poprzez zasady, ludzkie prawo, to spojrzenie nie poprzez oczy. Spojrzenie nawet w pełnym słońcu nie jest spojrzeniem bezpośrednim - bezpośrednio spoglądam sercem, uczuciem.

Czy serce potrafi patrzeć? Ono nie patrzy, ono łączy. Serce jest mostem między rzeczywistym, tym, co TU i TERAZ, a czymś głębszym, czymś we mnie, czymś co nie ocenia, niczego nie potrzebuje, bo wszystko ma, czymś otwartym, ufnym, wolnym, czymś, co nie dzieli na dobre i złe, na ciemne i jasne, brzydkie i piękne, bo wszystko akceptuje, a więc łączy.
I to niepatrzenie serca jest spojrzeniem bezpośrednim, połączeniem, modlitwą ze wszystkim, na co patrzę oczami i wszystkim, czego nie jestem w stanie dostrzec – ze wszystkim i wszystkimi.

Uśmiechnąłem się do siebie, bo zrozumiałem, że mgła potrafi nauczyć i to prawie w jednej chwili. Gdy coś zostaje zasłonięte dla oczu, w tym samym momencie zostaje odsłonięte dla serca, gdy z patrzenia usunięte zostają myśli, wtedy patrzenie staje się prawdziwym patrzeniem, bezmyślnym, bezpośrednim.

I co? Czym się różni świat oglądany bezpośrednio, od tego oglądanego poprzednio?
Jest we mnie, jest ze mną połączony, jesteśmy jednym. Więc nie ma patrzącego – znikł. Naprawdę nie mogłem sobie przypomnieć swego imienia. Ależ błogo je zapomnieć, je zgubić … Błogo jest być! Błogo jest zapomnieć słów, bo przestają być potrzebne.

Bezpośredniość w patrzeniu jest błogością, jest ciszą.


Piotr Kiewra 

niedziela, 7 lutego 2016

Śmierć



Czekałem na wiosnę, buchnęło w ludziach jej żywiołem, lecz nie u wszystkich. W niektórych wszystko zgasło. Ces't la vie - chciałoby się powiedzieć.  „Trawiłem” więc to, co przyjaciółka opowiedziała mi o paru pogrzebach, które ją dotknęły. Mnie też to dotknęło. Odszedł mi ktoś bliski. Odeszli jacyś ludzie. I znowu zdałem sobie sprawę, że odeszli wojownicy. Rozgrywali wojnę, mieli swoje role, mieli swoich wrogów. Wykształcili się do tej wojny, zdobyli doświadczenie, powalczyli, sprawdzili się, może wydawało im się, że parę bitew wygrali, ale w końcu ostatnią – jak zawsze – przegrali. Były łzy, wspomnienia bliskich, lecz – tak mi się zdaje – nie było nauki, nie było wniosku, nie było rozwoju, nie było zrozumienia, ani w nich, ani w tych, którzy patrzyli z bliska lub z daleka na ich walkę. Pozostaną literki na nagrobkach - może kilkadziesiąt lat, pozostanie trochę nietrwałych ścian, parę ułożonych przez nich kamieni, gdzieś w, lub przy drodze, parę spełnionych lub niespełnionych marzeń, miłości, które niosły cierpienie, a nie łączyły, które zamiast przenieść ich do wieczności, przeniosły tylko w ludzką pamięć i w kilka zapisanych na papierze, lub wykutych pracą pamiątek. Zostanie jednak więcej zniszczonego, zepsutego, śmieci uczynionych ze złota. Tego zostanie znacznie więcej: złego niż dobrego, więcej brzydkiego niż pięknego, więcej sztucznego niż naturalnego, więcej gry niż prawdy, bo taki jest skutek ludzkiej ambicji, by poprawiać boga.

Człowiek robił to szukając szczęścia, a co znalazł?

Zadałem sobie pytanie, czy tu chodziło o to, by się spieszyć ich kochać? Nie, tu chodziło o to, by się im przyjrzeć i zobaczyć w ich wyścigu i trudzie, w ich walce nas samych, by skorzystać z ich odbicia w naszym lustrze.

Oni nie poszli w górę. Nie poszli, bo jak wiatraki tak i oni zaczęli się kręcić w kółko i poza zataczanym kółkiem, więzieniem, w które zaprzegła ich proza życia nie widzą już nic. W wieku 25-30 lat kończy się ich wspinaczka, kończy się ich odwaga, by się rozwijać. Stają się pesymistami, a ich ramiona służą już tylko do chwytania tego, co znają: ciągle tego samego wiatru. Ich ciekawość się skończyła, wolą już narzekać niż sprawdzać, co jest za następnym zakrętem. Skończyła się ich radość szukania i dopadł ich smutek. Przestali tworzyć, bo uświadomili sobie, że radość tworzenia pojawia się tylko w drodze do dzieła, na etapie marzeń, a na mecie nie ma już nic. Gdzieś w nich wcześniej coś umarło, bo zobaczyli bezcelowość, swoją głupotę trwania w nadziei.

Tak, po okresie młodości, po paru zakochaniach, po wybudowaniu domu, po nacieszeniu się cudem obdarowywania życiem, po zasadzeniu kilku drzew, zaczął się w nich proces umierania radości. Dlaczego? Bo nie było profitów? Bo nie było docenienia? Bo nie było już niczego wyżej? Bo już byli starzy? Bo ich ciała nie były już takie świeże i witalne? Bo więcej w nich bolało i ból zabijał błogość? Nie, oni nigdy nie obserwowali wiatraków.    

Tak. Nagle w niedokończonym dziele dopada ich śmierć. Przychodzi, bo ich żywot nie miał sensu, ich dalsza droga niczemu już nie służyłaby, szkoda było czasu … może w następnym życiu zrozumieją więcej … więc odchodzą.

Czy za cudzą śmierć możemy być wdzięczni, że czegoś nas uczy? Czy śmierć to tylko okazja do smucenia się? Czy jest w niej coś, co nas rozwija? Czy to nie nazbyt egoistyczne wnioski? - przeszło przeze mnie. I od razu pojawiły się odpowiedzi: tak właśnie jest, mamy zrozumieć, coś odkryć w sobie, odkryć prawdę, tę, która jest, a nie tę o innych. I to nie jest egoizm. Mimo pogrzebów, poczułem się odrobinkę lepiej, zrozumiałem: dopóki żyję mam się rozwijać, mam coraz więcej rozumieć i coraz lepiej się czuć. Mam się nauczyć wybaczać i lepiej się czuć. Mam się radować samym byciem, kręceniem się. Tak, to bycie, samo kręcenie się coś kreuje – daje prąd – rozedrganą energię …

Ale, ilu ludzi obserwuje wiatraki? No ilu?
Ilu ludzi odkrywa radość bycia, tylko i wyłącznie bycia - jak wiatraki?
Tak, umierają za wcześnie, bo nie zatrzymały ich wiatraki, ich prawda.

Jest w wiatrakach jeszcze więcej prawdy. Dużo więcej.
Kolejna stała się moją prawdą: wiatraki się kręcą - w tym widzą swoją misję, wiatraki nie wysiewają nasion, nie rozwijają się, nie mają szans na to, by zakwitnąć – człowiek ma taką szansę. Jeśli zaufa wiatrowi życia na pewno zdarzy się ten wielki przełom, jeśli podąża ku szczytom - mimo trudów, dostrzeże stamtąd swoją własną prawdę. Zdarzy cię cud.

Wiatrak zaufał tylko wiatrowi, na tym kończy się jego ufność, człowiek, by się uczyć wykorzysta wszystkie prawdy: i wiatraków, i wiatru życia, aż w końcu odkryje tę najcenniejszą, tę najgłębszą, tę najjaśniejszą – swoją własną prawdę – prawdę Wszechświata.

I chyba tylko po to zostaliśmy obdarowani czasem, ludźmi, relacjami, naturą, wiatrakami, by to zrozumieć. Tak na to trzeba spojrzeć … zostaliśmy obdarowani. Tak, cierpienie to droga do zrozumienia. Ale i tu mamy wybór: albo iść uparcie tą drogą i narzekać do końca i ciągle mieć nadzieję, że to się skończy, albo … zatrzymać się pod wiatrakami.

Tak, gdy się je obserwuje, one już zostają – stają się naszymi przewodnikami … nauczycielami … mistrzami. Tak droga z nimi jest drogą pod górę, ale za to pełną błysków …  

Jednym z nich jest śmierć.


Piotr Kiewra

niedziela, 31 stycznia 2016

Droga usłana różami


Urodziny to najczęściej dzień radości, miłych słów od przyjaciół i bliskich, dzień spotkań i przyjmowania darów: pamięci, bliskości, przychylności, wdzięczności, czas przebaczenia, przyjmowania rzeczy, ale też i czas obdarowywania wdzięcznością, przebaczeniem, gościną, miłością, przyjaźnią, uśmiechem, łzami radości.

Tak bywało do tej pory. Dzisiaj jednak jest inaczej. Jest inaczej, bo dzieci idą lub poszły już w świat i zostawiają ją samą ze sobą. Może tak jest, dlatego, że to czas wielkiego napięcia, bo to czas braku środków do życia. Może to czas refleksji nad przeszłością, nad czymś, co miało być jej treścią – miłością, a dzisiaj już widać, że takiej treści nie było, bo było cierpienie. A może nadszedł ten czas – wiek średni, czas przełomu, czas refleksji, i świadomość tego, że zaczął się marsz z górki. A może to tylko jakieś nieistotne rzeczy?

Kontemplowała to wszystko i nie wiedziała … Wiedziała jedno, czuła, że te akurat urodziny, to czas wielkiego smutku. Więc nie miała ochoty na rozmowy, na spotkania, na gości, bo nie chciała okazywać nikomu łez, nie chciała z nikim się dzielić swoim smutkiem.
Przyjęła kilka telefonicznych życzeń, chwilkę porozmawiała z bliskimi i postanowiła spędzić ten czas sama.
- Jeszcze tylko ten jeden telefon do przyjaciela – postanowiła, bo dzwonił wcześniej kilka razy, a nie odebrała.

Zadzwoniła, wysłuchała życzeń – jak zwykle innych niż cała reszta, bo wiedział, że jest smutna. Usprawiedliwiła się mówiąc:
- Życie to nie jest droga usłana różami!

A on jej odpowiedział:
- Moja droga przyjaciółko, życie jest drogą i jest usłane różami. I nie one są problemem, tylko to jak na nie patrzysz: możesz wędrować i nie widzieć niczego poza jej kolcami i wtedy będą cię kłuły, będziesz w cierpieniu i bólu po nich stąpać. Każdy twój krok będzie stawiany w lęku, będziesz się bała gdziekolwiek pójść, wędrówka będzie nieznośna. Przyszłość będzie pełna kolców, bo przeszłość znaczona była krwią.

Dlaczego nie dostrzegasz całej róży, jej liści, jej płatków, jej aromatu, tego, że owszem: róża ma kolce, ale ma też miejsca między kolcami? I właśnie na tym polega życie, na zrozumieniu, na uważności, by kolce widzieć i je omijać, by kroczyć odważnie między nimi, by dostrzegać i jedno, i drugie, a wybierać sposób wędrowania, który daje radość, który jest tańcem. No właśnie, jak można nie bawić się na drodze usłanej różami, jak można nie wędrować w podskokach i jeszcze przy okazji nie obserwować życia wokół i nie widzieć pozostałych kwiatów? I maków, i chabrów, kwitnących drzew, ludzkich kwitnących serc, słońca i w ogóle wszystkiego, co istnieje? Powiedz, jak można?

Czy wiesz, kto może dostrzec różę w całej okazałości? Może ją dostrzec ktoś, kto nie śpi. Twoim snem jest spoglądanie za siebie i zbyt daleko przed siebie, dlatego nie widzisz róży, czujesz jedynie jej kolce. Potykasz się o nie, bojąc się ich i depcząc po nich, ranisz się. Rany to jedyne twoje doświadczenie. Nie bój się, nie oglądaj się, nie wyobrażaj, nie planuj tego, co będzie za zakrętem.

Oto moja definicja życia: Życie to wędrówka po drodze usłanej różami. A twoją misją jest dostrzec te róże w całej okazałości. Nic więcej, moja kochana przyjaciółko!
Życzę ci rozluźnienia! Resztę masz. Dziękuję. Pomedytuj nad tym, wejdź w to najgłębiej jak potrafisz, a wszystkie następne twoje urodziny i dni między nimi, aż do stu lat i więcej, będą wędrówką pełną radości.

Nie obiecuję, bo to twoja odpowiedzialność, twoja motywacja, twoja decyzja – bo to twoja wędrówka. Ja jedynie mogę ci trochę poświecić, możesz się chwilkę przejść obok mnie, możesz iść po moich śladach. I nic więcej nie mogę.
Dziękuję! – gdy skończył, podziękowała. Gdy się rozłączyli, płakała nadal, bo nie wiedziała od czego zacząć.

- Może zamiast wybiegać myślą aż za zakręt i rozpamiętywać minione zakręty, spojrzę pod nogi! Pewnie tak zrobię. Tak zrobię, bo nie chcę mieć więcej takich urodzin! – postanowiła.

Piotr Kiewra


sobota, 30 stycznia 2016

Wiatraki i lustra

Gdy wielka, złota kula chowa się za horyzontem, tak na chwilkę, barwi siebie i niebo pomarańczem i czerwienią, a przenikając chmury szarymi smugami, z drugiej ich strony tworzy różnej głębi cienie.
To magiczny czas, a wiatraki w zachodzącym słońcu to poruszający widok. W ich grze ze światłem jest węcej tańca niż wśród nieruchomych drzew i leniwych chmur. Żywe smugi światła i cienia tańczą ze swymi trójrękimi partnerami, krążąc, obiegając, dotykając, pieszcząc, błyskając i cieszac się udziałem w tej krótkiej zabawie. I nagle nikną. Zostaje tylko ich prawie nierozłączny przyjaciel, wiatr, z tym szepcą głośniej lub ciszej, prawie bez przerwy.

Przyglądałem się wiatrakom z daleka, w zachodzącym słońcu i na tle rozgwieżdżonego nieba, na tle chmur oświetlanych od spodu rytmicznie czerwonym światłem. To ich rozmowa z gwiazdami.  Czasem, gdy nad nimi biegną niskie chmury, tną je, próbują rozproszyć, przegonić.

W wieczornej, a chwilę później, we wczesno-nocnej ciszy, to mnie poruszało.

Z tego poruszenia przyszło takie porównanie: człowiek i wiatrak, człowiek i wszystkie inne obiekty, i wreszcie człowiek i wszyscy inni ludzie.

Czym dla nas – dla mnie są wiatraki, drzewa, ptaki, słońce, góry i chmury? Czym dla nas, dla mnie są ludzie? Kim jest przyjaciółka, przyjaciele, ludzie bliżsi i dalsi, ci kochani i zupełnie obcy?

I później, gdzieś ze wspólnego z wiatrakami kontemplowania ciszy, przyszła odpowiedź: to nasze lustra. To lustra … a z rzadka mistrzowie.
Skąd do mnie przyszedł ten głos? Może mówił do mnie wiatrak, a jego słowa niósł wiatr? Może było inne źródło? Nie wiem skąd, lecz cicho szeptał:
- W ludziach odbijają się nasze słowa i myśli. Wobec nich mamy oczekiwania, z nimi próbujemy zabijać swoją samotność, ich okłamujemy, dla nich się wysilamy, coś kreujemy, coś im dajemy, nimi się opiekujemy, im współczujemy i kochamy. U nich zabiega o współczucie, zainteresowanie, znaczenie, opiekę, przyjaźń i miłość, nasze ego. O miłość staramy się najmocniej. Właściwie tylko o nią się staramy, to pragnienie pochłania nas całkowicie. To jedno jedyne pragnienie jest treścią całego życia – od poczatku do końca. Mało kto się do tego przyznaje, ale taka jest prawda.

Pokochujemy ich ego, a mamy nadzieję, że oni pokochają nas całych. Lecz lustra nie mogą pokochać, lustra mogą tylko oddać to, co dostaną od nas. Dlatego zawsze przyciągamy sobie podobnych. A ponieważ nasza miłość nie jest prawdziwa, to i lustra oddają nam nieprawdziwe rzeczy. Pokochujemy czyjś charakter, zewnętrzną postać, urodę, sposób bycia, wiedzę, bystry umysł, znaczenie w środowisku, materialne bogactwo, lub wielkość marzeń. Pokochujemy ich radość lub smutek, ich nieszczęście, ich samotność i sieroctwo. Pokochujemy, a to nie jest ich prawda, więc i nasza miłość jest nieprawdziwa, bo kochamy to, co sztuczne, wykreowane, teatralne, wykalkulowane. Ta sztuczność jest taka sama jak nasza, czyli stojących przed lustrem. Oni ją tylko odbijają.

Przywiązujemy się do tego i do nich, próbujemy zawłaszczyć, wtedy uciekają. Tak samo jest z nami, gdy ktoś próbuje nas zawłaszczyć uciekamy. Tak się dzieje, bo wolność jest naszą naturą. Wolność nie należy do ego, jest wartością naszej duszy i tak naprawdę to wolność innych unieszczęśliwia nasze ego. Im bardziej ktoś ucieka i nas unika, tym silniejsza jest ta nasza „miłość”. I w drugą stronę tak samo: im mniej kogoś chcemy, tym bardziej nas pragnie.

Treścią naszego zwykłego życia jest gra, jest udawanie, są starania o jak najlepszy wizerunek u innych. Po prostu robimy wiele dla lustra, ubieramy pięknie, modnie, stroimy najlepsze zestawy swoich min, lejemy łzy, pokazujemy „autentyczny” smutek i udawaną radość. To wszystko z czystej kalkulacji, chcemy przekonać lustro, że jesteśmy najlepsi, najpiękniejsi, najbardziej wartościowi i najbardziej godni miłości. A to wszystko tylko gra, tak naprawdę, za tą grą jest wielka pustka.

Dlatego, gdy się zbliżamy do lustra, to odkrywamy tę pustkę: po drugiej stronie jest tak samo, bo tam widzimy swoją pustkę, swoją grę.

Dlatego bronimy się przed głębszym poznaniem. Pragniemy bliskości, wszyscy jej pragną, lecz uciekamy, gdy ktoś zanadto się zbliży, bo boimy się, że odkryje naszą pustkę, grę, w której nie ma nic, prócz samej gry. Boimy się łączyć dusze, bo wydają nam się pustką. Tak nam się wydaje, bo nigdy do niej nie zaglądaliśmy, bo nigdy jej nie rozchmurzyliśmy, bo nigdy nie byliśmy w stanie wyciszyć myśli, a to nimi zachmurzamy duszę.

Kochanie luster, to nie jest kochanie, to jest gra w kotka i myszkę, w lisa i króliczka. Raz jesteśmy króliczkiem, a raz liskiem. Im bardziej liskiem, tym mniej jesteśmy szczęśliwi, bo przecież nasza miłość … nam ucieka. A tak naprawdę nie ma tu nieszczęścia, ono jest udawane, grane, przez nasze ego, bo tu nie ma miłości, jest tylko gra.

Nie wchodzimy w głębię lustra, nie przekraczamy granicy, bo sami stawiamy opór, budujemy zasieki. Lękamy się kogoś wpuścić za mur i sami boimy się jego przekraczania. To jest niebezpieczne: bliskość ciał owszem, bliskość dusz – nie. Poznanie ciał jest płytkie, a dusza to oceaniczna głębia, coś nieznanego, bez dna. Tak naprawdę to, co w lustrze odbite, to znane, to co za nim, tajemnicze, nieznane, napawające lękiem. Czasem lęk jest jeszcze większy, boimy się poznania ciał, lecz raczej to tylko wymówka, niska jego ocena, a tak naprawdę, albo płycizna, chwilowa przyjemność - nieprzyjemność  jego poznania, albo wielki lęk przed zmianą, przed utratą tego co jest.

Wobec ludzi jesteśmy tacy, wobec drzew, ptaków i wiatraków jesteśmy inni, przed nimi nie gramy. Dlaczego? Bo nie jesteśmy w stanie poruszyć drzewa swoją grą. Wobec drzewa nie zabiegamy o jego miłość i inne względy, bo ono oddaje tylko to, co prawdziwe. Nasza gra wystraszy ptaka, lecz gdy damy mu prawdziwą miłość, nie ucieknie, siądzie na ramieniu.


Wiatraki sprowokowały mnie do pytań, więc uznałem je za swoich mistrzów. I tak chyba jest, że mistrzowie pomagają nam odkrywać naszą prawdę. Drzewa, słońce, kwiaty, ptaki i inne zwierzęta, wiatraki i wszystkie przedmioty oddają nam tylko naszą prawdę. Nie oddadzą nam żadnych sztucznych rzeczy, oddadzą prawdę.  Gdy obdarowujemy je akceptacją, docenieniem ich istoty, oddają nam to samo. Dopiero wtedy poczujemy z nimi bliskość.

Te rzeczy to mistrzowie, to nie lustra. Będą naszymi lustrami, gdy sami staniemy się mistrzami, gdy przestaniemy grać, gdy staniemy się sobą, gdy zaakceptujemy tylko i wyłącznie naszą prawdę, i gdy nią zaczniemy się dzielić. To jest prawdziwa miłość.

Wśród ludzi też są mistrzowie. Lecz oni nie oddadzą nam naszego fałszywego uśmiechu, naszej nieprawdy. Takich luster się boimy, bo te mówią całą prawdę, przed takim lustrem stajesz całkiem nagi, niczego nie jesteś w stanie ukryć, nie pomoże żadna mina, żaden strój, żadne słowo, choćby najpiękniejsze, nie pomoże wiedza, piękny charakter, uroda, bo oni widzą duszę, to co pogrążone w pustce.

Nie lubimy, nie kochamy mistrzów, bo mówią i pokazują okrutne i brzydkie rzeczy: bo obnażąją nasze pozory, naszą grę, nasz fałsz. To jest ich miłość. Nie pokochamy ich póki nie zgodzimy się, że to oni mają rację, póki nie zaufamy bezwarunkowo i nie pozwolimy się im prowadzić.

Ta miłość nie jest gorąca i namiętna, póki spowijają nasze istoty – dusze, mroki chmur naszych myśli, póki identyfikujemy się z głową. Bliskość z mistrzem to porozumienie, to zrozumienie siebie, to bycie sobą. Im bliżej jesteś swojej prawdy, im bardziej akceptujesz siebie, im mocniej siebie kochasz, tym bliżej jesteś mistrza, tym bliżej jesteś prawdziwej miłości, tym bardziej odkrywasz, że mistrz jest miłością i że ty nim jesteś.

Tym sposobem uznałem wiatraki za swoich mistrzów.

Lecz jest w tym pewien problem, czy iść za mistrzem, czy lgnąć do luster. By być z mistrzem … wysiłek będzie wielki. On nie ma nic, czego by się trzymał, jest wolny, nie ma żadnych oczekiwań, nie czuje się samotny. Mistrza nie wiążą żadne łańcuchy, bo nie walczy o akceptację, o dobre wrażenie, o przyjaźń i miłość. On w ogóle nie walczy. Ja też mam porzucić walkę, mam wyrzucić wszystkie śmieci, czyli oczekiwania, przekonania, cudzą wiedzę, myśli o sobie i innych … A tak, to ciężka praca. Tak wygląda ta droga. To oczyszczanie się.

Druga jest łatwiejsza, bo idą nią wszyscy, idą nią wszystkie lustra. Patrzą się nawzajem w odbicia i ta jedność nieszczęść, nieprawdziwych miłości, namiętności, oczekiwań, niespełnionych marzeń, niezrealizowanych celów, trzyma ich w szyku. Identyfikują się z tym tłumem, nawet uważają, że bycie w tym tłumie jest ich misją i że zbawią siebie, gdy spełnią oczekiwania innych. A komu się to udało? Kto spełnił wszystkie 7 miliardów oczekiwań? No kto? Gdzie takie lustra są?

Lustra nie mogą spełnić niczego: żadnych oczekiwań, marzeń, celów, nie mogą zrealizować siebie, bo to niemożliwe. Nie można ulepić z czegoś, co nie istnieje żadnej rzeczy. Można się tylko karmić iluzjami i podtrzymywać nadzieje zmieniając lustra. I to jest chyba cel istnienia tego tłumu: szukać innych luster i próbować znaleźć takie, które prawdę ci powie. Czyli w końcu, po długich poszukiwaniach odnajdujemy chwilkę ciszy, być może właśnie przy wiatraku, lub gdzieś nad morzem, czy w górach, w czasie zachodzącego słońca wszelkiej nadziei, by stanąć przed mistrzem i porzucić pogoń za lustrami.

I taka chwila, dzięki wiatrakom, zdarzyła się mi.


Piotr Kiewra

niedziela, 24 stycznia 2016

Natura motyla

- Różyczko moja kochana …  cisza - ta między niebem, a miastem, łąką i ogrodem, przyniosła mi odpowiedź: Nie jestem przyziemny, jestem gdzieś nad koronami drzew, bliżej gwiazd i słońca, wśród jerzyków i jaskółek.

Chodziłem po ziemi,  pragnąłem przedmiotów, uwiązałem się do przyziemnych istnień, kochanych … lecz przyziemnych i sam stałem się przyziemny.

Różyczko kochana, nie pozwól na to, bo niebo jest moją naturą, jego bezkresna przestrzeń i głębia, nie tylko ten ogród, lecz wszystkie inne i lasy, i łąki. Nie przywiązuj mnie, nie roń sierocych łez. Nie pozwól też na rozwój mojego współczucia, bo mam dla ciebie coś, co znacznie większe i jak niebo głębokie – miłość.

Kocham cię, jestem twym przyjacielem, doceniam twoją boskość i piękno! Ciesz się tym, że jestem, lecz nie pozwól mi być uwiązanym i przyziemnym!


Piotr Kiewra