Gdy wielka, złota kula chowa się za horyzontem, tak na
chwilkę, barwi siebie i niebo pomarańczem i czerwienią, a przenikając chmury
szarymi smugami, z drugiej ich strony tworzy różnej głębi cienie.
To magiczny czas, a wiatraki w zachodzącym słońcu to
poruszający widok. W ich grze ze światłem jest węcej tańca niż wśród
nieruchomych drzew i leniwych chmur. Żywe smugi światła i cienia tańczą ze
swymi trójrękimi partnerami, krążąc, obiegając, dotykając, pieszcząc, błyskając
i cieszac się udziałem w tej krótkiej zabawie. I nagle nikną. Zostaje tylko ich
prawie nierozłączny przyjaciel, wiatr, z tym szepcą głośniej lub ciszej, prawie
bez przerwy.
Przyglądałem się wiatrakom z daleka, w zachodzącym słońcu i
na tle rozgwieżdżonego nieba, na tle chmur oświetlanych od spodu rytmicznie
czerwonym światłem. To ich rozmowa z gwiazdami. Czasem, gdy nad nimi biegną niskie chmury, tną
je, próbują rozproszyć, przegonić.
W wieczornej, a chwilę później, we wczesno-nocnej ciszy, to
mnie poruszało.
Z tego poruszenia przyszło takie porównanie: człowiek i
wiatrak, człowiek i wszystkie inne obiekty, i wreszcie człowiek i wszyscy inni
ludzie.
Czym dla nas – dla mnie są wiatraki, drzewa, ptaki, słońce,
góry i chmury? Czym dla nas, dla mnie są ludzie? Kim jest przyjaciółka,
przyjaciele, ludzie bliżsi i dalsi, ci kochani i zupełnie obcy?
I później, gdzieś ze wspólnego z wiatrakami kontemplowania
ciszy, przyszła odpowiedź: to nasze lustra. To lustra … a z rzadka mistrzowie.
Skąd do mnie przyszedł ten głos? Może mówił do mnie wiatrak,
a jego słowa niósł wiatr? Może było inne źródło? Nie wiem skąd, lecz cicho
szeptał:
- W ludziach odbijają się nasze słowa i myśli. Wobec nich
mamy oczekiwania, z nimi próbujemy zabijać swoją samotność, ich okłamujemy, dla
nich się wysilamy, coś kreujemy, coś im dajemy, nimi się opiekujemy, im
współczujemy i kochamy. U nich zabiega o współczucie, zainteresowanie,
znaczenie, opiekę, przyjaźń i miłość, nasze ego. O miłość staramy się
najmocniej. Właściwie tylko o nią się staramy, to pragnienie pochłania nas
całkowicie. To jedno jedyne pragnienie jest treścią całego życia – od poczatku
do końca. Mało kto się do tego przyznaje, ale taka jest prawda.
Pokochujemy ich ego, a mamy nadzieję, że oni pokochają nas
całych. Lecz lustra nie mogą pokochać, lustra mogą tylko oddać to, co dostaną
od nas. Dlatego zawsze przyciągamy sobie podobnych. A ponieważ nasza miłość nie
jest prawdziwa, to i lustra oddają nam nieprawdziwe rzeczy. Pokochujemy czyjś
charakter, zewnętrzną postać, urodę, sposób bycia, wiedzę, bystry umysł,
znaczenie w środowisku, materialne bogactwo, lub wielkość marzeń. Pokochujemy
ich radość lub smutek, ich nieszczęście, ich samotność i sieroctwo.
Pokochujemy, a to nie jest ich prawda, więc i nasza miłość jest nieprawdziwa,
bo kochamy to, co sztuczne, wykreowane, teatralne, wykalkulowane. Ta sztuczność
jest taka sama jak nasza, czyli stojących przed lustrem. Oni ją tylko odbijają.
Przywiązujemy się do tego i do nich, próbujemy zawłaszczyć,
wtedy uciekają. Tak samo jest z nami, gdy ktoś próbuje nas zawłaszczyć
uciekamy. Tak się dzieje, bo wolność jest naszą naturą. Wolność nie należy do
ego, jest wartością naszej duszy i tak naprawdę to wolność innych
unieszczęśliwia nasze ego. Im bardziej ktoś ucieka i nas unika, tym silniejsza
jest ta nasza „miłość”. I w drugą stronę tak samo: im mniej kogoś chcemy, tym
bardziej nas pragnie.
Treścią naszego zwykłego życia jest gra, jest udawanie, są
starania o jak najlepszy wizerunek u innych. Po prostu robimy wiele dla lustra,
ubieramy pięknie, modnie, stroimy najlepsze zestawy swoich min, lejemy łzy,
pokazujemy „autentyczny” smutek i udawaną radość. To wszystko z czystej
kalkulacji, chcemy przekonać lustro, że jesteśmy najlepsi, najpiękniejsi,
najbardziej wartościowi i najbardziej godni miłości. A to wszystko tylko gra,
tak naprawdę, za tą grą jest wielka pustka.
Dlatego, gdy się zbliżamy do lustra, to odkrywamy tę pustkę:
po drugiej stronie jest tak samo, bo tam widzimy swoją pustkę, swoją grę.
Dlatego bronimy się przed głębszym poznaniem. Pragniemy
bliskości, wszyscy jej pragną, lecz uciekamy, gdy ktoś zanadto się zbliży, bo
boimy się, że odkryje naszą pustkę, grę, w której nie ma nic, prócz samej gry.
Boimy się łączyć dusze, bo wydają nam się pustką. Tak nam się wydaje, bo nigdy
do niej nie zaglądaliśmy, bo nigdy jej nie rozchmurzyliśmy, bo nigdy nie
byliśmy w stanie wyciszyć myśli, a to nimi zachmurzamy duszę.
Kochanie luster, to nie jest kochanie, to jest gra w kotka i
myszkę, w lisa i króliczka. Raz jesteśmy króliczkiem, a raz liskiem. Im
bardziej liskiem, tym mniej jesteśmy szczęśliwi, bo przecież nasza miłość … nam
ucieka. A tak naprawdę nie ma tu nieszczęścia, ono jest udawane, grane, przez
nasze ego, bo tu nie ma miłości, jest tylko gra.
Nie wchodzimy w głębię lustra, nie przekraczamy granicy, bo
sami stawiamy opór, budujemy zasieki. Lękamy się kogoś wpuścić za mur i sami
boimy się jego przekraczania. To jest niebezpieczne: bliskość ciał owszem,
bliskość dusz – nie. Poznanie ciał jest płytkie, a dusza to oceaniczna głębia,
coś nieznanego, bez dna. Tak naprawdę to, co w lustrze odbite, to znane, to co
za nim, tajemnicze, nieznane, napawające lękiem. Czasem lęk jest jeszcze
większy, boimy się poznania ciał, lecz raczej to tylko wymówka, niska jego
ocena, a tak naprawdę, albo płycizna, chwilowa przyjemność -
nieprzyjemność jego poznania, albo
wielki lęk przed zmianą, przed utratą tego co jest.
Wobec ludzi jesteśmy tacy, wobec drzew, ptaków i wiatraków
jesteśmy inni, przed nimi nie gramy. Dlaczego? Bo nie jesteśmy w stanie
poruszyć drzewa swoją grą. Wobec drzewa nie zabiegamy o jego miłość i inne
względy, bo ono oddaje tylko to, co prawdziwe. Nasza gra wystraszy ptaka, lecz
gdy damy mu prawdziwą miłość, nie ucieknie, siądzie na ramieniu.
Wiatraki sprowokowały mnie do pytań, więc uznałem je za
swoich mistrzów. I tak chyba jest, że mistrzowie pomagają nam odkrywać naszą
prawdę. Drzewa, słońce, kwiaty, ptaki i inne zwierzęta, wiatraki i wszystkie
przedmioty oddają nam tylko naszą prawdę. Nie oddadzą nam żadnych sztucznych
rzeczy, oddadzą prawdę. Gdy obdarowujemy
je akceptacją, docenieniem ich istoty, oddają nam to samo. Dopiero wtedy
poczujemy z nimi bliskość.
Te rzeczy to mistrzowie, to nie lustra. Będą naszymi
lustrami, gdy sami staniemy się mistrzami, gdy przestaniemy grać, gdy staniemy
się sobą, gdy zaakceptujemy tylko i wyłącznie naszą prawdę, i gdy nią zaczniemy
się dzielić. To jest prawdziwa miłość.
Wśród ludzi też są mistrzowie. Lecz oni nie oddadzą nam
naszego fałszywego uśmiechu, naszej nieprawdy. Takich luster się boimy, bo te
mówią całą prawdę, przed takim lustrem stajesz całkiem nagi, niczego nie jesteś
w stanie ukryć, nie pomoże żadna mina, żaden strój, żadne słowo, choćby
najpiękniejsze, nie pomoże wiedza, piękny charakter, uroda, bo oni widzą duszę,
to co pogrążone w pustce.
Nie lubimy, nie kochamy mistrzów, bo mówią i pokazują okrutne
i brzydkie rzeczy: bo obnażąją nasze pozory, naszą grę, nasz fałsz. To jest ich
miłość. Nie pokochamy ich póki nie zgodzimy się, że to oni mają rację, póki nie
zaufamy bezwarunkowo i nie pozwolimy się im prowadzić.
Ta miłość nie jest gorąca i namiętna, póki spowijają nasze
istoty – dusze, mroki chmur naszych myśli, póki identyfikujemy się z głową.
Bliskość z mistrzem to porozumienie, to zrozumienie siebie, to bycie sobą. Im
bliżej jesteś swojej prawdy, im bardziej akceptujesz siebie, im mocniej siebie
kochasz, tym bliżej jesteś mistrza, tym bliżej jesteś prawdziwej miłości, tym
bardziej odkrywasz, że mistrz jest miłością i że ty nim jesteś.
Tym sposobem uznałem wiatraki za swoich mistrzów.
Lecz jest w tym pewien problem, czy iść za mistrzem, czy
lgnąć do luster. By być z mistrzem … wysiłek będzie wielki. On nie ma nic,
czego by się trzymał, jest wolny, nie ma żadnych oczekiwań, nie czuje się
samotny. Mistrza nie wiążą żadne łańcuchy, bo nie walczy o akceptację, o dobre
wrażenie, o przyjaźń i miłość. On w ogóle nie walczy. Ja też mam porzucić
walkę, mam wyrzucić wszystkie śmieci, czyli oczekiwania, przekonania, cudzą
wiedzę, myśli o sobie i innych … A tak, to ciężka praca. Tak wygląda ta droga.
To oczyszczanie się.
Druga jest łatwiejsza, bo idą nią wszyscy, idą nią wszystkie
lustra. Patrzą się nawzajem w odbicia i ta jedność nieszczęść, nieprawdziwych
miłości, namiętności, oczekiwań, niespełnionych marzeń, niezrealizowanych
celów, trzyma ich w szyku. Identyfikują się z tym tłumem, nawet uważają, że
bycie w tym tłumie jest ich misją i że zbawią siebie, gdy spełnią oczekiwania
innych. A komu się to udało? Kto spełnił wszystkie 7 miliardów oczekiwań? No
kto? Gdzie takie lustra są?
Lustra nie mogą spełnić niczego: żadnych oczekiwań, marzeń,
celów, nie mogą zrealizować siebie, bo to niemożliwe. Nie można ulepić z
czegoś, co nie istnieje żadnej rzeczy. Można się tylko karmić iluzjami i
podtrzymywać nadzieje zmieniając lustra. I to jest chyba cel istnienia tego
tłumu: szukać innych luster i próbować znaleźć takie, które prawdę ci powie.
Czyli w końcu, po długich poszukiwaniach odnajdujemy chwilkę ciszy, być może
właśnie przy wiatraku, lub gdzieś nad morzem, czy w górach, w czasie
zachodzącego słońca wszelkiej nadziei, by stanąć przed mistrzem i porzucić
pogoń za lustrami.
I taka chwila, dzięki wiatrakom, zdarzyła się mi.
Piotr Kiewra