czwartek, 11 lutego 2021

BYĆ ZNOWU DZIECKIEM


Gdy byłem małym chłopcem święta, choinka i prezenty pod nią przynosiły mi radość. I nie tylko wtedy była radość, trwała też między kolejnymi świętami, mikołajkami – wszystkie dni były nią przepełnione. 

Gdy patrzę na siebie, na Was, na świat, to zadaję sobie pytanie: dlaczego tak nie jest dzisiaj?

I chyba znam odpowiedź: bo życie przestało być zabawą. 


Dzieci są mądrzejsze od nas dorosłych, bo się bawią.  Bawią się nie tylko w życie zapatrzeni w dorosłych – wszystko jest dla nich zabawą.  

A co my robimy? 

Jesteśmy smutni, napięci, nieszczęśliwi, bo szukamy radości w gonitwie, a ta nie uszczęśliwia ani w trakcie, ani u celu.  

A mimo to - gonimy. 


Naszym marzeniem jest bycie bez trosk, lecz się nie spełnia, bo troski stały się naszymi zabawkami.

Co się zmieniło w nas: w chłopcach i dziewczynkach?


Nastawienie. Staliśmy się zbyt poważni.  

 

Przecież wtedy, nam – chłopcom i dziewczynkom przewracał się misternie układany domek z klocków może z tysiąc razy, a mimo to bawiliśmy się dalej, a radość nie znikała. 

Dzisiaj boimy się jednej zmiany - tego, że przewróci się parę klocków. 

Naprawdę jesteśmy zbyt poważni.  

Niech życie będzie całorocznym świętem. Więc świętujmy każdą chwilę, wszystkich ludzi, wszystko. 

Tak, życie jest zabawą, cały rok obdarowującym Mikołajem, a my dojrzalszymi chłopcami i dziewczynkami. Dojrzalszymi, bo radującymi się zabawą w życie.  


To tylko mała zmiana nastawienia. Naprawdę!


Małe dzeci naprawdę się bawią, jest to ich modlitwa, medytacja, jest obecnością w tu i teraz. Jest to prawdziwą zabawą. Nikomu ona nie szkodzi – i właśnie tym się różni od zabaw ludzi dorosłych, że gdy się bawią ludzie dorośli, to szkodzą sobie i innym. Dlaczego? Bo robią to na poważnie, uznają to za swoją misję, chcą uszczęśliwiać siebie i innych. Dziecięce zabawy są obecnością w tu i teraz, a ta obecność ich wzbogaca, pozwala im odnajdywać drogę do radości, do prawdy, do siebie. Dzieje się to instynktownie. Nie znają jeszcze przeszłości, ani przyszłości, nie zostali jeszcze tym zepsuci.  U dorosłych jest inaczej, tu i teraz przestaje się liczyć, priorytetem staje się przyszłość, jako poprawiona przeszłość. Jeśli staje się to obsesją, a szczgólnie wobec innych staje się to niebezpieczne dla tych innych. Kobiety chcą naprawiać mężczyzn, mężczyźni chcą naprawiać świat. Nauczyciele, księża, politycy, wszyscy chcą naprawiać, zmieniać. Jeśli dotyczy działań w szerszym zakresie staje się zabawą w Boga. Szczególnie niebezpieczną staje się, gdy podejmowana jest w celu uszczęśliwiania na siłę innych. Najbardziej niebezpieczna, wręcz zbrodniczą staje się, już jest, w wykonaniu najmożniejszych tego świata. 


O najbardziej niebezpiecznej zabawie świata – zabawie w Boga, innym razem.


Piotr Kiewra


wtorek, 9 lutego 2021

Rozmowa z premierem

 


Szedł ścieżką w parku. Jego ochrona oddalila się o parę kroków. Deszcz zaciął z przodu, więc pochylil parasol i po chwili uderzył nim w stojącego na środku ścieżki człowieka. Uniósł natychmiast uchwyt parasola i zobaczył starca. Ten stał twardo z rozpiętą pod szyją koszulą i długimi, siwymi włosami  ociekającymi wodą. Głośno się śmiał. 

- Zejdź … - i w tym momencie ich oczy się spotkały. Nie dokończył, a zamiast zazwyczaj stosowanego polecenia, padło: - Przepraszam!

Zadrżał.  Zaniepokoił się, znowu poczuł to, o czym już prawie zapomniał. Wystarczyła jednak raz powtórzona w głowie afirmacja by się otrząsnąć. 

- Jak to się stało, że moja ochrona cię ominęła?

- Widocznie boją się starych ludzi. - roześmiał się ponownie starzec.

- Czemu się śmiejesz dziadku? Kim jesteś?

-  Śmieję się z ciebie, chłopcze. Jesteś jak pył na wietrze, a silisz się na wielkie rzeczy i krzywdzisz siebie, i innych.

- Dziadku chyba nie wiesz, kim jestem. – powiedział, choć wiedział, że tym razem nie zapanował nad swoją arogancją.

- Kim jesteś? Ty nie wiesz, bo nie potrafisz na rzeczywistego siebie spojrzeć, ja to widzę.  Jesteś  pierwszym z nazwy, chciałeś nim zostać, bo czułeś się ostatnim. Czułeś  się tak mały, tak słaby, że zapragnales zostać wielkim, potężnym.  Lecz to pragnienie niczego nie zmieniło. Nie zmieniło niczego twoje działanie.

Ja? Kim jestem? Nikim. Lecz to ty drżysz przede mną, nie ja przed tobą, chłopcze. Tylko „nikt” może się nie bać premiera i jego osiłków.  Tylko „nikt” nie ma nic do stracenia i nic do zyskania, więc może być wolnym od lęku.Taka jest prawda. Prawda wyzwala ze strachu. 

- Skąd wiesz, że się boję i co czuję, że jestem słaby? – zapytał premier

- Widzę to w twoich oczach, w twojej postawie, w twoich działaniach, słyszę w każdym twoim słowie. To, że jest przy tobie ochrona, wszystko to mówi o twoim strachu i słabości. Jesteś słaby, bo domagasz się szacunku. Tylko słabi go pragną. Nie mogę obdarzyćę  cię szacunkiem, bo sam siebie nie szanujesz. Szacunek to oznaka siły, twojej siły, wynika sam z siebie, nie jest przekazywalny.

- Dlaczego stanąłeś na mojej drodze?

- To nie ja ci wszedłem w drogę, to ty zapragnałeś spotkania ze mną. Twoje cierpienie i twoje pytanie: kim jestem, wysłane do Egzystencji, to sprawiło.

Premier słuchał, każde słowo starca dotykało go głęboko. Stał i drżał cały na ciele, ale i w sercu i duszy.  W końcu spłynął na niego spokój. Odpłynęła gdzieś jego arogancja, jego strach. Parasol wypadł mu z ręki, a wiatr popchnął go na skraj ścieżki, lecz on nie zwracał na to uwagi. Woda zaczęła spływać po jego twarzy, włosach, poczuł jej chłód na całym ciele. Zapytał: 

- Jesteś mędrcem? – starzec nawet nie drgnął, cały czas się śmiał. Premier kontynuował:

- Zawsze marzyłem o mądrości, czułem, że istnieje. Szukałem jej, lecz chciałem jej tylko dla siebie. Chciałem jej użyć jako narzędzia w moich działaniach. Co byś mi radził, zatem?

- Nie przyszedłem na to spotkanie, by ci radzić. Przyszedłem okazać ci współczucie. – zaśmiał się starzec.

- Tylko to? To dlatego się ze mnie śmiejesz? – spytał poruszony.

- Nie rozumiesz tego, co ci chcę przekazać. Jest tak, bo nie odróżniasz prawdy od kłamstwa, nigdy nie zetknąłeś się z prawdziwym współczuciem. Ty grałeś i wszyscy przed tobą też udawali. Skąd miałbyś poznać, czym jest współczucie?  Nigdy nie poznałeś prawdy o sobie, o innych ludziach, skąd miałoby wyrosnąć twoje współczucie?  Zawsze opierałeś się na myślach, na opiniach innych ludzi, którzy również nie znają prawdy,  zawsze szukałeś mądrości w radach innych ludzi, lecz tam jej nie było. Mądrości nie znajdziesz w żadnej opinii, w żadnym słowie, w żadnej radzie, choćby mędrca. Nie odnajdziesz, póki odgradza cię od niej ... twoja słabość: pragnienia i pieniądze, póki ograda cię od niej … myśl.

Współczuję ci - jesteś zwykłym glupcem. Liczysz na to, że twoje działania są pożyteczne. Jest wręcz przeciwnie .... Tylko i wyłącznie szkodzisz.  I nie ma tu znaczenia, że robisz to, czy tamto. Każda władza.... Każda nie tylko ta zła z nazwy, ale też i ta dobra - szkodzą. Gdyby było inaczej Bóg byłby królem, sam siebie uczyniłby premierem. A tak nie zrobił, bo uczynił ludzi wolnymi. A Ty kim jesteś, za kogo się uważasz, że śmiesz  im ją zabierać. Każde prawo stanowione przez człowieka jest szkodliwe i niesprawiedliwe. Kim jesteś, by się uważać za Boga, by jednym zabierać i dawać innym. Powtarzam:  kim jesteś, że śmiesz dotykać wolności drugiego człowieka?

Ponadto jesteś głupcem również, dlatego, iż jesteś chłopcem na posyłki. Dlatego się boisz, boisz się tych, którzy cię tu posłali i wykorzystują cię. Boisz się siebie samego. Nie masz ani krzty odwagi, by się przeciwstawić. Powinieneś być jak dobry ojciec dla dzieci. A Ty? Niestety, występujesz przeciwko swym synom i córkom. Twoje pragnienie dobra, moralności, sprawiedliwości zrodziło się, gdyż sam jesteś zły, zepsuty, niemoralny, niesprawiedliwy. No i twoje działania tworzą przestrzeń zła, niemoralności, niesprawiedliwości. Siejesz to wśród synów i córek. Twoja nadopiekuńczość to robi. Twoja za nich odpowiedzialność zanosi im choroby w ciele, sercu i duszy. Rozumiesz to? 

Nie, nie rozumiesz. Dlatego uważam cię za głupca, bo tego nie rozumiesz, a jeśli rozumiesz, a mimo to narzucasz to, bo ulegasz presji … wtedy jesteś najbardziej niebezpiecznym głupcem, narzędziem. Wtedy możesz zostać nawet zbrodniarzem. Jesteś już blisko i dlatego się coraz bardziej boisz. Uznałeś, że wplątałeś się w matnię, iż nie masz gdzie uciec. Tak, od siebie nie uciekniesz, od swojej słabości nie uciekniesz – twoje myśli będą cię prześladować. Zawsze tak będzie. 

Dlatego posłałeś po mnie … 

Miej odwagę spojrzeć na swoje ręce, zajrzyj w swe serce ... na jego miejscu jest kamień. Władza pozbawia cię serca.

Gdybyś siebie szanował nie wystawiałbyś siebie na sprzedaż, Nie możnaby ciebie kupić. Niestety politycy to słabi i mali ludzie … i dlatego zostali politykami. Myślą, że władza powiększa. Jest przeciwnie, władza zabiera ci resztki twojej wielkości. Stajesz się najmniejszy ... im wyżej zasiadasz tym stajesz się mniejszy, tym mniej widzisz, tym bardziej rośnie w tobie głaz.

Gdybyś szanował siebie kroczyłbys inna drogą, chłopcze. Dlaczego? Bo być premierem nie jest wielką sztuką - wszyscy  mali i słabi ludzie pragną władzy jako leku. Jesteś politykiem, a politycy nie są zbyt inteligentni. Inteligencja jest dostępem do mądrości, to droga do niej, do źródła. Mądrość nie pozwoliłaby ci manipulować. Ona by ci pomogła odróżnić prawdę od kłamstwa. Nie pozwoliłaby ci wykorzystywać innych, nie godziłaby się na nieuczciwość, na niesprawiedliwość. Mądrość daje siłę. Inteligencja to droga do prawdy, do empatii, do siły. Ona mieszka w tobie.

Każdy premier, prezydent, każdy polityk, krzywdzi, bo nie wie, co czyni. Nie wie, bo nie zna drogi do tego źródła.  Pragnienia i wiedza przesłaniają inteligencję.   Jeszcze żaden polityk w historii świata nie zrobił niczego dobrego, bo tego się nie da zrobić bez inteligencji, bez zrozumienia prawdy.

Pragnąłeś zostać premierem. Gdy nim zostałeś słabość nie zniknęła.  Teraz pragniesz sukcesu jako premier, lecz to daremny trud. Już nie wejdziesz wyżej, a słabość zostanie. Obrales zła drogę.

Zawsze, gdy świat podąża w stronę dysharmoni, czyli wojny, rewolucji,  zamieszania, to znak, iż jest rządzony przez słabych ludzi o wielkim ego, o równie wielkim niezrozumieniu, bo w istocie są tym samym. Jest rządzony przez słabych, bo nieinteligentnych ludzi. Nieobecność inteligencji tworzy pole dla ego. Im mniejsze ego, tym silniejszy człowiek. Najsilniejsi nie mają ego. Taki był Budda, Jezus. Silny człowiek nie musi walczyć, manipulować, narzucać czegokolwiek. Silny człowiek nie używa siły, nie naucza (choć bywa mistrzem, który wskazuje innym drogę, tę drogę, którą sam poznał), bo zna prawdę.  Wystarczy, że jest i wtedy wszystko dzieje się samo. Silny człowiek, to człowiek pełny ufności do egzystencji.

Silny człowiek się śmieje. Słaby człowiek sam płacze i zmusza innych do płaczu.

Silny człowiek nikim nie rządzi, nie ma w nim takiego pragnienia. Nie ma żadnej misji, żądzy naprawiania świata, innych ludzi, czy nawet siebie samego, bo silny człowiek wie, iż wszystko i on sam, jest takie jakie jest. Jego siła wynika ze zrozumienia tego prawa.


To wszystko. - skończył i odszedł.

Premier postał chwilę sam ze sobą. Nieprzywoływana ochrona podbiegła do niego:

- Panie premierze wypadł panu parasol i moknie pan. – powiedzieli ochroniarze, a jeden z nich podał mu parasol. 

Powiedział do nich: - Deszcz obmywa, ma mnie obmyć z …. Tak, woda oczyszcza. Chłopaki, idźcie do domu! Już się nie boję. 

- Ależ panie premierze, ale ...  my się boimy o pana. – znowu odpowiedzieli chórem.

Premier roześmiał się: - A nie baliście się podczas mojej rozmowy z tym człowiekiem?

- Z jakim człowiekiem? Aaaa, z tym starcem? Wyglądał na niegroźnego dziadka, na śmiesznego świra. - stwierdzili.

- O jakże się mylicie, chłopaki, lecz ja myliłem się jeszcze bardziej.

Naprawdę idźcie już do domu, chcę pobyć sam. 

Chłopcy oddalili się posłusznie, lecz tylko na kilkadziesiąt kroków, choć wokół nie było żywej duszy.


Piotr Kiewra

niedziela, 6 grudnia 2020

Warkocz łez

 


Opowieść śmiejącego się starca.


Znałem kiedyś dziewczynę o długich włosach. Często je zaplatała w warkocz. Piękność - taka słowiańska uroda. Mieszkała opodal mnie, po drugiej stronie wzgórza, blisko pól, łąk i lasów.  Widywałem ją samą, gdy biegała po łące wśród kołysanych wiatrem traw, a jej warkosz kołysał się w ich rytmie. Dotykała kwiatów, głaskała, rozmawiała z nimi, lecz ich nie zbierała. Kiedyś zapytałem: - Dlaczego? Odpowiedziała, iż łąka to ich dom, więc nie może ich zabrać do swojego. Po chwili dodała śmiejąc się: - A oprócz tego jest ktoś, kto je zrywa dla mnie.

Wkrótce przekonałem się, że to prawda - szła obok chłopaka niosąc bukiet polnych kwiatów. Czyli … była nie dla mnie. Poczułem gorycz porażki mego serca. Pokochała innego.

Gdy przeminęły wiosenne, później letnie kwiaty i nastał czas jesiennych, spotkałem ją inną, płaczącą. Nadal bywała na łące, nie biegała, był to raczej powolny marsz. Nadal dotykała kwiatów, coś do nich mówiła, lecz też oblewała je łzami. Zrozumiałem, że chłopak odszedł. Zapytałem o to, odpowiedziała:  – „Nie lubił łąki, nie lubił kwiatów.  Odszedł żyć po swojemu, z wieloma kobietami.”

   Gdy straciła nadzieję, że wróci, obcięła włosy, zniknął z łąki warkocz jej długich włosów. Zastąpił go inny: warkocz łez. Ten jednak nie zdobił.  


Została sama. Wielu ją przez lata adorowało, wydeptywało do niej ścieżki, przynosiło kwiaty, lecz była nieugięta. Widywałem ją nadal na łące, na polnych i leśnych ścieżkach lub siedzącą pod wielkim, starym,  rozłożystym dębem.  Ukrywała łzy lecz ja je widziałem. Współczułem jej - współczułem aż do łez i pewnego dnia, gdy życie zdążyło już pomalować siwizną nasze włosy, gdzieś na  polnej ścieżce, w chwili zapomnienia czasu, przestrzeni i siebie, wybuchł mój śmiech.  Śmiałem się tak głośno i tak całym sobą, aż z nieodległej ścieżki przebiegła zaintrygowana moja sąsiadka z resztkami warkocza łez na licach. Patrzyła na mnie długo i podejrzliwie, i ze smutkiem, aż uśmiechnęła się. Pierwszy raz od lat, a po paru chwilach śmiała się, tak jak ja, całą sobą.

Później długo ze sobą milczeliśmy, aż w końcu wyznała, iż ten śmiech ją oczyścił ze wspomnień, z jej pragnienia, i z warkocza łez.

Płacząca dziewczyna była pierwszą komu mój śmiech pomógł.

 I tak spełniła się moja miłość.

 

Piotr Kiewra

wtorek, 17 listopada 2020

Pijaczka

 


Kiedyś w autokarze wiozącym nas do kolejnego celu kilkutygodniowej wycieczki po dalekim kraju, przysiadła się do mnie kobieta. Autokar był wielki, wycieczkowiczów garstka. Rozsiedli się więc z dala od siebie i … spali.

Ona do mnie:

- Wszyscy śpią. Zapłacili spore pieniądze i przegapiają egzotykę, krajobrazy, prawdę tego kraju. Budzą się tylko, gdy przewodnik oprowadza po zabytkach, a to, wg mnie, najmniej ciekawe. Ta duchowa atmosfera nie jest zamknięta w murach – jest na wolności. Jest tu rozproszona między jednym snem, a drugim, a oni śpią. Tylko ty nie śpisz, tylko ty jesteś uważny. Łowisz ją.

Ale nie o tym miałam mówić. Sama jestem jedną z nich, mocno śpiącą … chyba najmocniej. Od wczoraj jednak coś się zmieniło. Chciałabym o tym opowiedzieć, właśnie tobie, bo takie mam wrażenie, że odkryłeś mój sekret, wczoraj mnie zawstydziłeś. Nie, nie przed ludźmi. Nie przed tymi śpiącymi ludźmi, lecz przed samą sobą. Tak, dobrze wiesz, że jestem … jestem pijaczką. Niby jestem na wycieczce, ale uciekam. Niby słucham, niby kręcę się wśród ludzi, niby jestem obecna, ale jednak uciekam. Niby pomagam ludziom, ale nie potrafię pomóc samej sobie. Wiesz, jestem … psychologiem. Aleeee … nie o tym miałam mówić.

Od wczoraj coś się zmieniło. Dzięki tobie, dzięki twojemu spojrzeniu. Spojrzałeś na mnie akurat wtedy, gdy chciałam ukryć butelkę przed ludzkimi spojrzeniami. Właśnie wtedy ją zobaczyłeś. Byłam wściekła, ale jakoś to powściągnęłam. Czułam, że odkryłeś moją prawdę. Wiem, bo ty patrzysz jakoś inaczej. Czuję, że zaglądasz od razu w ludzką duszę. Wściekłam się po raz drugi na ciebie, a pierwszy raz, gdy przypadkiem podsłuchałam twoją rozmowę z Ulą. Szłam za wami i podsłuchałam jej skargę na życie, na toczącą ją chorobę i twoją metaforę, której użyłeś. Powiedziałeś jej wtedy: „Jesteś rybą, taki jest twój znak zodiaku, lecz pływasz w akwarium, nie w oceanie. To jest przyczyna twojej choroby. Ty i twój mąż zbudowaliście akwarium. Jego zazdrość zamknęła cię w nim, a ty tylko pozornie, tak na powierzchni, z tym się zgodziłaś. Marzysz o oceanie, lecz obijasz się ciągle o szyby akwarium.”

Wściekłam się na ciebie. O mało nie wybuchłam, chciałam ci wygarnąć: „Jakim prawem zabierasz mi klientkę. Przecież to ja mam kwalifikacje, a ty kim jesteś?” Szłam za wami i o mały włos nie skoczyłam ci na plecy z pięściami by cię porządnie obić. Wiem, że zrobiłabym pośmiewisko z siebie i jeszcze gorzej, obnażyłabym, kogoś, kto podsłuchuje cudze rozmowy. Wtedy, to jakby czując, że skupiam na tobie uwagę, odwróciłeś się, nasze spojrzenia się spotkały i … zadrżałam. Poczułam, że masz nade mną wielką przewagę. Nie wiedziałam, co to jest. Cały dzień, chodziałam za tobą, obserwowałam cię i próbowałam cię przeniknąć, jaka jest twoja tajemnica. Wtedy poczułam się taka mała … jak zwykle. Bezradna, mała, nic nierozumiejąca. Poczułam się panią psycholog, która nie rozumie innych ludzi. Jedna twoja metafora z tym akwarium i oceanem, rozwaliła całą moją psychologiczną wiedzę i była więcej warta od dwudziestu pięciu lat mojej praktyki. I połączyłeś tu dwie rzeczy: chorobę ciała i psychikę. Poczułam się taka mała, że chciałam się upić, lecz nie było okazji, by wyciągnąć mojej piersiówki. Zawsze używałam jej w nocy, gdy byłam sama ze sobą, lecz teraz przy ludziach nie odważyłam się.

Szłam za tobą. Widziałam jak robisz zdjęcia ludziom, nie murom, jak roztkliwiasz się nad kwiatkami i liściami, jak przyglądasz się drzewom, jak unikasz rozmów z ludźmi i przede wszystkim, że jesteś trzeźwy. Tak, trzeźwy. Inaczej trzeźwy niż ja, inaczej niż ci wszyscy ludzie.

 

Od wczoraj wiele się we mnie zmieniło. Szłam za tobą, a ty rozmawiałeś z Ulą. Powiedziaełeś jej kilka zdań, za które byłam wściekła. Później przy alkoholu ze sama sobą zrozumiałam, że ty nie jesteś psychologiem, a powiedziałeś jej rzeczy w samo sedno. O jej mężu i niej. Zastanawiałam się cały czas, skąd to wiesz, skąd twoja wiedza. Nie byłam jednak całkiem pijana. Butelka była za mała, a nie miałam kolejnej. Właściwie to w ogóle nie byłam pijana. Alkohol tym razem nie oddalił mnie od tego, od czego chciałam uciec – od myśli. Wręcz przeciwnie, myśli tak mnie męczyły, jak nigdy dotąd. Stanęłam w pewnej chwili na balkonie i chciałam tamtędy od nich uciec, skoczyć w dół, prosto do hotelowego basenu, ale poczułam się tak zmęczona, że nie mogłam pokonać barierki. Ponadto umiałam pływać i pewnie bym się uratowała. Wolałabym by pod spodem był twardy chodnik, ale cóż … Byłam tak zmęczona, że zasnęłam na balkonie.

Obudziłam się zmarznięta w środku nocy, bo to przecież zima, choć w ciepłym kraju. Byłam zmarznięta, ale chyba trzeźwa i … rozumiejąca. To się w końcu zmieniło. Tylko to. Zrozumiałam, że alkohol był ucieczką nie od myśli, lecz od samej siebie. Tak, poczułam, że oprócz głowy jest coś jeszcze. Tak, Indie, to dobre miejsce na takie odkrycia. Moje myśli były przebiegłe, próbowały ukryć prawdę, której dociekałam od dzieciństwa, że to one nie są … mną.

Ty musiałeś odkryć we mnie pijaczkę, by mną to wstrząsnęło, musiałeś opowiedzieć Uli o oceanie, bym mogła odkryć to, iż też jestem zamknięta … w butelce, że sama się tam zamknęłam, a przecież wokół czeka na mnie ocean. Też jestem rybą, ptakiem, a wokół tyle przestrzeni, a ja jestem zniewolona. Samą siebie zniewoliłam.

Teraz rozumiem, dlaczego moi klienci, klienci pani psycholog, przychodzili do mnie od kilkunastu lat i nie mogłam im pomóc. Rozdrapywałam ich rany, bo nie przestałam rozdrapywać swoich. Nie mogłam im pomóc, bo nie pomogłam wcześniej sobie samej. Nie byłam swoim własnym przewodnikiem, jak mogłam być mistrzem dla nich? Iniwersytety dają wiedzę, a nie dają prawdy, nie pomagają jej odkrywać. Mój papier, to tylko papier – świadectwo wchłonięcia bzdur o świecie, o ludziach, o nas samych. Wiedza, to nie prawda. Wiedza to tylko magazyn pełen śmieci, a nie ma w nim współczucia, miłości, zrozumienia siebie i innego człowieka. Więc, nie mogłam im dać tego, czego sama nie miałam, zrozumienia samej siebie. Jak mogłam zrozumieć kogokolwiek, nie mogąc zrozumieć samej siebie?

To takie proste i chyba tylko dlatego, takie trudne. Tylu klientów do mnie przychodzi właśnie z tym problemem i nie rozumieją, że sami się zamknęli w butelkach, w akwariach, w murach i że trwają tam latami, z jednego prostego powodu: bo nie mogą, albo nie chcą zrozumieć, że to nie świat jest ich wrogiem, nie inny człowiek, nie Egzystencja, lecz ich własna myśl, która udaje ich samych. Przebiegle ukrywa prawdę tworząc problemy i próbując je rozwiązywać. Tym się zajmujemy całe życie przegapiając je. Nie mamy czasu na nic innego, bo zajmujemy się walką z cieniami, bo uciekamy od samych siebie.   

Teraz rozumiem, że musiałam sięgnąć dna. Dno jest potrzebne jako grunt, od którego można się odbić. Cierpienie jest dobre, dlatego, że masz szansę dzięki niemu odkryć, iż jest coś więcej, nie coś więcej z tego świata, jest coś więcej z prawdy, jest coś więcej z ciebie, jest coś prawdziwego w tobie, nie myśl, lecz coś, czego nie można z nią identyfikować – prawda. Prawda nie jest myślą.

No i wyspowiadałam się przed tobą. Lżej mi na sercu i w duszy. W ogóle jest mi bardzo lekko.

Nie przyszłam by cię wysłuchać, byś mi udzielił rady. Dziękuję, że mnie wysłuchałeś i to właściwie wszystko. – i poszła na swoje miejsce w autokarze.

Nie wypowiedziałem żadnego słowa, nie wykonałem żadnego gestu, a jednak wiele się zmieniło, nie tylko w pijaczce, ale we mnie i wokół.

Pozornie nic się nie zmieniło w świecie: autokar nadal podążał w stronę Himalajów, wszyscy nadal spali, wokół panowała ta sama atmosfera, a jednak …

Tak, gdy nie ma w nas prawdy, to nie ma niczego.

 

Piotr Kiewra

sobota, 7 listopada 2020

Cierpienie jest ci potrzebne

 



Uzupełnienie tekstu o kobiecości.

 No i kobieta nie wytrzymała. Po kilku dniach ponownie odwiedziła starca. A on do niej zanim usiadła na jego ławce:

- Czekałem na ciebie, bo pozostało pewne ale …

- No właśnie z tym przyszłam. No więc, co jeszcze? – potwierdziła.

- Zostawiłem cię z tym na chwilę, byś się zagłębiła w swoją naturę i wybrała. Możesz wybrać sierotkę Marysię i będziesz chwilę szczęśliwa – tylko chwilę.  A możesz iść drogą nieszczęścia, taką jak teraz i będziesz nadal nieszczęśliwa, coraz bardziej nieszczęśliwa. To drugie jest dla ciebie lepsze. – uśmiechnął się, zaśmiał swoim zwyczajem, cały czas obserwując ją. A ona gdy ochłonęła:

- Nie rozumiem. Czemu cierpienie miałoby być dla mnie lepsze? Jesteś niekonsekwentny. Przyszłam do ciebie po pomoc, a ty mi proponujesz trwanie w nieszczęściu.

- Niekonsekwencja to moja specjalność. Cierpienie jest dla ciebie dobre. Gdybyś była mniej nieszczęśliwa nigdy byś mnie nie odwiedziła, nie rozpoczęłabyś poszukiwania rozwiązań. To cierpienie pcha człowieka do zagłębienia się w sobie, ku medytacji. Zawsze tak jest. I to było to, ale … Chciałem byś to „ale” poznała.

Powiem więcej: dotyczy to każdego człowieka. Jeden ze współczesnych mędrców mówi o tym tak: „Cierpienie jest potrzebne, by zrozumieć, że jest niepotrzebne”. U większości ludzi budzi to opór … bo by zrozumieć, by rozpocząć poszukiwanie, potrzeba dużej inteligencji. Dlatego o tym ci mówię. Gdyby tak nie było, nie przyszłabyś do mnie. Szukałabyś jedynie pocieszenia, budowałabyć swoją wiarę, nadzieję w lepsze jutro, lecz niczego byś nie zmieniła. U mnie nie doczekasz się pocieszenia, bo ja je znam – to trucizna. Jest tanie i fałszywe.

Zbadaj swoje nieszczęście, obserwuj je, wejrzyj aż do jego korzeni. Pewnego dnia …

To by było na tyle.

 

Piotr Kiewra

niedziela, 1 listopada 2020

Kobiecość

 



Zapytała Śmiejącego kobieta:

- Co z mężczyznami jest nie tak? Dlaczego mnie unikają? Dlaczego nie mogę spotkać tego, który jest mi pisany, tego jedynego, ukochanego?

Starzec popatrzył na nią, wejrzał w nią i roześmiał się w głos. Kobieta zmieszała się, rozłościła i próbowała pouczyć starca mówiąc:

- Przychodzę w dobrej wierze, a ty się śmiejesz ze mnie! Robisz ze mnie pośmiewisko! Gdzie twoje współczucie, gdzie twoja kultura? …

Starzec roześmiał się jeszcze głośniej. Po paru chwilach jego śmiech zamienił się w uśmiech. Wtedy powiedział:

- Dlaczego się dziwisz? Dlaczego pytasz: co z mężczyznami jest nie tak? A może powinnaś zapytać, co z tobą jest nie tak? Śmieję się, gdy widzę jak ktoś gra nie swoją rolę. Śmieję się, bo widzę, dlaczego mężczyźni się ciebie boją. Tak, unikają ciebie, oczywiście nieświadomie, bo się ciebie boją.

- Nie zgadzam się! Mnie mieliby się bać? To jakaś bzdura! Przecież nie jestem jakąś szkaradą, straszydłem. Czego mieliby się bać? – przerwała rozzłoszczona.

- No widzisz, twoje złości, pouczanie mnie pokazują, że mam rację. Powiem ci tak: na zewnątrz jesteś piękną kobietą, wewnątrz jesteś brzydka, bo nie … kobieca. Niezauważalnie dla siebie stałaś się zbyt męska: agresywna, nawet wulgarna i to, co najgorsze: niezłomnie przekonana o swojej racji. Mężczyzn, prawdziwych mężczyzn, a takiego pragniesz, nie pociąga męskość w środku kobiety, nawet, gdy jej ciało jest wyjątkowej urody. Nie tylko nie pociąga, ale każe im trzymać się na dystans. Możesz przyciągnąć jedynie mężczyznę, swoją odwrotność, czyli mężczyznę na zewnątrz, który wewnątrz stał się kobiecy. I pewnie tak jest. Dobrze ci się z takimi rozmawia, szanują cię, poszliby za tobą, ale … ty pragniesz ‘macho’, bo z kolei ty trzymasz ich na dystans.

 Kobieta jest współczująca, łagodna, ufna, uległa, czekająca, cierpliwa, powierzająca się, słuchająca. Mało w niej słów, więcej ciszy.  Taka jest jej natura. Ty natomiast weszłaś w świat mężczyzn, w świat umysłu, a odeszłaś od serca. Weszłaś mocno w świat zewnętrzny, w świat wiedzy, w świat przekonań, stałaś się waleczna poprzez sztukę dokonywania wyborów, pouczania, nauczania i upierasz się masz zawsze rację.

Żaden prawdziwy mężczyzna sobie na to nie pozwoli, to niemożliwe, to nie leży w jego naturze. Dlatego chodzicie różnymi ścieżkami. Nie dziw się zatem, że nie możecie na siebie trafić.

Jesteś bardzo, ale to bardzo gadatliwa. Próbujesz gadaniem przyciągnąć uwagę. Meżczyźni tego nie lubią, bo gadatliwość jest przynależna starym kobietom - tak się powszechnie uważa, ja to też potwierdzam. Nie tylko starym, lecz przede wszystkim niespełnionym, czyli tym, które przegapiły swoją młodość, swoje życie. Przegapiły, bo nie były prawdziwe, nie były kobiece. Nie były sobą.

Nie możesz go spotkać, nie dziw się. Egzystencja na to nie pozwala, bo to nie jej plan. Planem egzystencji jest bowiem prawda, autentyczność. Egzystencja sprzyja tym, którzy są sobą, a nie tym, którzy chcą ją oszukać. Innym człowiekiem możesz manipulować, możesz manipulować swoim umysłem, lecz nie egzystencją.

Przykryłaś swoją prawdziwą naturę wiedzą, nawykami, przekonaniami, czynami. Nie zniszczyłaś jej, więc jest nadzieja, lecz ją schowałaś głęboko.

Tak działa zachodnia dziedzina tzw. rozwoju osobistego - podmienia wnętrze kobiety, uczy sprzeciwiania się swojej naturze. Uczy cię sztuki manipulacji. Pod pozorem motywacji, sztuki osiągania sukcesu, uczy cię stawania kimś innym niż jesteś.

Widzę, że się z tym nie zgadzasz. Nic na to nie poradzę. Nie jest moim zadaniem przekonywanie cię. Moje zadanie to widzenie prawdy i dzielenie się z tobą, bez względu na to, jaka ona jest. Nie boję się jej głosić, w przeciwieństwie do innych ludzi, którym zadajesz to pytanie. Oni albo się boją ci ją wyjawić, choć ją widzą, albo nie widzą jej, bo też mają serca wyprane, a głowy zmanipulowane fałszywą nauką.

- Co mogłabym zrobić zatem? – zapytała nadal nieprzekonana.

- Stań się na powrót sobą. Tylko to, nic więcej. Porzuć fałsz, wszystkie kłamstwa, którymi cię karmiono, którymi sama się karmiłaś. Nie udawaj kogoś innego. Poczujesz się lżejsza, zdrowsza, bo widzę, że i twoje zdrowie szwankuje. Temu też się nie dziwię, bo trudno być zdrowym, gdy oszukujesz siebie samą, swoje ciało również. Niesiesz mnóstwo nie swoich ciężarów. Twoja energia jest przygnieciona nimi, nie płynie swobodnie. Przestałaś być dla niej rzeką, stałaś się martwą sadzawką i pilnujesz jej by taką była. Dopóki tego nie zmienisz, dopóki się nie otworzysz, dopóki nie zgodzisz się z naturą - swoją naturą, nic się nie zmieni. Nie odpuści cię choroba, nie odpuści cię twoja „izolacja”. Te wszystkie przypadłości to przecież informacje, a ty je przegapiasz, odrzucasz. To twój podstawowy grzech.

Naprawią się też twoje relacje z innymi ludźmi, szczególnie te z najbliższymi, bo nikt nie lubi gry, udawania.

Nie musisz swojej prawdy nigdzie szukać, ona jest, czeka. Czeka jak kobieta, bo prawda ma kobiecą naturę, ona po prostu czeka.

To tyle.

 

Piotr Kiewra

 

niedziela, 30 sierpnia 2020

Oczy wiedźmy

 


Pamięta jak ją, małą dziewczynkę, straszono czarownicami w lasach, upiorami, ludźmi - potworami. Mówiono też: nie chodź tam! Tam mieszka wiedźma. Rosła w strachu, chociaż nigdy nie widziała żadnej wiedźmy, żadnego upiora. Już jako dorosła, doświadczona kobieta, w desperacji, pełna cierpienia, przypomniała sobie i podążyła na spotkanie z wiedźmą.

Kilkadziesiąt lat później młoda kobieta wybiegła poza miasto. Biegła przed siebie, by zapomnieć, by uciec goniącym ją myślom.

Znalazła krętą ścieżkę w lesie. Minęła kolejny zakręt i zobaczyła zgiętą w pół starą kobietę zbierającą zioła. Przebiegła szybko obok i kilkadziesiąt kroków dalej, nie przerywając biegu, spojrzała za siebie; kobiety już tam nie było. Zanim jej wzrok wrócił w kierunku biegu, nagle wpadła na nią, w jej otwarte ramiona: - Och! Jak tu się pani znalazła? – wykrzyknęła przestraszona.

- Bo miałaś mnie spotkać. Czekałam na ciebie moja droga. Potrzebujesz mojej pomocy. – odpowiedziała staruszka.

- Nie potrzebuję. – odpaliła pewna siebie.

- Potrzebujesz, bo jesteś nad otchłanią. – na dźwięk słowa „otchłań” drgnęła. W ostatnim czasie to jej najczęściej powtarzane słowo, to jej doświadczenie.

- Skąd pani to wie? – broniła się nadal.

- Wiedźma to jest ktoś, kto wie. – odpowiedziała spokojnie staruszka.

- Jest pani wiedźmą? – zapytała bez wiary, z oczami skierowanymi w dół, pod nogi kobiety.

- Widzisz? Byłam tam, jestem tu. Nie rozumiesz jak to się mogło stać. Nigdy się  nie spotkaliśmy, a ja wszystko o tobie wiem. Chcesz wiedzieć, co się z tobą dzieje. – to ostatnie zdanie wypowiedziała powoli, dosadnie.

Dziewczyna drgnęła jak liść poruszony wiatrem. Podniosła wzrok i ich oczy się spotkały. Nogi się pod nią ugięły, ciało obiegł dreszcz. Gdzieś w środku coś się z nią działo, nie mogła tego opanować, z oczu płynęły łzy, nie mogła poruszyć ani ręką, ani nogą. W głowie powstał zamęt, tysiące myśli: wspomnień, zdarzeń z jej życia, wszystkie lęki wylazły na sekundę gdzieś z zakamarków jej pamięci, jak robactwo. Zachciała uciec, lecz żaden ruch nie był możliwy. Stała nadal przed staruszką, z nieruchomym wzrokiem, zanurzona w otchłani oczu staruszki.

Po paru chwilach poczuła, że „coś” zaczyna się w niej topić, że „robactwo”, gdzieś znikło, gdzieś się podziało. Stała się lżejsza, w głowie pojawiła się jasność. Przestała się bać. W końcu wydobyła z siebie:

- Co się ze mną dzieje?

- Coś dobrego. Nie lękaj się. Wszystko jest dobre. Życie jest dobre, śmierć jest dobra. Dobra jest śmierć wspomnień, śmierć zdarzeń, śmierć słów, śmierć myśli, śmierć przeszłości i przyszłości. Dobra jest śmierć twojego smutku, niepokoju, śmierć twojej namiętności, śmierć twojego lęku. – odpowiedziała staruszka.

- Co jest złego w namiętności?

- Aaaaa. Tak, teraz już wiem. Czułam, że zapytasz o to, co najmniej rozumiesz. Tak, opowiem ci o namiętności. To ona pastwi się nad tobą. Twoje myśli cię niszczą. Ty pastwisz się nad sobą. Popatrz na mnie, jeszcze raz zajrzyj mi w oczy. Popatrz na mój palec, nim wskażę ci kierunek, wprowadzę cię na inną drogę. Zanim się rozstaniemy postawisz na niej pierwszy krok.  

Posłuchaj moja kochana!

Marnujesz energię, dziecinko, na walkę, na ucieczkę, na grę. Zejdź ze sceny, stań się widzem.

Ot, rządzi tobą namiętność, a ty ją odpychasz, bo się boisz, że wpadniesz w jej otchłań. Faktycznie się w nią wpada. Walczysz z nią i czujesz, iż nie wygrasz, bo im usilniej ją zwalczasz, tym bardziej staje się wzmocniona. Nie możesz z nią wygrać, bo to jest ta sama energia, co energia życia. Jedyny sposób to ją przemienić. To jest możliwe. To się stanie samo, gdy uświadomisz sobie te przemiany, gdy je poobserwujesz u siebie. Gdy dogłębnie ją zbadasz, odkryjesz, iż to ta sama energia, co współczucie. Namiętność męczy, walka z nią wyczerpuje cię całkowicie, tak, iż nie chce ci żyć, masz samobójcze myśli, chodzisz chwiejnym krokiem po krawędzi. Współczucie zaś jest błogostanem, z taką obfitością, iż możesz się nim dzielić i to bez ograniczeń – przelewa się z twojego serca jak wielki wodospad.

Obserwujesz i nagle pożądanie, namiętność staje się współczuciem, ze stanu wyczerpania, stajesz się tryskającym energią słońcem, z żebraczki zamieniasz się w księżniczkę, królową.

Wtedy odkrywasz, iż jest znacznie więcej współczucia niż było wcześniej namiętności, bo nie trwonisz energii na grę, kamuflowanie swojej seksualności. Walka zamienia się w pokój, życie staje się pełne obdarowywania miłością i pełne jej obfitości na każdym kroku. Wtedy, dopiero wtedy, zaczynasz kochać siebie i innych. Ciało przestaje być narzędziem namiętności, staje się domem serca i duszy, nie jest już obiektem złej opinii o sobie samej, obiektem, który chcesz zniszczyć, bo kojarzysz je jako źródło zła, lęku. Staje się boskim darem, kwiatem egzystencji.

Nie chcesz przyznać prawdy, przede wszystkim przed sobą. Ot, uważasz, że zakochałaś się (tak ci przynajmniej wydaje, bo to tylko namiętność) w niewłaściwej osobie i rezygnujesz z tej relacji, bo nie możesz mężczyźnie dać tego, co od ciebie oczekuje. Zawsze tak się u ciebie dzieje, że oddalasz się, a chciałabyś się zbliżyć. Powodem jest lęk. Boli cię to. Wiedz jednak, że gdybyś naprawdę kochała, nie cierpiałabyś „miłość bowiem łaskawa jest” …

I to jest prawda o namiętności i miłości. Namiętność kaleczy cię, okrada ze spokoju i radości, ich namiastka jest chwilowa. Namiętność jest chwilowa, miłość wieczna. Miłość nie sprawia cierpienia. Namiętność dotyczy konkretnej, wybranej istoty, miłość jest nieukierunkowana, nie jest wyborem i działaniem, nie wiąże się z jakimkolwiek wysiłkiem. Nie możesz jej wywołać, ani zaprzestać. Namiętność wymaga działania, ucieczka przed nią też jest działaniem. Miłość nie angażuje myśli, namiętność dotyczy przede wszystkim myśli. Jest chwilowa, lecz na dłużej pozostaje jej echo, ukłute w czułe miejsce ego.  I nad tym się własnie rozczulasz.

Odkryjesz kiedyś różnicę i będziesz się śmiała. Z fanaberii głowy można się śmiać, z tego, co w sercu nie ma powodu, bo i tak wszystko, co w sercu to radość.

Namiętność jest jak wiosenna trawa – usycha, lecz kłuje, uwiera za kołnierzem, dokucza długo.

Odkryj prawdę. Nie racjonalizuj. Nie tłumacz sobie i innym, że to niewłaściwa osoba. Tu nie ma właściwej, czy niewłaściwej osoby. Twoja myśl jest niewłaściwa. To ta myśl jest chorobą.

Walczysz z namiętnością, ukrywasz ją, lecz ciało nie daje się oszukać, domaga się swoich praw, ma nadmiar energii, więc musisz ją wytańczyć, wykrzyczeć, wybiegać, masz ochotę się obnażać.

- Co mam zrobić?  

- Nic nie możesz zrobić. Gdy ulegniesz jej, niczego to nie załatwi, bo trzeba będzie wracać, trzeba będzie powtarzać. Nie nasycisz się namiętnością, nie uzbierasz jej na zapas. Jedynie możesz ją przemienić. Namiętność, bowiem to energia, możesz ją świadomie przemienić w jej przeciwieństwo – współczucie.

Obserwuj. Jest taka nauka - tantra. Jest jedyną nauką, która prowadzi do zrozumienia takich przemian, lub daje klucz – tajemny klucz do spełnienia.

Namiętność jest połączeniem ego i seksualności ciała. Namiętność nie da spełnienia, to niemożliwe, bo jest na powierzchni, dotyczy psychiki i ciała, nie ma nic wspólnego z duchową stroną człowieka – jest na powierzchni ludzkiej egzystencji. Namiętność to taki ubiór – płaszcz ukrywający głębsze warstwy.

Namiętność prowadzi do zazdrości, chęci posiadania, jest wykorzystywaniem, ogranicza albo zabiera wolność drugiemu człowiekowi, wiąże go. Nie ma więc nic wspólnego z miłością. Miłość jest jej odwrotnością.

Dlatego wielu ludzi, szczególnie kobiet widzi w tym brzydotę i mimo całej potęgi tej energii ucieka, chowa się, odpycha, marnuje życie na walkę.

Namiętność jest egoistyczna – służy zaspokojeniu przede wszystkim siebie, druga strona mimo zapewnień, niewiele się liczy. Piękna może być w jednym przypadku – gdy podąża śladem miłości. To jednak niezwykle rzadka sytuacja.

Spotkanie dwóch namiętności to wojna o dominację. Tłumione długo namiętności prowadzą do depresji, tendencji samobójczych. Tantra uczy przemiany energii namiętności – pożądania w empatię, współodczuwanie, miłość. Tantra uczy medytacji – uważności w obserwowaniu wszystkiego, a szczególnie energii namiętności. To wszystko zmienia.

Na początek zdaj sobie sprawę, że ta energia istnieje. Po drugie wiedz, że jest najpotężniejsza z ludzkich energii. To energia życia i śmierci, energia wojny lub pokoju, energia nienawiści lub miłości.  Gdy jej nie rozumiesz, żyjesz kierowana tą energią, wg jej przywództwa. Jest niezniszczalna, czyli nie możesz jej wyrzucić, o niej zapomnieć, być na nią obojętną, bo ona ci o sobie zawsze przypomni. Będzie cię dręczyć, aż cię zniszczy. Nie możesz jej ukryć, wyprzeć, z nią, walczyć, bo przegrasz. Jeszcze nikomu nie udało się z nią wygrać. Prędzej zniszczysz siebie niż ją.

Możesz natomiast ją przemienić w to, czym ona naprawdę jest. Występuje w dwóch postaciach: energii seksu, namiętności lub współczucia, empatii. W tej pierwszej, jeśli nie zostanie zrozumiana, uświadomiona sobie, nie doprowadzi cię do spełnienia

By przestać cierpieć należy dobrze rozpoznać, co jest namiętnością, a co miłością.

Pragniesz, twoja dusza pragnie opuścić pole namiętności, by wydostać się z błędnego koła powtarzania tego samego – chwilowej przyjemności acz ciągłego cierpienia. Nie chcesz dłużej oddawać swojej wolności na rzecz traktujących twoje ciało jako przedmiot, ciebie do zaspokojenia ich namiętności. Ty  rozumiesz też, iż i ty taka nie chcesz być.

Energia nie jest pozytywna ani negatywna, to nasza świadomość lub nieświadomość sprawiają, że sprawia nam radość jej przepływ, jej nadmiar, lub cierpienie.

Strach nie zawsze jest zły. Jest zły, gdy jest funkcją ego, niespełniania się, braku nadziei na spełnienie jego pragnień. Strach też może cię chronić, być informacją. W tym przypadku pokazuje ci, iż jest inna droga do spełnienia, wyzwolenia się spod cudzej dominacji lub własnej namiętności. To tylko kwestia świadomości przepływających przez ciebie energii.

Pytasz, co zrobić? Dostaniesz ode mnie dwa lekarstwa. Pierwsze nauczy cię przemiany z żebrzącej namiętności w obdarowującą miłość. Otóż „ujeżdżając oddech” na wdechu wychwytuj i gromadź wszelkie zło, cierpienia, nieszczęścia ludzi i wszelkich istot, wpuść je do swego serca, a na wdechu wypuść to, co twoje serce przetransformowało. Serce ma zdolność przemienia energii. Z niego wypływa wyłącznie radość, błogość, szczęście – miłość. Nie ma znaczenia, co do niego wpłynie. To nauka Atishy, wielkiego mistrza nauczającego o miłości. Tego samego nauczał Jezus. Mówił: „ nieważne co do ciebie wchodzi, ważne co z ciebie wychodzi”.

Drugie lekarstwo, to medytacja. Obserwuj, bądź uważna wszystkiego, swoich myśli, energii, działań. Wszystkiego. Nie walcz, nie uciekaj tylko obserwuj.

Przyjdzie taki czas, że porzucisz te lekarstwa, bo one są potrzebne chorym. Masz tu parę ziółek, które ci pomogą. Oni ci pomogą pamiętać o uważności, o ćwiczeniu serca we współczuciu, w miłości. Z czasem pamiętać o tym będziesz nawet we śnie. Wtedy wyrzuć je, wtedy nie będziesz musiała pamiętać. Stanie się to twoją naturą.

To wszystko.

   

- Skąd pani tyle wie?

- Widzisz aniołku, dawno, dawno temu, tak jak ty, w depresji uciekałam przed goniącą mnie otchłanią i wtedy pobiegłam na spotkanie z wiedźmą, którą mnie straszono. Chciałam by mnie dopadła, zabiła, zjadła – nieważne. Było mi wszystko jedno. A ona mi pomogła, wiedziała o mnie wszystko. Znalazła źródło mego lęku, źródło najpotężniejszej energii we mnie, energii, której nie rozumiałam, a przez to nie rozumiałam niczego, a przede wszystkim siebie samej.  Zajrzałam do tego źródła i zrozumiałam. Dzisiaj też wiem, jestem wiedźmą, która wie. I ty też nią będziesz, gdy zrozumiesz. Tylko tyle potrzeba – zrozumieć.

 

Piotr Kiewra