sobota, 16 czerwca 2018

Górska muzyka

56. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*
Idę w Tatry. Dlaczego tam idę?
Gdy ktoś zapyta: po co tam chodzę? Nie odpowiadam, bo nie potrafę. Tyle razy zastanawiałam się i jedyne, co mogłabym powiedzieć …
Kiedyś mówiłam, że jest tam górska muzyka tworzona przez orkiestrę: góry i doliny, potoki i wodospady, ptaki, wiatr, wędrujących tam ludzi. Przez chmury i mgły, słoneczne promienie, drzewa, skały, ludzkie buty i języki – przez wszystko, co tu zaznacza swe istnienie. A ja byłam słuchaczem.
Tak, bez tego, który słucha muzyka nie istnieje i orkiestra nie istnieje.
Dzisiaj jest inaczej …
Tam jest świat, którego istotę znajduję, tam jest nastrój, tam jest muzyka, a przy tym wszystkim odnajduję siebie. Odnajduję siebie wszędzie – teraz tak się dzieje, ale tu to się zaczęło, tutaj jestem najbardziej wrażliwa, tu dzieją się rzeczy bardziej wyraźnie, bo tu jest więcej kontrastów, więcej krawędzi, więcej gór i dolin, więcej żywych ludzi, więcej chmur i błękitu nieba, więcej pustki i pełni, więcej prawdy, więcej życia i śmierci …
Tutaj zmienił się o 180 stopni mój kierunek poszukiwań.
Tantra mi powiedziała, że prawdą jest to, co trwa wiecznie i tu właśnie odkrywam, co jest prawdziwe, a co nie jest.
Czy góry są prawdziwe?
One nie są wieczne … Po tylu latach wędrowania, wiele się w nich zmieniło. Tak, choćby te leżące w dolinie głazy – kiedyś były na szczytach …
Czy te potoki są prawdziwe?
One znikną wraz z górami …
Kiedyś zahula tu pustynny wiatr …
Czy wiatr jest prawdziwy?
Czy górska muzyka jest prawdziwa?
Pytania nie odnajdują prawdy …
Dotyczą tego, co nie jest wieczne …
Tak, górska muzyka tworzy nastrój do spotkań z prawdą …
Nie ma jej w historii, ani w żadnej nauce …
Prawda nie jest rzeczą, nie jest faktem, ani zdarzeniem, nie jest słowem, ani myślą, nie da się jej wypowiedzieć i zobaczyć …
Prawda jest.
Kocham góry, bo tam najwyraźniej czuję, w tym tworzonym przez nie nastroju, w ich muzyce, że prawda jest.
Tak, gdy zmieniłam kierunek …

*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.
Piotr Kiewra

Świat zapomniał o Koziej Dolince

55. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Znowu moja mapa wskazała mi Żleb Kulczyńskiego. Po raz drugi z rzędu. Nie pytam dlaczego, bo wiem, że egzystencja ma plan, a jej ufam, więc po co pytać …
Usiadłam na twardych głazach i patrzyłyłam w stronę Koziej Przełęczy,  Koziego Wierchu, po Zawrat i Kościelec, Granaty, Żleb Kulczyńskiego. Dotykam też spojrzeniem, tego co bliższe i całkiem bliskie i zatrzymuję się na tym, gdzie wzrok nie sięga, na skalnych niszach, zaułkach. Zauważam: - Chyba świat zapomniał o tej dolinie.
- Tak, świat o niej pamięta. Słońce zagląda tu tylko na chwilę. Ciemno tu, być może dla wielu – ponuro. Dla mnie nie. Dla mnie tu przytulnie, bo górsko. No i ta przytulność mnie zatrzymuje. Patrzę wokół: wyniosłe szczyty, niezdobyte, urwiste, szare, czasem połyskujące. Tutaj to prawie wszystko to własność kozic: I Kozi Wierch, i Kozie Czuby, i sama dolinka, i Mały Kozi Wierch, i Kozia Przełęcz. Żadnej większej roślinki, żadnego drzewa. Tylko, gdzieniegdzie wśród skał, trawa i małe kwiatki. No i kozice. Tylko, gdzie?
Głazy. Ileż to zakamarków, ile tajemnic w nich ukrytych, schowanych przed słońcem, wiatrem, człowiekiem, przed jego ciekawością, przed jego poszukiwaniem, chęcią poznania?
„Przelatują” tędy ludzie, gdzieś gonią ku szczytom. Nie mają czasu, by się pochylić nad kwiatkiem stojacym o pół kroku od ścieżki, by posiedzieć chwilę przy skalnej niszy, przy której od tysięcy lat nikt nie posiedział i nie wysłuchał jej ciszy, jej szeptu. Nikt nie dotyka tych kamieni, nie współodczuwa ich „zamknięcia” przed światem, nie pociesza w ich „zniewoleniu” przez te ogromne, nieustępliwe, szare i czarne ściany.
Tkwią tu jak w lochu, aczkolwiek nie skarżą się. Wręcz przeciwnie, są przyjazne, ciepłe, bo gdy je dotykam – czuję: oddają mi ciepło. Przyjmują mnie, przytulają. Mówią: - Gdy przyjdziesz tu bez lęku, gdy poczujesz, że zdobycze nigdy cię nie uszcześliwią, ochronimy cię, gdy zahula wiatr, napoimy w największej suszy, przechowamy na czas wojny i niepokoju świata, na czas niepokoju w tobie.
I tak myślę: - Jest we mnie jakiś niepokój … ten Żleb, on coś dla mnie ma, jakąś niespodziankę, jakąś wiadomość, ale czeka z nią …
A ta Dolinka, te skały?
Tak, tego spokoju mają pod dostatkiem. To ich największy skarb. Zostałam tu …
Przeszło obok mnie kilka ludzkich karawan, to w stronę Koziej Przełęczy, to w stronę Żlebu, to na Zadni Granat i zniknęły, gdzieś w górze, gdzieś w okolicznych zakamarkach ucichły ich rozmowy, usłyszałam jakiś upadający kamień. – Chyba kozica. – pomyślałam, ale nigdzie jej nie mogę wypatrzyć, więc mówię: - No cóż, bywa i tak, gdy czegoś gorąco oczekujesz, nie nadchodzi …
I tak mi minął dzień. Bez wielkich dokonań, bez Żlebu, bez wiadomości od niego. Nie było żadnej przygody, a jednak był piękny, pełen spokoju … Znowu spotkałam się z jego źródłem …
Szarość, zamknięty mikroświat, dolinka, o której zapomniał świat i tyle … miłości wokół.
Tu uświadomiłam sobie, że istnieje świat, miejsce jeszcze bardziej zapomniane, całkowicie bezludne i nie ma tam nawet kozic, nie ma tam nawet jednej skały, żadnego kwiatka, żadnej niszy, tylko pustka. Odkryłam to miejsce … Nie ma tam nic, a jednocześnie jest tam wszystko …
Właśnie, gdy na nic nie czekam, niczego nie oczekuję, o niczym nie marzę, niczego nie pragnę – pojawia się wszystko. Kozia Dolinka mi to uświadomiła … Niby tutaj same góry, ale ten spokój … i właśnie w tym spokoju, w tej ich ciszy … w tej mojej ciszy … Ach!
Żleb nadal na mnie czeka. Wiem, ma dla mnie wiadomość …
Piotr Kiewra

poniedziałek, 11 czerwca 2018

Za gruba na Rysy

54. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca

Nikomu nie mówię o moich górskich wędrówkach. Poza moją siostrą i jej dziećmi oraz tymi spośród moich znajomych lub sąsiadów, których w Tatrach spotkałam, nikt o tym nie wie.
Najwięcej szczegółów zna mój pamiętnik. On, chyba, wie więcej niż ja, hihi.
Nie mam też zdjęć, które by zdradzały moją tam obecność.
I ostatnio, kilka dni przed wakacjami, koleżanka z pracy, przy okazji nauczycielskiej wycieczki zagadała ze mną o górach. Pochwaliła się zdjęciami ze swoich górskich, a przede wszystkim tatrzańskich wypraw. Opowiadała mi o tym z pasją. Posmutniała jednak w pewnym momencie, gdy powiedziała mi, że ma jedno marzenie, którego nie uda się jej zrealizować, bo jest „za gruba, by wejść na Rysy” – tak powiedziała.
Patrzę na nią i pytam: - Kto ci tak powiedział?
- Wszyscy mi to mówią, nawet mój mąż. – odpowiada smutna.
- No dobrze, nie będę cię pocieszać, ani nie będę cię motywować. Zapytam cię jedynie o to, dlaczego chciałabyś tam wejść? Czy po to, by coś sobie i innym udowodnić? Nie odpowiadaj mi dzisiaj, nie teraz, poczekaj z tym, aż przetrawisz to pytanie. To nie jest moje pytanie, ono jest twoje, na pewno gdzieś wewnątrz ciebie ono istnieje. Gdy przyjdzie odpowiedź, nie musisz mi o tym mówić, ale będziesz znała odpowiedź na to pytanie, ale również na wiele innych, między innymi też na to, czy jesteś za gruba na Rysy. To będzie też odpowiedź na pytanie, dlaczego w twoim życiu tak bardzo uwieszasz się na opiniach innych ludzi, dlaczego uzależniasz swoje szczeście od tego, co inni o tobie powiedzą.
No i rozgadałyśmy się o Tatrach. Całą wycieczkę o nich przepaplałyśmy. Ten temat był na naszych językach, nawet wtedy, gdy unosiły nas morskie fale, hihi.
I tak moja znajoma dowiedziała się, iż każde wakacje spędzam w Tatrach i to od czasów młodości. Dowiedziała się też ode mnie, że gdy pierwszy raz wchodziłam na Rysy to ważyłam ładnych parę kilo więcej niż ona. A dzisiaj dwa razy mniej, tak działają na mnie góry ...
- No i dzisiaj byłyśmy razem na Rysach. Napłakałyśmy się tam na szczycie tyle, że chyba z naszych łez weźmie początek jakiś nowy górski potok …
Stwierdziła moja koleżanka, że wcale nie jest za gruba na Rysy, że w ogóle nie jest za gruba i że w ogóle to nie ma znaczenia … A na Rysach jest pięknie … i wdrapała się tam, by … być na Rysach. Nie było innej motywacji. I poza mną i moim pamiętnikiem nikt się o tym nie dowie, „no bo po co”. I oto, co mi jeszcze powiedziała:
- Jeśli ktoś mnie uważa za grubą, lub za zbyt grubą do czegoś tam, to nie mój problem, tylko tego, kto tak uważa. I to tyle.
W drodze powrotnej z Rysów całą drogę chichrałyśmy się: z siebie i tak w ogóle, hihi.  
Piotr Kiewra  

czwartek, 7 czerwca 2018

Wielka Siklawa

53. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca

Dzisiaj w sierpniowym południu obserwowałam ludzi wspinających się górską ścieżką, tuż przy Wielkiej Siklawie. Zatrzymała mnie tu od rana. Nie wiem, może potrzebowałam jej hałasu, jej odświeżającej i oczyszczającej mocy ...
Większość z nich szła w milczeniu, przynajmniej tu nie słychać i nie widać ich mowy, czy krzyku, może się boją, iż wodospad i tak wszystko zagłuszy. Ja też milczę, ale tak nie było w przeszłości. Wspomniałam moje przeszłe z Siklawą spotkania …
Oj, ileż się tu nakrzyczałam, ileż tu lwim rykiem wyrzuciłam żalów i pretensji, ileż słów wrzuciłam w tę kipiel, ileż łez włączyłam w ten wodospad, o ileż go w ten sposób powiększyłam.
Wtedy sobie wyobrażałam, że tym właśnie wodospady są – łzami chmur, gór, dolin, górskich lasów i hal, ludzi tu wędrujących.
Wspinałam się tutaj, albo siedziałam tam na dole, u stóp tej największej kipieli i … milczałam, a we mnie wszystko wrzało. Gdy nie było tu innych ludzi, wtedy mój krzyk konkurował z krzykiem siklawy. Nawet wydawało mi się, że jestem głośniejsza i bardziej emocjonalna niż wszystkie wodospady świata. Może i tak było, bo moje gardło nie wytrzymywało tych ekspresji. Nieraz i miesiąc nie mówiłam, lecząc moje struny … ale co innego leczyłam. Naprawdę coś się we mnie leczyło.  
Kiedyś obserwowałam wędrówkę, mozolną, wytrwałą wędrówkę. To wędrowcy, tacy jak ja wędrowcy.
Czego szukają? Czy mają jakiś cel? Co ich tu pcha?
Jako mała dziewczynka nienawidziłam siedzenia w miejscu, nienawidziłam szkoły, kościoła, miejsc, gdzie inni ludzie coś tam ględzili, wiercili się, na coś tam czekali, robili to dla innych, a nie dla siebie. Oni chyba też tych miejsc nienawidzili, ale bali się poruszyć, bali się wyjść. To było widać: nie sprawiało im radości siedzenie, słuchanie. Obserwowałam ich i widać było, że coś w nich pchało, by się z tego wyrwać, a z drugiej strony coś innego kazało im tam siedzieć cicho i trwać. Tak, u mnie ta siła, która pchała do wędrowania, do wyrwania się z takich miejsc, była większa.
Za każdym razem, gdy się wyrwałam, gdy nikt nie trzymał za rękaw, lub nie zatrzymał w ławce groźnym spojrzeniem lub raniącym słowem, wychodziłam, wędrowałam, ot choćby kręciłam się gdzieś w kółko. Patrzyłam na rzeczkę i mały wodospadzik tuż za mostkiem. Ten też mnie zatrzymywał i wpatrywałam się w niego godzinami. Wtedy wędrowało coś w środku. Czułam się wtedy wolna, nieograniczona, beztroska, lekka i większa, nawet bezkresna.
Czułam, że jest jakaś siła, słyszałam jakiś głos, głos jakiegoś przewodnika, który popychał i mówił: tam jest twoja wolność, tam jest twoja radość, tam jest twoja ścieżka – nią wędruj.
Gdy wędrowałam wśród łąk, w lesie, po górskiej ścieżce, płynęłam w jeziorze, jechałam rowerem, byłam u siebie. Czułam, że wędrówka odbywa się właściwą ścieżką.
Tutaj - u siebie, wszystko było prawdziwe, radosne, nieudawane i ciche, a tam, w szkole, czy kościele, jakieś sztuczne, pełne złej energii, smutku i hałasu, pełne nic nie znaczących słów.
Tutaj, nad moją rzeczką, czy na wierzchołku, tutaj w górach, tu przy Siklawie, jestem w domu, jestem u siebie.
Patrzę na spadającą z łoskotem w dół wodę, jak się dzieli po drodze na kilka mniejszych, by później znów się połączyć. Mimo, że jest tu wielu ludzi robiących fotki, stojących, wpatrujących, wsłuchujących się w spadającą wodę, czuję, że jestem tu sam na sam z tym wodospadem, z tą energią, z emocjami natury, ze sobą. Mimo, że hałas jest tak wielki, że zagłusza rozmowy ludzi, to słyszę ciszę, odczuwam ją.
Oparłam się o skałę i wpatrywałam w rozpędzający się u góry potok, poniżej rozpadający się w pojedyńcze krople, w białe pęcherzyki i pianę, a na dole znów jednoczący się i uspokajający, by znów stać się potokiem. Kilka przemian, tyle emocji, tyle przekazanych informacji i tajemnic, tyle doświadczeń i doświadczania i tyle spektaklu dla świata, a wszystko to się dzieje stale, wiecznie, bez chwili przerwy. Tyle nauki, prób zrozumienia u wpatrujących się …
- Czym jest ta spadająca woda? To wodospad uczuć. Każda z tych kropli coś wyraziła. Tu się objawiły, tu zostały wypowiedziane językiem wodospadu. Tu się krople spotkały, tu miały schadzkę, chwilkę wspólnej modlitwy, tu wypowiedziały wszystko, co miały do wypowiedzenia i powędrowały dalej. Tam dalej też mówią, ale tam emocje są inne, choć uczucia … te same.
Rozglądam się dookoła i widzę niezliczoną ilość, miliony wodospadów uczuć: i w ludziach, którzy tu przywędrowali, i w tych tu, i tych nieobecnych, w jarzębinach i kosówkach, tych, co tu blisko i tych, co tam dalej, w trawie, w ptakach, w otaczających go górach, w każdej z tych skał, w każdym z tych kamieni.
Wszędzie wodospady uczuć, potoki, strumyczki, rzeczki uczuć, rzeki, chmury, morza i oceany miłości … wszędzie i w … niej.  
Tak się wczułam w te potoki, morza i oceany, tak się wczułam w wodospad, że nie usłyszałam kobiety, która prosiła o wykonanie zdjęcia dla niej i jej córki na tle tego górskiego zjawiska.  Dopiero, gdy mnie lekko trąciła, uśmiechnęłam się i zrobiłam im kilka fotek.
Gdy mi podziękowała, poczułam te słowa, też podziękowałam, lecz tym nowo odkrytym językiem – wodospadem uczuć. Chyba to poczuła, poczuły to matka i córka, bo wstąpiła w nie wielka radość, pojawił się uśmiech, nie tylko na twarzy, lecz w całych ich postaciach. Poczuły to. Wysłały to górom, dla siklawy, dla ludzi, tych, co tu – przy wodospadzie i tym nieobecnym. Pewnie, gdy pokażą tę fotkę komuś, to z niej popłynie to jeszcze dalej.
Czego się nauczyłam od Siklawy przez te wszystkie lata? Powiedziała mi: „Mów tylko poprzez miłość. Nigdy nie mów inaczej jak poprzez serce.”
Pojawiło się coś nowego, nowa wartość: Duchowa przyjaźń. To nie związek, tylko wolna, duchowa przyjaźń. W takiej przyjaźni nie ma wielu słów, prawie ich nie ma, lub wcale ich nie ma. Teraz rozumiem, dlaczego wobec ludzi i zjawisk, których kocham, zawsze brakowało mi słów. Teraz wiem, że nie muszę nikomu niczego mówić, opowiadać długich historii, zapewniać, wyrażać uczuć słowem …
Tak, przy wodospadzie uczuć, słowa są jak baloniki z powietrzem, na zewnątrz kolorowe i nadmuchane, a wewnątz puste. Można w nie wtłoczyć wiele pustych obietnic i wypowiedzianych znaków miłości i przyjaźni, które jednak ulatują w jednej chwili, jak powietrze z dziurawego balona.
Ludzie dużo mówią nie dlatego, by nawiązać kontakt z innym czlowiekiem, lecz by trzymać go na dystans, lub by zatrzymać go przy sobie, ale jednak na dystans. Mowa z głowy jest zagłuszaniem języka serca, wodospadu uczuć, połączenia między duszami, duchowej przyjaźni serc, jest hałasem, niczym więcej. Nie jest nawet komunikacją – jest krzykiem strachu, objawionym lękiem przed samotnością, a jednocześnie są barierą przed prawdziwym porozumieniem. Dzięki słowom strach nigdy nie znika, i nigdy nie pojawia się miłość, bo słowa są z głowy, a uczucia są z serca. Słowa są głośne, ale za to puste i zimne, a uczucia są ciche, lecz treściwe i ciepłe, tak jak Wielka Siklawa, tylko pozornie – na wierzchu, jest głośna i krzykliwa i płacząca, a pod spodem cicha, prawdziwa i bardzo prawdą wymowna, prawdą radosna.
Pożegnałam się z Siklawą, powędrowałam dalej, lecz ta wędrówka jest już inną wędrówką, niż ta z dzieciństwa i młodości. Jestem świadoma tego, dlaczego to wszystko się dzieje, dlaczego wędrówka odbywa się taką, a nie inną ścieżką i gdzie każda z tych ścieżek prowadzi …

Piotr Kiewra

poniedziałek, 4 czerwca 2018

Serce w górach


52. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Jest takie miejsce w Tatrach, na granicy naszych i słowackich, które odkryłam całkiem niedawno, choć bywałam tam nieraz. Kawałek za Siwą Przełęczą, Siwym Zwornikiem, gdzieś na Liliowych Turniach, w okolicy Bystrego Karbu (te nazwy mi ulatują - musiałam spojrzeć w mapę, by je sobie przypomnieć), w kierunku na Błyszcz i Bystrą …
Jest tam serce ograniczone kamieniem, porośnięte mchem, jasnozielonym, innym niż cały mech wokół. Kto je tu zostawił? Czy góry je same stworzyły? Czy jest to właśnie ich serce, serce tych gór? Nie wiem.
Tak mi się tu spodobało, że usiadłam i bezmyślnie patrzyłam na góry, w stronę jesiennie wybarwionego Ornaku, w stronę lekko okrytej pierzynką chmur Bystrej, w inne strony.
W połowie dnia dołączyło do mnie dwóch studentów. Przysiedli się, pstryknęli parę fotek sercu i górom. Też im się spodobało to miejsce … I tak siedzieliśmy i patrzyliśmy.

W końcu jeden z nich zapytał mnie, czym jest miłość.
I nie potrafiłam odpowiedzieć. Jedyne, co do mnie przyszło na ten temat, że jest czasownikiem, czymś, co się dzieje … i że nie mogę jej opisać, nic na ten temat powiedzieć. Po prostu nie mam słów … I ten młody człowiek powiedział mi dokładnie to samo. Zastanawiał się długo i nic nie wymyślił. Mówił, że serce można narysować, można o nim dużo powiedzieć, ale i tak w końcu przedmiot rozmowy pozostanie nieokreślony, niezdefiniowany. Nikt nie wie, czym jest miłość, a ci, którzy wiedzą, to … nie wiedzą, o czym mówią.
Rozmawialiśmy dalej o naszych poruszeniach … o poruszeniach wewnątrz naszych serc. Tak, to jedyny temat, jedyne, o czym warto rozmawiać, szczególnie w takim miejscu, w takim nastroju i z taką wrażliwą młodzieżą. Chociaż termin rozmowa, chyba nie jest właściwy, bo niewiele słów tu padło … Tak się w tej „rozmowie”zasiedzieliśmy, że wracaliśmy przez Starorobociańską Dolinę oświetlając sobie ścieżkę czołówkami, a przez Chochołowską po omacku, bo „zamilkły” też baterie w naszych lampkach.
Piotr Kiewra

piątek, 1 czerwca 2018

Ostatni krok ku przełęczy

51. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Te dwa wpisy dzieli dziesięć lat, lecz chyba jak żadne inne pokazują dojrzewanie autorki pamiętnika, duchowy rozwój.
Ten pierwszy poetycki i obszerny, a ten drugi jest właściwie sentencją. Oba są odpowiedzią na to samo pytanie, ale jakże inne są te odpowiedzi – dzielą je lata świetlne …
Zastanawiałam się, który krok w górach jest najpiękniejszy … i już po tylu przełęczach, wiem: ten ostatni. Zdecydowanie tak.
Wchodzę na Liliowe i to się potwierdza.
Uwielbiam ten ostatni krok ku przełęczom. Tak jest na Krzyżnem, tak jest na Przełęczy pod Kondracką Kopą, na Karbie, gdy wchodzę od strony Kasprowego, przez Dolinę Stawów Gąsienicowych, na Zawracie od Gąsienicowej, na Szpiglasowej od Pięciu Stawów i na wielu innych przełęczach.
To jeden krok, a tak wiele się zmienia. W tym przedostatnim jestem jeszcze w starym świecie, do którego zdążyłam się przyzwyczaić, a który mnie tak ogranicza. Jestem jeszcze w pragnieniu bycia o ten krok dalej, ale jeszcze nie jestem tam. Wyobraźnia podpowiada, co zobaczę, jak się poczuję, ale … to mistyczne odczucie, bo nawet, gdy na to Liliowe wchodzę po raz enty, to zawsze jest jakaś tajemnica, zawsze jest inaczej … inne światło, wiatr, inna perspektywa, inne zrozumienie.
Tak, ten wiatr może zwalić z nóg, lecz on nauczył mnie mocno na nich stać. Uderza, szarpie, jakby chciał mnie cofnąć z powrotem, ale tak naprawdę zaprasza … Kiedyś wydawał mi się niegościnny, teraz zaprasza mnie silniejszą …
Przełęcze są oknem, drzwiami do nowego świata, nowego porządku, pozwalają wiele odkryć … Doświadczyłam tego już wiele razy …
Uwielbiam ten widok … stoję i patrzę ku Dolinie Cichej. Otwiera się świat: po prawej Kasprowy, Czerwone Wierchy, po lewej Świnica, Krywań i wiele innych „górek”, a w środku szeroka i głęboka „aleja” ku wolności …
Pamiętam swój pierwszy raz na Zawracie, jak mnie olśniło Pięć Stawów, gdy wywlokłam się z niszy przypominającej grób .. Ten jeden krok, a różnica jak między niebem, a piekłem.
Albo ten przed Przełęczą Krzyżne, nie tylko ten za pierwszym razem, ale tak jest do dzisiaj. Wiem, co tam zobaczę, co poczuję, a jednak jestem ciągle zaskoczona. Ta Przełęcz to mistrzyni świata … to tak jakby w środku nocy wzeszło słońce, to tak jakby wprost z Sahary wejść do pełnego kwitnących kwiatów, ogrodu.
Kocham ten ostatni krok ku przełęczom …  
Tu ten „dzikus” we mnie czuje się naprawdę wolny, tu jest w pełni dzikusem i zbójem …
Tu jest wolny od miasta, od od „musisz”, od „trzeba”, „wypada” i temu podobnych bzdur.
Tu czuję się  wolna … od głowy - to zrozumiałam sercem i duszą - miejsce głowy jest pod ręką, a nie nad rękami …
To czuję na tej i innych przełęczach …
Człowiek staje się na powrót człowiekiem, gdy odważy się być wolnym. Wolność to dzikość.
Teraz przechodzę ten ostatni krok przez przełęcz życia … i jest tak samo jak na tej w górach.

Dziesięć lat później:
Dzisiaj, gdy weszłam olśniona na Krzyżne od Pańszczycy, pewien zachwycony widokiem stąd człowiek, zapytał mnie, czy też tak uważam, że „ostatni krok przed przełęczą jest najpiękniejszy, to jak spełnienie życiowego celu”.
Kiedyś tak uważałam, ale od tamtej pory wiele się zmieniło. Odpowiedziałam: Każdy krok jest piękny i ważny, bo życie samo jest celem.

Piotr Kiewra

środa, 30 maja 2018

Lęk wysokości

50. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca

Gdy poznaję pamiętnik, poznaję jej autorkę. Pamiętnik, jego treść, jest dokumentem ukazującym drogę, przemianę, odkrycia dotyczące nie tylko gór, ludzi, świata, ale przede wszystkim siebie. Dlatego oprócz typowych przygód z pierwszego etapu jej wędrówek, w miarę jak jego autorka poznaje siebie, treść jej wpisów, jej doznań jest głębsza: ewoluuje od materii w stronę serca i ducha. Góry są tu pretekstem, tłem, inspiracją, lustrem, w którym ukazuje się jej prawdziwa twarz, ta niewidzialna okiem. Oto jeden z takich wpisów. W miarę jak zbliżamy się do końca pamiętnika, takich właśnie jest więcej …
Palec na mojej mapie chciał przejść Orlą Perć od Żlebu Kulczyńskiego do Zawratu.* I co z tego wyszło?
Przypomniał mi się pierwszy mój wyjazd w Tatry z moją studencką bracią, bo na stromej ścieżce spotkałam czworo młodych ludzi. Trójka z nich motywowała dziewczynę do „pokonania” lęku wysokości, bo „przecież musimy wejść na Zawrat, by przejść Orlą Perć. Przecież to ty chciałaś tam wejść, ty nas przekonywałaś, że musimy. Mówiłaś, że damy radę, a teraz się poddajesz? Nie wymiękaj!”.
Wspomniałam gorączkę i pęd moich kumpli do zaliczania szczytów. Dziewczyna drżała pełna lęku, przytulona do czarnej i mokrej skały, chociaż to dopiero pierwsza bardziej pionowa i w sumie łatwa część ścieżki, a oni dość agresywnie popychali jej ambicję.
Wtrąciłam się: „Idźcie sami, ja się zaopiekuję waszą koleżanką, ona nie pójdzie z wami, ani na Zawrat, ani tym bardziej na Orlą Perć. Idźcie, idźcie!”
Zostałyśmy same. Ona mnie pyta: - Co mam zrobić? Da się to jakoś wyleczyć? Nie wiedziałam o nim. Chodzę po górach już wiele lat, ale … zamarzyłam o Orlej … Wszyscy o niej mówią. Okazało się, że to są zupełnie inne góry … Chodziłam po Karkonoszach, po Beskidach, byłam w Bieszczadach. Tu jest inaczej … To coś zupełnie innego … Ma pani jakiś sposób na ten lęk?
- Są dwa wyjścia: pierwsze wymaga pracy, drugie zrozumienia. – odpowiadam.
- Mogę poznać oba? – zaciekawiona odpowiada pytaniem.
- Ok., zrobisz z tym, co zechcesz, lecz z samej wiedzy nic nie wyniknie. Nie poznasz gór z atlasu, a siebie z lekcji anatomii. Pierwszy sposób jest dla ciała i umysłu – to ćwiczenie. Po prostu stopniujesz trudności: najpierw Śnieżka, później Kasprowy, Czerwone Wierchy, Krzyżne, Kościelec, Zawrat, Świnica, Rysy, a na końcu – jak już będzie ci tam dobrze szło – Orla Perć. Poza tym, nie idź nigdzie wysoko od razu po przyjeździe z nizin, zaaklimatyzuj się. Jeśli pierwszego dnia uderzysz gdzieś wysoko, to będziesz mieć zawroty głowy, a to nie lęk wysokości, lecz niedotlenienie. Poćwicz kondycję przed górami, to daje pewność siebie. Jeśli masz sprawne, silne, wytrzymałe nogi to one nie drżą, nie męczą się tak, a ty bardziej ufasz sobie. Jeśli masz okazję bywać gdzieś wysoko, np., gdzieś w bloku, na balkonie, to wpatruj się w tę „przepaść” pod sobą – przyzwyczajaj swój błędnik do takich widoków.
To łatwe ćwiczenia, u większości się sprawdzają, u części nie. Drugi sprawdza się u wszystkich , lecz tego nie da się wyćwiczyć, to przychodzi samo. To wymaga zrozumienia, poznania siebie … by ci ułatwić, zapytam: Dlaczego chciałaś iść na Orlą Perć?
- Bo kocham góry! – brzmiała odpowiedź.
- Ejże! Przecież wiesz, że to nieprawda. Nie możesz kochać gór, bo nie kochasz siebie, nisko siebie cenisz i chciałaś tę samoocenę podnieść poprzez wspinaczkę. To nie pomoże. Spotykam tu wielu takich, którzy chcą dodać sobie wartości w swoich i cudzych oczach, zdobyczami, a szczególnie Orlą Percią. Nikt, kto kocha siebie, nie musi zdobywać gór, nie musi ich wykorzystywać, by urosnąć.

Ci, co kochają góry spotykają się z nimi, to jest wędrówka, a nie wykorzystywanie. Góry to nie pole bitwy.  Góry nie są twoim wrogiem. Gdy traktujesz je jak wroga ... przegrasz, bo ich nie da się pokonać. Nic dziwnego, że się lękasz - wojna to lęk. Gdy jest w tobie nastawienie do walki ... to coś przeciwnego miłości,  to znak braku akceptacji siebie, nie jesteś sobą ... Nie wytłumaczę ci - to nie jest kwestia słów, logiki, intelektualnego zrozumienia … nie wiem, czy mnie rozumiesz …
Ci, ktorzy kochają gory wchodzą na szczyty, na Orlą Perć, ale nie dlatego, że muszą, że chcą udowodnić coś sobie, lub co gorzej, komuś, lecz dlatego, by doświadczyć czegoś, czego nie można nazwać … Chodź ze mną! Coś ci pokażę.
Usiadłyśmy nad Zmarzłym Stawem i patrzyłyśmy na ludzi wspinających się na Zawrat, słyszałyśmy ich głosy odbijajace się po skalnych ścianach i niszach, widzieliśmy też w kilku miejscach małe punkciki przesuwające się z wolna wzdłuż perci nazywanej Orlą Percią. Mówię do niej: - Powiem ci taką rzecz … prawdopodobnie teraz z nią się niezgodzisz, lecz, gdy dobrze siebie poznasz … uśmiejsz się. A mianowicie: Ktoś, kto kocha siebie nie ma lęku wysokości. Ktoś, kto poznał siebie nie ma żadnego lęku. I jeszcze jedno: Nic nie mów, po prostu patrz! Nie staraj się zrozumieć, nie podejmuj żadnego wysiłku, nawet myślą … Patrz na góry, patrz na swoją myśl! Pamiętaj! To nie jest ćwiczenie, to jest rozluźnienie się …
W nawiasie, obok wpisu: ( Spotykam ją, co rok na górskich ścieżkach. Czasem pomilczymy razem w jakiejś niszy, na jakiejś ścieżce, w punkcie z mniejszą, lub większą perspektywą, czasem nawet na Orlej Perci. Nie ma w niej lęku wysokości. Obie wiemy, dlaczego … Kiedyś mi powiedziała, że nie wie, co się stało, że rozumie, ale nie wie, co rozumie, że bardziej to można nazwać odczuwaniem … Moja odpowiedź brzmiała: TAK!).


Piotr Kiewra
*Wtedy to jeszcze nie był szlak jednokierunkowy.