środa, 1 czerwca 2016

Między głową, a sercem

Gdy patrzę na wiatraki i na ludzi, to czasem mam wrażenie, że wiatrak żyje, bo jest obecny, reaguje na rzeczywistość, rozmawia z wiatrem, poddaje się mu, a my, jako ludzie, jesteśmy martwi, bo nie jesteśmy obecni.

Bycie umarłym, to bycie poza tu i teraz. Nie ma nas w tej rzeczywistości, jesteśmy w nierzeczywistości, bo albo coś rozpamiętujemy, czegoś żałujemy, chwalimy się swoją przeszłą wielkością, albo jesteśmy po drugiej stronie TERAZ – w wyobraźni, a więc w jutrze, pojutrze.

Jesteśmy w chmurach, które się jeszcze nie narodziły, a już w nich bujamy. Marzymy o niebosiężnych szczytach, a temu marzeniu zawsze towarzyszy lęk, bo są zbyt wysokie, a jak uda się wejść to euforia szybko mija i trzeba będzie zejść w smutku i nieszczęściu, albo po raz kolejny się z nich spadnie.

Zawsze się schodzi, lub spada. Tak samo jest z chmurami, rodzą się i rosną jak nadzieja, a spadają deszczem. Pozostaje smutek, nawet rozpacz, zagubienie dróg, niechęć i strach przed wędrówką.

Zrealizowane cele nigdy nie uszczęśliwiają i dlatego uknuliśmy sobie argument, że to droga jest celem, lecz to właśnie w czasie tej drogi jesteśmy nieobecni, bo myśl nas wyprzedza, już jest w pędzie na szczyt.

Problem z wyobraźnią jest taki, że wyobrażone chmury nie istnieją, nie stają się rzeczywistością, bo rzeczywistość się nie staje, ona jest. A gdy się buja we wspomnieniach i wyobraźni, to przegapia się rzeczywiste chmury i wszystko inne, co pod nimi i nad nimi. Przede wszystkim przegapia się niebo, bijące z niego światło, głębię jego błękitu, lub nocnej czerni, a wędrując w tym śnie, depcze się kwiaty i ich zapach, wszelkie kwiaty – te kwitnące w ludzkich sercach, na twarzach, na drzewach, na łące. Ignoruje się muzykę i dziejący się wokół taniec.  

Tak, czuję, że jako ludzie mamy wiatraki w głowie – wiatraki naszych myśli. I ciągle się kręcą i zamieniają życie w sen, w nieobecność.

Marząc, planując cele, wędrując ku nim, przegapiamy coś bardzo istotnego – serce - uczucia. Uczucia, to rodzaj związku z rzeczywistością, to rodzaj modlitwy z czymś znacznie głębszym niż przyjemność, niż chwilowe szczęście.

Różnica jest podstawowa i wielka, bo uczucia są TERAZ i TUTAJ, są obecnością, a głowy nie ma, bo to, co w niej, czyli myśli, są zawsze w drodze, nigdy nie są gośćmi w domu. Głowa fizycznie jest, ale jej treść jest nieobecna.

Z pozoru wydaje się to obecnością - życiem, bo jest dużo słów, dużo walki, dużo łez, emocji i dużo kłótni – najwięcej w głowie (a co jest w głowie to i na zewnątrz). I właśnie ta walka, słowa, emocje są nieobecnością, bo są reakcją, uzewnętrznieniem w ciele lub w działaniu wiatraka myśli. Nie są jednak życiem, bo życie nie jest w głowie, ono się dzieje naprawdę.

Skąd o tym wiem? Bo moja głowa też jest nieszczęśliwą posiadaczką takiego wiatraka - pewnego dnia, patrząc na te rzeczywiste wiatraki sobie to uświadomiłem. Coś, gdzieś we mnie przyjrzało się od środka głowie.

I co zobaczyło, co usłyszało, co poczuło?

Otóż: Moja głowa pokłóciła się z sercem.  O co? Oczywiście o miłość. Serce było ciche, a głowa miała tysiąc argumentów, opinii, porównań, pytań i odpowiedzi. Zaprzęgła w to naukę, logikę, matematykę, filozofię, ale i religię, powołała się na demokrację, czyli opinię większości.

Głowa wraz z chórem przychylnych mi ludzi zaproponowała pytanie wobec osoby, którą kocham: czy jestem dla niej najważniejszy?  No i tu podsunęła oczywiste, z jej punktu widzenia, rozwiązania.

Serce pozostało jednak niewzruszone, bo ono nie potrzebuje pokarmu z zewnątrz, bo dokarmia samo siebie, swoją miłością. Natomiast głowa potrzebuje się nakarmić opinią, przychylnym spojrzeniem, docenieniem, a w miłości wzajemnością, czyli braniem. Głowa potrzebuje energii z zewnątrz, więc potrzebuje brać, potrzebuje wzajemności, stąd pytanie, setki pytań, stąd oczekiwania, stąd w niej karuzela, stąd wiatrak.
Głowa kalkulując, zabiegając, próbując zabić swoją samotność, może zabić miłość, bo tak naprawdę zamiast miłości pojawia się interesowność, potrzeba, a nie uczucie.
W tym pytaniu ukryta jest chęć posiadania kogoś.  Głowa zadając je okazuje, że "ja" jest najważniejsze.  W sercu natomiast "ty " jest ważniejsze, albo przynajmniej równe. 

Tak, to pytanie to sprawdzian nie cudzej miłości, lecz mojej.  99 % ludzi nie zdaje tego egzaminu z miłości, bo głowa zapanowuje nad sercem. Tylko w nielicznych przypadkach, stojące na straży miłości serce, jego cisza, niewzruszoność w trwaniu, przekona głowę. 

Głowa nigdy nie zrozumie serca, a słowo tylko pozornie wygrywa nad ciszą. Tam, gdzie słowa wygrywają powstaje rozdwojenie, między głową, a sercem jest dystans, jest wielki kanion. 

Tylko głowa musi się uczyć miłości. Uczy się jej w dyskusji, w książkach i filmach, uczy się doświadczaniem ludzi. Lecz głowa zawsze napotyka na opór, na inne głowy, na bariery, a więc strach – chmury z przeszłości i przyszłości.
Serce nie musi się jej uczyć, serce ją zna. 

Podziwiam pewną kobietę  za niewrażliwość jej serca na argumenty jej głowy, na wiejące zewsząd wiatry ludzkich przekonań, opinii, przykładów demokratycznej większości. Podziwiam sercem, więc, jeśli - tak jak jej serce pozostaje niewrażliwe na słowa i ich wagę - to czyż moje może być wrażliwe.

Serce jest – w sprawach miłości, uczuć, piękna, decydującą częścią „ja”, bez względu na brak argumentów, na jego ciszę, bez względu na demokrację i cały ten hałas z zewnątrz i głowa nie powinna mieć tu nic do gadania. Mało tego, powinna się poddać sercu, bezgranicznie mu zaufać, a to zdejmie z niej cierpienie, a więc pytania, opinie, emocje i strach. To ją oczyści, a dzięki temu, całość mnie się oczyści.

Gdy „ja” jako całość to zrozumiem, właśnie dzięki sercu, to duża część tego wiatraka w głowie się uspokoi. A może zniknie on w całości i wtedy zauważymy piękno i uczucia tych wiatraków na zewnątrz, zauważymy niebo i ziemię, i kwiaty. Staniemy się obecni, a gdy stajemy się obecni, to czujemy inne serca, a słowa i argumenty tracą swoją wagę, bo są tylko pruduktami ubocznymi bezprzedmiotowej pracy wiatraka w głowie.

Tak, gdy znikną słowa i decyzje, pojawia się wolność, drugie skrzydło, wielkiego ptaka, jakim jest wolny człowiek pełen miłości. Pierwszym jest miłość. Wtedy możemy wzbić się w niebo.

Tak, czasem kłótnia jest potrzebna.`W sporze między głową a sercem, u mnie, uległa głowa. U każdego ulegnie zgodnie ze starym porzekadłem: z kim przestajesz, takim się stajesz. Gdy w samotności, głowa nasłucha się ciszy serca, to sama stanie się cicha.  

Fakt, że zanim się to stanie, to niejeden wiatrak w niej się zużyje, nacierpi, nawalczy, ale w końcu się podda, bo z czasem zabraknie jej energii. Głowa czerpie energię z walki o wielkość, a o tę walczymy w relacjach z ludźmi, w ich tłumie, w przepychance na drabinie sukcesu, w wyścigach po materię, uznanie, zainteresowanie i współczucie. Gdy w po tysiąckroć powtarzających się cierpieniach, mamy wreszcie dość walki … wtedy otaczająca nas cisza odcina głowę od energii, wtedy idą spać wichry, usypiają nawet zefirki.

I to jest paradoks, i to jest to szczęście człowieka (szczęście w nieszczęściu*), bo głowa - jak i wiatraki - nie jest energetycznym perpetum mobile – w przeciwieństwie do serca.

Odwróciłem się od wiatraków i przepełniony ciszą serca wróciłem do domu.

Piotr Kiewra


*Wrócę do tego szczęścia w nieszczęściu

czwartek, 26 maja 2016

Pocieszenie jest trucizną

- Wietrze cierpię, pociesz mnie. – poprosiła zapłakana i drżąca kobieta.

- Nie, nie pocieszę cię! Ciesz się swoim cierpieniem, doceń je, bo dzięki niemu doświadczasz siebie, podnosisz się z upadku, wygrywasz w walce, stajesz się większa, budzisz się ze snu. Natomiast moje pocieszenie, pomocna dłoń i dobre słowo przyjaciela, to trucizny, to rozbrajanie ciebie, odprężanie tam, gdzie powinnaś włożyć wysiłek, by pokonać siebie, by się wzmocnić, by napiąć muskuły.

Dlatego zawsze, gdy cierpisz dmucham ci w twarz, tam gdzie oczekujesz popychania sprzeciwiam ci się, dokładam ci jeszcze od siebie moje „nie”.

Pocieszenie jest trucizną dla zrozumienia, jest przeciwne twojej prawdzie, usypia twoją mądrość, przytępia twoją inteligencję.

Gdy nie dam ci pocieszenia, gdy przyjaciel cofnie pomocną dłoń, gdy dmuchnę ci deszczem i śniegiem, piaskiem w oczy, wzmocnisz swoją wewnętrzną walkę, a dzięki niej wygrasz, wygrasz siebie, zrozumiesz, poznasz prawdę.

Dlatego nie licz na mnie! Cierp i walcz! Ciesz się kłodą pod nogami, pokonaj huragan i sztorm, niech się twoje wnętrze upora z wulkanem energii twoich zmysłów i twoich słabości, z chaosem twoich myśli. Pokonaj wszystkie przeciwne prądy, a dopiero wtedy odkryjesz swoją wielkość. 

Zawsze stanę naprzeciwko ciebie, nie będę dmuchał w twe plecy.

Zapamiętaj to! Tylko ktoś, kto cię wzmacnia jest twoim przyjacielem, nawet wtedy, gdy masz go za wroga. Ktoś, kto cię pociesza nim nie jest, bo wskazuje ci fałszywe drogi, bo odbiera ci siły, nie pozwala ujrzeć prawdziwej siebie, zatruwa współczuciem. Jest twoim wrogiem.

Jestem twoim przyjacielem, więc nie licz na moje współczucie, na pocieszenie, a żagle naucz się ustawiać sama! – tak jej odparł.


Piotr Kiewra 

środa, 25 maja 2016

Zaprowadź mnie do ciszy*

Gdy odeszła świat się nie zmienił. W nim nic się nie zmieniło.

Poszedł do ulubionego drzewa i usiadł na swoim miejscu.

Jego ciszy i ciszy drzewa nie zakłócił żaden żal, żadne słowo pretensji, żaden zawód, żaden strach. Nic go nie zabolało, nawet jego samotność, nawet wspomnienie piękna jej ciała, jej kobiecości, jej długich, rozwianych tańcem włosów, nawet brak jej hałasu – wielości jej słów, czasem pełnych jadu osy, nie zabolał nawet brak jej lustra. Nie zabolał brak jej dobrego słowa, bo nie straciło wartości, bo to, co z tych słów zostało, było między słowami i zapadło w serce, zapadło w duszę.

On to czuł: dotyk jej duszy i jej dotyk ciszy jego duszy.

Gdy nauczyła się …, gdy dotknęła jego ciszy, ta została w niej, zrobiła wyrwę w jej hałasie, w jej chaosie, w jej walce myśli. Tego nie mogła zapomnieć, tego nie mogła się wyprzeć, porzucić, od tej ciszy nie mogła odejść.

Po prostu siedział, tak jakby nic się nie zdarzyło, tak jakby ta, którą kochał tu była i przytulała się do niego. Nie pojawiła się łza, nie przepadło zaufanie.

Żył jak do tej pory. Obserwował świat bez słów, obserwował cichych ludzi, obserwował siebie. Odchodził tak jak kiedyś z nią, gdy odchodzili cisi ludzie. Wracał do drzewa po pół roku. Wracał cichy, siadał i trwał.
Nie liczył wiosen, nie liczył lat, na nic nie liczył: ufał. I tak żył. Każdej kolejnej wiosny i latem siedział tu sam, na swojej połowie fotela.

Po wielu latach, nie wiadomo po ilu, bo nikt tego w świecie bez słów nie liczy, gdy z początkiem wiosny, rankiem podążał do drzewa, zobaczył z dala, że część fotela jest zajęta. Twarz kobiety zasłaniały długie, czarne, lecz mocno posiwiałe włosy. Spała oparta o drzewo. Patrzył przez długie godziny na nią, a serce mu drżało. Gdy słońce oświetliło wreszcie tę stronę drzewa i zajrzało jej w oczy, gdy mocniej ją ogrzało, obudziła się. Wtedy usiadł na swojej części i usłyszał:
- Poprowadź mnie do ciszy. – to były ostatnie słowa w świecie bez słów. Już nikt, nigdy więcej nie wypowiedział żadnego. Tak wypełnił się czas słów, tak wypełniło się uczucie, bo ono jest poza czasem i poza słowem.

Piotr Kiewra

* Fragment większej, nieukończonej całości

niedziela, 22 maja 2016

Zdejmowanie pancerza

Dlaczego ciągnie nas w góry? Dlaczego ciągnie innych? Skąd się bierze pasja gór? 

Pytanie nie dotyczy tylko turystów - pasjonatów, systematycznych górskich wędrowców, lecz też, a może przede wszystkim, maniaków gór: wspinaczy, taterników -  himalaistów.

Co ich wszystkich tam ciągnie? Co ciągnęło Kukuczkę, Wandę Rutkiewicz? Co nas ciągnie? Dlaczego komuś, kto po górach nie chodzi, tak trudno zrozumieć ludzi gór? 

Wielu ludzi gór opowiada, pisarze i poeci piszą, i wymieniają tu magię gór, naturę, piękno, niedostępność, chęć zdobywania, sukces, pokonywanie granic. Opowiadają o emocjach, adrenalinie, ucieczce od cywilizacji, od codzienności, problemów, ludzi. Mówią o chęci przeżycia czegoś niezwykłego – przygody, spotkania z nieznanym, potężnym, niezdobytym, tajemniczym, majestatycznym – boskim, itp. Mówią o pokorze.

Jednak najbliżej prawdy – i tu zgadzam się z mistykami – jest cel duchowy.
Idziemy w góry, bo nasza dusza tego pragnie. Góry tworzą atmosferę, dają pretekst, pomagają w inicjacji i kontynuowaniu pewnego procesu …

Nasza dusza pragnie uwolnienia spod chmur tworzonych przez głowę, pragnie zrzucić pancerz sztuczności, lęków, strachu, oczekiwań, od pragnień ustawicznego zaspokojenia ambicji, od ego.

Dusza uwalnia się wtedy, gdy zapominamy o przeszłości i przyszłości, a tutaj – w górach łatwiej się zapomina o marzeniach, celach, pogoni za zdobyczami, za lepszym i większym sobą.

Tutaj zostaje się sam na sam z teraźniejszością i z samym sobą.

W teraźniejszości, tak naprawdę, czyni się jedno: zdejmuje się pancerz. Pozostawienie przeszłości i przyszłości tym właśnie jest - choćby na chwilę, nieświadomie, rozbrajasz się.

Używasz innych argumentów, ale prawda jest taka: w górach odczuwasz zachwyt, bo tutaj możesz zdjąć pancerz nieprawdziwego siebie, zbroję, która zakrywa twoją prawdę, tutaj nie musisz się bać opinii, porównań. Nie musisz bać się trudów drogi do celu, prób bycia wielkim w świecie ludzi, tutaj możesz się bać tylko wysokości, upadku. Tutaj twój strach może być autentyczny, tutaj możesz się bać z powodu niebezpieczeństwa, bo je widzisz – jest tutaj i teraz, a nie tylko w wyobraźni.

Gdy wejdziesz trochę wyżej – nie tylko na górskiej ścieżce, lecz przede wszystkim na ścieżce zrozumienia, to tutaj – być może szybciej niż w innych miejscach - odkryjesz, że tak naprawdę nie ma czego się bać, bo nic ci nie grozi – jesteś wieczny, nie masz nic do stracenia.

Tutaj w górach nie musisz chronić swego wizerunku, możesz czuć się pięknym będąc takim, jakim jesteś. Tutaj nie musisz udawać, grać. Przy wielkiej skale, i przy małej roślince nie odczuwasz poczucia winy, tu nie czujesz się skrzywdzonym i nie czujesz byś kogokolwiek krzywdził. Tu nikomu niczego nie narzucasz, tu nie wywołujesz w nikim poczucia lęku, tutaj nikogo nie wykorzystujesz, sam nie czujesz się wykorzystywany.

Tutaj zamiast myśli pojawia się odczucie, uczucie, zachwyt, ufność, radość, współczucie, współodczuwanie. Tutaj wszystko dookoła dotyka twojej duszy a twoja dusza też dotyka i stąd zachwyt.

Tutaj czujesz się wolny, wolny od … i wolny do …
Tutaj możesz się odprężyć.
Tutaj, być może na chwilę, tylko tutaj, przestajesz cierpieć.

Dlaczego? Bo … Tutaj możesz być sobą, bo tu się rozwijasz, a twój rozwój to nic innego jak odkrywanie prawdy o sobie.

Twoja dusza tylko tego pragnie – twojego rozwoju. Całe twoje cierpienie tym właśnie jest – pragnieniem rozwoju. Tym ono jest – podpowiedzią. Gdy stoisz w miejscu, lub idziesz niewłaściwą ścieżką, cierpisz, a odczuwasz radość, zachwycasz się na drodze w górę rozwoju.

A tu możesz się odkryć.

Tutaj w górach, twoje wnętrze może się odsłonić, zrzucić pancerz, tutaj pancerz przestaje być potrzebny, bo tutaj znika lęk, bo tu uspokajają się myśli, bo tu gdzieś w tym ogromie gubi się głowa. A to głowa, twoje myśli tworzą ten lęk: przed ludźmi, przed bliskimi, przed prawdą, która ukazuje to, że jesteś zwykły, jesteś kroplą w oceanie, że gdzieś w środku jesteś dobry, że kochasz, że ufasz, że jest w tobie radość, że jesteś piękny w swojej brzydocie, bo nie liczy się fizyczne i mentalne piękno, lecz liczy się piękno twego serca i duszy.
Fizyczne i mentalne piękno, to tylko iluzje, to tylko gra, to tylko udawanie, to tylko kawałek skóry, to tylko licha i bezwartościowa wiedza, to tylko puste słowa, to tylko trochę hałasu i zamieszania, trochę szkodzącej światu i tobie walki, to tylko tracenie czasu i energii.

Tutaj zdarzają się chwile zapomnienia o świecie, a wtedy, gdy zapomnisz, na chwilkę, pojawia się przebłysk …, jak uderzenie pioruna gdzieś na górskim wierzchołku.
Przebłysk zrozumienia, duchowej prawdy, prawdy o tobie.

Na chwilkę pojawia się niebo – widać błękit. Nikną chmury, zza wielkiej góry pojawia się słońce. Jeszcze nie wiesz, czym jest niebo, czym jest słońce, kim ty jesteś, ale już się zachwycasz. To nic, że tylko na chwilkę, to nic, że nic z tego nie rozumiesz, to nic, że twoja głowa racjonalizuje i przypisuje temu odkryciu różne poetyckie metafory i naukowe oraz „mądrze”i inteligentnie brzmiące argumenty. To nic …

Mistyczna, duchowa, czy ta właściwa, bez żadnych przydomków i przymiotników PRAWDA  jest inna: tutaj się nie boisz, tutaj zdejmujesz pancerz i jesteś sobą, tutaj tym się zachwycasz: nie górami, naturą, potęgą, pięknem – światem zewnętrznym – lecz sobą: nagim, bezbronnym, prawdziwym.

Tutaj poznajesz duszę. Tutaj ją rozchmurzasz. Tutaj poznajesz, że ona cię łączy z tymi górami, ludźmi, z całością.

Tutaj się uzdrawiasz.

Nie rozumiesz, nie wiesz tego, lecz to właśnie cię zachwyca i dlatego tak cię tu ciągnie.

Tego zrozumienia, krok po kroku, tutaj się uczysz. Nie przejmuj się, że jeszcze teraz nie rozumiesz. Nie musisz, ważne, że czujesz, a to uczucie tobą kieruje.

Więc nie walcz, nie opieraj się, zaufaj, daj się wciągać! Daj uczuciu sobą kierować!

Zdejmuj pancerz!

Bywaj w górach, dotykaj nimi swojej duszy, dotykaj swoją duszą gór, dotykaj wszystkiego!

Nie lękaj się!
Zanieś swoje odkrycie, również w doliny, przenieś odpancerzonego siebie we wszystkie miejsca w których bywasz i żyjesz. 



Piotr Kiewra 

niedziela, 15 maja 2016

Prywatne igielne ucho

Zatrzymałem rower w pobliżu kręcących się śmigieł. Zapatrzony w nie gdzieś odleciałem …
Kilka lat temu nasz samolot zbliżał się do Las Vegas. Lądowaliśmy w nocy, ale już kilkadziesiąt kilometrów wcześniej obserwowałem łunę bijącą zza górskich szczytów w stronę nieba. Porażała oczy. Później, gdy kroczyłem ulicami miasta, porażały światła nocy, a już za dnia kształty, blask szyb i luster, rozmach tego wszystkiego – przede wszystkim bogactwo.

Gdy zaciekawiony przemierzałem, przez 40 minut w jedną stronę, kasyno w MGM Grand, moje zmysły zaatakowane zostały znowu tym samym, ale i zapachami cygar i neutralizujących je kadzideł, widokiem rozgorączkowanych ludzi, obserwujących ekrany maszyn, ręce krupierów, stosy żetonów na stołach. Znowu porażało bogactwo i coś jeszcze.

W drodze powrotnej wśród stołów i jednorękich bandytów kradnących miliony z portfeli niedoszłych bogaczy, moje zaciekawienie upadło, a wzrosło zmęczenie. Coraz bardziej zmęczony odwiedziłem kasyna w kilku innych hotelach i znowu spotkałem bogactwo, którego żaden wielbłąd by nie udźwignął, a mimo szeroko otwartych oczu, nachodziło mnie coraz większe znużenie.

Czy tylko ja byłem zmęczony oglądaniem cudzego bogactwa? Nie. Wśród obserwowanych tam bogaczy, lub marzycieli, którzy chcieli się nimi stać, nie zauważyłem kogoś wyraźnie szczęśliwego, tak do głębi szczęśliwego. Byli zmęczeni, coś w środku nich było znudzone i wyczerpane. Pokazywały to oczy. Co prawda odbijał się w nich pieniądz, żetony, gorączka – podniecenie, chwilowa przyjemność, u niektórych rozpacz, upadek, ale nawet wśród wygranych, nie było takiego entuzjazmu, jak wiosną u kosa śpiewającego w moim ogrodzie. Tak to widziałem.

Obserwując ludzi zadawałem sobie jedno pytanie: Dlaczego marzyciele nie zaglądają w dusze tych, którym zazdroszczą bogactwa? Przecież takie spojrzenie skróciłoby ich męki … No cóż, każdy musi sam doświadczyć drogi, no cóż …

Szukałem czegoś, co by mnie – „dzikusa” z puszczy naładowało energią, tak jak mnie ładuje marsz lub bieg przez las, ale mimo wszelkich możliwych, najczęściej kosztownych propozycji, żadna z nich mnie nie zainteresowała. Wszystkie były sztuczne, wymyślone przez człowieka i męczące. Coś mnie gdzieś w środku odpychało od doświadczania świata rozrywki na żywo. Nawet tryskające świetliście Vivaldim, Bachem, czy Sinatrą wielkie fontanny nie wzbudziły zachwytu na dłużej, nie dodały mi energii, mimo połączenia muzyki, z ruchem i zmieniającą w jej rytmie kształt i kolor, wodą.

Zastanawiałem się nad tym bogactwem, dlaczego mnie nie pociąga, nie zwala – jak innych – z nóg?

No, dlaczego? Bo było z zewnątrz, a moje prywatne duchowe, igielne ucho nie wpuszczało go środka. Nie o to chodzi, że w ten sposób nie mogło się stać moje, ale o to, że męczyło, że pieniądze, władza, sukces, wrażenie bycia bogatym nie unosiło w powietrze, wręcz przeciwnie, czyniło ciężkim. W żaden sposób takie bogactwo nie wzbogacało mego serca, a tym bardziej duszy.

Trzeciego dnia pojechałem do odległego o 200 czy 300 km Wielkiego Kanionu. Gdy tylko ujrzałem ten ogrom, tę głębię poczułem się lżejszy, wypoczęty. Cieszyło się me serce, a tym bardziej dusza - poleciały razem z ptakami wzdłuż i wszerz, ciało za nimi, mimo, że tylko w wyobraźni, to czułem się jak ptak. Tu natura czyniła mnie bogatym.

I co na to moje prywatne ucho igielne? Zadziałało w drugą stronę. Nie wpuściło niczego, wręcz przeciwnie wypuściło innego rodzaju bogactwo – to wewnętrzne i lepiej się poczułem, lekki, wypoczęty, świeży, latający, błogi.

I zrozumiałem: to co sztuczne, stworzone ludzką ręką, chciwością, chęcią władania i dominowania nad innymi, jest bogactwem materialnym, zewnętrznym. Obciąża, męczy, nie uszczęśliwia na trwałe, nie przechodzi przez ucho igielne i w chwili śmierci wszystko to zostaje przed bramą. To, co z natury, choćby las, puszcza, góry, Grand Canyon, łąka, motyl, wzbogacają od środka, a człowiek tym bogaty obdarowuje szczodrze, choć ręce ma puste. Jego szczęście i bogactwo się czuje - choćby był żebrakiem. Ono bije od niego mocniej niż wszystkie światła Las Vegas.

Można się bogacić zewnętrznie, albo być bogatym wewnętrznie. Ten pierwszy może się bogacić całe życie i mieć cały świat i nigdy nie będzie wystarczająco bogaty, ten drugi czuje się bogaty, choć nie ma nic i niczego nie potrzebuje, wędruje dla radości wędrowania.

Jakiego rodzaju bogactwo ja wybrałem? Nic nie wybrałem, wiem jedno, że zewnętrzne bogactwo mnie męczy – może, dlatego, że nie jest moje, nie pociąga mnie, brakuje mi energii na jego zdobywanie.

Teraz i tutaj mam niewiele, cieszę się tym, lecz gdy zobaczyłem ptaki nad kanionem, gdy stałem 1600 metrów ponad płynącą w dole Colorado, to czułem, że i żebracza miska to zbytek.

Długo stałem pod wiatrakami oparty o rower. Kręcące się ich śmigła przypomniały mi lot do Nevady, do miasta hazardu, do miasta ludzi zakręconych na punkcie pieniędzy.

Obserwowałem pracę wiatraków i słuchałem ich rozmowy z wiatrem, a tu tego tematu ani centa, ani grosza. Lecz w końcu dotarło do mnie, że pieniądze, zewnętrzne bogactwo, świecące cacka zachodniego świata, ale i świecące nimi ludzkie oczy, żebracza miska, Wielki Kanion, łąka, to tylko symbole, to rzeczy, to pretekst do oglądania siebie: swojego serca i duszy.

Zewnętrzne bogactwo ma do spełnienia określoną misję, ma męczyć, ma prowadzić do cierpienia, by pomóc odkryć to wewnętrzne, ku któremu i tak podążą ci wszyscy, którzy przed uchem igielnym zostawią – przy końcu wędrówki - to wszystko, co nagromadzili. Zostawią, nie dlatego, że jakiś celnik ich ogołocił, lecz dlatego, że zrozumieli w końcu, które bogactwo się naprawdę liczy.

Przychodzi taki czas, gdy w końcu dociera do nas, że nikt nas przed igielnym uchem nie rozlicza z bogactw, sami się z tego rozliczamy, mamy swoje prywatne ucho igielne i tak naprawdę mierzy ono naszą dojrzałość, czyli zrozumienie siebie.


Piotr Kiewra      

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Kropla oceanu

Spacerował człowiek po nadmorskim piasku, odskakując na widok zbliżających się fal. Gdy któraś z kropel zmoczyła mu spodnie zwrócił się z pretensją do wiatru:

- Wietrze, mam tyle problemów ile tych kropel w oceanie, a ty mi dokładasz następny. Dlaczego?

- Posłałem ci kropelkę oceanu, byś zauważył, że sam tworzysz swoje problemy, bo dzielisz siebie, pomniejszasz do rozmiaru kropli …

Na czym polega twój problem? Na tym, że myślisz, że jesteś kroplą, a prawda jest taka, iż jesteś oceanem.

Stań się świadomy siebie, nie myśl o kroplach, a to zobaczysz i wtedy zrozumiesz. – i większym jak zwykle podmuchem przygnał kolejną falę, która zmoczyła człowiekowi buty. A ten zapomniał o kropli, zapomniał o fali … poczuł ocean.


Piotr Kiewra

czwartek, 14 kwietnia 2016

Nie jesteś nienawiścią

Piotr słuchał ostrych jak brzytwa słów cioci. Zionęła nimi jak wulkan, były one nie tylko w jej ustach, ale i w oczach rzucających błyskawice, w nogach, którymi przebierała i tupała, w rękach, którymi wygrażała, w zaciskanych pięściach, w niej całej.

Jednak z każdą chwilą słowa się tępiły, błyskawice się oddalały, hałas cichł, łagodniały nerwowe gesty rąk i nóg. W końcu spojrzała na Piotra i powiedziała:

- No tak, jak zwykle twój spokój mnie rozbraja. Przepraszam za moje słowa, za moje emocje. To przecież nie ty jesteś winien za to, co wyczyniają politycy, media, cały ten zwariowany świat. Czasem się zastanawiam, po co ja się tym tak przejmuję, po co mi wysłuchiwanie i oglądanie tych kłótni, tych bredni, tych śmieci i tego brudu, którym nas zasypują?

Zastanawiam się tylko skąd u ludzi tyle nienawiści, zła, zazdrości, strachu, kłamstw, oszczerstw? Zastanawiam się … Chyba jest tak, jak to zawsze mi powtarzasz – widzę to, bo we mnie jest nienawiść, jest zło, strach i zazdrość. Tak, Piotrze?

- Nie ciociu! Nie jesteś nienawiścią, złem, zazdrością i strachem. To nie są twoje rzeczy, to są rzeczy, które do ciebie przyszły, skądś przypłynęły. Nie są prawdziwe, nie są tobą. Widzisz je, bo twoja prawda jest zupełnie inna. Nie ma ich w twoim sercu, w twojej duszy, a więc w twojej głębi. Tam jesteś czysta, tam jesteś jak światło, tam jesteś boginią, tam jest tylko twoja miłość. Czuję to. To zło, nienawiść, te śmieci, osiadły na tobie, na twojej powierzchni jak kurz, jak brud, który od czasu do czasu trzeba zmyć, trzeba wyrzucić. I to właśnie zrobiłaś: oczyściłaś się. Teraz jest w tobie cisza i spokój – sama łagodność, jasne światełko, spokojny płomień. Od czasu do czasu ten płomień spala niepotrzebne śmieci i wtedy trzaska, chwieje się, wybucha, staje się wulkanem.

Ciociu, to tylko oczyszczenie, to jest potrzebne pranie. Po tym pozostaje już czysta, spokojna, zdrowa energia – zielona, ukwiecona łąka, spokojnie płynąca woda, błękitne niebo. Ale by tak się stało wulkan musi wybuchnąć, burza musi się wyszaleć, pięści zacisnąć, a nogi muszą wytańczyć wojenny taniec.

Nie jesteś nienawiścią, strachem i chorobą – to tylko symptomy oczyszczania się twojej boskiej natury, to tylko objawy twojego budzenia się, samouzdrawiania duszy. – przerwał wpatrując się w wielkie, czyste jak krople rosy, łzy spływające z ciocinych oczu.

- Tak ciociu, twoje łzy, też są oczyszczeniem. Wylej je, a będzie ci lżej. – skończył Piotr. A ciocia wytarła łzy z policzków, wyprostowała się i całkiem już spokojna powiedziała:

- Chyba tak. Tak to czuję, gdy się wykrzyczę, gdy się wytańczę, wybiegam, gdy wyrzucę z siebie ten piekielny ogień i gorąco, lepiej się czuję. Przestaje mnie boleć głowa i brzuch, zrzucam kamień z serca, nie blokuje się mi głos, jaśniej widzą moje oczy. A przede wszystkim przez dłuższy czas jest we mnie cisza, czuję się jak motyl – chce mi się latać.

Mądrze to powiedziałeś, ładnych i celnych słów użyłeś. Naprawdę chce mi się biegać po tej ukwieconej łące i latać pod błękitem nieba.
Zapamiętam to: tak jak moje mieszkanie potrzebuje sprzątania, tak i ja tego potrzebuję. Dziękuję!


Piotr Kiewra