niedziela, 24 października 2021
Wielki podryw
niedziela, 10 października 2021
Stara baba w górach
poniedziałek, 10 maja 2021
O dziwnym świecie lęku i lesie pełnym kwiatów
Parę dni temu, wybrałem się na bardzo długi, pierwszomajowy spacer po Puszczy Rzepińskiej. Okrążyłem po drodze wiele jezior, aż w końcu trafiłem na fragment puszczy dosłownie obsypany kwiatami: kaczeńcami i innymi drobniejszymi żółtymi, i białymi kwiatami. Wśród nich wiły się potoczki. Obfotografowałem to zjawisko.
- Tak, to może być druga przyczyna tego, iż ta łąka pełna kaczeńców tak okazale zakwitła, że pojawił się tu ktoś wolny od lęku, może nie tylko pan, może i ja. Już najwyższy czas, bo lęk jest obecny od zawsze u mnie. Dziwne, że w obecnych czasach jakoś ten lęk się zaczął ze mnie wycofywać. Może pojawiło się go już za dużo, że wykorzystywano go już aż do przesady, i intuicyjnie poczułam, że coś tu jest nie tak. Stopniowo poczułam jak się rozluźniam, jak puszczają swój uchwyt pazury strachu, jak coraz mniej cieni mnie prześladuje, jak ziarna, które we mnie ktoś zasiewa, coraz rzadziej kiełkują. Poczułam, że moja wyobraźnia już tak się nie wysila, by z owych nasion wyrastały potężne drzewa strachu. Dziwne, wręcz absurdalne jest to, iż w czasie, gdy dla większości ludzi, dzisiaj, jest trudniej, mają więcej strachu, u mnie wiele się zmieniło, przestałam się tak bardzo lękać. Może nie wszystkie cienie jeszcze znikły, lecz jest mi wyraźnie lżej.
Jest dokładnie jak mówisz, to strach zamienia modlitwę w prośbę. Modlitwa przestaje być wdzięcznością staje się żądaniem. Duchowe drogi stają się poszukiwaniem, ścieżkami do realizacji pragnień, ucieczkami od strachu. To efekty pracy wyobraźni. Stąd niebo ma taki kształt, a nie inny, stąd Bóg stał się ojcem, raz nagradzającym, raz karzącym, lecz w sumie kimś, kogo się lękamy (bo jak wytłumaczyć lęk przed śmiercią, w perspektywie nieba?).
Stąd taki, a nie inny
styl życia, stąd tak ważne miejsce w życiu ludzi zajmuje materia i pogoń za
nią. Stąd w świecie rządy pieniądza. Można powiedzieć, że strach i pieniądz to
synonimy, oba przedmioty są narzędziami.
Dopóki się będziesz lękać, dopóty Twój lęk będzie Twoim programem.
Gadaliśmy jeszcze długo
chodząc tam i z powrotem wzdłuż łączki pełnej kwiatów, żółtych, białych, wśród
drzew, wzdłuż leniwie płynących strumyków.
Na koniec kobieta
podsumowała:
- Czuję, że ozdrowiałam,
nie tylko od strachu, lęków, ale uwolniłam się od moich dolegliwości, wielu, bo
przez te wszystkie lata, moje ciało informowało mnie, iż strach to nie jest
odpowiednie dla mnie towarzystwo, że należy mu się odpowiednio mocny kopniak.
Czuję, że to dzisiaj, gdzieś tak w środku naszej rozmowy, wymierzyłam tego
kopniaka wszystkim moim lękom. Na pewno mi w tym pomogłeś. Dziękuję. Dziękuję
też tej łączce, kaczeńcom i w ogóle. To jest ta moja modlitwa.
- Podziękuj też lękom,
wszystkim strachom, bo to najwięksi nauczyciele. Kto by ci to wszystko
wytłumaczył, doprowadził do zrozumienia? Na pewno nie dotychczasowi doradcy.
Pewnie, gdyby nie twoje doświadczenie, nie wysłuchałabyś mnie. Pewnie tak. Może
byś też nie zauważyła tych kwiatów. I ja bym nie zauważył i wiosna, by już
nigdy nie nadeszła. – śmialiśmy się. I z tym śmiechem poszliśmy każde w swoją
stronę.
Tak, podziękujmy siewcom strachu. Ich nasiona trafiły do naszego życia, by trafiło do nas to, co miało trafić.
Piotr Kiewra
niedziela, 2 maja 2021
Żyjąc na ulicy
Całkiem niedawno wsiadłem do pociągu, który miał mnie zawieźc ku Tatrom, po których, co roku (z wyjątkami) wędruję. Czekała mnie przynajmniej dziesięciogodzinna, nocna podróż.
Na następnej
dużej stacji do mojego przedziału weszła kobieta, a po chwili wyszła. Gdy
pociąg ruszył, powróciła, ale odmieniona – przebrana.
Zażartowałem,
że przed chwilą zajęła to miejsce zupełnie inna kobieta, a ona śmiejąc się od
ucha do ucha:
- Tak. Taka
moja natura. Jestem jak kameleon, lecz wśrodku – zaręczam – jestem ciągle taka
sama..
I tak
zaczęła się jedna z najbardziej inspirujących rozmów w moim życiu, a na pewno okraszona największą
ilością śmiechu, szczególnie ze strony mojej rozmówczyni. Gdy zorientowałem się, że kobieta potrafi
śmiać się ze wszystkiego, a przede wszystkim z samej siebie, zapytałem, co
sprawiło, że rodzi się w niej tyle śmiechu, tyle radości i to w tematach, które
u większości ludzi są przyczyną smutku, depresji?
- A … To długa
historia. Taka mniej więcej jak do … Zakopanego. – odparła i śmialiśmy się
oboje. - Co mnie nauczyło się śmiać? Ulica. Naprawdę.
Jako małe
dziecko byłam nad wyraz poważna, grzeczna, posłuszna. Posłuszna rodzicom,
nauczycielom, księdzu. Spełniałam ich oczekiwania. Czasem, gdzieś w ciszy
pokoju, w łóżku, mojej lalce – najbliższej przyjaciółce i powierniczce mych
tajemnic żaliłam się, wylewałam łzy na jej sukienkę, na jej gładkie lalczane
lica lub włosy. Innym razem w polu skowronki lub pod nocnym niebem gwiazdy
obserwowały mój smutek i słuchały dziewczęcego łkania.
Pewnego
razu, a był to wigilijny wieczór, na który czekałam cały rok, tata zniknął i
więcej się nie pojawił. Gdy zapytałam mamy, gdzie mój tatuś, odpowiedziała, że
„odszedł w siną dal”.
To określenie,
ta sina dal, stała się od tej pory czymś, czego się bałam. Bałam się jej jak
przepaści, jak pustki bez dna, bez granic.
Mama ukrywała
przede mną swe łzy, swoje nieszczęście i mówiła, że od tej pory musimy się
trzymać razem. Ja się starałam, lecz mama znikała, coraz częściej zostawiała
mnie samą, na dzień, dwa. Najgorsze były noce. Wtedy mocno trzymałam się mojej
lalki, bo mamy nie było w pobliżu.
I tak powoli
przyzwyczajałam się. W końcu mama, któregoś razu chwyciła mnie za rękę,
zaprowadziła do babci, zatrzasnęła za sobą drzwi i zniknęła na stałe. Z domu
zdążyłam zabrać jedynie swoją lalkę.
Babcia
nauczyła mnie wszystkiego, co mogłoby się przydać do życia w społeczeństwie. A
więc walki o swoje, tego by być twardym, nieugietym, nieustraszonym, żeby być
zwycieżcą. Więc w szkole, w klasie, ja byłam zwycieżcą. Miałam najlepsze oceny
w nauce i zachowaniu.
Lecz to moje
szkolne wygrywanie oparte było na strachu: Muszę być grzeczna i muszę umieć, bo
zostanę źle oceniona, bo będę nikim, bo mnie zostawią samej sobie. Tego się bałam
najbardziej, że zostanę znowu porzucona.
I tak w
parze ze strachem szły te moje szkolne i później studenckie sukcesy.
Oprócz babci
wychowywała mnie telewizja, książki pozytywnego myślenia, motywujący mnie szef
w pracy. Mówili o inwestowaniu w wiedzę, o ryzyku, o drodze na szczyt. Reklamy,
filmy pokazywały obraz dostatniego życia. Coraz więcej wiedziałam jak to
zrobić. Z rachunków jednak wynikało, że pracą i oszczędzaniem osiągnę to pod
koniec życia. A wszyscy wokół mieli to już. Co zrobili? Zaryzykowali, wzięli
kredyt.
Bałam się.
Tak, ja bałam się ryzyka. Gdy jednak obok mnie pojawił się pewien przystojniak
i zaczął mnie motywować wizją udanego, bogatego życia aż do późnej starości. Te
jego wizje były silniejsze od mojego strachu, więc wzieliśmy ślub, wzieliśmy
kredyt, kupiliśmy mieszkanie i zaczęliśmy żyć tak jak bohaterowie filmów, jak
ludzie sukcesu.
Wkrótce
przestało mnie to cieszyć. Mój przystojniak zaczął się zachowywać jak mój tata.
Któregoś razu, akurat w wigilię gdzieś zniknął. Wrócił po świętach i oznajmił,
że … odchodzi.
To tylko
potwierdziło moje wcześniejsze lęki.
Dzisiaj mogę
powiedzieć na pocieszenie innym, gdy im w życiu czegoś zabraknie, gdy są
nieszczęśliwi z tego powodu:
Gdy oddali się od ciebie świat,
zbliżysz się do siebie samego.
Gdy odejdzie z twego życia ktoś
bardzo ci bliski, lub bardzo i bliska i cenna rzecz, gdy zabiorą ci wszystko,
co masz, zyskujesz siebie.
Dzięki temu
masz szansę, znacznie większą, niż gdyby to się nie wydarzyło, by poznać
prawdę, by poznać siebie, by odnaleźć prawdziwe, nieuwarunkowane szczęście,
prawdziwą radość życia.
Naprawdę
tego doświadczyłam. Gdy straciłam wszystko, pracę, pieniądze, dom, przyjaciół,
najpierw była myśl o samobójstwie, czarna rozpacz i strach, … i ulica, a
później stopniowo, odkryłam, że to wszystko to były rzeczy, zupełnie nieistotne
szczegóły. Ulica mnie nauczyła, że wszystko jest po coś, że nic się nie wydarza
przypadkiem, że klęski służą wzrostowi. Gdy umarły najbliższe mi osoby,
najpierw była zapaść, później to odkrycie.
Dzisiaj mogę
powiedzieć, że gdy zniknie strach, gdy przestanie go zasilać jego źródło, nasz
własny umysł, wtedy dopiero może pojawić się piękno, radość, miłość i wolność.
Tak, wolność od strachu to najpiękniejsze i najcenniejsze, co może być. Ta
wolność staje się wtedy źródłem wszystkiego: szczęścia, miłości, radości –
prawdy.
Najpierw
walczyłam, żebrałam o pomoc innych by mi oddali, co mi zabrali. Obwiniałam
świat, ludzi, Boga. Później zaczęłam sobie zdawać sprawę, że to daremne. Nikt o
tobie nie myśli, dla nikogo się nie liczysz. Tylko pozornie to tak wygląda.
Zawsze świat od ciebie chce kompromisów, zgody na oddanie części siebie, wymaga
poświęcenie swojej wolności. Tak samo jest z innymi ludźmi – prawie zawsze chcą
czegoś w zamian, za przedmiot twojej żebraniny. No tak, przecież oni też o coś
żebrzą: o miłość, o seks, o pieniądze, o możliwość wykorzystania kogoś, nie
tylko pracę na ich rzecz.
Gdy
dotarło do mnie to, iż jestem sama, stała się dziwna rzecz, odczułam ulgę.
Wielką ulgę. To był przełomowy moment mego życia. Wszystkie moje drogi
odwróciły się o 180 stopni. Zamiast do przodu lub do tyłu zaczęłam się wspinać,
zaczęła się moja duchowa podróż, moja przemiana. Odkryłam lek na wszystko –
medytację.
Ludzie
jej nie znają. Ja też nie znałam, mimo, że czytałam o niej wiele, wszystko, co
możliwe, przede wszystkim od mistyków, ludzi oświeconych.
Medytacja
to nie wygibasy z ciałem, to nie torturowanie swojego umysłu i zmuszanie go do
ciszy, to nie pragnienie oświecenia.
Medytacja
to nie poświęcanie czasu na ćwiczenia z oddechem, to nie afirmacje, to nie
joga, czy wizualizacje.
Ona
przychodzi sama, gdy jesteś na gotowy – gdy znajdziesz się na ulicy, gdy
poczujesz, gdy zrozumiesz, że jesteś sam. Jest darem.
Ten
dar jest efektem zrozumienia, że wszystko, co ci się w życiu wydarza, właśnie
temu służy: każde nieszczęście, każde cierpienie, każdy upadek, każda porażka.
Tak,
sukcesy, drobne szczęścia, niby miłości, dobrobyt, to przyjemne uczestniczenie
w życiu świata jest przyczyną twojej wewnętrznej nędzy, oddala cię od prawdy,
od prawdziwego szczęścia, nieuwarunkowanego niczym. Sprawia, iż to zrozumienie
stanęło gdzieś w połowie drogi i czeka. Człowiek zadowolony ze świata (szczęśliwy,
w rozumieniu człowieka tłumu – społeczeństwa) nie potrafi zrozumieć – nie może.
Nie może zrozumieć siebie, a więc innego człowieka, tego co się dzieje w nim.
Nie może się doszukać prawdy, bo spaceruje po powierzchni, zadowala się
świecidełkami, sztucznym światłem, odrobiną sztucznego śmiechu i nadzieją na
jutro. O to, ta nadzieja, tak wychwalana, opisywana jest tamą, jest przeszkodą,
jest tak naprawdę poświęcaniem życia na mżonki, iluzje. Jest przeczekiwaniem
życia gdzieś w poczekalni, jest jak oglądanie filmów science fiction i czekaniem aż się im to
wydarzy naprawdę. To tak naprawdę walka i opór, ciągła pogoń za uciekającym
horyzontem.
Ja
też byłam wojownikiem. Część życia poświęciłam na atakowanie świata i
próbowałam mu wydrzeć to, co mi się wg mnie należy, a gdy coś tam zdobyłam, to
broniłam tego. Broniłam się też przed tym, co przynosi życie, przed
cierpieniem, przed stratą – po prostu bałam się. Walka i opór z tego wynikają,
ze strachu.
Dzisiaj
wiem, że broniłam się przed samą sobą, przed poznaniem prawdy, stąd cierpienie.
Ono zawsze temu towarzyszy – jest informacją, że uciekasz od siebie, od prawdy,
od Boga, od radości. To tak trudno komukolwiek wytłumaczyć … to prawie
niemożliwe.
Dzisiaj
czuję, że wreszcie rozumiem, co Tolle mówił do ludzi, co mówią inni mistycy,
duchowi mistrzowie: Jezus, Budda, Atisha, Lao Tzu, Osho, de Mello …
Dzisiaj
rozumiem te cytaty:
To, z czym walczysz - wzmacniasz, a to, czemu stawiasz opór -
trwa nadal.
Moja ulica nauczyła mnie, że:
Życie da ci takie doświadczenia, jakie najbardziej pomogą w
rozwoju twojej świadomości. Skąd wiadomo, że potrzebujesz określonego
doświadczenia?
Stąd, że jest to doświadczenie, które w tej chwili przeżywasz.
Dzięki tej
rozmowie podróż do Zakopanego była jak przysłowiowy strzał z bicza. I nie
chodzi tu o czas, ale o drogę. Nie, nie o drogę liczoną w metrach, czy
kilometrach, ale o drogę do siebie samego, o drogę do zrozumienia. Czasem
prowadzi ona przez ulicę, czasami przez chorobę, czasem może poprzez śmierć
kogoś bliskiego, może poprzez miłość. Ulica, choroba, śmierć, miłość, to znaki,
grzechem jest ich przegapienie. Nie ma innych grzechów.
Na koniec,
widząc z oddali, z okna pociągu, tatrzańskie szczyty, zapytałem o dzisiaj.
Odpowiedziała:
- Nadal żyję
na ulicy, precyzyjniej mówiąc: we Wszechświecie. Mój umysł, ciało bywają tu i
tam, moje zrozumienie jest natomiast wszędzie, i tu w pociągu, w tych górach, w
innych ludziach, w każdym żyjątku, w bezkresie Wszechświata.
Nie boję
się, bo nie mam niczego. Ludzie za dom biorą ściany, stół, kanapę, żonę, męża i
dzieci, dla mnie domem jest Całość, Wszechświat, Bóg, moje zrozumienie –
Świadomość. Nie mam więc niczego i mam wszystko.
Nie mam pieniędzy, a podróżuję, jem, zawsze
znajdzie się jakieś łóżko. Do dzisiaj jest to dla mnie tajemnicą, jak to się dzieje.
Nie próbuję jej jednak rozwikłać.
Ulica uczy
paradoksów i … ciszy. - zamilkła.
Przeszliśmy
jeszcze kawałek ulicami Zakopanego już w milczeniu.
W pewnym
momencie nasze ścieżki się rozeszły. Ona poszła ulicą, prosto ku górom, ja
skręciłem do swojej kwatery. Odwróciłem się, popatrzyłem chwilę na oddalającą
się kobietę. I … dopiero teraz, w drzwiach pensjonatu, uświadomiłem sobie, to
co mi przekazała.
Piotr Kiewra
czwartek, 8 kwietnia 2021
piątek, 12 lutego 2021
Ślepe drogi motywacji i rozwoju osobistego
„Jak” nie istnieje
Kiedyś na jednym ze szkoleń motywacyjnych w branży marketingu sieciowego, pewien pan wysłuchał go do końca i wyszedł uśmiechnięty.
Na korytarzu, w czasie przerwy przed następną częścią, powiedział do mnie: - „Jak” nie istnieje.
- Nie rozumiem. – stwierdziłem zdezorientowany. Wyjaśnił:
- W rozwoju osobistym jest kilka kluczowych słów: Dlaczego? Jak? Kiedyś to, co za nimi się kryje nakręcało mnie do innego, tzw. pozytywnego myślenia, do działania. I tamten czas uważam za piękny, za pouczający, wzbogacający o doświadczenie, przyspieszający dojrzewanie. Fakt, odniosłem sukces stosując te pytania w mojej codzienności, idąc ku wyznaczonym celom.
Później zrozumiałem, że te sukcesy były mi potrzebne, by zrozumieć, iż sukces jest porażką. Z jednej strony jest sukcesem w moim rozwoju świadomości, a porażką ego. Dzięki sukcesom zrozumiałem, że tak naprawdę sukces jest porażką, bo nie wzniósł mnie na wyższy poziom szczęścia, radości, wolności, a na to liczyłem i o tym przekonywali mnie trenerzy.
Z drugiej strony jest sukcesem – brzmi paradoksalnie, prawda? Sukces jest porażką, a porażka sukcesem. Tak, porażka jest sukcesem, bo ona powoduje, że idziesz wyżej. Idziesz wyżej nie w rozwoju osobistym, lecz duchowym.
I właśnie wtedy zrozumiałem, że jest coś więcej w człowieku, w naszej ludzkiej istocie, w jej głębi, niż materialna strona, niż sukces w relacjach, popularność, sława, znaczenie wśród innych ludzi.
To był krok w górę. Nie do przodu, lecz w górę. Właśnie wtedy, gdy poczułem się pusty, nicnieznaczący, mimo sukcesów, wtedy przyszło zrozumienie, że szukałem nicnieznaczących rzeczy, więc nie mogłem się czuć inaczej. To, że znam odpowiedź na pytanie „Dlaczego?”, to, że wiem „Jak”? nie zbliża mnie do trwałego poczucia szczęścia, do wolności, do spełnienia, do odkrycia mojej własnej prawdy, do boskości.
Zbliża o tyle, o ile zrozmiemy, że ta droga jest fałszywa i że jest inna.
Dlatego wyszedłem zadowolony. Tu w pełni sobie zdałem sprawę, że pytania: dlaczego, jak, nie istnieją. Mało tego, nie istnieją żadne pytania.
To, co powiedział dało mi do myślenia. A jeszcze później wiele się zmieniło. Też zniknęły pytania „dlaczego” i „jak”.
Dlaczego dzisiaj mówię o tym spotkaniu ładnych kilka lat temu? Bo chcę Ci powiedzieć, że tak naprawdę pytania „jak” i „dlaczego” nie istnieją też w dziedzinie zdrowia i samouzdrawiania.
Od tamtej pory przestały mnie pociągać treningi motywacyjne, bo zobaczyłem ich płytkość, obłudę i wskazywanie ślepych dróg, co jest właśnie ich zaletą, hihi. Naprawdę. O tym samym mówią mistycy: „Cierpienie jest potrzebne, by zrozumieć, że jest niepotrzebne.” I to jest cała zasługa motywacji, że doprowadza cię do granicy twojej tolerancji, do krawędzi, z której widzisz więcej. I mimo, że motywacja nie jest w stanie spełnić pokładanej w niej nadziei, jest potrzebna. Tak jak wszystko inne w życiu. Tak jest w istocie: jeśli coś się w naszym życiu pojawiło – nieszczęśliwa miłość, śmierć kogoś bliskiego, choroba, niepokój, traumatyczne doświadczenie, to znak, że było potrzebne.
Jest to potrzebne, by znikły pytania, by pojawiło się coś wewnątrz nas, co sprawi, że i odpowiedzi przestaną być potrzebne, bo … odkryjemy źródło prawdy.
Kiedy zdarza się takie odkrycie, iż te pytania nie mają żadnego znaczenia również w tej dziedzinie?
Wtedy, gdy się powierzymy.
Komu? Czemu?
To nie ma znaczenia. Jeśli powierzenie się jest całkowite, bezwarunkowe, totalne, to nie ma znaczenia. Możesz powierzyć się Bogu, Egzystencji, Życiu, Światu, Całości, samemu sobie, czy ciału. Tak, ciało ma swoją mądrość i zaufanie tej mądrości uzdrawia, pozwala uruchomić mechanizmy samoozdrowieńcze. Ciało potrzebuje tylko naszego rozluźnienia, poddania się, odpuszczenia, zaprzestania walki.
Powierzenie się to akceptacja tego, co jest. To akceptacja tego, kim jestem, a nawet tego, że mnie nie ma, że istnieję jako Całość, a nie jako utożsamiąjące się z jakąś formą istnienie. Powierzenie się to gotowość na śmierć i uświadomienie sobie, że istniejemy wiecznie.
Powierzenie się to brak jakichkolwiek pytań, w jakąkolwiek stronę, również w odniesieniu do siebie.
Nie ma znaczenia, co wiesz na temat zdrowia i choroby, nie ma znaczenia, co wiesz o zdrowym żywieniu, o zdrowym trybie życia. Nie ma znaczenia, ile odbyłeś szkoleń i u jakich autorytetów. A nawet nie ma znaczenia ilość i jakość twoich działań.
Ma znaczenie w jakim stopniu oddałeś kontrolę nad sobą i swoim ciałem. Jedynie znaczenie ma twoja ufność, czy jest, czy jej nie ma. Nie możesz mieć kawałek ufności. Każda mniejsza niż całość nie jest ufnością, jest namiastką, jest mentalnym wyobrażeniem.
Ufność jest poza umysłem. Dlatego jedyną drogą do niej jest medytacja, uważność, powierzenie się, akceptacja, właśnie jako ufność. Pamiętaj! UFNOŚĆ, a nie wiara.
Wiara, każda wiara, jest filozofią, teorią, koncepcją, jest obecnością w myślach, w przeszłości lub w przyszłości, a w sumie jest wątpieniem, czyli jej odwrotnością. Ufność jest teraz.
W teraz nie ma pytań. W teraz wszystko jest oświetlone, jest prawdą. W teraz jest tylko prawda.
W UMYŚLE JEST TYLKO NIEPRAWDA, która tak naprawdę nie istnieje. Istnieje jako sen i ten nocny i dzienny, na jawie.
Piotr Kiewra
czwartek, 11 lutego 2021
BYĆ ZNOWU DZIECKIEM
Gdy byłem małym chłopcem święta, choinka i prezenty pod nią przynosiły mi radość. I nie tylko wtedy była radość, trwała też między kolejnymi świętami, mikołajkami – wszystkie dni były nią przepełnione.
Gdy patrzę na siebie, na Was, na świat, to zadaję sobie pytanie: dlaczego tak nie jest dzisiaj?
I chyba znam odpowiedź: bo życie przestało być zabawą.
Dzieci są mądrzejsze od nas dorosłych, bo się bawią. Bawią się nie tylko w życie zapatrzeni w dorosłych – wszystko jest dla nich zabawą.
A co my robimy?
Jesteśmy smutni, napięci, nieszczęśliwi, bo szukamy radości w gonitwie, a ta nie uszczęśliwia ani w trakcie, ani u celu.
A mimo to - gonimy.
Naszym marzeniem jest bycie bez trosk, lecz się nie spełnia, bo troski stały się naszymi zabawkami.
Co się zmieniło w nas: w chłopcach i dziewczynkach?
Nastawienie. Staliśmy się zbyt poważni.
Przecież wtedy, nam – chłopcom i dziewczynkom przewracał się misternie układany domek z klocków może z tysiąc razy, a mimo to bawiliśmy się dalej, a radość nie znikała.
Dzisiaj boimy się jednej zmiany - tego, że przewróci się parę klocków.
Naprawdę jesteśmy zbyt poważni.
Niech życie będzie całorocznym świętem. Więc świętujmy każdą chwilę, wszystkich ludzi, wszystko.
Tak, życie jest zabawą, cały rok obdarowującym Mikołajem, a my dojrzalszymi chłopcami i dziewczynkami. Dojrzalszymi, bo radującymi się zabawą w życie.
To tylko mała zmiana nastawienia. Naprawdę!
Małe dzeci naprawdę się bawią, jest to ich modlitwa, medytacja, jest obecnością w tu i teraz. Jest to prawdziwą zabawą. Nikomu ona nie szkodzi – i właśnie tym się różni od zabaw ludzi dorosłych, że gdy się bawią ludzie dorośli, to szkodzą sobie i innym. Dlaczego? Bo robią to na poważnie, uznają to za swoją misję, chcą uszczęśliwiać siebie i innych. Dziecięce zabawy są obecnością w tu i teraz, a ta obecność ich wzbogaca, pozwala im odnajdywać drogę do radości, do prawdy, do siebie. Dzieje się to instynktownie. Nie znają jeszcze przeszłości, ani przyszłości, nie zostali jeszcze tym zepsuci. U dorosłych jest inaczej, tu i teraz przestaje się liczyć, priorytetem staje się przyszłość, jako poprawiona przeszłość. Jeśli staje się to obsesją, a szczgólnie wobec innych staje się to niebezpieczne dla tych innych. Kobiety chcą naprawiać mężczyzn, mężczyźni chcą naprawiać świat. Nauczyciele, księża, politycy, wszyscy chcą naprawiać, zmieniać. Jeśli dotyczy działań w szerszym zakresie staje się zabawą w Boga. Szczególnie niebezpieczną staje się, gdy podejmowana jest w celu uszczęśliwiania na siłę innych. Najbardziej niebezpieczna, wręcz zbrodniczą staje się, już jest, w wykonaniu najmożniejszych tego świata.
O najbardziej niebezpiecznej zabawie świata – zabawie w Boga, innym razem.
Piotr Kiewra