czwartek, 29 marca 2018

Sukces to upadek


Idę i rozmawiam ze śmiejącym się starcem. Opowiedział o wczorajszej rozmowie z pewnym niemłodym już człowiekiem. Tamten zapytał: Dlaczego nie mogę odnieść sukcesu tak jak … i tu wymienił nazwiska ludzi, którzy mu imponują. A starzec mu na to:

- Bo życie, bo Bóg, nigdy nie proponuje ci cofania się wstecz, zawsze sprzyja ci we wspinaczce w górę, a nie w upadkach. Jeśli upadasz, to dlatego, że nie rozumiesz tego i robisz coś na przekór życiu, na przekór Bogu.

Ludzie w drodze po sukces są niżej od ciebie, prą po materię i znaczenie, bo muszą spróbować, czy tam czasem nie mieszka szczęście. Jeszcze tego nie wiedzą, muszą więc doświadczyć. Ty już to wiesz, jesteś krok wyżej, więc się nie cofaj. Nie marnuj czasu na drodze do nikąd. Taka jest moja przestroga, bo takie jest moje doświadczenie, ale to twój … wybór.

Szukasz takich ludzi, chciałbyś ich naśladować, bo przy nich czujesz się większy, ale przestrzegam cię, coś przy nich tracisz, coś co już masz, a oni nie mają.

Przed tobą inne doświadczenia, inna droga. Bądź na niej uważny, a też cię czegoś nauczą. To tyle. Więcej nie mogę ci powiedzieć, bo ja nie idę twoją ścieżką. Ja już swoją przeszedłem. –  i jak zwykle zakończył swoje słowa rzęsistym śmiechem.

 

Zacytowałem jego naukę, bo, a nuż ta jego stuletnia mądrość komuś się przyda.

Hej!

 

Piotr Kiewra

Lenin spadł z Rysów


11. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca


 

Idę drugi raz na Rysy, pierwszy raz sama. Krok za mną podąża grupka studentów. Gdzieś gubię czerwone znaki i wkraczam na ruchome rumowisko skalne i fikam kozła. Od razu wspominam: - Poprzednim razem też tu fikłam.

Mijamy bulę i wkraczamy w ścianę. Z góry schodzi dwóch śmiejących się taterników, chyba też studentów. Słyszę od nich:

- Cześć! Słyszeliście? Pewnie jeszcze nie! Lenin znowu spadł z Rysów!  No wiecie, tablicę ktoś zrzucił. Biedaczek! – i śmieją się do rozpuku. – Poprzednio, to chyba nasi żołnierze sami go zrzucili, na złość tym czechosłowackim. Ktoś kiedyś nam mówił, ale kto wie, może to tylko plotki … Pewnie jak się dowiedzą, to na dole będą sprawdzać plecaki, czy ktoś narzędzi nie ma. Jakby się ktoś pytał – nie widzieliście nas! Zmykamy!

Któryś ze studentów za mną: - Należało się mu. Klucze wyrzuciliście, ma się rozumieć! Hihi. No to cześć! Chwała bohaterom! - tamci zbiegli w dół, a my powoli idziemy. Lekko się idzie, bo wszystkim wesoło …


Znowu Rysy. Tym razem pogodne. Widziałam z nich Kraków i „cały świat” … i pamiętałam moje upadki i bałam się kolejnego.
Jestem szósty raz na Rysach, a cztery razy klapłam. I to na tym samym kawałku. Pamiętam swoje wcześniejsze w tym miejscu. Dzisiaj też pamiętałam, a mimo to „bach!”. Jakiś „złośliwy” głaz „przewiózł” mnie. Usiadłam na nim i kontemplowałam jego „złośliwość”, a tak naprawdę leczyłam z bólu swoje cztery litery. I jaki wniosek? Przegoniłam już Lenina, czy jeszcze nie? Ile to już razy on zleciał z Rysów?

… śmieję się, bo wódz rewolucji upada znacznie częściej niż ja. Tak chyba docenia się u nas jego zasługi, hihihi. W każdym bądź razie on z większym hukiem, bo wszyscy tu o tym mówią, hihi. … Tylko, że już go nie ma, upadł definitywnie, już go nie przykręcają. Coś muszę zrobić, bo przegram z nieboszczykiem, hihihi …

 Więc ten mój upadek to przypomnienie. Tak naprawdę ten głaz nie był złośliwy, to ja niosłam w sobie strach, a góry nie lubią strachu, one lubią trzeźwość.

Ten głaz leczył mnie ze strachu, poprzez ból czterech liter … hihi …

Upadki prostują ścieżki, są budzikami! Ciekawa jestem swojej siódmej wyprawy na Rysy, hihihi. (Dopisek z trzy lata późniejszą datą: Dzisiaj nie upadłam, bo nie bałam się, że upadnę.

Wiem, po co są upadki!!!

 

Piotr Kiewra

wtorek, 27 marca 2018

Marsjańska droga z Wołowca na Jarząbczy Wierch


10. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca


 


20 lipca. Ruszyłam o wschodzie słońca na tę trasę, w rocznicę pierwszego lądowania człowieka na księżycu.

W przeddzień wieczorem naoglądałam się o kosmonautach na Księżycu i gdy znalazłam się na Wołowcu i rozejrzałam wokół, zobaczyłam ścieżki jak na srebrnym globie. Naprawdę było srebrnie … od gradu, a później chmur i mgły. Tak kocham tę ścieżkę, że zachciało mi się ją powtórzyć, bo z mojej dzisiejszej wędrówki pozostałby … wczorajszy obraz z lądowania na Księżycu i niewiele więcej … tak sobie wykoncypowałam. …


1 września… No i … powtarzam. No i znowu … jest kosmos, ale jakże inny … marsjański. Nade mną prawie nieskazitelny błękit, a wokół … Mars. Naprawdę … w dominującej tonacji brązów i czerwieni. Później się upewniłam – byłam na Marsie, hihi.

 W każdym kroku miałam wrażenie, że właśnie tam spaceruję, bo te ścieżki są naprawdę nieziemskie. I kolory, i kształt, i typowa dla tej części Tatr Zachodnich pustka. No, może tych parę jeziorek Rohackich widzianych z Wołowca, oraz następnych, Jamnickich, w drodze ku Łopacie, nie pasuje do
kosmosu, ale …

Tylko błękit nieba, prawie nieruchome, niezwykle przejrzyste powietrze i marsowe ścieżki, marsowe kolory, marsowy odlot.Tylko nie marsowe … gorąco wokół. Mój kombinezon kosmonautki to szorty i … stanik, bo  … jestem sama w tym kosmosie.
Za to lubię tę ścieżkę, bo jest tak piękna, że aż pusta, hihi.

Lubię ją też dlatego, bo jest najdłuższa jaką znam w Tatrach (i chyba to odstrasza tłumy innych wędrowców. No i chyba nie mają tu nic do zdobycia, bo czy można się pochwalić zdobyciem ... Łopaty, albo „jarzębinowej górki”? Hihi).

Naprawdę wszystko tu jest marsowe, oprócz … myśli …

… naprawdę, ilekroć tędy idę, to dziwię się, że tu tak mało „kosmonautów”, a warto tu być, bo bez ryzyka lotu międzyplanetarnego możemy się czuć jak na innej planecie.

Więcej tu czasem żołnierzy – tych od granicy niż turystów. Sprawdzają dokumenty, spisują, pytają i zawsze parę kroków ze mną przespacerują dziwiąc się, czemu sama idę. Odpowiadam im, że „mój huzar” właśnie na innej placówce robi to samo, co oni. No i ich zdziwienie mija. No i mam spokój i mogę iść dalej tą
kosmiczną ścieżką. Dzisiaj jednak ich ani widu, ani słychu …

Naprawdę Mars … i tyle.

Na Jarząbczym posiedziałam sama, delektując się krajobrazem „czerwonej planety” wokół. Gdzieś w oddali powyżej był sobie
Księżyc, na którym może spaceruje sobie jakiś samotny wędrowiec. W twarz zagląda mi czyste jak brylant Słońce. Czegóż chcieć więcej?

Zeszłam do Kończystego i niżej na Trzydniowiański, a z niego wśród cieni utworzonych przez wędrujące słońce widzę jeszcze więcej nieco ciemniejszego Marsa.
Kończysty, Jarząbczy, Łopata, Wołowiec … no szkoda słów. Ten obraz zabrałabym ze sobą, by pić z niego marsjańską rzeczywistość, karmić się tym, przez cały rok … do kolejnej kosmicznej podróży …

No i zaczęły się schody: z kosmosu trzeba wrócić przecież na Ziemię, a te schody z korzeni kosówek na Kulawcu, to prawdziwie kosmiczna podróż …

No i spotykam tam parę osób, niby razem, a jednak osobno … każda klnie na te schody, na świat, na współtowarzyszy i w ogóle na nieszczęśliwe życie …
Nawet moje, w marsjańskim i słonecznym nastroju, pozdrowienie, nie poprawia ich losu. Hihi. Myślę: - No coż, sami jesteście kowalami …

Mijam tych kilka osób, a parę minut później – sporo niżej, spotykam kolejną osobę … tym razem zapłakaną kobietę.
Zagaduję, a ona mi mówi, że nie wie, po co żyje, że za dużo schodów w jej życiu.

A ja pytam, dlaczego tak późno idą i gdzie. Postanawia zejść ze mną i po drodze z pretensjami: - „Dlaczego Bóg pozwala na tyle nieszczęść, dlaczego daje mi tak trudne próby, takich ludzi i takie schody?” A ja jej na to:

- Robi to specjalnie, byś zmądrzała, byś zaczęła inaczej to widzieć. Patrz na mnie. Mi daje te same i jeszcze trudniejsze schody, a ja się nimi cieszę. On chce, byś zrozumiała, kim naprawdę jesteś i jak silna jesteś. Nie proś go o nic, tylko za wszystko dziękuj! Ja o nic nie proszę, a
dostaję i widzę w tym jego łaskę, a nie karę, więc dziękuję. Nie proś, bo i tak nie wiesz, czy to, o co prosisz, jest dla ciebie dobre!

Ona pyta: - Gdzieś ty się tego wszystkiego nauczyła, kto cię nauczył?

- Te ścieżki mnie uczą i moja samotność, i moja radość, i wdzięczność. Bo, gdy to masz, przychodzi jeszcze wiecej. A jak się kisisz w smutku i łzach, no to jesteś ukiszona, tak jak teraz, albo gorzej.

 Przestań się mazać i wydoroślej! I nie chciej niczego od tych ludzi, których gonisz, a oni uciekają, ani od żadnych innych. Tak jak od Boga, tak i od nich też niczego nie oczekuj, a sami ci wszystko przyniosą, a jak nie przyniosą, to też dobrze. Zaraz – za chwilę, się przekonasz – przylecą do ciebie w podskokach, ty sobie spokojnie schodź w dół.

Już kiedyś odkryłam, że jak coś gonię, to ode mnie ucieka, a jak ja uciekam, to mnie to goni. Więc nie uciekam i nie gonię, spokojnie sobie idę … i tyle. Sama widzisz. Nawet nie wiesz, jak się cieszę tymi schodami.

I szłyśmy powoli sobie w dół.

Już na dole, w Chochołowskiej, dogania nas zdyszane całe jej towarzystwo i pytają, co się dzieje. A ona im na to:

- A nic. Idę sobie spokojnie. Porzuciliście mnie, więc, po co mam was gonić.

I śmiejemy się obie.

- Widzisz! – mówię do niej: - Bóg cię wysłuchał. Dziękuj!

 

Piotr Kiewra        

poniedziałek, 26 marca 2018

Zawrat to mistrz nastrojów

9. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca

Wchodzę na Zawrat. Idę w chmurze. Nic nie widzę. Nie ma nieba i nie ma piekła, nie ma strachu. Widzę kawałek łańcucha, kawałek ciemnej, śliskiej, mokrej ściany, a mimo to się do niej … przytulam. Widzę swoje dłonie, widzę to, co bliskie stopie – kawałek skały i nic więcej nie widzę. Czuję … znowu jestem tu i teraz. Czuję, czym jest ta chwila … To piękna ścieżka i piękny czas … bez czasu.

Wchodzę w chmurze prawie niewidoma na przełęcz, a tu, po drugiej stronie, w Pięciu Stawach - inne życie: bezchmurność, słoneczność, otwartość świata.

Co we mnie uderza? To jak szybko zmieniają się nastroje ... wystarczą sekundy … Nie tylko szybko …. Ta sama ścieżka … przed chwilą ze smutkiem patrzyłam pod nogi i na ręce, przytulałam się do kawałka mokrej skały, a teraz widzę
cały świat, czuję się przytulona przez słońce i przez całe góry … i uśmiech jest wszędzie, i we mnie …

… i … coś do mnie trafiło i zadałam sobie pytanie: Czy to ścieżka, widok z niej, narzuca mi emocje? To nie ścieżka … to nie Tatry mnie krzywdzą, lub nagradzają, to moja myśl
tworzy mój smutek, euforię, słowa …

Zawrat jest, jaki jest, słońce, chmury i deszcz też są tym, czym są. To nie deszcz mnie złości, to nie słońce wywołuje we mnie radość, to myśl …

To nie człowiek jest przyczyną mego cierpienia, poczucia
samotności, czy szczęścia, to moja myśl …

Zawrat to uświadamia, bo to mistrz.


Piotr Kiewra  

piątek, 23 marca 2018

Ach!!!


8. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca


 


Ach!!! I tyle. Brak mi słów! Jest tylko płacz i … ACH!!!


Wczoraj ta Hala tak mną zawładnęła, że jestem dzisiaj tu znowu. To oczarowanie, to zakochanie. Gdy ją ujrzałam, ten pierwszy moment, gdy otwiera się widok spomiędzy drzew, to już wiedziałam – to jest miłość na całe życie. Od wczoraj tu „mieszkam”. Ciałem tylko chwilowo, sercem i duszą … na zawsze … i we dnie, i w
nocy. …

… Przyznam się, że przez pierwsze trzy dni, gdy moja „brać” studencka mnie prowadziła po Nosalu, po Kasprowym, po Czerwonych Wierchach, Tatry nie zrobiły na mnie wrażenia, ot! takie tam góry. Lecz wczoraj, gdy dopiero czwartego dnia, tu dotarliśmy i zobaczyłam Halę
Gąsienicową … już mnie nikt stąd nie wygoni. Teraz Tatry, w tej jednej chwili, stały się moją największą miłością, a to miejsce … Ach!!!

… tu odkryłam, że mam duszę. ..

...

Tu definitywnie, dzisiaj porzucam moją „brać”, bo oni i one nie widzą tu żadnego „Ach”. Mają cel – szczyty. Ich rajcuje to, co mogą osiągnąć nogi, za bardzo się spieszą, nie pozwalają mi być z tym, co kocham, śmieją się z mego „zaślepienia”. Wiem, że w górach i … w życiu … muszę i chcę być wolna. Nie mogę być na żadnym łańcuchu. Nie będę
tu dla towarzystwa. Tatry są czymś więcej niż towarzyszem na ścieżce … więc, chodzę sama.


Hala … Dzisiaj jestem tu już pół dnia i nie siedzę, cały czas stoję. Uświadomiłam sobie właśnie: Tak jest zawsze, gdy tu mnie przyprowadzi moja ścieżka. Nie siedzę … nie ma na to czasu. Patrzę, zaglądam tu w każdy zakątek i wszędzie jest  Ach!


Czasem tylko tu, pod Murowańcem, coś zjem na ławce, a tak nie chce mi się jeść. Najczęściej jednak chodzę, stoję i nasycam się do syta Halą i jej siostrami: Doliną Gąsienicową i Doliną Stawów Gąsienicowych, tą między Kościelcem a Kasprowym. Czarny Staw, tylko on i ten
Zielony, każą mi przysiąść gdzieś na głazach i być z nimi w milczeniu. To miejsce mnie syci i nie chce mi się jeść …


Co mnie tu tak ciągnie? Nie wiem. Wiem tylko, że nie można zdefiniować tego piękna. Tu po prostu jest inaczej. Tu inaczej się oddycha, patrzy, stoi, siedzi. Tu jestem inna, chyba bardziej sobą, tu inny jest wiatr, tu inne jest słońce i tu … dech zapiera słowa. Pozostaje tylko Ach! To jedno wystarcza za wszystkie słowa świata. …


Ach!


Ach! Ach! Ach! Siedzę na Karbie i mam całą moją miłość wokół … obracam głową i mam … Tu na Karbie i na Małym Kościelcu zrobiłam sobie moje stojące orle gniazdo i stąd wysyłam w świat moje Ach! Płyną jedno po drugim … Tatry we mnie wpływają, dotykają mego serca i wypływają …

……

Ach! Tylko to. Trzeba być poetą, by to, co się pisze nie było za małe, by mogło to „Ach” oddać. Dlatego milczę  ...


Dziś tu wchodzę i mimo, że nie ma słońca, że jest deszcz i mgła, i że nie widać gór, ledwo, co widać, ale ta ścieżka … te kwiaty, ta fioletowa szata Hali, wystarcza. Drżę i mimo, że nie widzę tego, co przy pełni słońca, to czuję.

Piękno się czuje a nie widzi!


W lipcu i we wrześniu jest tu mniej koloru niż w moim ulubionym sierpniu, lecz czar ten sam. Patrzę i jest „Ach!” Ono jest w sercu. To nie jest okrzyk moich ust, to okrzyk uniesienia mego serca i duszy. …


Spaceruję po Hali w deszczu. Szumi nim moja peleryna, lecz słyszę tę ciszę Hali, tę bezdźwięczną ciszę. Widzę jej najmniejszych mieszkańców: Trawę, małe i większe kwiaty, kosówki, żwir pod nogami, głazy obok ścieżki, a to dalsze i większe czuję.

Widzę i słyszę ludzi na ścieżkach. Wyłaniają się z mgły, wędrują dalej w swych szeleszczących i kolorowych kapotach. Nie widzę ich twarzy, ale czuję ich serca. Biją tym samym „ach” co moje.

Oczy mylą. Dzisiaj wierzbówka kiprzyca jest wielkości smreków, a w słońcu jest taka mała … Tak, to patrzenie w deszczu jest potrzebne, by wyrzucić wszelkie kryteria i normy, by nie patrzeć przez pryzmat wielkości … w deszczu i mgle, to, co małe rośnie, jakby chciało powiedzieć: Wreszcie mnie widzisz!

Tatry bez deszczu, bez mgły, bez chmur, słońca, błękitu nieba i bez człowieka tu na ścieżce, bez serc i dusz, bez „ach”, nie byłyby pełne. To wszystko to CAŁOŚĆ. ACH!




Ach. To już prawie … tak, prawie pięćdziesiąt lat, jak ujrzałam to miejsce i nadal jest tak samo. Już, gdy wyruszam na to spotkanie to drżę, to się cieszę, a gdy mijam ostatnie smreki, to … kończą się słowa. Tylko gdzieś z dna duszy … to … Ach!


Ach! Znowu ACH! Dzisiaj moje 77 urodziny spędzam na Hali. Taki sobie zrobiłam prezent. Moje serce bije tak samo jak wtedy, gdy byłam tu pierwszy raz. I dlatego tu jestem – ono mnie przyprowadziło. Tu czuję się młoda. Tatry odmładzają … inaczej: Czynią cię ciągle młodym.

To Ach, to magiczny eliksir młodości.

Ach! to westchnienie serca, jego miłości.

„Ach” tu pozostanie, gdy mnie już nie będzie. To wiem.



Piotr Kiewra