wtorek, 1 kwietnia 2014

Nauka wolności

Mówił motyl do róży:

- Dziękuję Ci, dziękuję! Zrozumiałem.

Przy Tobie uczyłem się miłości, teraz czas na to, by nauczyć się wolności. Uczyłem się miłości, czyli jak żyć bez strachu, uczyłem się zdolności współodczuwania, uczyłem dzielenia się sobą. Teraz czas na to, by dzielić się miłością bez oczekiwania czegokolwiek, teraz czas na wolność.

Zrozumiałem. Teraz czas na odnalezienie szczęścia w samotności, bo tylko, ktoś kto potrafi odnaleźć się w samotności, może prawdziwie pokochać i może być wolnym.

Teraz nie muszę szukać, nie muszę pragnąć i czekać. Teraz będę jak TY.

Ty obdarowujesz i nie czekasz na odwzajemnienie. Zakorzeniłaś się w swojej miłości, nie musisz skakać, latać, szukać, a i tak wszyscy Cię kochają, tak i ja odnalazłem korzenie swojej miłości. Jestem wolny dzięki Tobie. Dzięki Tobie zrozumiałem.

Będę latał, lecz nie będę szukał, będę latał by cieszyć się wolnością.
Dziękuję Ci.


Piotr Kiewra

Strach

Przyglądał się promyk słońca pąkowi róży. Oświetlał ją swoim światłem, ogrzewał swoim ciepłem, lecz ona pozostawała zamknięta. 

Przemówił promyk do róży:

- Nie lękaj się różyczko, nie lękaj! Różyczko, zrozum! Dlaczego nas los połączył?

Bo los zawsze łączy sprzeczności. Połączył Twoje "nie" i moje "tak", połączył Twój strach i moją miłość, połączył Twoją ciemność i moje światło. Połączył, by Twoje "nie" mogło się przeglądać w moim "tak", jak w lustrze.

Jednak przyszłość to dwa razy "tak”, to twoje „tak” obok mojego. Twoja przyszłość to Twój rozwój w stronę "tak".

„Nie” jest bez przyszłości, bo „nie” to strach, a strach nie ma przyszłości.

Strach nie może pokonać miłości, ciemność nie może pokonać światła, bo tak naprawdę strach nie istnieje, tak jak ciemność nie istnieje. Tak jak światło wypełnia w mgnieniu oka pustkę, w której wydaje się istnieć ciemność - wystarczy, że pojawi się odrobina światła, a ciemność znika, tak i wystarczy odrobina miłości i strach znika.

Różyczko, nie pojawiłem się po to, by się na wszystko zgadzać, by przegrywać w obliczu Twojego "nie".

Różyczko, każde Twoje "nie", wzmacnia moje "tak", więc daję Ci więcej światła i więcej, a to moje silne "tak" swoim światłem wyprze kiedyś wszystkie Twoje "nie". Stanie się to bez walki, bez żadnego wysiłku, wystarczy odrobina otwarcia, mała szczelinka w którą wejdzie światło - moje światło i strach zniknie, zniknie na zawsze.

Nie pojawiłem się tu przypadkiem, Twój Mistrz ma tu misję - misję niesienia światła, światła, które pokona ciemność, niesienia miłości, która pokona strach.

Różyczko, Twoja przyszłość jest na "tak".

Uchyliła zaciekawiona róża lekko swoich płatków, wpadła tam odrobina światła - zniknęła ciemność i zniknął strach. Zakwitła róża miłością i zapomniała na zawsze o strachu.   


Piotr Kiewra

czwartek, 27 marca 2014

Pieśń niesiona wiatrem

- Byłem jak ptak, tyle o niej wyśpiewałem. Byłem jak poeta, tyle napisałem o niej słów, byłem jak aktor, tyle wypowiedziałem i tyle … zrobiłem. Teraz o mojej miłości będzie mówiła cisza, ona będzie moją pieśnią. 

Kto jej wysłucha, kto zaakceptuje, kogo ona poruszy? Nie wiem. Poddaję się, płynę … i nie czekam. 

Wietrze, proszę, nieś moją pieśń! – poprosił człowiek.

Ucieszony nowiną wiatr zdziwił się, bo wśród ludzi tylko mistycy, mędrcy nie zapomnieli o ufności i tylko oni nie zapomnieli języka ciszy, miłosnej pieśni wszystkich istot. U pozostałych słowa, krzyk, gesty i dzieło nie niosą prawdy o miłości, bo są rzeczą, towarem, prośbą, wołaniem o zaspokojenie pragnień i żądz.

Wiatr zawirował w tańcu i z pasją począł głosić światu miłosną pieśń człowieka, który zrozumiał.


Piotr Kiewra 

wtorek, 25 marca 2014

Dwie drogi

Na szczycie wzgórza stał stary człowiek. Od wielu lat wchodził tu każdego ranka, wchodził też w środku i końcu dnia. Oglądał stąd wschody słońca, podziwiał dzień w jego pełni, oraz gdy się kończył, gdy znikało ono za horyzontem, gdy na miejsce dnia nadchodziła noc.

Przychodził tu nie tylko w pogodne dni, przychodził tu zawsze.
Tu przemawiały do niego: słońce, księżyc, gwiazdy, chmury, deszcz, tu rozmawiał z wiatrem.

Dzisiaj stał tu już przed świtem, a gdy słońce wychyliło się zza widnokręgu ujrzało łzę na jego obliczu. Słoneczne światło przeniknęło tę kroplę i rozświetliło ją tęczą.
W ten sposób doceniło starego człowieka, jego uczucie, jego zachwyt pięknem tego świata.

Długo stał człowiek na wzgórzu i cieszył się wszystkim co widział - od bezkresnej dali, od pustki nieba, po kurz i trawę pod swoimi stopami.

Wtedy zbudził się wiatr, potrząsnął źdźbłami traw strącając z nich poranną rosę, poruszył gałązkami krzewów, ubraniem starego człowieka, zajrzał mu w oczy, w serce … i zadziwiony wysuszył łzy na jego policzkach.

 Stary człowiek poczuł to tchnienie wiatru, uniósł ramiona w bok - jakby szykując się do lotu, a gdy zamknął oczy - poleciał. Szybował nad wzgórzem, wśród chmur, nad lasami i górami, oceanem, aż po krańce świata. Poleciał jeszcze dalej, minął słońce, by wśród gwiazd szukać krańców Wszechświata. Nie znalazł, więc szybko powrócił, osiadł  na wzgórzu, otworzył oczy i powiedział do wiatru:

- Wietrze, gdy uniosłem ręce zobaczyłem dwie drogi: jedną, którą wyznaczały moje ręce. Na tej drodze widziałem wielu ludzi, lecz nie widziałem siebie. Poleciałem daleko wzdłuż tej drogi, nad tymi tłumami, znalazłem jej początek i znalazłem jej koniec.
Drugą drogę wyznaczała cała reszta mego ciała. Ta wiodła pod górę. Na niej nie było nikogo, tylko ja. Poleciałem tą drogą, ale w żadnym kierunku nie mogłem znaleźć jej początku i końca. 

Wietrze, opowiedz mi o tych drogach!

Odpowiedział mu wiatr:
- Tak, odkryłeś dwie drogi życia. Możesz – jak każdy - wybrać tę, którą podążysz.
Na pierwszą drogę patrzysz, lecz nie widzisz, słuchasz dźwięków poruszających się nią tłumów, lecz nie słyszysz tego co istotne. 

Ta droga cię nie uczy, przegapiasz znaki, bo już jesteś wyobraźnią za następnym zakrętem, za kolejnym i za kolejnym. Myślisz: - Tam - przede mną - moje szczęście … a może tam, za kilkoma zakrętami z tyłu. W ten sposób miotasz się między przyszłością a przeszłością, projektujesz swoje nieszczęścia, myślisz że żyjesz, lecz tam są tylko twoje myśli, nie ma ciebie.

To droga rozumu, logiki, kalkulacji, wiedzy z książek, a nie z życiowych doświadczeń, bo na te brakuje czasu lub odwagi. To droga wspomnień, marzeń, planów, wizji, projekcji, pragnień, oczekiwań, a ponieważ to jednocześnie droga niewiary, droga wątpienia – to smutna droga, radość pojawia się tu chwilowo – w zabawie. To te chwilowe przyjemności oraz cały pozostały ból i cierpienie niektórzy nazywają życiem.
Tę drogę bezwzględnie zamyka czas. Zaczyna się w chwili narodzin, a kończy śmiercią. 
Tutaj odmierzasz odległości, odliczasz dni i lata. Tutaj się czeka - marzy o przyszłości, gdy jest się młodym, albo ucieka w przeszłość, gdy nadejdzie starość. Zamykasz się w klatce i cały czas oglądasz jej ograniczenia.

Idąc tą drogą poznajesz  świat – szukasz, lecz nie znajdujesz, bo granicą tego poznania są granice świata, a im bardziej poznajesz, im więcej wiesz, tym mniej rozumiesz.

To wędrówka pełna napięć i walki. Towarzyszem w tej wędrówce strach. Boisz się bramy zamykającej tę drogę, bo na niej wszystko się kończy. Boisz się życia bo ono cię do niej prowadzi.

Być może wędrując osiągasz, zdobywasz, wywalczasz: sukcesy, szacunek innych ludzi, wiedzę, rzeczy, tytuły, ordery, stanowiska, lecz tego wszystkiego nie możesz ze sobą zabrać. W chwili śmierci – przed uchem igielnym - pozostawiasz cały twój dobytek, wszystko co znalazłeś,  zdobyłeś, nagromadziłeś, na co zapracowałeś. Wszystko przepada. Ani jedno wspomnienie, ani jedna drobinka, jedno ziarenko kurzu nie może zostać zabrane. Nic.  Nawet pamięć po tobie rozwieje wiatr.

Jeśli tak żyjesz, nie stajesz się dojrzały - nie możesz zrozumieć siebie, więc nie możesz zrozumieć życia, świata, ludzi.

Lecz jest też inna droga. Na niej brama – jest nią miłość. 
Towarzyszami w tej drodze: ufność i wolność, przewodnikiem radość. 
Tu nie szukasz, a znajdujesz, nigdzie nie podążasz, wszystko przychodzi samo. 
To jest droga rozwoju, poznania – zrozumienia - odkrycia siebie, a wszystko co odkryjesz pozostaje z tobą na zawsze. 
Odkrywając siebie poznajesz wszechświat, ten rodzaj poznania nie ma granic. 
To trudna droga i jest drogą dla odważnych, bo na tej drodze jesteś sam.
 Tu musisz być obecny, bo tylko twoje doświadczenie się liczy.  

Po to masz życie, by wybrać drogę. 

Tym są te dwie drogi.

Witam cię, witam wędrowcze! Właśnie znalazłeś się w wieczności. Twoja radość cię tu przyprowadziła. – zakończył wiatr i wraz ze starym człowiekiem pobiegł ku bezkresom na spotkanie nieznanego.  

Piotr Kiewra z inspiracji Osho „Dojrzałość”

sobota, 22 marca 2014

Bieg, który ukoił ból

Julia usiadła na swojej ulubionej ławce wśród żółtych tulipanów. Miejski park zapełniał się zawsze, gdy dopisywała pogoda, lecz ona przychodziła tu w każdą pogodę, nawet w deszczu. Park wtedy był pusty – tylko ona – samotna, starsza pani pod parasolem. 

Gdy wszyscy siedzieli w domu, czekali na słońce, wtedy jej parasol dudnił deszczem, szumiały nim liście drzew, płakały jej ulubione kwiaty, jego łzy spływały po parkowych krzewach oraz trawie, a ona spacerowała, rozmyślała, wspominała. Świat w deszczu się zmniejszał, dla niej stawał się bardziej przytulny, bliższy. 

Dlatego tu przychodziła. Bywało, że odsuwała na bok parasol, a wtedy krople spływały po włosach, czole i policzkach. Wśród tych kropel ukrywała swoje własne łzy.

Lubiła przyglądać bawiącym się tu dzieciom, spacerującym parom oraz ludziom biegającym alejkami.

Dzisiaj też od dłuższego czasu przyglądała się dziewczynie, która truchtała wokół parkowego stawku. Zobaczyła w niej swoją własną młodość. Dawno temu, biegała tak jak ona. Biegała uliczkami miasta, ścieżką nad jezioro, lub w parku. Biegała w słońcu, lecz najbardziej lubiła biegać w deszczu. Zawsze sprawiało jej to radość.

Kobieta przebiegła obok ławeczki już któryś raz, teraz jednak staruszka zauważyła, że dziewczyna płacze. Biegnie i płacze. No i ona zapłakała, bowiem przypomniała sobie swój bieg ze łzami w oczach, kilkadziesiąt lat temu.
Powrót myślą do tamtych chwil sprawił, że łzy popłynęły strugą. Po kilku chwilach płacz zamienił się prawie w szloch. Ukryła twarz w dłoniach i trwała tak nie widząc świata całe minuty. W pewnej chwili, tuż obok siebie usłyszała miły, lecz zaniepokojony głos:

- Proszę pani, czy coś się stało? Może potrzebuje pani pomocy?
Starsza pani potrząsnęła głową przecząco, a po chwili zdjęła dłonie i przez mocno zmrużone oczy ujrzała młodą kobietę w dresie z białą chusteczką w wyciągniętej dłoni. Powiedziała do niej:

- Nie, nic mi nie jest. Przypomniałam sobie coś ważnego z mego życia i rozpłakałam się. Gdy obserwowałam panią jak pani biegnie i płacze, przypomniał mi się mój bieg pełen łez, dawno, dawno temu.  

Młoda kobieta, otarła swoje własne łzy, podała drugą chusteczkę starszej pani i poprosiła:
- Czy może mi pani o tamtym biegu opowiedzieć? Czuję, że to może być dla mnie ważne. Proszę!

Obie zapłakane kobiety usiadły na ławce wśród żółtych tulipanów. Starsza z nich zaczęła swą opowieść.

- Dobrze dziecinko, opowiem ci, choć nie jest to dla mnie łatwe. To było dawno, dawno temu. Przez wiele lat usiłowałam wyrzucić to z pamięci, lecz im bardziej się starałam, tym silniej dokuczał mi ból.

Tamtego dnia, po raz ostatni spotkałam się ze swoim przyjacielem. Gdy się rozstaliśmy pobiegłam do lasu, po prostu biegłam przed siebie. Poczułam się winna, było mi ciężko, bardzo, bardzo ciężko. Głęboki żal, smutek, płacz. Biegłam więc, biegłam i biegłam. Biegałam aż do nocy, przez wiele godzin. Ledwie wróciłam do domu. Ten bieg mi pomógł, bo w domu nie miałam już siły płakać. Wszystkie łzy wylałam w czasie biegu.

On był inny. Nie oczarował mnie, ale coś mnie w nim pociągało. Ja byłam jak wahadło, raz w lewo, raz w prawo, raz wielka radość, raz ogrom smutku. A on był cichy, tak cichy jak nasz ulubiony, milczący przyjaciel, wielki, stary dąb. Koił me smutki, mój ból, pomagał mi w mym samotnym tańcu wojownika, zawsze obok mnie, jak nie całym sobą, to duchem.

Naprawdę był inny, jak rak - zawsze maszerował do tyłu. Pod prąd w odniesieniu do tej wielkiej ludzkiej rzeki, lecz wraz z prądem rzeki życia. Płynął cicho, nie walczył o mnie z innymi, lecz walczył dla mnie, oddawał mi wszystko co miał, oddał całego siebie. Poddał się życiu i poddał się dla mnie. Świat dla niego nie istniał, istniałam tylko ja, siebie nie zauważał, niczego dla siebie nie chciał.

Lecz ja go nie przyjęłam. Mówiłam sobie: nie kocham go. Myślałam, że go unieszczęśliwię. Cały czas sobie powtarzałam, że ten dla mnie jeszcze się nie urodził i w to wierzyłam. Bałam się zaangażować. Miałam wielu adoratorów, oni kręcili się koło mnie, lecz on nie współzawodniczył o mnie. Zawsze usuwał  się gdzieś na bok. I cierpliwie czekał. 

Naprawdę był bardzo cierpliwy. Jego miłość kapała kroplami, lała się wodospadem na kamień mego serca, a on czekał. Tęsknił, tęsknił, bardzo tęsknił i płakał, jak nikt wcześniej i nikt później. Wiedziałam o tym, lecz nie mogłam nic zrobić. Nic. Tak wtedy myślałam.

Rozmawialiśmy – najczęściej na odległość, nieraz po kilka godzin. Wspierał mnie, wierzył we mnie, a miałam w tamtym czasie wiele chwil słabości, wiele chwil smutku i wątpienia.

Wiele się od niego nauczyłam, bo był bardzo dojrzały, patrzył na wszystko bardzo głęboko, wnikał w naturę rzeczy, w jej istotę, tak samo przeniknął mnie do głębi. Znał mnie lepiej niż ja samą siebie.
Gdy nie spałam w nocy, gdy przeżywałam koszmary, smutki, to samo przeżywał i on. Nie mogłam uwierzyć, że on będąc daleko ode mnie, czuł co się we mnie dzieje, znał moje smutki, moje radości, moje niepokoje.

Pewnego dnia w jednej z naszych nocnych rozmów przez telefon, powiedział, iż on czuje, że ja go kocham, lecz w tej chwili nie wiem czym tak naprawdę jest prawdziwa miłość. Kiedyś to odkryję, lecz może mi to zając bardzo dużo czasu, lecz by to się stało, on musi zniknąć z mojego życia.

I pewnego dnia zniknął. Powiedział mi, że zrozumiał, że żebrze o moją miłość, że nie chce być dla mnie ciężarem.

Gdy go zabrakło, uświadomiłam sobie kim jest najlepszy przyjaciel. A on był najlepszym przyjacielem. Gdy odchodził, powiedział że nadal jest moim najlepszym przyjacielem, lecz przyjaciel nie może mi blokować drogi do szczęścia, że nie może być nadal u mego boku, że musi odejść, że musi odpłynąć z rzeką życia w siną dal, by dać mi przestrzeń na szczęście, które do mnie zawita. Powiedział, że on w to wierzy.

Płakałam, bo tak myślałam – straciłam przyjaciela. Cierpiałam, lecz z czasem pogodziłam się z tym. Przyzwyczaiłam się do godzin i dni bez niego. 

Dużo później zdałam sobie sprawę jak on  musiał cierpieć, byłam jego przyjaciółką owszem, lecz on mnie kochał, kochał jak nikt wcześniej i nikt później. Wiedziałam, że zawsze mnie będzie kochał, pewnie kocha do dziś i wiem jak mu trudno, gdy jego miłość jest daleko.

Kiedyś, wiele lat później, spotkałam go gdzieś przypadkiem. Wypytałam jak mu się powodzi, on mi odpowiedział, że jest już innym człowiekiem, że już nie czeka, że już nie czuje się samotny, że – powiedział to śmiejąc się głośno: „wreszcie nie czuję się żebrakiem”.

Spojrzałam w jego oczy, gdy wniknęłam w nie głębiej, znalazłam w nich to samo co kiedyś, wielką miłość, lecz nie było w nich żadnej prośby, żadnego oczekiwania, żadnej propozycji spotkania się, spędzenia wspólnie czasu.

Pewnie się zastanawiał wtedy czy już zrozumiałam, lecz nie zauważył niczego co by to potwierdzało, więc zamilkł, posmutniał. Wtedy widziałam go ostatni raz.

Tak, on był już zupełne innym mężczyzną, nigdy wcześniej nie znałam kogoś kto choć w jakiejś części byłby podobny do niego.

Przez następne dni, miesiące, lata, myślałam  o nim i zastanawiałam się co ja czuję. Gdy stawałam się coraz dojrzalsza, gdy życie przeplatane słonecznymi i deszczowymi dniami sprawiało, że rozumiałam coraz więcej, pewnego dnia odkryłam czym jest miłość.  I od tego dnia zapragnęłam mu o tym powiedzieć.
Tylko tego chciałam: spotkać się z nim i opowiedzieć mu o swoim odkryciu. To nieważne, że minęło od naszego rozstania kilkadziesiąt lat, nieważne, że prawdopodobnie nasze życie nie potrwa już długo, nieważne, że nie będziemy razem teraz, tak jak nie byliśmy kiedyś, ważne, by on wiedział co czuję.

Dzisiaj tęsknię do tej jego ciszy, tęsknię do tej inności, do jego głębi, do jego umiłowania natury, rozmów z drzewami, do jego opowieści o górach, do jego oczu zapatrzonych we mnie, do jego tęsknoty, do jego wiary we mnie, do jego czułych słów i opowiadań o miłości. Dzisiaj tak tęsknię do niego, jak on wtedy do mnie … - starsza pani nie skończyła. Wiele jeszcze chciała powiedzieć, lecz głos jej uwiązł. Z trudem powstrzymała też łzy. Poczuła, że za dużo wspomnień jak na jeden dzień, więc skierowała uwagę na swoją rozmówczynię:

- A u ciebie, młoda niewiasto, co cię skłoniło do płaczu, jaki to smutek wylewasz ze łzami, jaki to ból koisz swym biegiem? – zapytała starsza pani, całkiem już spokojna, wręcz pogodna.

- Nie uwierzy pani, rozstałam się ze swoim przyjacielem, lecz to co teraz usłyszałam bardzo mi pomogło, zrozumiałam wiele. Bardzo dziękuję. Spotkanie pani, uchroniło mnie przed popełnieniem największej życiowej pomyłki. Dziękuję! – powiedziała młoda kobieta w dresie. Przytuliła starszą panią z wdzięcznością i ruszyła energicznym biegiem w stronę domu.

Julia długo jeszcze patrzyła za biegnącą kobietą, aż ta znikła, a w myślach powtarzała: - Tak, spiesz się! Odkryłaś, że kochasz, biegnij więc teraz szybko, byś nie musiała przez całe życie biegać i koić swojego bólu, byś nie musiała czekać aż deszcz ukryje twoje łzy. Biegnij dziecinko, spiesz się, spiesz …



Piotr Kiewra 

Rozluźnienie

Pod wielkim dębem siedział człowiek i podziwiał jego wielkość, jego siłę, jego długowieczność. 

Mimo, że wiatr uginał jego gałęzie, tarmosił liśćmi, on pozwalał na to, poddawał się temu, zachowywał spokój. Człowiek zapytał:

- Wietrze, jestem napięty, żyję w stresie. Jak się rozluźnić?

- Przestań gonić, przestań uciekać, przestań ukrywać prawdę o sobie, stań się naturalny. Stań się naturalny jak słońce, jak wiatr, jak to drzewo. Spójrz na to drzewo! Stoi tu już kilkaset lat, nie goni za słońcem, nie ucieka przed wiatrem, niczego nie oczekuje od deszczu, zgadza się na pory roku, na wszelkie zmiany wokół niego i w nim samym. Żyje w zgodzie z ptakami …
Ono niczego nie ukrywa. Stoi wyprostowane, całą swoją prawdę okazuje światu, nie nakłada żadnej maski, jest autentyczne, jest sobą. Liście tego dębu są autentyczne, niczego nie ukrywają, tak samo pień i gałęzie. Jego kora też nie jest maską, jeśli ją zdejmiesz, pod spodem będzie dąb. Również jego korzenie są zanurzone w prawdzie, w glebie - odkryj je, a odnajdziesz tam również naturalność.

Ty natomiast cały czas udajesz. Coś chcesz osiągnąć skrywając swoją prawdę, albo wręcz okłamując, grając, nie będąc sobą. Jeśli coś ukrywasz, nie jesteś autentyczny, jesteś kłamcą, jesteś napięty, bo się boisz, że ktoś odkryje twoje kłamstwo, twoją maskę, korzenie twojej nieprawdy. Wtedy rządzi tobą strach, przestajesz być naturalny, stajesz się aktorem, pozujesz.

Stań się jak to drzewo,. Bądź sobą, niczego nie ukrywaj. Wyprostuj się, nie zginaj się pod brzemieniem kłamstw, nieprawdy o sobie, lecz pozwól dla wiatru życia, by cię uginał, by tobą tarmosił, pozwól przepłynąć mu tak, jak drzewo pozwala, by wiatr przepływał przez jego gałęzie. Okaż nie tylko to co na wierzchu, lecz również to co ukryte. 
Bądź naturalny, a to cię rozluźni, to cię uspokoi. – odpowiedział wiatr.


Piotr Kiewra

wtorek, 18 marca 2014

Mój przyjaciel wiatr

 Dwoje przyjaciół ze szczytu góry,

spoglądało na łąki, lasy,

słońce i chmury.  

W ich umysłach ciekawość świata, 

zaś radość w sercach i duszy.


Ona go poprosiła: 

- Mój przyjacielu, opowiedz mi o słońcu!

On opowiedział:

- Słońce to mój najlepszy przyjaciel.

Jest zawsze przy mnie,
 
bo jest zawsze w mym sercu.

Oświetla mą drogę 

oraz drogi moich przyjaciół.

Swym promiennym uśmiechem 

roztapia moje troski, niepokoje,

wzmacnia energią, 

dodaje sił.

Dzięki niemu widzę cienie i blaski, 

szarość i czerń,

a przede wszystkim koloryt, 

aromat i głębię życia.



Swoim światłem pokazało mi 

jak doceniać zieleń, czerwień, żółć,

lasów, łąk i ogrodów, 

jak się zanurzać w błękicie nieba,  


jak bawić się w chmurach.

Nauczyło mnie otwierać się, 

współczuć ludziom, 

kwiatom, drzewom, ptakom, 

odczuwać ich radość

oraz radość górskiego jeziora, 

orła w locie. 

Teraz zachwycam się światem,

jak słońce, 


kocham jak kocha słońce,

czyli spoglądam w głąb,

doceniam istotę, 

nie tylko to, co na powierzchni.


Ty jesteś ...

jesteś jak słońce, 

jesteś moim najlepszym przyjacielem, 

moja droga przyjaciółko. 

– gdy skończył, poprosił: 

- A ty mi opowiedz o wietrze!

Ona tak odpowiedziała na prośbę:

- Wiatr też jest przyjacielem,

wspaniałym, najlepszym,

jest moim najlepszym przyjacielem.

Wolę wiatr niż milion znajomych,

bo on nigdy nie zawodzi,

jest autentyczny, szczery,

nawet do bólu.

Potrafi przytulić, 

gdy tego pragnie me serce,

współczuć w mych troskach, 

w gorączce i zimnie,

powstrzymać w zbyt szalonym pędzie,

popchnąć do przodu, gdy marudzę,

mogę się na nim oprzeć, 

gdy się przewrócę.

Sprowadza deszcz, 

gdy pragnę,


osusza łzy,

gdy płaczę, 

rozwiewa smutki, 

przepędza myśli i  złe wspomnienia, 

jak burzowe chmury.

Jest zmienny, 

raz cichy, spokojny, 


raz szybki, pracowity,

... jak wiatr. 

Lecz ja nie mam nic przeciwko jego 

zmienności.

On kocha … jak wiatr, 

raz lekkim powiewem, 

raz huraganem.

Nie mam nic przeciwko jego lekkości, 

nic przeciwko jego ciszy, 

nic przeciwko potędze jego miłości.

Taki jest ten przyjaciel wiatr.

Ty jesteś jak wiatr,

mój drogi przyjacielu

– skończyła.






Dwoje przyjaciół siedziało na 

szczycie wysokiej góry,

cieszyło się bezkresem świata, 

miłością słońca i wiatru.


Piotr Kiewra