poniedziałek, 4 czerwca 2018

Serce w górach


52. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Jest takie miejsce w Tatrach, na granicy naszych i słowackich, które odkryłam całkiem niedawno, choć bywałam tam nieraz. Kawałek za Siwą Przełęczą, Siwym Zwornikiem, gdzieś na Liliowych Turniach, w okolicy Bystrego Karbu (te nazwy mi ulatują - musiałam spojrzeć w mapę, by je sobie przypomnieć), w kierunku na Błyszcz i Bystrą …
Jest tam serce ograniczone kamieniem, porośnięte mchem, jasnozielonym, innym niż cały mech wokół. Kto je tu zostawił? Czy góry je same stworzyły? Czy jest to właśnie ich serce, serce tych gór? Nie wiem.
Tak mi się tu spodobało, że usiadłam i bezmyślnie patrzyłam na góry, w stronę jesiennie wybarwionego Ornaku, w stronę lekko okrytej pierzynką chmur Bystrej, w inne strony.
W połowie dnia dołączyło do mnie dwóch studentów. Przysiedli się, pstryknęli parę fotek sercu i górom. Też im się spodobało to miejsce … I tak siedzieliśmy i patrzyliśmy.

W końcu jeden z nich zapytał mnie, czym jest miłość.
I nie potrafiłam odpowiedzieć. Jedyne, co do mnie przyszło na ten temat, że jest czasownikiem, czymś, co się dzieje … i że nie mogę jej opisać, nic na ten temat powiedzieć. Po prostu nie mam słów … I ten młody człowiek powiedział mi dokładnie to samo. Zastanawiał się długo i nic nie wymyślił. Mówił, że serce można narysować, można o nim dużo powiedzieć, ale i tak w końcu przedmiot rozmowy pozostanie nieokreślony, niezdefiniowany. Nikt nie wie, czym jest miłość, a ci, którzy wiedzą, to … nie wiedzą, o czym mówią.
Rozmawialiśmy dalej o naszych poruszeniach … o poruszeniach wewnątrz naszych serc. Tak, to jedyny temat, jedyne, o czym warto rozmawiać, szczególnie w takim miejscu, w takim nastroju i z taką wrażliwą młodzieżą. Chociaż termin rozmowa, chyba nie jest właściwy, bo niewiele słów tu padło … Tak się w tej „rozmowie”zasiedzieliśmy, że wracaliśmy przez Starorobociańską Dolinę oświetlając sobie ścieżkę czołówkami, a przez Chochołowską po omacku, bo „zamilkły” też baterie w naszych lampkach.
Piotr Kiewra

piątek, 1 czerwca 2018

Ostatni krok ku przełęczy

51. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Te dwa wpisy dzieli dziesięć lat, lecz chyba jak żadne inne pokazują dojrzewanie autorki pamiętnika, duchowy rozwój.
Ten pierwszy poetycki i obszerny, a ten drugi jest właściwie sentencją. Oba są odpowiedzią na to samo pytanie, ale jakże inne są te odpowiedzi – dzielą je lata świetlne …
Zastanawiałam się, który krok w górach jest najpiękniejszy … i już po tylu przełęczach, wiem: ten ostatni. Zdecydowanie tak.
Wchodzę na Liliowe i to się potwierdza.
Uwielbiam ten ostatni krok ku przełęczom. Tak jest na Krzyżnem, tak jest na Przełęczy pod Kondracką Kopą, na Karbie, gdy wchodzę od strony Kasprowego, przez Dolinę Stawów Gąsienicowych, na Zawracie od Gąsienicowej, na Szpiglasowej od Pięciu Stawów i na wielu innych przełęczach.
To jeden krok, a tak wiele się zmienia. W tym przedostatnim jestem jeszcze w starym świecie, do którego zdążyłam się przyzwyczaić, a który mnie tak ogranicza. Jestem jeszcze w pragnieniu bycia o ten krok dalej, ale jeszcze nie jestem tam. Wyobraźnia podpowiada, co zobaczę, jak się poczuję, ale … to mistyczne odczucie, bo nawet, gdy na to Liliowe wchodzę po raz enty, to zawsze jest jakaś tajemnica, zawsze jest inaczej … inne światło, wiatr, inna perspektywa, inne zrozumienie.
Tak, ten wiatr może zwalić z nóg, lecz on nauczył mnie mocno na nich stać. Uderza, szarpie, jakby chciał mnie cofnąć z powrotem, ale tak naprawdę zaprasza … Kiedyś wydawał mi się niegościnny, teraz zaprasza mnie silniejszą …
Przełęcze są oknem, drzwiami do nowego świata, nowego porządku, pozwalają wiele odkryć … Doświadczyłam tego już wiele razy …
Uwielbiam ten widok … stoję i patrzę ku Dolinie Cichej. Otwiera się świat: po prawej Kasprowy, Czerwone Wierchy, po lewej Świnica, Krywań i wiele innych „górek”, a w środku szeroka i głęboka „aleja” ku wolności …
Pamiętam swój pierwszy raz na Zawracie, jak mnie olśniło Pięć Stawów, gdy wywlokłam się z niszy przypominającej grób .. Ten jeden krok, a różnica jak między niebem, a piekłem.
Albo ten przed Przełęczą Krzyżne, nie tylko ten za pierwszym razem, ale tak jest do dzisiaj. Wiem, co tam zobaczę, co poczuję, a jednak jestem ciągle zaskoczona. Ta Przełęcz to mistrzyni świata … to tak jakby w środku nocy wzeszło słońce, to tak jakby wprost z Sahary wejść do pełnego kwitnących kwiatów, ogrodu.
Kocham ten ostatni krok ku przełęczom …  
Tu ten „dzikus” we mnie czuje się naprawdę wolny, tu jest w pełni dzikusem i zbójem …
Tu jest wolny od miasta, od od „musisz”, od „trzeba”, „wypada” i temu podobnych bzdur.
Tu czuję się  wolna … od głowy - to zrozumiałam sercem i duszą - miejsce głowy jest pod ręką, a nie nad rękami …
To czuję na tej i innych przełęczach …
Człowiek staje się na powrót człowiekiem, gdy odważy się być wolnym. Wolność to dzikość.
Teraz przechodzę ten ostatni krok przez przełęcz życia … i jest tak samo jak na tej w górach.

Dziesięć lat później:
Dzisiaj, gdy weszłam olśniona na Krzyżne od Pańszczycy, pewien zachwycony widokiem stąd człowiek, zapytał mnie, czy też tak uważam, że „ostatni krok przed przełęczą jest najpiękniejszy, to jak spełnienie życiowego celu”.
Kiedyś tak uważałam, ale od tamtej pory wiele się zmieniło. Odpowiedziałam: Każdy krok jest piękny i ważny, bo życie samo jest celem.

Piotr Kiewra

środa, 30 maja 2018

Lęk wysokości

50. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca

Gdy poznaję pamiętnik, poznaję jej autorkę. Pamiętnik, jego treść, jest dokumentem ukazującym drogę, przemianę, odkrycia dotyczące nie tylko gór, ludzi, świata, ale przede wszystkim siebie. Dlatego oprócz typowych przygód z pierwszego etapu jej wędrówek, w miarę jak jego autorka poznaje siebie, treść jej wpisów, jej doznań jest głębsza: ewoluuje od materii w stronę serca i ducha. Góry są tu pretekstem, tłem, inspiracją, lustrem, w którym ukazuje się jej prawdziwa twarz, ta niewidzialna okiem. Oto jeden z takich wpisów. W miarę jak zbliżamy się do końca pamiętnika, takich właśnie jest więcej …
Palec na mojej mapie chciał przejść Orlą Perć od Żlebu Kulczyńskiego do Zawratu.* I co z tego wyszło?
Przypomniał mi się pierwszy mój wyjazd w Tatry z moją studencką bracią, bo na stromej ścieżce spotkałam czworo młodych ludzi. Trójka z nich motywowała dziewczynę do „pokonania” lęku wysokości, bo „przecież musimy wejść na Zawrat, by przejść Orlą Perć. Przecież to ty chciałaś tam wejść, ty nas przekonywałaś, że musimy. Mówiłaś, że damy radę, a teraz się poddajesz? Nie wymiękaj!”.
Wspomniałam gorączkę i pęd moich kumpli do zaliczania szczytów. Dziewczyna drżała pełna lęku, przytulona do czarnej i mokrej skały, chociaż to dopiero pierwsza bardziej pionowa i w sumie łatwa część ścieżki, a oni dość agresywnie popychali jej ambicję.
Wtrąciłam się: „Idźcie sami, ja się zaopiekuję waszą koleżanką, ona nie pójdzie z wami, ani na Zawrat, ani tym bardziej na Orlą Perć. Idźcie, idźcie!”
Zostałyśmy same. Ona mnie pyta: - Co mam zrobić? Da się to jakoś wyleczyć? Nie wiedziałam o nim. Chodzę po górach już wiele lat, ale … zamarzyłam o Orlej … Wszyscy o niej mówią. Okazało się, że to są zupełnie inne góry … Chodziłam po Karkonoszach, po Beskidach, byłam w Bieszczadach. Tu jest inaczej … To coś zupełnie innego … Ma pani jakiś sposób na ten lęk?
- Są dwa wyjścia: pierwsze wymaga pracy, drugie zrozumienia. – odpowiadam.
- Mogę poznać oba? – zaciekawiona odpowiada pytaniem.
- Ok., zrobisz z tym, co zechcesz, lecz z samej wiedzy nic nie wyniknie. Nie poznasz gór z atlasu, a siebie z lekcji anatomii. Pierwszy sposób jest dla ciała i umysłu – to ćwiczenie. Po prostu stopniujesz trudności: najpierw Śnieżka, później Kasprowy, Czerwone Wierchy, Krzyżne, Kościelec, Zawrat, Świnica, Rysy, a na końcu – jak już będzie ci tam dobrze szło – Orla Perć. Poza tym, nie idź nigdzie wysoko od razu po przyjeździe z nizin, zaaklimatyzuj się. Jeśli pierwszego dnia uderzysz gdzieś wysoko, to będziesz mieć zawroty głowy, a to nie lęk wysokości, lecz niedotlenienie. Poćwicz kondycję przed górami, to daje pewność siebie. Jeśli masz sprawne, silne, wytrzymałe nogi to one nie drżą, nie męczą się tak, a ty bardziej ufasz sobie. Jeśli masz okazję bywać gdzieś wysoko, np., gdzieś w bloku, na balkonie, to wpatruj się w tę „przepaść” pod sobą – przyzwyczajaj swój błędnik do takich widoków.
To łatwe ćwiczenia, u większości się sprawdzają, u części nie. Drugi sprawdza się u wszystkich , lecz tego nie da się wyćwiczyć, to przychodzi samo. To wymaga zrozumienia, poznania siebie … by ci ułatwić, zapytam: Dlaczego chciałaś iść na Orlą Perć?
- Bo kocham góry! – brzmiała odpowiedź.
- Ejże! Przecież wiesz, że to nieprawda. Nie możesz kochać gór, bo nie kochasz siebie, nisko siebie cenisz i chciałaś tę samoocenę podnieść poprzez wspinaczkę. To nie pomoże. Spotykam tu wielu takich, którzy chcą dodać sobie wartości w swoich i cudzych oczach, zdobyczami, a szczególnie Orlą Percią. Nikt, kto kocha siebie, nie musi zdobywać gór, nie musi ich wykorzystywać, by urosnąć.

Ci, co kochają góry spotykają się z nimi, to jest wędrówka, a nie wykorzystywanie. Góry to nie pole bitwy.  Góry nie są twoim wrogiem. Gdy traktujesz je jak wroga ... przegrasz, bo ich nie da się pokonać. Nic dziwnego, że się lękasz - wojna to lęk. Gdy jest w tobie nastawienie do walki ... to coś przeciwnego miłości,  to znak braku akceptacji siebie, nie jesteś sobą ... Nie wytłumaczę ci - to nie jest kwestia słów, logiki, intelektualnego zrozumienia … nie wiem, czy mnie rozumiesz …
Ci, ktorzy kochają gory wchodzą na szczyty, na Orlą Perć, ale nie dlatego, że muszą, że chcą udowodnić coś sobie, lub co gorzej, komuś, lecz dlatego, by doświadczyć czegoś, czego nie można nazwać … Chodź ze mną! Coś ci pokażę.
Usiadłyśmy nad Zmarzłym Stawem i patrzyłyśmy na ludzi wspinających się na Zawrat, słyszałyśmy ich głosy odbijajace się po skalnych ścianach i niszach, widzieliśmy też w kilku miejscach małe punkciki przesuwające się z wolna wzdłuż perci nazywanej Orlą Percią. Mówię do niej: - Powiem ci taką rzecz … prawdopodobnie teraz z nią się niezgodzisz, lecz, gdy dobrze siebie poznasz … uśmiejsz się. A mianowicie: Ktoś, kto kocha siebie nie ma lęku wysokości. Ktoś, kto poznał siebie nie ma żadnego lęku. I jeszcze jedno: Nic nie mów, po prostu patrz! Nie staraj się zrozumieć, nie podejmuj żadnego wysiłku, nawet myślą … Patrz na góry, patrz na swoją myśl! Pamiętaj! To nie jest ćwiczenie, to jest rozluźnienie się …
W nawiasie, obok wpisu: ( Spotykam ją, co rok na górskich ścieżkach. Czasem pomilczymy razem w jakiejś niszy, na jakiejś ścieżce, w punkcie z mniejszą, lub większą perspektywą, czasem nawet na Orlej Perci. Nie ma w niej lęku wysokości. Obie wiemy, dlaczego … Kiedyś mi powiedziała, że nie wie, co się stało, że rozumie, ale nie wie, co rozumie, że bardziej to można nazwać odczuwaniem … Moja odpowiedź brzmiała: TAK!).


Piotr Kiewra
*Wtedy to jeszcze nie był szlak jednokierunkowy.

wtorek, 29 maja 2018

Gwiazdy nad Zielonym Stawem

49. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Jest taki staw w Dolinie Stawów Gąsienicowych, który pokochałam na równi z Czarnym Stawem, tym w sąsiedniej dolinie, na równi z Morskim Okiem, Wielkim Stawem w Pięciu Stawach, Smreczyńskim i Czerwonym Stawkiem w drodze na Krzyżne.
Mówią, że jest zielony, a jest błękitny, czarny, szary, a nawet parę razy widziałam jak się czerwieni, różowi, lub oblewa pomarańczą. Gdy nad nim siedzę odbija w moją stronę słońce, więc mam je podwójne.
Lubię, gdy sobie nie marszczy brwi, gdy trwa spokojem. Wtedy mieszkają w nim Kasprowy, Liliowe, Beskid, Świnica, Kościelce. Mieszka w nim niebo, mieszkają chmury, mieszka słońce, no i mieszkam ja, gdy zaglądam w jego głębię.
Kiedyś zamarzyłam, by sprawdzić, czy mieszka tam też i księżyc, i gwiazdy i całe nocne niebo. Wczoraj to marzenie stało się moim doświadczeniem. Otóż …
Tak się zasiedziałam, zapatrzona w te kolory Zielonego Stawu, w jego mieszkańców, w jego głębię, w jego naturę, w jego mistycyzm …  a dzień był ciepły, słoneczny, bezchmurny i tak bezszelestnie, i medytacyjnie stał się wieczorem, i za chwilę nocą - rozgwieżdżoną, pełnio-księżycową, górską nocą, że nie chciałam absolutnie w jakikolwiek sposób przeszkadzać w tych przemianach. I zostałam i … odkryłam:
Dzień i noc to nie są dwie części doby. Doświadczyłam, że są jednym … To myśl je dzieli, natomiast, gdy spojrzałam na to sercem i duszą, gdy obserwowałam to w ich ciszy, bez oczekiwań, bez liczenia czasu, to granica zniknęła …
Nie ma granic miedzy nocą i dniem  …
Chciałabym to opisać, ale jak to zrobić i po co, i dla kogo … ja tego doświadczyłam …
W nocy zniknęły pozostałe. Uświadomiłam sobie, że istniały dzięki światłu dnia, a więc są iluzją …
Nie ma ich między Zielonym Stawem a górami, niebem, słońcem, gwiazdami, księżycem …
Nie ma między tym, co wokół, a mną …
Powoli zacierała się też ta między moim czuwaniem a snem i …
Spałam jak nigdy, a we wszystkim, co się działo wokół jakaś część mnie uczestniczyła, bo czułam we śnie bliskość gór, stawu, rozgwieżdżonego nieba i księżyca na nim.
Gdy się obudziłam była jeszcze noc, tak ciepła, że wystarczyły moje ciuchy noszone w plecaku na ewentualność wysokogórskiego chłodu, jako kołderka, kurtka jako materac, a plecak jako poduszka oparta o skałkę w pobliżu stawu. Szumiące w pobliżu potoki działały jak Nokturny Chopina, które w domu często słucham do poduszki.
Usiadłam szczęśliwa i pomyślałam: Czego mi jeszcze brakuje do pełni szczęścia? Szukałam odpowiedzi rozglądając się dookoła, a że było jeszcze ciemno, niczego poza konturami gór, cieniami rzucanymi światłem księżyca nie było widać. Słyszałam tylko wodę w potoku i widziałam odbicia księżyca i gwiazd zatopione w stawie i … już wiedziałam: brakuje mi kąpieli.
No więc zrzuciłam wszystkie ciuchy i powoli weszłam do wody w stawie. Brrr, jaka zimna, ale jak ożywia!
Poczułam się jak syrena. Zanurzyłam się aż po uszy, przemyłam twarz i rześka jak wiosenny poranek wyskoczyłam z wody, przebiegłam się natychmiast po parę kroków po ścieżce w pobliżu stawu. Ubrałam się i … znowu zasnęłam. Obudziałam się ponownie już po wschodzie słońca i wkrótce ruszyłam ścieżką ku Czarnemu Stawowi przez Karb.
Czułam, iż w okolicy południa będzie burza. Tak to czułam, ale i też już nauczyłam się obserwować znaki wokół o tym mówiące … tak ten ciepły poranek przepowiada burzę. Nie uda mi się więc runda do moich wszystkich ulubionych stawów w jeden dzień …
Wróciłam z gór tuż przed burzą …

Piotr Kiewra

poniedziałek, 28 maja 2018

Nowe buty

48. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Spotykam ludzi na szlaku: radosnych, biegnących, ale i płaczących, cierpiących, których nogi „nie chcą” nieść. Ci najczęściej płaczą i cierpią, bo … mają nowe buty.
Spotkałam dzisiaj parę, w której taka własnie przygoda z nowymi butami się przytrafiła. Kobieta płacze, bo porobiły jej się bąble i nie może już iść. Zawrócili ze swojej ścieżki, zrezygnowali z ambitnych planów, ale przecież jeszcze trzeba zejść, dotrzeć do kwatery, a tu szmat drogi przed nimi …
No to mówię do niej: - No to zdejmij buty! Idź na boso!
Ona, że się nie da, bo to przecież góry, kamienna ścieżka, woda, głazy, szyszki na leśnej ścieżce, no … że się nie da. Wtóruje jej mąż.
A ja mówię, że się da i zdejmuję swoje kierpce … dopiero teraz zauważyli, że nie idę w butach przeznaczonych na „wojnę z górami”, lecz w lekkich kierpcach, ale równie dobrze mogę pójść na boso.
Usiedliśmy na głazach. Chwilę się zastanawiała … zdjęła buty i … postawiła parę kroków po ścieżce z kamienia, po ułożonych w poprzek i wzdłuż palach, po piasku i drobnym żwirku i … przestała płakać.
Ruszyliśmy dalej … Niosła cały czas buty w rękach. Po jakimś kilometrze, zatrzymała się i … włożyła buty do plecaka, lecz po chwili pyta, a co będzie jak spotkamy ludzi na ścieżce … Odpowiadam, że nic nie będzie, bo przecież chodzimy po górach dla siebie, a nie dla kogoś. Nie zaspakajamy czyichś potrzeb, nikt nie odczuwa naszego bólu, ani naszej przyjemności … tylko nasza stopa się liczy … No i … zdejmuje buty jej mąż …
Doszliśmy do potoku. Pochlapaliśmy się bosymi stopami w nim jak dzieci i szliśmy dalej. Gdy ścieżka się skończyła, gdy pojawił się przystanek dla busów w kierunku miasta … zawróciliśmy, by … pochodzić jeszcze boso po górach …
Kobieta i mężczyzna mówią do mnie, iż jeszcze nigdy nie przeżyli gór tak pięknie i tak, głęboko, tak przyjemnie, jak dzisiaj. Owszem, nieprzyzwyczajone stopy, czują wszystko, z czym się dzisiaj spotkały, ale dzięki temu to wszystko bardziej przeniknęło do nas, było nam bliższe, poczuliśmy pierwszy raz w życiu, że istnieje energia, która przepływa przez stopę, jeśli nie jest obuta, jeśli nie jest odizolowana od natury, od gór.
Patrzą na moje stopy, a ja im opowiedziałam, że chodzę w różnych butach w zależności od ścieżki: kiedyś w trampkach, bo takie były dostępne i tanie. Nieraz kicam po kamieniach w kierpcach, które kupuję od górali. Jeśli ktoś mnie spotyka na kamiennych chodnikach, ścieżkach zatopionych w potokach, na asfalcie, leśnej, płaskiej, trawiastej ścieżce, to widzi, że kicam na boso. Gdy się wspinam, gdy wchodzę, a przede wszystkim schodzę stromą ścieżką, gdy maszeruję po piargach i żwirze, chodzę w górskich butach. Lecz, tak myślę, w tych ostatnich raczej chodzę, by być w zgodzie z modą, by nie kłuć w oczy i w przekonania wyznawców teorii, że tylko takie buty dają poczucie bezpieczeństwa. Według mnie jest to tylko poczucie, moje fakty są inne.
Doświadczyłam, że kierpce, trampki, czy bosa stopa zapewniają większe bezpieczeństwo, bo się góry bardziej przez nie czuje. Raz, że jestem bardziej ostrożna, bo przecież ból stopy mi oznajmia, że balansuję po krawędziach, że pcham się na ścieżkę dla kozicy, a nie dla człowieka. Między moją stopą na cienkiej podeszwie, np. w kierpcach, lub na boso jest lepszy przepływ informacji niż w butach z grupą podeszwą. W takich butach czuję się jak człogista w czołgu, bezpieczna, ale nie wolna, nie swobodna. Stopa zamknięta w takiej zbroi
nie podziela tej przyjemności, którą ma całe ciało, serce i dusza z obecności na górskiej ścieżce. Bardziej zniechęca do wędrowania, szybciej męczy. Tak, ktoś kto ma wyćwiczone stopy w zgodzie z naturą, tak jak moje, to one nie męczą się na nierównościach, na skałach, w niestabilnym terenie.  
Gdy zaczynałam wędrować były trampki, takie „nizinne”góralskie kierpce. Nogi nie cierpiały, bo chodziło się prawie jak boso.
Były i bywają sandały, na asfalcie, na dojściowych fragmentach szlaków, na płaskim.
Później były solidniejsze buty. Pamiętam nazywały się zuchy. Noga cierpiała bardziej i wraz z postępem, coraz bardziej, bo zawsze była wdzięczna, gdy została bez buta.
No i już całkiem niedawno kupiłam sobie - uległam reklamie i argumentom znawców, że solidne buty to bezpieczeństwo i wygoda i jeszcze różne tam takie dyrdymaly. Guzik prawda.
Bezpieczeństwo bierze się z uważności, a nie od buta. Im bardziej ufasz butom tym ... częściej się mylisz. Kierpce, ponieważ dają wolność stopie, nie męczą jej, bo dają jej „się zmęczyć”, a taka stopa jest uważna i zawsze gotowa i jest wycwiczona i jest sprawna, jest silna. To wszystko czuje reszta ciała.
No właśnie w czym chodzili górale? Przecież nie w markowych butach z wibramem i goratexem.  
Bezpieczeństwo bierze się z ufności do wyćwiczonego ciała, z uważności, a nie z wiary w materię: ubiór, buty, i o to chodzi, tego sama doświadczyłam. Nie zawierzyłam sprzedawcom, lecz sobie.
Dzisiaj praktykuję tak, że buty górskie są w plecaku, lub wiszą na sznurkach, a gdy uznam, że są potrzebne, ubieram, lecz później, tak szybko, jak to tylko możliwe, uwalniam się z nich.
Wróciliśmy boso przez miasto. Nasze buty nieśliśmy w rękach. To taki mały kompromis z opinią publiczną …

Piotr Kiewra

niedziela, 27 maja 2018

Powolność w drodze na Bystrą

47. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca

Wchodzę na Bystrą. Obok przebiegają młodzi ludzie, spieszą się … W Kościeliskiej wszyscy pędzą szybciej niż ja, na podejściu na Przełęcz Iwaniacką idę nadal powoli, a oni siedzą. Gdy mnie widzą podrywają się i … tyle ich widziałam. Na samej przełęczy, znowu ich doganiam, a oni znowu startują jak na strzał ze startera, hihi. Wchodzę na Ornak i znowu … no tak, oni jeszcze nie rozumieją tego, że …
Nauczyłam się na górskiej ścieżce tego, iż … nie ma się gdzie spieszyć. Tego uczyłam się tutaj, a wszędzie poza górami wszystko i wszyscy mnie popędzali. Byłam dla nich za powolna. Często mi nawet mówili, że moja powolność, mój spokój ich denerwuje.
Teraz rozumiem, dlaczego tak było – sami nie mogli nadążyć, tyle sobie narzucili celów, marzeń i szczytów do pokonania, iż życia im nie starczało. Godzina była za krótka, doba za krótka i życie za krótkie. Wszędzie biegli, ich ręce nie nadążały z chwytaniem, przedmioty wypadały z rąk, tłukły się talerze i garnki, droga porcelana, ale w ciele i w głowie cały czas było przekonanie, że to wszystko odbywa się za wolno.
Chcieli i chcą też nauczać innych, by przyspieszyli. Sami w biegu łamali ręce i nogi, spadali w przepaść, ale chcieli nauczać szybkości …
Tylko ja pytam, gdzie mam się spieszyć …
Tutaj na ścieżkach, na tych mozolnych podejściach ku szczytom, zrozumiałam, że gdy wolniej idę, dalej zajdę, wiecej zobaczę, więcej zrozumiem … wolniej idąc więcej mam z życia, więcej dostrzegam rzeczy istotnych, a więcej śmieci wyrzucam.
Gdzie się mam spieszyć?
Tutaj też odkryłam, że akceptując wszystko takim, jakie jest, a przede wszystkim siebie, znika mi tyle celów, tyle marzeń, tyle pragnień, bo okazują się nieistotnymi, że nie potrzeba się spieszyć, że wszystko i tak samo do mnie przychodzi, że im mniej się spieszę, tym szybciej te pragnienia się realizują, bo wszystko przychodzi do mnie wtedy, gdy jestem gotowa, a gdy się nie spieszę to mogę się lepiej przygotować i … no i tak to idzie …
Chodzę powoli, a mam wszystko. Zaszłam dużo dalej niż wszyscy biegnący … jestem bogatsza, doświadczeniem, a nie celami i wiedzą …
Wędrowanie to … powolność na ścieżce i wynikająca stąd uważność …
Powolność, spokój pozwoliły mi odkryć, że … czas nie istnieje …
Więc, gdzie mam się spieszyć? No gdzie …
Aeksander też się spieszył, bo cały świat czekał, by go zawojował. Nic nie zwojował, pozostał z pustymi rękami … No więc nie był taki “Wielki” jak o nim mówiono …
Więc, gdzie mam się spieszyć?
Na Bystrej i tak byłam szybciej, chociaż nie byłam w marszu bardziej bystra od tamtej młodzieży … Oni nadal nie rozumieli, dlaczego i pytają siebie nawzajem: jak to możliwe, że taka „babinka” i taka „stara” jest szybsza od nich. Uznali, że to sprawa słabej motywacji z ich strony … Uśmiałam się pod nosem, bo ja nie znam tego słowa, hihihi, a oni? Przecież się motywowali, biegli, no i przegrzali silniki … Według mnie, nie rozumieją praw fizyki, a co dopiero prawideł górskiej wędrówki.
I wiem jeszcze jedno: góry nie lubią zmotywowanych, są miejscem do uwalniania się od niej. Przecież dlatego ludzie uciekają z miasta w góry …
No więc, gdzie mam się spieszyć …

Piotr Kiewra

czwartek, 24 maja 2018

Zranione Tatry


46. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Ten fragment pamiętnika czekał na swoją kolej, lecz sprowokowany wpisem na facbookowym forum,  jednego z prawdziwych miłośników górskich wędrówek, znacznie przyspieszyłem jego publikację.
A tak przy okazji, opowiem pewną historię ze świata antycznego. Problem z takimi nieszczęśliwcami, którzy na różne sposoby próbowali zapisać się w kronikach istniał już tysiące lat temu. Ponieważ sędziowie w tamtych czasach zdawali sobie sprawę, że sprawcy zawsze chodziło o rozgłos, o wieczną sławę, skazywali winnego na wymazanie z wszelkich kronik imienia sprawcy. Nie wiemy więc do dziś, kto spalił Świątynię Artemidy w Efezie, jeden z cudów świata. Do dziś zamiast prawdziwego imienia sprawcy używa się nazwy Herostratos, czyli ten, co zniszczył świątynię Hery. Nie publikujmy więc zdjęć i imion sprawców, nie przysparzajmy sławy dzisiejszym Herostratosom.
Dziękuję! A teraz wspomnienie autorki pamiętnika:
Zdenerwował mnie dzisiaj w drodze na Przełęcz Zawrat, jeden „artysta malarz”, ale nie dałam tego po sobie znać. Pytam go spokojnie: - Dlaczego oznajmiasz światu swoje nieszczęście?
- Pani się myli. To ze szczęścia maluję, chcę by świat wiedział, że kocham Anię. Pokochałem ją na zawsze. Każdy, kto tędy będzie się wspinał, zobaczy to, nawet za sto lat. – spiera się ze mną.
- To nieprawda. Nie potrafisz kochać, sam siebie oszukujesz i tę biedną Anię również. – twardo obstaję przy swoim.
- Jak to, skąd pani wie? Przecież nie zna pani mnie i Ani też nie ... – pyta z lekkim zwątpieniem.
- Nie muszę was znać, widzę, co robisz. Nikt, kto prawdziwie kocha, nie rani. – odpowiadam pewna siebie.
- Kogo ja ranię?
- Mnie ranisz, zadajesz rany górom, tym wszystkim, którzy będą się tędy wspinać, nawet za sto lat. Nikt, kto prawdziwie kocha nie zrobiłby tego. Ktoś, kto kocha obdarowuje świat, nie tylko swoją wybrankę, ale cały świat. Dzieli się z nim miłością, czynionym dobrem, uśmiechem serca, kreatywnością. Taki ktoś buduje, a nie niszczy.
Nie dziwię ci się, że to robisz. Jesteś nieszczęśliwy, i chcesz być nieszczęśliwy zawsze, nawet za sto lat. Oznajmiasz to światu, dzielisz się swoim nieszczęściem. Dopóki te znaki tu zostaną, egzystencja nie będzie ci przychylna – zraniłeś ją … Zraniłeś też Anię.
Widziałeś gdziekolwiek, w lesie, na łące, w górach, wśród drzew, kwiatów, wśród ludzi, czy zwierząt, by ze szczęścia były zadawane rany. Szczęśliwy człowiek śpiewa, tańczy, śmieje się, pisze poezję, tworzy wielkie dzieła, ale nie rani. No, ale cóż, widzę, że …
- Nie, nie, proszę panią. Ja zaraz to naprawię … Tu i jeszcze w kilku innych miejscach. Ja naprawdę jestem szczęśliwy, ja naprawdę kocham. Góry też kocham … nie wiedziałem, że ranię. Dziękuję! Jestem wdzięczny, że pani mi to powiedziała. Dziękuję. Idę – zaraz to naprawię!
- Ja też ci dziękuję. Czuję, że moja rana już przestała krwawić.
Tak, krwawi już mniej, ale ilu jeszcze takich nieszczęśliwców: „malarzy, rzeźbiarzy, poetów” rani swoją udawaną miłością, swoją nienawiścią, swoim krzykiem rozpaczy, złym słowem? Ranią góry, naturę, ludzi, wszystkie istoty …
Wiem, też jestem winna. Zawsze, wszelkie oczyszczanie trzeba zacząć od siebie. Usiadłam więc na Zawracie, patrzę na Tatry i oczyszczam się z wszelkiej nienawiści do tych raniących kogokolwiek i cokolwiek … I lżej mi.

Piotr Kiewra