czwartek, 5 marca 2015

Trzy miłości

Dopóki nie jesteś przebudzony, twoja miłość jest snem.

Nigdy nie wierzyła wróżbom Cyganek, innych wróżek, horoskopom. Przy okazji andrzejek, lania wosku, czy układania kart traktowała to jako zabawę. Nie wierzyła, zresztą tak samo jak w wygrane w totka, czy w otrzymanie czegoś za darmo od życia. Wg niej na wszystko trzeba było zasłużyć ciężką pracą. – Nie ma żadnej karmy! Są tylko nasze wybory! Jesteśmy kowalami swego losu! Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz! – często powtarzała.

Dzieciństwo wywarło wielki wpływ na dużą część jej życia. To co wtedy przeszła, kim była i kim chciała się stać, poparte ciężką pracą nad sobą, sprawiło, że dzisiaj była inną osobą: wolną, nie obciążoną przeszłością, cudzymi przekonaniami, pełną wiary, otwartą. Wierzyła, że taką jest: otwartą, ufną, kochającą, pełną radości, optymizmu. Jednak parę pytań zostało bez odpowiedzi, gdzieś czaił się jeszcze jakiś lęk, bo smutek powracał.

Mocno stała na swoich własnych nogach, nie poddawała się wpływom. Zawsze miała własne zdanie, nie zawierała żadnych kompromisów. Nie robiła niczego wbrew sobie, swojemu systemowi wartości. Wierzyła sobie, mimo, że słyszała od wielu osób, często zupełnie inne opinie na swój temat: o tkwiącym w niej strachu, o zamknięciu, o murach ją otaczających, egoizmie. Jednak najbardziej bolał ją zarzut, że nie potrafi kochać. Często powtarzali go mężczyźni, którzy – tak twierdzili – pokochali ją, a ona nie potrafi odwzajemnić tego, nie potrafi, albo nie chce im tego oddać, nie potrafi się zaangażować. Prawda, że było tych mężczyzn całkiem sporo. Wzbudzała w mężczyznach jakieś niezrozumiałe dla niej pożądanie i odpowiadała im: jesteście wszyscy tacy sami, myślicie tylko o jednym … i nie kończyła, chyba, że któryś z nich domagał się rozwinięcia. Wtedy szczerze wyłuszczała co ma na myśli. Z tym właśnie kojarzyła swoją otwartość: że potrafi powiedzieć co myśli, że ma odwagę to zrobić, że nie boi się niczego stracić, że przy takich okazjach sprawdzają się prawdziwi przyjaciele.

A ona wierzyła, ufała, że potrafi kochać. Nieważne co twierdzą inni, ona kocha i wie co to jest miłość. Nie tylko wie, ale rozdaje jej mnóstwo wokół. To nic, że niektórzy tego nie czują – może to oni nie wiedzą, czym jest miłość, może oczekują czegoś od niej, a ona nie rozdaje niczego tym oczekującym, ona po prostu kocha bezinteresownie, tak samo bezinteresownie jest przyjacielem i kocha swoich przyjaciół. Nie musi tego okazywać, nie musi tego mówić. Po prostu kocha i już. Jeśli ktoś tego nie czuje, to jego problem.

Zawsze dobrze czuła się wśród sporo starszych od siebie ludzi. Tłumaczyła sobie to tym, że jest dojrzała, bardziej dojrzała, ze względu na swoje życiowe doświadczenia i właśnie dlatego lepiej się czuje wśród starych, dojrzałych ludzi. Starsze kobiety, wg niej, nie były już zazdrosne o jej powodzenie wśród mężczyzn, a mężczyźni zamiast patrzeć na nią jak na obiekt seksualny widzieli w niej więcej głębi, potrafili docenić jej inne przymioty, nie tylko ciało.

Tak jak każda kobieta kochała swoje ciało, z tym, że w odróżnieniu od większości innych kobiet konsekwentnie o nie dbała. Nie tylko o dietę, ale i wszechstronny ruch: chodziła na siłownię, na której potrafiła z wielką pasją ćwiczyć przez co najmniej dwie godziny. Uwielbiała biegać, póki kolana jej na to pozwalały. Gdy odmawiały posłuszeństwa chodziła intensywnie z kijkami. Mogła chodzić godzinami, kilometrami nawet w deszczu i burzy, po śniegu i w zimnie. Kochała to.

Kochała też taniec i często rankami, gdy w domu nikogo nie było, włączała głośno muzykę i tańczyła sama ze sobą przed lustrem. Właśnie przed lustrem najbardziej dumna była ze swego ciała. Nikt więcej nie musiał doceniać jej szczupłej i zgrabnej, kobiecej sylwetki, by się dobrze czuła. Kochała swoje ciało, ale nie lubiła, a nawet ją irytowały komplementy na temat jej ciała, jej seksualności, szczególnie od mężczyzn. Od razu zapalały się w niej jakieś światełka: - Acha, oni coś ode mnie chcą. Prawią komplementy, bo czegoś oczekują. Nie kupicie mnie. Ja nie jestem na sprzedaż. – Jej ciało było dla niej, było jej świątynią i dlatego sprawiało jej przyjemność dbanie o nie. Ono odpłacało jej za to samopoczuciem, kondycją, sprawnością, zdrowiem. Było jak kwiat wiosną, jak wiecznie kwitnący, piękny kwiat. Ona jak ogrodnik, traktowała je z czułością, a ono - mimo upływu lat - było coraz piękniejsze.

Uwielbiała samotne wycieczki rowerowe, szczególnie wiosną, czy w pełni lata. Potrafiła wtedy odważnie zapuścić się w dalej oddalone od miasta tereny, poszaleć pedałując ostro, gdzieś wśród podmiejskich ogródków, albo jeszcze dalszych łąk, czy leśnych ostępów. Czuła się wtedy wolna. Pędziła na rowerze z rozwianymi włosami, oddychając wolnością i świeżym powietrzem pełną piersią.

Wiatr dyrygujący orkiestrą natury sprawiał, że do jej uszu docierała cicha muzyka i rozpływała się łagodnie gdzieś w głębi niej. Tak samo pracowały jej inne zmysły i zapewniały ucztę dla jej wrażliwej duszy: to gdy wdychała zapachy łąkowych kwiatów,  to gdy widziała mijane delikatnie poruszające się na wietrze drobne chabry  i całe pola rytmicznie tańczących, mocno czerwieniejących maków. Czerwień, błękit, zieleń, tysiące innych kolorów, słońce i jego światło, cień, ciepło, delikatny dotyk wiatru i powietrza, słodkie i intensywne zapachy, sprawiały, że chciało jej się żyć, cieszyć tym co słyszy, widzi i czuje. Cieszyła się sobą, przyrodą. Czuła wtedy chyba najbardziej wieź z tym, co ją otacza. Właśnie w takich chwilach czuła się ważna, kochająca i kochana.   

Błogość wokół niej i wewnątrz niej.

Tego uczucia starczało jej na długo. Gdy tylko zdarzyło się jej poczuć źle, gdy dopadał ją stres, od razu spontanicznie chwytała kijki, lub siadała na rower. To rytuał, który budował jej poczucie szczęścia, odmładzał, dodawał energii i sił do konfrontacji z codziennością. Pomagało zawsze.

I tak było dzisiaj. Po wyjątkowo ciężkich kilku dniach, z gdzieś nagromadzonym smutkiem, napięciami, złymi energiami wyprowadziła rower, dosiadła go i w kilka chwil znalazła się na drodze prowadzącej za miasto. Nie zastanawiała się gdzie jedzie. Nie miała żadnych postanowień, po prostu jechała gdzie oczy i nogi poniosą, aby szybciej i dalej, aby gdzieś gdzie spokój i cisza, gdzieś gdzie jej przyjaciele: kwiaty, trawy, drzewa, gdzie jej przyjaciel wiatr, gdzie jej aniołki: ptaki i motyle.


Dojechała do swojego ulubionego jeziorka połyskującego pomarszczoną wiatrem wodą, wśród pagórków obsypanych kwiatami: makami i chabrami. Położyła się na trawie, na szczycie, w słońcu, w pobliżu jej ulubionej kępy niskich sosenek. Poczuła ciepło na twarzy, nogach, brzuchu, ramionach. Lało się ono  na nią z góry, spośród płynących po błękicie, białych, lekkich, małych obłoczków ... 


Jechała, jechała wśród tych obłoków. Czuła na sobie pęd chłodzącego ją powietrza oraz delikatne, letnie, powiewy wiatru. Zapuściła się gdzieś daleko. Od dłuższych chwil jechała już nie tylko utwardzonymi drogami, ale gruntowymi, wśród zupełnie nieznanych dla niej kawałków świata. Przejechała sporo kilometrów poprzez lasy, łąki, minęła jeziora, wsie. Po pokonaniu dziesiątek zakrętów zorientowała się, że gdzieś się zagubiła. Widziała ludzi gdzieś z dala, jak i gdzieś bliżej, idących, jadących, grzebiących w ziemi na polach i w ogrodach.

Nie wpadała jednak w panikę. Nie był to jej pierwszy taki raz. Takie spontaniczne wypady zdarzały się jej już wiele razy. Nie bała się. Zawsze odnajdywała drogę i tym razem też będzie dobrze – tak się pocieszała.

W pewnej chwili zauważyła jednak, że w jednym z kół jest mało powietrza. Gdy tylko zsiadła z roweru i dotknęła opony, poczuła dreszcze: przebiła koło. To niedobrze. Jest daleko i co teraz?

Rozejrzała się dookoła. W pobliżu był tylko jeden człowiek, coś robił w polu. Podeszła do niego, lecz zanim o cokolwiek go poprosiła, on powiedział do niej:

- Tak, dziecinko naprawimy to. Nie martw się. – powiedział to tak spokojnie, tak pewnie, z tak delikatnym i przyjaznym uśmiechem, iż od razu spłynął na nią jego spokój, a ona podarowała mu swój własny uśmiech. Zastanowiło ją tylko to, skąd on wie o jej problemie. Nie zapytała jednak o to.

On pozostawił swoją pracę w ziemi, odłożył narzędzia, podszedł do leżącego w trawie roweru i wyciągnął zawiniątko, a z niego klucze i zestaw do klejenia dętek.

- Wiedziałem dziecinko, że przyjedziesz tutaj do mnie. Czekałem na ciebie. – powiedział. Ona potraktowała to jako żart, choć powiedział to jak najbardziej poważnie. Przyjrzała się przy tej okazji jemu uważniej. Był to staruszek, z długimi, siwymi włosami, sięgającymi mu do ramion. Jego głowę i część włosów zakrywał spory, słomkowy kapelusz.  Z daleka, sądząc po sylwetce, wyglądał dużo młodziej, wręcz młodzieńczo. Tylko jego twarz wskazywała, że był to mężczyzna przynajmniej siedemdziesięcio - może osiemdziesięcioletni.

On od razu przystąpił do naprawy koła. Zdziwiło ją jednak to, że posiadał specjalny klucz, przy pomocy którego można było je odkręcić. Jej rower nie był typowym, popularnym sprzętem, pamięta, że musiała odwiedzać specjalny warsztat w poprzedniej tego typu awarii. Tym bardziej dziwne było to, że ten klucz, w żadnym przypadku, nie mógł pasować do jego własnego roweru.

- Nie dziw się, naprawdę czekałem tu na ciebie. A właściwie było jeszcze inaczej, to ty szukałaś mnie. Masz do mnie sporo pytań, a ja mam dla ciebie odpowiedzi, których poszukujesz. Nie wierzysz mi? Nie szkodzi. – powiedział do niej. 

I tym razem nie uwierzyła, pomyślała sobie jednak o nim, że to wesoły staruszek, ze sporym poczuciem humoru. Całkiem sympatyczny starzec. Bił z niego spokój, jego oczy i twarz, pełne było uśmiechu, takiego mądrego prawdziwego uśmiechu pochodzącego prosto z serca, z duszy. Czuła się przy nim dobrze, bezpiecznie i wiedziała, że jej pomoże, lecz jego zapewnienia potraktowała jako żarty.

On kontynuował zagadkowo: - Zastanawiałaś się przed chwilą, ile mogę mieć lat a ja ci odpowiem, że o czterdzieści trzy więcej niż ty. Lecz to nieważne. Ty pojawiłaś się tutaj, by się dowiedzieć, czy potrafisz kochać, a ja ci powiem, że potrafisz, choć nie wiesz, jak prawdziwa, czyli trzecia miłość się objawia, jak się ją odczuwa. – tym razem, poczuła typowy dla siebie wstrząs, gdzieś wewnątrz niej, a za chwilkę to samo pojawiło się w ciele.

To ją zastanowiło, zdziwiło, zaskoczyło i poczuła, że ten człowiek nie kłamie, że …  - zapytała więc natychmiast: - Skąd pan wie, że ostatnio nurtuje mnie to pytanie? Skąd pan wie o moim istnieniu? Skąd pan wie, ile mam lat?

- To proste. To pytanie nurtuje wszystkich ludzi. Skąd o tobie wiem? Skąd cię znam? Na te pytania na razie ci nie odpowiem? Nie muszę odpowiadać, to zrozumiesz sama, gdy skończymy naszą rozmowę. – zakończył z uśmiechem, którego energia przelała się gdzieś w okolicę jej serca. Teraz już wierzyła i czuła, że ufa temu człowiekowi, że jest jej bliski, choć nie wiedziała dlaczego tak się dzieje.

- Trzecia miłość? A jakie są jeszcze inne miłości? – zapytała.

- Dobrze. Widzę - czuję, że jesteś gotowa, by usłyszeć ode mnie najważniejsze dla ciebie rzeczy.

Kochasz jak te maki, te które odwiedzałaś po drodze. One cię kochają, one kochają wszystko. Rozdają swoją miłość bezinteresownie. One po prostu kochają. Kochają i niczego nie oczekują, nawet wzajemności.

Mówię, że kochasz, choć jeszcze tak nie kochałaś, jak te maki, bo ludzie tak nie potrafią kochać. Nie potrafią, póki nie odkryją, że … potrafią. 

Ludzie nie wiedzą jak kochać, bo wydaje im się, że miłość to jakaś rzecz i że pojawia się, gdy jest jakiś obiekt tego warty. Teraz – w tej chwili – odkryłaś miłość polnych maków. W takiej miłości, kochasz tak bardzo, że obiekt lub obiekty twej miłości są tak ważne, jak ty. Ktoś kto cię tak kocha, akceptuje na wieki wszystko co w tobie, zło, dobro, strach, twoje lęki, twoją nienawiść, wszystko, co widać i czego nie widać, bo ten ktoś, kocha twą duszę, jest z nią połączony i kocha cię, bo tak naprawdę kochając ciebie kocha siebie samego, bo jesteś jego częścią. Jego duch widzi całe twoje dobro, całą twoją tajemnicę. 
Nie przeocz takiej miłości, bo to niezwykle rzadka miłość. Jeden na miliony tak kocha i to akurat ciebie i nie tylko ciebie, kocha też maki, drzewa, słońce, wiatr. Nie przeocz. Taki ktoś nie przestaje kochać, bo odkrycie takiej miłości sprawia, że staje się miłością a jej się już nie zapomina.

Pamiętaj, że tak kochający nie potrzebuje ciebie, więc jeśli kocha, a nie jesteś na miłość otwarta, to on odejdzie i będziesz musiała go odszukać, by się nauczyć tej miłości od niego. Wróci, bo to nieprzemijające połączenie, to duchowe więzy, żadne inne. To rzadka miłość. Ona nie zabiera wolności – wręcz przeciwnie, ona ją ze sobą niesie, ona uwalnia. Jedyne co powinnaś, to stać się odpowiedzialną. Tak, bo miłość to odpowiedzialność. Gdy jesteś otwarta, przyjmujesz, sprawiasz komuś radość i sama nią się wypełniasz. Nagle odkrywasz, że ją masz, że ona jest w tobie i że możesz się nią dzielić.
To jest miłość maków, słońca, wiatru, ziemi, wody. To miłość mędrców, to mistyczna miłość. Tylko mistrzowie ją odkryli i dlatego są mistrzami.

U przeciętnych ludzi w czystej formie nie występuje, jeśli się zdarzy to połączona, wymieszana z dwoma pierwszymi poziomami miłości. I dlatego by ją odkryć trzeba zapomnieć, oczyścić się z fałszywych miłości.

Jeśli się zdarzy, że pokocha cię ktoś tak, jak kochają polne maki – nie przeocz tego. Bądź otwarta, bo tylko wtedy ty staniesz się jak polne maki.
Nie przeocz, bo tylko taka miłość, tylko ktoś kto tak kocha, jest w stanie zaakceptować wszystko w tobie, wszystko. Nie spotkasz więcej kogoś, kto kocha jak polne maki. Pamiętaj. To cichy poziom miłości, miłość bez słów.

O dwóch pierwszych miłościach, nie warto specjalnie mówić, bo tak naprawdę to nie są miłości. 

Pierwsza to pożądanie, pragnienie posiadania czyjegoś ciała. Trwa to krótko i jest bardzo płytkie, ale najbardziej głośne, najmocniej wykrzykiwane i najwięcej przy tym obietnic, dużo krzywd i bólu. I dużo zastoju, dużo niewiary w miłość, nieraz trwające całe życie zagubienie, moc niezrozumienia. Trudno tu zrozumieć siebie i innego człowieka, bo zbyt nisko się jest, a trudno objąć wzrokiem świat z doliny.

Druga to zauroczenie. Kocha się kogoś, tak jak różę za jej piękno, za jej aromat, za jej niepowtarzalność. Kocha się za coś, czyli za przymioty umysłu, ciała, za wiedzę, za bogactwo, za piękne słowa, za sławę, znaczenie, styl bycia. To miłość poetów. Tacy ludzie mówią, że kochają, bo ich miłość jest w głowie, a taka jest fałszywa. Nie może być prawdziwa, bo jest wyrachowana, oparta na logice.  Kochasz kogoś za to, że jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo, standard, jakość życia, że jest intrygujący, ciekawy, inteligentny, wyjątkowy. To zauroczenie. Jeśli tak pokochasz, jeśli tak będziesz kochana, nie rozwiniesz się, nie odnajdziesz prawdy w sobie, nie dowiesz się kim jesteś, bo pokochałaś ego, bo ktoś pokochał twoje ego, a ego to fałsz, to pustka, to myśli i słowa, to rzeczy, coś co nie jest trwałe, coś co dzieli a nie łączy, coś co jest chwilowe, coś czego nie możesz ze sobą zabrać, gdy przestajesz istnieć. A miłość jest wieczna, tylko ona pozostaje, ona jest twoim światłem i cieniem, ona jest wszystkim, oceanem wszystkich dusz. Jeśli ją odkryjesz jesteś w oceanie, jeśli nie, póki jej nie odkryjesz pozostaniesz w drodze, pozostaniesz bez radości, w ciągłym niepokoju, cierpieniu, nieszczęściu, w ciągłej pogoni, pośpiechu, w ciągłym braku, w ciągłej żebraninie.

Miłość, która jest w głowie, to tylko miłość z nazwy. A w ten sposób kochają prawie wszyscy. Stąd tyle na świecie nieszczęścia, fałszu, cierpień, gorączkowości, chorób, oceniania, strachu. Stąd tyle słów. Im więcej słów tym mniej miłości, tym więcej strachu. Miłość nie idzie za słowami, ani nie idzie za czynami, ona jest.

Bezinteresowna miłość to miłość za istnienie, za bycie, to miłość maków. 

Nie jest nią pożądanie i nie jest zauroczenie. Pożądanie zdradza się zazdrością, zauroczenie słowami.

Lecz pamiętaj, jesteśmy ludźmi i póki nie wejdziemy na drogę zrozumienia, odkrycia prawdy, prawdziwej bezinteresownej miłości, to poszukujemy, błądzimy, kłamiemy, oszukujemy, krzywdzimy, obiecujemy złote góry.     

Celem życia jest rozwój, coraz większe zrozumienie, wzlatywanie na wyższe poziomy. Ktoś kto cię pożąda, lub jest tobą zauroczony nie przyczyni się do twego rozwoju. 

Tylko dzięki komuś kto pomoże ci odkryć swoje wewnętrzne światło, prawdziwą wielkość, świadomość, duszę, możesz wzrastać, rozwijać się, być szczęśliwą. I tak samo ty, jeśli nie pokochasz prawdziwie, nie pomożesz nikomu w rozwoju, skrzywdzisz, sprawisz cierpienie, coś zabierzesz, niczego nie nauczysz.

Jeśli się pokochacie oboje, to dla siebie nawzajem będziecie mistrzami, i jedno za drugim będzie podążać. Nie żyjesz po to, by się dorobić i po to by kogoś uszczęśliwiać, żyjesz po to, by się rozwijać. Możesz mieć tylko jednego mistrza, bo w innym przypadku rozproszysz swoją energię, pokłócisz się sama ze sobą.

Nie wierzysz we wróżby a ja ci dzisiaj wróżę, że pokochasz, że oddasz miłość temu który kocha cię najgłębiej, najciszej. Tylko przy kimś, kto cię tak kocha możesz się rozwijać w pełni, bo staniesz na rozdrożu, zagubisz się, zatrzymasz się, upadniesz.
99,9% kocha tak jak kochają różę, tworzą relację z powodu pożądania, albo zauroczenia. Jednak każdy musi przejść przez te fałszywe miłości, ale nie może w tym tkwić całe życie. Szkoda czasu, czas się rozwijać, czas podążyć za mistrzem i czas stać się mistrzem.
Przyjrzyj się polnym makom, to mistrzowie. Popatrz w słońce, w niebo, otwórz się na wiatr. Odkryj ich miłość do ciebie i do całości.

Weź do ręki kamień, przekaż mu swoje ciepło, naucz się miłości, obdarowywania na zimnym kamieniu. Pokochaj go z całej siły, całą mocą, całą sobą. Jeśli tak się stanie, poczujesz to, poczujesz radość z przepływającej przez ciebie energii. Poczujesz się otwarta, bo tylko otwarci potrafią przepuścić przez siebie energię miłości, bo ona płynie jak rzeka. Gdy to poczujesz, gdy tego się nauczysz na konkretnym obiekcie, prześlij ją człowiekowi, zacznij ją rozdawać wokół, bez ukierunkowania, rozdawaj bezinteresownie.
To daje wolność, uwalnia z więzów. Niczego już nie musisz, ani walczyć, ani pragnąć, ani poszukiwać. Tylko dawać, obdarowywać, być otwartym i pozwolić na przepływ. 

Po co przyszedłem? Dlaczego mnie poszukiwałaś?

Oto moja wróżba, oto moja podpowiedź: słuchaj swojego własnego głosu. Będziesz miała wiele wróżb, wiele głosów, nawet tych, którzy mienią się twoimi przyjaciółmi, lecz ty słuchaj swojej własnej mądrości. Nie słuchaj podszeptów, nie zmieniaj się, bądź taka jaka jesteś. Jeźdź rowerem, kochaj polne maki i pamiętaj: nie przegap. Twój mistrz może być bardzo zwykły, cichy, nieatrakcyjny. Ale poznasz go, bo pomoże ci w rozwoju. I w tym jego misja, ale ty pomóż jemu i w tym twoja misja.

Otworzy ci schody w górę, oświetli twoją drogę. Poznasz go po tym, że zaakceptuje cię taką jaka jesteś, w całej pełni. I będzie trwał. I przede wszystkim będzie. Będzie otwarty na ciebie, na wszystko co od ciebie. Jeśli przyjmiesz jego miłość sprawisz mu wielką radość, a ona spłynie też na ciebie, bo otwarcie się na miłość, to otwarcie się na radość.

Pomożecie sobie nawzajem wejść na wielką górę zrozumienia.

Ty potrafisz ją przyjąć. Wiem, bo przyjęłaś miłość polnych maków. Potrafisz, więc jesteś blisko. Tylko się otwórz. I nie przegap.
Ścigaj się z wiatrem, rozmawiaj ze słońcem, kochaj polne maki, lecz pamiętaj! Ty wspięłaś się już wysoko, więc nie wchodź drugi raz do tej samej rzeki. Już raz w niej byłaś. 

Oto moja wróżba, oto moja nauka, oto moja miłość …

I jeszcze najważniejsze, tylko dobrze zrozum to, co teraz powiem, dobrze się temu przyjrzyj, wpuść głęboko do siebie i zrozum to sercem! To naprawdę bardzo ważne, dlatego zrozum to. Poświęć na to więcej czasu, pomedytuj nad tym! Dobrze? A więc posłuchaj:

Nie idź za swoją matką! Nie idź przeciwko swojemu ojcu!

Przebiegł ją jakiś dziwny dreszcz, a te dwa zdania już wpadły gdzieś do jej wnętrza, jak do głębokiej studni. Coś nią wstrząsnęło i jakby znalazła się we wnętrzu tej studni, jakby w jakimś tunelu …

Poczuła na sobie lekki chłód i otworzyła oczy. Niebo było pomarańczowe, słońce właśnie zaszło. Podniosła się z ziemi, usiadła i spojrzała na jeziorko …
- Spałam … Lecz wszystko pamiętam … 

Kim był starzec? To ja - to mój wewnętrzny głos. Starzec to moja własna, ukryta we mnie mądrość. Mam 43 lata i nie wejdę już do rzeki z której wyszłam … -powoli docierały do niej kolejne słowa starca, jej własne słowa.

Wstała, podniosła rower, poprowadziła go chwilkę łączką wśród maków. Poczuła ich miłość. Poczuła, że jest otwarta, że przepływa przez nią energia miłości polnych maków, że przepływa przez nią wiatr, przepłynęło słońce. Nie zatrzymało się tylko na jej skórze, jego promienie, jego światło przeniknęło przez nią i ogrzało już na wieki.
Przyjęła te energie i poczuła w sobie radość. To takie proste: otworzyć się i przyjąć. To takie proste: obdarować.

Zatrzymała się na chwilkę, spod koła roweru podniosła mały kamień. Mały, różnokolorowy, mieścił się w zamkniętej dłoni. Ogrzała go swoim własnym ciepłem. Pomyślała o nim z wdzięcznością i wysłała mu energię miłości. Czuła, że jest nią przepełniona. Wysłała ją polnym makom.

Wsiadła na rower i skierowała się na drogę do domu.
- Tak wiem, gdzie jest mój dom, już w nim jestem, a ten dom jest otwarty, wypełniony energią, radością. Zawsze jest blisko. Nie trzeba go szukać, za nim gonić. Noszę ten dom w sobie. Jestem domem. - pootwierała wszystkie okna i drzwi i pozwoliła na przepływ.

Mknęła rowerem w ostatnich promieniach słońca jeszcze widocznych wysoko w chmurach, a we wszystkim co mijała po drodze widziała i czuła radość. Rower chyba też składał się z samej radości, bo był lekki jak nigdy dotąd.

Tylko dwa ostatnie zdania starca zakłócały jej ciszę, to były klucze do jej ciszy. Już je rozumie. Nacisnęła mocniej na pedały i pomknęła z górki jak wiatr … 


Piotr Kiewra

poniedziałek, 23 lutego 2015

Wspomnienia

- Wietrze, obiegasz świat dookoła, widzisz to całe zło, ludzi w smutku, okaleczoną naturę. Powiedz mi czy nie wolisz, zamiast przyglądać się temu, powspominać stare, lepsze czasy, przecież przeżyliśmy wspólnie tyle pięknych chwil? Co mi powiesz o wspomnieniach? – zapytał człowiek.

- Nie wspominam i tobie też odradzam.

 Zostaw wspomnienia, zostaw umarłych samym sobie, zostaw te chwile, bo one są już martwe.

Wspomnienia są jak zatrzymywanie rzeki, są jak przelewanie wody z jej ujścia  z powrotem do źródeł. To daremny trud i szkodliwa dla ciebie praca.

Wspomnienia to staw ze stojącą, gnijącą, śmierdzącą wodą.

Odszukiwanie przyjemności w tym co było, jest jak wędrówka po trudnej, górskiej ścieżce tyłem, to tak jak para kroków, z których jeden stawiasz do przodu, a drugi do tyłu.

Wspomnienia zatrzymują cię, cofają, czynią twój marsz niebezpiecznym. Przy okazji powrotu do jednej przyjemnej chwili, na nowo odkrywasz strach, odnajdujesz już dawno wyrzucone śmieci.

Wspomnienia, nawet te bardzo przyjemne, to łańcuchy, którymi przykuwasz się do tego co martwe, stare, zepsute i ciężkie. Gdy niesiesz je ze sobą łapiesz zadyszkę, sprawiasz sobie wiele bólu, cierpisz. Na nowo kreujesz problemy, które już dawno nauczyłeś się pokonywać. Teraz one niczego cię nie uczą, lecz zatrzymują, spowalniają, cofają, są przyczyną twoich smutków i upadków.

Wspominając wiosnę przegapiasz uroki lata i jesieni, wspominając piękno róży, nie dostrzegasz tysiąca innych kwiatów, przegapiasz ich zapach, przegapiasz to co ci mają do powiedzenia w tej chwili.

Właśnie to jest sedno. Twoje życie to tylko kilka chwil, wracając do minionych, przegapiasz obecne, przegapiasz naukę płynącą z tego co widzisz, słyszysz i czujesz teraz.

Zapomnij więc wszystkiego czego się nauczyłeś, zabij swoje wspomnienia, nawet te o swoich bliskich, matce, ojcu, innych kochanych osobach. Zostaw słowa, nadmiar słów, bo one pochodzą z przeszłości, zamiast nich – czuj! Zbliż się do serca!

Wspominając zabijasz miłość, oddalasz się od serca, przeskakujesz od serca do głowy, a to krok w tył.

Wspomnienia to miliony, miliardy niepotrzebnych słów, to pustka opisana słowami. Słowa należą do przeszłości i przyszłości, to ich wynalazek.

Wspomnienia uczą cię wyrachowania, oceniania, kierowania się rachunkiem zysków i strat.

Wspominanie jest źródłem nudy, zmartwień, smutku, nieszczęścia, jest rozbiegiem do skoku w przepaść bez dna – do przyszłości.

Wspomnienia to ucieczka od życia, bo życie jest tylko teraz, nie ma go w minionych i przyszłych chwilach.

Wspomnienia zabierają ci odwagę, spontaniczność, wolność – wszystko co najcenniejsze. Czy ta przyjemność jest tego warta, by z twoich największych wartości uczynić kupę gruzów? Wspomnienia to zabytki w ruinie, nie ponadczasowe wartości, lecz nic nie warte kawałki cegieł i kamieni.

W tym co było nie ma żadnej tajemnicy. Tajemnice są w tej i następnej chwili.

Wiatr jest zawsze teraz, w chwili obecnej. Nie wspominam więc dawnych zabaw z ptakami, chmurami, płatkami śniegu, tańców z trawą i kwiatami na łące, ślizgania się po powierzchni oceanu, szalonych wyścigów wśród górskich szczytów i słuchania powstałej tam muzyki – choć to wszystko było przyjemne. Nie wspominam, bo ominęłyby mnie obecne zabawy, tańce, muzyka, nowe przygody na oceanach i w górach świata.

Jeśli zrozumiesz czym jest „teraz”, obecna chwila, poczujesz to, to nigdy nie wrócisz już do wspomnień, bo „tamta chwila”, tamta przyjemność ma tysiąckrotnie, milion razy mniejszą moc od obecnej radości.

Szkoda czasu na wspomnienia. Zostaw je umarłym, bo sam staniesz się umarłym. 

Wspomnienia to droga do śmierci, chwila obecna to życie. Wybierz! Rozwijaj się, nie stój w miejscu, nie zatrzymuj się w marszu na szczyt! – opowiedział wiatr i … już go nie było. 





Piotr Kiewra 

niedziela, 8 lutego 2015

Zaopiekuj się mną!

W dużym, słabo oświetlonym i zadymionym wnętrzu trwała zabawa. Oprócz dymu z papierosów wypełniał je zapach alkoholu, zastawione stoły, energiczny rytm muzyki, gwar i krzyki oraz szalony taniec sporego tłumu ludzi.

Spośród tego tłumu wyłonił się mężczyzna, zatrzymał się obserwując wszystko wokół. Nikt o nic nie zapytał, nikt nie wciągnął z powrotem do tańca. Chwilę później usiadł z boku na krześle. Oparł ręce na stole, wzrok skierował na stojące tam jadło i napoje. Jednak nie chciał jeść, ani pić, nie chciał też tańczyć i nie chciał już tego hałasu.

Znowu przyjrzał się tańczącym. Przyglądał się im już dłuższy czas. Muzyka zmieniała rytm, w tańcu zmieniały się figury, mężczyźni zmieniali partnerki, ale co zmieniło się u niego? Może pytania, oceny, odpowiedzi, których setki i tysiące przewijały się w jego głowie?

Nagle wśród tej gorącej i głośnej muzyki, gwaru, krzyków i śmiechów wirującego tańcem tłumu poczuł, że jest sam. Tylu tu przyjaciół, tyle kochających go kobiet, tyle partnerek, tylu znajomych na wyciągnięcie dłoni, wszyscy blisko, a jednak daleko.
Tyle wpatrzonych w niego oczu, lecz żadne z nich go nie widziały. Tyle słuchających uszu, lecz żadne nie słyszały jego mowy, tyle bijących serc, ale żadne nie biło dla niego.  Tylko jego własne w tej chwili było przy nim – wierne, ale opuszczone.  
Tak to widział, takie go naszły myśli. Do tego codziennego smutku, który wypełniał go od dzieciństwa, doszedł jeszcze nowy smutek – smutek tej chwili.

Jego cierpienie znowu urosło, ból się powiększył i powiększał stale, gdy pojawiały się kolejne odpowiedzi, na przepływające przez jego głowę pytania:

- Kto z moich przyjaciół nie tylko słuchał, ale i usłyszał moje słowa, których wypowiedziałem przecież tysiące? Kto współodczuwał, kto współczuł, gdy mówiłem o swojej chorobie? Kto uronił łzę? Kto był ze mną naprawdę? Kto jest przy mnie teraz?
Patrzył na tańczący i głośny tłum i … wątpił. Wątpił i cierpiał.

- Jakie znaczenie mają słowa? Czemu nie czuję się lepiej, gdy jest fizyczna bliskość? Przecież liczyłem na to! Przecież po to ich tu wszystkich zaprosiłem! Po to im tyle mówiłem! No tak, mówiłem, ale czy powiedziałem? – tak to gnębiły go kolejne myśli.  

Mężczyzna wodził wzrokiem po sali coraz bardziej cierpiący, lecz w pewnym momencie przyszło nieco inne pytanie: - A kogo z nich, tak naprawdę ja rozumiem? Z kim współodczuwam jego troski? Przy kim jestem blisko? Czy jestem przyjacielem? Wydawało mi się, że jestem przyjacielem, że jestem z nimi … - wątpił. Jednak wątpił.

Gdy jego wzrok okrążył salę już po raz któryś, dostrzegł z boku, przez szeroko otwarte tarasowe drzwi małe okrągłe światełko … wstał i poszedł ku niemu.

Gdy wyszedł na taras ogarnięty ciszą i ciemnością nocy, światełko okazało się księżycem w pełni. Dzięki niemu oddalił się nieco od hałasu, dymu, alkoholu, od ludzi i ich szalonego wirowania. Z tarasu przeszedł w głąb przylegającego doń ogrodu. Postawił parę kroków po mokrej skrzącej się milionami drobnych światełek trawie i nagle zrobił coś szalonego … zdjął buty. 
Natychmiast poczuł ulgę. Rosa obmyła jego stopy i nie tylko stopy. Poczuł że obmywa i chłodzi całe jego ciało …  i poczuł się bardziej wolny. Odszedł po rozległym trawniku jeszcze dalej i spojrzał w górę, na księżyc i jeszcze wyżej, na gwiazdy. Jego twarzy dotknął chłodny, nocny powiew wiatru.

To go uspokoiło, zniknęło wiele dręczących go pytań, lecz ból nie zniknął. Natychmiast przyszła mu do głowy dziwna myśl, że ten powiew to słowa, to rodzaj języka, którego do tej pory nigdy nie słyszał - nie słyszał, bo nie słuchał.
Przyszła następna dziwna myśl, by porozmawiać z wiatrem. Zamknął  oczy, skierował twarz w jego stronę i słuchał.

Nie wiedział, czy to alkohol, czy wielkość cierpienia, a może księżyc i gwiazdy, czy też może chłód rosy i wiatru sprawiły, że rozumiał słowa wiatru – poczuł, że docierają nie tylko do jego uszu, do skóry, lecz przede wszystkim do serca. Wtedy poprosił:

- Wietrze! Zaopiekuj się mną! Gonię za radością, szukam szczęścia, miłości, a znajduję cierpienie i smutek. Co mam zrobić? – ledwo pojawiła się w nim myśl niewypowiedziana słowami, a już poczuł odpowiedź na twarzy i w sercu:

- Mój drogi, ależ opiekuję się tobą od pierwszych chwil twego życia. Tyle razy mówiłem do ciebie delikatnie muskając twoją twarz i włosy, ale nie słuchałeś. Targałem i potrząsałem tobą mocno w czasie burzy, ale mimo to nie słyszałeś. Minęło kilkadziesiąt lat twego życia a ty niczego się nie nauczyłeś. Przede wszystkim nie nauczyłeś się słuchać. Nie zauważyłeś, że uszy mogą usłyszeć tylko hałas i puste, nic nie znaczące słowa, natomiast prawdę możesz usłyszeć tylko sercem. Nie zauważyłeś też, że twoje cierpienia pojawiały się właśnie po to, by cię nauczyć słuchać głosu serca, ale i też by mówić jego głosem.

Teraz zwołujesz przyjaciół i ogłaszasz im: Zaopiekujcie się mną! Bądźcie razem ze mną w moim bólu, w mojej samotności, zabierzcie ode mnie mój smutek!
Mój drogi, zastanów się czy postępując w ten sposób jesteś przyjacielem dla tych, których nazywasz przyjaciółmi? Twoja prośba jest wyrazem twego egoizmu, braku miłości, jest wyrazem strachu.
Zauważ, czy czujesz się szczęśliwy, radosny, gdy przyjaciele mówią ci o swoim smutku i nieszczęściu?

W takim razie, może zamiast zabiegać o litość, o opiekę, o współczucie, coś byś im ofiarował? Może ziarna prawdziwej przyjaźni, miłości, radości? Może zaczniesz wreszcie słuchać ich przy pomocy serca i mówić do nich sercem?  

Potrzebujesz zrobić  tylko jeden krok: najpierw poszukaj miłości i przyjaźni w sobie, bo nie możesz dać tego czego nie posiadasz. Więc widzisz: miłość i przyjaźń to praca nad sobą, a nie poszukiwanie jej w zabawie, czy u swoich przyjaciół, innych ludzi. 

Naucz się jednej rzeczy, naucz się bycia samemu ze sobą, odważ się na to. Uciekasz do ludzi, bo boisz się samego siebie, a póki się boisz nie znajdziesz miłości. 

Tylko w samotności odnajdziesz miłość. 
Nie uciekaj, nie szukaj, a ją odnajdziesz. 
Tak, trzeba odwagi by być samemu ze sobą. Więc bądź odważny.

Ty sam jesteś twórcą swego szczęścia, radości, zdrowia.

Nikt inny. Więc nie szukaj, lecz dawaj! Nie proś o opiekę, o współczucie, bo to egoistyczna i zbrodnicza prośba – zbrodnicza wobec ciebie samego. Zrozum to!
Każdy ma w sobie dary, których jeszcze nie odkrył i nie używa.  Wszyscy mają w sobie miłość, radość, lecz nie wszyscy to zauważają  i rozumieją, i dlatego gdzieś ciągle szukają:  w innych ludziach, w przygodach, w zabawie.  Kierują oczy w stronę ludzi i świata, a nie spoglądają w swe serce. 

Cierpienie jest po to, by się tego właśnie dowiedzieć o sobie. Jest jednak ono tylko dla nas, a nie po to, by prosić o opiekę by się nim dzielić.

Dlaczego  tak dużo cierpienia do ciebie przychodzi? 

Właśnie z powodu niezrozumienia. Przychodzi uparcie i stale - aż zrozumiesz czym ono jest. 

Człowiek po raz pierwszy poczuł, że nie musi wracać do zabawy, by prosić o opiekę. Zrozumiał, że teraz może wrócić, nie po to by prosić o opiekę lecz by słuchać i mówić sercem. Po raz pierwszy poczuł też, że nie potrzebuje miłości i przyjaźni – nie potrzebuje, bo ją ma i zawsze ją miał.

Poczuł się radośnie, właśnie wśród gwiazd, księżyca, z chłodną rosą na stopach, z wiatrem na twarzy, we włosach, poczuł się radośnie w ciemności i ciszy. Tak się poczuł mimo, że był sam. 

Poczuł, że może zaopiekować się sobą samym, że może być na tyle odważnym, by nauczyć się być samemu ze sobą. 

Teraz, tu, w tej chwili, poczuł, że ma w sobie wiele ziaren, którymi musi się zaopiekować by wykiełkowały. Odkrył, że ma już wszystko co potrzebne: ogród czyli samego siebie, ziarna, odwagę. 

Wrócił i wniósł tę nowo odnalezioną radość do zabawy. Dał ją z serca dla wszystkich. 


Piotr Kiewra 

piątek, 26 grudnia 2014

Tatrzański wiatr

- Wietrze, czy mógłbyś mi pomóc? Tu w górach odczuwam coś dziwnego, odczuwam ciszę: ciszę gór, twoją ciszę, ale też sam się wyciszyłem, jest we mnie więcej spokoju i radości. Jest więcej niż do tej pory. Ale mam wrażenie, że to jest chwilowe, związane tylko z tym miejscem. Boję się, że gdy zejdę w doliny, gdy wrócę do codzienności, zniknie też ta cisza. Znowu się pojawi niepokój, hałas, smutek. Co mogę zrobić, by ta radość, ten spokój, ta cisza trafiły do moich zwykłych dni? – zapytał człowiek.

- Oto moja odpowiedź: potrzebujesz zrozumienia. Podzieliłeś świat na góry i doliny, na smutek i radość, na ludzi dobrych i na złych, na zwykłe i świąteczne dni. Przypisałeś miejscom, ludziom, czasowi określone wartości i określone emocje. Poukładałeś świat wg swojej wiedzy wyniesionej z przeszłości.

Prawda jest inna.

Owszem cisza i spokój są naturalne dla gór, dla wiatru, ale są też naturalne dla ludzi, są naturalne dla ciebie. Bo cisza jest w tobie, jest we wszystkim. Wszystko jest połączone ze sobą, właśnie ciszą, uniwersalnym językiem.  Cisza jest zawsze, bo jest teraz. Nie ma czegoś takiego jak czas świąt, np. czas pobytu w górach, nie ma codzienności, jest tylko teraz. Cisza i spokój, radość są w tobie zawsze, czyli teraz, lecz ty zasłoniłeś tę ciszę myślą i jej dziećmi, czyli strachem, niepokojem, smutkiem, słowami, potokami słów. Używasz nadmiaru słów. Twoje życie zamiast odczuwania, zamiast bycia, to jest gadanie. Zagadujesz swoją duszę - świadomość, swoją radość, swój spokój, zakrzykujesz swoją ciszę, ale także moją, wszystkiego wokół. Robisz to ze strachu, że ktoś cię nie doceni, że nic nie znaczysz, że ktoś ci nie będzie współczuł, że ktoś cię nie pokocha. Zakłócasz ciszę, gadasz, bo pragniesz zwrócić na siebie uwagę i pragniesz wymusić na innych, by cię pokochano.

A oto jest to, co możesz zrobić: przestań gadać, przestań wymuszać, przestań zniewalać gadaniem, a odkryjesz ciszę też w swojej codzienności, w ludziach, w tym, co z pozoru złe, wszędzie. Bo cisza jest nie tylko w naturze, ona jest w twojej naturze, jest zawsze. Jest zawsze tam, gdzie jest miłość, bo miłość jest ciszą. Pokochaj a też staniesz się ciszą, staniesz się miłością. Pokochaj teraz! 

Na początek, stań z boku i popatrz na siebie, posłuchaj co mówisz, co chcesz powiedzieć, a zrozumiesz swoje intencje, zrozumiesz, do czego naprawdę używasz słów. Wtedy z każdą chwilą będzie ich mniej i mniej, a w ich miejscu pojawi się cisza. 

Jeśli pójdziesz o krok dalej odkryjesz, że jest ona uczuciem, językiem, sposobem komunikacji, czymś co łączy, uspokaja i daje bezwarunkową radość, mnóstwo radości.

Góry uczą ciszy. Zadałeś pytanie – odpowiedziałem. Teraz doświadczaj. Nic więcej nie mogę zrobić, powiedzieć, nauczyć. Zacznij doświadczać ciszy! Zacznij od teraz! Zacznij tutaj! – skończył wiatr.

Uśmiechnął się człowiek do gór, uśmiechnął do wiatru, uśmiechnął do siebie, a ten uśmiech dotarł do jego serca. Podziękował wtedy człowiek wiatrowi, górom, lecz podziękował nie słowem, podziękował ciszą.

I stał się ciszą, tak jak wiatr, tak jak góry.


Piotr Kiewra


Oto zwiastun serii filmików nagranych w Tatrach, zainspirowanych napotkaną tam ciszą:


czwartek, 25 grudnia 2014

Uzdrowić piękno świata


- Wietrze, jak uzdrowić piękno tego świata? – zapytał człowiek.

- Są tylko dwie odpowiedzi, a tak naprawdę jedna, zauważ to: 
Uzdrowić siebie! Gdy ozdrowieje piękno twego serca, ozdrowieje piękno świata. Piękno twego serca – miłość – jest lekiem. To pierwsza odpowiedź.

Druga. Przestań naprawiać świat, przestań walczyć o naprawianie czegokolwiek, poza sobą samym. Świat uzdrowi się sam, gdy ty ozdrowiejesz, gdy twoje serce wypełni się pięknem. – odpowiedział wiatr.

- Tylko ja mam się uzdrowić? A inni ludzie? W nich jest wiele zła. – niepokoił się człowiek.

- Tylko ty. Wszystko zaczyna się w tobie. Zrozum to. Zrozumienie tego uzdrowi ciebie, innych ludzi, zło, świat. Zrozum! – skończył wiatr i zbiegł z górskiego szczytu, na którym przez chwilę towarzyszył człowiekowi.


Piotr Kiewra 

sobota, 20 grudnia 2014

Pajączek

Kiedyś Ela, którą nazywano pajączkiem, już jako staruszka stanęła przypadkiem nad brzegiem rzeki i ujrzała zapłakaną i smutną, brzydką dziewczynę. Podeszła do niej i zapytała:
- Chciałabyś teraz zasnąć i nigdy się już nie obudzić? Chciałabyś, by twoje życie było tylko brzydkim snem? Zgadza się, moja droga?
- Tak. – odpowiedziała dziewczyna.
- To w takim razie powinnaś się obudzić. Ty teraz śnisz, więc się obudź! – powiedziała uprzejmie kobieta.
- Nie rozumiem! – wyłkała dziewczyna.
- Dobrze. W takim razie, jeśli zechcesz, opowiem ci o pajączku. Chcesz? – zapytała staruszka.
- Tak, proszę mi opowiedzieć!

Kobieta opowiedziała jej swoją historię …

Płacz, łzy, to była codzienność małej Eli. Gdy tylko otwierała rankiem oczy, opanowywała ją gorycz, przypominał się jej okrutny świat pełen złych ludzi, ich nienawiść i od razu pojawiał się płacz. Nie lubiła patrzeć w lustro, nie lubiła patrzeć na swoją twarz, na swoje ręce, nogi. Ona była brzydka i świat był brzydki. I na dodatek cały ten świat jej dokuczał, podkreślał jej brzydotę. Na każdym kroku mówiły jej to dzieci, woda w misce, kałuży i stawie. Nie lubiła bawić się z dziećmi i widywać ludzi. Chciała się gdzieś ukryć, by na nią nie patrzono, nawet słońcu miała za złe, że spogląda na jej twarz, choć widziała je najczęściej poprzez łzy.

Najbardziej znienawidziła szkołę, bo tam było najgorzej. Chłopcy i dziewczynki z jej klasy, z innych klas dokuczali jej przy każdej okazji, wymyślili jej nawet przezwisko: pajączek. Po jakimś czasie mówili tak do niej nauczyciele, a później też jej tatuś i mamusia. Powoli zaczynała zapominać swego imienia. Nie chciała słuchać ptaków, szumu wiatru, bo słyszała w ich pieśniach o brzydkim pajączku. Znienawidziła drzewa, bo te się z niej naśmiewały, układając swe gałęzie na kształt pajęczych nóg, znienawidziła róże i inne kwiaty, bo te krzyczały do niej: - „Popatrz na nas, popatrz jakie jesteśmy piękne, jak nas wszyscy kochają”.

Za to lubiła deszcz, bo nie musiała wtedy uciekać od ludzi, lubiła rzekę, bo jej szybki nurt nigdy nie odbijał jej własnego oblicza. Uznała ją za swoją przyjaciółkę i często nad nią chodziła. Tak, rzeka to jedyna jej oaza, jej własny, odludny kawałek świata, gdzie mogła być samotna i mogła spędzać czas bez złych słów i spojrzeń. Tutaj zapominała o pajączku, zapominała o nim jeszcze tylko w nocy, we snach. Wtedy była wolna.

Tylko w nich pojawiało się piękno. We snach wszystko było inne, przyjazne, dobre. W nich pojawiała się babcia. Tylko dla niej mała Ela była śliczną wnusią, jej oczkiem w głowie. Wraz z nią wkroczyła do świata wielu pięknych bajek. To był najszczęśliwszy czas w życiu, pełen dobroci, dobrego słowa, ciepła, pełen nadziei, dobrych ludzi, dobrze kończących się historii.

Gdy babcia odeszła, odszedł też świat, o którym opowiadała. Ela została sama. Już nikt więcej małej dziewczynce nie powiedział, że ją kocha, od tej pory nikt nie zapewniał, że jest najpiękniejszą wnusią na świecie.

W nocy była wolna, w dzień nieszczęśliwa. W dzień wszystko i wszyscy się z niej śmiali, a w niej rósł strach i bezsilność.

Gdy pewnego dnia mama w chwili złości powiedziała: 
- Ty naprawdę jesteś jak pająk, czemu Bóg pokarał mnie taką szkaradą? – mała Ela wybuchła gdzieś w środku, ale nie mogła już tego wypłakać, bo zabrakło w niej łez, zabrakło w niej miejsca na aż tak wiele bólu i cierpienia, zabrakło nadziei i wiary, więc pobiegła. Uciekła. To co powiedziała mama zabolało najbardziej, jak żadne inne słowo, jak żadne spojrzenie, jak żaden inny szturchaniec, popchnięcie, których doświadczała codziennie wiele. 
Uciekła wtedy z domu i nie chciała już do niego nigdy wracać. Biegła i biegła, chciała uciec jak najdalej. Po drodze gubiła łzy, jej drogę znaczyły małe, słone kropelki żalu, małe krople wielkiego nieszczęścia. Wszędzie widziała ludzi – pająków, nawet drzewa które mijała, zwierzęta przybierały postać pająków i śmiały się z niej. Przybiegła zmęczona nad rzekę, usiadła na jej wysokim brzegu, a tuż obok na kołysanej wiatrem trawie zobaczyła pajęczynę, a w niej pająka. Rozpłakała się jeszcze bardziej, bo nawet on – jej przybrany brat, wydawał się z niej śmiać. Poczuła się jak złapana w sieć.

- Żadnej pomocy, żadnego ratunku, żadnego przyjaciela. Słońce, wiatr, drzewa, wszyscy ludzie, odwrócili się ode mnie, zdradzili, śmieją się ze mnie. - żaliła się w duchu.

Spojrzała na wodę w rzece i powiedziała: - Tylko ty jesteś mą przyjaciółką, tylko ty mnie zrozumiesz, tylko ty mnie przyjmiesz, z tobą się zaprzyjaźnię i … - wskoczyła do wody. Nie próbowała płynąć, chciała w niej zasnąć i już się nigdy nie obudzić. Po co? By się z niej śmiano, by nazywano ją pająkiem? Po co walczyć? Po co przeciwstawiać się tej nienawiści? Po co? I tak nie da rady, jest za słaba. Wszyscy są przeciwko niej – nawet jej mamusia. Po co? - Została więc pod wodą. Powiedziała sobie: 
- Zasnę tu. Woda jest moją przyjaciółką, sen jest moim przyjacielem. Nie chcę się budzić! - tak się zrobiło błogo, tak dobrze, nikt jej już nie będzie dokuczał, nikt z niej się nie będzie śmiał, nikt w tej wodzie nie będzie widział jej łez. Nawet rzeka nie zobaczy ich już nigdy więcej.

Woda ją niosła, a ona poddała się. Powoli zaczęła zasypiać i  pojawił się sen, a w nim babcia. Znowu tak jak dawno, dawno temu, gdy jeszcze nikt nie nazywał ją pajączkiem, pochylała się nad jej łóżeczkiem i mówiła do niej cicho: - Zaśnij, zaśnij moja mała, śliczna Elżuniu. Głaskała jej małą główkę, a gdy ona nadal nie mogła zasnąć babcia śpiewała jej kołysankę. Ela ucieszona poprosiła: - Babciu! Opowiedz mi bajkę, proszę!  
Babcia zaczęła swą opowieść, tym razem o bazyliszku, potworze, który zabijał swoim spojrzeniem i strachem, który wzbudzał u ludzi i wszelkiego stworzenia.

- O jejku! Babciu, czemu mi to przypominasz? Czyżbyś ty też chciała mnie zdradzić? Czyżbyś, moja kochana babciu, też chciała mi dokuczyć? – wykrzyczała z wielką pretensją i żalem dziewczynka. Babcia jednak kontynuowała, a Ela zapadając w coraz głębszy sen, słuchała zdumiona.

– Czy ktokolwiek, kiedykolwiek zastanawiał się, co czuł bazyliszek, jak bardzo się bał, co przeżywał, gdy uśmiercał swoim widokiem? Tylko ty, mój pajączku, jesteś w stanie go zrozumieć, tylko ty jesteś w stanie zrozumieć jego strach, tylko ty możesz wiedzieć, co on czuł. A może jego strach był znacznie większy, może jego cierpienie było gorsze, niż tych wszystkich, których on uśmiercał? Tylko ty możesz poznać tę prawdę i tylko ty możesz zanieść tę prawdę ludziom! Tylko ty, tylko ty! Więc obudź się! Obudź się teraz! Obudź się moja śliczna wnusiu i kochaj wszystkich. Obudź się i kochaj. Tylko to się liczy, wszystko inne nie ma znaczenia. Nie bój się już więcej i kochaj. Obudź się! – coraz głośniej krzyczała do niej babcia, a ten głos coraz głębiej docierał do śpiącej dziewczynki. 
W pewnym momencie Ela obudziła się, wypłynęła na powierzchnię, wyszła z wody. Tuż obok dłoni zobaczyła kwiatek pokrzywy i wykrzyknęła do niego zdumiona: - O jejku, jaki jesteś śliczny, mój malutki!

Gdy spojrzała nieco dalej, na pobliskie drzewa, gdy usłyszała szept wiatru, śpiew ptaka, gdy poczuła na sobie słońce, wykrzyknęła:

- O Boże! Wszystko: drzewa, wiatr, ptaki, słońce, mówią - kocham. O Boże, byłam ślepa, głucha i nieczuła. Spałam i w dzień, i w nocy.  

Rozejrzała się wokół. Jej zdumienie rosło z każdą chwilą. Patrzyła na zupełnie inny świat. Wszystko wokół było takie piękne, żywe, kolorowe, przyjazne. Spojrzała na swoje odbicie w wodzie. Niby nic się nie zmieniło. Jej ciało było takie jak wcześniej, ale ona widziała siebie zupełnie inaczej. Poczuła, że jest pogodzona ze swoją brzydotą. Od tej pory jej brzydota stała się piękna, bo ona ją pokochała.

Poszła zdumiona w świat poznawać go na nowo.

Pokochała zarówno tych, którzy jej nie oceniali, lecz także tych którzy śmiali się z niej i dokuczali.  

Rosła, i mimo, że nadal była brzydka, coraz mniej śmiano się z niej. Pajączek odpowiadał na zaczepki uśmiechem, a gdy jej mówiono, że jest brzydka jak pająk, ona odpowiadała:
- Wiem, ale nic na to nie poradzę i dobrze mi z tym. Nie ma to dla mnie znaczenia, ale cieszę się, że inni są piękni, nie zazdroszczę im. Uroda ciała, to tylko forma, to takie ubranie dla duszy, dla serca, i nie po ubiorze się ocenia.

Pajączka widywano najczęściej radosnego, uśmiechniętego, widywano też smutnego, płaczącego, ale nie były to łzy z powodu swojego nieszczęścia.  W takich chwilach jej kochające serce wspierało innych, jej radość dodawała otuchy nieszczęśliwym. Każdy, kto spojrzał na pajączka, to coś w nim się zmieniało, tak jakby słońce zaświeciło, jakby się niebo otworzyło.

Dziewczynka zrozumiała, a to zrozumienie dodało jej wiele siły, posiadła moc wzmacniania nadziei i wiary u innych. Zrozumiała, że ona kiedyś, jak bazyliszek, uśmiercała swoja brzydotą, a dziś przebudzony pajączek uzdrawia swoją pogodą, swoją ciszą, swoim wewnętrznym spokojem, swoją wewnętrzną urodą - miłością.

Od tej pory nikt, nigdy już się z niej nie śmiał, bo coraz więcej rozumiała: - Nikt nie odrzuca mnie, odrzuca tylko wyobrażenie o mnie, odrzuca to, kim jestem wg niego, wg jego spojrzenia, jego mniemania, odrzuca moją formę, brzydotę mego ciała, a ja to nie tylko moje ciało. Zrozumiała, dlaczego tak się dzieje; ludzie nie akceptują innych dlatego, że nie akceptują siebie. Odrzucają czyjeś wizerunki, bo nie akceptują, nie kochają siebie i swoją nienawiść do siebie przerzucają na innych, a wtedy potrafią przerysować cudzą szpetotę, zło tkwiące w innych. Ich nienawiść do własnej brzydoty każe im niszczyć wszystkie lustra, bo w każdej brzydkiej istocie widzą swoją własną niedoskonałość. Boją się, że ktoś to odkryje i im więcej w nich strachu, tym bardziej są agresywni,  tym bardziej nienawidzą i dokuczają innym.

Zrozumiała, że bazyliszek, był najbardziej lękliwą istotą pod słońcem,  stąd jego  zdolność do wzbudzania strachu w innych, do uśmiercania tym strachem. Gdy zaczęła współodczuwać strach u ludzi, obudziła się. Wtedy łatwo jej już było kochać innych, bo zaakceptowała ich wszystkie wyobrażenia na ich i jej temat.

Przestała się bać i wszystko się zmieniło. Obudziła się i zniknął strach. Przestała oczekiwać od innych, że ją pokochają, a przede wszystkim tego, by oni się zmienili. To ona się zmieniła, a wtedy wszystko się zmieniło. To co przychodziło do niej od innych nie miało znaczenia, nie wpływało na jej samopoczucie, wręcz przeciwnie – przestała reagować, a zaczęła kochać. Im więcej dawali jej powodów, by ich nienawidzić, tym bardziej ich kochała i widocznie ta miłość ich odmieniała, bo przestali jej dokuczać, a później nawet zapragnęli jej towarzystwa, jej uśmiechu, pogody, ciszy, pozytywnej energii, mocy dzielenia się miłością, jej mocy wzmacniania. Ich ciała nadal były piękne, ale przy pajączku wypiękniały też ich serca i odkryły się dusze. 

I wtedy poczuła, że dostaje więcej niż daje.

To było wspaniałe uczucie. Zrozumiała wtedy, że jej misją – od chwili, gdy znalazła się na tym świecie – było być „pająkiem”. Miała zostać pająkiem, by zrozumieć i by dać coś od siebie innym, by pokochać, prawdziwie pokochać. By pokochać za bycie, a nie za coś, by znaleźć w sobie bezinteresowność i pomóc ją znaleźć innym.  


Dziewczyna przestała płakać, uśmiechnęła się do staruszki i po chwili obie kobiety poszły razem rozmawiając i śmiejąc się w głos.


Piotr Kiewra