Dopóki nie jesteś przebudzony, twoja miłość jest snem.
Nigdy nie wierzyła wróżbom Cyganek, innych wróżek, horoskopom. Przy okazji andrzejek, lania wosku, czy układania kart traktowała to jako zabawę. Nie wierzyła, zresztą tak samo jak w wygrane w totka, czy w otrzymanie czegoś za darmo od życia. Wg niej na wszystko trzeba było zasłużyć ciężką pracą. – Nie ma żadnej karmy! Są tylko nasze wybory! Jesteśmy kowalami swego losu! Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz! – często powtarzała.
Nigdy nie wierzyła wróżbom Cyganek, innych wróżek, horoskopom. Przy okazji andrzejek, lania wosku, czy układania kart traktowała to jako zabawę. Nie wierzyła, zresztą tak samo jak w wygrane w totka, czy w otrzymanie czegoś za darmo od życia. Wg niej na wszystko trzeba było zasłużyć ciężką pracą. – Nie ma żadnej karmy! Są tylko nasze wybory! Jesteśmy kowalami swego losu! Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz! – często powtarzała.
Dzieciństwo wywarło wielki wpływ na dużą część jej życia. To
co wtedy przeszła, kim była i kim chciała się stać, poparte ciężką pracą nad
sobą, sprawiło, że dzisiaj była inną osobą: wolną, nie obciążoną przeszłością,
cudzymi przekonaniami, pełną wiary, otwartą. Wierzyła, że taką jest: otwartą,
ufną, kochającą, pełną radości, optymizmu. Jednak parę pytań zostało bez
odpowiedzi, gdzieś czaił się jeszcze jakiś lęk, bo smutek powracał.
Mocno stała na swoich własnych nogach, nie poddawała się
wpływom. Zawsze miała własne zdanie, nie zawierała żadnych kompromisów. Nie
robiła niczego wbrew sobie, swojemu systemowi wartości. Wierzyła sobie, mimo,
że słyszała od wielu osób, często zupełnie inne opinie na swój temat: o
tkwiącym w niej strachu, o zamknięciu, o murach ją otaczających, egoizmie. Jednak
najbardziej bolał ją zarzut, że nie potrafi kochać. Często powtarzali go
mężczyźni, którzy – tak twierdzili – pokochali ją, a ona nie potrafi
odwzajemnić tego, nie potrafi, albo nie chce im tego oddać, nie potrafi się
zaangażować. Prawda, że było tych mężczyzn całkiem sporo. Wzbudzała w
mężczyznach jakieś niezrozumiałe dla niej pożądanie i odpowiadała im: jesteście
wszyscy tacy sami, myślicie tylko o jednym … i nie kończyła, chyba, że któryś z
nich domagał się rozwinięcia. Wtedy szczerze wyłuszczała co ma na myśli. Z tym
właśnie kojarzyła swoją otwartość: że potrafi powiedzieć co myśli, że ma odwagę
to zrobić, że nie boi się niczego stracić, że przy takich okazjach sprawdzają
się prawdziwi przyjaciele.
A ona wierzyła, ufała, że potrafi kochać. Nieważne co
twierdzą inni, ona kocha i wie co to jest miłość. Nie tylko wie, ale rozdaje
jej mnóstwo wokół. To nic, że niektórzy tego nie czują – może to oni nie wiedzą,
czym jest miłość, może oczekują czegoś od niej, a ona nie rozdaje niczego tym
oczekującym, ona po prostu kocha bezinteresownie, tak samo bezinteresownie jest
przyjacielem i kocha swoich przyjaciół. Nie musi tego okazywać, nie musi tego
mówić. Po prostu kocha i już. Jeśli ktoś tego nie czuje, to jego problem.
Zawsze dobrze czuła się wśród sporo starszych od siebie
ludzi. Tłumaczyła sobie to tym, że jest dojrzała, bardziej dojrzała, ze względu
na swoje życiowe doświadczenia i właśnie dlatego lepiej się czuje wśród
starych, dojrzałych ludzi. Starsze kobiety, wg niej, nie były już zazdrosne o
jej powodzenie wśród mężczyzn, a mężczyźni zamiast patrzeć na nią jak na obiekt
seksualny widzieli w niej więcej głębi, potrafili docenić jej inne przymioty,
nie tylko ciało.
Tak jak każda kobieta kochała swoje ciało, z tym, że w
odróżnieniu od większości innych kobiet konsekwentnie o nie dbała. Nie tylko o
dietę, ale i wszechstronny ruch: chodziła na siłownię, na której potrafiła z
wielką pasją ćwiczyć przez co najmniej dwie godziny. Uwielbiała biegać, póki
kolana jej na to pozwalały. Gdy odmawiały posłuszeństwa chodziła intensywnie z
kijkami. Mogła chodzić godzinami, kilometrami nawet w deszczu i burzy, po
śniegu i w zimnie. Kochała to.
Kochała też taniec i często rankami, gdy w domu nikogo nie
było, włączała głośno muzykę i tańczyła sama ze sobą przed lustrem. Właśnie
przed lustrem najbardziej dumna była ze swego ciała. Nikt więcej nie musiał doceniać
jej szczupłej i zgrabnej, kobiecej sylwetki, by się dobrze czuła. Kochała swoje
ciało, ale nie lubiła, a nawet ją irytowały komplementy na temat jej ciała, jej
seksualności, szczególnie od mężczyzn. Od razu zapalały się w niej jakieś
światełka: - Acha, oni coś ode mnie chcą. Prawią komplementy, bo czegoś
oczekują. Nie kupicie mnie. Ja nie jestem na sprzedaż. – Jej ciało było dla
niej, było jej świątynią i dlatego sprawiało jej przyjemność dbanie o nie. Ono odpłacało
jej za to samopoczuciem, kondycją, sprawnością, zdrowiem. Było jak kwiat wiosną,
jak wiecznie kwitnący, piękny kwiat. Ona jak ogrodnik, traktowała je z
czułością, a ono - mimo upływu lat - było coraz piękniejsze.
Uwielbiała samotne wycieczki rowerowe, szczególnie wiosną,
czy w pełni lata. Potrafiła wtedy odważnie zapuścić się w dalej oddalone od
miasta tereny, poszaleć pedałując ostro, gdzieś wśród podmiejskich ogródków,
albo jeszcze dalszych łąk, czy leśnych ostępów. Czuła się wtedy wolna. Pędziła
na rowerze z rozwianymi włosami, oddychając wolnością i świeżym powietrzem
pełną piersią.
Błogość wokół niej i wewnątrz niej.
Tego uczucia starczało jej na długo. Gdy tylko zdarzyło się
jej poczuć źle, gdy dopadał ją stres, od razu spontanicznie chwytała kijki, lub
siadała na rower. To rytuał, który budował jej poczucie szczęścia, odmładzał,
dodawał energii i sił do konfrontacji z codziennością. Pomagało zawsze.
I tak było dzisiaj. Po wyjątkowo ciężkich kilku dniach, z
gdzieś nagromadzonym smutkiem, napięciami, złymi energiami wyprowadziła rower,
dosiadła go i w kilka chwil znalazła się na drodze prowadzącej za miasto. Nie
zastanawiała się gdzie jedzie. Nie miała żadnych postanowień, po prostu jechała
gdzie oczy i nogi poniosą, aby szybciej i dalej, aby gdzieś gdzie spokój i
cisza, gdzieś gdzie jej przyjaciele: kwiaty, trawy, drzewa, gdzie jej
przyjaciel wiatr, gdzie jej aniołki: ptaki i motyle.
Dojechała do swojego ulubionego jeziorka połyskującego
pomarszczoną wiatrem wodą, wśród pagórków obsypanych kwiatami: makami i chabrami.
Położyła się na trawie, na szczycie, w słońcu, w pobliżu jej ulubionej kępy
niskich sosenek. Poczuła ciepło na twarzy, nogach, brzuchu, ramionach. Lało się
ono na nią z góry, spośród płynących po
błękicie, białych, lekkich, małych obłoczków ...
Jechała, jechała wśród tych obłoków. Czuła na sobie pęd
chłodzącego ją powietrza oraz delikatne, letnie, powiewy wiatru. Zapuściła się
gdzieś daleko. Od dłuższych chwil jechała już nie tylko utwardzonymi drogami,
ale gruntowymi, wśród zupełnie nieznanych dla niej kawałków świata. Przejechała
sporo kilometrów poprzez lasy, łąki, minęła jeziora, wsie. Po pokonaniu
dziesiątek zakrętów zorientowała się, że gdzieś się zagubiła. Widziała ludzi
gdzieś z dala, jak i gdzieś bliżej, idących, jadących, grzebiących w ziemi na
polach i w ogrodach.
Nie wpadała jednak w panikę. Nie był to jej pierwszy taki
raz. Takie spontaniczne wypady zdarzały się jej już wiele razy. Nie bała się.
Zawsze odnajdywała drogę i tym razem też będzie dobrze – tak się pocieszała.
W pewnej chwili zauważyła jednak, że w jednym z kół jest mało
powietrza. Gdy tylko zsiadła z roweru i dotknęła opony, poczuła dreszcze:
przebiła koło. To niedobrze. Jest daleko i co teraz?
Rozejrzała się dookoła. W pobliżu był tylko jeden człowiek,
coś robił w polu. Podeszła do niego, lecz zanim o cokolwiek go poprosiła, on
powiedział do niej:
- Tak, dziecinko naprawimy to. Nie martw się. – powiedział to
tak spokojnie, tak pewnie, z tak delikatnym i przyjaznym uśmiechem, iż od razu
spłynął na nią jego spokój, a ona podarowała mu swój własny uśmiech. Zastanowiło
ją tylko to, skąd on wie o jej problemie. Nie zapytała jednak o to.
On pozostawił swoją pracę w ziemi, odłożył narzędzia,
podszedł do leżącego w trawie roweru i wyciągnął zawiniątko, a z niego klucze i
zestaw do klejenia dętek.
- Wiedziałem dziecinko, że przyjedziesz tutaj do mnie.
Czekałem na ciebie. – powiedział. Ona potraktowała to jako żart, choć
powiedział to jak najbardziej poważnie. Przyjrzała się przy tej okazji jemu
uważniej. Był to staruszek, z długimi, siwymi włosami, sięgającymi mu do
ramion. Jego głowę i część włosów zakrywał spory, słomkowy kapelusz. Z daleka, sądząc po sylwetce, wyglądał dużo
młodziej, wręcz młodzieńczo. Tylko jego twarz wskazywała, że był to mężczyzna
przynajmniej siedemdziesięcio - może osiemdziesięcioletni.
On od razu przystąpił do naprawy koła. Zdziwiło ją
jednak to, że posiadał specjalny klucz, przy pomocy którego można było je odkręcić. Jej rower nie był typowym, popularnym sprzętem, pamięta, że musiała odwiedzać
specjalny warsztat w poprzedniej tego typu awarii. Tym bardziej dziwne
było to, że ten klucz, w żadnym przypadku, nie mógł pasować do jego własnego roweru.
- Nie dziw się, naprawdę czekałem tu na ciebie. A właściwie
było jeszcze inaczej, to ty szukałaś mnie. Masz do mnie sporo pytań, a ja mam
dla ciebie odpowiedzi, których poszukujesz. Nie wierzysz mi? Nie szkodzi. –
powiedział do niej.
I tym razem nie uwierzyła, pomyślała sobie jednak o nim, że
to wesoły staruszek, ze sporym poczuciem humoru. Całkiem sympatyczny starzec.
Bił z niego spokój, jego oczy i twarz, pełne było uśmiechu, takiego mądrego prawdziwego
uśmiechu pochodzącego prosto z serca, z duszy. Czuła się przy nim dobrze,
bezpiecznie i wiedziała, że jej pomoże, lecz jego zapewnienia potraktowała jako
żarty.
On kontynuował zagadkowo: - Zastanawiałaś się przed chwilą,
ile mogę mieć lat a ja ci odpowiem, że o czterdzieści trzy więcej niż ty. Lecz
to nieważne. Ty pojawiłaś się tutaj, by się dowiedzieć, czy potrafisz kochać, a
ja ci powiem, że potrafisz, choć nie wiesz, jak prawdziwa, czyli trzecia miłość
się objawia, jak się ją odczuwa. – tym razem, poczuła typowy dla siebie
wstrząs, gdzieś wewnątrz niej, a za chwilkę to samo pojawiło się w ciele.
To ją zastanowiło, zdziwiło, zaskoczyło i poczuła, że ten
człowiek nie kłamie, że … - zapytała
więc natychmiast: - Skąd pan wie, że ostatnio nurtuje mnie to pytanie? Skąd pan
wie o moim istnieniu? Skąd pan wie, ile mam lat?
- To proste. To pytanie nurtuje wszystkich ludzi. Skąd o tobie
wiem? Skąd cię znam? Na te pytania na razie ci nie odpowiem? Nie muszę
odpowiadać, to zrozumiesz sama, gdy skończymy naszą rozmowę. – zakończył z
uśmiechem, którego energia przelała się gdzieś w okolicę jej serca. Teraz już
wierzyła i czuła, że ufa temu człowiekowi, że jest jej bliski, choć nie
wiedziała dlaczego tak się dzieje.
- Trzecia miłość? A jakie są jeszcze inne miłości? –
zapytała.
- Dobrze. Widzę - czuję, że jesteś gotowa, by usłyszeć ode
mnie najważniejsze dla ciebie rzeczy.
Kochasz jak te maki, te które odwiedzałaś po drodze. One cię
kochają, one kochają wszystko. Rozdają swoją miłość bezinteresownie. One po prostu
kochają. Kochają i niczego nie oczekują, nawet wzajemności.
Mówię, że kochasz, choć jeszcze tak nie kochałaś, jak te
maki, bo ludzie tak nie potrafią
kochać. Nie potrafią, póki nie odkryją, że … potrafią.
Ludzie nie
wiedzą jak kochać, bo wydaje im się, że miłość to jakaś rzecz i że pojawia się, gdy jest jakiś obiekt tego warty. Teraz – w tej chwili – odkryłaś miłość
polnych maków. W takiej miłości, kochasz tak bardzo, że obiekt lub obiekty twej
miłości są tak ważne, jak ty. Ktoś kto cię tak kocha, akceptuje na wieki
wszystko co w tobie, zło, dobro, strach, twoje lęki, twoją nienawiść, wszystko, co widać i czego nie widać, bo ten ktoś, kocha twą duszę, jest z nią połączony
i kocha cię, bo tak naprawdę kochając ciebie kocha siebie samego, bo jesteś
jego częścią. Jego duch widzi całe twoje dobro, całą twoją tajemnicę.
Nie
przeocz takiej miłości, bo to niezwykle rzadka miłość. Jeden na miliony tak
kocha i to akurat ciebie i nie tylko ciebie, kocha też maki, drzewa, słońce,
wiatr. Nie przeocz. Taki ktoś nie przestaje kochać, bo odkrycie takiej miłości
sprawia, że staje się miłością a jej się już nie zapomina.
Pamiętaj, że tak kochający nie potrzebuje ciebie, więc jeśli
kocha, a nie jesteś na miłość otwarta, to on odejdzie i będziesz musiała go
odszukać, by się nauczyć tej miłości od niego. Wróci, bo to nieprzemijające
połączenie, to duchowe więzy, żadne inne. To rzadka miłość. Ona nie zabiera
wolności – wręcz przeciwnie, ona ją ze sobą niesie, ona uwalnia. Jedyne co
powinnaś, to stać się odpowiedzialną. Tak, bo miłość to odpowiedzialność. Gdy
jesteś otwarta, przyjmujesz, sprawiasz komuś radość i sama nią się wypełniasz.
Nagle odkrywasz, że ją masz, że ona jest w tobie i że możesz się nią dzielić.
To jest miłość maków, słońca, wiatru, ziemi, wody. To miłość
mędrców, to mistyczna miłość. Tylko mistrzowie ją odkryli i dlatego są
mistrzami.
U przeciętnych ludzi w czystej formie nie występuje, jeśli
się zdarzy to połączona, wymieszana z dwoma pierwszymi poziomami miłości. I
dlatego by ją odkryć trzeba zapomnieć, oczyścić się z fałszywych miłości.
Jeśli się zdarzy, że pokocha cię ktoś tak, jak kochają polne
maki – nie przeocz tego. Bądź otwarta, bo tylko wtedy ty staniesz się jak polne
maki.
Nie przeocz, bo tylko taka miłość, tylko ktoś kto tak kocha,
jest w stanie zaakceptować wszystko w tobie, wszystko. Nie spotkasz więcej
kogoś, kto kocha jak polne maki. Pamiętaj. To cichy poziom miłości, miłość bez
słów.
O dwóch pierwszych miłościach, nie warto specjalnie mówić, bo
tak naprawdę to nie są miłości.
Pierwsza to pożądanie, pragnienie posiadania
czyjegoś ciała. Trwa to krótko i jest bardzo płytkie, ale najbardziej głośne,
najmocniej wykrzykiwane i najwięcej przy tym obietnic, dużo krzywd i bólu. I
dużo zastoju, dużo niewiary w miłość, nieraz trwające całe życie zagubienie,
moc niezrozumienia. Trudno tu zrozumieć siebie i innego człowieka, bo zbyt
nisko się jest, a trudno objąć wzrokiem świat z doliny.
Druga to zauroczenie. Kocha się kogoś, tak jak różę za jej
piękno, za jej aromat, za jej niepowtarzalność. Kocha się za coś, czyli za przymioty
umysłu, ciała, za wiedzę, za bogactwo, za piękne słowa, za sławę, znaczenie,
styl bycia. To miłość poetów. Tacy ludzie mówią, że kochają, bo ich miłość jest
w głowie, a taka jest fałszywa. Nie może być prawdziwa, bo jest wyrachowana,
oparta na logice. Kochasz kogoś za to,
że jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo, standard, jakość życia, że jest
intrygujący, ciekawy, inteligentny, wyjątkowy. To zauroczenie. Jeśli tak pokochasz,
jeśli tak będziesz kochana, nie rozwiniesz się, nie odnajdziesz prawdy w sobie,
nie dowiesz się kim jesteś, bo pokochałaś ego, bo ktoś pokochał twoje ego, a
ego to fałsz, to pustka, to myśli i słowa, to rzeczy, coś co nie jest trwałe,
coś co dzieli a nie łączy, coś co jest chwilowe, coś czego nie możesz ze sobą
zabrać, gdy przestajesz istnieć. A miłość jest wieczna, tylko ona pozostaje, ona
jest twoim światłem i cieniem, ona jest wszystkim, oceanem wszystkich dusz.
Jeśli ją odkryjesz jesteś w oceanie, jeśli nie, póki jej nie odkryjesz
pozostaniesz w drodze, pozostaniesz bez radości, w ciągłym niepokoju,
cierpieniu, nieszczęściu, w ciągłej pogoni, pośpiechu, w ciągłym braku, w
ciągłej żebraninie.
Miłość, która jest w głowie, to tylko miłość z nazwy. A w ten
sposób kochają prawie wszyscy. Stąd tyle na świecie nieszczęścia, fałszu,
cierpień, gorączkowości, chorób, oceniania, strachu. Stąd tyle słów. Im więcej
słów tym mniej miłości, tym więcej strachu. Miłość nie idzie za słowami, ani
nie idzie za czynami, ona jest.
Bezinteresowna miłość to miłość za istnienie, za bycie, to
miłość maków.
Nie jest nią pożądanie i nie jest zauroczenie. Pożądanie zdradza
się zazdrością, zauroczenie słowami.
Lecz pamiętaj, jesteśmy ludźmi i póki nie wejdziemy na drogę
zrozumienia, odkrycia prawdy, prawdziwej bezinteresownej miłości, to
poszukujemy, błądzimy, kłamiemy, oszukujemy, krzywdzimy, obiecujemy złote góry.
Celem życia jest rozwój, coraz większe zrozumienie,
wzlatywanie na wyższe poziomy. Ktoś kto cię pożąda, lub jest tobą zauroczony
nie przyczyni się do twego rozwoju.
Tylko dzięki komuś kto pomoże ci odkryć
swoje wewnętrzne światło, prawdziwą wielkość, świadomość, duszę, możesz
wzrastać, rozwijać się, być szczęśliwą. I tak samo ty, jeśli nie pokochasz
prawdziwie, nie pomożesz nikomu w rozwoju, skrzywdzisz, sprawisz cierpienie, coś
zabierzesz, niczego nie nauczysz.
Jeśli się pokochacie oboje, to dla siebie nawzajem będziecie
mistrzami, i jedno za drugim będzie podążać. Nie żyjesz po to, by się dorobić i
po to by kogoś uszczęśliwiać, żyjesz po to, by się rozwijać. Możesz mieć tylko
jednego mistrza, bo w innym przypadku rozproszysz swoją energię, pokłócisz się
sama ze sobą.
Nie wierzysz we wróżby a ja ci dzisiaj wróżę, że pokochasz,
że oddasz miłość temu który kocha cię najgłębiej, najciszej. Tylko przy kimś,
kto cię tak kocha możesz się rozwijać w pełni, bo staniesz na rozdrożu,
zagubisz się, zatrzymasz się, upadniesz.
99,9% kocha tak jak kochają różę, tworzą relację z powodu
pożądania, albo zauroczenia. Jednak każdy musi przejść przez te fałszywe
miłości, ale nie może w tym tkwić całe życie. Szkoda czasu, czas się rozwijać,
czas podążyć za mistrzem i czas stać się mistrzem.
Przyjrzyj się polnym makom, to mistrzowie. Popatrz w słońce,
w niebo, otwórz się na wiatr. Odkryj ich miłość do ciebie i do całości.
Weź do ręki kamień, przekaż mu swoje ciepło, naucz się
miłości, obdarowywania na zimnym kamieniu. Pokochaj go z całej siły, całą mocą,
całą sobą. Jeśli tak się stanie, poczujesz to, poczujesz radość z
przepływającej przez ciebie energii. Poczujesz się otwarta, bo tylko otwarci
potrafią przepuścić przez siebie energię miłości, bo ona płynie jak rzeka. Gdy
to poczujesz, gdy tego się nauczysz na konkretnym obiekcie, prześlij ją
człowiekowi, zacznij ją rozdawać wokół, bez ukierunkowania, rozdawaj
bezinteresownie.
To daje wolność, uwalnia z więzów. Niczego już nie musisz,
ani walczyć, ani pragnąć, ani poszukiwać. Tylko dawać, obdarowywać, być
otwartym i pozwolić na przepływ.
Po co przyszedłem? Dlaczego mnie poszukiwałaś?
Oto moja wróżba, oto moja podpowiedź: słuchaj swojego
własnego głosu. Będziesz miała wiele wróżb, wiele głosów, nawet tych, którzy
mienią się twoimi przyjaciółmi, lecz ty słuchaj swojej własnej mądrości. Nie
słuchaj podszeptów, nie zmieniaj się, bądź taka jaka jesteś. Jeźdź rowerem,
kochaj polne maki i pamiętaj: nie przegap. Twój mistrz może być bardzo zwykły,
cichy, nieatrakcyjny. Ale poznasz go, bo pomoże ci w rozwoju. I w tym jego
misja, ale ty pomóż jemu i w tym twoja misja.
Otworzy ci schody w górę, oświetli twoją drogę. Poznasz go po
tym, że zaakceptuje cię taką jaka jesteś, w całej pełni. I będzie trwał. I
przede wszystkim będzie. Będzie otwarty na ciebie, na wszystko co od ciebie.
Jeśli przyjmiesz jego miłość sprawisz mu wielką radość, a ona spłynie też na
ciebie, bo otwarcie się na miłość, to otwarcie się na radość.
Pomożecie
sobie nawzajem wejść na wielką górę zrozumienia.
Ty potrafisz ją przyjąć. Wiem, bo przyjęłaś miłość polnych
maków. Potrafisz, więc jesteś blisko. Tylko się otwórz. I nie przegap.
Ścigaj się z wiatrem, rozmawiaj ze słońcem, kochaj polne
maki, lecz pamiętaj! Ty wspięłaś się już wysoko, więc nie wchodź drugi raz do
tej samej rzeki. Już raz w niej byłaś.
Oto moja wróżba, oto moja nauka, oto
moja miłość …
I jeszcze najważniejsze, tylko dobrze zrozum to, co teraz
powiem, dobrze się temu przyjrzyj, wpuść głęboko do siebie i zrozum to sercem!
To naprawdę bardzo ważne, dlatego zrozum to. Poświęć na to więcej czasu,
pomedytuj nad tym! Dobrze? A więc posłuchaj:
Nie idź za
swoją matką! Nie idź przeciwko swojemu ojcu!
Przebiegł ją jakiś dziwny dreszcz, a te dwa zdania już wpadły
gdzieś do jej wnętrza, jak do głębokiej studni. Coś nią wstrząsnęło i jakby
znalazła się we wnętrzu tej studni, jakby w jakimś tunelu …
Poczuła na sobie lekki chłód i otworzyła oczy. Niebo było
pomarańczowe, słońce właśnie zaszło. Podniosła się z ziemi, usiadła i spojrzała
na jeziorko …
- Spałam … Lecz wszystko pamiętam …
Kim był starzec? To ja - to mój wewnętrzny głos. Starzec to
moja własna, ukryta we mnie mądrość. Mam 43 lata i nie wejdę już do rzeki z
której wyszłam … -powoli docierały do niej kolejne słowa starca, jej własne
słowa.
Wstała, podniosła rower, poprowadziła go chwilkę łączką wśród
maków. Poczuła ich miłość. Poczuła, że jest otwarta, że przepływa przez nią
energia miłości polnych maków, że przepływa przez nią wiatr, przepłynęło
słońce. Nie zatrzymało się tylko na jej skórze, jego promienie, jego światło
przeniknęło przez nią i ogrzało już na wieki.
Przyjęła te energie i poczuła w sobie radość. To takie proste:
otworzyć się i przyjąć. To takie proste: obdarować.
Zatrzymała się na chwilkę, spod koła roweru podniosła mały
kamień. Mały, różnokolorowy, mieścił się w zamkniętej dłoni. Ogrzała go swoim
własnym ciepłem. Pomyślała o nim z wdzięcznością i wysłała mu energię miłości.
Czuła, że jest nią przepełniona. Wysłała ją polnym makom.
Wsiadła na rower i skierowała się na drogę do domu.
- Tak wiem, gdzie jest mój dom, już w nim jestem, a ten dom
jest otwarty, wypełniony energią, radością. Zawsze jest blisko. Nie trzeba go
szukać, za nim gonić. Noszę ten dom w sobie. Jestem domem. - pootwierała
wszystkie okna i drzwi i pozwoliła na przepływ.
Mknęła rowerem w ostatnich promieniach słońca jeszcze
widocznych wysoko w chmurach, a we wszystkim co mijała po drodze widziała i
czuła radość. Rower chyba też składał się z samej radości, bo był lekki jak
nigdy dotąd.
Tylko dwa ostatnie zdania starca zakłócały jej ciszę, to były
klucze do jej ciszy. Już je rozumie. Nacisnęła mocniej na pedały i pomknęła z
górki jak wiatr …
Piotr Kiewra