Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Z Tatrami w tle. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Z Tatrami w tle. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 18 marca 2018

Zmienność i niezmienność na Ornaku


5. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca


 

Idę Kościeliską, przechodzę przez mosty, przez Polanę Pisaną, przeciskam się przez tłum wycieczkowiczów z przewodniczką. Ona im opowiada o górach, o naturze, a część wycieczkowiczów sobie kpi, śmieją się, nie słuchają i pytają, gdzie tu … bar, bo … „Strasznie nam się chce piwa i golonki”.

Przewodniczka tłumaczy, że tu
takich przybytków nie ma, bo tu są góry, a nie miasto … a człowiek z okrągłym brzuchem do niej: „Ja to zmienię. Tu zbuduję to wszystko, czego nam tu brakuje.” Rozgląda się i szuka popleczników, patrzy na mnie i mówi: Ta pani też chciałaby piwa i dobrego jadła, a tu ktoś czegoś zaniedbał. Nie zagospodarował gór zgodnie z potrzebami ludzi pracy …” i
takie tam … A ja mu w odpowiedzi:


- Proszę pana, nie przyjeżdżaj pan tu więcej, bo góry nie tolerują takich budowniczych. Zrzucają w przepaść takich wielkich budowniczych, albo zrzucają im na głowę lawinę. Leczą w ten sposób tę chorobę, na jaką pan cierpisz. To tyle. – i poszłam, słysząc jak cała wycieczka śmieje się z
wielkiego budowniczego, łącznie z przewodniczką. Chyba moje słowa odczuł jak tę lawinę kamieni, bo po chwili przewodniczka mogła nadal mówić ze spokojem do wycieczkowiczów.

Tak mnie ten budowniczy „nakręcił”, że idę go „wychodzić” po Ornaku, a może i dalej. Skręcam, więc za schroniskiem ku Bystrej, ku
Przełęczy Iwaniackiej …

Spaceruję po Ornaku.

Jest tu ścieżka – ścieżka życia. Prowadzi dokładnie tam, gdzie ma zaprowadzić … nie do budowania, nie do niszczenia, nie do naprawiania, nie do tego, by stać się lepszym, większym … nigdzie nie ma zaprowadzić … dla mnie tworzy klimat do zrozumienia
… Nic więcej …

Tylko nie wiem, po co niosę w głowie tego wielkiego budowniczego z Kościeliskiej …

Tak, góry leczą z takich chorób, bo nikt z taką chorobą, nie wejdzie nigdy powyżej tatrzańskich dolin … tak, chorzy to czują i … zostają na dole …

Tam budują swoje chore
miasta, tam szerzą swoją chorobę wśród innych tak samo chorych … budują, budują, a gdy przyjdzie ich czas, patrzą na dłonie, a tu … nie ma nic. Aleksander Wielki też był wielkim budowniczym, zniszczył pół świata, by budować, a po całym jego dziele … z trumny wystawały jego puste dłonie …

… tak, historia, to głupia
nauka, nikt się z niej niczego nie nauczył … tylko góry uczą, tylko natura leczy tę wielką chorobę – chęć budowania – chęć przeistaczania prochu w proch … tak, tacy głupcy pozostają w swoich miastach i budują, i budują i są coraz bardziej nieszczęśliwi …

Przyjeżdżają w góry i mają wreszcie szansę coś zrozumieć, ale nie słuchają …
przewodników, a gór się boją … boją się ich prawdy …

Tak, budowniczowie, Aleksandrzy, boją się prawdy gór … bo boją się swojej własnej prawdy! Prześladuje ich syndrom pustych dłoni …

Po co walczyć? Po co ustalać przedmioty i podmioty, które mamy zniszczyć, które mamy tworzyć lub zmieniać wg
własnych wizji?

Tak sobie idę i zauważam, że wszystko w przyrodzie nas uspokaja, uczy poddania się, naucza ufności. Woda stąd i tak spłynie do morza, nic jej nie zatrzyma – żaden człowiek, żaden jego opór.

Nie zatrzymam wiatru, nie zmienię słońca – nie ustawię go w innym miejscu, wg moich
upodobań. Wiatr i słońce, woda, uczą mnie tego, gdzie jest moje miejsce w tym, co jest.

Gór nie przestawię, tych pięknych, zielonych „piegów” z kosówek na zboczach Ornaku, też nie przerobię wg ludzkiej mody. Dlaczego? Bo mogę tylko zepsuć.

Życie ustawiło wszystko wg
swoich zamysłów: góry, doliny, rośliny, zwierzęta, orły nade mną, słońce i wiatr, oraz ludzi na tej i na innych ścieżkach, a mi pozostaje tylko podziwiać, cieszyć się, być w relacji z tym wszystkim, współdziałać, a nie walczyć, nie zmieniać. Wspólnie z tym wszystkim oddychać. Nic mi do tego, by cokolwiek tu przestawiać. …

Znalazłam na Ornaku ogrody
zaprojektowane przez naturę, takie mini ogródki. Dbają o siebie same, nikt ich nie uprawia, nie projektuje, a one są … i są najpiękniejsze … ogrody Semiramidy to nic przy tych, to zmarnowana ludzka energia … tylko, kto je zauważa, kto w tym kawałku, w tym metrze kwadratowym natury, widział ogród? No, kto?

… Szłam sama. Co zapamietałam z Ornaku? Ścieżkę. Moje uczucie na tej ścieżce. Dalej była Bystra, był Starorobociański, inne cele, lecz one nie były we mnie … we mnie była droga … niekoniecznie ku nim, po prostu była droga …

… liczą się nie cele, nie plany, liczy się to, co się wydarza w drodze. W drodze jest życie.
Droga jest życiem. Życie jest drogą. Ku czemu? Wiem, że nie ku górskim szczytom. One są tylko metaforą. Górska droga jest tylko metaforą życia. Jest piękną, poetycką, prawdziwą drogą. Jest prawdziwa, bo są tu łzy, pot i ból … samo życie … Jest ekstaza. … To nie zwykły uśmiech, to nie zwykła przyjemność, to nie pospolite zadowolenie, to nie ludzka
radość, to ekstaza, to boska radość, to „coś”, czego nikt nie widzi, nawet ja, gdy patrzę w lustro duszy.


To „coś”, co czuję. … i chyba po to chodzę, by odnaleźć uczucia, by odnaleźć serce, bym je odnalazła, by znaleźć to, co zagubione na innych ścieżkach …


Później przyszła chmura, opadła mgła na wszystko i zmienność znikła. Znikła cała powierzchnia, ukazało się niezmienne. Wiele kroków, a nic się nie zmienia … dowodzenie przejęło serce – uczucie. Tak, to ono dotyka niezmiennego. Głowa „żyje” zmiennym, tym, co widzi na powierzchni, stąd jej chaos, stąd częste „nie”. Serce i dusza są w niewidzialnej mgle
niezmienności … stąd u nich spokój i cisza … stąd ufność … stąd ciągłe i niezmienne „tak” …

… To, co na powierzchni jest zmienne: zmieniają się ubrania na ludziach, starzeje się skóra, zmienia się ciało, w końcu przemijamy. Tak samo w przyrodzie, drzewa zmieniają swój wystrój w porach roku, rosną, kwitną, rodzą nasiona,
ale jest też coś się nie zmienia. Coś, co w tych drzewach trwa, co przechodzi z ojca i matki na syna …

… Uległam iluzji zmienności. Tak, to, co widzę się zmienia, a to, czego nie widzę, to, co czuję, jest niezmienne. To, co widzialne jest podzielone i dzieli, to ukryte jest połączone i łączy. Czuję, że to „coś” jest zawsze ze mną, jest we mnie,
jest mną, reszta przychodzi i odchodzi …

Takie są ścieżki na Ornaku i takie są w ogóle ścieżki – widoczne i niewidzialne, jest na nich zmienność i jest niezmienność. Tylko jedne są prawdziwe …


Budowniczowie są nieprawdziwi, bo oni sami i ich
dzieło przemijają, a ich prochu nie da się odnaleźć, nawet tylko po jednym halnym wietrze.


 

Piotr Kiewra

sobota, 17 marca 2018

Nosal i Pęksowy Brzyzek na niepogodę


4. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca

 

… siedzę w niepogodzie na Nosalu. Obok sporo ludzi. Rozmawiają … w chwilach ustąpienia mgły fotografują widoczki. Wśród nich jedna kobieta. Bardzo smutna. Patrzy w dal, przez tę mgłę i co widzi? Widzi swoje problemy, widzi swoją samotność, widzi przeszłe i przyszłe upadki, widzi bezsens ścieżek życia, bezsens istnienia gór na tych ścieżkach … O Boże, jak ja mam jej wytłumaczyć, że to ona projektuje to swoje widzenie, że widzi to, co chce widzieć?

Nie powiem jej. Nie odezwę się, bo zobaczyłam ją i wyczytałam ten stan z jej oczu i postawy, by to mnie obudziło. … A skoro chodzi po górach, to jej podpowiedzą, co jest prawdą, a co nie ... Chyba poczuła, że to tu znajdzie, właśnie na górskich ścieżkach, bo tu jest … ucieszyłam się. Ale …

No tak, kim ja jestem, by się wtrącać między nią, a Tatry? Nie chcę być nauczycielką, to nie moje powołanie, hihi. A poza tym, nie lubię nauczycieli, hihi. Nie pocieszę jej. Niech idzie dalej. Ścieżki jej podpowiedzą …





Leje, a ja siedzę pod folią na Pęksowym Brzyzku. Pusto tu. Cieszę się, że tu przyszłam. Tu, na tych wąskich ścieżkach między grobami uczę się, co jest ważne, które z górskich ścieżek i z tych życiowych dróg, są ważne. To mówią mi Ci wielcy ludzie. Ich usta milczą, lecz ich dusze śpiewają, co ważne, a co trzeba sobie odpuścić.







Tak, wszystko, czego nie przytargali tu ze sobą, do swych własnych grobów, jest nieważne. … Nawet ten proch, co po nich pozostał, jest nieważny – on tylko przypomina o tym, co ważne, tym, co tu przychodzą.

Coś zostało … To tu jest i jest wszędzie, na każdej ścieżce.

Cieszę się, że pada deszcz i że mnie tu przyprowadził. To piękny dzień! …


 

Piotr Kiewra

czwartek, 15 marca 2018

Tatrzańskie ścieżki

3. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca


Dzisiaj trzecia część, otwierająca całą serię kolejnych fragmentów publikowanych tematycznie, dotyczących albo konkretnej tatrzańskiej ścieżki, albo opisanej szerzej przygody, albo wypowiedzi natury osobistej, czy wręcz mistycznej. Życzę przyjemnej lektury, inspiracji i …  i spotkania z „coś”.
Pisałem ostatnio o podarowanym mi pamiętniku pasjonatki górskich wędrówek. Gdy zrozumiałem, co poprzez ten pamiętnik chciała wyrazić, co chciała oddać słowem, a czego słowem oddać się nie da, przejrzałem swoje tatrzańskie zdjęcia. Zestawiłem jej odczucia używając jej słów, wybranych z pamiętnika, oraz moje fotki w kilkudziesięciu odcinkach. Na pewno nie oddam uczuć, bo słowa to nie serce i dusza, ale jakże inaczej mógłbym to zrobić?
Może uda mi się to przekazać … ale to też zależy od Ciebie, czytelniku. Jeśli odnalazłeś/odnalazłaś w swoim wędrowaniu to „coś”, to ten tekst jest dla Ciebie i zrozumiesz „duszę pamiętnika”.
Tak, ten pamiętnik ma swoją duszę. Tak to postrzegam, spomiędzy słów w nim zawartych przeziera dusza …
Oto tych parę wybranych zdań, nieraz ich fragmentów, zlepek słów, nieraz pojedyncze słowa, wyrwane z kontekstu, wyrwane z konkretnej daty i zdarzenia, ale nie o historię tu chodziło, o coś znacznie większego niż wspomnienie, historia, przygoda. To są odkrycia …
..
Przeglądam czasem pamiętnik, moje wcześniejsze wpisy i czuję to, co wtedy, gdy tam byłam, we mnie się działo. Góry przeminęły, wrażenia estetyczne, zmęczenie ciała, jego radość z doświadczania kontaktu z naturą, przeminęły. Coś zostało … Co? A jak mam to powiedzieć? Nie potrafię …
Nie mam za dużo zdjęć, tylko kilka. Ktoś je robił i oczywiście zobaczył szczyty, mnie na ich tle, a ja w tym czasie widziałam coś zupełnie innego. Tylko nie wiem, czy widziałam to oczami. Chyba nie …
Czym są góry? Za co je kocham? Nie wiem. Nie mam pojęcia. Żadna definicja, żadne uzasadnienie nie przychodzi mi do głowy. To chyba znak, że to nie jest sprawa głowy. Ona tego nie zrozumie …
Dzisiaj szło przede mną dwóch panów. Jeden z nich był „dość” ciężki, jak na ten szlak. Rozmawiali. Jeden do drugiego, ten grubszy: „Wszystko byłoby dobrze, gdyby tam nie trzeba było aż tyle maszerować. Po co ta cała droga? Żeby można tak tam wskoczyć” …
I tak dalej sobie panowie gadali. W duchu się śmiałam, lecz później zrozumiałam, dlaczego on to wypowiedział … bym zrozumiała, że tu chodzi o ścieżkę, a nie o szczyt. Chodzi o wędrowanie, a nie o bycie na szczycie …
Od pewnego czasu jest we mnie takie przekonanie, odczucie, iż góry to nie szczyty, to nie doliny. Tatry to nie Rysy, Świnica, Kościelec i Granaty. Tatry – góry, to … ścieżki … to wędrówka … to życie …
… Jakaś kobieta płakała dziś na szlaku, bo bolały ją nogi. Podeszłam do niej i spytałam, co się dzieje. Mówię do niej: „Mi mój ból sprawia radość. Takie jest życie – jest ból i jest radość bycia na szczycie.” Była w stanie zrozumieć tę radość na szczycie, lecz bólu na ścieżce, nie.
No cóż, chyba za mało chodzi po górach? Chyba za mało gór i dolin w jej życiu? … tak, cieszę się bólem, bo to cena poznania, to coś, czym się płaci za doświadczanie gór, ale przede wszystkim za poznanie, czym jest życie, czym jest ta górska ścieżka, zwana życiem …
Chyba wreszcie nauczyłam się chodzić bez planowania ścieżek. Życie daje mi znaki, samo mnie prowadzi. Zawsze jest jakiś znak. Dzisiaj poszłam ku tęczy, innym razem za motylem, kiedyś na mojej mapie usiadła mucha, czy chrząszcz i w ten sposób owad wskazał mi ścieżkę. Ktoś poprosił mnie o bycie przewodnikiem dla kilkuosobowej rodziny, powiernikiem tajemnic, pocieszycielką w smutku. Ktoś inny uczynił mnie uczennicą, hihihi. Spontaniczność uczy mnie ufności, a ufność pozwala mi być spontaniczną …
Chyba zaczynam rozumieć, kto z ludzi na ścieżce wędruje, bo kocha góry, a kto chodzi poszukując miłości … Dlatego omijam Giewont, dlatego przepuszczam pospieszne expresy …
To nie w górach jest tajemnica, lecz we mnie …
Dzisiaj miałam dwa dziwne zdarzenia. Pierwsze: siedzę sobie i patrzę w słońce i niebo, obserwuję chmury, a tu na moim ramieniu siada mały ptaszek. Posiedział sobie i poleciał.
Drugie: znowu siedzę patrząc w zieleń hali wśród leśnych ostępów, nagle, na odludziu, z lasu wychylił się misiu … patrzy na mnie … dziesięć kroków ode mnie … o dziwo, nie przestraszyłam się … poszedł sobie swoją ścieżką, a ja swoją. …
Rozumiem, że gdy się nie boję, nic nie jest dziwne …
Przeszłam dzisiaj od wschodu do zachodu słońca, w upale, całą Ścieżkę nad Reglami, z Kuźnic do Chochołowskiej i z powrotem. Nogi mnie niosły. Nic im nie dyktowałam, ani nie hamowałam. Nie wypowiedziałam ani jednego słowa do siebie, tylko z dwieście razy „Dzień dobry” do ludzi na trasie, hihihi.
To tylko pozornie była ta sama droga. Nie było startu i mety, po prostu była ścieżka,
nie było czasu, była ścieżka,
nie było mnie, była ścieżka,
nie było słów, jedynie te pozytywne „Dzień dobry” i … uśmiech.
Najbardziej uśmiechnięte i pozytywne były moje nogi i ta ścieżka … we mnie …
Poszłam od Przełęczy pod Kondracką Kopą do Kasprowego. Usiadłam, gdzieś na grzbiecie z widokiem na Dolinę Cichą i Kondratową z drugiej.  Siedząc na kawałku mchu wśród skał i patrząc na orła w locie zapomniałam o ścieżce. Latałam razem z nim … Za to zapomnienie zapłaciłam biegiem z Kasprowego, by zdążyć przed zmrokiem. Podziwiam swoje kolana. Inni wędrowcy powinni mi ich zazdrościć, bo moje już nie wiedzą, już zapomniały, co to ból …
Chodziłam dzisiaj cały dzień, ale do końca nie jestem pewna, gdzie byłam … cały czas w chmurze i we mgle. Gdyby nie Potok Kościeliski i jego szum, pewnie nie miałabym, o czym napisać … Jego wymowność i poetyckość zaskoczyły mnie. Iluż dźwięków natury, duszy i serca nie słyszymy, bo zawierzamy w większości oczom  …
Odkryłam, iż oprócz tych ścieżek, które widzę są te niewidzialne, a słyszalne.       I dalej … oprócz tych, które słychać są jeszcze takie, które się czuje, a może jeszcze inne … oto moje tajemnice, odkrywane dzięki chmurom i mgle.
…  
To tyle z pamiętnika na dzisiaj. Wśród tych pięknych słów umieściłem sporo tatrzańskich fotek z moich wędrówek. Czy czujesz w tych słowach, w tych fotkach, czym jest wędrowanie przez góry i życie?

Piotr Kiewra

poniedziałek, 19 lutego 2018

Śmiech Sabały i droga ku słońcu

2. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca 


Z pamiętnika samotnego wędrowca - Kolejny fragment.
Część pierwsza pod powyższym linkiem

Wśród setek zapisków w podarowanym mi pamiętniku, z prawie 60 lat wędrowania po Tatrach, znalazłem takie dwa, z dwóch sąsiednich dni.

16 lipca. Późnym rankiem wyruszyliśmy z moją studencką bracią w góry. Szliśmy przez Zakopane na pieszo z dworca. W planie mieliśmy Giewont przez Strążyską. Pogoda przepiękna, słońce przypiekało. Giewont z oddali skrzył się okolony konturem świetlistości i zapraszał. Chłopcy popędzali dziewczyny, bo jak zwykle bardzo im się spieszyło, by „coś” zdobyć, by zaliczyć kolejną tatrzańską okazałość.

Mijaliśmy kolejne skrzyżowania, przeciskaliśmy się wąską uliczką, wzdłuż góralskich płotów, schnącego w podwórzach prania, wietrzonych wiatrem i słońcem góralskich pierzyn.

Za jedną z ostatnich chat, na małej łączce, przy samiuśkiej drodze siedział na jakimś zasłonietym kocem fotelu, stary góral. Siedział w bacowskim kapeluszu, spod, którego wychodziły długie, siwe włosy. Zwrócony twarzą do gór wpatrywał się …  chyba … w krzyż na Giewoncie. Gdy chłopcy go ujrzeli od razu ryknęli śmiechem. Podeszli bliżej i prosto do niego: - „Hej Sabało, jak tam dzisiaj będzie z pogodą, bo my, wiecie, chcemy na Giewont”. – stary zaśmiał się. Widać, że się wcale nie obraził i po góralsku coś im odpowiedział o pogodzie i dodał mniej więcej tak: - Straśne z was hałaśniki, hory takich nie lubiom i Giewont takich nie lubi. – i tu do mnie: - Ale ty „dziywka” jesteś inna, ciebie hory lubiom, bo żeś cicho, jako truśka. - Moja kompania wybuchła gromkim śmiechem, wytykając mnie palcami. Później przez całą drogę powtarzali: „Stary od razu zauważył, żeś dziwka. Górale znają się na ludziach, nie ma co.” I chichotom nie było końca i … zostałam „dziwką” dla tego towarzystwa. Pewnie mimowolnie się zaczerwieniłam na twarzy i gdzieś tam wewnątrz wszystko się we mnie zagotowało. Dopiero, gdy chłopcy zauważyli moje łzy, uciszyli się i dali mi spokój (przynajmniej w tej chwili, bo już od tej pory zwracali się do mnie per „dziwka”).

Spojrzałam na starca, Bogu ducha winnego „Sabałę”. Coś w nim było intrygującego. On też się śmiał, ale inaczej. Nie prześmiewczo jak ci chłopcy i dziewczyny, ale inaczej. Czułam, że muszę z nim pogadać, bo jego śmiech i te jego oczy mnie intrygowały jakąś tajemnicą. I dużo bardziej pociagały niż zdobycie „Giewonta”, niż wędrowanie i poznawanie gór w towarzystwie „hałaśników”.  Stary się śmiał, może nie w głos, może niezbyt wyraźnie na twarzy, ale gdzieś wewnątrz, całym sobą śmiał się. Podeszłam do niego, podałam mu rękę i powiedziałam: „dziękuję”. A on do mnie: „Uważaj na siebie, nie pędź jak te rozgorączkowane głowy!”

Ruszyłam za grupą. Ruszyłam, choć nie miałam ochoty.

Moja kompania przeleciała przez Strążyską jak wicher. Nie zaciekawiła ich łąka, potok, Siklawica, widok Giewontu z doliny, nie zainteresowało „menu” w schronisku. Parli do przodu jak ruskie czołgi, a ja za nimi jak pies na łańcuchu. Wtedy powiedziałam sobie w duchu: Dość! Nie będę niczyim psem, za nikim nie będę ganiać, do nikogo nie będę uwiązana. Nie jestem tu dla towarzystwa, ani tym bardziej do spełniania czyichkolwiek oczekiwań, ani oni nie są mi potrzebni do spełniania moich. By podziwiać, poznawać, by kochać góry, nikt nie jest mi potrzebny, żaden zawodnik, ani przewodnik gaduła. Nie potrzeba mi o nich wiedzy, potrzeba mi gór, ich obecności i mojej w nich obecności. Potrzeba mi uczucia, a nie gadania i biegania, potrzeba mi być, a nie zdobywać, potrzeba mi być, a nie wiedzieć.

Idę za nimi, ale obiecuję sobie w sercu i duchu, że ostatni raz jestem pudelkiem na smyczy. Koniec z tym!

Na Giewont nie wlazłam, bo po co? By się chwalić, by być dumną z siebie? By przebiec przez ten szczyt jak po olimpijskiej bieżni? Tutaj odgryzłam i odrzuciłam smycz. Wróciłam na kwaterę sama w ciszy.



17 lipca. Rano w chacie, w której nocowaliśmy zostawiłam u góralki kartkę do mojego hałaśliwego i pędzącego szybciej niż wiatr bractwa: „Idę w góry sama. Nie martwcie się wrócę cała i zdrowa wieczorem”.

Do gór nie dotarłam. Ruszyłam znowu drogą ku słońcu, do Strążyskiej, by pobyć sam na sam z tamtejszą łąką i potokiem … i idę, patrzę, a tu Sabała znowu sobie siedzi, tak jak wczoraj i patrzy w słońce, a w nim uśmiech, a w oczach łzy. Wydawało mi się, że górale to twardziele i nie ronią łez. Zatrzymałam się więc przy nim. A on nawet nie spojrzawszy na mnie, mówi: Wiedziałem, że przyjdziesz. Nie gniewasz się za „dziywkę”? To po naszemu dziewczyna. Chciałaś o coś zapytać?

Usiadłam obok „Sabały” na trawie, i zostałam do końca dnia (naprawdę jest do niego podobny - o ile pamiętam z gdzieś widzianej fotki, lub pomnika). Odpowiedziałam: - Nie, nie ma we mnie żadnego pytania. Ot przyszłam popatrzeć stąd na góry, w słońce. Nie mówi pan dzisiaj po góralsku.

- Nie jestem góralem. Jestem tu zupełnie przypadkiem. Przyjechałem do Zakopanego kilkadziesiąt lat temu, tak jak ty, z kilkoma przyjaciółmi, też hałaśliwymi i wesołymi ludźmi. I zostałem tu na zawsze … nie mogłem stąd odejść.

- Ma pan szczęście. Cieszył się pan Tatrami, na co dzień, pewnie zna pan je jak własną kieszeń. A teraz pan wspomina tamte piękne chwile, czyż tak? – zapytałam nieświadoma tego, jaka jest prawda.

- Nie dziecinko, byłem tam tylko raz. Tylko raz. Moi kumple i ja, jak to młokosy, pędziliśmy jak wiatr w te góry i już pierwszego dnia postanowiliśmy wdrapać się najwyżej jak się da. I ten pierwszy dzień wystarczył … Od tej pory nie postawiłem kroku w stronę gór. Choć każdego dnia tęskniłem patrząc na te wierzchołki, w te słońce. Prawdę powiedziawszy, to dawno temu, bardzo zazdrościłem słońcu, że tak codziennie odwiedza Tatry, że patrzy na te cuda i czerpie ich miłość, syci swą gorącą duszę. Zazdrościłem do tego stopnia, że wpatrywałem się godzinami w jego stronę, próbując sobie wyobrazić, na co patrzy i jak jest z tego powodu szczęśliwe.

I któregoś dnia, było to znacznie później, gdy już dojrzałem, olśniło mnie. Tak, to nie góry, to nie Tatry karmiły miłością słońce, lecz odwrotnie. Zrezygnowałem, więc z pośrednika i od tej pory patrzę na nie i dostaję mnóstwo ciepła i miłości. Nauczyłem się też oddawać swoją miłość. I teraz jestem jego uczniem. Zniknęła zazdrość, zniknęła tęsknota i towarzyszący jej smutek. Śmieję się, w sercu, duszy i w ciele. Jeśli płaczę, to są łzy, które płyną, bo się szczerze śmieję.

W mojej sytuacji potrzebowałem jakiegoś mistrza, by nie zwariować i nie zapić się na śmierć. Nie mogłem pójść i go szukać, więc on przyszedł do mnie, on mnie wybrał. Od tamtego czasu jest nim słońce.

I tak patrzę w stronę mojego mistrza i w stronę gór, i uczę się rozumieć. W każdy słoneczny dzień siadam tu i … patrzę. I tak to jest. – skończył.

Nie mogłam się oprzeć, by nie zapytać: - Co się wtedy wydarzyło, w czasie tej pierwszej wyprawy?

Zamiast odpowiedzieć odsunął koc … Tak, to był fotel, lecz na kółkach, a w miejscu, gdzie powinny być nogi, była gruba poduszka. Po chwili dodał: - Moich dwóch przyjaciół nie miało tyle szczęścia … - zamilkł i nadal lekko zmrużonymi oczami „rozmawiał” ze swoim mistrzem. Mimo gorzkiej prawdy czułam, że nie ma w nim smutku. Usmiechnęłam się do niego, chociaż nie byłam pewna, czy mój uśmiech jest szczery.

Pomyślałam, że daleka jeszcze droga przede mną. Patrząc na niego zrozumiałam jedno:

Można być szczęśliwym bez względu na to, co się wokół wydarza, bez względu na to jak gorzkie są nasze wspomnienia, i jak beznadziejna nasza przyszłość.

Można. Trzeba jednak odszukać „to” w sobie. Tego nie ma nigdzie indziej, tylko w nas.

Gadaliśmy długo, aż ognista kula schowała się gdzieś za smrekami i chatami.

Wtedy podziękowałam „Sabale”, za jego wielką naukę. Podziękowałam w duchu za podpowiedź intuicji: „Idź”. Dzięki ufności w ten wewnętrzny głos, dostałam to, czego szukałabym pewnie i ze sto lat.

Wniosek: Z naszej długiej rozmowy z twarzami ku górom i słońcu, wynotowałam kilka zdań, które „Sabała” wypowiedział.  Biorę je do serca:

„Góry kochają cichych. Cisi kochają góry. Cisza to język natury oraz ludzkich serc i dusz.”

„Bez względu na to, czy masz nogi, czy nie i tak „wędrujesz” przez życie samotnie.”

„Nie ma znaczenia, ilu masz przyjaciół i kochanków, żyjesz i umierasz samotnie.”

„W samotności więcej rozumiesz.”

„Cierpienie to chmury i góry zasłaniające słońce. To nie życie je nam stawia przed oczami, to głowa je tworzy.”

„Cierpienie nie wynika z samotności, wynika z niezrozumienia jego roli.”

„Cierpienie to początek drogi do uśmiechu i radości. Wtedy to, na początku, spotykamy góry i doliny. Trzeba przez nie przejść.  Nie ma innej ścieżki.”

„Słońce jest lekarzem ciała i duchowym mistrzem, gdy patrzysz na nie sercem i duszą. Tak jest z każdym obiektem, na który w ten sposób patrzysz.”

Piotr Kiewra  

środa, 14 lutego 2018

Samotny, górski wędrowiec

1. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca

Kilkanaście lat temu, przy okazji jakichś tam rodzinnych świąt, a może pogrzebu, spotkałem daleką, sporo ode mnie starszą, kuzynkę. Była cicha, nic nie mówiła, lecz gdy się od kogoś dowiedziała, iż chodzę po Tatrach, podeszła i … kilka godzin przegadaliśmy właśnie o górach. Gdy wyjechała, nie spotkałem jej więcej. Zapomniałem o niej. Przez ten czas, aż do zeszłego miesiąca nie miałem o niej żadnej wiadomości.

No i … miesiąc temu dostałem od niej paczuszkę, a w niej twardo oprawiony pamiętnik zatytułowany: „Moja miłość – Tatry”. W załączonym liście napisała: „Jesteś pierwszą osobą, która ma to w rękach. Nikt nigdy nie widział i nie słyszał zamieszczonych tu słów.

Kochasz góry tak jak ja, więc nie mogłam znaleźć bardziej odpowiedniej osoby, by powierzyć tajemnicę mego życia. Wiem, że piszesz opowiadania, w tym dużo o Tatrach, więc jeśli coś z zawartych tam rzeczy zainspiruje Cię, nie krępuj się i korzystaj. Tu jest całe moje życie, opisuję (jeśli da się to opisać – czuję, że nie) jedyną i wielką miłość mego życia. Są tam moje poszukiwania i odkrycia, są pytania, na które starałam się znaleźć odpowiedź, jest moja dusza i jest – na ile mogłam ją odnaleźć – dusza Tatr. Nie ma tam za wielu ludzi, bo prawie ich nie było w moim życiu. Tak, żyłam na uboczu, prawie tak dzika jak moje ukochane góry.

W pamiętniku znajdziesz słowa, których nigdy nie użyłam w relacjach z ludźmi. Ludzie mnie często pytali o różne rzeczy, prawie na żadne ich pytanie nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi – mało było we mnie słów - chyba Tatry były bardziej rozgadane ode mnie. Często, gdy je odwiedzałam one mówiły do mnie, coś do mnie szeptały, nawet krzyczały, a moje serce czuło ten przekaz. Twoje też czuje …

Gdy trafi do Ciebie ten liścik, teraz, gdy czytasz te słowa, mnie już nie ma, chociaż moja dusza, na pewno spaceruje gdzieś po ukochanych zakątkach i gdy znowu tam będziesz … pozdrów proszę, ją i moje ukochane Tatry! Pa!”

Przeczytałem pamiętnik, niejedna łza się w tym czasie cisnęła do oczu, może nawet niejedna spadła na te, dawno temu zapisane kartki. Już po kilku pierwszych wpisach znalazłem swój własny tytuł dla pamiętnika mojej kuzynki:


„Samotny, górski wędrowiec.”

Oto kilka zdań z niego:


9 sierpnia. Pierwsza moja samotna wędrówka. Jednak bezpiecznie jest być kobietą, hihi. Byłam na Rusinowej Polanie i na Gęsiej Szyi. Cieszyłam oczy i duszę górami i samą łąką. Pasłam owce. Było tak ciepło i tak … bezpiecznie, że zostałam na łące, wśród owiec, a pod rozgwieżdżonym niebem, na noc.

10 sierpnia. Rano na śniadanie były oscypki i jagody. Wyruszyłam z Rusinowej na Halę Gąsienicową. Po drodze spotkałam misia. Też zajadał jagody i chyba mnie nie zauważył. Tatry lśniły słońcem, a najbardziej Kościelec i chyba, dlatego postanowiłam na niego wleźć. Tak mnie olśnił, ze stałam się ślepa na przestrogi innych wędrowców. I co się okazało? Że nie taki diabeł straszny … nawet dla kobiety.

11 sierpnia.W drodze na Granaty złapała mnie burza. Na zboczu Skrajnego Granata, niedaleko szczytu grad zasypał ścieżkę i było tak ślisko, że nie mogłam postawić kroku. Przeczekałam aż się roztopi i zeszłam niżej, gdy pojawiła się następna burza. W tym dniu przeżyłam ich dziewięć. I jaki wniosek? Samotna kobieta radzi sobie nawet w czasie burzy w górach i w życiowych burzach. Hihi.

12 sierpnia. Tatry płaczą deszczem. Ja nie płaczę, choć mi mokro i zimno, i błądze sama po Ornaku. Wróciłam, lecz obiecałam sobie, że … e tam, już teraz nie pamiętam, co sobie obiecałam. hihi.

13 sierpnia. Odpoczywam nad Morskim Okiem. Patrzę na pstrągi i ludzi. Dzisiaj nie walczę z samotnością, o nic nie walczę dla siebie i innych, z nikim i w ogóle nie walczę, więc chyba nie jestem feministką. Hihihi. Czuję się jak człowiek, a nie jak kobieta, czy mężczyzna w ciele kobiety. I chyba dlatego nie czuję się samotna, bo czuję się spełniona jako człowiek. Śmieję się, bo zauważam, że trzeba wejść w tłum, by to odkryć. Tak, naprawdę nie widzę, by ci wszyscy mężczyźni i kobiety, mężowie i żony, byli cokolwiek bardziej szczęśliwi ode mnie.

Wniosek: To, że ktos jest obok ciebie, nie oznacza, iż przestajesz być samotny.

14 sierpnia. I chyba nie jestem dewiantką … pociagają mnie mężczyźni. Rano spotkałam jednego takiego, bardzo przystojnego. Zabrał mnie na Orlą Perć. Pierwszy raz w życiu tyle się nagadałam. Orla Perć to dobre miejsce dla kobiety i mężczyzny, szczególnie, gdy cię tak przyciąga jak tamten. Tyle ile było tam klamer, łańcuchów, drabinek i przepaści, tyle razy podał mi dłoń. Oj drżałam wtedy, oj drżałam i to raczej nie dlatego, iż się bałam. Chyba nie dlatego. Ale … jest żonaty. No cóż … żonaci też chodzą po górach, jednak większość to ci, którzy szukają tu szczęścia, a góry są tylko okazją, pretekstem, romantycznym tłem dla poszukujących towarzyszki życia.

Czy ja szukam? Czy dla mnie góry też są tłem? Nie. Zdecydowanie nie.

15 sierpnia. Chwila w Dolinie Gąsienicowej nad Czarnym Stawem. Zostawiłam tam trochę łez, bo ruszam do domu.

Niestety, nie odpowiedziałam na pytanie: Kim jestem? Tatry nie pomogły. Nie teraz. Jestem bliżej … czuję.







28 lipca.  Miałam iść do Piątki ale stoję i siedzę u stóp Wielkiej Siklawy i płaczę  razem z nią.  Jakoś mi tak źle
Wiec stoję i płaczę. ... skąd we mnie tyle łez? Chyba musiałam się wypłakać za całe życie .... chyba nie tylko za siebie, za mamę, tatę, obcych braci i sióstr, i cały świat.  To nie żal. To na pewno nie żal, to współczucie.  Energia żalu jest inna. Nie mam żalu.  To serce mi drga. ... to współczucie i współodczuwanie świata, Tatr i mnie.




 1 września. Przyjechałam i czekam. Od trzech dni leje. Zbuntowałam się, bo wszyscy wokół mówili nie - ubrałam pelerynę i ruszyłam. Chociaż nigdy nie wjeżdżam wyciągiem, coś we mnie powiedziało : jedź!


 I ....
Mój najpiękniejszy dzień w życiu.  Moje najciekawsze spotkanie z Tatrami. Nad  Kasprowym głęboki błękit a poniżej morze chmur.
Jaka piękna metaforą życia, iluzji, które widzimy? Te chmury to nasze myśli - zasłaniają nam boskość.  Niebo - serce i dusza czyste, spokojne, radosne, a głowa chmurna,  smutna, zalękniona,  pełna problemów, wisielczych myśli - myśli o samotności.  Czuję się aniołem .. przeleciałam w chmurach od Kasprowego przez Czerwone Wierchy aż do Ciemniaka. Przeleciałam na nogach, jak na skrzydłach, delektując się każdą chwilą, celebrując każdą chwilę, każdą chwilkę chwili, każdy krok, każdą intencję każdego kroku. Moje stopy były zatopione we mgle, tak ze ścieżka była ledwo widoczna. Gdy zeszłam przez Tomanową i w Kościeliskiej wzdłuż potoku ... ten już niósł moje łzy szczęścia. Na dole cały świat płakał. .. tylko ja się radowałam. ... tak mają anioły.
Wniosek: nie zawsze oczy to dobry przewodnik. Świat płacze a w niebie się radują, bo tak jest w  naszym niebie wewnątrz nas, w naszej ludzkiej naturze: serce i dusza się raduje, a głowa i oczy płaczą.  Nieba doświadcza się sercem i duszą, a nie głową, nogami i oczami. W tym przypadku moje ciało też było w niebie,  hihihi.


10 września. Dolina Białego, Sarnia Skała, Dolina Strążyska, Giewont. Poszłam tak wcześnie, że mogłam posiedzieć pod szczytem, przed ścieżką ku  wierzchołkowi z krzyżem, z pół godziny całkiem sama. Przyszło tu pytanie: Czy wędrując po górach nie uciekam od gór i dolin życia? Odpowiedź była wcześniej niż pytanie. Tak chyba jest zawsze, pytanie pojawia się w nas, gdy mamy już gotową odpowiedź. Nie jest ucieczką wędrowanie po górach. Wręcz przeciwnie, jest okazją do spotkania siebie. To poza górami uciekamy od siebie, znajdujemy zajęcia, wymówki, by nie być sobą, by grać, by tworzyć problemy i je rozwiązywać, by myślami zapełniać pustkę, by działaniem, marzeniami i wspomnieniami uciekać przed teraźniejszością.

...

2 sierpnia. Przełęcz Krzyżne. Wchodzę od strony Hali Gąsienicowej przez Dolinę Pańszczyca, z szarości, z ciasnej, zamkniętej przestrzeni, wynurzam się w bezkres widziany z Przełęczy. Jestem tak oczarowana, iż zapominam się, znikam, nie ma mnie. Chyba pierwszy raz w życiu, czuję się TU i TERAZ. Siedzę długo nieopodal przełęczy i wpatruję się w … życie, jego góry i doliny, chmury, wodospady, uczestniczących w tym ludzi i w siebie. Czym jest życie stąd widziane? Samotną wędrówką ku swojej prawdzie, ku wewnętrznym górom i dolinom, ku wewnętrznemu bezkresowi.


15 sierpnia. Deszczowy dzień. Ulewa nie pozwoliła pójść w góry. Od lat nie byłam na Krupówkach, więc gdy później, pogodnym wieczorem tędy spaceruję, odkrywam: Boże, iluż tu samotnych ludzi?

 

7 sierpnia. Dzisiaj, po raz dziesiąty weszłam? na Rysy. W drodze wspominałam wszystkie poprzednie wejścia, a szczególnie to pierwsze. Wspominałam tych, którzy wtedy tu ze mną byli i niestety … znowu oceniałam. Oceniłam ich miłość do gór, lecz już teraz w domu, zdałam sobie sprawę, że rozważałam tylko wypowiadane przez nich słowa, a je przecież rozwiał wiatr …

42 lata temu, tam na szczycie, jeden z obecnych ze mną mężczyzn, powiedział: „Kocham góry, ale najbardziej na świecie kocham ciebie”. I wtedy to, chyba po raz pierwszy, poznałam wartość wypowiadanych słowem uczuć, tych do gór i do mnie. Od tamtej chwili, poznałam te wartość – słowa są niczym. Pod nimi jest treść. Tym samym słowem można wyrazić prawdę i można kłamać. Treść jest z serca, a forma z głowy. W głowie nie ma prawdy, prawda jest w sercu i jeszcze głębiej.

Tak, trzeba wejść na najwyzszy szczyt, by to zrozumieć, by to dostrzec.

Otóż: Parę kroków przed szczytem zatrzymałam się i nie postawiłam ich już w górę. Popatrzyłam na wspinających się ludzi, na tych, którzy byli już na szczycie, gdy wsłuchałam się w ich słowa, gdy zdałam sobie sprawę, czemu mają służyć fotki, które robią … zrozumiałam, czemu ja tu wchodzę. Co chcę sobie udowodnić? Dlaczego ciągle zabiegam o powiększenie siebie? Czy moja miłość do gór jest prawdziwa, skoro wchodzę tu dla siebie, skoro nie jestem bezinteresowna, skoro istnieje cel, dla którego się wspinam, dla którego wędruję?

Wracałam z poczuciem winy i postanowieniem, iż muszę się wyleczyć z celów i z poczucia winy, i z … postanowień, z wyborów, z decyzji. Czyżby nadal bolała mnie samotność?



21 sierpnia. Szłam od Grzesia w stronę Wołowca. Przede mną szła para. Mężczyzna cały czas popędzał kobietę, że za wolno idzie, że nie zdążą „zrobić” planów przez jej marudzenie. Gdy ich wyprzedziłam usłyszałam za sobą: „Widzisz? W czym ty jesteś gorsza od tej babki? Ty jesteś szczuplejsza, a wleczesz się jak mucha w smole!” Przyspieszyłam jeszcze bardziej, by tego nie słuchać, bo: „to przecież nie do mnie” – tak pomyślałam. Ale później przyszło do mnie to, że nic nie dzieje się przypadkiem, że wiatr nie nosi przypadkowych słów.

Lecz tymczasem posiedziałam na Wołowcu bez myśli, bez zaangażowania w ludzkie i jakiekolwiek inne sprawy. Patrzyłam w słońce, w skrzące się nim poniżej, w dolinach, jeziorka. Minęło może pół godziny, gdy para, której uciekłam pojawiła się na szczycie i usłyszałam: „Widzisz, dałaś radę! Jesteś wielka! Kocham cię!

Podniosłam się i wydało mi się, że zupełnie spontanicznie, może nawet zdenerwowana tym, co słyszałam, ruszyłam ku Jarząbczemu Wierchowi. Po chwili jednak zrozumiałam, że wykalkulowałam tę trasę, bo uznałam, że ta para nie da rady tędy pójść, bo jest za długa dla nich. Nie oglądając się za siebie, w swoim tempie szłam i cieszyłam się tym, że nikt mnie nie pogania, że nikt nie udaje przy mnie swojej miłości do gór, nikt nie udaje miłości do mnie i że ja nie muszę tłumić tego, co tłumiła w sobie ta nieszczęśliwa kobieta. Cieszyłam się swoją wolnością od takich rzeczy, wolnością wyborów, decyzji, tempa marszu, tempa życia.

Gdy po raz kolejny usiadłam na szczycie, tym razem na Jarząbczym, usłyszałam w sobie głos: Racjonalizujesz swoją samotność!

Tak. Tak było w istocie. Gdy przyjrzałam się tym myślom, poszły sobie gdzieś. Może pognał je wiatr? Siedziałam i patrzyłam w dal, w stronę Kończystego i Starorobociańskiego. Słońce powoli spacerowało po moich plecach, a wiatr lekko popychał mnie tam, gdzie patrzyłam. Już miałam ruszyć, gdy usłyszałam za sobą kobiecy głos: Hej! Dogoniłam cię. Mój facet nie dał rady, poganiał, a za chwilę chwalił, a tak naprawdę bardzo mi przeszkadzał doświadczać gór. Poganiał, bo sam był słaby. Zostawiłam go, niech zdobywa swoje szczyty, niech gna, niech udaje supermana przed kimś innym, niech dalej udaje swoją miłość do kobiety i do gór, ale beze mnie. Wolę być sama, wędrować przez życie samotnie niż z aktorem.

Zainspirowałaś mnie swoją samotną wędrówką.

Tak, czuję, że nie lubisz mówić, że nie lubisz słuchać niepotrzebnych słów, że wolisz ciszę niż słuchanie swoich i cudzych myśli. Mam tylko prośbę, weź mnie w drodze wyjątku ze sobą, proszę. Nie znam tych gór i pewnie sama tu gdzieś zginę. Obiecuję, że się wyłączę i już nic nie powiem.

- Nie musisz. Mów, jeśli chcesz, wygadaj się, wiem, że tego potrzebujesz, a może i ja dziś potrzebuję czyichś słów. Jak chcesz, mów! Będziemy szły, a ty, jeśli chcesz, mów! Będę słuchała. – i tak, zaprzyjaźniłam się z inną samotnością, z samotnością człowieka w związku.

Tak: Człowiek jest z natury samotny i nie zmienią tego ludzie, żadem związek, żadna udawana i prawdziwa miłość.

Anna okazała się wrażliwą i prawdziwie kochającą góry osobą, prawdziwie kochającą siebie i dlatego nie poruszały jej czyjeś słowa, czyjeś nawet niesprawiedliwe uwagi. Nie poruszały jej pochwały i płytkie pocieszenia. Poruszały i poruszają ją: prawda serc i w ogóle prawda, a ta jest w słońcu, w górach i w ludziach. Jest w ludziach, lecz jest w nich głęboko, nie na powierzchni, tak jak słowa. Dlatego współczuła swojemu facetowi, lecz jej i jego drogi były inne, każde wędrowało po swojemu.

Zaprzyjaźniłam się z nią, zaprzyjaźniły się nasze dusze, mimo, iż już się więcej pewnie nie spotkamy.


31 lipiec. Przesiedziałam dzisiaj 10 godzin, prawie od świtu do zachodu słońca, przy Potoku Kościeliskim. Wysłuchałam jego mowy ciszy, albo on wysłuchał mojej.W mojej pewnie były jakieś cienie, jakieś ukryte cierpienie. Pewnie poukrywałam jakieś bóle, a tu wśród tej krystalicznej czystości i prawdy nic się nie ukryje. Chyba tak, tutaj, czuję, że ostatecznie, wyzbyłam się oczekiwań: wobec ludzi, wobec życia, wobec siebie. Moje oczekiwania spłynęły jak spływają suche liście w tym potoku. Poddały się prądowi, a jeśli coś je zatrzymuje to nie ich wola, tylko samo życie: głazy, kamienie, konary powalonych przez naturę w nurt rzeki, drzew. Zatrzymują wiry, lekko powstrzymuje przeciwny wiatr, ale ostatecznie płyną ku morzu. Chyba, że gdzieś po drodze utoną.

Napatrzyłam się, nasłuchałam i poczułam, czym, kim, jest człowiek bez oczekiwań. Jest jak ten potok, jak ta woda w nim: czystą, krystaliczną, prawdziwą ufnością.

Och jak mi lekko … a tak źle się zaczęło: czekałam na niego, wiele sobie obiecywałam. Nie przyszedł, bo …  materia okazała się ważniejsza niż ja.

Czego się nauczyłam od potoku? Tego, że to nie on – człowiek, był wyrachowany, jest wyrachowany, lecz ja. Właśnie przez moje oczekiwania objawia się moje wyrachowanie.

No i spłynęły ze mnie. Co do jednego. Jestem lekka, błoga, radosna, bo … wolna od oczekiwań. I ufna, jak każda z tych kropel w rzece. Bezwarunkowo ufają, że połaczą się z całością, z oceanem. Czuję, że moja ufność też taką się stała. Poddałam się życiu i płynę. I nie utonę, bo to w czym jest ufność nie tonie.


23 września. Pierwszy dzień jesieni, a tu w Pustej Dolince dopadł mnie śnieg. Miałam wejść na Kozią Przełęcz, lecz wycofałam się.

Pusta Dolinka. Kamienie, kamienie, kamienie. Trochę między nimi powietrza i ja. Pustka i ja. Samotne kamienie, samotne szczyty, samotna ja.

Wyszło słońce, szarość chmur zastąpił błękit i otworzyła się nade mną jeszcze większa, choć błękitna pustka – pustka nieba.

Siedziałam i przyglądałam się tak długo tej zewnętrznej pustce, aż poczułam ją gdzieś wewnątrz. Wystraszyłam się jej, chciałam gdzieś uciec, choćby ku zieleni kosówek, ku błękitowi Wielkiego Stawu, w stronę większej przestrzeni. Po chwili jednak przywędrowało do mnie odczucie, że tę pustkę będę już nosić zawsze i wszędzie. Skoro ją odnalazłam to już jest moja i że nie da się od niej uciec, gdzieś jej zostawić, ani niczym zapełnić. Nie pomoże tłum ludzi, jedzenie, rozrywki, książki, zabawa, żadne idee. Nie pomogą góry.

Rozsiadłam się tu na dobre, a ponieważ do końca nie pojawił się tu żaden inny wędrowiec, zostałam więc sam na sam ze swoją pustką. Oswoiłam się z nią. Wtedy strach mnie opuścił i tak już zostało.Wyszłam z Pustej Dolinki, przed zmrokiem, ale pustka już pozostała. I nie była mroczna lecz świetlista. Czuję i widzę jej światło. Nawet, gdy przyjdzie myśl o śmierci, widzę światło.  

Piszę to prawie rok po nieskończonej wędrówce ku Koziej Przełęczy, rok po tym, jak czuję się pusta. Jestem pusta - strach znikł. Znikły prześladujące mnie myśli i słowa (rzadko już piszę, rzadko mówię).

Zamiast słów czuję, a tego, co czuję nie potrafię przełożyć na słowa. To poezja, to radość i błogość, ale nie potrafię tego opisać. Milczę …



13 październik. Teraz bez strachu, moja ufność jest pełna.


14 październik. Siedziałam samotnie w ciszy Smreczyńskiego Stawu. To moje pożegnanie z Tatrami.

Wołam do Was, krzyczę, śpiewam, tańczę, przemawiam sercem i duszą, bo jestem z Wami ostatni raz. Przyjechałam do Was, moje ukochane góry, moje ukochane doliny, by się z Wami pożegnać. Nie bójcie się tak jak i ja się nie lękam. Będziemy trwać zawsze. Tak jak Wy trwacie zawsze i tak i ja będę.

Przyjechałam, przyszłam, przybiegłam, by wyrazić Wam wdzięczność. Wszystko, co ważne, istotne w moim życiu przyszło w Waszej obecności, z Waszej bliskości, z Waszej inspiracji, z Waszej ciszy, z Waszego zrozumienia …

Dziękuję! Dziękuję! DZIĘKUJĘ!


6 listopada. Znowu w ciszy Smreczyńskiego Stawu. Staw zamarznięty, a okolica pokryta śniegiem. Wszystko wygląda jak martwe, ale żyje. Czuję to. Śmierć to iluzja, to tylko umierająca myśl i trochę rozwianego wiatrem prochu, reszta jest wieczna. Ta istotna część jest wieczna.

 Darowano mi kolejne trzy tygodnie. Jeszcze raz dziękuję!


To był ostatni wpis. Natomiast notka z 13 października poprzedzona jest kilkunastoma pustymi kartkami. Pewnie nie zostały zapisane, bo zniknęły z autorki pamiętnika słowa. Pewnie w miedzyczasie wiele się zdarzyło w kolejnych wędrówkach, lecz pozostaną już na zawsze tajemnicą życia, tajemnicą rzeczywistości, która się wydarzyła, lecz nie została zapisana.

Z całego bogactwa tych zapisków wybrałem kilka pokazujących dojrzałość, duchowość tej miłości.

Całość ukazuje rozwój, kolejne etapy wzrastania tej dojrzałości, zrozumienia, miłości, odkrywania prawdy, przede wszystkim prawdy o sobie samej.

Ten pamiętnik to prawie sześćdziesiąt lat tatrzańskich wędrówek, sześćdziesiąt lat bycia, intensywnego, kolorowego życia pełnego uważności, marszu przez dwa światy, ten zewnętrzny i wewnętrzny. To 60 lat trwająca medytacja.

A dla Ciebie tarzański wędrowcze przekazuję to bez żadnych oczekiwań wobec Ciebie. Po prostu jest to historia miłości jednego z milionów istnień … piękna historia, a piękno jest po to, by się nim dzielić, miłość jest po to, by się nią dzielić. Dzielę się tak jak i ze mną się podzielono.

Dla wielu ( i dla mnie) góry są klimatem do takiego wzrostu, do takiego dojrzewania, więc bywaj w nich. Bywaj!


Piotr Kiewra