Z pamiętnika samotnego wędrowca - Kolejny fragment.
Część pierwsza pod powyższym linkiem
Wśród setek zapisków w podarowanym mi pamiętniku, z prawie 60 lat wędrowania po Tatrach, znalazłem takie dwa, z dwóch sąsiednich dni.
Część pierwsza pod powyższym linkiem
Wśród setek zapisków w podarowanym mi pamiętniku, z prawie 60 lat wędrowania po Tatrach, znalazłem takie dwa, z dwóch sąsiednich dni.
16 lipca. Późnym
rankiem wyruszyliśmy z moją studencką bracią w góry. Szliśmy przez Zakopane na
pieszo z dworca. W planie mieliśmy Giewont przez Strążyską. Pogoda przepiękna,
słońce przypiekało. Giewont z oddali skrzył się okolony konturem świetlistości
i zapraszał. Chłopcy popędzali dziewczyny, bo jak zwykle bardzo im się
spieszyło, by „coś” zdobyć, by zaliczyć kolejną tatrzańską okazałość.
Mijaliśmy
kolejne skrzyżowania, przeciskaliśmy się wąską uliczką, wzdłuż góralskich
płotów, schnącego w podwórzach prania, wietrzonych wiatrem i słońcem góralskich
pierzyn.
Za jedną z
ostatnich chat, na małej łączce, przy samiuśkiej drodze siedział na jakimś zasłonietym
kocem fotelu, stary góral. Siedział w bacowskim kapeluszu, spod, którego
wychodziły długie, siwe włosy. Zwrócony twarzą do gór wpatrywał się … chyba … w krzyż na Giewoncie. Gdy chłopcy go
ujrzeli od razu ryknęli śmiechem. Podeszli bliżej i prosto do niego: - „Hej
Sabało, jak tam dzisiaj będzie z pogodą, bo my, wiecie, chcemy na Giewont”. –
stary zaśmiał się. Widać, że się wcale nie obraził i po góralsku coś im odpowiedział
o pogodzie i dodał mniej więcej tak: - Straśne z was hałaśniki, hory takich nie
lubiom i Giewont takich nie lubi. – i tu do mnie: - Ale ty „dziywka” jesteś
inna, ciebie hory lubiom, bo żeś cicho, jako truśka. - Moja kompania wybuchła gromkim
śmiechem, wytykając mnie palcami. Później przez całą drogę powtarzali: „Stary
od razu zauważył, żeś dziwka. Górale znają się na ludziach, nie ma co.” I
chichotom nie było końca i … zostałam „dziwką” dla tego towarzystwa. Pewnie mimowolnie
się zaczerwieniłam na twarzy i gdzieś tam wewnątrz wszystko się we mnie
zagotowało. Dopiero, gdy chłopcy zauważyli moje łzy, uciszyli się i dali mi
spokój (przynajmniej w tej chwili, bo już od tej pory zwracali się do mnie per
„dziwka”).
Spojrzałam
na starca, Bogu ducha winnego „Sabałę”. Coś w nim było intrygującego. On też
się śmiał, ale inaczej. Nie prześmiewczo jak ci chłopcy i dziewczyny, ale
inaczej. Czułam, że muszę z nim pogadać, bo jego śmiech i te jego oczy mnie intrygowały
jakąś tajemnicą. I dużo bardziej pociagały niż zdobycie „Giewonta”, niż
wędrowanie i poznawanie gór w towarzystwie „hałaśników”. Stary się śmiał, może nie w głos, może
niezbyt wyraźnie na twarzy, ale gdzieś wewnątrz, całym sobą śmiał się.
Podeszłam do niego, podałam mu rękę i powiedziałam: „dziękuję”. A on do mnie:
„Uważaj na siebie, nie pędź jak te rozgorączkowane głowy!”
Ruszyłam za
grupą. Ruszyłam, choć nie miałam ochoty.
Moja
kompania przeleciała przez Strążyską jak wicher. Nie zaciekawiła ich łąka,
potok, Siklawica, widok Giewontu z doliny, nie zainteresowało „menu” w
schronisku. Parli do przodu jak ruskie czołgi, a ja za nimi jak pies na
łańcuchu. Wtedy powiedziałam sobie w duchu: Dość! Nie będę niczyim psem, za
nikim nie będę ganiać, do nikogo nie będę uwiązana. Nie jestem tu dla
towarzystwa, ani tym bardziej do spełniania czyichkolwiek oczekiwań, ani oni
nie są mi potrzebni do spełniania moich. By podziwiać, poznawać, by kochać
góry, nikt nie jest mi potrzebny, żaden zawodnik, ani przewodnik gaduła. Nie
potrzeba mi o nich wiedzy, potrzeba mi gór, ich obecności i mojej w nich
obecności. Potrzeba mi uczucia, a nie gadania i biegania, potrzeba mi być, a
nie zdobywać, potrzeba mi być, a nie wiedzieć.
Idę za
nimi, ale obiecuję sobie w sercu i duchu, że ostatni raz jestem pudelkiem na
smyczy. Koniec z tym!
Na Giewont
nie wlazłam, bo po co? By się chwalić, by być dumną z siebie? By przebiec przez
ten szczyt jak po olimpijskiej bieżni? Tutaj odgryzłam i odrzuciłam smycz. Wróciłam
na kwaterę sama w ciszy.
…
17 lipca. Rano
w chacie, w której nocowaliśmy zostawiłam u góralki kartkę do mojego
hałaśliwego i pędzącego szybciej niż wiatr bractwa: „Idę w góry sama. Nie
martwcie się wrócę cała i zdrowa wieczorem”.
Do gór nie
dotarłam. Ruszyłam znowu drogą ku słońcu, do Strążyskiej, by pobyć sam na sam z
tamtejszą łąką i potokiem … i idę, patrzę, a tu Sabała znowu sobie siedzi, tak
jak wczoraj i patrzy w słońce, a w nim uśmiech, a w oczach łzy. Wydawało mi
się, że górale to twardziele i nie ronią łez. Zatrzymałam się więc przy nim. A
on nawet nie spojrzawszy na mnie, mówi: Wiedziałem, że przyjdziesz. Nie
gniewasz się za „dziywkę”? To po naszemu dziewczyna. Chciałaś o coś zapytać?
Usiadłam
obok „Sabały” na trawie, i zostałam do końca dnia (naprawdę jest do niego
podobny - o ile pamiętam z gdzieś widzianej fotki, lub pomnika). Odpowiedziałam:
- Nie, nie ma we mnie żadnego pytania. Ot przyszłam popatrzeć stąd na góry, w
słońce. Nie mówi pan dzisiaj po góralsku.
- Nie
jestem góralem. Jestem tu zupełnie przypadkiem. Przyjechałem do Zakopanego
kilkadziesiąt lat temu, tak jak ty, z kilkoma przyjaciółmi, też hałaśliwymi i
wesołymi ludźmi. I zostałem tu na zawsze … nie mogłem stąd odejść.
- Ma pan
szczęście. Cieszył się pan Tatrami, na co dzień, pewnie zna pan je jak własną
kieszeń. A teraz pan wspomina tamte piękne chwile, czyż tak? – zapytałam
nieświadoma tego, jaka jest prawda.
- Nie
dziecinko, byłem tam tylko raz. Tylko raz. Moi kumple i ja, jak to młokosy,
pędziliśmy jak wiatr w te góry i już pierwszego dnia postanowiliśmy wdrapać się
najwyżej jak się da. I ten pierwszy dzień wystarczył … Od tej pory nie
postawiłem kroku w stronę gór. Choć każdego dnia tęskniłem patrząc na te
wierzchołki, w te słońce. Prawdę powiedziawszy, to dawno temu, bardzo
zazdrościłem słońcu, że tak codziennie odwiedza Tatry, że patrzy na te cuda i
czerpie ich miłość, syci swą gorącą duszę. Zazdrościłem do tego stopnia, że
wpatrywałem się godzinami w jego stronę, próbując sobie wyobrazić, na co patrzy
i jak jest z tego powodu szczęśliwe.
I któregoś
dnia, było to znacznie później, gdy już dojrzałem, olśniło mnie. Tak, to nie
góry, to nie Tatry karmiły miłością słońce, lecz odwrotnie. Zrezygnowałem, więc
z pośrednika i od tej pory patrzę na nie i dostaję mnóstwo ciepła i miłości.
Nauczyłem się też oddawać swoją miłość. I teraz jestem jego uczniem. Zniknęła
zazdrość, zniknęła tęsknota i towarzyszący jej smutek. Śmieję się, w sercu,
duszy i w ciele. Jeśli płaczę, to są łzy, które płyną, bo się szczerze śmieję.
W mojej
sytuacji potrzebowałem jakiegoś mistrza, by nie zwariować i nie zapić się na
śmierć. Nie mogłem pójść i go szukać, więc on przyszedł do mnie, on mnie wybrał.
Od tamtego czasu jest nim słońce.
I tak
patrzę w stronę mojego mistrza i w stronę gór, i uczę się rozumieć. W każdy
słoneczny dzień siadam tu i … patrzę. I tak to jest. – skończył.
Nie mogłam
się oprzeć, by nie zapytać: - Co się wtedy wydarzyło, w czasie tej pierwszej
wyprawy?
Zamiast
odpowiedzieć odsunął koc … Tak, to był fotel, lecz na kółkach, a w miejscu,
gdzie powinny być nogi, była gruba poduszka. Po chwili dodał: - Moich dwóch
przyjaciół nie miało tyle szczęścia … - zamilkł i nadal lekko zmrużonymi oczami
„rozmawiał” ze swoim mistrzem. Mimo gorzkiej prawdy czułam, że nie ma w nim
smutku. Usmiechnęłam się do niego, chociaż nie byłam pewna, czy mój uśmiech
jest szczery.
Pomyślałam,
że daleka jeszcze droga przede mną. Patrząc na niego zrozumiałam jedno:
Można być
szczęśliwym bez względu na to, co się wokół wydarza, bez względu na to jak
gorzkie są nasze wspomnienia, i jak beznadziejna nasza przyszłość.
Można.
Trzeba jednak odszukać „to” w sobie. Tego nie ma nigdzie indziej, tylko w nas.
Gadaliśmy
długo, aż ognista kula schowała się gdzieś za smrekami i chatami.
Wtedy podziękowałam
„Sabale”, za jego wielką naukę. Podziękowałam w duchu za podpowiedź intuicji:
„Idź”. Dzięki ufności w ten wewnętrzny głos, dostałam to, czego szukałabym
pewnie i ze sto lat.
Wniosek: Z naszej długiej rozmowy z twarzami ku górom i słońcu, wynotowałam kilka
zdań, które „Sabała” wypowiedział. Biorę je do serca:
„Góry kochają cichych. Cisi kochają góry. Cisza to język natury oraz ludzkich serc i dusz.”
„Bez względu na to, czy masz nogi, czy nie i tak „wędrujesz” przez życie samotnie.”
„Nie ma znaczenia, ilu masz przyjaciół i kochanków, żyjesz i umierasz samotnie.”
„W samotności więcej rozumiesz.”
„Cierpienie to chmury i góry zasłaniające słońce. To nie życie je nam stawia przed oczami, to głowa je tworzy.”
„Cierpienie nie wynika z samotności, wynika z niezrozumienia jego roli.”
„Cierpienie to początek drogi do uśmiechu i radości. Wtedy to, na początku, spotykamy góry i doliny. Trzeba przez nie przejść. Nie ma innej ścieżki.”
„Słońce jest lekarzem ciała i duchowym mistrzem, gdy patrzysz na nie sercem i duszą. Tak jest z każdym obiektem, na który w ten sposób patrzysz.”
„Góry kochają cichych. Cisi kochają góry. Cisza to język natury oraz ludzkich serc i dusz.”
„Bez względu na to, czy masz nogi, czy nie i tak „wędrujesz” przez życie samotnie.”
„Nie ma znaczenia, ilu masz przyjaciół i kochanków, żyjesz i umierasz samotnie.”
„W samotności więcej rozumiesz.”
„Cierpienie to chmury i góry zasłaniające słońce. To nie życie je nam stawia przed oczami, to głowa je tworzy.”
„Cierpienie nie wynika z samotności, wynika z niezrozumienia jego roli.”
„Cierpienie to początek drogi do uśmiechu i radości. Wtedy to, na początku, spotykamy góry i doliny. Trzeba przez nie przejść. Nie ma innej ścieżki.”
„Słońce jest lekarzem ciała i duchowym mistrzem, gdy patrzysz na nie sercem i duszą. Tak jest z każdym obiektem, na który w ten sposób patrzysz.”
…
Piotr Kiewra
Piekna masz dusze ktora ukochala gory moj syn tez mial na imie Piotr i tez kochal gory ,jechal na goscina do Niemiec w Ausrii prosil kieroce busa aby sie zatrzymal,piotr wyszed i poszedl w gory ,po powrocie do domu opowiesci nie bylo konca ,jakie piekne,tez bylam w Tatrach na Wiezycy,w pewnym omencie jak schodzilismy drzewa zaczely tak szumiec jakby za chwile miala burza byc ,przyspieszylismy z kolego do hotelu .Siadlam aby odpoczac,po chwili uslyszalam glos ze jest opiekunem tej gory i zesmy porozmawiali sobie niesamowite odczucie ,nie dziwie sie ze tak kochaz gory ,maja swoje tajemnice.
OdpowiedzUsuńWzruszyłam się... Coś pięknego, a ile w tym prawdy.
OdpowiedzUsuńTo jest prawda ,sama nie dowierzalam lecz czy my chcemy czy nie SWIAT DUCHA istnieje ,wiele osob ma lacznosc ze swiatem duchowym,to jest cudowne,pozdrawiam.
UsuńPiękna opowieść, aż mam gęsią skórkę. Teraz zaczynam żyć dla siebie, poznawać siebie, a ten artykuł potwierdza, że szczęście jest w nas. Wewnątrz odnajdziemy to co najcenniejsze, odnajdziemy siebie.
OdpowiedzUsuń