Kilkanaście lat temu, przy okazji jakichś tam rodzinnych
świąt, a może pogrzebu, spotkałem daleką, sporo ode mnie starszą, kuzynkę. Była
cicha, nic nie mówiła, lecz gdy się od kogoś dowiedziała, iż chodzę po Tatrach,
podeszła i … kilka godzin przegadaliśmy właśnie o górach. Gdy wyjechała, nie
spotkałem jej więcej. Zapomniałem o niej. Przez ten czas, aż do zeszłego
miesiąca nie miałem o niej żadnej wiadomości.
No i … miesiąc temu dostałem od niej paczuszkę, a w niej
twardo oprawiony pamiętnik zatytułowany: „Moja miłość – Tatry”. W załączonym
liście napisała: „Jesteś pierwszą osobą, która ma to w rękach. Nikt nigdy nie
widział i nie słyszał zamieszczonych tu słów.
Kochasz góry tak jak ja, więc nie mogłam znaleźć bardziej
odpowiedniej osoby, by powierzyć tajemnicę mego życia. Wiem, że piszesz
opowiadania, w tym dużo o Tatrach, więc jeśli coś z zawartych tam rzeczy
zainspiruje Cię, nie krępuj się i korzystaj. Tu jest całe moje życie, opisuję
(jeśli da się to opisać – czuję, że nie) jedyną i wielką miłość mego życia. Są
tam moje poszukiwania i odkrycia, są pytania, na które starałam się znaleźć
odpowiedź, jest moja dusza i jest – na ile mogłam ją odnaleźć – dusza Tatr. Nie
ma tam za wielu ludzi, bo prawie ich nie było w moim życiu. Tak, żyłam na
uboczu, prawie tak dzika jak moje ukochane góry.
W pamiętniku znajdziesz słowa, których nigdy nie użyłam w
relacjach z ludźmi. Ludzie mnie często pytali o różne rzeczy, prawie na żadne
ich pytanie nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi – mało było we mnie słów - chyba
Tatry były bardziej rozgadane ode mnie. Często, gdy je odwiedzałam one mówiły
do mnie, coś do mnie szeptały, nawet krzyczały, a moje serce czuło ten przekaz.
Twoje też czuje …
Gdy trafi do Ciebie ten liścik, teraz, gdy czytasz te słowa,
mnie już nie ma, chociaż moja dusza, na pewno spaceruje gdzieś po ukochanych
zakątkach i gdy znowu tam będziesz … pozdrów proszę, ją i moje ukochane Tatry!
Pa!”
Przeczytałem pamiętnik, niejedna łza się w tym czasie cisnęła
do oczu, może nawet niejedna spadła na te, dawno temu zapisane kartki. Już po
kilku pierwszych wpisach znalazłem swój własny tytuł dla pamiętnika mojej
kuzynki:
„Samotny, górski wędrowiec.”
Oto kilka zdań z niego:
9 sierpnia. Pierwsza moja samotna wędrówka. Jednak bezpiecznie jest być kobietą, hihi. Byłam na Rusinowej Polanie i na Gęsiej Szyi. Cieszyłam oczy i duszę górami i samą łąką. Pasłam owce. Było tak ciepło i tak … bezpiecznie, że zostałam na łące, wśród owiec, a pod rozgwieżdżonym niebem, na noc.
10
sierpnia. Rano na śniadanie były oscypki i jagody. Wyruszyłam z Rusinowej na
Halę Gąsienicową. Po drodze spotkałam misia. Też zajadał jagody i chyba mnie
nie zauważył. Tatry lśniły słońcem, a najbardziej Kościelec i chyba, dlatego
postanowiłam na niego wleźć. Tak mnie olśnił, ze stałam się ślepa na przestrogi
innych wędrowców. I co się okazało? Że nie taki diabeł straszny … nawet dla
kobiety.
11
sierpnia.W drodze na Granaty złapała mnie burza. Na zboczu Skrajnego Granata,
niedaleko szczytu grad zasypał ścieżkę i było tak ślisko, że nie mogłam
postawić kroku. Przeczekałam aż się roztopi i zeszłam niżej, gdy pojawiła się
następna burza. W tym dniu przeżyłam ich dziewięć. I jaki wniosek? Samotna
kobieta radzi sobie nawet w czasie burzy w górach i w życiowych burzach. Hihi.
12
sierpnia. Tatry płaczą deszczem. Ja nie płaczę, choć mi mokro i zimno, i błądze
sama po Ornaku. Wróciłam, lecz obiecałam sobie, że … e tam, już teraz nie
pamiętam, co sobie obiecałam. hihi.
13
sierpnia. Odpoczywam nad Morskim Okiem. Patrzę na pstrągi i ludzi. Dzisiaj nie
walczę z samotnością, o nic nie walczę dla siebie i innych, z nikim i w ogóle
nie walczę, więc chyba nie jestem feministką. Hihihi. Czuję się jak człowiek, a
nie jak kobieta, czy mężczyzna w ciele kobiety. I chyba dlatego nie czuję się
samotna, bo czuję się spełniona jako człowiek. Śmieję się, bo zauważam, że
trzeba wejść w tłum, by to odkryć. Tak, naprawdę nie widzę, by ci wszyscy
mężczyźni i kobiety, mężowie i żony, byli cokolwiek bardziej szczęśliwi ode
mnie.
Wniosek:
To, że ktos jest obok ciebie, nie oznacza, iż przestajesz być samotny.
14
sierpnia. I chyba nie jestem dewiantką … pociagają mnie mężczyźni. Rano
spotkałam jednego takiego, bardzo przystojnego. Zabrał mnie na Orlą Perć.
Pierwszy raz w życiu tyle się nagadałam. Orla Perć to dobre miejsce dla kobiety
i mężczyzny, szczególnie, gdy cię tak przyciąga jak tamten. Tyle ile było tam
klamer, łańcuchów, drabinek i przepaści, tyle razy podał mi dłoń. Oj drżałam
wtedy, oj drżałam i to raczej nie dlatego, iż się bałam. Chyba nie dlatego. Ale
… jest żonaty. No cóż … żonaci też chodzą po górach, jednak większość to ci,
którzy szukają tu szczęścia, a góry są tylko okazją, pretekstem, romantycznym
tłem dla poszukujących towarzyszki życia.
Czy ja
szukam? Czy dla mnie góry też są tłem? Nie. Zdecydowanie nie.
15 sierpnia.
Chwila w Dolinie Gąsienicowej nad Czarnym Stawem. Zostawiłam tam trochę łez, bo
ruszam do domu.
Niestety,
nie odpowiedziałam na pytanie: Kim jestem? Tatry nie pomogły. Nie teraz. Jestem
bliżej … czuję.
…
28
lipca. Miałam iść do Piątki ale stoję i siedzę u stóp Wielkiej Siklawy i
płaczę razem z nią. Jakoś mi tak źle
Wiec stoję i płaczę. ... skąd we mnie tyle łez? Chyba musiałam się wypłakać za całe życie .... chyba nie tylko za siebie, za mamę, tatę, obcych braci i sióstr, i cały świat. To nie żal. To na pewno nie żal, to współczucie. Energia żalu jest inna. Nie mam żalu. To serce mi drga. ... to współczucie i współodczuwanie świata, Tatr i mnie.
Wiec stoję i płaczę. ... skąd we mnie tyle łez? Chyba musiałam się wypłakać za całe życie .... chyba nie tylko za siebie, za mamę, tatę, obcych braci i sióstr, i cały świat. To nie żal. To na pewno nie żal, to współczucie. Energia żalu jest inna. Nie mam żalu. To serce mi drga. ... to współczucie i współodczuwanie świata, Tatr i mnie.
…
1 września. Przyjechałam i czekam. Od trzech dni leje.
Zbuntowałam się, bo wszyscy wokół mówili nie - ubrałam pelerynę i ruszyłam.
Chociaż nigdy nie wjeżdżam wyciągiem, coś we mnie powiedziało : jedź!
I ....
Mój najpiękniejszy dzień w życiu. Moje najciekawsze spotkanie z Tatrami. Nad Kasprowym głęboki błękit a poniżej morze chmur.
Jaka piękna metaforą życia, iluzji, które widzimy? Te chmury to nasze myśli - zasłaniają nam boskość. Niebo - serce i dusza czyste, spokojne, radosne, a głowa chmurna, smutna, zalękniona, pełna problemów, wisielczych myśli - myśli o samotności. Czuję się aniołem .. przeleciałam w chmurach od Kasprowego przez Czerwone Wierchy aż do Ciemniaka. Przeleciałam na nogach, jak na skrzydłach, delektując się każdą chwilą, celebrując każdą chwilę, każdą chwilkę chwili, każdy krok, każdą intencję każdego kroku. Moje stopy były zatopione we mgle, tak ze ścieżka była ledwo widoczna. Gdy zeszłam przez Tomanową i w Kościeliskiej wzdłuż potoku ... ten już niósł moje łzy szczęścia. Na dole cały świat płakał. .. tylko ja się radowałam. ... tak mają anioły.
Wniosek: nie zawsze oczy to dobry przewodnik. Świat płacze a w niebie się radują, bo tak jest w naszym niebie wewnątrz nas, w naszej ludzkiej naturze: serce i dusza się raduje, a głowa i oczy płaczą. Nieba doświadcza się sercem i duszą, a nie głową, nogami i oczami. W tym przypadku moje ciało też było w niebie, hihihi.
Mój najpiękniejszy dzień w życiu. Moje najciekawsze spotkanie z Tatrami. Nad Kasprowym głęboki błękit a poniżej morze chmur.
Jaka piękna metaforą życia, iluzji, które widzimy? Te chmury to nasze myśli - zasłaniają nam boskość. Niebo - serce i dusza czyste, spokojne, radosne, a głowa chmurna, smutna, zalękniona, pełna problemów, wisielczych myśli - myśli o samotności. Czuję się aniołem .. przeleciałam w chmurach od Kasprowego przez Czerwone Wierchy aż do Ciemniaka. Przeleciałam na nogach, jak na skrzydłach, delektując się każdą chwilą, celebrując każdą chwilę, każdą chwilkę chwili, każdy krok, każdą intencję każdego kroku. Moje stopy były zatopione we mgle, tak ze ścieżka była ledwo widoczna. Gdy zeszłam przez Tomanową i w Kościeliskiej wzdłuż potoku ... ten już niósł moje łzy szczęścia. Na dole cały świat płakał. .. tylko ja się radowałam. ... tak mają anioły.
Wniosek: nie zawsze oczy to dobry przewodnik. Świat płacze a w niebie się radują, bo tak jest w naszym niebie wewnątrz nas, w naszej ludzkiej naturze: serce i dusza się raduje, a głowa i oczy płaczą. Nieba doświadcza się sercem i duszą, a nie głową, nogami i oczami. W tym przypadku moje ciało też było w niebie, hihihi.
…
10
września. Dolina Białego, Sarnia Skała, Dolina Strążyska, Giewont. Poszłam tak
wcześnie, że mogłam posiedzieć pod szczytem, przed ścieżką ku wierzchołkowi z krzyżem, z pół godziny całkiem sama. Przyszło
tu pytanie: Czy wędrując po górach nie uciekam od gór i dolin życia? Odpowiedź
była wcześniej niż pytanie. Tak chyba jest zawsze, pytanie pojawia się w nas,
gdy mamy już gotową odpowiedź. Nie jest ucieczką wędrowanie po górach. Wręcz
przeciwnie, jest okazją do spotkania siebie. To poza górami uciekamy od siebie,
znajdujemy zajęcia, wymówki, by nie być sobą, by grać, by tworzyć problemy i je
rozwiązywać, by myślami zapełniać pustkę, by działaniem, marzeniami i
wspomnieniami uciekać przed teraźniejszością.
...
...
2 sierpnia.
Przełęcz Krzyżne. Wchodzę od strony Hali Gąsienicowej przez Dolinę Pańszczyca,
z szarości, z ciasnej, zamkniętej przestrzeni, wynurzam się w bezkres widziany
z Przełęczy. Jestem tak oczarowana, iż zapominam się, znikam, nie ma mnie.
Chyba pierwszy raz w życiu, czuję się TU i TERAZ. Siedzę długo nieopodal
przełęczy i wpatruję się w … życie, jego góry i doliny, chmury, wodospady, uczestniczących
w tym ludzi i w siebie. Czym jest życie stąd widziane? Samotną wędrówką ku
swojej prawdzie, ku wewnętrznym górom i dolinom, ku wewnętrznemu bezkresowi.
…
15
sierpnia. Deszczowy dzień. Ulewa nie pozwoliła pójść w góry. Od lat nie byłam
na Krupówkach, więc gdy później, pogodnym wieczorem tędy spaceruję, odkrywam:
Boże, iluż tu samotnych ludzi?
…
7 sierpnia.
Dzisiaj, po raz dziesiąty weszłam? na Rysy. W drodze wspominałam wszystkie
poprzednie wejścia, a szczególnie to pierwsze. Wspominałam tych, którzy wtedy
tu ze mną byli i niestety … znowu oceniałam. Oceniłam ich miłość do gór, lecz
już teraz w domu, zdałam sobie sprawę, że rozważałam tylko wypowiadane przez
nich słowa, a je przecież rozwiał wiatr …
42 lata
temu, tam na szczycie, jeden z obecnych ze mną mężczyzn, powiedział: „Kocham
góry, ale najbardziej na świecie kocham ciebie”. I wtedy to, chyba po raz
pierwszy, poznałam wartość wypowiadanych słowem uczuć, tych do gór i do mnie.
Od tamtej chwili, poznałam te wartość – słowa są niczym. Pod nimi jest treść.
Tym samym słowem można wyrazić prawdę i można kłamać. Treść jest z serca, a
forma z głowy. W głowie nie ma prawdy, prawda jest w sercu i jeszcze głębiej.
Tak, trzeba
wejść na najwyzszy szczyt, by to zrozumieć, by to dostrzec.
Otóż: Parę kroków
przed szczytem zatrzymałam się i nie postawiłam ich już w górę. Popatrzyłam na
wspinających się ludzi, na tych, którzy byli już na szczycie, gdy wsłuchałam
się w ich słowa, gdy zdałam sobie sprawę, czemu mają służyć fotki, które robią
… zrozumiałam, czemu ja tu wchodzę. Co chcę sobie udowodnić? Dlaczego ciągle
zabiegam o powiększenie siebie? Czy moja miłość do gór jest prawdziwa, skoro
wchodzę tu dla siebie, skoro nie jestem bezinteresowna, skoro istnieje cel, dla
którego się wspinam, dla którego wędruję?
Wracałam z
poczuciem winy i postanowieniem, iż muszę się wyleczyć z celów i z poczucia
winy, i z … postanowień, z wyborów, z decyzji. Czyżby nadal bolała mnie
samotność?
…
21
sierpnia. Szłam od Grzesia w stronę Wołowca. Przede mną szła para. Mężczyzna
cały czas popędzał kobietę, że za wolno idzie, że nie zdążą „zrobić” planów
przez jej marudzenie. Gdy ich wyprzedziłam usłyszałam za sobą: „Widzisz? W czym
ty jesteś gorsza od tej babki? Ty jesteś szczuplejsza, a wleczesz się jak mucha
w smole!” Przyspieszyłam jeszcze bardziej, by tego nie słuchać, bo: „to
przecież nie do mnie” – tak pomyślałam. Ale później przyszło do mnie to, że nic
nie dzieje się przypadkiem, że wiatr nie nosi przypadkowych słów.
Lecz
tymczasem posiedziałam na Wołowcu bez myśli, bez zaangażowania w ludzkie i
jakiekolwiek inne sprawy. Patrzyłam w słońce, w skrzące się nim poniżej, w
dolinach, jeziorka. Minęło może pół godziny, gdy para, której uciekłam pojawiła
się na szczycie i usłyszałam: „Widzisz, dałaś radę! Jesteś wielka! Kocham cię!
Podniosłam
się i wydało mi się, że zupełnie spontanicznie, może nawet zdenerwowana tym, co
słyszałam, ruszyłam ku Jarząbczemu Wierchowi. Po chwili jednak zrozumiałam, że
wykalkulowałam tę trasę, bo uznałam, że ta para nie da rady tędy pójść, bo jest
za długa dla nich. Nie oglądając się za siebie, w swoim tempie szłam i
cieszyłam się tym, że nikt mnie nie pogania, że nikt nie udaje przy mnie swojej
miłości do gór, nikt nie udaje miłości do mnie i że ja nie muszę tłumić tego,
co tłumiła w sobie ta nieszczęśliwa kobieta. Cieszyłam się swoją wolnością od
takich rzeczy, wolnością wyborów, decyzji, tempa marszu, tempa życia.
Gdy po raz
kolejny usiadłam na szczycie, tym razem na Jarząbczym, usłyszałam w sobie głos:
Racjonalizujesz swoją samotność!
Tak. Tak
było w istocie. Gdy przyjrzałam się tym myślom, poszły sobie gdzieś. Może
pognał je wiatr? Siedziałam i patrzyłam w dal, w stronę Kończystego i Starorobociańskiego.
Słońce powoli spacerowało po moich plecach, a wiatr lekko popychał mnie tam,
gdzie patrzyłam. Już miałam ruszyć, gdy usłyszałam za sobą kobiecy głos: Hej!
Dogoniłam cię. Mój facet nie dał rady, poganiał, a za chwilę chwalił, a tak
naprawdę bardzo mi przeszkadzał doświadczać gór. Poganiał, bo sam był słaby. Zostawiłam
go, niech zdobywa swoje szczyty, niech gna, niech udaje supermana przed kimś
innym, niech dalej udaje swoją miłość do kobiety i do gór, ale beze mnie. Wolę
być sama, wędrować przez życie samotnie niż z aktorem.
Zainspirowałaś
mnie swoją samotną wędrówką.
Tak, czuję,
że nie lubisz mówić, że nie lubisz słuchać niepotrzebnych słów, że wolisz ciszę
niż słuchanie swoich i cudzych myśli. Mam tylko prośbę, weź mnie w drodze
wyjątku ze sobą, proszę. Nie znam tych gór i pewnie sama tu gdzieś zginę.
Obiecuję, że się wyłączę i już nic nie powiem.
- Nie
musisz. Mów, jeśli chcesz, wygadaj się, wiem, że tego potrzebujesz, a może i ja
dziś potrzebuję czyichś słów. Jak chcesz, mów! Będziemy szły, a ty, jeśli
chcesz, mów! Będę słuchała. – i tak, zaprzyjaźniłam się z inną samotnością, z
samotnością człowieka w związku.
Tak:
Człowiek jest z natury samotny i nie zmienią tego ludzie, żadem związek, żadna
udawana i prawdziwa miłość.
Anna
okazała się wrażliwą i prawdziwie kochającą góry osobą, prawdziwie kochającą
siebie i dlatego nie poruszały jej czyjeś słowa, czyjeś nawet niesprawiedliwe
uwagi. Nie poruszały jej pochwały i płytkie pocieszenia. Poruszały i poruszają
ją: prawda serc i w ogóle prawda, a ta jest w słońcu, w górach i w ludziach. Jest
w ludziach, lecz jest w nich głęboko, nie na powierzchni, tak jak słowa.
Dlatego współczuła swojemu facetowi, lecz jej i jego drogi były inne, każde
wędrowało po swojemu.
Zaprzyjaźniłam
się z nią, zaprzyjaźniły się nasze dusze, mimo, iż już się więcej pewnie nie
spotkamy.
…
31 lipiec.
Przesiedziałam dzisiaj 10 godzin, prawie od świtu do zachodu słońca, przy
Potoku Kościeliskim. Wysłuchałam jego mowy ciszy, albo on wysłuchał mojej.W
mojej pewnie były jakieś cienie, jakieś ukryte cierpienie. Pewnie poukrywałam
jakieś bóle, a tu wśród tej krystalicznej czystości i prawdy nic się nie
ukryje. Chyba tak, tutaj, czuję, że ostatecznie, wyzbyłam się oczekiwań: wobec
ludzi, wobec życia, wobec siebie. Moje oczekiwania spłynęły jak spływają suche
liście w tym potoku. Poddały się prądowi, a jeśli coś je zatrzymuje to nie ich
wola, tylko samo życie: głazy, kamienie, konary powalonych przez naturę w nurt
rzeki, drzew. Zatrzymują wiry, lekko powstrzymuje przeciwny wiatr, ale
ostatecznie płyną ku morzu. Chyba, że gdzieś po drodze utoną.
Napatrzyłam
się, nasłuchałam i poczułam, czym, kim, jest człowiek bez oczekiwań. Jest jak
ten potok, jak ta woda w nim: czystą, krystaliczną, prawdziwą ufnością.
Och jak mi
lekko … a tak źle się zaczęło: czekałam na niego, wiele sobie obiecywałam. Nie
przyszedł, bo … materia okazała się
ważniejsza niż ja.
Czego się
nauczyłam od potoku? Tego, że to nie on – człowiek, był wyrachowany, jest
wyrachowany, lecz ja. Właśnie przez moje oczekiwania objawia się moje
wyrachowanie.
No i
spłynęły ze mnie. Co do jednego. Jestem lekka, błoga, radosna, bo … wolna od
oczekiwań. I ufna, jak każda z tych kropel w rzece. Bezwarunkowo ufają, że
połaczą się z całością, z oceanem. Czuję, że moja ufność też taką się stała.
Poddałam się życiu i płynę. I nie utonę, bo to w czym jest ufność nie tonie.
…
23
września. Pierwszy dzień jesieni, a tu w Pustej Dolince dopadł mnie śnieg.
Miałam wejść na Kozią Przełęcz, lecz wycofałam się.
Pusta
Dolinka. Kamienie, kamienie, kamienie. Trochę między nimi powietrza i ja.
Pustka i ja. Samotne kamienie, samotne szczyty, samotna ja.
Wyszło
słońce, szarość chmur zastąpił błękit i otworzyła się nade mną jeszcze większa,
choć błękitna pustka – pustka nieba.
Siedziałam
i przyglądałam się tak długo tej zewnętrznej pustce, aż poczułam ją gdzieś
wewnątrz. Wystraszyłam się jej, chciałam gdzieś uciec, choćby ku zieleni
kosówek, ku błękitowi Wielkiego Stawu, w stronę większej przestrzeni. Po chwili
jednak przywędrowało do mnie odczucie, że tę pustkę będę już nosić zawsze i wszędzie.
Skoro ją odnalazłam to już jest moja i że nie da się od niej uciec, gdzieś jej
zostawić, ani niczym zapełnić. Nie pomoże tłum ludzi, jedzenie, rozrywki,
książki, zabawa, żadne idee. Nie pomogą góry.
Rozsiadłam
się tu na dobre, a ponieważ do końca nie pojawił się tu żaden inny wędrowiec,
zostałam więc sam na sam ze swoją pustką. Oswoiłam się z nią. Wtedy strach mnie
opuścił i tak już zostało.Wyszłam z Pustej Dolinki, przed zmrokiem, ale pustka
już pozostała. I nie była mroczna lecz świetlista. Czuję i widzę jej światło.
Nawet, gdy przyjdzie myśl o śmierci, widzę światło.
Piszę to
prawie rok po nieskończonej wędrówce ku Koziej Przełęczy, rok po tym, jak czuję
się pusta. Jestem pusta - strach znikł. Znikły prześladujące mnie myśli i słowa
(rzadko już piszę, rzadko mówię).
Zamiast
słów czuję, a tego, co czuję nie potrafię przełożyć na słowa. To poezja, to
radość i błogość, ale nie potrafię tego opisać. Milczę …
…
…
13
październik. Teraz bez strachu, moja ufność jest pełna.
…
14 październik.
Siedziałam samotnie w ciszy Smreczyńskiego Stawu. To moje pożegnanie z Tatrami.
Wołam do
Was, krzyczę, śpiewam, tańczę, przemawiam sercem i duszą, bo jestem z Wami
ostatni raz. Przyjechałam do Was, moje ukochane góry, moje ukochane doliny, by
się z Wami pożegnać. Nie bójcie się tak jak i ja się nie lękam. Będziemy trwać
zawsze. Tak jak Wy trwacie zawsze i tak i ja będę.
Przyjechałam,
przyszłam, przybiegłam, by wyrazić Wam wdzięczność. Wszystko, co ważne, istotne
w moim życiu przyszło w Waszej obecności, z Waszej bliskości, z Waszej
inspiracji, z Waszej ciszy, z Waszego zrozumienia …
Dziękuję!
Dziękuję! DZIĘKUJĘ!
…
6
listopada. Znowu w ciszy Smreczyńskiego Stawu. Staw zamarznięty, a okolica
pokryta śniegiem. Wszystko wygląda jak martwe, ale żyje. Czuję to. Śmierć to
iluzja, to tylko umierająca myśl i trochę rozwianego wiatrem prochu, reszta
jest wieczna. Ta istotna część jest wieczna.
Darowano mi kolejne trzy tygodnie. Jeszcze raz
dziękuję!
To był ostatni wpis. Natomiast notka z 13 października
poprzedzona jest kilkunastoma pustymi kartkami. Pewnie nie zostały zapisane, bo
zniknęły z autorki pamiętnika słowa. Pewnie w miedzyczasie wiele się zdarzyło w
kolejnych wędrówkach, lecz pozostaną już na zawsze tajemnicą życia, tajemnicą
rzeczywistości, która się wydarzyła, lecz nie została zapisana.
Z całego bogactwa tych zapisków wybrałem kilka pokazujących
dojrzałość, duchowość tej miłości.
Całość ukazuje rozwój, kolejne etapy wzrastania tej dojrzałości,
zrozumienia, miłości, odkrywania prawdy, przede wszystkim prawdy o sobie samej.
Ten pamiętnik to prawie sześćdziesiąt lat tatrzańskich
wędrówek, sześćdziesiąt lat bycia, intensywnego, kolorowego życia pełnego
uważności, marszu przez dwa światy, ten zewnętrzny i wewnętrzny. To 60 lat
trwająca medytacja.
A dla Ciebie tarzański wędrowcze przekazuję to bez żadnych
oczekiwań wobec Ciebie. Po prostu jest to historia miłości jednego z milionów
istnień … piękna historia, a piękno jest po to, by się nim dzielić, miłość jest
po to, by się nią dzielić. Dzielę się tak jak i ze mną się podzielono.
Dla wielu ( i dla mnie) góry są klimatem do takiego wzrostu,
do takiego dojrzewania, więc bywaj w nich. Bywaj!
Piotr Kiewra
,,piękna opowieść o życiu i miłości do gór hm
OdpowiedzUsuńniesamowita opowieść,pewnie jeszcze nie raz do niej wrócę...
OdpowiedzUsuń