Dostał maila, szybko na niego odpowiedział, spakował potrzebne rzeczy i godzinę później był już w pociągu.
Przez okno obserwował oblane słońcem pola, lasy, mijane wsie
i miasta.
Wspomniał swoje dawne, letnie podróże w Tatry: powiew upalnego powietrza wpadający przez otwarte okna, rytm wybijany przez koła, zatłoczone przedziały i korytarze, ruch, rozmowy, zapach gotowanych jajek – obowiązkowego menu niektórych pasażerów. Teraz siedział sam w klimatyzowanym wagonie, wokół cisza, nawet koła i szyny nie rozmawiały ze sobą.
Wrócił myślą do
otrzymanego maila. Ucieszyły go zawarte tam słowa:
„Czy masz wolny jakiś tydzień
w sierpniu na Tatry? Jesteśmy w Tatrach od tego poniedziałku. Nasze serca i
dusze tęsknią za wędrówką i spotkaniem z Tobą. Aniołki.”
Trzy dni chodził sam, czwartego, wczesnym rankiem, jak przy
pierwszym ich spotkaniu, przysiadł na głazie u brzegu stawku w Kuźnicach.
Wpatrywał się w wodę i odbicie gór w rozkołysanych falach.
Na chwilę tylko odwrócił wzrok w stronę chodnika i ujrzał
dwie kobiece, czerwono ubrane, postaci. Zbliżały się w jego stronę i już z
daleka, podbiegając z otwartymi ramionami, przywitały się z nim, uściskami.
Przyglądali się sobie nawzajem bez słowa, przez dobrą minutę,
jakby chcąc ocenić, co w ich postaciach zmieniło się przez tych dziesięć, czy
więcej lat, od ostatniej wspólnej wędrówki. I jakby na potwierdzenie, starsza z
aniołków powiedziała:
- Nic się nie zmieniłeś. To wspaniale. – nic nie odpowiedział,
tylko lekko się uśmiechnął, co zastanowiło starszą z kobiet. I wnet zapytała,
również z uśmiechem, lecz lekko zabarwionym jakąś obawą, oczekiwaniem jakiejś
nie do końca dobrej wiadomości:
- A my się bardzo zmieniłyśmy? Tak bardzo, iż nie chcesz nam
powiedzieć?
- Odpowiem wam po drodze, ruszajmy. Nie powiedziałyście
jednak w mailu, gdzie chciałybyście pójść. Gdzie idziemy? Coś na rozruch, czy
może już jesteście gotowe, na większe wyzwanie? – zapytał.
- Panie Pio … Piotrze. – zaczęła z lekkim zawahaniem. On
natychmiast zauważył w myślach - to już nie było dziecięce: „panie Piotrku”, to
było poważnie brzmiące: „panie Piotrze”. Słuchał dalej: - Jesteśmy gotowe. Od
trzech dni, aklimatyzujemy się. Pamiętamy, pamiętamy o pana nauce,. – odpowiedziała
młodsza z aniołków, teraz już dorosła kobieta i dodała. – Mama i ja również,
chciałybyśmy, na pamiątkę naszego pierwszego spotkania i wspólnego marszu po
Tatrach, pójść tym samym szlakiem, co wtedy, dziesięć lat temu. Możemy?
Piotr nie odpowiedział, skinął głową, a gdy zobaczył w matce
i córce chwilę zawahania, zakomenderował:
- Prowadź mały aniołku! Chyba pamiętasz tę drogę, twoją
pierwszą miłość do gór?
Obie ochoczo na to przystały i ruszyli. Kamienny, szeroki
chodnik ku Kalatówkom piął się lekko pod górę. Szli obok siebie, co chwilę
spoglądając, to on na nie, to one na niego. Później, gdy minęli Kalatówki, szli
w milczeniu: on na końcu, pierwsza córka, a za nią matka. Po kilku minutach
zorientował się, że ich oddechy coś zakłocało, nie były miarowe: - Aniołki
płaczą. – pomyślał, lecz nie wypowiedział ani słowa, lekko tylko zwolnił. Po
dobrej chwili, matka nie odwracając się, zapytała: - Piotrze, za szybko?
- A on na to: - Tak, zwolnijcie, nie chcę byście się
zakrztusiły łzami.
Jak na komendę, odwróciły się z pytaniem: - Skąd wiesz? Skąd
pan wie?
- Czuję, dziewczyny. Czuję, nie muszę widzieć. Nie musicie
się wstydzić swoich emocji, mnie też one dopadły i odebrały mi słowa. Cieszę
się z tej wędrówki, z tego, iż jestem z wami, z tego, co czuję, z tego, co
widzę. Wy dwie na tle tych gór, to … No właśnie, słowa gdzieś zniknęły. - obie
słysząc to, podeszły bliżej, całkiem blisko, jakby chciały pokazać te łzy,
jakby chciały się nimi podzielić, bo obie, w tym samym momencie, cmoknęły go
jedna z lewej i druga z prawej w policzek. Wtuliły swoje główki w jego barki i
trwali tak chwilę.
On przerwał to, mówiąc: - Ok., ok., aniołki.
Cała trójka zwolniła na chwilkę trochę i po dłuższym marszu,
zobaczyli skąpaną w słońcu Halę Kondratową, a na jej przedzie schronisko.
Całość ozdobiona fioletem wierzbówki kiprzycy, jakby czekała na nich. Usiedli
na ławkach na zewnątrz schroniska, a gdy już nacieszyli wzrok widokiem hali,
usiedli naprzeciwko siebie i wpatrywali się: on na aniołki, aniołki na niego.
Po kilku minutach, młodszy z aniołków, z aparatem w dłoni poszła pstrzyknąć
parę fotek, wtedy starsza powiedziała:
- Piotrze, chyba wiem, co chciałeś nam powiedzieć, tam na
dole: że nie liczy się zmiana na powierzchni, ważne, co przez te lata, zmieniło
się w nas, w środku, jak wzrosła nasza miłość. Tak? Nieważne czy urosły, czy
nie, nasze aniołków skrzydła, lecz czy urosły nasze serca, czy się otworzyły na
oścież, czy spadły zasłony i kraty? To chciałeś nam powiedzieć, tak to czuję.
- Dokładnie Monika, dokładnie aniołku. – potwierdził.
- I co czujesz, odnośnie naszych serc? – zapytała.
- Monika, odpowiedź przyniosą góry, przyniesie duch gór,
przyniosą wasze dusze. Nie pytaj mnie, o to, co dotyczy twego serca i duszy.
Nie mogę wyrazić tego, co tyczy mego serca, a ty mnie prosisz o opinię w
sprawie waszych serc. Moje serce milczy, ono gra bardzo cichą muzykę uczuć,
delikatną, niesłyszalną dla nikogo, nawet dla mnie. Czuję tylko wibracje,
żadnego znaku, żadnego słowa, nic, tylko cisza i wibracje. Tak mnie ta muzyka
fascynuje, tak raduje, iż nie śmiem mówić, nie śmiem w jakikolwiek sposób jej
zakłócać. To, co wiem, rozumiem … że nie mogę tego interpretować, przekładać na
słowa.
Stąd, być może, nieznośne dla innych, moje milczenie, mój
brak słów. Kto rozumie, ten rozumie. Kto nie rozumie, prowokuje mnie do
gadania, zadaje pytania, stara się za wszelką cenę, coś ode mnie wyciągnąć, tak
gra … jakby prosząc o pocieszenie. Mogę, oczywiście mogę, pocieszyć, ale nie
robię tego, bo pocieszenie to trucizna, bo pocieszenie buduje to, czego nie
należy budować, wręcz przeciwnie, czemu z czułością i ze zrozumieniem należy
się przyjrzeć, by znikło, by się rozpłynęło.
- Tak Aniołki! – zwrócił się do obu kobiet, bo w
międzyczasie, młodsza dołączyła do nich: - Wasze powierzchnie się nie zmieniły,
widzę - są anielskie, jak wtedy, gdy pierwszy raz was ujrzałem, lecz o waszych
sercach i duszach nic nie powiem, nie umiem nic powiedzieć. I jak mniemam, nie
o to, bym się wypowiadał na temat waszej urody, ci chodziło?
- Tak. – potwierdziła. Wtem jej córka włączyła się:
- Panie Piotrze, coś usłyszałam o duszy. Czy używa pan tego
określenia, jako metafory? Czy dusza istnieje? Czy jej pan doświadcza? Czy ją
pan rozpoznaje, odczuwa? Jak to z nią jest? Wszyscy o niej mówią, a czy wiedzą,
o czym?
- To raczej takie męskie pytanie, to mężczyźni mają więcej
pytań, to oni są częściej, prawie zawsze filozofami. Kobiety czują bardziej,
mniej pytają, są bardziej ufne i czekają aż odpowiedzi przyjdą – prosto do ich
serc, nie w postaci słów. Chyba chcesz, by twoje poszukiwanie było szybsze,
stąd pytania? Chyba stąd, ale cóż, odpowiem ci pytaniem: Czy potrafisz
obserwować swoje myśli? – ona natychmiast:
- Tak. Często mam wrażenie, że stoję gdzieś z boku i się im
przyglądam.
- Kto, lub co je obserwuje? Kto im się z boku przygląda? –
pytał konsekwentnie.
- Jak to kto? Ja … - odpowiedziała niepewnie.
- A kto to, ta „ja”, patrząca z boku? Czy myśl może
obserwować siebie samą? Czy może bezstronnie, bez oceniania, na chłodno
przyglądać się sobie, jak przepływa, jak podtula ogon i znika, jakby się
wstydziła być obserwowaną? Czy myśli potrafią być jednocześnie myślą i
odbijającym je lustrem? – pytał.
- To dusza je obserwuje? Tak? – nieśmiało odpowiadała
pytaniami.
- Tak ją nazywają. Zresztą różnie w różnych tradycjach: Świadomość,
Boskość, Istota, Istnienie, Egzystencja, Życie, Bóg, Wszechświat, Całość … -
wyjaśniał.
- To czymże jest miłość, serce? – drążyła.
- Gdy zadawano takie pytania Jezusowi, Buddzie, oni
odpowiadali milczeniem, bo na ten temat: Boga, Prawdy, Miłości nic nie można
powiedzieć, bo wszystko co powiesz nie będzie prawdą – tej nie da się
wypowiedzieć. Ale ja nie jestem oświeconym mistrzem, mistykiem, więc … mogę cię
okłamać, mogę ci nazmyślać niestworzonych rzeczy, mogę to ładnie opakować w
ładną formę, ubrać w piękne słowa i … będziesz zachwycona, będziesz mi
dziekować za „mądre” słowa, nawet może będziesz mnie podziwiać, czym nakarmisz
moje ego. A muszę ci powiedzieć, że gdy piękne kobiety i to dwie na raz, mówią
mężczyźnie takie rzeczy, to albo nogi mu miękną, albo rośnie w nim poeta i …
dostaje Nobla. – śmiał się ze swoich własnych słów, a one mu wtórowały.
– No tak, Piotrze,
same na ciebie zagłosujemy, na twe krasomówstwo, przekonamy też innych, ale nam
naprawdę to pomaga, czujemy, że trafiasz celnie do naszych serc, że znasz nas
bardzo dobrze, może lepiej niż my znamy siebie, a to, co mówisz, to na co
wskazujesz, uzdrawia. Nasze życie się zmieniło, od kiedy zwróciłeś uwagę, przekierowałeś
nas z naszych głów do serc, a teraz budzisz nasze dusze. Pomagasz nam otworzyć
nasze okna, zrzucić kraty, robisz przeciągi w naszych klatkach, wypuszczasz –
pomagasz uwolnić z nich zniewolone dusze. Ale … przerwałyśmy tobie. Dziękujemy,
cieszymy się, że jesteś. Mów,mów, tęskniłyśmy do tych barw, tych kolorów, tego
wiatru, którym muskasz, tej ciszy, którą uspakajasz, za twą miłość do Tatr,
którą nas obdarowujesz, którą nas uczysz obdarowywać. Dzięki tobie uwierzyłam w
siebie, w miłość, odnalazłam zagubione piękno, ufność, radość z tego, co
przynosi trud wędrowania po ścieżkach życia. To góry nas uczą, a ty jesteś tu
przewodnikiem, tłumaczem, one mówią do ciebie, a ty przekazujesz to nam.
Rzadko się widujemy, ale wspominamy ciebie, twą otwartą na
świat i na nas postawę i to wspomnienie wzmacnia. Uwierz! Tak naprawdę jest.
Mój mały aniołek wydoroślał. Nie miał nigdy u boku ojca, mężczyzny, ale dzięki
temu spotkaniu kilkanaście lat temu, temu, co od ciebie usłyszała, co poczuła,
temu ciepłu i zainteresowaniu, którym nas – ją obdarzyłeś, poznała … tak,
poznała, kim potrafi być mężczyzna. W pewnym sensie stałeś się dla niej jak
ojciec, który uczy córkę miłości swoją obecnością, siłą, mądrością. Widziała
cię krótko, ale to wystarczyło, by dojrzewało w niej to, co powinno dojrzewać w
kobiecie. Pomogłeś jej przejść z dzieciństwa do kobiecości. Byłeś chwilę, ale
to wystarczyło. Tak to czuję, tak to czuje mój aniołeczek. Chciałyśmy ci to
powiedzieć. Chciałyśmy byś to wiedział. Dziękujemy. …
O sobie? Co mam
powiedzieć? Ty czujesz. Rozumiesz mnie bez słów. Wiem. Wiem też, że nie lubisz
patosu, wielkich słów, jakichś specjalnych podziękowań. Naprawdę jestem
wdzięczna i naprawdę … tęskniłam, tęsknię i pewnie będę tęsknić. Widzisz,
czasem mi trudno takie rzeczy wypowiadać. … No dobrze. Mów dalej, mów …
Przyjechałyśmy by cię wysłuchać, by się tobą nacieszyć, twoim słowem i energią,
twoim uczuciem, twoja czystą duszą. Więc mów … Proszę! -
zakończyła z wielkim trudem, powstrzymując wzruszenie, powstrzymując łzy. Starała
się powiedzieć, co czuje, lecz sama zauważyła, że to nie jest łatwe. Nie
wiedziała, chyba nie wiedziała, z jakiego powodu, lub nie chciała wiedzieć, ale
wiele słów, znacznie większych słów, po prostu przez nią nie przeszło, gdzieś
uwięzły. Piotr obserwował ją, czuł, że wypłynęło z niej może pół, może tylko
ćwierć tego źródełka, które wezbrało w niej przez te lata. Wystarczyło mu
jednak jedno krótkie spojrzenie w stronę córki, by zrozumieć wszystko.
Na tych słowach nie zależało mu. Już dawno odkrył w sobie
umiejętność odczytywania przekazów z ludzkich serc i dusz bez pośrednictwa
słów. To, co miało do niego dotrzeć dotarło. Teraz on z kolei podszedł do nich,
przygarnął te dwa serca, te dwie duszyczki do siebie, na chwilę przytulił i
każdej z nich szepnął do ucha: - Ruszajmy aniołki. Czerwone Wierchy czekają. –
po chwili, dodał:
- Tak, pamiętam twoje pytanie. Ale … - przerwał na chwilę, bo
błysło w nim jakieś światło, jakaś podpowiedź intuicji. Odpowiadał do tej pory,
ale czuł, że dziewczyna jest znacznie bardziej dojrzała, niż jego pierwsze
wrażenie, niż by to wskazywały jej pytania. Czuł, że wkradła się w nią pewna
nieśmiałość, to takie pierwsze koty za płoty … gdy się bardzo chce dobrze
wypaść, to wychodzi gorzej. Czuł, że ona pyta, ale odpowiedzi już w niej są, że
pyta, bo … no właśnie, czego ona pragnie, za czym tęskni? A … a może obecność matki? To spostrzeżenie
przyszło już po raz kolejny. … A … ? Teraz z kolei on złapał się na tym, iż
gdzieś w nim trwają jakieś spekulacje, że ocenia i ta obserwacja zakończyła ten
proces.
Znowu się pojawiły góry, znowu był obecny, a przed nim dwie
Moniki, matka i córka, dwa aniołki. Spojrzał na nie uważniej, bardziej wgłąb i
zobaczył prawdę, to, czego szukają u niego. Spojrzał na małego aniołka i nie
mógł się nadziwić temu, co w niej dojrzał. Postanowił to powiedzieć.
- Powiedziałem: „Ale” i się zatrzymałem, bo coś zrozumiałem.
Wiem, dlaczego mnie pytacie, prosicie o słowa, o takie, a nie inne tematy, o
podzielenie się moim postrzeganiem gór i świata. Wiem, dlaczego chcecie to
słyszeć. Wiem, mały aniołku, o tobie wiele, o twojej mamie też, obie czujecie,
iż ja wiem. Czasem się nawzajem przed sobą krępujecie, czasem mi się wydaje, że
nie mówicie o tym, co w was jest, bo mały aniołek patrzy na dużego, a duży na
małego … stawiacie przed sobą jakieś bariery. Lecz nie o tym miałem powiedzieć.
Monika, mały aniołku, pytasz, szukasz odpowiedzi, a one już
są. Są w tobie. Masz w sobie to wszystko, czego szukasz. Zróbmy mały
eksperyment, a sama się przekonasz, że tak jest. Szukasz tego we mnie, liczysz
na to, iż ja zaspokoję twoją ciekawość, twoją chęć poznania, lecz to moje
źródło jest też w tobie, ono też jest twoim źródłem. Wszyscy mamy to samo źródło,
to jest coś nam wspólnego. Pytałaś o duszę, odnalazłaś już ją w sobie, możesz z
niej korzystać. Odważ się. Nie przerzucaj pytań, które masz odnośnie siebie,
odnośnie twojego własnego źródła, na innych, na mamę, na mnie, na góry. Sięgnij
w głąb siebie.
Tak. Dokończę to, o co pytałaś. Odpowiem, lecz proszę, zróbmy
eksperyment: za chwilę zadaj mi pytania, które sobie przygotowałaś i coś ci
wtedy powiem. Dobrze? – gdy zobaczył skinienie głową, małe, subtelne,
nieśmiałe, lecz widoczne, zaczął, lecz czuł, że to, co ma powiedzieć, będzie
tylko taką namiastką, bo resztę chce usłyszeć od niej. Tak od niej. Czuł, że
ona to wie, że ma to w sobie i musi to z zakamarków duszy wyciągnąć. Kiedyś
musi to zrobić, może właśnie w jego obecności, może tutaj, wśród tych szczytów
i dolin, może tu przy mamie. Tak, na pewno musi to zrobić teraz. Tak, teraz.
Odpowiedział więc krótko, najkrócej jak tylko mógł:
- Miłość to połączenie duszy ze światem, z tobą. To jej okna
na świat. Serce to droga pomiędzy twoim istnieniem, a innymi istnieniami ... Hm
…
Znowu prosicie mnie o zdefiniowanie niedefiniowalnego. Popatrzmy
na te szczyty, na tą ścieżkę w ich kierunku, na te kwiaty, na te chmury, na te
błękitne niebo, które tam za nimi jest, a jest bezkresne w dal i bezkresne w
głąb, bezkresne w każdym kierunku i takie samo niebo jest w was i we mnie, w
tych górach. Nie ma ich wielu, jest jedno, nasze wspólne, i nasze, i gór. Jedno
niepodzielone, na wewnętrzne i zewnętrzne, niepodzielone na twoje i moje,
niepodzielone na „ja” i „ty”. To jest właśnie miłość. To wspólne niebo,
odczuwanie go, to jest właśnie miłość. To nie rzecz, to dzianie się, to
przepływanie. To jest miłość. Czyli jak widzicie, wiem, że nic nie wiem. – skończył.
- Rozumiem, czuję. A to tak, więc nasze myśli, nasz umysł,
nasza wiedza to kraty, zasłony, szyby w tym oknie? – tym razem sama już odpowiadała,
choć były to pytania, ale chyba bardziej do siebie niż do Piotra. On tylko
dodał:
- To chmury na niebie.
Wtem wtrąciła się mama: - Moi drodzy! Rozchmurzmy więc nasze
nieba, otwórzmy okna naszych dusz, rozsuńmy zasłony, zdejmijmy kraty i …
chodźmy dalej! Nasze serca i dusze na to czekają. Czeka też dusza Cichej Doliny.
Ruszyli w stronę Przełęczy pod Kopą Kondracką.
Parę kroków przed przełęczą, zapytał: - Wiecie, co się
wydarzy, pamiętacie? -przytaknęły i weszły na przełęcz, na te szeroko rozwarte
ramiona pobliskich szczytów, a tam uderzył w nie wiatr. Rozrzucił ich czarne,
długie włosy, chwiał ich postaciami, tarmosił plecakami, połami ich na szybko
założonych, czerwonych kurtek. Piotr obserwował je pod słońce i te wszystkie
zjawiska: słońce, góry i doliny, poruszane wiatrem i emocjami dwie mu bliskie
kobiety – odczuł jako jedno zjawisko, jeden proces łączenia się, jako jedność.
Poczuł w tym też siebie, że jest tej jedności nierozłączną częścią.
Zastygł w bezruchu, bez żadnej myśli, bez żadnego słowa.
Gdy dziewczyny się napatrzyły, napłakały, gdy uspokoiły swoje
emocje, gdy nacieszyły się głaskaniem wiatru, dotykiem i światłem słońca, gdy
pozwoliły duchowi Doliny Cichej wniknąć w ich serca i dusze, gdy nacieszyły
oczy widokiem, dobrze zapamiętanym, głęboko utkwionym, nie tylko w pamięci, ale
też gdzieś znacznie głębiej w nich samych, spojrzały na Piotra. Starsza z nich
drgnęła, jakby poczuła wreszcie to, o czym godzinę temu powiedział.
Młodsza podeszła do niego bliżej i zapytała, lecz wiatr
zagłuszył jej słowa. Piotr chcwycił za dłonie obie dziewczyny i pociągnął w
górę, w stronę Kondrackiej Kopy. Poszli w sobie dobrze znanym kierunku.
Goniły ich chmury i dogoniły. Po chwili zasłoniły całe góry.
Widzieli się tylko nawzajem i kilka kroków do przodu, tuż pod nogami.
Minęli pierwszy szczyt,
Kopę Kondracką, zeszli ścieżką biegnącą jej zboczem, a po kilkunastu minutach szybkiego
marszu, jakby w wyścigu z chmurami, ze wspomniem sprzed kilkunastu lat, jakby
chcąc dogonić tamten czas, tamtą atmosferę, tamten czar, weszli na
Małołączniaka. Tam, na kamieniach, jak kiedyś, usiedli. Jedli, pili, a młodsza
Monika zapytała:
- Panie Piotrze, mówił pan, dobrze to pamiętam, to była
piękna nauka o miłości do gór, ale i do ludzi … Chciałam zapytać, bo … -
zawahała się jakby się lekko krępując: - Po czym poznam, czy ktoś mnie naprawdę
kocha, czy to jest miłość, czy tylko pożądanie? I czy można kochać kogoś, a
jednocześnie, kogoś innego nienawidzić? Czy taka wybierająca miłość istnieje,
czy to raczej tylko przedsionek miłości, małe, zasklepione jej nasionko? Czy
zazdrość zaprzecza miłości? Czy jest ona świadectwem raczej jej braku, czy
świadectwem chęci posiadania, zniewolenia? Czy ktoś, kto jest zazdrosny, w tym,
co nazywa miłością, traktuje jej obiekt przedmiotowo? Proszę … - odczekała chwilkę i dała wyraźny znak, że
nie ma już pytań, że oczekuje odpowiedzi.
Wtedy on wstał, przysunął się bliżej do obu kobiet. Usiadł
dokładnie naprzeciwko i powiedział. Pytasz mnie, więc teraz zróbmy ten
eksperyment, o którym mówiłem wam na dole. Zadaj te same pytania sobie i
odpowiedz tak, jakbym to ja odpowiadał. Powiedz to za mnie. Powiedz to moimi
słowami, powiedz to, co ja powiedziałbym. Dobrze? – młodszy aniołek od razu zaprotestował:
- Ależ ja nie wiem, co mam powiedzieć. Pytam, bo nie wiem,
nie potrafię, mam pustkę, … boję się. – w końcu tego zdania, gdy wymawiała
ostatnie słowo, to nie był jednak lęk, to była nieśmiałość. Piotr to zauważył i
tylko dopowiedział:
- W takim razie poproś góry, by ci opowiedziały, a później
przenieś tę ich ciszę na nasz język. Bądź po prostu tłumaczem. Nikim więcej.
Chetnie z mamą wysłuchamy, co góry mają do powiedzenia w tych typowo ludzkich
tematach. – żartował. To ją rozluźniło. By nie krępować jej, zarówno on, jak i
jej mama, krótkim spojrzeniem i prawie niedostrzegalnym mrugnięciem oka dali
sobie sygnał, by się odwrócić, nie patrzeć na nią. On się położył na trawie,
podsunął ręce pod głowę i spoglądał na chmury, na nisko przesuwające się obłoki.
Jej mama, okryła się swoją czerwoną kurtką i patrzyła przed siebie, jakby chcąc
przeniknąć szczelną zasłonę chmur, zasłaniającą to wszystko, co pamięta sprzed
wielu lat. I chyba tam odleciała, w tę zasłoniętą chmurami i mgłą pamięci
przestrzeń. Córka poczuła się swobodniej. Nikt na nią nie patrzył, tak jakby
każda z tych bliskich jej osób udała się w swój własny świat, w jakiś inny
wymiar. Poczuła jakby była sama. Chmury okrywające tajemnicę gór też jakby
dodały jej pewności siebie, jakby stanowiły gwarancję, że to, co za chwilę z
niej wypłynie nie usłyszy nikt niepowołany. Przemogła się, sama była ciekawa,
co się w niej skryło. Piotr przecież mówił, że to nie on mówi, że to coś, te
słowa pochodzą spoza niego. Posiedziała chwilę w ciszy. Nikt na nią nie
nalegał, nikt niczego nie oczekiwał, nawet sama od siebie niczego nie
oczekiwała. Chyba nawet zapomniała, że tu jest, gdzieś odpłynęły myśli,
odpłynął lęk, opustaszała ze wszystkiego: z oczekiwań, z pytań, z obecności w
niej innych ludzi, z przeszłości i przyszłości. I wtedy, gdy znikło ostatnie
słowo, ostatnie obce słowo, pojawiło się pierwsze jej własne. Zaczęła tłumaczyć
na słowa swoją własnę ciszę:
- Miłość to nie wiedza, to doświadczenie. Pisarze,
poeci nigdy nie mówią tak naprawdę o miłości. .. Oni piszą o swojej tęsknocie
za nią, o jej braku. .. jeśli coś opisują, to na pewno nie miłość, lecz chęć
posiadania kogoś ... Bo jakże można
wyrazić słowami, coś słowami niewyrażalnego, coś, czego głowa, jako twórca słów
nie rozumie. Głowa, umysł, nie rozumie miłości, to nie jej język.
Miłości nie można opisać, w jakikolwiek sposób wyrazić
słowami, bo to doświadczenie. Tak naprawdę nic nikt nie wie o miłości, ja też
nie. Czuję, lecz nie wiem o niej nic. Może inaczej – mój umysł, nie wie o niej
nic, nie potrafi nic o niej powiedzieć, choć mówi i mówi. Gada o niej. Umysł
poety też gada, choć na pewno piękniej. Moja mama o niej mówi, Piotr pięknie o
niej mówi, góry i doliny o niej wyśpiewują pieśni, tak jak ptaki, mistrzowie
miłosnych pieśni.Te są autentyczne, bo są z serca, są z duszy, nie są skażone
pragnieniem miłości.
Tylko u człowieka … tylko człowiekowi to się przydarza:
zatruwa tę łączącą nas z boskością nić płynącej energii oczekiwaniem,
pragnieniem miłości. Im ono jest większe, tym mniej tam miłości, tym więcej
strachu, tym więcej nienawiści, gdy się jej nie znajduje. Nie znajduje się, bo
się nastawia ręcę, bo się chce ją zagarniać do siebie, bo się chce ją mieć na
własność. Gdy się nie jest odpowiednio wrażliwym i tej nici się nie czuje, nie
odbiera się jej drgań, jej wibracji, to przynajmniej chce się przygarnąć jakiś
obiekt, jakieś piękno, coś, co ma uosobić miłość. Chcemy przygarnąć kobietę,
mężczyznę i mieć tylko dla siebie. Tak rodzi się nie tylko lęk, z niego wyrasta
zazdrość, zaborczość, kłamstwo, agresja, zło, brzydota, nieszczęście,
cierpienie i strach przed … miłością. Boimy się jej, bo poznaliśmy tę
nieprawdzidziwą, i brzydzimy się nią, lecz z głębokiego poczucia niespełnionego
pragnienia, z poczucia osamotnienia, mimo to, chcemy to coś brzydkiego,
nieatentycznego, zagarnąć. Bierzemy na chwilę, i za chwilę ze wstrętem to
odsuwamy i szukamy, i dalej, i dalej. Zmieniamy ludzi, środowiska, zmieniamy
kanony piękna i szukamy, z otwartą głową, lecz z zamknietym sercem, ze szczelnie
okrytą duszą. Ona jest szczelnie okryta pragnieniem ubranym w pożądliwe myśli,
w wyobrażenia, oczekiwania, w piękne słowa.
I to na te słowa się nabieramy, wierzymy w nie i kojarzymy
miłość z takimi właśnie pięknymi słowami. Ale to nie to.
Ona jest doświadczeniem, ona po prostu jest ... jest zawsze
... możesz jej nie widzieć, możesz jej nie czuć, bo masz serce zasłonięte
lękiem i przepełnioną głowę myślami, a to właśnie myśli zasłaniają miłość.
Możesz mieć, albo miłość, albo myśli. .. więc miłość po prostu
jest. A jeśli, ktoś o niej mówi, to chyba dlatego, że za nią tęskni, że jej
szuka, że liczy na to, iż ktoś ją da, ale tak naprawdę jeszcze jej nie odkrył,
bo … o niej myśli, a jeśli myśli, czeka, pragnie, tęskni, to … nie odkryje.
By ją odnaleźć ... trzeba opróżnić głowę ze wszystkiego, co wiesz, ze wszystkich słów i pragnień, a przede wszystkim z pragnienia miłości, a usłyszysz język serca: ciszę. To jest język miłości. Jest uniwersalny. Służy wszystkim i wszystkiemu.
By ją odnaleźć ... trzeba opróżnić głowę ze wszystkiego, co wiesz, ze wszystkich słów i pragnień, a przede wszystkim z pragnienia miłości, a usłyszysz język serca: ciszę. To jest język miłości. Jest uniwersalny. Służy wszystkim i wszystkiemu.
Bez zwykłych słów można żyć, bez języka miłości, życie byłoby
niemożliwe, nie byłoby porozumienia, nie byłoby sensu, nie byłoby … niczego nie
byłoby. Tylko miłość istnieje. Jeśli cokolwiek dostrzegamy, to właśnie miłość.
Jeśli kimkolwiek jesteśmy, to właśnie miłością. Jeśli istnieje Bóg, to on
właśnie jest miłością. Jeśli istnieje dusza, to właśnie ona jest jej źródłem,
ona jest tą miłością, dlatego ona wszystko łączy, wszystko jest wtedy wspólną
modlitwą dusz. To jest miłość. Taką widać wszędzie. Gdzie się nie odwrócisz,
czy przed siebie, za siebie, czy pod nogi, czy hen daleko w niebo, na krańce
wszechświata, to ona, to ta energia tam jest. Stamtąd płynie i tam płynie.
Jeśli nie ma w tobie miłości, to widzisz jej brak u innych,
jej brak w świecie. A jeśli ona w tobie jest, a jest, choć nie zawsze ją
widzisz, bo pozwalasz ją własnymi myślami zakryć, zasłonić, stać się
niewidzialną, nieobecną, wtedy w błogości swego istnienia widzisz ją wszędzie,
i wszędzie ją wysyłasz, i wszystko cię cieszy, bo wszystko ci ją oddaje.
Gdy ona w tobie tętni, to widzisz ją wszędzie, nawet w
grzesznikach, nawet we wcieleniach zła. Może nie widzisz jej wszędzie na
powierzchni, ale widzisz ją w głębi, czasem na dnie.
Jeśli ją masz, to ją czujesz. Potykasz się o kamień, a w nim
odnajdujesz miłość. Właśnie, potykając się, skomunikowaliście się tym językiem,
doceniliście się nawzajem, zaintersowaliście się sobą, krążącymi w was
energiami. Ktoś cię kopie, nawet zabija, jak Jezusa na krzyżu, a ty w swoim
oprawcy widzisz miłość. On jej nie widzi, lecz ty widzisz.
Taki jest kontakt ze wszystkim. Gdy ktoś na nas krzyczy,
złości się, to też jest to energia miłości, lecz przemieniona, to ta druga jej
strona, ta przesłonięta słowem i myślą, lecz ona tam jest, to jest ta sama
energia. Wrażliwi to widzą i szanują, akceptują taki sposób jej przejawiania.
Tak, miłość to akceptacja, to zaufanie, to powierzenie się.
To akceptacja całości, to ufność do całości i do siebie, to bezgraniczne
powierzenie się całości. W miłości nie ma walki, nie ma zazdrości, nie ma
pragnienia, nie ma samotności, nie ma „JA” i „TY”, nie ma dwóch rzeczy, jest
jedno, jest CAŁOŚĆ.
W miłości jest tylko TAK, „tak” na wszystko, dla wszystkich,
nie ma w ogóle „nie”.
W miłości nie ma słów, nie ma myśli. Nie ma nic innego, jest
tylko miłość. Miłość jest prawdą, a prawda miłością. Tylko ona istnieje i
wszystko, co postrzegamy, to jest właśnie modlitwa – istnienie pełne miłości.
Tylko miłość. – spojrzała na mamę zdziwiona. Mama na nią i
dziwne się zdarzyło, naprawdę było to dziwne i to właśnie obie zauważyły, że
nie płakały, że jest w nich coś, jakaś radość, jakaś siła, moc, magia, która
sprawia, że płacz, smutek owszem istnieją, ale się nie przejawiają. Odnalazły
ten mały fragment rzeczywiśtości, tę małą szczelinę, przez, którą nie wnika
nic, co ma źródło poza sercem i duszą. Ta przestrzeń to TERAZ. Poczuły ją, ale
jeszcze jej nie nazwały, jeszcze nie weszły w nią całą swoją przestrzenią, zbyt
kurczowo trzymały się jeszcze dwóch otaczających TERAZ przestrzeni.
Popatrzyła na Piotra. Popatrzyła starając się nie okazać, iż
oczekuje jakiegoś komplementu, docenienia, za tę odwagę, którą okazała, za tę
otwartość, którą odkryła, za dojrzałość. I tak samo on. Też nie chciał, by w
jakikolwiek sposób nakarmić jej pragnienie bycia docenionym za słowo, za myśl.
Ona też zauważyła pewną rzecz: do tej pory denerwowało ją to, co słyszała od
mężczyzn na temat swojej urody, na temat przymiotów jej charakteru, pochwał za
jej inteligencję, itp. A teraz dostrzegła w sobie to.
Do tej pory pilnowała się, by ktoś nie karmił jej ego, a
teraz dostrzegła, że ona sama je karmi, że oczekuje by, ktos je nakarmił, być
może w jakiś ukryty, delikatny, subtelny sposób, ale jednak oczekuje. Po raz
pierwszy zdała sobie sprawę, że … obserwuje ego. Stała się świadkiem samej
siebie. Powiedziała sobie w duchu: - Dobrze, przynajmniej już tyle wiem o
sobie, poznałam granice. - postanowiła jednak nie chwalić się swoim
osiągnięciem. Starała się nie patrzeć już w stronę Piotra. To on się do niej
odezwał:
- Cieszę się twoimi odkryciami, wszystkimi odkryciami.
Naprawdę się cieszę.
- Skąd pan wie? – zapytała zaskoczona, nawet zmieszana, bo
poczuła, że musiała się jakoś zdradzić swoimi myślami, że to było chyba zbyt
widoczne.
- To proste. To, co odkrywasz u siebie, wdzisz u innych. Mój
mały aniołku, jesteśmy jedną duszą, dwiema kroplami oceanu dusz. To, co w
jednej kropli, to i w drugiej.
A te twoje pytania …
W górach ... w te góry i doliny, w większości, jeżdżę sam, bo gdy zabierasz kogokolwiek, to zabierasz najczęściej część społeczeństwa, przed którym musisz udawać kogoś, grać swoją rolę, dla której coś, zdobywasz , starasz się coś udowodnić, albo siebie powiększyć, albo pochwalić się wiedzą, choćby o miłości. Chcesz, by odebrano cię jako poetę, to chyba pragnienie wrażliwych mężczyzn. Ci mniej wrażliwi wolą okazać siłę, jakąkolwiek, ale siłę.
Jeżdżę więc sam … Nie zrozum mnie źle, sam, to znaczy opróżniony ze wszystkiego, z pustą głową, bez ludzi, bez słów, bez myśli o ludziach, o czymkolwiek.
W górach ... w te góry i doliny, w większości, jeżdżę sam, bo gdy zabierasz kogokolwiek, to zabierasz najczęściej część społeczeństwa, przed którym musisz udawać kogoś, grać swoją rolę, dla której coś, zdobywasz , starasz się coś udowodnić, albo siebie powiększyć, albo pochwalić się wiedzą, choćby o miłości. Chcesz, by odebrano cię jako poetę, to chyba pragnienie wrażliwych mężczyzn. Ci mniej wrażliwi wolą okazać siłę, jakąkolwiek, ale siłę.
Jeżdżę więc sam … Nie zrozum mnie źle, sam, to znaczy opróżniony ze wszystkiego, z pustą głową, bez ludzi, bez słów, bez myśli o ludziach, o czymkolwiek.
Teraz jestem z wami, lecz tak naprawdę jestem sam, jestem
samotny, to znaczy, że nie mam was w głowie. Jesteście w moim sercu i
duszy. Jestem z waszymi sercami i duszami, lecz bez myśli o was. Rozumiesz? –
raczej rzucił to pytanie jako oddech, jak małą przerwę między słowami. Po
chwili dodał:
- Czuję Monika, że masz jeszcze jakieś pytanie, na które
chciałabyś odpowiedzieć.
Ona uśmiechnęła się, bo faktycznie było, a teraz już
wiedziała, że przed nim nie jest w stanie niczego ukryć, postanowiła je zadać i
sama na nie odpowiedzieć:
- Gdy doświadczę miłości do kogoś, do czegoś, do gór, czy
powinnam, czy muszę to tej osobie wyrazić, temu czemuś, górom, w jakikolwiek
sposób okazać?
Wiem, jeśli wyróżniam, dzielę, na kochane i nie kochane. ..
to nie miłość. .. to tylko fantazje z głowy. I wiem, że moje istnienie
wyraża miłość, ja nią jestem. Tak, słowa są zbyt płytkie ... nie dają
świadectwa obecności, głębi, prawdy.
Jeśli ktoś tego nie zauważa, nie czuje, nie rozumie sercem i
duszą, to jest na zupełnie innym poziomie, daleko mu do serca i duszy. Jest
niedojrzały, na tyle się nie nacierpiał. Nie zrozumiał, że cierpienie jest
okazją, przybliżającą do zrozumienia i do odkrycia miłości, do oddalenia się od
głowy.
A z drugiej strony, po co mi to? Co miałabym osiągnąć? W
miłości nic nie można osiągnąć. Miłość się po prostu daje. Jeśli kocham, to ta
miłość się rozprzestrzenia na wszystko. Jeśli ktoś, jeśli ty, chcesz
brać, bierz, lecz nic ode mnie nie chciej w zamian.
Jeśli dajesz, nic nie chciej. Jeśli ten ktoś daje i coś chce,
to znak, że jego miłość nie jest prawdziwą, że jeszcze do niej nie dorósł, że
jeszcze nie pozwolił sercu i duszy wyjrzeć zza krat, spoza zamkniętego okna.
Jeszcze jest ta miłość zamknięta, jeszcze jest niewolnikiem. Myśli i słowa
trzymają ją na uwięzi, bojąc się o swoją wielkość, bo tak jest – miłość
wszystko przyćmiewa, a na pewno właśnie myśli i słowa. One przy niej są niczym,
nic nie znaczą, nie są warte nawet tego, by być w jej pobliżu.
I dlatego nie uwierzę w ani jedno moje słowo, w niczyje słowo, bo zaufałam i oddałam się sercu i duszy, swojemu sercu i duszy. Tak naprawdę tylko to mam, tylko to jest moje, na zawsze moje, moje w mojej samotności. Niczego więcej mi nie potrzeba. – skończyła i szybko się odwróciła, jakby coś chciała ukryć. On to zauważył, zrozumiał i współczuł, ale co miał powiedzieć, co miał zrobić. Nic z tym się nie da zrobić i wiedział, że ona to rozumie i jej mama to rozumie i że nie ma powodu się smucić, że to tylko jej może pomóc, że to tylko przyspieszy pożegnanie się z cierpieniem. Więc powiedział:
I dlatego nie uwierzę w ani jedno moje słowo, w niczyje słowo, bo zaufałam i oddałam się sercu i duszy, swojemu sercu i duszy. Tak naprawdę tylko to mam, tylko to jest moje, na zawsze moje, moje w mojej samotności. Niczego więcej mi nie potrzeba. – skończyła i szybko się odwróciła, jakby coś chciała ukryć. On to zauważył, zrozumiał i współczuł, ale co miał powiedzieć, co miał zrobić. Nic z tym się nie da zrobić i wiedział, że ona to rozumie i jej mama to rozumie i że nie ma powodu się smucić, że to tylko jej może pomóc, że to tylko przyspieszy pożegnanie się z cierpieniem. Więc powiedział:
- Tylko rozchmurz duszę i serce … tak jak rozchmurzyła się
teraz Dolina Cicha. - powiedział z uśmiechem. Dosłownie kilka sekund
wcześniej cała zasłona z chmur i mgieł, gdzieś zniknęła i ujrzeli znowu
głębię doliny. Ponownie spoglądało na nich słońce.
W oczach obu aniołków ujrzał łzy. W oczach młodszego całe ich
potoki. Te oczy zaszkliły się tak, że odbiły się w nich góry i doliny. Odbiła
się Dolina Cicha i błękitne, bezchmurne niebo nad nią.
- Aniołku, mały Aniołku, nie pytaj. Ty wiesz, ty poznałaś już
odpowiedzi, one już w tobie są. Ty pytasz, a ja w pytaniu znajduję już
odpowiedzi, gotowe, dojrzałe. Po drugie: kierujesz pytania w niewłaściwą
stronę: moja i twoja głowa nie odpowiedzą ci. Pytaj – wpuść to zapytanie, a
lepiej uczucia w te miejsca, gdzie jest ich źródło. Stamtąd dostaniesz cichą
odpowiedź, poczujesz to … to właściwie wszystko. Na temat pożądania – fizycznej
miłości, chęci posiadania i jej przejawu, zazdrości, już wiesz, sama to
rozumiesz, nie pytaj. Zresztą źródło jest to samo. Aniołku, słuchaj głosu
serca, w ten właśnie sposób bądź sobą, autentyczną, prawdziwą, tak jak te góry,
tak jak ich miłość. Powiedziałaś wszystko, to co jest w tobie, jest we mnie, w
twojej mamie, we wszystkim.
Dzisiaj poznałaś źródło całej wiedzy. Od nikogo niczego nie
możesz się dowiedzieć, bo to wszystko, czego szukasz już masz, żadna księga,
żaden człowiek, nawet Bóg, nic nie może dodać do tego, co masz i nikt ci tego
nie może ująć.
Góry są tylko klimatem sprzyjającym sięganiu do źródła,
częścią twojej pokuty i ja też jestem takim klimatem, takim lustrem i twoja
mama, też. A ty jesteś dla mnie i twoja mama też jest, obie jesteście moimi
lustrami. …
Myślimy, że
możemy poznać siebie patrząc w szklane lustro. Nie, jest zupełnie odwrotnie,
możemy ujrzeć siebie tylko wtedy, gdy nie myślimy.
– i ucichli oboje.
Ucichły w niej emocje. Zastygli w obserwowaniu gór. Mama Aniołka, przyjrzała
się czule swojej córce. Gdzieś w duchu uśmiechnięta, czuła, że te kilkanaście
lat dały jej dorosłemu już dziecku wiele, gdy usłyszała wtedy słowa, których,
być może, jej młode życie jeszcze nie rozumiało, lecz zasiane wtedy ziarno
wykiełkowało. Trafiło na podatny grunt i urosło, zakwitło i teraz jest gotowe,
by poznawać inne tajemnice z solidną bazą, jaką jest umiejętność kochania,
obdarowywania, a przede wszystkim umiejętność kochania siebie.
Ten moment kontemplacji, przerwał Piotr pytaniem:
- Czy słyszycie muzykę gór, ich szept, ich ciszę?
- Opowiedz! Powiedz
jak słuchać, może i my usłyszymy? –
prosiły Aniołki
- Powiem wam o muzyce gór, o muzyce duszy Doliny Cichej! To
muzyka Doliny Cichej i jej braci i sióstr. Tu pod nami jest już inna dolina,
siostra Cichej – Tomanowa, ale jej muzyka jest taka sama. Te doliny, góry i
doliny grają ją razem. Nasze dusze też w tym są, też mają tam swoje miejsca,
istnieją we wspólnocie. Dlatego tak błogo się tu czujemy, dlatego czujemy
jedność, czujemy radość, czujemy się orkiestrą, jednym muzycznym zespołem. Dlatego
tak nas tu ciągnie. Bo tu są tajemnice, nasze tajemnice, tu poznajemy góry, ich
dusze, a je poznając poznajemy siebie, swoje własne dusze. Właściwie to inaczej
– poznajemy, iż jesteśmy duszami, obserwatorami, a nie myślami.
Czy jest jakiś sposób, by tę muzykę słyszeć, by śpiew naszej
duszy docierał, by się przebijał przez hałasy życia, przez wiatr, przez gwar
tłumu, przez tumult myśli?
Już wam o tym mówiłem, już same o tym mówiłyście: Trzeba otworzyć okna, rozsunąć zasłony,
szyby, zdjąć kraty – otworzyć się i stanąć z boku i przyjrzeć się myślom. Ich
hałas i gonitwa ucichnie. Wtedy pozostanie tylko muzyka: cisza, głęboka cisza,
spokój, harmonia, zrozumienie, miłość. Znikną słowa … no właśnie … póki są w
nas słowa, nie usłyszymy muzyki gór, muzyki Doliny Cichej, nie usłyszymy
naszych serc i dusz. Słowa to kraty, zasłony, szyby w oknach naszych dusz, to
chmury na naszym wewnętrznym niebie. Poobserwujmy je, bez słów!
Długo w ciszy obserwowali, nie tylko góry, ale i siebie, góry
i doliny wewnątrz nich samych. Obserwowali też później w marszu przez pozostałe
Czerwone Wierchy.
Pod ich nogami chrzęścił żwir, w uszach powiewał wiatr,
uderzając swoim i gór, natury, rytmem. W tym to rytmie i rytmie oddechów,
brzmiała muzyka: muzyka gór, ich serc, ich istnień. Brzmiała jak modlitwa, jak
podziękowanie, jak ich bycie, jak ich miłość.
Piotr nie mógł się nadziwić, temu duetowi, który poruszał się
bardzo kobieco, zgrabnie i cicho, pięknie. Nie mógł się nadziwić temu, iż te
dwie bliskie mu kobiety okraszały tę wszechoobecną muzykę gór, szczytów i
dolin, smreków, krzaków malin i jagodników poniżej, swoimi łzami. Te łzy, jak
nutki kapały na ścieżkę, jak nutki płynące z ich wrażliwych dusz zostawiały na
zawsze ślad ich istnienia wśród gór, ślad uczuć. Choć wokół trwała naturalna
cisza, to w nich grała ta głębsza, bezdźwięczna, wibrująca błogością na ich
trójkę i na cały Wszechświat. Piotr czuł to i też gdzieś wewnątrz niego coś
łzawiło, acz radośnie – płynęło jak rzeka, jak chmury na niebie, jak orły w
locie nad przestrzenią gór, i trwało – jak góry w wiecznym trwaniu,
majestatycznie, tajemniczo, cicho.
Gdy szli w ciszy, gdy minęli Krzesanicę, przeszli krawędzią
jej przepaścistej, północnej ściany, gdy schodzili z Ciemniaka w stronę
Tomanowej i schroniska pod Ornakiem, gdy mijali widoczne z dala hale oświetlone
słońcem, gdy obserwowali biegające po nich cienie, gdy patrzyli w słońce, byli
tam.
Cieszyli się tą wspólną wędrówką i obecnością. Cieszyli się
szumem potoków biegnących gdzieś szybko w stronę równin, może w stronę morza.
Cieszyli się, gdy mijali mosty i bramy Doliny Kościeliskiej i ostatni fragment
ich ścieżki, już na samym dole.
W tej radości ich serc i dusz, Piotr tylko na chwilę postawił
sobie, gdzieś w myśli, pytanie: „Kiedy znowu będziemy tak razem świętować
życie?” i od razu jakby na zawołanie, jakby ta myśl została odczytana przez
małego aniołka, usłyszał jej pytanie:
- Mamo, za rok przyjedziemy tu znowu, prawda? Znowu się
spotkamy i będziemy tu milczeć i tylko obserwować. Tak mamo? –mama odpowiedziała
córce: - Tak, przyjedziemy i będziemy tu milczeć. Tak na pewno zrobimy. Tak,
chcę by tak było. – młodsza z aniołków od razu podekscytowana:
- Tak, przyjedziemy, spotkamy się. Obiecujemy!
Piotr uśmiechnął się. W głosie starszego aniołka usłyszał
zapewnienie, obietnicę, ale gdzieś głębiej usłyszał niepewność, trwogę, jakiś
lęk, coś, co od początku dzisiejszej wycieczki, od pierwszej chwili, gdy
spotkali się na dole, w niej było. To był jakiś mały, bardzo subtelny cień,
lecz on go poczuł. Nie wiedział, co z nim ma zrobić, czy ma o to zapytać, czy
poczekać? Tak, poczeka, przecież życie wszystko samo okaże. Wszystko się okaże,
co wiatr przywieje, co strumień przyniesie, o czym Czerwone Wierchy zawołają, gdy
przyjdzie na to pora.
Gdy wsiadły do samochodu o zachodzie słońca i odjechały, stał
przez dłuższą chwilę patrząc za znikającym pojazdem, za pasażerkami w
czerwonych kurtkach, za aniołkami. Patrzył, gdy samochód już dawno znikł za
zakrętem i jeszcze chwilę po tym, jak ognista kula całkowicie znikła za
horyzontem. Ten dzień dobiegł końca, słońce zakończyło swoją podróż po górach i
dolinach.
Piotr zamknął ten rozdział swojej wędrówki postanowieniem, że
nie będzie myślał o dalszej wędrówce. I tak się stało.
Piotr Kiewra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane a linki i spam usuwane