piątek, 21 września 2018

Samotni w górach to nie znaczy, że sami

Ten wpis pojawił się już na blogu, jako jeden w parze z innym tekstem, a ponieważ przez wielu komentujących go czytelników został uznany za ważny, publikuję go ponownie, tym razem w bardziej widocznym miejscu.
Wiele osób, które chodzą po górach szuka towarzystwa do wędrówek, dla niektórych to, że nie mają z kim wędrować staje się przeszkodą, by w ogóle planować wyjazdy w góry, by chodzić. 
Oto opowieść samotnej wedrowczyni, z którą warto się zapoznać.  Wiele się można nauczyć, wiele zrozumieć i można znowu wrócić na ścieżki.  
34. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca*
Gdy bywam w sierpniu w Tatrach, przeważnie jest pogodnie. Bywa jednak, że w ciągu tygodnia zdarzy mi się dzień „wolny” od wyższych partii gór, bo  … deszcz. Ubieram wtedy kapotę i spaceruję po dolinkach, po Pęksowym Brzyzku, przesiaduję na Nosalu.
Może to przypadek, ale na Nosalu, po raz kolejny spotykam kogoś, kto smuci się bardziej niż te chmury nad nami. Kiedyś zostawiałam tych ludzi samym sobie, dzisiaj stanęłam obok młodej dziewczyny … tak, wystarczy być blisko, na wyciągnięcie ręki, a staję się pomocna. Taka bliskość prowokuje do komunikacji … Ona pyta:
- Chodzisz sama po górach? Jesteś samotna? Nie powinno się, to niebezpieczne.
Ja nie mam z kim chodzić. W moim środowisku góry nikogo nie pociągają, jestem samotna … Kocham góry, ale wiele lat nie byłam w Tatrach, bo nie miałam z kim. Tym razem umówiłam się z koleżanką, ale ta nie dojechała, bo … znalazła jakąś wymówkę … może chłopak nie pozwolił, nie wiem … No i siedzę w mieście, stoję tu na Nosalu i zastanawiam się … szukam towarzystwa, ale to trudne. Tu każdy przyjeżdża z kimś i nie chcą jakiejś przybłędy … Jak ty sobie z tym radzisz?
- Jestem samotna, ale to nie znaczy, że sama. Gdy wyruszam, najczęściej już po chwili mam towarzystwo … spotkałam ciebie, już nie jestem sama. Tyle lat wędruję po Tatrach tu i tam, ale rzadko bywam sama. Nikogo nie szukam, ludzie sami się pojawiają … może dlatego, że czuję się wolna. Doświadczyłam, że wolność pociąga, do ludzi wolnych ludzie lgną. Kocham ludzi i kocham góry, bo jedno bez drugiego nie ma sensu, lecz przyjeżdżam w góry sama, a ludzie sami się znajdują. Tatry pełne są samotnych. Jeszcze więcej ich poza Tatrami.
Czasem mimo samotności w związkach, lojalność, przywiązanie, nie pozwalają im tu bywać. A tu warto bywać, właśnie po to, by okrzepnąć w samotności, nauczyć się ją akceptować, bo jest naszą naturą. Przez 99% czasu jesteśmy sami ze sobą. Warto to zrozumieć, bo i miłośc zaczyna się przydarzać i czujemy się szczęśliwi, nie dlatego, że los nam sprzyja, ale dlatego, że szczeście też jest naszą naturą. I przytrafia się ono tym, którzy w samotności okrzepli. Gdy to zrozumiałam, zawsze przy mnie pojawiają się ludzie. Wędrujemy razem, uczymy się od siebie nawzajem o sobie samych …
Dlatego chodzę po górach. To chyba jedno z najlepszych miejsc, by być ze sobą, by nauczyć się samotności, by nauczyć się kochać i by odkryć, którymi ścieżkami chadza szczęście. Gdy przestałam się modlić o kogoś przy boku, gdy przestałam od życia tego własnie oczekiwać, pragnąć miłości, pragnąć bliskości drugiego człowieka, to wszystko to nagle się przy mnie pojawiło. Taka jest tajemnica życia.
Wędruję już po Tatrach kilkadziesiąt lat, wiele z tych rzeczy, o których ci mówię, zrozumiałam tu właśnie, w czasie moich samotnych, lecz wśród ludzi, wędrówek. Kiedyś chciałam, by chodzili ze mną moi bliscy, przyjaciele, ludzie, których kochałam, ale okazało się, że nasze ścieżki się różnią. Nikogo więc tu nie ciągnę, nie przekonuję, nie szukam. Życie mi przynosi to, czego kiedyś szukałam. I to chyba wszystko.Tobie te ścieżki też wiele dadzą. Wędruj nimi!
Czuję, że to ją rozluźniło … Ot życie, tworzy scenariusze i pełne jest paradoksów. Na Nosalu również ich dużo. Niby to mały szczyt górski, ale ważny …
Często się z tego śmieję. Byłam nauczycielką. Nie lubiłam tej pracy, bo to był obowiązek, misja. No i uczniowie też nie lubili szkoły. Ja się męczyłam z nimi, a oni ze mną. Teraz, gdy skończyłam nauczanie, życie mi daje ciągle okazje, by komuś w czymś pomóc, by czegoś nauczyć. Teraz to nie obowiązek i pewnie dlatego, czuję, że gdy jestem pomocna … to słońce wychodzi zza chmur … no i wyszło. Hihihi.
Piotr Kiewra

*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat . Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.

czwartek, 30 sierpnia 2018

O czym pamięta mój stary, tatrzański plecak?

72. Z pamiętnika samotnego górskiego wędrowca

Wszystko się zmieniło: moje ciało,  myśli, ubrania, tylko moja dusza się nie zmieniła i mój plecak.
Mam go ze sobą cały czas, towarzyszył mi w Tatrach od mojej pierwszej wyprawy do dzisiaj.  To od sześćdziesięciu lat mój wierny przyjaciel. Poznał Tatry od innej strony niż ja, bo od tyłu - od strony moich pleców.   Dlatego razem jesteśmy całością - ja i on, on i ja - na dobre i na złe. Złego nie pamiętam, a i jemu nie było źle, bo trwa i trwa.
Uszyła go z wojennego munduru dziadka moja babka. Dziadek wspominał wojnę i swoje w niej zwycięstwa, a babka, przeciwna wojnie, zrobiła z munduru "coś zdecydowanie bardziej użytecznego" - tak mawiała.  
To świadek i uczestnik wszystkich moich wędrówek a wcześniej ... szkoły.
Szkoly nie lubił, bo tam uczniowie go szarpali, śmiali sie z niego. I ja nie lubilam szkoły i tamtejszej bezczynnosci i powtarzania tysiace razy tego, co, tak naprawdę, w życiu nieistotne. Szkola mnie otępiała, zabijała inteligencję, a kształciła pamięć. A do czego mi pamięć?  By tak głupie nauki jak historia zaśmiecały mi głowę? Czlowiek wolny, a więc żyjący w teraźniejszości nie potrzebuje pamięci. Żyje spontanicznie, z chwili na chwilę, pamięć by tylko przeszkadzała. Pamięć to klatka.

Szkola to czyniła wszystkim. Tylko nieliczni się buntowali,  a wśród nich i ja. Chyba dlatego zostałam. … nauczycielką.
W ramach tego buntu chodziłam do szkoły okrężną drogą,  a ze mną wędrował mój plecak. Doceniałam jego oddanie i cierpliwość i zamiast szkolnego balastu - podręczników i zeszytów  nosiłam książki, które z nudów czytałam na lekcjach. Wędrowaliśmy przed szkołą i po szkole. Pamięta nasze wędrówki, ale i uwagi ludzi do mnie pod jego kątem.  Nie przejmowalam się, bo wiem, że trzy palce krytykantów wskazują ich samych, a tylko jeden jest w moją stronę.
Później, w górach znowu co niektorzy nam dokuczali. Lecz coś we mnie mówiło: liczą się Tatry i moja w nich dusza.
Przeszliśmy razem wiele gór i dolin, życie napisało wiele opowieści, a to jedna z nich - z dzisiaj. Rankiem, gdy ruszyłam na szlak, młodzi ludzie przyzwyczajeni do firmowych rzeczy obśmiewali mój plecak i długie na nim sznurki. Nawiązali też do mojego wieku. Nic im nie powiedziałam, bo tak naprawdę mnie nie dotknęli.  Słowa nie są w stanie mnie zranić.

No i parę godzin później ten młody człowiek zawisł nad przepaścią ku Koziej Przełęczy.  Wtedy, nie mamyślając się ani chwili, podałam mu mój plecak. Złapał za paski i sznurki, wcześniej wyśmiewane przez niego.  Zaufał im jak skrzydłom anioła.
Plecak uratował mu życie.
Mimo wszystko, ten młody człowiek zadziwił mnie. Gdy ochłonął, gdy minął czas walki, przyznal:
- Zrozumiałem.  Moje piękne i bogate ciuchy zakrywają to co brzydkie i ubogie pod spodem.  Wstydzę się za siebie. Popisywałem się przed kumplami. Przepraszam.
Tak naprawdę śmiałem  się z siebie. Teraz to widzę.  Jest pani wielka. Dziękuję bardzo. Bardzo dziękuję. - Odpowiedziałam mu:
- To nieprawda. Właśnie odkryłeś w sobie to, co piękne i bogate.  Zakrywały to nie ubrania, lecz myśli. Pod ubraniem jest tylko materia, a pod myślą wieczna prawda. Mój stary plecak pomógł ci ją odkryć.  Może po to został uszyty dziesiątki lat temu. Miał służyć nie tylko mi, miał nieść pokój - miał chronić życie, tak jak wcześniej był świadkiem jego zatracania,  teraz stał się narzędziem go chroniącym.

Takie zdarzenie zapamiętał mój pamiętnik.  To on mnie uwalnia od pamiętania. Mój stary plecak uwalnia mnie również, bo od lat nosi te same rzeczy, na różne tatrzańskie ewentualności.  

*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.

Piotr Kiewra

czwartek, 19 lipca 2018

Siwy Potok i wszystkie inne potoki


71. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Góry mnie wezwały, by mi powiedzieć, że mnie to też czeka. Wiem to, ale tylko wiem … Do tej pory to była jakaś hipoteza, jakaś informacja ze świata, informacja o jego naturze, o przemijaniu, ale informacja …
Teraz to było doświadczenie … Człowiek mi mówi „Dzień dobry” i za chwilę ten dobry dzień zamienia się w wieczne milczenie, w wieczną pustkę …
To doświadczenie to coś zupełnie innego niż słowa, niż wyobrażenie, niż cała wiedza świata …
Odkryłam coś wielkiego, coś, co trzeba poznać, w to wejść i to chyba największe z ludzkich doznań, znacznie większe niż urodziny, niż miłość … Nie ma większego poznania niż to … nie ma nic głębszego … ale to część życia, więc nie da się tego ominąć, uciec … no i może się to przydarzyć w dobrym dniu, w każdym dniu, nawet najlepszym, nawet teraz. Więc trzeba się przygotować … trzeba zrozumieć … trzeba w to wejść … trzeba pokontemplować nad tym, pomedytować …
No i kontempluję swoją śmierć nad Siwym Potokiem … Idę wzdłuż … Przesiaduję nad nim. Wchodzę do niego, zamaczam w nim stopy, dłonie, przemywam twarz. … No i nie potrafię napisać, czego doznaję, co do mnie przychodzi.
Przechodzę przez Iwaniacką Przełęcz i teraz kontempluję wzdłuż Potoku Kościeliskiego.Ten sprowadza mnie swoim szumem, swoim magnetyzmem w dół. Tu też dotykam i poznaję go stopami, dłońmi i twarzą, lecz nie potrafię nic powiedziec i napisać … pustka. To nie tylko moja przypadłość. Nikt tego nie opisał … Wielu omijało temat … nie próbowali poznać, aż doznanie samo przyszło. Może przyszło bez obecności zmysłów, we śnie, czy w utracie przytomności, i chyba wtedy nie było piękne i tak głębokie, jakim jest w doznawaniu w pełnej obecności …
Gdy dzień się skończył, jedyne, co mogę powiedzieć, że się mniej lękam …
Kolejny dzień chodzę wzdłuż potoków. Posiedziałam przy Strążyskim, dotknął mnie swoim chłodem, a później też i Biały Potok w dolinie Białego okazał mi swój chłód. Na koniec zeszłam bulwarem obok pędzącej Bystrej. Pytam jej: - Gdzie tak się spieszysz? Bystra nie odpowiada, nie musi, czuję, że potoki, rzeki lubią “koniec” w oceanie. Poznały naturę rzeczy i nie lękają się.
I co? Mniej się boję.
Trzeci dzień. Znowu jestem nad Siwym Potokiem. Zadaję sobe pytanie, dlaczego mnie tak pociagają, i ten Siwy i wszystkie inne.
Wiem, to rzeki życia. Ich wody są obecne wszędzie, w każdym życiu, i człowieka, i rośliny, i zwierzęcia. Skoro są obecne w ich życiu, to są obecne i w chwili śmierci i znają ją. Poznały ją wiele razy, dokładnie tyle, ile cudów narodzin. Poznały tę tajemnicę, lecz nie podzielą się ze mną, i chyba wreszcie wiem, dlaczego się nie podzielą. To nie tylko dlatego, bym sama doświadczyła, ale przede wszystkim, bym zrozumiała, że „to” niczego nie kończy. Woda to powtarza w nieskończoność, ta moja woda, też już jest doświadczona. A jest też coś nie będącego wodą „we mnie”, co też doświadcza w nieskończoność.
Siedzę, spaceruję, próbuję tego „chłodu”, który nie jest końcem i czuję, że strach nie istnieje. Czuję, że potokowy „chłód” nad którym pokontemplowałem zapoznał mnie z namiastką tego, który stanie się pewnego dobrego dnia, moim udziałem i … zniknął strach. Jest on wynikiem myślenia o przyszłości, a w końcu to myślenie zaprowadza do ciemnej dziury, do pustki, stąd strach. Gdy poznaję nieskończoność, gdy zaczynam rozumieć, to, co potoki mi podpowiedziały, to wiem, że koniec nie istnieje, więc i strach nie ma racji bytu.
I wiem, że potoki nie mają końca, ten Siwy nie ma końca. Ileż to już razy „ta” woda jest w tym miejscu? Któryż to raz umarła w oceanie i narodziła się ponownie, jako chmura, śnieg i deszcz? Któryż to raz ja jestem nad tym potokiem?
Wracam do domu wzdłuż Siwego Potoku i w ogóle się nie boję. Nie mogę się doczekać …

Piotr Kiewra   

W dobrym dniu śmierć w Żlebie Kulczyńskiego


70. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca
Piszę te słowa roztrzęsiona … Widziałam śmierć. Nie, swojej się nie lękam, widziałam śmierć człowieka w Żlebie Kulczyńskiego. Teraz jak na to patrzę, dziwię się sobie, że poszłam tam w taką pogodę, no, ale skoro ja poszłam, stara wyjadaczka, to i poszło wielu innych.
Ruszyłam w słońcu, przez Halę szłam w chmurach, przy Czarnym Stawie przebijałam się przez mgłę. Po łańcuchach wspinałam się w mżawce i deszczu, a tu dosłownie parę kroków wyżej, deszcz zamienia się w śnieg, a ten żleb, to wszyscy wiedzą, to istna ślizgawka.
Co mnie tu pchało? Co mnie tak zaślepiło? Już od jakiegoś czasu czułam, że w Żlebie znajdę dla mnie wiadomość i dzisiaj – mimo niepogody, żleb mnie przyciągnął … Powiedział, że to … dzisiaj, że to teraz.

Z góry schodzi jakiś mężczyzna, mówi mi: „Dzień dobry!”, mija mnie i parę chwil później słyszę za sobą hałas zsuwających się kamieni, głazów i krótki krzyk. Obracam się, i czuję …  spadł ten meżczyzna, który mnie minął z „dzień dobry” na ustach … nie przeżył. Kilku obecnych i idących za nim turystów zadzwoniło po pomoc i czekali przy nim na ratowników … Ja straciłam pamięć wszystkiego … Chyba później poszłam, bo ….

Poszłam roztrzęsiona dalej, nawet nie pamiętam, którędy zeszłam … nic nie pamiętam. Dopiero zdałam sobie sprawę, gdzie jestem, na kwaterze, w moim pokoju. Zasnęłam koszmarnym snem na jawie, a dopiero nad ranem koszmar dnia zamienił się w sen, też koszmarny … Następnego dnia nie poszłam w góry, ale kolejnego wiedziałam, że muszę i … poszłam … Musiałam z nimi pogadać …
No i dopiero teraz przyjął to pamiętnik. Tamtego drżenia nie chciał  ...
Czego się nauczyłam tamtego dnia? Tak. Góry są nie tylko szkołą życia, lecz i umierania. Zrozumiałam to kilka dni później. ... wyszemrały mi to górskie potoki.

*Teksty napisane na podstawie notatek zawartych w pamiętniku prowadzonym przez kobietę wędrującą samotnie po Tatrach przez prawie sześćziesiąt lat. Po jej śmierci pamiętnik trafił w moje ręce, z sugestią by go wykorzystać w pisanych przeze mnie opowiadaniach.

Piotr Kiewra

Rzeka w Jaworzynce. Czy istnieje nuda?


69. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca

Płynę Jaworzynką w upale wraz z ludzką rzeką ku szczytom. Ktoś za mną, jakaś kobieta, pyta męża: „Dokąd idziemy i jaki to ma sens? Znowu góry i doliny? Nudzi mnie to.”
Zatrzymałam się.
Wiele razy zatrzymywałam się na ścieżce: w połowie drogi, na szczycie, przed szczytem, na polanach, przy stawach, wodospadzie.
Zatrzymywała mnie pogoda: deszcz, śnieg, wiatr.
Zatrzymywały zdarzenia: przygody z ludźmi, ich pytania, ich problemy. Zatrzynywała natura, jej muzyka i taniec, jej tajemnice.
Zatrzymywał mnie głód, wreszcie zatrzymywały mnie znaki …
Zatrzymywał mnie Giewont i Chłopek, zatrzymywało miasto, zatrzymywały ludzkie rzeki, ta na Morskie Oko, ta do Kościeliskiej.
Zatrzymywał mnie pęd ku szczytom tych ludzkich rzek …
Zatrzymywała rzeka słów … i pisanie pamiętnika …
Wiele rzeczy mnie zatrzymywało, ale nigdy nie zatrzymała mnie nuda … Nie wiem, co to jest nuda, ona nigdy u mnie nie zagościła tu w górach.
Nigdy też nie zatrzymałam się na początku drogi …
Dzisiaj, tu w Jaworzynce, zatrzymałam się na początku, przy szałasach …
Co mnie zatrzymało na tak gościnnej i pięknej ścieżce ku cudom, które nie nudzą?
Usiadłam na ławce, rozejrzałam się wokół: wszędzie rzeki, ścieżki w lewo, w prawo, w górę, w dół, ścieżki ku czemuś, albo komuś, ku celom w przestrzeni, ku celom w głowie, ku celom w przyszłości i ku odpowiedziom na pytania, choćby na to najczęstsze, ostateczne, jedyne: Jaki to ma sens?
Nagle zdałam sobie sprawę, że wszystkie te rzeki nie prowadzą do niczego … nie ma celów, nie ma niczego, do czego można dojść, nie ma końca ..
Zatrzymała się u mnie ta rzeka pytań, zatrzymały wszelke rzeki w przestrzeni …
Siedziałam i … tak, sensem jest płynięcie, poddanie się rzece … sensem jest obserwowanie i obserwowanie … i obserwowanie … i obserwowanie …
Jest tylko tego pewna kolejność …
… Najpierw świat …
… Myśl identyfikującej się z „ja” …
… Ten, który obserwuje …
I … tęcza ma już wszystkie siedem kolorów. Czuję - ten znak przyniesie rzeka …

Piotr Kiewra

Dolina Gąsienicowa i Czarny Staw … „I co tu pięknego?”


68. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca

Siedzę na głazie nad Czarnym Stawem i patrzę. Nic we mnie się nie odzywa, bo i ta dolina i staw, góry i doliny, wszystko jest we mnie …
Usiadło obok jakieś starsze małżeństwo: Jak tu pięknie? – mówi ona. A on odpowiada: - I co pięknego, ty tu widzisz?
Przytulam oboje, bo oboje nie wiedzą, co mówią. Ich słowa dzielą. Gdyby to on powiedział: Jak tu pieknie? Ona by powiedziała: I co pięknego, ty tu widzisz?
Oboje umarli dawno temu, teraz tylko się męczą. Umarli, bo skojarzyli miłość z czymś zupełnie innym. Nie przeżyli jej, nie odnaleźli jej i pewnie nie zdążą już odnaleźć. Dlatego ich przytulam.
Są razem, ale męczą i zatruwają sobą świat i góry. Przytulam ich, bo im współczuję. Przytulam ich, by poczuli ją ode mnie, może to im pomoże. Przytulam nie dlatego, by pocieszyć, lecz, by zbudzić, by wstali ze swych grobów …
Nic nie powiedziałam, bo dość już słów w ich życiu, tylko przytulam i daję to coś, co może poczują i odnajdą …
Zapłakali oboje … i przytulili się do siebie, a we mnie, wręcz przeciwnie, są łzy radości …

Piotr Kiewra

Halny w Dolinie Kondratowej


67. Tajemnice pamiętnika samotnego górskiego wędrowca

Pędzi nas, ludzi, wiele rzeczy. Pędzi nas miasto i jego światła, napędzają władza i pieniądze, pędzi głowa przepełniona pragnieniem, pożądaniem miłości i współczucia, oczarowana porównaniem, obietnicą nagrody.
Pędzimy w góry, zbiegamy w doliny …
Popędza i hamuje strach.
Popędza, lecz i hamuje wiatr.

Halny wypędził wszystkich z gór ku miastu, mnie zbója, odwrotnie, przygnał w góry. Schroniłam się zbójecko zakryta kurtką, kapturem, w Dolinie Kondratowej …
Obserwuję wiatr i jego dzieło wokół, na wierzchołkach: na Giewoncie, Kasprowym, Czerwonych Wierchach i tu w dolinie. Pędzi on chmury, głaszcze nimi szczyty, porusza smrekami jak trawami, kładzie trawy na skale, każe im się do nich przytulać. Mi zrzuca kaptur. Chwieje całą mną, nie tylko tym, co na nogach, ale gdzieś znacznie głebiej. Czuję jakby chwiał się ekran, na którym wyświetlany jest film …
Czuję teraz ten wiatr nie tylko wokół, ale też gdzieś wewnątrz mnie. Układa coś we mnie wg swojego planu, tak jak układa chmury. Przepędza je jak stada owiec, a one mu posłuszne, biegną …
Tak jest we mnie … halny jest we mnie … czuję … też przebiegają posłusznie jakieś wewnętrzne owce, zmienia się cały „stary” porządek.
Jest coś nowego, coś, co nie wiem jak nazwać, jak wyrazić …
Już wydawało się, że jest wszystko jasne, oświetlone, że zniknęły górskie tajemnice i tajemnice duszy, a tu … coś nowego … coś, po prostu „coś” …
Jestem z tym czymś, a halny mi to układa, przestawia, czyści i bałagani, i znowu czyści. Opróżnia, zapełnia i znowu opróżnia.
Czuję, że zbój jest w niebezpieczeństwie. Wyobrażałam sobie, że zbój to ktoś, kto patrzy do środka, a teraz widzę, że jest „coś”, co patrzy od środka i widzi też zbója … jest odwrotnie.
To coś patrzy, nie porusza się, nie ocenia, nie mówi … nic nie robi, nic nie myśli … tylko patrzy … na wszystko się zgadza … wszystkiemu jest na tak …
… jest tak otwarte i puste, że żaden halny nie może temu „coś” zrobić krzywdy. Co tam halny… ani śmierć, ani czas, nic …
Zbój jest w niebezpieczeństwie, bo jest wyobrażony, jest kreacją, tak jak wszystko … tylko „coś” nie jest …
Halny porusza tym, co może poruszyć, a owiewa to, czego nie może. Tak samo woda z deszczu … a inaczej jest ze mną … wiatr i woda mnie przenikają, jakby mnie nie było … Czyli moje ciało jest wyobrażone … góry pewnie też, chociaż nie widzę tego, bo oczy „nie widzą”, tak, oczy nie widzą prawdy, one są projektorami wyobraźni …
Oj namieszał halny …
Wróciłam zmoczona i owiana, i inna, ze świadomością „coś”…
Co zauważyłam? Nie chce mi się pisać … „coś” niczego nie ocenia, niczego nie wyraża, niczego nie dokumentuje …

Piotr Kiewra